Menu

wtorek, 10 listopada 2015

Wtorkowa sałatka z homara - recenzja Projekt „Rosie”

Tytuł: Projekt "Rosie"
Autor: Gaeme Simsion
Tytuł oryginału: The Rosie Project
Seria: Gorzka Czekolada
Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok: 2013
Ilość stron: 319

Don Tillman się żeni. Tylko nie wie jeszcze z kim.
Wdrożył więc projekt Żona i opracował szesnastostronnicowy kwestionariusz, który ma wyłonić idealną partnerkę. Musi mieć przyzwoity zawód, nie może palić, pić alkoholu i w żadnym razie nie może się spóźniać.
Tymczasem Rosie Jarman dorabia jako barmanka, pije, pali i jest bardzo niepunktualna. Jest również inteligentna i piękna. I szuka swojego biologicznego ojca, a w tym Don Tillman, profesor genetyki, może jej służyć pomocą.
Dzięki projektowi Żona Don dowiedział się kilku ciekawych rzeczy. Na przykład, dlaczego wszystkie jego dotychczasowe znajomości kończyły się na pierwszej randce. Dlaczego szybko schnąca odzież fitness nie jest odpowiednim strojem na kolację w restauracji. I dlaczego naukowe podejście nie pomaga znaleźć miłości - to miłość znajduje ciebie.



   Do tej pory recenzowałam książki, które czytałam po raz pierwszy i które w moim mniemaniu zasługiwały na kilka słów ode mnie. Teraz na celowniku jest moja książka numer 2 na liście ulubionych. Przyznam, że przez pewien czas była jedynką, ale Don Tillman nie dał rady Davidowi Martinowi. Niemniej uwielbiam tę postać, czemu dam wyraz. Czytajcie dalej.

Życie pełne jest rzeczy, które nie powinny się dziać.
   Zacznę od tego, co przyciągnęło mnie do tej książki. Z pewnością kolor okładki książki, przez co ta rzucała się w oczy. Następnie świetny rowerzysta z bukietem róż. A także opinia Melbourne Weekly Times: Literacki odpowiednik Sheldona Coopera z Teorii wielkiego podrywu... Uroczy. Może i obejrzałam zaledwie półtora sezonu tego znakomitego sitcomu, ale to wystarczyło, bym pokochała Sheldona i jego Bazingę! Chciałam przekonać się na własnej skórze, że Don jest taki sam.
   I się nie zawiodłam!
   Profesor Tillman różni się od innych ludzi. Nie chodzi o wygląd, a o zachowanie. Ma całkowicie inaczej skonstruowany mózg, z czego zdaje sobie sprawę. Do życia podchodzi bardzo naukowo. Nie jest mistrzem w interakcjach, nie ma wielu przyjaciół (a właściwie dwójkę), za to posiada Ujednolicony Plan Posiłków i harmonogram dniowy. Każdą minutę na coś wykorzystuje, uważa marnowanie czasu za wielką wadę. Przy pierwszym spotkaniu (z dotychczasowych pełnych dwóch i jednej dziesięciorozdziałowej) polubiłam w nim tę niezwykłość czyniącą go dziwakiem w oczach najbliższego otoczenia. Poza tym jest profesorem nadzwyczajnym genetyki, a to ta dziedzina biologii pozwalała mi z piątką skończyć gimnazjum i liceum. Don ma po prostu to coś w sobie, co przyciąga. I choć czasami kręciłam głową nad jego antyspołecznym zachowaniem i radowaniem się z banalnych, czasami niedorzecznych rzeczy, jestem nim zauroczona i taka pozostanę :3
   Rosie Jarman różni się od Dona na każdym polu. Kelnerka, pali, nie stroni od alkoholu, a do tego nie chce, by Tillman ją wkurwiał. Ma swój światopogląd, swoje nawyki, których nie ma zamiaru wykorzenić. Jest sobą w każdej możliwej sytuacji. Różni się także ode mnie, ale potrafię zrozumieć jej punkt widzenia i szanuję ją. Poza tym strasznie przypadła mi do gustu jedna rzecz u niej, ale o niej nie powiem, o tym trzeba przeczytać.
   Pozostałe postaci są zbieraniną uczelnianego środowiska z ludźmi z zewnątrz, których napotyka Don. Gene i Claudia - jego jedyni przyjaciele - są parą, która także przypadła mi do gustu, głównie ze względu na ich ludzką naturę i problemy, z którymi małżeństwa muszą się mierzyć każdego dnia.

- Miałem powiedzieć, że jest piękna? - zapytałem pewien niedowierzania. - No widzisz? Już przy pierwszej próbie trafiłeś bez pudła. 

   Coś, co burzy delikatnie pozytywne odczucia? Dużo naukowego języka, słownictwo, które nie jest wytłumaczone i sprawia, że czytelnik sam sięga po słownik. Czasami to przytłaczało, ale też pozwalało wzbogacić swoją wiedzę.
   Kolejny plus? Nowy Jork. Na pewien czas akcja przenosi się z Australii właśnie do tego miasta. Dlaczego się jaram? Bo Rozważna i romantyczna. Poza tym naprawdę chciałabym tam pojechać.
   Co jest też pozytywem, przynajmniej dla mnie? To, jak toczą się wszelkie projekty (kwestionariusz projektu Żona przypomniał mi pewien test z gimnazjum, który robiłam kumplowi - przypadek?). Mają swoje początki i końce, jest tu sumienność, wszelkie kwestie powstałe na kolejnych stronach mają swoje wyjaśnienia, nie ma niedopowiedzeń (no może w rozmowach bohaterów, ale to głównie wina Dona, który potrzebuje dobrej minuty, na zrozumienie wykonania w powietrzu pewnego znaku), co nie zakłóca odbioru całości.
   Język pana Simsiona to dla mnie bajka! Poza tym, że występuje naukowe słownictwo, powieść jest poprowadzona luźno, a jednocześnie zachwyca ukrytym sarkazmem, lekkością wypowiedzi i przede wszystkim często śmieszy! Po prostu ja nie umiem się oderwać od tej książki za każdym razem, gdy ją czytam.
   Nie występują literówki, za co jestem wdzięczna polskiej korekcie. Chylę czoła przed Państwa pracą.
   Dobrze skonstruowane sceny, pewna chronologia wydarzeń, komizm - to największe gwiazdy Projektu: Rosie. Dialogi na przemian z opisami, które nie przytłaczają. Całość jest po prostu idealna! Aż zabrakło mi słów.

- Bo jestem dziwny. To oczywiste. Wiem coś o tym, bo dla mnie wszyscy dookoła są dziwni.
   Podsumowanie: Trudno jest powiedzieć coś konstruktywnego na temat książki, którą się wprost kocha od pierwszej strony pierwszego czytania. Czy to dziwny, aspołeczny, zwariowany główny bohater? A może pewna kelnerka, która nagle wywraca uporządkowany świat do góry nogami? Może. Niemniej nie oddam nikomu tej powieści, bo dla mnie jest ona lekarstwem na smutne dni. Tak po prostu.
 
   Ocena: 5/5 <3
   Książka należy do grona "nigdy nie oddam/sprzedam/pożyczę".

   Informacja dodatkowa: wytwórnia Columbia Pictures zakupiła prawa autorskie do ekranizacji; w propozycjach do głównych ról wymieniana jest Jennifer Lawrence [ moja opinia: NIE! Bo jak Jen, to i pewnie Bradley Cooper; nie pasują mi do Rosie i Dona, po prostu nie widzę ich w rolach moich ulubieńców. Za to Claudia i Gene mogą być ich].

   A tu Cleowy egzemplarz i bransoletka, która kojarzy mi się z tą książką. Róża obowiązkowa!


1 komentarz:

  1. Dobrze, że masz taką lekturę, która leczy smutki i podbudowuje w słabszych chwilach. Chętnie sama ją kiedyś przeczytam i sprawdzę na sobie jej "działanie". Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń