Praca napisana na konkurs u Fray i Thanami, gdzie do wygrania była bransoletka z własnym wzorem i to właśnie ona przesądziła o tym, że przez cztery dni opisywałam historię Casey. Przyznam, że jak na jednostrzałowiec, od których powoli zaczęłam odchodzić na rzecz cykli, ten wyjątkowo dobrze mi się pisało i tak samo dobrze mi się go czyta.
Miłej lektury! :)
PS Istnieje szansa, że będzie część druga dodana niżej, która opisze przebieg badania. Ale to w dalekiej przyszłości.
______________________________
Życie powinno być polem do zdobywania doświadczenia, nie zawsze dobrego, ale powinno też cieszyć. Dostarczać przyjemności w prostych rzeczach, jak jedzenie i delektowanie się posiłkiem, spacer czy też oglądanie wschodu słońca. Mnie te rzeczy nie dostarczały radości, a właściwie były częścią rutyny, niczym nadzwyczajnym. Mieszkałam nad morzem od urodzenia, okna mojego pokoju wychodziły na wschód, więc codziennością stało się to, co dla innych stanowiło nie lada wyprawę i przygodę. Nie rozumiałam ludzi, którzy potrafili przejechać cały kraj tylko po to, by zobaczyć wschód albo zachód słońca nad morzem. Wierzcie mi, nie różni się od zachodów w górach. Bo właściwie nie o słońca chodzi, a o otoczenia stanowiące tło dla tego doświadczenia.
Tego wiosennego dnia, gdy wszystko budziło się do życia, zieleniło, a ptaki układały kolejne radosne pieśni, siedziałam w małej kawiarence trzy przecznice od kampusu. Przyszłam tu, bo przytłaczało mnie towarzystwo czterech białych, pustych ścian i przerażający śmiech mojej współlokatorki, z którą mimo całego semestru mieszkania w jednym pokoju nie umiałam się dogadać. Na początku próbowałam ją zagadywać, interesować się jej życiem, ale widząc kolejne ponure spojrzenie, które rzucała mi spod swojej prostej, platynowej grzywki, skutecznie odebrało mi chęć na integrację. Wiedziałam, że tak będzie, że nie dogadam się z osobą, do której zostanę przydzielona. Moi rodzice i starszy brat, tegoroczny absolwent mojego uniwersytetu, przekonywali mnie, że to głównie chodzi o bycie otwartym na drugiego człowieka. Tak, na pewno. Nie jestem lodówką, by się dla każdego otwierać. Wylądowałam przy tym skromnym stoliku przy oknie z kubkiem czarnej herbaty bez dodatków, bo miałam dość widoku innych studentów rozmawiających o tym, co będą robić podczas wiosennej przerwy. Nie chciałam tego słuchać, bo sama zostawałam na kampusie, w rodzinnym domu jedynie bym się nudziła, poza tym nie chciałam oglądać więcej sztormów. Przyszłam tu, bo to jedyne miejsce, gdzie nikt nigdy mnie nie zagadywał poza sympatycznymi baristami za ladą. Tutaj w spokoju mogłam się uczyć - biblioteka przerażała mnie swoim metrażem - poczytać, pomyśleć, wpatrując się przez okno na drugą stronę ulicy i przyglądając ludziom. To tutaj wielokrotnie zastanawiałam się, czy wybrałam odpowiednią specjalizację do swoich zainteresowań. Niby filozofia nie była czymś wybitnym, ale podobała mi się od czasu usłyszenia znanych słów "Co cię nie zabije, to cię wzmocni". Z przekonaniem zdecydowałam się na zajęcia języka niemieckiego w szkole średniej, choć znajomi przekonywali mnie, że włoski jest zdecydowanie prostszy i nie brzmi jak znak do rozstrzelania niewinnych ludzi. Ja jednak chciałam poznać język swojego idola, Friedricha Nietzsche'ego. Teraz odrobinę płacę za tę fascynację.
Siedziałam tak sobie sama przy stoliku przeznaczonym dla pary, który ginął z oczu pod warstwą notatek z historii filozofii średniowiecznej. Gdzieś spod nich wystawała biografia Nietzsche'ego, którą znałam już na pamięć, a mimo to czytywałam zawsze, gdy chciałam odgrodzić się od świata. A jeśli biografia nie pomagała, chwytałam za "Poza dobrem i złem" i jakoś udawało mi się przeżyć kolejny dzień. Wzięłam tu ze sobą biografię, bo doświadczenie mi to nakazywało - nigdy nie poświęcałam nauce więcej niż godzinę dziennie. Dzięki temu na wykładach wiedziałam, do czego wracają prowadzący, a przed egzaminami niczym się nie stresowałam. To dopiero mój drugi semestr, ale wyrobiłam sobie u wykładowców opinię porządnej studentki, nie miałam zamiaru tego zaprzepaścić do czasu uzyskania dyplomu. Dlatego mimo myśli biegnących do białych chmur, pochyliłam się po raz kolejny nad kartką papieru i pomarańczowym markerem zaznaczyłam następną ważną według mnie definicję. Zarejestrowałam dzwonek ogłaszający wejście kolejnego klienta, ale nie podniosłam głowy, by na niego spojrzeć, choć zajmowałam najlepsze miejsce do obserwacji drzwi. Poświęciłam się nauce, nie myślom, bo gdybym odpłynęła za jedną z nich, zniknęłabym z tego świata na dość długo. Rozmyślanie było moją zmorą od dzieciństwa, starałam się z nią walczyć, dlatego opracowałam coś podobnego do planu dnia. Codziennie rano na małej kartce zapisywałam, co muszę zrobić w jakich godzinach, a później chowałam ją do kieszeni i dość regularnie na nią patrzyłam, przeważnie wtedy kiedy brała mnie ochota na rozmyślanie. Dzięki temu wciąż pozostałam prymuską, a strefę marzeń zostawiłam sobie na noc. Mój mózg dostrzegł czyjeś wejście i na tym jego zainteresowanie się skończyło, dlatego byłam odrobinę zdezorientowana, gdy poczułam, że ktoś stoi obok mojego stolika i ewidentnie przygląda się mi lub też mojej pracy. Oderwałam wzrok od notatek, ale nie podniosłam głowy, uznałam, że moje ignorowanie nieznajomego osobnika da mu do zrozumienia, że nie chcę wchodzić w żadne interakcje. Do mojego nosa dotarł zapach cynamonu, skrzywiłam się lekko. Nie przepadałam za nim, odkąd mój brat wsypał mi jedną łyżeczkę tej przyprawy do kakao. Nigdy tak nie parskałam, w końcu zwymiotowałam śmiejącemu się Brianowi na buty, wtedy podniósł raban na cały dom. Przynajmniej dostał nauczkę, a ja nabawiłam się fobii do końca życia.
- Samotność sprawia, że stajemy się bardziej surowi dla siebie samych a łagodniejsi dla innych: i jedno, i drugie czyni nasz charakter lepszym. - Głos mężczyzny był przyjemny dla ucha, lekko zachrypnięty, niski. Niczym głos wykładowcy.
Podniosłam głowę zaintrygowana, przede mną stał najwyżej dwudziestodwuletni chłopak o łobuzerskim uśmiechu, niebieskich oczach pełnych iskierek, ciemnych, właściwie granatowych włosach, dość wysoki. Patrzył na mnie intensywnie, jakby chciał mnie zaczarować. Wyprostowałam się na krześle i nie odrywając od niego wzroku, odpowiedziałam Nietzsche'em:
- Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie. Większości ludzi taki śmiech sprawia ból.
Z gardła chłopaka wydobył się zdławiony śmiech, jakby nie był pewien, czy może pozwolić mu na ujawnienie w takim miejscu. Hej, jesteśmy tylko w kawiarni, nie na stypie, nie hamuj się. Dotknął dłonią oparcia krzesła po przeciwnej stronie.
- Mogę się dosiąść?
Z tą kawą, z której wyziera odór cynamonu? Za nic w świecie.
Rozejrzałam się po stoliku, część notatek złożyłam w zgrabny stosik i przesunęłam bliżej siebie, zrobiłam miejsce na jego filiżankę - filiżankę! - kawy.
- Proszę bardzo.
Uśmiechnął się szerzej i usiadł naprzeciwko. Zwykle nie pozwalałam zbliżać się do siebie osobom, których w ogóle nie znam, ale nie każdy potrafi z głowy, wręcz znienacka, zacytować mojego kochanego Friedricha. Mieszałam łyżeczką w swojej filiżance z czarną herbatą, choć jej nie słodziłam, cukier leżał obok spodka. Wpatrywałam się w bursztynowy płyn i myślałam, dlaczego pozwoliłam swojemu ciału zrobić coś, czego nie skonsultowało z mózgiem. Zaprosiłam obcego człowieka do stolika, a teraz nie wiedziałam o czym z nim rozmawiać. Bo przecież nie o pogodzie, skoro siedzimy przy oknie, a promienie słońca skutecznie docierają do naszych twarzy. O polityce też nie, nie przepadałam za współczesną, a o antycznej mało kto chciał ze mną rozmawiać. W takim razie o czym? O studiach? Nawet nie miałam pewności, że jest studentem, mógł być po prostu mieszkańcem, który wybrał się na spacer, a przy okazji zaszedł do ulubionej kawiarenki na ulubione podwójne espresso z cynamonem. Poznałam jego napój, bo spędziłam tu wystarczająco dużo czasu, by rozróżnić każdą płynną pozycję z menu tego lokalu. Siedziałam więc taka milcząca, z cichą nadzieją, że brunet zabierze głos. Wykonałam jego prośbę, zgodziłam się na wejście w moją przestrzeń osobistą, niech teraz pokaże, że nie popełniłam błędu.
- Interesujesz się filozofią klasyczną? - zapytał mnie, wskazując dłonią na biografię niemieckiego prozaika.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Tak. Co więcej, studiuję ją.
Okay, zwykle nie lubiłam mówić o sobie, ale ten osobnik sprawiał wrażenie kogoś, kto chętnie porozmawia, wysłucha, a nawet zna się na rzeczy.
- Uniwersytet Bardena?
- Zgadza się, pierwszy rok.
Odwzajemnił uśmiech, sięgając po filiżankę i unosząc ją do jasnych ust. Skierowałam wzrok za okno, zastanawiając się, jak musiała wyglądać nasza dwójka dla kogoś idącego teraz chodnikiem. Jak para kolegów z roku? A może po prostu jako zakochana para? Nie, tę myśl szybko od siebie odsunęłam. Już na pierwszy rzut oka było widać, że nie pasujemy do siebie. Skromnie ubrana dziewczyna w warkoczu i okularach, a naprzeciwko niej ubrany w skórzaną kurtkę przystojny chłopak. To nie amerykańska komedia romantyczna, nie ma opcji, by coś z tego miało kiedyś być.
- Jak ci się podoba na studiach? - spytał niebieskooki z zainteresowaniem, pochylając się odrobinę do przodu. Czyżby nie zauważył, że nawet się sobie nie przedstawiliśmy w najbardziej normalny sposób? Że w ogóle tego nie zrobiliśmy?
- Nie ma źle - odpowiedziałam, unikając sprecyzowanej odpowiedzi. Nie miałam na co narzekać poza współlokatorką i tym, że byłam niewidzialna dla kolegów z roku, przez te kilka miesięcy zdążyłam przywyknąć. - Na zajęciach sobie radzę, współlokatorkę z wzajemnością traktuję jak ducha i jakoś żyję.
Przekrzywił głowę i wygiął usta w coś na kształt podkówki. Wyglądał w tym momencie jak dzieciak. Wypiłam łyk herbaty, byle tylko się nie uśmiechnąć. Zazwyczaj trudno było mi podnieść kąciki ust do góry, ale temu młodzieńcowi udało się to dość szybko, bacząc na to, że znaliśmy się zaledwie kilka minut. I to znaliśmy się bez poznania imion.
- Zobaczysz, będzie lepiej. - Iskierki rozbawienia w jego oczach nie pozwoliły mi w to uwierzyć. - Więzi między studentami się zacieśniają, na co zwykle wpływ mają zadania w parach na zajęciach, ale nie martw się, jeszcze polubisz to życie. - Puścił mi oczko, na które w żaden sposób nie zareagowałam.
- Nie martwię się czymś takim - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Wytrwałam prawie cały pierwszy rok, dam radę wytrwać do dyplomu, nie starając przy tym wejść do jakiejkolwiek grupy.
Brunet przekrzywił głowę, wciąż patrząc na mnie z zainteresowaniem.
- Jesteś tego całkowicie pewna?
Czy naprawdę miał problem z usłyszeniem w mojej wypowiedzi pewności?
- Tak pewna jak tego, że studiujesz psychologię.
Zagięłam go, wyczytałam to z jego twarzy. Poczułam coś na kształt zadowolenia, ale nie dałam tego po sobie poznać. Bycie chłodną za bardzo weszło mi już w krew.
- Zgadłaś. - Zaśmiał się krótko, spojrzał na mnie z podziwem. - Jak udało ci się na to wpaść?
Przed odpowiedzeniem na pytanie wypiłam całą swoją herbatę. Miałam nadzieję, że niebieskooki zdoła to zarejestrować, to mój znak dla baristów, że niedługo będę się zbierać.
- Przyjąłeś typową postawę - pochylenie, przekrzywienia głowy, zachowany kontakt wzrokowy - wytłumaczyłam.
- Nie przyszło ci do głowy, że może to próba flirtu?
Za nic w świecie, bo nie byłam dziewczyną, z którą się flirtowało, nigdy.
- Nie, bo moja mama robi to samo przy rozmowie ze mną, a raczej nie ma zamiaru się ze mną umówić. Jest terapeutką.
Parsknął śmiechem, a ja sięgnęłam po plecak. Tak, dziewczyna w czarnej spódniczce i szarym sportowym plecaku, połączenie idealne. Bo trzeba wiedzieć, jak odstraszać od siebie potencjalnych adoratorów.
- Tak, jestem na trzecim roku. - Patrzył na mnie długo, jakby czekał na jakieś okrzyki. Domyśliłam się, że jest starszy, nie pomyliłam się za wiele, myślałam, że robi dyplom. - Miałem kurs z filozofii w drugim semestrze, wybroniłem się na piątkę.
Mogłam się tego spodziewać, przecież cytował Nietzsche'ego.
- Gratuluję - wyraziłam podziw, chowając do kieszeni plecaka długopisy, ołówki i gumkę do ścierania, a następnie sięgając po notatki. Już wiem, skąd ten cytat mojego Friedricha - jako ostatnie na zwykłym podstawowym kursie omawia się filozofię tego niemieckiego prozaika i sięga po "Zbrodnię i karę", więc coś musiało mu zapaść w pamięci.
Zegarek na nadgarstku, mający za towarzysza czarną bransoletkę z zawieszką i wygrawerowaną na niej filiżanką, informował mnie bezlitośnie o upływającym czasie. Im bliżej nocy, tym moje samopoczucie leciało w dół na łeb, na szyję.
- Wszystko w porządku? - zapytał nieznajomy. Spojrzałam na jego filiżankę, która w dalszym ciągu zawierała czarny napój. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że kawa już dawno wystygła. - Dlaczego się pakujesz?
- Bo wychodzę.
Najprostsze odpowiedzi często są tymi najlepszymi. Na twarzy bruneta pojawiło się zaskoczenia. Schowałam do plecaka już wszystko, nawet biografię, teraz tylko pozostało włożyć do niego konspekt pracy, która od jakiegoś czasu chodziła mi głowie, a mimo że nie należała do zadań związanych ze studiami, codziennie się nią zajmowałam. Taki projekt tylko dla mnie. Który nie miał trafić do rąk nikogo innego, dopóki sama nie zechcę go pokazać.
Dlatego też byłam zszokowana, gdy brunet chwycił za kartki składające się na to dzieło i bezwstydnie zaczął wertować.
- Bez tego raczej nie opuścisz lokalu, więc sobie to przechowam.
Co za bezczelność. Chłopak mnie nie zna, zamienił ze mną tylko kilka zdań i czego chce? Zatrzymać mnie w jednym miejscu. Po jaką cholerę?
Westchnęłam ciężko i głośno, by mnie usłyszał.
- Jak nie dać się sercu. - Musiał przeczytać tytuł i główną tezę na głos, bo przecież inaczej chybaby się popłakał niczym małe dziecko. Początkowa sympatia do niebieskookiego została zastąpiona przez niechęć, gdy za bardzo wszedł w moją przestrzeń osobistą. Przeklnęłam siebie za to, że zgodziłam się, by usiadł przy tym stoliku. - To twoja praca semestralna?
- Nie - odpowiedziałam oschle. - To mój własny projekt niezwiązany ze studiami.
Zerknął na mnie, ale nie skomentował, zajął się za to czytaniem pierwszej strony. Tak właściwie ten projekt to nie treść, a cytaty, które chcę użyć, argumenty i kontrargumenty na temat tego, czy możliwe podczas zakochania jest zachowanie zdrowego rozsądku, czy hormony działają tak bardzo, że zaburzają normalną pracę mózgu i postrzeganie. Pomysł na niego wpadł mi do głowy w trzeciej liceum, kiedy to nieszczęśliwie zakochałam się (pierwszy i ostatni do tej pory raz w życiu) w koledze z zajęć technicznych. Nic z nas nie wyszło, ale to pytanie mnie nurtowało. Myśl o nim przetrwała do czasu rozpoczęcia studiów, pracę nad nim podjęłam przed ostatnią Gwiazdką. Brunet trzymał właśnie czteromiesięczną pracę mojego mózgu w rękach i nie wyglądało na to, by miał mi ją oddać. Złość wezbrała w moich żyłach, ale postanowiłam się jej nie dać. W końcu przecież przeczyta całość i mi odda, a jak nie, wyrwę mu ją z rąk i wyjdę stąd jak najszybciej.
- Ciekawa teoria. - W jego głosie nie pobrzmiewała kpina, więc chyba powinnam mu uwierzyć, mimo to trzymałam się na dystans, obserwowałam go uważnie, a spojrzenie moich szarych oczu prawie wypaliło dziurę w jego czole. - Dodałbym jeszcze jakieś argumenty, ale po początkowej myśli, że to będzie poradnik, stwierdzam, że bardzo dobrze oddajesz filozoficzny aspekt miłości i pytań o nią. - Uśmiechnął się do mnie, nie zareagowałam. - Ktoś powinien to zobaczyć.
- Nie!
Mój protest do niego nie dotarł, dopił kawę i wraz z pracą w ręce wybiegł z kawiarni. Patrzyłam za nim zaskoczona, niczym robot podniosłam plecak i skierowałam się do wyjścia, posyłając bariście wymuszony uśmiech, mający mu powiedzieć, że wszystko gra, po czym wybiegłam na chodnik, rozglądając się na boki. Główna myśl: pobiegł na uczelnię, ruszyłam więc w jej stronę, dziękując w myślach niebiosom, że to zaledwie trzy przecznice od kawiarni. Nie miałam pojęcia, co mnie czeka.
Dobiegłam na kampus dość szybko, co zawdzięczałam trenowaniu lekkoatletyki w liceum, ale nie wiedziałam, gdzie iść dalej. Kilka budynków, gdzie prowadzone są zajęcia, laboratoria, akademiki. Nie potrafiłam czytać w myślach, nie wiedziałam więc, gdzie pobiegł nieznajomy złodziej prac. Adrenalina wywołana złością krążyła w moich żyłach i popychała mnie do przodu. Przemknęłam obok wydziału administracji, postanawiając sprawdzić swój. Bo to tam można znaleźć kogoś, kto na filozofii się zna. Wbiegłam po schodach, nie zastanawiając się nawet, czy dziekanat będzie otwarty, nadchodził przecież powoli zmierzch. Sportowy plecak odbijał się od pleców pozbawiony najważniejszego wyposażenia, a ja czułam się tak, jakby ktoś walnął mnie obuchem i zrzucił w przepaść z miejsca, do którego dochodziłam przez bardzo długi czas. Szarpnęłam drzwiami, które na szczęście miały jeszcze zdolność otwierania się, i wpadłam do holu, gdzie musiałam się rozejrzeć. W tym budynku byłam już kilka razy, ale nigdy nie musiałam kogoś w nim szukać, a tym bardziej gonić. Zerknęłam na tablicę rozmieszczenia gabinetów profesorskich i pognałam wzdłuż korytarza. Nie wiedziałam, do kogo brunet mógł się zwrócić, dlatego postanowiłam przypatrywać się wnętrzom pokoi przez szklane okienka w drzwiach, w którymś z nich powinnam znaleźć niebieskookiego studenta psychologii.
Dobiegłam prawie do schodów na końcu korytarza, z każdym krokiem tracąc nadzieję, kiedy to wreszcie udało mi się dogonić kleptomana. Zastałam go w gabinecie z uchylonymi drzwiami, słyszałam wyraźnie głos mojego stolikowego towarzysza.
- Co o tym myślisz? - zapytał swojego rozmówcę, lekko dysząc. Najwidoczniej jemu biegł tutaj nie przyszedł tak łatwo jak mnie. Przykucnęłam przy drzwiach, czekając na najodpowiedniejszy moment do wkroczenia. - Moim zdaniem ma potencjał i może w przyszłości stać się pracą semestralną.
Szelest kartek, przesunięte krzesło, na które ktoś usiadł. Moje serce nadal nie uspokoiło się po biegu, oddychałam spokojnie, byle tylko nikt nie wyczuł mojej obecności.
- Jest dobry. Założenia są sformułowane poprawnie i logicznie, argumenty przemawiające za i przeciw się równoważą, nie ma dominującej strony tego sporu. Gdyby poszerzyć niektóre fragmenty o dowody z filozofii klasycznej, badań, mogła by to być praca z wyróżnieniem. Ale nie mogłaby być ona pracą semestralną, nie mam takiego tematu w spisie. Gdzie znalazłeś tak bystrą osobę, Alexandrze?
Czyli poznałam właśnie imię swojego stolikowego kolegi. Byłam bardzo ciekawa, jak wybrnie z odpowiedzią.
- Poznałem pewną dziewczynę w kawiarni niedaleko. Jest studentką pierwszego roku, lubi Nietzsche'ego, ma okulary i chodzi w warkoczu.
- Nie kojarzę jej, najwidoczniej nie miałem jeszcze zaszczytu prowadzić jej zajęć.
- Ale przyznajesz, że myśli w sposób typowy dla filozofów, tak?
- Alexandrze, nie wiem zbytnio, dokąd prowadzi ta rozmowa. Poznałeś interesującą dziewczynę, rozumiem, ale przecież ile jej podobnych już mi przedstawiałeś.
- Nie o to chodzi. - Głos bruneta był rozgorączkowany, jakby w jego mózgu neurony pracowały na największych obrotach, a język nie umiał wyłapać tego, co miałoby być powiedziane. - Nie widzisz, że stworzyła teorię, którą można sprawdzić? Zbadać?
Cisza, która zapadła, zestresowała mnie, przybliżyłam się do drzwi, a właściwie przeszłam przez nie. Kilka metrów ode mnie za drewnianym biurkiem siedział mężczyzna w okularach połówkach, brązowym swetrze i trzymał w dłoniach mój projekt, a Alexander stał przed nim - jakby nie zauważył krzeseł - i wpatrywał się w niego, ja mogłam widzieć tylko plecy chłopaka i kręcące się na karku granatowe włosy.
- Zgadzam się, badania są możliwe, ale czy zdajesz sobie sprawę, że ukradłeś pracę jakieś dziewczynie tylko po to, by mi ją pokazać?
Profesor nie mógł mieć wątpliwości, że praca została wykradziona - moje notatki zapisane piórem obok wydrukowanych fragmentów książek nie dały się nie zauważyć.
- Tak, wiem o tym, ale tato, od dwóch lat narzekasz, że nie możesz się rozwijać na uczelni, bo żaden student nie wykazuje chęci odkrycia czegoś nowego. Nadarza ci się właśnie okazja, a ty nie chcesz z niej skorzystać?
Tato? Ukradł moją pracę po to, by zanieść ją swojemu ojcu, który wykłada na naszym uniwersytecie? Chore żarty.
- To nie zależy ode mnie, Alex. - Mężczyzna spojrzał na bruneta z cierpliwością wypisaną na twarzy. - Najpierw powinienem zapytać o zgodę twoją koleżankę, a tak się składa, że jej mina nie jest zbytnio zadowolona.
Zauważył mnie, to oczywiste, przed wykładowcami akademickimi nie ukryją się żadne ruchy studentów. Uczyniłam dwa kroki do przodu, obserwując studenta, który obrócił się w moją stronę, jego niebieskie oczy zrobiły się większe, a łobuzerski uśmieszek, który miał pewnie na twarzy, zniknął, zastąpiony zażenowaniem.
- O cholera.
Zignorowałam go, podeszłam jeszcze bliżej biurka i złapałam kontakt wzrokowy z profesorem.
- Dzień dobry - przywitałam się. - Nazywam się Casey Williams, przepraszam bardzo, że musiał pan profesor czytać moją pracę.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie uprzejmie, wstał i wyciągnął w moją stronę dłoń, którą uścisnęłam.
- Profesor Richmond Oldcastle, miło mi poznać tak zdolną studentkę mojego wydziału. I właściwie to nie powinna pani przepraszać, raczej ten tutaj powinien to zrobić, ukradł coś, co należy do pani. - Podał mi pracę, gdy ujęłam ją w dłoń, złość odrobinę przeszła. Moje dzieło znowu było przy mnie. - Swoją drogą, bardzo ciekawe rozważanie. Jeśli będzie pani chciała nad nim szerzej popracować, proszę dać znać, wpiszę to jako pani projekt na zaawansowany wstęp do filozofii.
- Z całym szacunek, panie profesorze, ale nie należę do tej grupy zajęciowej - zaprotestowałam zgodnie z prawdą.
- Nie szkodzi, dołączy pani do nowej grupy w przyszłym semestrze. - Uśmiechnął się jeszcze raz, po czym wymownie spojrzał na bruneta. - Alex, chyba miałeś coś zrobić?
- Ja... Przepraszam. - Zerknął na mnie, a widząc mój chłód w oczach, zmieszał się jeszcze bardziej. - Nie chciałem ukraść twojego dzieła, chciałem tylko, by zobaczył go ktoś, kto zna się na rzeczy. Po prostu... uznałem, że na to zasługuje. Może nie interesuję się filozofią, ale w domu nasłuchałem się o niej na tyle dużo, by potrafić dostrzec kogoś, kto właściwie nią żyje. Wybacz.
Przyglądałam mu się przez chwilę, po czym przeniosłam wzrok na Oldcastle'a.
- Miło mi było pana poznać, profesorze. Z wielką chęcią wezmę udział w pańskich zajęciach w kolejnym semestrze. Do widzenia.
- Do widzenia.
Obróciłam się na pięcie i z całą godnością, jaką mogłam wydobyć z siebie w tej sytuacji, wyszłam z gabinetu, przemierzyłam korytarz i opuściłam budynek. Nie zatrzymałam się na ścieżce do akademików, tylko szłam przed siebie, oddychając powoli, byle tylko nie dać popłynąć łzom. Całe to wydarzenie kosztowało mnie dość sporo emocji, których nie lubiłam pokazywać nikomu, dlatego postanowiłam jak najszybciej dotrzeć do swojego pokoju i nie zważając na obecność współlokatorki, zakopać się pod kołdrę i spędzić tak resztę dnia.
Nie zwracałam uwagi na ruch wokół mnie, studenci biegali po naszym małym parku, grupa dziewczyn z drugiego roku wyminęła mnie, nie zaszczycając żadnym spojrzeniem, obok przeleciało freesbe, które z łatwością złapał przystojny chłopak. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, bo taka już byłam - niewidzialna. I od lat było mi tu z tym dobrze, a tu nagle pojawił się niebieskooki Alex, który postanowił pokazać, że mogę być kimś. Nie chciałam tego. W ogóle.
Widziałam już swój akademik, kiedy do moich uszu dotarło nawoływanie:
- Casey! Casey, zaczekaj!
Westchnęłam cicho, ale się nie odwróciłam. Już w dość dużym stopniu zniszczył mi humor, nie chciałam znosić jego towarzystwa ani minuty dłużej.
- Zaczekaj! - Dogonił mnie i chwycił za rękę, jednym szarpnięciem obrócił do siebie.
- Czego chcesz?
Mój głos przesycony był niechęcią i jadem, spojrzenie zaś chłodne i przeszywające niczym strzała.
- Przepraszam. Naprawdę. - Patrzył mi prosto w twarz, jakby szukał w niej choć cienia zrozumienia. - Nie chciałem, żeby to tak wyszło.
Na pewno.
- Rozumiem, już nie przepraszaj.
Uśmiechnął się i odetchnął z ulgą.
- Dobrze, okay. Ale chciałem o czymś pogadać.
Nie bardzo chcę rozmawiać z tobą.
- O co chodzi?
- O badanie. Udowodnienie twojej teorii. Znalezienie rzeczywistych dowodów na to, czy można kontrolować miłość, czy też nie. Chciałbym pokazać ci, że serce w którymś momencie i tak przejmuje władzę nad rozumem, a chemia w mózgu skutecznie blokuje zdrowy rozsądek.
Oto stał przede mną student psychologii i proponował, bym otwarła badania nad swoją prywatną pracą. To mogłoby się udać, skoro już nawet pewien profesor filozofii o tym usłyszał.
Wpatrywałam się przez chwilę w Alexa, po czym uśmiechnęłam.
- Zgoda. - Niedowierzanie wykwitło na jego twarzy. - Możemy otworzyć to badanie. Ale nie potrwa ono dłużej niż do końca semestru. - Wyciągam palec wskazujący i uderzam nim w pierś chłopaka. - Nie będziesz nikogo o nim informował ani w ogóle nikomu nie wspomnisz o tym projekcie.
- Dobrze.
- Poza tym... jestem Casey. - Wyciągnięty palec zamienił się w całą dłoń, a uśmiech był prawdziwie szczery.
Parsknął śmiechem, ale dotknął dłoni i potrząsnął nią.
- Alex.
- Umowa obowiązuje od jutra. Masz trochę ponad dwa miesiące, by udowodnić mi, że serce przejmuje władzę nad rozumem, gdy człowiek się zakochuje. Powodzenia.
- Czyli to znaczy, że mam rozkochać ciebie w sobie? Żaden problem. - Puścił mi oczko, na co jedynie pokazałam mu język i ruszyłam w dalszą drogę do akademika.
- Do zobaczenia jutro o szesnastej w kawiarni! - zawołałam z nadzieją, że jeszcze się nie ruszył.
- Możesz się bać tego spotkanie, kochana!
Uśmiechnęłam się pod nosem i odrzuciłam ponure myśli. To badanie może być ciekawym doświadczeniem, nawet jeśli moim asystentem miał być ktoś taki jak Alex. Mogłam się dzięki temu upewnić, że jestem na tej specjalizacji, na której powinnam być.
Pomarańczowe liście latały nad moją głową, gdy nieśpiesznie szłam alejką z budynku wydziału filozofii w stronę akademików. Kolejny semestr na uczelni nie rysował się przede mną źle, poza tym zostałam zatrudniona w swojej ulubionej kawiarence zaraz po tym, gdy przyniosłam certyfikat ukończenia kursu baristy, na który nakłoniłam rodziców podczas wakacji. Uznali, że praca może być dla mnie czymś nowym, a widząc moją determinację i entuzjazm, zgodzili się. Nie musiałam się bać o wydatki na własne potrzeby, poza tym nie miałam mieć aż tyle nauki, by nie pogodzić tego z trzema popołudniami w pijalni kawy i herbaty. Z innymi baristami zakolegowałam się już pierwszego popołudnia, kiedy to tłumaczyli mi, gdzie co jest pochowane. Koledzy ze studiów zwrócili na mnie uwagę, wykłady nie były już tylko siedzeniem i słuchaniem, ale także śmianiem się z zabawnych zachowań współtowarzyszy niedoli. Profesor Oldcastle otrzymał ode mnie pełny projekt Jak nie dać się sercu, do końca następnego tygodnia miał go ocenić i w razie wysokiego poziomu pracy powalczyć u władz uczelni o dodatkową ocenę dla mnie. Nowy rok rysował się dobrze, nie chciałam tego w żaden sposób zaprzepaścić.
Dojrzałam miejsce na szerokim trawniku i to tam postanowiłam rozłożyć swój niewielki koc oraz oddać się czytaniu książki, która tym razem nie była w żaden sposób związana z filozofią. Ruszyłam w jego stronę, gdy ktoś nagle złapał mnie w pół i podniósł do góry.
- Odstaw mnie! - krzyknęłam ze śmiechem, uderzając napastnika po rękach. Moje próby uwolnienia skomentował jedynie śmiechem, ale postawił mnie na chodniku.
- Cześć. - Jego twarz rozjaśniał uśmiech, na który nie umiałam już nie odpowiedzieć. - Gdzie się podziewałaś?
- Byłam u twojego taty.
- Omawialiście wyniki projektu?
Udało się. Wraz z Alexem przeprowadziliśmy badania do końca, a jego rezultat przeszedł moje oczekiwania. I mocno zawstydził chłopaka. Właściwie udowodnił, że u zakochanego człowieka nadchodzi moment, kiedy to serce przejmuje rolę wodza, ale nie do końca. Bo, jak wyznał mi w dzień mojego powrotu na uczelnię, to on się zakochał. I dlatego na powitanie, zamiast rzucić cześć czy inne podobne słowo, pocałował mnie, nie zważając na obecność innych studentów, w tym pierwszaków. A przecież przykry okrzyk grupy dziewczyn nie wziął się znikąd. Biedaczki ledwie co wyczaiły przystojnego chłopaka, a on już pokazał im, że jego serce jest zajęte. Oczywiście było mi przykro, ale bardziej byłam zaskoczona tym, co zrobił. Unikał mnie później przez dwa dni, aż trafiłam na niego w bibliotece, gdzie najął się do pomocy w układaniu książek. Przyznałam, że nie spodziewałam się takiego wyniku, ale nie mam nic przeciwko niemu i jeśli chce, możemy zacieśnić naszą znajomość. Porwał mnie wtedy w ramiona i pocałował ponownie, a ja poczułam, że to serce odzywa się we mnie bardziej niż umysł.
- Właściwie to umówiliśmy się na randkę - odpowiedziałam z ironicznym uśmiechem na ustach. - Ma po mnie wpaść dzisiaj o ósmej, zabiera mnie do pewnej włoskiej restauracji na kolację.
Dwie czerwone plamy pojawiły się na twarzy Alexa, gdy w ten sposób przypomniałam mu o tym, że mnie zaprosił.
- Hmm, a czy będziesz zła, jeśli zamiast pana profesora pojawi się jego syn?
Patrzył na mnie niebieskimi oczami, które przywodziły mi na myśl jasne niebo w najpiękniejszy dzień lata, uśmiechnęłam się.
- Nie, będę wtedy szczęśliwa.
Brunet pochylił się i złożył na moich ustach lekki pocałunek, po czym oboje ruszyliśmy na moje miejsce, rozłożyliśmy koc i siedząc obok siebie, rozmawialiśmy o wszystkim.
Moje zainteresowania doprowadziły do tego, że poznałam sympatycznego chłopaka, który w wyniku pewnego badania otworzył dla mnie serce, a ja byłam gotowa znaleźć w nim dla siebie miejsce. Moje życie nie było jak życie wielkiej gwiazdy, ale wystarczająco dobre, bym widziała piękno świata wszędzie, nawet w liściu, który niespodziewanie osiadł na czarnej głowie mojego chłopaka. Byłam szczęśliwa w tym miejscu i w tym czasie, przy tym jednym człowieku, z całą filozofią, którą wyznawałam.
I nie chciałam już niczego więcej.
Miłej lektury! :)
PS Istnieje szansa, że będzie część druga dodana niżej, która opisze przebieg badania. Ale to w dalekiej przyszłości.
______________________________
Życie powinno być polem do zdobywania doświadczenia, nie zawsze dobrego, ale powinno też cieszyć. Dostarczać przyjemności w prostych rzeczach, jak jedzenie i delektowanie się posiłkiem, spacer czy też oglądanie wschodu słońca. Mnie te rzeczy nie dostarczały radości, a właściwie były częścią rutyny, niczym nadzwyczajnym. Mieszkałam nad morzem od urodzenia, okna mojego pokoju wychodziły na wschód, więc codziennością stało się to, co dla innych stanowiło nie lada wyprawę i przygodę. Nie rozumiałam ludzi, którzy potrafili przejechać cały kraj tylko po to, by zobaczyć wschód albo zachód słońca nad morzem. Wierzcie mi, nie różni się od zachodów w górach. Bo właściwie nie o słońca chodzi, a o otoczenia stanowiące tło dla tego doświadczenia.
Tego wiosennego dnia, gdy wszystko budziło się do życia, zieleniło, a ptaki układały kolejne radosne pieśni, siedziałam w małej kawiarence trzy przecznice od kampusu. Przyszłam tu, bo przytłaczało mnie towarzystwo czterech białych, pustych ścian i przerażający śmiech mojej współlokatorki, z którą mimo całego semestru mieszkania w jednym pokoju nie umiałam się dogadać. Na początku próbowałam ją zagadywać, interesować się jej życiem, ale widząc kolejne ponure spojrzenie, które rzucała mi spod swojej prostej, platynowej grzywki, skutecznie odebrało mi chęć na integrację. Wiedziałam, że tak będzie, że nie dogadam się z osobą, do której zostanę przydzielona. Moi rodzice i starszy brat, tegoroczny absolwent mojego uniwersytetu, przekonywali mnie, że to głównie chodzi o bycie otwartym na drugiego człowieka. Tak, na pewno. Nie jestem lodówką, by się dla każdego otwierać. Wylądowałam przy tym skromnym stoliku przy oknie z kubkiem czarnej herbaty bez dodatków, bo miałam dość widoku innych studentów rozmawiających o tym, co będą robić podczas wiosennej przerwy. Nie chciałam tego słuchać, bo sama zostawałam na kampusie, w rodzinnym domu jedynie bym się nudziła, poza tym nie chciałam oglądać więcej sztormów. Przyszłam tu, bo to jedyne miejsce, gdzie nikt nigdy mnie nie zagadywał poza sympatycznymi baristami za ladą. Tutaj w spokoju mogłam się uczyć - biblioteka przerażała mnie swoim metrażem - poczytać, pomyśleć, wpatrując się przez okno na drugą stronę ulicy i przyglądając ludziom. To tutaj wielokrotnie zastanawiałam się, czy wybrałam odpowiednią specjalizację do swoich zainteresowań. Niby filozofia nie była czymś wybitnym, ale podobała mi się od czasu usłyszenia znanych słów "Co cię nie zabije, to cię wzmocni". Z przekonaniem zdecydowałam się na zajęcia języka niemieckiego w szkole średniej, choć znajomi przekonywali mnie, że włoski jest zdecydowanie prostszy i nie brzmi jak znak do rozstrzelania niewinnych ludzi. Ja jednak chciałam poznać język swojego idola, Friedricha Nietzsche'ego. Teraz odrobinę płacę za tę fascynację.
Siedziałam tak sobie sama przy stoliku przeznaczonym dla pary, który ginął z oczu pod warstwą notatek z historii filozofii średniowiecznej. Gdzieś spod nich wystawała biografia Nietzsche'ego, którą znałam już na pamięć, a mimo to czytywałam zawsze, gdy chciałam odgrodzić się od świata. A jeśli biografia nie pomagała, chwytałam za "Poza dobrem i złem" i jakoś udawało mi się przeżyć kolejny dzień. Wzięłam tu ze sobą biografię, bo doświadczenie mi to nakazywało - nigdy nie poświęcałam nauce więcej niż godzinę dziennie. Dzięki temu na wykładach wiedziałam, do czego wracają prowadzący, a przed egzaminami niczym się nie stresowałam. To dopiero mój drugi semestr, ale wyrobiłam sobie u wykładowców opinię porządnej studentki, nie miałam zamiaru tego zaprzepaścić do czasu uzyskania dyplomu. Dlatego mimo myśli biegnących do białych chmur, pochyliłam się po raz kolejny nad kartką papieru i pomarańczowym markerem zaznaczyłam następną ważną według mnie definicję. Zarejestrowałam dzwonek ogłaszający wejście kolejnego klienta, ale nie podniosłam głowy, by na niego spojrzeć, choć zajmowałam najlepsze miejsce do obserwacji drzwi. Poświęciłam się nauce, nie myślom, bo gdybym odpłynęła za jedną z nich, zniknęłabym z tego świata na dość długo. Rozmyślanie było moją zmorą od dzieciństwa, starałam się z nią walczyć, dlatego opracowałam coś podobnego do planu dnia. Codziennie rano na małej kartce zapisywałam, co muszę zrobić w jakich godzinach, a później chowałam ją do kieszeni i dość regularnie na nią patrzyłam, przeważnie wtedy kiedy brała mnie ochota na rozmyślanie. Dzięki temu wciąż pozostałam prymuską, a strefę marzeń zostawiłam sobie na noc. Mój mózg dostrzegł czyjeś wejście i na tym jego zainteresowanie się skończyło, dlatego byłam odrobinę zdezorientowana, gdy poczułam, że ktoś stoi obok mojego stolika i ewidentnie przygląda się mi lub też mojej pracy. Oderwałam wzrok od notatek, ale nie podniosłam głowy, uznałam, że moje ignorowanie nieznajomego osobnika da mu do zrozumienia, że nie chcę wchodzić w żadne interakcje. Do mojego nosa dotarł zapach cynamonu, skrzywiłam się lekko. Nie przepadałam za nim, odkąd mój brat wsypał mi jedną łyżeczkę tej przyprawy do kakao. Nigdy tak nie parskałam, w końcu zwymiotowałam śmiejącemu się Brianowi na buty, wtedy podniósł raban na cały dom. Przynajmniej dostał nauczkę, a ja nabawiłam się fobii do końca życia.
- Samotność sprawia, że stajemy się bardziej surowi dla siebie samych a łagodniejsi dla innych: i jedno, i drugie czyni nasz charakter lepszym. - Głos mężczyzny był przyjemny dla ucha, lekko zachrypnięty, niski. Niczym głos wykładowcy.
Podniosłam głowę zaintrygowana, przede mną stał najwyżej dwudziestodwuletni chłopak o łobuzerskim uśmiechu, niebieskich oczach pełnych iskierek, ciemnych, właściwie granatowych włosach, dość wysoki. Patrzył na mnie intensywnie, jakby chciał mnie zaczarować. Wyprostowałam się na krześle i nie odrywając od niego wzroku, odpowiedziałam Nietzsche'em:
- Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie. Większości ludzi taki śmiech sprawia ból.
Z gardła chłopaka wydobył się zdławiony śmiech, jakby nie był pewien, czy może pozwolić mu na ujawnienie w takim miejscu. Hej, jesteśmy tylko w kawiarni, nie na stypie, nie hamuj się. Dotknął dłonią oparcia krzesła po przeciwnej stronie.
- Mogę się dosiąść?
Z tą kawą, z której wyziera odór cynamonu? Za nic w świecie.
Rozejrzałam się po stoliku, część notatek złożyłam w zgrabny stosik i przesunęłam bliżej siebie, zrobiłam miejsce na jego filiżankę - filiżankę! - kawy.
- Proszę bardzo.
Uśmiechnął się szerzej i usiadł naprzeciwko. Zwykle nie pozwalałam zbliżać się do siebie osobom, których w ogóle nie znam, ale nie każdy potrafi z głowy, wręcz znienacka, zacytować mojego kochanego Friedricha. Mieszałam łyżeczką w swojej filiżance z czarną herbatą, choć jej nie słodziłam, cukier leżał obok spodka. Wpatrywałam się w bursztynowy płyn i myślałam, dlaczego pozwoliłam swojemu ciału zrobić coś, czego nie skonsultowało z mózgiem. Zaprosiłam obcego człowieka do stolika, a teraz nie wiedziałam o czym z nim rozmawiać. Bo przecież nie o pogodzie, skoro siedzimy przy oknie, a promienie słońca skutecznie docierają do naszych twarzy. O polityce też nie, nie przepadałam za współczesną, a o antycznej mało kto chciał ze mną rozmawiać. W takim razie o czym? O studiach? Nawet nie miałam pewności, że jest studentem, mógł być po prostu mieszkańcem, który wybrał się na spacer, a przy okazji zaszedł do ulubionej kawiarenki na ulubione podwójne espresso z cynamonem. Poznałam jego napój, bo spędziłam tu wystarczająco dużo czasu, by rozróżnić każdą płynną pozycję z menu tego lokalu. Siedziałam więc taka milcząca, z cichą nadzieją, że brunet zabierze głos. Wykonałam jego prośbę, zgodziłam się na wejście w moją przestrzeń osobistą, niech teraz pokaże, że nie popełniłam błędu.
- Interesujesz się filozofią klasyczną? - zapytał mnie, wskazując dłonią na biografię niemieckiego prozaika.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Tak. Co więcej, studiuję ją.
Okay, zwykle nie lubiłam mówić o sobie, ale ten osobnik sprawiał wrażenie kogoś, kto chętnie porozmawia, wysłucha, a nawet zna się na rzeczy.
- Uniwersytet Bardena?
- Zgadza się, pierwszy rok.
Odwzajemnił uśmiech, sięgając po filiżankę i unosząc ją do jasnych ust. Skierowałam wzrok za okno, zastanawiając się, jak musiała wyglądać nasza dwójka dla kogoś idącego teraz chodnikiem. Jak para kolegów z roku? A może po prostu jako zakochana para? Nie, tę myśl szybko od siebie odsunęłam. Już na pierwszy rzut oka było widać, że nie pasujemy do siebie. Skromnie ubrana dziewczyna w warkoczu i okularach, a naprzeciwko niej ubrany w skórzaną kurtkę przystojny chłopak. To nie amerykańska komedia romantyczna, nie ma opcji, by coś z tego miało kiedyś być.
- Jak ci się podoba na studiach? - spytał niebieskooki z zainteresowaniem, pochylając się odrobinę do przodu. Czyżby nie zauważył, że nawet się sobie nie przedstawiliśmy w najbardziej normalny sposób? Że w ogóle tego nie zrobiliśmy?
- Nie ma źle - odpowiedziałam, unikając sprecyzowanej odpowiedzi. Nie miałam na co narzekać poza współlokatorką i tym, że byłam niewidzialna dla kolegów z roku, przez te kilka miesięcy zdążyłam przywyknąć. - Na zajęciach sobie radzę, współlokatorkę z wzajemnością traktuję jak ducha i jakoś żyję.
Przekrzywił głowę i wygiął usta w coś na kształt podkówki. Wyglądał w tym momencie jak dzieciak. Wypiłam łyk herbaty, byle tylko się nie uśmiechnąć. Zazwyczaj trudno było mi podnieść kąciki ust do góry, ale temu młodzieńcowi udało się to dość szybko, bacząc na to, że znaliśmy się zaledwie kilka minut. I to znaliśmy się bez poznania imion.
- Zobaczysz, będzie lepiej. - Iskierki rozbawienia w jego oczach nie pozwoliły mi w to uwierzyć. - Więzi między studentami się zacieśniają, na co zwykle wpływ mają zadania w parach na zajęciach, ale nie martw się, jeszcze polubisz to życie. - Puścił mi oczko, na które w żaden sposób nie zareagowałam.
- Nie martwię się czymś takim - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Wytrwałam prawie cały pierwszy rok, dam radę wytrwać do dyplomu, nie starając przy tym wejść do jakiejkolwiek grupy.
Brunet przekrzywił głowę, wciąż patrząc na mnie z zainteresowaniem.
- Jesteś tego całkowicie pewna?
Czy naprawdę miał problem z usłyszeniem w mojej wypowiedzi pewności?
- Tak pewna jak tego, że studiujesz psychologię.
Zagięłam go, wyczytałam to z jego twarzy. Poczułam coś na kształt zadowolenia, ale nie dałam tego po sobie poznać. Bycie chłodną za bardzo weszło mi już w krew.
- Zgadłaś. - Zaśmiał się krótko, spojrzał na mnie z podziwem. - Jak udało ci się na to wpaść?
Przed odpowiedzeniem na pytanie wypiłam całą swoją herbatę. Miałam nadzieję, że niebieskooki zdoła to zarejestrować, to mój znak dla baristów, że niedługo będę się zbierać.
- Przyjąłeś typową postawę - pochylenie, przekrzywienia głowy, zachowany kontakt wzrokowy - wytłumaczyłam.
- Nie przyszło ci do głowy, że może to próba flirtu?
Za nic w świecie, bo nie byłam dziewczyną, z którą się flirtowało, nigdy.
- Nie, bo moja mama robi to samo przy rozmowie ze mną, a raczej nie ma zamiaru się ze mną umówić. Jest terapeutką.
Parsknął śmiechem, a ja sięgnęłam po plecak. Tak, dziewczyna w czarnej spódniczce i szarym sportowym plecaku, połączenie idealne. Bo trzeba wiedzieć, jak odstraszać od siebie potencjalnych adoratorów.
- Tak, jestem na trzecim roku. - Patrzył na mnie długo, jakby czekał na jakieś okrzyki. Domyśliłam się, że jest starszy, nie pomyliłam się za wiele, myślałam, że robi dyplom. - Miałem kurs z filozofii w drugim semestrze, wybroniłem się na piątkę.
Mogłam się tego spodziewać, przecież cytował Nietzsche'ego.
- Gratuluję - wyraziłam podziw, chowając do kieszeni plecaka długopisy, ołówki i gumkę do ścierania, a następnie sięgając po notatki. Już wiem, skąd ten cytat mojego Friedricha - jako ostatnie na zwykłym podstawowym kursie omawia się filozofię tego niemieckiego prozaika i sięga po "Zbrodnię i karę", więc coś musiało mu zapaść w pamięci.
Zegarek na nadgarstku, mający za towarzysza czarną bransoletkę z zawieszką i wygrawerowaną na niej filiżanką, informował mnie bezlitośnie o upływającym czasie. Im bliżej nocy, tym moje samopoczucie leciało w dół na łeb, na szyję.
- Wszystko w porządku? - zapytał nieznajomy. Spojrzałam na jego filiżankę, która w dalszym ciągu zawierała czarny napój. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że kawa już dawno wystygła. - Dlaczego się pakujesz?
- Bo wychodzę.
Najprostsze odpowiedzi często są tymi najlepszymi. Na twarzy bruneta pojawiło się zaskoczenia. Schowałam do plecaka już wszystko, nawet biografię, teraz tylko pozostało włożyć do niego konspekt pracy, która od jakiegoś czasu chodziła mi głowie, a mimo że nie należała do zadań związanych ze studiami, codziennie się nią zajmowałam. Taki projekt tylko dla mnie. Który nie miał trafić do rąk nikogo innego, dopóki sama nie zechcę go pokazać.
Dlatego też byłam zszokowana, gdy brunet chwycił za kartki składające się na to dzieło i bezwstydnie zaczął wertować.
- Bez tego raczej nie opuścisz lokalu, więc sobie to przechowam.
Co za bezczelność. Chłopak mnie nie zna, zamienił ze mną tylko kilka zdań i czego chce? Zatrzymać mnie w jednym miejscu. Po jaką cholerę?
Westchnęłam ciężko i głośno, by mnie usłyszał.
- Jak nie dać się sercu. - Musiał przeczytać tytuł i główną tezę na głos, bo przecież inaczej chybaby się popłakał niczym małe dziecko. Początkowa sympatia do niebieskookiego została zastąpiona przez niechęć, gdy za bardzo wszedł w moją przestrzeń osobistą. Przeklnęłam siebie za to, że zgodziłam się, by usiadł przy tym stoliku. - To twoja praca semestralna?
- Nie - odpowiedziałam oschle. - To mój własny projekt niezwiązany ze studiami.
Zerknął na mnie, ale nie skomentował, zajął się za to czytaniem pierwszej strony. Tak właściwie ten projekt to nie treść, a cytaty, które chcę użyć, argumenty i kontrargumenty na temat tego, czy możliwe podczas zakochania jest zachowanie zdrowego rozsądku, czy hormony działają tak bardzo, że zaburzają normalną pracę mózgu i postrzeganie. Pomysł na niego wpadł mi do głowy w trzeciej liceum, kiedy to nieszczęśliwie zakochałam się (pierwszy i ostatni do tej pory raz w życiu) w koledze z zajęć technicznych. Nic z nas nie wyszło, ale to pytanie mnie nurtowało. Myśl o nim przetrwała do czasu rozpoczęcia studiów, pracę nad nim podjęłam przed ostatnią Gwiazdką. Brunet trzymał właśnie czteromiesięczną pracę mojego mózgu w rękach i nie wyglądało na to, by miał mi ją oddać. Złość wezbrała w moich żyłach, ale postanowiłam się jej nie dać. W końcu przecież przeczyta całość i mi odda, a jak nie, wyrwę mu ją z rąk i wyjdę stąd jak najszybciej.
- Ciekawa teoria. - W jego głosie nie pobrzmiewała kpina, więc chyba powinnam mu uwierzyć, mimo to trzymałam się na dystans, obserwowałam go uważnie, a spojrzenie moich szarych oczu prawie wypaliło dziurę w jego czole. - Dodałbym jeszcze jakieś argumenty, ale po początkowej myśli, że to będzie poradnik, stwierdzam, że bardzo dobrze oddajesz filozoficzny aspekt miłości i pytań o nią. - Uśmiechnął się do mnie, nie zareagowałam. - Ktoś powinien to zobaczyć.
- Nie!
Mój protest do niego nie dotarł, dopił kawę i wraz z pracą w ręce wybiegł z kawiarni. Patrzyłam za nim zaskoczona, niczym robot podniosłam plecak i skierowałam się do wyjścia, posyłając bariście wymuszony uśmiech, mający mu powiedzieć, że wszystko gra, po czym wybiegłam na chodnik, rozglądając się na boki. Główna myśl: pobiegł na uczelnię, ruszyłam więc w jej stronę, dziękując w myślach niebiosom, że to zaledwie trzy przecznice od kawiarni. Nie miałam pojęcia, co mnie czeka.
****
Dobiegłam na kampus dość szybko, co zawdzięczałam trenowaniu lekkoatletyki w liceum, ale nie wiedziałam, gdzie iść dalej. Kilka budynków, gdzie prowadzone są zajęcia, laboratoria, akademiki. Nie potrafiłam czytać w myślach, nie wiedziałam więc, gdzie pobiegł nieznajomy złodziej prac. Adrenalina wywołana złością krążyła w moich żyłach i popychała mnie do przodu. Przemknęłam obok wydziału administracji, postanawiając sprawdzić swój. Bo to tam można znaleźć kogoś, kto na filozofii się zna. Wbiegłam po schodach, nie zastanawiając się nawet, czy dziekanat będzie otwarty, nadchodził przecież powoli zmierzch. Sportowy plecak odbijał się od pleców pozbawiony najważniejszego wyposażenia, a ja czułam się tak, jakby ktoś walnął mnie obuchem i zrzucił w przepaść z miejsca, do którego dochodziłam przez bardzo długi czas. Szarpnęłam drzwiami, które na szczęście miały jeszcze zdolność otwierania się, i wpadłam do holu, gdzie musiałam się rozejrzeć. W tym budynku byłam już kilka razy, ale nigdy nie musiałam kogoś w nim szukać, a tym bardziej gonić. Zerknęłam na tablicę rozmieszczenia gabinetów profesorskich i pognałam wzdłuż korytarza. Nie wiedziałam, do kogo brunet mógł się zwrócić, dlatego postanowiłam przypatrywać się wnętrzom pokoi przez szklane okienka w drzwiach, w którymś z nich powinnam znaleźć niebieskookiego studenta psychologii.
Dobiegłam prawie do schodów na końcu korytarza, z każdym krokiem tracąc nadzieję, kiedy to wreszcie udało mi się dogonić kleptomana. Zastałam go w gabinecie z uchylonymi drzwiami, słyszałam wyraźnie głos mojego stolikowego towarzysza.
- Co o tym myślisz? - zapytał swojego rozmówcę, lekko dysząc. Najwidoczniej jemu biegł tutaj nie przyszedł tak łatwo jak mnie. Przykucnęłam przy drzwiach, czekając na najodpowiedniejszy moment do wkroczenia. - Moim zdaniem ma potencjał i może w przyszłości stać się pracą semestralną.
Szelest kartek, przesunięte krzesło, na które ktoś usiadł. Moje serce nadal nie uspokoiło się po biegu, oddychałam spokojnie, byle tylko nikt nie wyczuł mojej obecności.
- Jest dobry. Założenia są sformułowane poprawnie i logicznie, argumenty przemawiające za i przeciw się równoważą, nie ma dominującej strony tego sporu. Gdyby poszerzyć niektóre fragmenty o dowody z filozofii klasycznej, badań, mogła by to być praca z wyróżnieniem. Ale nie mogłaby być ona pracą semestralną, nie mam takiego tematu w spisie. Gdzie znalazłeś tak bystrą osobę, Alexandrze?
Czyli poznałam właśnie imię swojego stolikowego kolegi. Byłam bardzo ciekawa, jak wybrnie z odpowiedzią.
- Poznałem pewną dziewczynę w kawiarni niedaleko. Jest studentką pierwszego roku, lubi Nietzsche'ego, ma okulary i chodzi w warkoczu.
- Nie kojarzę jej, najwidoczniej nie miałem jeszcze zaszczytu prowadzić jej zajęć.
- Ale przyznajesz, że myśli w sposób typowy dla filozofów, tak?
- Alexandrze, nie wiem zbytnio, dokąd prowadzi ta rozmowa. Poznałeś interesującą dziewczynę, rozumiem, ale przecież ile jej podobnych już mi przedstawiałeś.
- Nie o to chodzi. - Głos bruneta był rozgorączkowany, jakby w jego mózgu neurony pracowały na największych obrotach, a język nie umiał wyłapać tego, co miałoby być powiedziane. - Nie widzisz, że stworzyła teorię, którą można sprawdzić? Zbadać?
Cisza, która zapadła, zestresowała mnie, przybliżyłam się do drzwi, a właściwie przeszłam przez nie. Kilka metrów ode mnie za drewnianym biurkiem siedział mężczyzna w okularach połówkach, brązowym swetrze i trzymał w dłoniach mój projekt, a Alexander stał przed nim - jakby nie zauważył krzeseł - i wpatrywał się w niego, ja mogłam widzieć tylko plecy chłopaka i kręcące się na karku granatowe włosy.
- Zgadzam się, badania są możliwe, ale czy zdajesz sobie sprawę, że ukradłeś pracę jakieś dziewczynie tylko po to, by mi ją pokazać?
Profesor nie mógł mieć wątpliwości, że praca została wykradziona - moje notatki zapisane piórem obok wydrukowanych fragmentów książek nie dały się nie zauważyć.
- Tak, wiem o tym, ale tato, od dwóch lat narzekasz, że nie możesz się rozwijać na uczelni, bo żaden student nie wykazuje chęci odkrycia czegoś nowego. Nadarza ci się właśnie okazja, a ty nie chcesz z niej skorzystać?
Tato? Ukradł moją pracę po to, by zanieść ją swojemu ojcu, który wykłada na naszym uniwersytecie? Chore żarty.
- To nie zależy ode mnie, Alex. - Mężczyzna spojrzał na bruneta z cierpliwością wypisaną na twarzy. - Najpierw powinienem zapytać o zgodę twoją koleżankę, a tak się składa, że jej mina nie jest zbytnio zadowolona.
Zauważył mnie, to oczywiste, przed wykładowcami akademickimi nie ukryją się żadne ruchy studentów. Uczyniłam dwa kroki do przodu, obserwując studenta, który obrócił się w moją stronę, jego niebieskie oczy zrobiły się większe, a łobuzerski uśmieszek, który miał pewnie na twarzy, zniknął, zastąpiony zażenowaniem.
- O cholera.
Zignorowałam go, podeszłam jeszcze bliżej biurka i złapałam kontakt wzrokowy z profesorem.
- Dzień dobry - przywitałam się. - Nazywam się Casey Williams, przepraszam bardzo, że musiał pan profesor czytać moją pracę.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie uprzejmie, wstał i wyciągnął w moją stronę dłoń, którą uścisnęłam.
- Profesor Richmond Oldcastle, miło mi poznać tak zdolną studentkę mojego wydziału. I właściwie to nie powinna pani przepraszać, raczej ten tutaj powinien to zrobić, ukradł coś, co należy do pani. - Podał mi pracę, gdy ujęłam ją w dłoń, złość odrobinę przeszła. Moje dzieło znowu było przy mnie. - Swoją drogą, bardzo ciekawe rozważanie. Jeśli będzie pani chciała nad nim szerzej popracować, proszę dać znać, wpiszę to jako pani projekt na zaawansowany wstęp do filozofii.
- Z całym szacunek, panie profesorze, ale nie należę do tej grupy zajęciowej - zaprotestowałam zgodnie z prawdą.
- Nie szkodzi, dołączy pani do nowej grupy w przyszłym semestrze. - Uśmiechnął się jeszcze raz, po czym wymownie spojrzał na bruneta. - Alex, chyba miałeś coś zrobić?
- Ja... Przepraszam. - Zerknął na mnie, a widząc mój chłód w oczach, zmieszał się jeszcze bardziej. - Nie chciałem ukraść twojego dzieła, chciałem tylko, by zobaczył go ktoś, kto zna się na rzeczy. Po prostu... uznałem, że na to zasługuje. Może nie interesuję się filozofią, ale w domu nasłuchałem się o niej na tyle dużo, by potrafić dostrzec kogoś, kto właściwie nią żyje. Wybacz.
Przyglądałam mu się przez chwilę, po czym przeniosłam wzrok na Oldcastle'a.
- Miło mi było pana poznać, profesorze. Z wielką chęcią wezmę udział w pańskich zajęciach w kolejnym semestrze. Do widzenia.
- Do widzenia.
Obróciłam się na pięcie i z całą godnością, jaką mogłam wydobyć z siebie w tej sytuacji, wyszłam z gabinetu, przemierzyłam korytarz i opuściłam budynek. Nie zatrzymałam się na ścieżce do akademików, tylko szłam przed siebie, oddychając powoli, byle tylko nie dać popłynąć łzom. Całe to wydarzenie kosztowało mnie dość sporo emocji, których nie lubiłam pokazywać nikomu, dlatego postanowiłam jak najszybciej dotrzeć do swojego pokoju i nie zważając na obecność współlokatorki, zakopać się pod kołdrę i spędzić tak resztę dnia.
Nie zwracałam uwagi na ruch wokół mnie, studenci biegali po naszym małym parku, grupa dziewczyn z drugiego roku wyminęła mnie, nie zaszczycając żadnym spojrzeniem, obok przeleciało freesbe, które z łatwością złapał przystojny chłopak. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, bo taka już byłam - niewidzialna. I od lat było mi tu z tym dobrze, a tu nagle pojawił się niebieskooki Alex, który postanowił pokazać, że mogę być kimś. Nie chciałam tego. W ogóle.
Widziałam już swój akademik, kiedy do moich uszu dotarło nawoływanie:
- Casey! Casey, zaczekaj!
Westchnęłam cicho, ale się nie odwróciłam. Już w dość dużym stopniu zniszczył mi humor, nie chciałam znosić jego towarzystwa ani minuty dłużej.
- Zaczekaj! - Dogonił mnie i chwycił za rękę, jednym szarpnięciem obrócił do siebie.
- Czego chcesz?
Mój głos przesycony był niechęcią i jadem, spojrzenie zaś chłodne i przeszywające niczym strzała.
- Przepraszam. Naprawdę. - Patrzył mi prosto w twarz, jakby szukał w niej choć cienia zrozumienia. - Nie chciałem, żeby to tak wyszło.
Na pewno.
- Rozumiem, już nie przepraszaj.
Uśmiechnął się i odetchnął z ulgą.
- Dobrze, okay. Ale chciałem o czymś pogadać.
Nie bardzo chcę rozmawiać z tobą.
- O co chodzi?
- O badanie. Udowodnienie twojej teorii. Znalezienie rzeczywistych dowodów na to, czy można kontrolować miłość, czy też nie. Chciałbym pokazać ci, że serce w którymś momencie i tak przejmuje władzę nad rozumem, a chemia w mózgu skutecznie blokuje zdrowy rozsądek.
Oto stał przede mną student psychologii i proponował, bym otwarła badania nad swoją prywatną pracą. To mogłoby się udać, skoro już nawet pewien profesor filozofii o tym usłyszał.
Wpatrywałam się przez chwilę w Alexa, po czym uśmiechnęłam.
- Zgoda. - Niedowierzanie wykwitło na jego twarzy. - Możemy otworzyć to badanie. Ale nie potrwa ono dłużej niż do końca semestru. - Wyciągam palec wskazujący i uderzam nim w pierś chłopaka. - Nie będziesz nikogo o nim informował ani w ogóle nikomu nie wspomnisz o tym projekcie.
- Dobrze.
- Poza tym... jestem Casey. - Wyciągnięty palec zamienił się w całą dłoń, a uśmiech był prawdziwie szczery.
Parsknął śmiechem, ale dotknął dłoni i potrząsnął nią.
- Alex.
- Umowa obowiązuje od jutra. Masz trochę ponad dwa miesiące, by udowodnić mi, że serce przejmuje władzę nad rozumem, gdy człowiek się zakochuje. Powodzenia.
- Czyli to znaczy, że mam rozkochać ciebie w sobie? Żaden problem. - Puścił mi oczko, na co jedynie pokazałam mu język i ruszyłam w dalszą drogę do akademika.
- Do zobaczenia jutro o szesnastej w kawiarni! - zawołałam z nadzieją, że jeszcze się nie ruszył.
- Możesz się bać tego spotkanie, kochana!
Uśmiechnęłam się pod nosem i odrzuciłam ponure myśli. To badanie może być ciekawym doświadczeniem, nawet jeśli moim asystentem miał być ktoś taki jak Alex. Mogłam się dzięki temu upewnić, że jestem na tej specjalizacji, na której powinnam być.
****
Pomarańczowe liście latały nad moją głową, gdy nieśpiesznie szłam alejką z budynku wydziału filozofii w stronę akademików. Kolejny semestr na uczelni nie rysował się przede mną źle, poza tym zostałam zatrudniona w swojej ulubionej kawiarence zaraz po tym, gdy przyniosłam certyfikat ukończenia kursu baristy, na który nakłoniłam rodziców podczas wakacji. Uznali, że praca może być dla mnie czymś nowym, a widząc moją determinację i entuzjazm, zgodzili się. Nie musiałam się bać o wydatki na własne potrzeby, poza tym nie miałam mieć aż tyle nauki, by nie pogodzić tego z trzema popołudniami w pijalni kawy i herbaty. Z innymi baristami zakolegowałam się już pierwszego popołudnia, kiedy to tłumaczyli mi, gdzie co jest pochowane. Koledzy ze studiów zwrócili na mnie uwagę, wykłady nie były już tylko siedzeniem i słuchaniem, ale także śmianiem się z zabawnych zachowań współtowarzyszy niedoli. Profesor Oldcastle otrzymał ode mnie pełny projekt Jak nie dać się sercu, do końca następnego tygodnia miał go ocenić i w razie wysokiego poziomu pracy powalczyć u władz uczelni o dodatkową ocenę dla mnie. Nowy rok rysował się dobrze, nie chciałam tego w żaden sposób zaprzepaścić.
Dojrzałam miejsce na szerokim trawniku i to tam postanowiłam rozłożyć swój niewielki koc oraz oddać się czytaniu książki, która tym razem nie była w żaden sposób związana z filozofią. Ruszyłam w jego stronę, gdy ktoś nagle złapał mnie w pół i podniósł do góry.
- Odstaw mnie! - krzyknęłam ze śmiechem, uderzając napastnika po rękach. Moje próby uwolnienia skomentował jedynie śmiechem, ale postawił mnie na chodniku.
- Cześć. - Jego twarz rozjaśniał uśmiech, na który nie umiałam już nie odpowiedzieć. - Gdzie się podziewałaś?
- Byłam u twojego taty.
- Omawialiście wyniki projektu?
Udało się. Wraz z Alexem przeprowadziliśmy badania do końca, a jego rezultat przeszedł moje oczekiwania. I mocno zawstydził chłopaka. Właściwie udowodnił, że u zakochanego człowieka nadchodzi moment, kiedy to serce przejmuje rolę wodza, ale nie do końca. Bo, jak wyznał mi w dzień mojego powrotu na uczelnię, to on się zakochał. I dlatego na powitanie, zamiast rzucić cześć czy inne podobne słowo, pocałował mnie, nie zważając na obecność innych studentów, w tym pierwszaków. A przecież przykry okrzyk grupy dziewczyn nie wziął się znikąd. Biedaczki ledwie co wyczaiły przystojnego chłopaka, a on już pokazał im, że jego serce jest zajęte. Oczywiście było mi przykro, ale bardziej byłam zaskoczona tym, co zrobił. Unikał mnie później przez dwa dni, aż trafiłam na niego w bibliotece, gdzie najął się do pomocy w układaniu książek. Przyznałam, że nie spodziewałam się takiego wyniku, ale nie mam nic przeciwko niemu i jeśli chce, możemy zacieśnić naszą znajomość. Porwał mnie wtedy w ramiona i pocałował ponownie, a ja poczułam, że to serce odzywa się we mnie bardziej niż umysł.
- Właściwie to umówiliśmy się na randkę - odpowiedziałam z ironicznym uśmiechem na ustach. - Ma po mnie wpaść dzisiaj o ósmej, zabiera mnie do pewnej włoskiej restauracji na kolację.
Dwie czerwone plamy pojawiły się na twarzy Alexa, gdy w ten sposób przypomniałam mu o tym, że mnie zaprosił.
- Hmm, a czy będziesz zła, jeśli zamiast pana profesora pojawi się jego syn?
Patrzył na mnie niebieskimi oczami, które przywodziły mi na myśl jasne niebo w najpiękniejszy dzień lata, uśmiechnęłam się.
- Nie, będę wtedy szczęśliwa.
Brunet pochylił się i złożył na moich ustach lekki pocałunek, po czym oboje ruszyliśmy na moje miejsce, rozłożyliśmy koc i siedząc obok siebie, rozmawialiśmy o wszystkim.
Moje zainteresowania doprowadziły do tego, że poznałam sympatycznego chłopaka, który w wyniku pewnego badania otworzył dla mnie serce, a ja byłam gotowa znaleźć w nim dla siebie miejsce. Moje życie nie było jak życie wielkiej gwiazdy, ale wystarczająco dobre, bym widziała piękno świata wszędzie, nawet w liściu, który niespodziewanie osiadł na czarnej głowie mojego chłopaka. Byłam szczęśliwa w tym miejscu i w tym czasie, przy tym jednym człowieku, z całą filozofią, którą wyznawałam.
I nie chciałam już niczego więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz