Menu

czwartek, 31 grudnia 2015

Ostatni Sylwester

 
   Efekt wieczornych spacerów, zaczytywania się w kryminałach Becketta, wciąż żywego wspomnienia ostatniego Sylwestra i mroku, który w sobie noszę.
   Tylko się nie przeraźcie, to nadal tylko fikcja.



   Miasto rozpostarło się pode mną, skąpane w całunie mroku. Ciemność zawładnęła każdym kątem tego miejsca. Tajemnica, niebezpieczeństwo były w niej bezpieczne. Jednak tej jednej nocy mogły poczuć się zagrożone. Im bliżej północy, tym większa ilość cieni znikała, macki zła cofały się, widząc gromadki roześmianych ludzi bawiących się w tę ostatnią noc roku. Z entuzjazmem oczekiwali wybicia tej jakże magicznej godziny wieszczącej coś całkowicie nowego, a co tak bardzo przypominać będzie stare. Wszelkie demony i duchy musiały się schować i przeczekać ten okres wzmożonej radości i ilości ciał zgromadzonej w centrum miasta, gdzie odbywał się coroczny koncert gromadzący krajowe gwiazdy na największym stadionie. Nie brałam udziału  w tej dziwnej maskaradzie, kiedy to panuje zabawa i sztuczne życzenia wypowiedziane w kierunku osób, których się nie znosi, zatruwają powietrze. To była także ostatnia moja noc. Miałam nie doczekać świtu, zniknąć niczym duch, którym się za życia stałam.
    Przemknęłam kolejną ścieżką między wysokimi budynkami, wyminęłam śmietniki, starając się nie zwracać uwagi na bezdomnych taplających we własnych fekaliach i wyśpiewujących wulgarne piosenki, które pewnie sami wymyślili, mając tyle wolnego czasu. Przebiegłam obok czarnego kota, świadomie nadeptując mu na ogon, za co spotkało mnie charczenie i ostre pazury na wysokości kostki. Nie zdołały przeciąć materiału skórzanych spodni, co rozdrażniło sierściucha, a u mnie wywołały cień mrocznego uśmiechu. Skoro pozostało mi tylko kilka godzin, chciałam je wykorzystać w pełni. Wiedziałam, gdzie muszę się udać w celu zapewnienia sobie satysfakcji po raz ostatni.
   Tym razem most pełen był młodych ludzi śmiejących się wniebogłosy i pijących szampana prosto z butelki. Wśród nich trudno mi było wyłapać kogoś, kto by się nadawał do mojego zadania. Poza tym koledzy z pewnością zauważyliby jego brak. Może nie przed wybiciem północy, ale po wytrzeźwieniu raczej tak. Przebiegłam niedaleko nich, nie kryjąc się przed ich wzrokiem. Światła latarni mnie nie dosięgły, wątpię, by ktokolwiek w stanie upojenia alkoholowego zwróciłby uwagę na przemykającą cichaczem, ubraną na czarno postać. Jeśli już, wystraszyłby się i wolał nie mówić, co widział, jeszcze by został wyśmiany. Wystarczy, że zapamięta lśniący w mroku nóż.
    Pobiegłam dalej, kierując się w stronę starszej części miasta, gdzie krył się jeszcze jeden raj dla takich jak ja. Gdy dotarłam na miejsce, zlustrowałam okolicę, a złośliwy uśmieszek kolejny raz pojawił się tej nocy na moich ustach. Starszy mężczyzna opierając się o laskę, szedł w moją stronę. Ukryłam się w cieniu między domami i czekałam na dogodny moment. Starzec chyba przeczuł, że oto nawiedził go anioł śmierci, bo podniósł wzrok i spojrzał na mnie przenikliwie swoimi błękitnymi oczami, po czym uśmiechnął się jak do dawno niewidzianego kompana.
   - Przyszłaś, więc mnie zabierz, gdzie jest światło.
   Kiwnęłam głową. Nie byłam śmiercią, byłam jedną z jej pomocnic. Chwyciłam mężczyznę pod ramię i wprowadziłam między budynki. Stanął naprzeciwko mnie, wyprostował się na tyle, na ile pozwoliło mu jego zepsute ciało, i rozłożył ręce. 
   - Czyń swoją powinność.
   Schowałam nóż do pochwy zawieszonej w pasie, uczyniłam znak krzyża i po raz dwunasty tego roku dokonałam zbrodni. 
   Stanęłam za mężczyzną i szepcząc: Pokój niech będzie twojej duszy, jednym zgrabnym i płynnym ruchem skręciłam mu kark. Upadł przede mną, a wraz z nim jego laska, najlepsza przyjaciółka starczych lat. Wydała głuchy odgłos, który rozszedł się po okolicy. Chwyciłam martwe ciało pod ręce i zawlekłam bliżej latarni. Zawsze zostawiałam je tak, by szybko je znaleziono i zawiadomiono odpowiednie służby. 
   Jednak nie miałam pewności, że to zadziała, więc wyciągnęłam z kieszeni czarnej kurtki telefon, zrobiłam nieboszczykowi zdjęcie i posłałam w świat, uśmiechając się nadal. Zostały trzy godziny i jedno miejsce, gdzie powinnam się udać. Miejsce, w którym umrę.


****

   Dobrze pamiętałam swoją pierwszą ofiarę. Nie doszło wtedy do morderstwa, ale po raz pierwszy świadomie poczułam, że chcę kogoś zabić i że mi się to uda. Może nie od razu z pięknym efektem, ale przecież praktyka czyni mistrza. Miałam siedemnaście lat, byłam na którejś z kolei randce ze szkolnym mięśniakiem, który z niewiadomych powodów zwrócił uwagę na szkolną outsiderkę. Myślałam, że może spodobało mu się ta tajemnicza aura, którą wokół siebie tworzyłam. Szybko dopadła mnie prawda - chodziło mu tylko o moje ciało. Przez swoją ambitną matkę dekadę spędziłam na trenowaniu gimnastyki artystycznej. Rodzicielce nie udało się zdobyć sławy - nie miała w sobie gracji, poza tym z czasem pokochała obsesyjnie słodycze i mocno przytyła - więc robiła wszystko, bym ja została kimś. Byłam wysportowana, szczupła, ale przyjemnie zaokrąglona w odpowiednich miejscach. To właśnie tych krągłości chciał zasmakować Stanley. Nie spodziewał się oporu z mojej strony, swoimi wielkimi łapskami zaczął mnie obmacywać, a ja poczułam ogromną nienawiść do tego przerośniętego, głupiego nastolatka.
   Co takiego mu zrobiłam? Wbiłam scyzoryk pod obojczyk. Wspomnienie tego zwierzęcego krzyku wydobywającego się z ust chłopaka towarzyszyło mi od tej pory zawsze, gdy zatapiałam nóż w czyimś ciele czy też dusiłam. Pamiętałam także to, że Stanley groził mi policją. Nie doniósł na mnie, bo przestraszył się konsekwencji wypływających z usiłowania gwałtu. Zastraszałam go, dopóki nie skończyliśmy szkoły. To uświadomiło mi, że tak właściwie jestem sadystką i jestem dumna z tej cechy. 
   Pierwszą ofiarą, która opuściła ten nędzny świat z mojej ręki, była moja opiekunka. Nie troszczyła się już o mnie, właściwie przeszła na emeryturę. Nie mogłam tego znieść. Siedziała cały dzień w domu i obijała się z zadowoleniem, a mnie nadal nachodziło w koszmarach wspomnienie przypalania skóry papierosami, kopanie i bicie po całym ciele. Bo zamiast się mną zajmować jak przystało na porządną opiekunkę, ta stara zdzira mieszkająca po sąsiedzku zrobiła sobie ze mnie worek treningowy. Nie umiała przeciwstawić się mężowi, który pił na potęgę i pieprzył się z nią trzy razy dziennie, więc całą frustrację wylewała na niczemu winną dziesięciolatkę. Po tym, co zrobiłam Stanley'owi, wiedziałam, że przyszła pora na tę babcię. Późnym majowym popołudniem zaczekałam, aż będzie wracać do naszego bloku z zakupów, udawałam uczynną osobę, która z przyjemnością pomoże jej z ciężkimi reklamówkami. Tak naprawdę odprowadziłam ją jedynie do klatki, otwarłam szybko drzwi do piwnicy i wiedząc, że w całym budynku nie ma nikogo poza głuchym małżeństwem z pierwszego piętra, zrzuciłam ją ze schodów do piwnicy. A żeby mieć pewność, że wyzionęła ducha, a nie tylko się potłukła, dobiłam ją trzykrotnie nożem, a wokół jej martwego cielska wysypałam zakupy. Wyglądało to jak atak nożownika, który kręcił się po okolicy, gdzie nie było żadnych kamer. Czułam się więc dość bezpiecznie, ale na wszelki wypadek z kolejnym morderstwem zaczekałam dwa lata.
   Co się stało, że w tym kończącym roku stałam się seryjnym mordercą? Stworzyłam czarną listę osób, które kiedykolwiek zaszły mi porządnie za skórę. Znalazło się ich dziewięć. Plus jedno dodatkowe.

   Melanie Cuddy. Absolwentka prywatnego liceum sąsiadującego z moim, która przez całe cztery lata śmiała się z mojego znamienia na brzuchu. Miałyśmy wychowanie fizyczne o tej samej porze na basenie należącym do prywaciarzy. Nie cierpiałam się przy niej przebierać, ale ona zawsze była obok. Głupia małpa. Uduszona jedenastego stycznia paskiem od swojej torebki, znaleziona dwa dni później na obrzeżach miasta w małym zagajniku.
   Christopher Ganghell. Trzydziestoletni programista w dużej korporacji. Próbował mnie zgwałcić na przyjęciu urodzinowym mojego starszego brata. Pięciokrotnie raniony nożem w klatkę piersiową dwudziestego lutego. Znaleziony przez żoną kilkanaście godzin po zabójstwie we własnym łóżku.
   Garrett McColm. Lat czterdzieści trzy, mechanik samochodowy. Zamordowany ósmego marca o świcie na dachu kościoła baptystów, zrzucony z wysokości z już skręconym karkiem. Znaleziony przez pastora. Zginął, bo także próbował mnie zgwałcić.
   Agnes Quinn. Dziewiętnastolatka, która miała czelność pobić mnie w klubie tylko dlatego, że nie chciałam posunąć się jej na barze. Zmasakrowana w zaułku kijem baseballowym osiemnastego kwietnia, znaleziona przez bezdomnego dziewiętnastego kwietnia przed południem. Przy jej zabójstwie popełniłam błąd - zostawiłam odcisk buta w błocie. Trafiłam na radar miejscowego wydział zabójstw i po raz pierwszy usłyszałam o pewnym sierżancie.
   Michael Bloom. Dwudziestoletni student. Zadźgany nożem na terenie boiska uniwersyteckiego czternastego maja. Powód? Dobieranie się do mnie podczas zajęć z antropologii. Po jego śmierci postanowiłam zmienić styl ubierania, jedynie ruszając na misję, zakładałam skórę.
   Alexander Serkins. Lat pięćdziesiąt. Psycholog. Uduszony podczas sesji terapeutycznej 
krawatem wciśniętym do usta drugiego czerwca, znaleziony przez sekretarkę pięć godzin po moim wyjściu. Winny chamstwu i naśmiewaniu się z życia dziecka ambitnej matki i ojca erotomana.
   Genevievie Paneloux. Dwadzieścia cztery lata. Zamordowana piętnastego lipca przez zastrzelenie z broni mojego ojca. Wina - kradzież kilku tysięcy, które zaoszczędziłam przez całe swoje nastoletnie życie.

   Peter Sorb. Zamordowany trzeciego sierpnia w starej hali produkcyjnej na obrzeżach miasta. Przedziurawiony prętem za usiłowanie porwania czteroletniej dziewczynki. Po raz pierwszy śledziłam kogoś nie po to, by zabić, ale żeby kogoś ochronić. Przez tego skurwysyna inna osoba pożyła kilka tygodni dłużej. Wtedy po raz pierwszy sierżant Timothy Glare próbował się ze mną skontaktować przez mój drugi błąd - dostarczenie tej czterolatki pod drzwi posterunku i zostawienie kartki z treścią: Jestem przesiąknięta złem, ale nadal tli się we mnie dobro. Zwróćcie to światełko jej rodzicom. I.G.  Sierżant mnie nie znalazł, ale na stronie policji został umieszczony anons, w którym proszono mnie o pojawienie się na komisariacie. Kupiłam pierwszy z wielu telefonów na kartę i skontaktowałam się z mężczyzną o kręconych brązowych włosach i czarnych oczach bez dna. Sierżant mnie nie widział, za to ja obserwowałam, jak zmienia się wyraz twarzy po odczytaniu mojej wiadomości. Pozostałam dla niego duchem, stałam się jego nemezis, ale jeszcze przez kilka miesięcy nie dawałam mu się uchwycić.
   Gabrielle Hightower. Trzydzieści dwa lata, samotna matka trójki dzieci. Moja sąsiadka. Zabita za znęcanie się nad nimi psychicznie i fizycznie, gwałty na najstarszym synu, przypalania skóry, bicie rakietą tenisową, w wyniku czego zmarło najmłodsze dziecko. Ukrzyżowana na drzwiach własnego mieszkania dwudziestego trzeciego września. Nieprzytomna w chwili śmierci. Ocalałe dzieci wysłane do domu opieki społecznej trafiły w ręce dziadków, którzy zapewnili im bezpieczeństwo. Druga próba kontaktu ze strony sierżanta, bez odzewu.
   Robert Muse. Lat czterdzieści, biznesmen. Potrącony śmiertelnie szesnastego października za zwolnienie trzystu osób ze swojego przedsiębiorstwa, w tym mojego ojca. 
   Stella Irving.  Zamordowana na własne życzenie dwudziestego ósmego listopada, dzień przed swoimi siedemdziesiątymi pierwszymi urodzinami. Wstrzyknięta śmiertelna dawka morfiny. Zgodnie z jej wolą to ja byłam jej oprawcą. Pomogłam własnej babci przenieść się na drugi świat, bo dość miała tkwienia w domu starców bez dziadka. 
   Nieznany staruszek. Zamordowany trzydziestego pierwszego grudnia, zostawiony ze skręconym karkiem pod latarnią na jednej z ulic starówki. Umarł pogodzony ze śmiercią.
   Dwanaście ofiar jednego roku, dziesięć z nich zabitych z czystą premedytacją. Już przy pierwszym błędzie wiedziałam, że oto ścieżka, którą kroczę, prowadzi mnie ku śmierci albo ku więzieniu, jeśli tylko przystojny Timothy zdoła mnie złapać.
   Po zabójstwie babci nie chciałam dłużej uciekać. Zaszyłam się w wynajmowanym mieszkaniu i czekałam na ostatni dzień roku, by wreszcie spojrzeć sierżantowi prosto w twarz z uśmiechem na ustach.
   Zerknęłam na zegarek na ręce. Dotarłam na miejsce już dawno. Miasto rozpostarte przede mną ze swoim mrokiem, światłem i zabawą wyglądało pięknie, jakby specjalnie przybrało ten strój, by się ze mną pozostać. Pozostało pół godziny, zanim fajerwerki obejmą panowanie na niebie.

   Pół godziny. Śpiesz się, sierżancie. To twoja ostatnia szansa.


****

   Coraz głośniejsze wiwaty, życzenia, wybuchy śmiechu. Noc stała się dniem, by sprawić radość milionom ludzi w tym popapranym kraju. Stałam na dachu i wpatrywałam się w widoczne w oddali niespokojne morze. Wdychałam tę przyjemną bryzę i dochodziłam do wniosku, że będzie to jedyna rzecz, za którą będę tęskniła w świecie, do którego trafię. Minuty niespiesznie dążyły do północy, od strony stadionu dochodził dźwięk muzyki pop i śpiew jakieś gwiazdeczki, która nie mogła chwalić się talentem, a jedynie wyrzeźbionym przez chirurga plastycznego ciałem. Nowy Rok nadchodził dobrze wymierzonymi krokami, zapowiedź niespodziewanych staroci zawisła w powietrzu.
   Zaczęłam się niecierpliwić. Nie tak to zaplanowałam. Jeśli sierżant nie zjawi się w przeciągu sześćdziesięciu sekund, nie ma co liczyć na spojrzenie w jego magnetyzujące oczy. Nie cierpiałam, gdy ktoś niszczył moje zamysły. Specjalnie wysłałam wiadomość o ciele i gdzie mnie znaleźć, myślałam, że chociaż porozmawiamy.
   Najwidoczniej los nie chciał dzielić się ze mną.
   Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, odwróciłam się w stronę małej komórki, skąd schody prowadziły na dach. Przeciwpożarowe nie utrzymałyby się przy tym starym budynku. Wyszło z niej kilku uzbrojonych policjantów, każdy z nich mierzył do mnie z broni, na czele stał nie kto inny, jak Timothy Glare. Musiałam przyznać, że w rzeczywistości był przystojniejszy niż w telewizji. Wysoki, o przenikliwym spojrzeniu, dobrze umięśniony. Fantazja wielu kobiet na całym świecie. Uśmiechnęłam się do niego. Praktycznie dopiął swego - oto stałam przed nim. Pozostało mu mnie zakuć i doprowadzić przed sąd. Nic łatwiejszego.
    - Nie ruszaj się!
   Nawet nie spróbowałam.
   - Ręce na widoku.
   Uniosłam ręce, a Timothy się zbliżył.
   - Indio Gloom - dawno nie słyszałam swojego imienia w cudzych ustach - jesteś aresztowana pod zarzutem zamordowania piętnastu osób. Masz prawo zachować milczenie. Wszelkie twoje słowa mogą zostać użyte przeciwko tobie. Przysługuje ci adwokat z urzędu, jeśli nie stać cię na własne.
   Gadka-szmatka. Chciałam zobaczyć triumf w jego oczach, a nie słuchać o swoich prawach, które dobrze znam. 
   Zrobił jeszcze jeden krok w moją stronę.
   - Odwróć się, ręce za siebie!
   Tym razem dotarła do mnie satysfakcja wyczuwalna w jego głosie. Tropił mnie przez miesiące, wreszcie byłam jego. Czy nie zastanowiło go, że podałam się na tacy? Zdradziłam swoją lokalizację, zaczekałam na policjantów. Chyba przeceniłam inteligencję tego przystojniaka.
   Zanim metal kajdanek dotknął mojej skóry, płynnym skokiem znalazłam się na murku będącym końcem dachu. Z gracją godną gimnastyczki artystycznej odwróciłam się i uśmiechnęłam do mężczyzny.
   - Adios, sierżancie.
   Stał i patrzył z otwartą buzią, a ja rozłożyłam ręce i pozwoliłam porwać się w dół. 
   W swoim życiu byłam nikim, dzieckiem pozbawionym rodzicielskiej czułości. Dziewczyną narażoną na próby gwałtu. Nieuchwytną morderczynią, która igrała z władzą.
   Uśmiechnęłam się na sekundę przed spotkaniem z asfaltem, a fajerwerki rozświetliły zimowe niebo. Północ. Nowy Rok. Już beze mnie.

Podczas interwencji służb specjalnych o północy z 31 grudnia na 1 stycznia w wyniku samobójczego skoku zginęła poszukiwana listem gończym morderczyni piętnastu osób, India Gloom. Trzy godziny wcześniej zamordowała z zimną krwią Jasona Griffina, siedemdziesięciopięcioletniego pensjonariusza domu starców. Rodzinie denata pogrążonej w żałobie składamy najszczersze wyrazy współczucia.

sierż. Timothy Glare,
Wydział Zabójstw 14. 
posterunku
   
   

5 komentarzy:

  1. Ty to wiesz, jak wbić czytelnika w siedzenie w ostatni dzień roku. Kolejne z wcieleń Indii - seryjna morderczyni. Ostro, a mnie się mordka szczerzy. Chciałabym to kiedyś zobaczyć w wersji dłuższej, opowiadającej te wszystkie wydarzenia stopniowo, bo materiał jest dobry. To byłoby coś.
    Szczęśliwego Nowego Roku, Cleo.
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potrzebowałam ukazać mrok, który we mnie drzemie. A że seryjnej morderczyni jeszcze nie było..
      Dziękuję za komentarz! :*

      Usuń
  2. Czekałaś i doczekałaś się :P

    Opowiadanie podoba mi się, jest bardzo ładnie i przyjemnie napisane. Choć nie wydaje mi się, żeby było jakieś wyjątkowo psychopatyczne. Ale to może moje zboczenie. Pierwszy raz czytam coś z Indią, ale podoba mi się takie połączenie sadyzmu i współczucia. Chyba trochę przypomina mi to Amy pod koniec drugiej i w trzeciej części, kiedyś zrozumiesz o co mi chodzi.

    Agnes Quinn zginęła w dzień moich urodzin? Czy to przypadek, czy zamierzasz mnie kiedyś zamordować? :D

    Uściski ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osiemnasty kwietnia jest przypadkowy! Za dużo znajomych ma urodziny w kwietniu -.- Poza tym ja lubię dni parzyste. Ech.
      Nie jest dla Ciebie psychopatyczne, bo sam tworzysz prawie horrory :P
      Dziękuję za komentarz! :*

      Usuń
    2. Też lubię dni parzyste. W ogóle liczby.

      Jak to prawie horrory?! Dla mnie są w pełni, z krwi i kości! :P

      Uściski ;*

      Usuń