Menu

piątek, 2 września 2016

Jesteś moim marzeniem

      Nadchodzi dzień powrotu Ruiza. Białowłosa bohaterka nie może się tego doczekać, choć jest pewna obaw. W końcu to, co wydarzyło się przed wyjazdem bruneta, nie zostało do końca wyjaśnione. Poza tym nieświadomie zainteresowała sobą Byrona - pierwszorocznego rówieśnika lubującego się w noszeniu niebieskiej kamizelki. Dodatkowo w rodzinie Shoty nie dzieje się najlepiej. Czy nasi agenci zakosztują szczęścia? Przekonamy się.
     Dedykacja: dla Naff. Za napisanie jednej sceny i dzielenie miłości do Rulien. You're my real inspiration! <3
     Dla Margaret. Za udostępnienie lapka podczas pierwszego pełnego dnia nad morzem. Dziękuję, sis, udało mi się skończyć. Kocham!





    Wrzesień. Miesiąc lata, które powoli ustępuje i przyjmuję w swoje ramiona jesień. Dni stają się krótsze, powietrze chłodniejsze, a człowiek ma wrażenie, że ilość obowiązków, która na nim spoczywa, powiększa się odrobinę. Dla uczniów i studentów oznacza kolejny rok zmagań z naukowymi zagadnieniami, sprawdzianami, szkolnymi dramatami. Nadchodzą deszcze i plucha, pora wyciągać cieplejsze ubrania. Nie przeszkadza mi to, uwielbiam chodzić w wełnianych swetrach, mam zresztą ich nie małą kolekcję. Poza tym lubię jesień, to moja druga ulubiona pora roku. Pewnie to wina mojego upośledzonego umysłu i radości z odczuwania zimna, ale cóż - nigdy nie mówiłam, że jestem normalna.
     Na razie się jednak nie cieszę zmianą pogody. Jestem spocona, włosy związane w koński ogon kleją mi się do karku. Drugi września, a ja właśnie pokazuję swój biust pierwszorocznym adeptom płci męskiej. Czym sobie na to zasłużyłam? Trzeba było nie ubierać białej bokserki do krótkich spodenek, tylko zwykłą koszulkę. Mam za swoje.
     Sparować atak, wyjść z kontrą. Zrobić unik, podciąć nogę. Używać siły rywala przeciwko niemu. Powtarzam sobie w myślach to, czego uczono nas na zajęciach fizycznych przez cały rok i udowadniam nowicjuszom, że podczas szkółki da się opanować podstawy przed rozpoczęciem zwykłego roku szkolnego. Lekko uderzam Deiena pięścią w twarz, a on pada na matę.
     - Jak widzicie, należy korzystać z szans, do których sami się przyczyniliśmy. - Siada i spogląda na każdego z zielonych. Nowicjusze słuchają go w skupieniu, który u niektórych ewidentnie jest udawany. Będą żałować swojego zachowania w odpowiednim czasie, nie będę ich jednak uprzedzać, niech popełniają własne błędy. - Dzięki za pomoc, Amelien - na chwilę zwraca się do mnie, po czym ponownie przemawia do pierwszorocznych: - Macie jakieś pytania?
     Cała grupa zgodnie kręci głowami na nie. Jestem zaskoczona, dobrze pamiętam, jak wyglądało to rok temu u mnie i Ruiza. Nasz czterdziestoosobowy rocznik był ciekawy, czy założenie dźwigni na pewno zmiażdży tchawicę, czy wykręcenia ręki nie da się zamienić w atut. Interesowało nas to, bo nikt z nas nie miał do czynienia ze sztukami walk, nawet Shota swoje umiejętności nabył przez przypadek, będąc w Assasins. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że fizyczne wakacje przed oficjalnym rozpoczęciem szkoły jest ważne, bo uświadomiono nas o istnieniu misji, woleliśmy być przygotowani na wszelkie możliwe zdarzenia, także napady czy bójki.
     Ci pierwszoroczni sprawiają wrażenie, że niczego się nie boją, nawet własnego cienia. To odrobinę zrozumiałe, średnia wieku wynosi powyżej szesnastu, kiedy u mnie jestem jedną ze starszych osób. Mimo tego, że pewnie nie czują się już jak dzieci, a prawie dorośli ludzie, powinni korzystać z tego, co mówią im bardziej doświadczeni. Wydaje im się, że są młodzi i nietykalni, ale się mylą - każdy z nas może zostać zaatakowany i to nie tylko przez złych ludzi, ale i przez demony, które czasami pojawiają się na drodze hybryd. Wówczas napisanie "pomocy!" na tablicy na Facebooku w niczym nie pomoże.
    Ale o tym chcą chyba przekonać się na własnej skórze.
    - Okay, teraz wasza kolej. Stańcie w swoich parach i powtórzcie to, co właśnie wam zaprezentowaliśmy. Do dzieła!
     Pierwszoroczni tak palą się do tego zadania, że niczym żółwie stają na matach i zaczynają wykonywać zadanie. Są tak ślamazarni, że aż boli mnie ten widok. Zbliżam się do Deiena, który obserwuje zmagania swoich uczniów.
     - Ty też uważasz, że brak im ducha? - pytam, czyniąc to samo, co on.
     - Nie - odpowiada. Chcę mu powiedzieć, że jest naiwny, ale jeszcze nie skończył. - Myślę, że brakuje im pewności w tym, co robią. Nadal są zagubieni.
     - Naprawdę? Przecież szkółka się już skończyła, za chwilę zaczną się normalne zajęcia. Muszą się na nich odnaleźć.
     Deien patrzy na mnie uważnie.
     - Nie każdy rocznik jest taki, jak twój, Amelien. Niektóre potrzebują o wiele więcej czasu na aklimatyzację i otwarcie się przed nowym życiem, które stoi przed nimi otworem.
     Filozofia filozofią, ale wyznaję zasadę, że oczy mnie nie mylą.
     Wskazuję na najbliższą grupkę - nie pary - pierwszorocznych.
     - A może tylko mają nauczyciela i jego słowa w głębokim poważaniu?
     Misjonarz podąża wzrokiem za moją wyciągniętą dłonią i krzywi się. Zbytnio mu się nie dziwię - kilka osób utworzyła po prostu kółeczko wzajemnej adoracji i zamiast wykonywać pokazywane wcześniej ataki i uniki, najzwyczajniej w świecie rozmawia o jakimś głupkowatym serialu dla młodzieży. Słyszę westchnięcie mężczyzny, zerkam na niego. Zaciska ust w wąską kreskę.
     - Możesz mieć rację - cedzi. - Swoim zachowaniem doprowadzają mnie do szału. Zero szacunku. Dlaczego każdy rocznik nie może być normalny?
     Wzruszam ramionami.
     - Wina postępu technologicznego i bezstresowego wychowania?
     Deien uśmiecha się lekko w moją stronę.
     - Dobrze, że moja asystentka rozumuje na tych samych falach co ja, przynajmniej tutaj nie zwariuję.
     - Do usług.
    Widząc, że uczniowie nie kwapią się do czegokolwiek, Misjonarz przechodzi na środek sali, po czym krzyczy.
     - Za problemy ze słuchem nie odpowiadam, ale mogę odpowiadać za wasze zakwasy. Dwadzieścia pięć okrążeń  za karę! Już!
     Pierwszaki patrzą na niego z niedowierzaniem. Wzrok Deiena prawie ich piorunuje.
     - Dwadzieścia pięć okrążeń, start!
     Niepewnie uczniowie zaczynają bieg, a mężczyzna uśmiecha się szeroko. Podchodzę do niego.
     - Jak się teraz czujesz, kiedy tak sobie porządziłeś?
     - Znakomicie. Jeśli będzie trzeba, dam im wycisk jeszcze parę razy. Muszą wiedzieć, że bycie Posłańcem to nie przelewki. - Zerka na mnie. - Możesz już iść, nie będzie mi potrzebna aż do obiadu.
     Uśmiecham się do niego.
     - Dzięki. Do zobaczenia później.
     Unosi dłoń na pożegnanie, po czym obserwuje biegających, na głos licząc kolejne okrążenia. W towarzystwie jego głosu zmierzam do szatni. Ze swojej małej torby wyciągam butelkę wody i ręcznik, wycieram kark i wypijam połowę zawartości. Nie biorę prysznica na miejscu, wolę przejść się do akademika i uczynić to w spokoju, a nie słysząc obok siebie głosy dziewczyn, które ewidentnie za mną nie przepadają. Jak koleżanki ze starszych roczników zdołały się do mnie przekonać - głównie zasługa w tym tego, że stanowię grupą odpowiedzialną za pranie uczniów - tak te z najmłodszego traktują mnie jak z innej planety. Nie chodzi o to, że zadaję się z takim przystojnym chłopakiem, jakim jest Ruiz - nie zdołały go przecież poznać - raczej nie odpowiada im to, jaka jestem. Pewnie sądzę, że staram się wszystkim przypodobać, być miła, bo czegoś w zamian oczekuję. Cóż, mylą się, ale żeby to dostrzec, musiałyby chcieć mnie bliżej poznać, a na to się nie zanosi.
     Zarzucam sobie torbę na ramię i wychodzę. Kieruję się na ścieżkę prowadzącą do szkoły, a zatrzymuję się, czując promienie słońca, które przyjemnie otulają moją skórę. Wystawiam im swoją twarz, chcąc zdobyć choć odrobinę więcej opalenizny. Nie wygląda ona za ładnie przy moim białych włosach, ale nie mogę przez cały rok chodzić przeraźliwie blada. Czasami mogą być solarą.
     Czynię krok, kiedy dochodzi mnie czyjś głos.
     - Amelien!
     Odwracam się w stronę Byrona, który nadal w sportowym stroju także wybiera się w drogę powrotną. Dziwne: albo tak szybko biega, albo zamyśliłam się na tym słońcu znacznie dłużej, niż mi się wydawało. Nieważne.
     - Co tam? - zwracam się do niego, kiedy przystaje przy moim boku, pochyla się i dyszy cicho. Chyba wybiegł z dwudziestym piątym okrążeniem wprost do mnie.
     - Mogę cię odprowadzić?
     Nie jestem w humorze na towarzystwo. Za plecami chłopaka dostrzegam kolejnych pierwszorocznych, napotykam spojrzenia kilku dziewczyn, które za mną nie przepadają. Będzie to dziecinne, ale nagle pragnę pokazać im, że miewam kolegów wśród przystojnych uczniów.
     - Jasne, dzięki za propozycję - odpowiadam, na co brunet uśmiecha się szeroko. Odwzajemniam to po kilku sekundach, jest to jednak sztuczne. Nie będę wykrzesywać z siebie optymizmu, kiedy to nie czuję.
     Kurczę, tak bardzo chcę zobaczyć Ruiza.
     Wchodzimy na alejkę prowadzącą prosto do akademika. Przypominam sobie - niechętnie zresztą - jak się czułam, kiedy ostatnim razem szłam tą ścieżką. Może nie całkowicie ostatnio, bo kilka razy musiałam się tędy przemieścić, ale gdy pod koniec czerwca przebywałam tę drogę, płakałam. To złe wspomnienie, wiem, tamte uczucia pozostawiły po sobie małą bliznę na moim sercu, ale nie mogę tego rozważać, bo nie ruszę dalej. Ruiz wraca jutro po południu, chcę móc powiedzieć mu jasno, czego chcę, a nie boczyć się na niego za jedno przemilczenie prawdy.
     Wyczuwam na sobie spojrzenie Byrona, nie odpowiadam na nie. Wolę napawać się ciepłem promieni, ostatnim tchnieniem lata, które za trzy tygodnie będzie jedynie minioną porą roku. Zamierzam naprodukować tyle witaminy D, by zimą nie wpaść w objęcia diety jogurtowej.
     - O czym myślisz? - pyta siedemnastolatek, a ja na chwilę przymykam furtkę do mojego mózgu.
     - O niczym ważnym. O słońcu. Niedługo nie będzie już tak grzało.
     - Masz coś przeciwko zimie?
     Mogłabym się rozwodzić w odpowiedzi na to pytanie, tylko po co? Ci, którzy powinni, wiedzą, jak bardzo ją lubię, że jako jedyna kojarzy mi się dobrze, bo jest idealna do zakrywania siniaków w każdych okolicznościach.
     - Nie - mówię tylko. - Lubię ją.
     - To dlaczego masz taką nieciekawą minę?
     Wzdycham w duchu. Rozumiem, że Byron przepada za moim towarzystwem - wśród wszystkich uczniów niewielu jest z naszego rocznika, przeważnie młodsi lub rok starsi - ale czasami odnoszę wrażenie, że usilnie, wręcz obsesyjnie chce mnie poznać. Może pisze moją biografię, nie wiem, ale zbyt długie przebywanie w jego towarzystwie wysysa ze mnie energię. Jakby był wampirem.
      Nie powiem mu tego, tak samo nie wyjaśnię, że moje samopoczucie to wynik tęsknoty za Ruizem. Już niedługo, za dobę, mamy się zobaczyć, a mnie aż boli serce. Zachowuję się jak umierający z miłości Will Herondale*, ale nie potrafię inaczej. Jeśli mam być bohaterem literackim, to mogę zamienić się w niego i wyglądem przypominać tego, który skradł mnie całą swoim spojrzeniem.
     - To z powodu tych zajęć. Albo mi się wydaje, albo w ogóle nie macie ochoty trenować. Naprawdę trudno jest uwierzyć starszemu doświadczeniem, że wszystkie te ćwiczenia mogą się przydać w rzeczywistości?
     Chłopak drapie się po karku.
     - To nie tak, że nie mamy w sobie chęci. Po prostu... - Na jego twarzy pojawia się rumieniec. - Część z nas skupiła się na czymś innym.
     Wiedziałam. Byron nadal co jakiś czas zerka na mój biust. Przeklinam w głowie, sprzedaję sobie mentalnego liścia i każę sobie pamiętać, by następnym razem ubrać za dużą koszulkę z minimalnym dekoltem i dłuższe spodenki. Nie chcę być traktowana jako obieg seksualny podczas treningów, a jak odpowiednia sparringpartnerka. Czy nawet o to trzeba się starać wśród współczesnej młodzieży? Przeraża mnie to.
     Idziemy dalej, a ja milczę. Czuję małą przepaść między mną a Hayesem, co nie jest takie rzadkie - przez to, co działo się w moim życiu, stałam się doroślejsza niż moi rówieśnicy, inaczej podchodzę do wielu spraw.
     Kiedy docieramy do szkoły i przekraczamy drzwi akademika, zgodnie ruszamy w stronę wind. Wsiadamy do jednej i milczymy przez trzy piętra, dopiero wtedy siedemnastolatek się odzywa.
     - Zobaczymy się na obiedzie? - pyta mnie z uśmiechem, na który nie umiem odpowiedzieć.
     Po treningu czuję się jakaś wyzuta z radości i optymizmu. Zmuszam się do odpowiedniego wykrzywienia ust i kiwam Hayesowi głową.
     - Jasne, o ile Deien czegoś dla mnie nie wymyśli.
     - Czy on cię nie wykorzystuje?
     Wzruszam ramionami.
     - Nie, raczej czerpie z tego, że ma pod ręką młodszego prefekta, który bez zająknięcia wykona większość powierzonych zadań.
     Chłopak patrzy na mnie z niedowierzaniem.
      - Większość?
      - Wybacz, ale nie zamierzam pomagać mu w obcinaniu paznokci u stóp, to niesmaczne.
      Śmieje się, gdy docieramy na siódme piętro. To, gdzie musi wysiąść, by wziąć prysznic. Nawet się cieszę, że za chwilę znowu będę sama, oddam się rozmyśleniom i będzie mi z tym dobrze.
     Otwierają się drzwiczki, Hayes zerka na mnie.
     - No to... do zobaczenia na obiedzie?
     Uśmiecham się.
     - Tak, do zobaczenia.
     Macha mi, po czym wychodzi, a ja pędzę z metalową puszką wyżej. Wzdycham. Na razie niewiele się wydarzyło, a ja już czuję się zmęczona. Nie pozwalam sobie jednak na myśl o rzuceniu się w objęcia Morfeusza, będę jeszcze potrzebna i to nawet kilku ludziom. Muszę trwać na posterunku, bo nie wiadomo, co takiego przyniosą ze sobą kolejne godziny.

~*~

          Ilekroć zerkam na drzwi Ruiza, czuję tę dojmującą falę tęsknoty. Minęło kilka tygodni, podczas których udało się nam dotrzymać danego słowa i kontaktować według planu. Nie zapomniałam brzmienia jego głosu czy śmiechu, ale nie miałam okazji oglądać jego uśmiechu. Nie widziałam ruchów rąk, kiedy starał się wyjaśnić coś, co mogło być dla mnie nowością. A tak bardzo tego chciałam. Kilkukrotnie nie potrafiłam zasnąć, nasłuchując, czy brunet nie wraca do siebie. I choć dobrze wiedziałam, że to niemożliwe, że jest kilkanaście stanów ode mnie, łudziłam się do czasu nadejścia świtu.
     Cecilia zauważyła, że coś jest nie tak. Pojawiające się od czasu do czasu cienie pod oczami teraz stały się codziennymi towarzyszkami, których starałam się - czasami nieudolnie - pozbyć za pomocą korektora. Smutek na mojej twarzy nie jest efektem obejrzenia przejmującego filmu czy przeczytania emanującej bólem książki. To dwa uczucia sprawiają, że nie przypominam siebie - tęsknota i to, którego nie śmiem jeszcze głośno nazwać, choć doskonale zdaję sobie z niego sprawę. To już nie jest zakochanie, raczej nie może być. Ale wolę tego nie analizować. Jeszcze nie teraz, nie bez niego.
     Z westchnięciem wchodzę do swojego pokoju, wybieram z komody ubranie, chwytam za ręcznik oraz kosmetyczkę, wychodzę tylko po to, by z obojętną miną przejść przez korytarz i zaszyć się w łazience, która od zakończenia poprzedniego roku szkolnego należy tylko do mnie. Kiedy skończyło się montowanie windy, a pokoje wyremontowane ubiegłego lata zapełniły nowymi i przesiedlonymi uczniami, jedynie ja i Ruiz zostaliśmy na różanym piętrze. Ja z wyboru, Shota dlatego, że nikt nie mógł zdecydować za niego. Jeśli po swoim powrocie stwierdzi, że chce przenieść się niżej, podążę za nim. Taki jest obowiązek misyjnego partnera.
     Spędzam pod prysznicem kilka minut, zmywam z siebie zmęczenie i pot. Muszę być gotowa na kolejne wyzwania tego dnia, a pewnie trochę mi ich Misjonarz załatwi. Mimo rozpoczęcia pierwszych zajęć wciąż mam dużo na głowie jako młodszy prefekt. Poza treningami z pierwszorocznymi muszę czuwać nad przebiegiem ich lekcji, monitorować, ile osób nie zaszczyca ich swoją obecnością i zdawać relacje Deienowi. To uciążliwe, bo sama mam już lekcje. Na razie tylko ogólnokształcące, te typowe dla Posłańców zaczną się dla mnie wtedy, kiedy wróci Ruiz. Czyli w najbliższy poniedziałek, o ile bruneta nic nie zatrzyma w Oregonie, czego się obawiam. Dlaczego muszę mieć w głowie czarne scenariusze? Moja podświadomość stara się mi przekazać w snach, że będzie źle - kiedy już zasypiam, śnię o wypadkach, atakach potworów podobnych do Godzilli lub o Ruizie stojącym na płycie lotniska i machającym mi, kiedy ja, siedząc przy oknie w samolocie, podrywam się do lotu w nieznane. Ten pojawia się najczęściej, po nim budzę się jeszcze bardziej skołowana.
     Nie sądziłam, że tęsknota może aż tak boleć i to nie tylko psychicznie. Chodzę po akademiku z uczuciem, jakby straciła co najmniej dłoń. Albo miała wyrwane serce i ziejącą dziurę w jego miejscu. To głupie, wiem, ale porównuję siebie do tych bohaterów romantycznych, którzy wpadali w depresję z powodu tego, co czuli. Gdybym spotkała któregoś z nich, pewnie moglibyśmy sobie uścisnąć dłoń ze wzajemnym zrozumieniem. Co za paranoja.
     Kiedy znajduję się ponownie w swoich przydzielonych czterech ścianach, przypominam sobie o leżącej na biurko komórce. Naiwnie liczę na to, że odkryję esemesa od Ruiza. Zamiast tego czeka mnie inna niespodzianka - cztery nieodebrane połączenia od Deiena.
     Co znowu?
     Niechętnie oddzwaniam do mężczyzny. Ma on tendencję do wyolbrzymiania wielu spraw, podejrzewam, że i tym razem jest podobnie.
     - Amelien, nareszcie! - W głosie Misjonarza pobrzmiewa prawdziwa nuta ulgi. - Myślałem, że coś ci się stało.
     Z pewnością.
     - O co chodzi? - pytam. Czasami nie lubię, kiedy owija się w bawełnę pewne rzeczy, które okazują się mieć ogromne znaczenie. - Coś się stało?
     - A tak. Mamy małą bójkę na pierwszym. Właściwie to się już skończyła, ale nadal potrzebuję kogoś, kto przypilnuje jednego poszkodowanego.
     To chyba chory żart.
     - Dlaczego ja?
     - Pozostali prefekci są zajęci lekcjami, a Ce zajmuje się pierwszym rannym. Zjedziesz tutaj?
     A mam inne wyjście?
     - Jasne, daj mi dwie minuty.
     Rozłączam się bez zbędnych słów i wychodzę. Docieram do windy na drugim końcu korytarza, naciskam magiczny przycisk przywoływania metalowej puszki bez duszy i przestępuję z nogi na nogę. Na razie dzisiejszy dzień nie jest dla mnie jakoś wybitnie dobry. Nieposłuszni pierwszoroczni, tęsknota za przyjacielem, jakaś dziwna bójka - czasami mam wrażenie, że życie tutaj nie jest dobre dla moich nerwów. Ale za bardzo zżyłam się z kilkoma osobami, za bardzo poczułam ducha tego miejsca, by je opuszczać. Paradoks mojego życia.
     Docieram na pierwsze piętro i nie wiem, gdzie mam iść teraz. Nie widzę nikogo, kto by na mnie czekał, po korytarzu nikt się nie kręci. Postanawiam więc podejść pod drzwi pokoju nauczycielskiego i tam wypytać się o to, co się wydarzyło.
     By pod nie dotrzeć, muszę przejść przez prawie całą długość korytarza, a tym samym minąć główne wejście do budynku, Kiedy to czynię, dostrzegam postać po swojej lewej i raptownie się zatrzymuję, pewna, że mam omamy. Przecież marzenia nie potrafią się materializować.
     Postać czyni krok w moją stronę, a ja zastanawiam się, czy na pewno wszystko ze mną w porządku, skoro widzę go aż tak wyraźnie. Moje serce zaczyna galopować, a oczy nie potrafią oderwać się od jego widoku. Przełykam ślinę i mrugam szybko, starając się nie dopuścić do napływu łez. To nie miejsce na nie.
     - Co ty tu robisz? - pytam cicho, gdy zatrzymuje się w odpowiedniej według mnie odległości. - Przecież było mówione, że wracasz w pierwszą sobotę września, a ona przypada jutro.
   Chłopak uśmiecha się łagodnie, moje serce drży trochę. Boże, chcę wpaść w jego ramiona.
     - Nie cieszysz się, że już jestem? Nie tęskniłaś za mną?
     Zakładam przed sobą ręce.
     - Ani trochę.
     Śmieje się, po czym patrzy na mnie wyczekująco. Nie potrafię powstrzymać własnego ciała; zbliżam się do chłopaka, zarzucam mu ręce na szyję i przytulam się do niego. Obejmuje mnie w talii i przyciąga bliżej siebie, aż brakuje mi tchu w ściśniętych płucach. Chłonę obecność Ruiza niczym gąbka wodę, chcę mu pokazać, jak bardzo tęskniłam. To były samotne dwa miesiące, mam nadzieję, że nadrobimy cały ten czas. Będę do tego dążyła, choć na razie wyczuwam między nami jakiś niezrozumiały dystans - pomimo że właśnie się przytulamy. Chciałabym wiedzieć, skąd się wziął. 
     - Takiego powitania się spodziewałem - szepcze chłopak w moje włosy. Jestem niemalże pewna, że w tym momencie się uśmiecha. - Tylko brakuje jednej rzeczy.
     - Nie pocałuję cię - oznajmiam szybko. - Zrobię to dopiero, kiedy sobie zasłużysz.
     Odsuwa się ode mnie, bada moją twarz.
      - Prawie się nie zmieniłaś - ocenia. - Ale te cienie... Czy ty w ogóle sypiałaś prze ten czas, jak mnie nie było?
     Wzruszam ramionami, choć najchętniej znowu rzuciłabym się w jego objęcia.
     - To ze zgryzoty, nie masz się czym martwić, teraz już wszystko będzie dobrze, bo wróciłeś i ponownie mam kogo wkurzać o każdej porze dnia i nocy.
     Śmieje się po raz kolejny, jego spojrzenie łagodnieje jeszcze bardziej, błękit oczu przypomina morze w jakieś trudno dostępnej zatoczce, które zobaczyć mogą jedynie nieliczni.
      - Ja też za tobą tęskniłem. Bardzo.
     Przytula mnie i nie zamierza puścić, nawet gdy obok nas pojawia się Deien z resztą bagaży chłopaka. Odrywamy się od siebie, a Misjonarz uśmicha się na nasz widok.
     - Ach, miło mi widzieć, że nadal strasznie się lubicie.
     Przewracam oczami.
     - Pomyśl o tym, czy lubimy ciebie.
     Mężczyzna nie zwraca uwagi na moje słowa.
     - Pomóc wam z tymi torbami?
     Zerkam na Ruiza, który kręci przecząco głową.
      - Nie, poradzimy sobie, nie mam tego wcale aż tak dużo.
     Deien chyba podziela jego zdanie, bo usilnie nie ofiaruje pomocy, a kieruje się do pokoju nauczycielskiego.
     - W porządku. To wy jedźcie na górę, a ja pójdę na zajęcia. Na razie!
     Odprowadzamy go wzrokiem, po czym zarzucam sobie plecak bruneta na ramię i sięgam po jedną z toreb. Ruiz patrzy na mnie z uniesioną brwią.
     - Poradzisz sobie?
     Odwzajemniam spojrzenie.
     - A co, nie widzisz moich mięśni?
     Uśmiecha się krzywo.
     - Nie, nie widzę ich pod tymi warstwami tłuszczu.
     Uderzam go butem w kostkę, teraz ma prawo się skrzywić.
     - Przynajmniej ja nie przypominam pączka - odgryzam się i ruszam w stronę schodów. Na razie porzucam myśl o windzie, chcę poczuć się jak za czasów sprzed wyjazdu Shoty. Chłopak idzie w moje ślady.
     - Chwila.
     Zatrzymuję się na półpiętrze i zerkam przez ramię na bruneta, którego wzrok utkwiony jest poniżej moich pleców. Rumienię się lekko.
    - O co chodzi? - pytam oschłym głosem. Nie jestem przygotowana na żadne słowa z jego strony. Nie widzieliśmy się tak długo, a ja czuję się, jakbyśmy znowu byli dla siebie obcy. Przykro mi z tego powodu.
     - Twój tyłek - odpowiada. - Nie wierzę, że znalazłaś odpowiednie implanty, by je włożyć. Operacja bolała?
     Wzdycham cicho.
     - To nie operacja, tylko robienie codziennie trzydziestu przysiadów. Dziewczyny z naszego roku stały się fankami nowej mody i namówiły mnie do ćwiczeń. Po miesiącu zrezygnowałam, niektóre z nich nadal rzeźbią pośladki, będziesz zachwycony ich widokiem.
     Chłopak zrównuje się ze mną i pochyla do mojego ucha.
     - Dziękuję, ale wystarczy mi bycie zachwyconym twoim tyłkiem. Nareszcie będę miał za co łapać.
     - Naprawdę myślisz, że ci na to pozwolę?
     Pochyla się jeszcze bardziej, jego oddech łaskocze mój policzek, który po chwili napotyka wargi chłopaka. Ten pocałunek - niewinny, jakby się mogło wydawać - wywołuje u mnie dreszcz
     Boże, jak ja za nim tęskniłam.
     - Naprawdę myślisz, że będę czekał na pozwolenie?
     - Tak, bo wolisz nie dostać ode mnie w swoją twarz, zanim jej nie ubezpieczysz.
     Śmieje się cicho.
     - Jak ty mnie dobrze znasz. Prowadź dalej.
     To może dziwne, że każę mu wchodzić na drugie piętro, by dopiero na nim wsiąść do windy, ale chciałam choć przez chwilę poczuć się jak za naszych czasów, kiedy oboje, ramię w ramię, pokonywaliśmy tę trasę, chodząc na zajęcia czy posiłki. Chcę powoli przypominać nam o tym, co było przed wyjazdem, chcę czuć to samo, co wtedy.
     - Jesteśmy - mówię, stawiając część bagażu przed metalowymi drzwiami i naciskając przycisk. - Za chwilę zobaczysz, jaki to mamy nowy wypas w szkole.
     - Mam nadzieję, że przy okazji pierwszej przejażdżki nie stracę życia.
     - Nadzieja matką głupich.
     Stoimy ramię przy ramieniu, kiedy winda staje przed nami otworem. Ładujemy się do niej z bagażem, naciskam jedenastkę i daję się na chwilę, kilkadziesiąt sekund przenieść w sposób, który kiedyś nie śnił się nawet filozofom.
     Mała przestrzeń sprawia, że Ruiz spokojnie może ocierać się o mnie ramieniem, a nawet chwycić mnie za rękę. Nie mam nic przeciwko; nie przeszkadza mi miejsce ani to, że jesteśmy obładowani bagażem chłopaka. W tej chwili jesteśmy w windzie sami, nikt nie widzi więc mojego rumieńca poza Shotą. Jego ucisk jest mocny, ale i delikatny. Wzdycham cicho.
     Wtedy otwierają się drzwi na siódmym piętrze i stajemy prawie twarzą w twarz z Byronem. Zaskoczony przenosi wzrok ze mnie na Ruiza, na moje szczęście chyba nie dostrzega naszych splecionych dłoni. Mimo to wysuwam swoją dłoń. Nie chcę dzielić się swoim życiem prywatnym z rówieśnikiem, chcę, by niektóre rzeczy pozostały jedynie między mną i moim partnerem.
     - Cześć - wita się Byron, wsiadając do metalowej puszki. Staje przed nami, na chwilę odwraca się w stronę mojego przyjaciela. - Jestem Byron Hayes, pierwszoroczny. Amelien ćwiczyła ze mną podczas letniej szkółki.
     Ruiz kiwa tylko na to głową. Chce uchodzić za wyluzowanego. Mogę przysiąc, że gromi teraz wzrokiem siedemnastolatka i uśmiecha się krzywo na widok niebieskiej kamizelki.
     - Taa. Jestem Ruiz Shota, misyjny partner Amelien...
     Zerka na mnie, widzę, że chciałby coś dodać. Zagryzam wargę. Skoro nawet ja nie wiem, jak nazywa się teraz nasza relacja, Pomazaniec nie powinien określać jej sam.
     Dobrze odczytuje mój wyraz twarzy, bo milczy. Także się nie odzywam, bo trudno jest mi cokolwiek powiedzieć w obecnej sytuacji. Czuję się, jakby trafiła pomiędzy dwa wrogie psy warczące na siebie w tym momencie i szykujące się do ataku. Dziwne uczucie.
     Nie odzywamy się do siebie, kiedy docieramy na dziesiąte piętro, gdzie to wysiada Hayes. Gdy za nim zamykają się drzwi, Ruiz oddycha głęboko, wręcz wypuszcza z płuc powietrze, jakby dotąd je wstrzymywał. Spoglądam na niego.
     - Co jest?
     - Nie mów mi, że nie czułaś tej wrogości.
     - Czułam, nawet chciałam wyciągnąć z kieszeni scyzoryk i zacząć ją kroić na porcję.
     - Dziwny ten twój kolega - zauważa. Wzruszam ramionami.
     - Jak każdy z nas.
     Chłopak przypatruje mi się bacznie, mogę przysiąc, że trybiki w jego głowie właśnie zaczęły pracę na innym poziomie. To oznacza, że być może czekają mnie niewygodne pytania. Stawię im czoła z tą dozą godności, która jest do tego przeznaczona.
     - Lubisz go?
     Zerkam na Ruiza. Właśnie przystajemy przed naszymi pokojami, brunet szuka klucza w małej torbie, nie patrzy na mnie, nie widzi więc zdezorientowania wypisanego na mojej twarzy.
     Chciałabym zapytać, o jaki sens mu chodzi, ale boję się, że wówczas zachmurzyłby się i obraził. Znam go ponad rok, ale nadal mam problem z rozpoznawaniem tego, co psuje mi humor. Na pewno pytania o przeszłość i ojczyma, ale czy coś jeszcze? Trudno mi powiedzieć.
     Decyduję się więc na odpowiedź, która wydaje mi się być tą najbardziej dyplomatyczną.
     - Jest w porządku, czasami dobrze się z nim gada.
     - A co sądzisz o jego kamizelce? Zawsze w niej chodzi?
     - Poza czasem gdy śpi, wówczas ma piżamkę z nadrukiem niebieskiej kamizelki.
     Ruiz otwiera drzwi, odwraca się w moją stronę i patrzy na mnie twardo.
     - Słucham? Wiesz, jak wygląda jego piżama?
     Szczerzę się i chwytam za torby.
     - Nie, ale łatwo jest sobie to wyobrazić, znając jego miłość do tego ubrania. Obsesję wręcz.
     Shota idzie za mną, porzucamy bagaż na podłodze i stajemy twarzą w twarz. Oczy chłopaka mają teraz barwę zburzonego morza.
     - A ty znasz go dobrze - stwierdza.
     - No cóż, musiałam znaleźć sobie jakieś zajęcie, kiedy cię nie było.
     Pochyla się ku mnie, drżę, będąc tak blisko niego.
      - Za to ja nie mogłem myśleć o czymkolwiek innym jak o tobie...
     Jego usta są tak blisko moich, wystarczy tak niewiele. Jeszcze chwila, a się skuszę i pocałuję go, choć jeszcze sobie na to nie zasłużył.
     Wtedy rozlega się dzwonek telefonu. Ruiz wzdycha i prostuje się, a ja czuję rumieńce na twarzy. Cholera, niewiele brakowało do kompromitacji. Dziękuję temu, kto dzwoni, uchronił mnie przed zachowaniem godnym trzynastolatki wzdychającej do gwiazdora.
     Brunet spogląda na wyświetlacz wyciągniętego z kieszeni spodni przedmiotu i wzdycha.
     - Co jest? - pytam z ciekawością.
     - To mama. Znowu dzwoni.
     Unoszę brew.
     - Ile razy dzwoniła wcześniej?
     Wzrusza ramionami, ale dostrzegam napięte mięśnie ramion i pleców. Coś tu jest nie tak.
     - Ruiz! - Unoszę odrobinę głos. - Ile razy Laureen do ciebie dzwoniła w dniu dzisiejszym?
     - Jakieś trzy.
     - Odebrałeś któreś?
     - Nie.
     Wzdycham ciężko i patrzę spode łba na bruneta. Jak można aż tak ignorować swoją mamę? Jestem prawie pewna, że coś się wydarzyło, dlatego do niego wydzwania.
     - To teraz jest pora byś odebrał. Porozmawiaj z nią, a ja zacznę twoje rozpakowywanie, w końcu wiem, gdzie co chowasz.
      - Znasz mnie aż tak dobrze? - pyta, podchodząc bliżej mnie i kompletnie nie zwracając uwagi na telefon, który nadal tańczy hula.
     - Niestety. A teraz rozmawiaj.
     Przewraca oczami, ale spełnia mój rozkaz.
     - Cześć, mamo...
     Kiedy on zatapia się w rozmowie z Laureen, ja sięgam do jednej z toreb i zaczynam rozpakowywanie. Nie kłamałam, mówiąc, że wiem, gdzie co schować. Przez ponad rok znajomości udało mi się poznać pokój chłopaka w wystarczającym stopniu, by wiedzieć, że zawsze składa koszule i upycha je na chama do komody. Biedne dziewczyny, które to prasują. No i biedna ja, która troszczę się o jego pranie, tak często wymięte po wyjęciu z szafki. Chyba Ruiz nie ma cierpliwości do tego, by ułożyć ubrania odpowiednio, by po wyjęciu można je było założyć bez plam wstydu na twarzy.
     Widząc kolejne rzucone byle jak spodnie, postanawiam iść do siebie po miskę z wymalowaną piękną jedenastką i spakować do niej część ciuchów Shoty. Plamy po coli jasno sugerują, że przyda się proszek i wirowanie.
     - Zaraz wracam - mówię, po czym przechodzę do siebie.
     Z rogu pokoju wyciągam miskę i z nią pod pachą wracam do chłopaka, który zakończył już rozmowę. Nie wygląda przy tym dobrze. Jest strasznie blady, wręcz chorobliwie. To znak, że słowa usłyszane od mamy nie świadczą o niczym dobrym. Muszę się dowiedzieć, o co chodzi.
     - Mów.
    Rozkaz czasami jest lepszym sposobem na wyciągnięcie informacji niż zadawanie kolejnych pytań.
     Ruiz patrzy na mnie z przerażeniem w oczach.
     - Connie jest w szpitalu, była operowana. Mama nie zdołała mi powiedzieć nic więcej. - Przeczesuje nerwowym ruchem włosy. - Cholera, muszę tam pojechać.
     - Nie panikuj - radzę mu. Z dolnej półki szafy wyciągam granatową koszulkę, z szuflady komody zaś parę dżinsów i podaje je chłopakowi. - Trzymaj. Weź szybki prysznic, a ja zejdę na dół, zrobię ci kilka kanapek, byś nie jechał na głodnego, i pojedziesz do Bostonu.
     Patrzy na mnie, jednocześnie wciąż jest blady i zatroskany. Nie dziwię się, gdyby moje młodsze rodzeństwo nagle trafiło na stół operacyjny, pewnie umierałabym ze strachu.
     - Naprawdę muszę się kąpać?
     Opieram dłonie na biodrach.
     - Ruiz, cholera. Spędziłeś w podróży osiem godzin, nie wydaje ci się, że możesz po tym czasie lekko zalatywać potem, szczególnie, że na dworze jest dość ciepło? - Popycham go lekko w stronę drzwi. - Idź, spotkamy się na dole.
     - Am - patrzy na mnie z wdzięcznością. - Dziękuję.
     - Idź.
     Wychodzi na korytarz, a ja wracam do rozpakowywania jego bagażu. Kiedy to mam z głowy, pozbywam się zbędnych rzeczy z jego plecaka, który miał ze sobą podczas wyjazdu, i z nim oraz koszem prania zjeżdżam do piwnic, by wrzucić ciuchy do odpowiedniego kosza, a na stołówce przyszykować kanapki. Kiedy to robię, czuję na sobie spojrzenie Janet, naszej szefowej kuchni. Zerkam na nią, a ona uśmiecha się promiennie.
     - Co się stało? Wojsko do ciebie przyjeżdża, droga Amelien?
     Większość pracowników szkoły kojarzy mnie nie tylko w twarzy, ale również z imienia i przy spotkaniach zamienia ze mną słowo. To zadziwiające, jak wiele osób udało mi się poznać przez rok nauki tutaj i ile kontaktów nie jest tylko przelotnych. Jak dla kogoś, kto zawsze był outsiderem, jest to duży krok naprzód w drodze do bycia bardziej społecznym człowiekiem.
     Odwzajemniam uśmiech.
     - Nie do końca. To tylko jeden żołnierz, ale potrafi jeść za trzech.
     - Oho, czyżby twój kawaler wrócił?
     Rumienię się lekko.
     - To nie mój kawaler - mówię cicho, kładąc ser na kolejnej kromce chleba. - To mój misyjny partner i przyjaciel.
     - Tak, właśnie widzę.
     Wzdycham cicho. Janet, pięćdziesięciolatka, nie jest hybrydą, a zwykłym człowiekiem. Dostała pracę w szkole, bo jest świetną kucharką, a przed trzema dekadami została uratowana przed anielskie tchnienie. Od tamtej pory stara się pomagać, komu tylko może. Nawet uczniom, którym ofiaruje dobre słowo i przepyszne babeczki z jagodami, za które Ruiz dałby się pokroić, chociaż głośno o tym nie mówi.
     - Widziałam, jak podjechał taksówką pod szkołę. Wysiadł i błądził wzrokiem po oknach, jakby cię szukał. Był taki stęskniony...
     - Janet! - fukam na nią. - Czy naprawdę musi pani insynuować coś, co nie ma i nie miało miejsca?
     Kobieta wzrusza jedynie ramionami, wciąż się uśmiechając.
     - Możesz mi nie wierzyć, droga Amelien, ale w swoim życiu widziałam już wiele i dobrze wiem, kiedy między dwójką nastolatków kroi się coś więcej.
     Zapakowuję kanapki do pojemnika, po czym wkładam go do plecaka Ruiza. Zerkam na Janet i uśmiecham się.
     - Między nami raczej nic takiego nie będzie.
     - Byś się nie zdziwiła, kochanie. Już widać, że czujesz do niego miętę.
     Wątpię w to, by brunet pragnął związku w równym stopniu co ja. Przecież jedynie się całowaliśmy, a to niekoniecznie musiało coś dla niego znaczyć. Minione dwa miesiące mogły nic nie przynieść, Shota może odwołać to, co się wydarzyło. Rozumiem, że chciał pocałunku na przywitanie, ale biorę pod uwagę to, że mógł jedynie żartować. Nie nazwaliśmy głośno swoich uczuć, nie mogę mieć więc pewności. A nie mając jej, wolę niczego nie zakładać.
     Wjeżdżam na pierwsze piętro, gdzie przed wejściem już krąży Ruiz. Jego włosy są wilgotne, kręcą się na karku. Zatrzymuję się na chwilę, by popatrzeć na niego z dystansu. Jest taki przystojny. Moje serce zaczyna wariować.
     Dostrzega mnie i zbliża się w moją stronę, wyciągam ku niemu spakowany plecak.
     - Masz. Spakowałam ci kanapki i wodę, jest tam też portfel i twoja komórka. Za piętnaście minut odjeżdża autobus do Bostonu, za godzinę powinieneś widzieć się z Laureen i Connie.
     Chwyta go i patrzy na mnie.
     - Jak mam ci dziękować?
     W tym momencie potrafię jedynie się uśmiechnąć.
     - To nic takiego, drobiazg...
     Zostaję powstrzymana przed wypowiedzeniem kolejnych słów w skuteczny sposób, którego się nie spodziewałam - Ruiz pochyla się i całuje mnie. Szybko i lekko, właściwie jest to muśnięcie, ale i ono wystarczy, bym zamarła. Czuć jego usta na swoich po kilku tygodniach jest jak nagłe oblanie zimną wodą. Szumi mi w uszach, kiedy chłopak się odsuwa.
     - Dziękuję. Będę wieczorem.
     Kiwam mu głową.
     - Daj znać, jak się miewa twoja siostra.
     - Jasne.
     Szybko wybiega ze szkoły, a ja muszę oprzeć się o ścianę. Nie jestem pewna tego, co właśnie się wydarzyło. Moje serce galopuje tak szybko, że boję się, iż wyskoczy mi z piersi. Potrzebuję chwili, by zebrać myśli.
     Co to, do cholery, było?
     Oddycham, starając się uspokoić, ale mi to nie wychodzi. Jestem zaskoczona, zawstydzona  jednocześnie szczęśliwa. Jeżeli tak ma wyglądać miłość, to ja poproszę o zamknięcie w psychiatryku, w takim stanie chyba się tam nadaję.

~*~

     Nie potrafię sobie znaleźć miejsca. Opuściłam stołówkę zaledwie kwadrans po wejściu na nią. Nie tknęłam wiele, właściwie nie zjadłam nic treściwego. Mam splątany żołądek, nie dałam rady wmusić w siebie jedzenie, szybciej bym je zwymiotowała, niż trafiłoby w odpowiednie miejsce, a nie chcę uchodzić za bulimiczkę.
     Chodzę po akademiku z piętra na piętro, ktoś to chyba zauważa, bo podchodzi do mnie Deien, a dobrze wiem, że powinien być teraz gdzie indziej.
     - Gonię cię ze trzy piętra - mówi, nie witając się, ma zatroskane spojrzenie. - Co się stało, że jesteś taka nieswoja? Chodzi o Ruiza?
     Zaraz po tym, jak otrząsnęłam się z szoku po pocałunku - udało mi się to, niewiarygodne - poszłam do Misjonarza i wyjaśniłam mu, jak się rzeczy mają. Zmartwił się, dał mi nawet zwolnienie, bym nie musiała pojawiać się na zajęciach ogólnokształcących, choć na dzisiaj nie mam ich zapowiedzianych za wiele. Dobrze zrozumiał moje samopoczucie, tak samo jest teraz, kiedy snuję się niczym duch.
     - Nie odzywał się do ciebie - wyrokuje. - I to cię martwi.
     - Zgadza się.
     - Więc jedź do niego. - Dostrzega moją uniesioną brew. - Amelien, dbałaś o tę szkołę przez całe wakacje, pomyśl teraz o sobie. Jedź, a ja wszystkim się zajmę. Chyba nie pogrążę nas w ruinie. - Uśmiecha się, a ja rzucam mu się na szyję.
     - Dziękuję!
     - No już, leć. Gnieciesz mi koszulę.
     Odrywam się szybko i mknę na schody. Nagły przypływ adrenaliny nie bierze pod uwagę skorzystania z windy w żadną stronę. Z pokoju biorę swoją czarną torbę, na bokserkę w tym samym kolorze narzucam zieloną, flanelową koszulę i już mknę z powrotem. Wypadam ze szkoły i podjazdem biegnę w dół. Nie dane jest mi jednak ciągnięcie tego biegu aż do mety - drogę zastępuje mi Byron, który do tej pory odbijał z kolegami piłkę do siatkówki.
     Patrzę na niego i mam ochotę warknąć: czego znowu?!, ale się powstrzymuję. Nie pora teraz na nerwy.
    - Hej. - uśmiecha się. - Nie poszłabyś ze mną w niedzielę do kina? Wciąż puszczają ten film, który chciałaś obejrzeć ze względu na grającą w nim aktorkę, którą lubisz. Mogę nam zarezerwować bilety.
     Prawie nie docierają do mnie jego słowa, w mojej głowie zaległa myśl pędź do Bostonu!, to jest teraz dla mnie najważniejsze.
     - Wybacz, ale bardzo się śpieszę. Pogadamy później!
     Wymijam go i puszczam się w dalszy bieg. Nie spojrzałam na zegar w holu, nie wiem więc, która godzina. Pędzę przed siebie, mając nadzieję, że zdążę na autobus. Gdyby tylko Byron mnie nie zaczepił i nie wyskoczył z tym wyjściem do kina, pewnie teraz bym się tak nie denerwowała. Skąd mógł wiedzieć, że bardzo mi się śpieszy? Nie zdradziłam mu, że mój misyjny partner powrócił i mam z nim do wyjaśnienia pewną niezwykle istotną kwestię. Do tej pory nie mówiłam siedemnastolatkowi za wiele o swoich życiu sprzed jego przyjazdu do szkoły, nie wie o mnie nic więcej, niż wie większość pierwszorocznych. Zakolegowaliśmy się, to prawda, ale nie jest moim przyjacielem, nie zna szczegółów mojego życia. I nawet lepiej; dziwnie bym się czuła, mówiąc mu, że jestem zakochana w swoim partnerze, że się całowaliśmy, a teraz musimy ustalić, co dalej. To sprawa między mną a Ruizem. Tylko między nami.
     Zbiegam ze ścieżki, na widok podjeżdżającego pojazdu przyspieszam i zaczynam wymachiwać rękami. Pewnie wyglądam jak idiotka, ale to nie jest teraz dla mnie ważne. Muszę się dostać do Bostonu. Muszę się dowiedzieć, co z Connie. Muszę wiedzieć, jak ma się Ruiz. Muszę zobaczyć jego uśmiech. Muszę go zobaczyć. Rozłąka się skończyła, teraz chcę z nim być przez większość czasu. Dlaczego jakaś siła wyższa musi mi to utrudniać?
     Dopadam do drzwi, wchodzę po stopniach zadyszana, kierowca patrzy na mnie z uniesioną brwią. Okay, może nie przypominam w tym momencie żadnej miss stanu, ale bilet powinien mi wydać bez problemu.
     Kiedy mały blankiecik jest już bezpieczny w kieszeni zielonej flanelowej koszuli, ruszam na poszukiwanie miejsca. Autobus nie jest zaludniony, więc szybko zasiadam obok okna przy końcu pojazdu. Opieram głowę o brudną szybę i staram się unormować oddech. Nie mam zbyt wielkich problemów z kondycją - szkoła daje popalić w tej materii - ale adrenalina wywołana przez stres nie działa na mnie dobrze. Nie wiem, co zastanę w szpitalu, martwię się o stan zdrowia Connie. Od kiedy się poznałyśmy, zostałyśmy dobrymi koleżankami, które regularnie piszą ze sobą esemesy czy też wiadomości na portalach społecznościowych, dzwonią. Tak, jak Ruiz stał się przyjacielem, którego nigdy nie miałam, tak jego przyrodnia siostra stała się dla mnie koleżanką, od których wiele lat stroniłam. Naturalnym jest, że pojawiła się troska.
     Mam nadzieję, że to nic poważnego, a brunet nie roni kolejnych - jakże niespotykanych - łez. Wolałabym być obok niego, by znowu to widzieć i ponownie móc go pocieszyć.
     Przez całą drogę do Bostonu patrzę przez okno i proszę jakąkolwiek siłę wyższą, by przyspieszyła autobus. Wysyłam też wiadomość do Ruiza z informacją, że jadę i zapytaniem, do którego szpitala się udać. Dobrze, że istnieje GPS w telefonie, raczej dotrę pod wskazany adres bez pytania innych o drogę.
     Kiedy ponad godzinę po opuszczeniu szkoły docieram do budynku, który budzi lęk u wielu ludzi, mam mętlik w głowie. A co, jeśli Ruiz nie chce mnie tu widzieć? W końcu to sprawa jego rodziny, a ja do niej nie należę - nie łączą nas więzy krwi, a za samą przyjaźń do sali mogą mnie nie wpuścić. Nie wiem, co robić.
     Wtedy Shota pojawia się przed wejściem, dostrzega mnie i podbiega. Chwilę potem tkwię już w jego ramionach.
     - Tak się cieszę, że przyjechałaś. - Wypuszcza mnie z objęć, za to chwyta za rękę. - Chodź. Connie się obudziła, jest z nią dobrze, chętnie z tobą porozmawia.
     Wchodzimy do szpitala, chłopak prowadzi mnie w odpowiednim kierunku, kiwa pielęgniarce głową i wprowadza na oddział. Chyba już wcześniej zdążył ją poinformować, że przyjdę. Skłamał, że jestem jego dziewczyną? Albo kuzynką? Nie wiem, czy jakakolwiek odpowiedź nie wywołałaby negatywnych uczuć.
     Wyciąga dłoń ku klamce drzwi po lewej stronie korytarza, ściskam mocniej jego dłoń, zerka na mnie.
     - Zaczekaj. Usiądźmy na moment.
     Nie protestuje, jak miewa w zwyczaju, gdy musi zrobić coś, co nie jest po jego myśli. Czyżby moja blada twarz tak na niego podziałała?
     - Co z nią? - pytam, siadając na plastikowym krzesełku. Opieram głowę o ścianę i zamykam oczy. Nie przepadam za wizytami w szpitalu, kojarzą mi się z dzieciństwem i rzeczami, o których wolałabym zapomnieć. - Jak się czuje?
     Ruiz pstryka palcami, wciąż jest poddenerwowany, choć przed chwilą zapewnił mnie, że to nic poważnego. Coś się jednak musi dziać, inaczej by tak nie robił.
     - Odpoczywa. Lekarz powiedział, że przyjechali w czas. Gdyby zwlekali choć pół dnia, woreczek mógłby pęknąć, a jego zawartość zalać jamę brzuszną. - Przeczesuje dłonią włosy. - A to niby zwykły ból brzucha. Tak powiedziała wczoraj szkolna pielęgniarka, zanim wyraziła zgodę, by Connie poszła wcześniej do domu. - Wzdycha. - Czy oni naprawdę za każdym razem muszą dawać te cholerne krople żołądkowe? Ich zdaniem nie ma innych narządów, które mogą chorować?
     Nie znam odpowiedzi na te pytania, ale całkowicie rozumiem roztrzęsienie chłopaka. Nie co dzień człowiek dowiaduje się, że członek najbliższej rodziny trafia nagle w ręce chirurga i pod skalpel.
     Kładę dłoń na plecach bruneta i głaszczę je. Chcę mu dodać otuchy.
     - Ale najgorsze już minęło, prawda? Connie się obudziła, dochodzi do siebie, nie grożą jej żadne powikłania.
     O ile nikt nie zaszył w jej wnętrzu gazy.
     - Tak, jest dobrze, tylko... - Przeczesuje dłonią włosy. - Powinienem odebrać telefon szybciej, byłbym tutaj z jakieś dwie godziny prędzej, mógłbym sam pogadać z lekarzem... Cholera, mimo wszystko nadal się o nią potwornie martwię.
     Przenoszę dłoń z pleców chłopaka na jego rękę i ją ściskam.
     - Nie mogłeś przewidzieć, dlaczego Laureen do ciebie zadzwoniła. Poza tym jesteś tutaj, prawda? Jesteś i pokazujesz, jak bardzo kochasz. Uwierz mi, on to widzą i doceniają.
     Zerka na mnie, pochyla się, by oprzeć swoje czoło o moje.
     - A ja doceniam to, że ty tu jesteś. - Całuje mnie w policzek. - A teraz idź do Connie. Za godzinę pielęgniarki nas wygonią, ostrzegam.
     Kiwam mu głową i uśmiecham się delikatnie.
     - Będę się streszczać, obiecuję.
     Puszczam jego dłoń i przechodzę do małej jednoosobowej sali, gdzie na szpitalnym łóżku leży siostra mojego przyjaciela. Obok na krześle siedzi Laureen, gładzi twarz córki i mówi jej, że po wypisaniu zabierze ją na duże lody do kawiarni w pobliżu domu. Nastolatka uśmiecha się, słysząc ten plan. Nie wygląda jak ktoś, kogo nie tak dawno operowano. Bladość czyni jej oczy większymi, drobne żyłki widoczne pod skórą mogą odrobinę przerazić, ale błysk spojrzenia i żywość ruchów każde się zastanowić, czy na pewno jest pacjentką, a nie aktorką odgrywającą rolę.
     Zbliżam się do łóżka.
     - Dzień dobry.
     Connie zwraca się w moją stronę.
     - Amelien! Cześć! Siada i słuchaj, mam ci coś do powiedzenia.
     - Spokojnie, nie możesz się tak gwałtownie ruszać - zauważa Laureen, na co czternastolatka macha ręką.
    - Nic mi nie będzie, to tylko głupi wyrostek. A więc, Am, muszę ci zdradzić pewien mały sekrecik...
     Zasiadam na drugim krześle i słucham słów koleżanki, która wciąga mnie w rozmowę o istotnych dla niej planach. Tracę poczucie czasu.
     A Ruiz czeka na mnie na korytarzu.

~*~

     Z budynku szpitala wychodzimy, zanim uprzejme panie pielęgniarki wygonią nas z sali. Idziemy powolnym krokiem, ponownie wystawiam twarz do słońca, by naprodukować dużo witaminy D. Ruiz idzie obok ramię w ramię, jego dłoń jest tak blisko mojej, ale nie dotyka jej, choć tego pragnę i wysyłam mu mentalne sygnały. Chyba dzisiaj jego rozumowanie moich niewerbalnych i nadprzyrodzonych gestów jest wyłączone.
     Przechodzimy obok małego parku, gdzie przy każdej alei w równej odległości ustawione są drewniane ławki. Chłopak wskazuje na jedną z nich.
     - Usiądziemy na chwilę?
     Kiwam głową na znak zgody, podchodzimy do tego, nad którą rozpościera się baldachim gałęzi bogato obrzuconych kolorowymi liśćmi. Zasiadamy obok siebie, ale nie stykami się żadną częścią ciała. Zerkam na Ruiza. 
     Patrzy na mnie, wyczuwam dziwne napięcie między nami. Dlaczego jego niebieskie oczy chcą dotrzeć do mojej duszy? Przecież nie jest niezwykła.
     - Amelien - mówi cicho, dotykając niepewnie mojej położonej na udzie dłoni, wzdrygam się z powodu prądu, który przebiegł przez moje ciało. - To, co dla mnie dzisiaj zrobiłaś, było wspaniałe. Dziękuję.
     Uśmiecham się do niego pogodnie.
     - To nic takiego. - Spoglądam w niebo, najwidoczniej wieczór pozwoli gwiazdom ukazać na firmamencie swoje oszołamiające piękno. - Chodźmy już, muszę zdać Deienowi raport z nagłej ucieczki od obowiązków.
     Brunet śmieje się przez chwilę, ale podnosi z ławki, idziemy w stronę przystanku. Dłoń chłopaka wciąż trzyma moją, jednak palce nie są ze sobą splecione. Próbuję wydostać się z tego uścisku, ale to jedynie prowadzi do jego wzmocnienia. Kątem oka zerkam na Ruiza, patrzy przed siebie z lekkim, kpiącym uśmiechem, jest pogrążony w myślach. Wzdycham cicho.
     - O której mamy autobus? - pyta Shota.
     - To ty masz zegarek na nadgarstku, sprawdź sobie.
     Prycha, ale nie robi tego. Nie mam zamiaru być służącą, ale też nie chcę się spóźnić na przyjazd pojazdu, więc sięgam po jego drugą dłoń, zaciskam palce na nadgarstku i wykrzywiam jego rękę tak, by z tarczy zegarka odczytać czas.
     - Jest szósta dwadzieścia trzy, mamy osiem minut, powinniśmy zdążyć.
     - Doskonale.
     Coś w jego głosie, jakaś niezwykle delikatna nuta każe mi na niego spojrzeć. W wyniku sięgania po rękę doprowadziłam do tego, że w tej chwili stoimy ze sobą twarzą w twarz na środku dość szerokiej alejki. Ruiz patrzy na mnie intensywnie, jego oczy są bardziej błękitne niż kiedykolwiek wcześniej. Zasycha mi w gardle, chcę odwrócić wzrok, ale to ciało nie należy do mnie, poddało się temu spojrzeniu.
     - Muszę ci coś powiedzieć.
     - Znowu gdzieś wyjeżdżasz?
     Doświadczenie każe brać pod uwagę każdy scenariusz.
     - Nie. Nie ma nawet takiej opcji.
     Zniża głowę, opiera swoje czoło o moje.
     - Dowiedziałeś się, że w tym roku nie musisz uczyć?
     Śmieje się cicho, jego oddech łaskocze moją twarz.
     - Tak dobrze to nie ma, dostałem grupę pięciu pierwszaków.
     - Uważaj, wśród nich może być dziewczyna o wdzięcznym imieniu Esmerilla.
     - Lepsza ona niż ten twój dekadent Byron.
     - Zazdrosny? - pytam z uśmiechem, ale on nagle robi się poważny.
     - Tak. Jak cholera. Bo to twój rówieśnik - odpowiada na pytanie, które w tym momencie chciałam mu zadać - i spędził a tobą dwa miesiące, kiedy mnie nie było na miejscu. Jako zakochany w tobie chłopak chyba mam do tego prawo.
     Sztywnieję na dźwięk słowa zakochany, odsuwam się dwa kroki od towarzysza, patrzę na niego szeroko otwartymi oczami, czuję się jak rażona piorunem. Czyżbym teraz miała mieć całkowitą pewność, że Ruiz w pełni mnie odwzajemnia? Moje serce tłucze się w piersi jak oszalałe, gdy pytam szeptem:
      - Zakochany?
      - Tak - odpowiada z mocą, wciąż na mnie patrząc. - W tobie. - Jednym susem pokonuje dzielącą nas odległość, chwyta moją twarz w dłonie i unosi ją lekko do góry. - Jesteś moim marzeniem, Amelien. - Całuje mnie czoło. - Nie chcę nikogo innego. - Składa pocałunek na moim policzku. - Nigdy.
      Instynktownie zamykam oczy, gdy jego usta dotykają moich warg. Pozwalam na kolejne muśnięcia, ale ich nie odwzajemniam.
     - Amelien? Coś się stało?
     W jego głosie pobrzmiewa ta sama troska, co kilka tygodni temu, kiedy włamał się do mojego pokoju, by się pożegnać. Czuję wzbierające łzy radości.
     - Chyba oszalałeś.
     Ociera słoną wodę z mojego policzka, która przedarła się przez mur mojej silnej woli.
     - Z miłości do ciebie.
     Patrzę na niego i nie mam wątpliwości co do jego uczuć. Zarzucam mu ręce na szyję i całuję gwałtownie, otacza mnie ramionami w talli, podnosi odrobinę i zaczyna wirować. To najwspanialsza chwila, jaką dano mi przeżyć.
     Gdy znowu stoję twardo na ziemi, kręci mi się w głowie od tych piruetów i z nadmiaru emocji. Moje usta cały czas wykrzywiają się w uśmiechu, a serce lata pod niebem i śpiewa. Takiego stanu u siebie nigdy się nie spodziewałam.
     Ruiz patrzy na mnie z czułością i gładzi mój policzek.
     - Czy to odwzajemnienie pocałunku o czymś świadczy? - zaczepia mnie.
     - Kto wie? - odpowiadam, wpatrzona w te piękne oczy. - Chyba powinniśmy już iść, inaczej ucieknie nam autobus.
     - A niech jedzie. - Opiera się swoim czołem o moje. - Nie chcę się stąd ruszać.
     - Ale musimy iść.
     - Dobrze. Siedzisz przy oknie, ja cię obejmuję i całuję w czoło przez całą drogę do szkoły. Co ty na to?
     Uśmiecham się do niego promienie.
     - Brzmi świetnie.
     Odwzajemnia uśmiech i ciągnie mnie w stronę przystanku. Tak samo jak w grudniu atakowani jesteśmy zaciekawionymi spojrzeniami innych oczekujących na autobus. Tym razem jednak niczego nie udajemy, o czym świadczy bijące z mojej twarzy szczęście. Nie ma niczego, co sprawi, że będzie mi lepiej. Jest idealnie.
     Kiedy nasz pojazd staje przed naszymi oczami, Ruiz przepuszcza mnie. Kupuję bilet i znajduję dla nas miejsce, nie dane jest mi jednak po chwili dzielenie przestrzeni z brunetem, bo oto w moją stronę kieruje się chłopak, który stał niedaleko nas na przystanku. Chmurzę się, kiedy zatrzymuje się przy moim siedzisku.
     - Cześć - zagaja. - Mogę usiąść obok ciebie? Chętnie spędzę ten przejażdżkę właśnie z tobą.
     Unoszę brew na tę bezpośredniość i odzywam się w te słowa:
     - Mógłbyś, ale mam już towarzysza. Mój chłopak właśnie stara się zabić cię wzrokiem. Tylko się odwróć, a zamienisz się w kamień.
     Czyni to, co mu zasugerowałam, i natrafia na zasępionego Ruiza, który czyni krok w jego stronę. Nieznajomy przełyka ślinę.
     - Nie wiedziałem, że jesteś z kimś. - Akurat. - W takim razie... miłej podróży.
     Czym prędzej przechodzi na tył autobusu, a brunet zasiada obok mnie.
     - Co za pajac. - Zerka na mnie z szerokim uśmiechem. - Czyli jestem twoim chłopakiem?
     Że ten właśnie to musiało tak do niego dotrzeć.
     - A nie chcesz nim być? - pytam, starając się rozciągnąć odrobinę czas poruszania tego tematu.
     Ruiz pochyla się i całuje mnie czule, dotykając przy tym mojego policzka.
     - Z największą przyjemnością już nim jestem. Pytanie, czy ty chcesz być moją dziewczyną?
     Odwzajemniam pocałunek.
     - Czy już nią nie jestem?
     Uśmiecha się tuż przy moich ustach.
     - W takim razie bardzo się cieszę.
     - Ja też.
     Kładę mu głowę na ramieniu, on - zgodnie z tym, co zapowiedział - obejmuje mnie i całuje w czoło. Jeśli tak mają wyglądać wszystkie nasze wyprawy, to ja chcę tego. Bardzo chcę. Jak najdłużej.

~*~

     Kierowca chyba postanowił przyuczyć się do zawodu kierowcy wyścigowego; to dzięki niemu wysiadamy w naszym miasteczku w rekordowym czasie. Jestem trochę roztrzęsiona po dość brutalnej jeździe, ale mam przy sobie Shotę, który gotowy jest mnie podtrzymać, jeśli zacznę zbaczać z kursu. Idziemy w milczeniu, ale cisza nam nie ciąży. Oboje przyswajamy to, co się wydarzyło - oficjalnie jesteśmy parą.
     Wow.
    Od szkoły nie dzieli nas już wielka odległość, więc zwalniamy zgodnie kroku. Moja dłoń w jego i nie potrafię powstrzymać rumieńca na mojej twarzy. To takie niespodziewane. Niby w czerwcu nasza relacja weszła na wyższy poziom, ale dopiero teraz mogę myśleć o tym, że jestem z kimś związana. Mam chłopaka. A to dla mnie całkowita nowość.
     Obecność osoby, która odwzajemnia twoje uczucia, sprawia, że wszelkie ciemnie chmury znikają z nieba.
     Brunet ściska moją dłoń, chcąc zwrócić moją uwagę na coś innego, niż rozmyślanie o nowym rozdziale w życiu.
     - Patrz - odzywa się. - Tam, po lewej.
      Ruchem głowy wskazuje mi niski trawnik przy chodniku. Początkowo nie wiem, o co mu chodzi, w końcu dostrzegam leżący na trawie biały stanik. Bezpański stanik.
     - To czasem nie twój? - pyta ze śmiechem Ruiz. - A nie, twoje piersi są zdecydowanie mniejsze.
     Wybucha śmiechem, a ja rzucam się na niego z pięściami. Owszem, widział mnie już w bieliźnie, ale to nie była okazja do zapoznawania się z rozmiarem mojego biustu! Jak w ogóle śmiał pomyśleć, że ten stanik może być mój?
     A no tak. To Ruiz. Jemu przychodzą do głowy same głupie skojarzenia.
     Kiedy moja piąstka po raz piąty uderza w pierś chłopaka, odnajduję siły na użycie strun głosowych.
     - Uważaj, by twój nowo rozpoczęty związek za chwilę się nie skończył.
     Przytrzymuje moją dłoń przy sobie, drugą otacza mnie w talii.
     - Nie pozwolę ci na to. Więc możesz mnie bić, ile wlezie.
     Uśmiecham się złośliwie.
     - Pozwolisz się bić własnej dziewczynie? Jesteś masochistą?
     Odwzajemnia uśmieszek, pochyla głowę.
     - Może. Ale mając taką dziewczynę, jestem w stanie znieść wszystko.
     Przystaję na palcach jak w wieczór przed wyjazdem bruneta i dotykam swoimi wargami jego usta. To niesamowite, ile razy już się całowaliśmy w bardzo krótkim czasie. A ile jeszcze razów przed nami. Magia.
     Kiedy przekraczamy próg szkoły, natykamy się na mały komitet powitalny. Cecelia i Deien stoją na korytarzu i przypatrują się nam z uśmiechami na twarzach. Doskonale wiedzą, skąd nasze zarumienione oblicza i splecione dłonie, więc o  nic nie pytają.
­     - Hej, jestem wam potrzebna? - pytam ich, na co Deien kręci przecząco głową.
     - Nie, nie jesteś, tylko pokaż się przed kolacją. - Puszcza nam oczko. - Bawcie się dobrze. Chodź, Cece.
     Przechodzą do pokoju nauczycielskiego, a mnie Ruiz ciągnie na schody. Posłusznie idę za nim, napawając się radością z trzymania za ręce. Powoli przyzwyczajam się do tego, że możemy tak robić przez większość czasu i nikt nie będzie brał tego za coś niestosownego, bo nie jesteśmy już tylko najlepszymi przyjaciółmi.
     Kiedy wchodzimy na trzecie piętro, robię się niespokojna.
     - Dlaczego nie jedziemy windą? - pytam go. - Nie polubiłeś jej jako pewnego wehikułu czasu?
     - To nie tak. - Brunet zwalnia kroku, zerka na mnie. - Chyba nie chcę, by nasz spacer skończył się za szybko.
     - Ale będziemy się musieli za chwilę rozstać – zauważam. - Chcę wziąć prysznic, zanim zejdę na kolację, jestem spocona i brudna.
     Chłopak prześlizguje się po mnie wzrokiem z góry na dół i uśmiecha się.
     - Jak dla mnie wyglądasz ślicznie. Jak zawsze. Tylko teraz jakoś emanujesz radością. Coś się wydarzyło, że tak się cieszysz?
     Odwzajemniam uśmiech.
     - A tak, coś się wydarzyło i nawet przez ciebie.
     Pochyla się i całuje mnie w skroń.
     - U mnie też i bardzo się z tego cieszę.
     W milczeniu docieramy na nasze piętro, przechodzimy przez korytarz i przystajemy przed moim pokojem.
     - Będziesz miała dla mnie czas po tej kolacji dla pierwszaków?
     - Może. - Staję na palcach. - A zasługujesz na to?
     Nigdy nie sądziłam, że będę zachowywała się jak każda normalna nastolatka, ale od kiedy jestem zakochana, błądzę myślami daleko, moje serce potrafi galopować, a widok pewnego bruneta niezmiennie budzi mój zachwyt.
Ruiz schyla głowę, nasze usta są bliżej siebie.
     - Zrobię wszystko, by na to zasłużyć.
     - Wystarczy, że mnie pocałujesz.
     Radośnie bierze się do dzieła, a ja nie pozostaję bierna. Niechętnie się jednak od niego odrywam, kiedy uświadamiam sobie, że nie mogę trwonić zbyt wiele czasu.     
     - Muszę iść – mówię. - Zobaczymy się później?
     - Oczywiście. Mamy przed sobą całą noc.
     Przewracam oczami, muskam wargi Shoty i wchodzę do pokoju, skąd biorę czyste ubrania i znikam w łazience, a rumieńce, które pojawiły się przy wyznaniu Ruiza wciąż nie dają o sobie zapomnieć. Dzień jest piękny, mam nadzieję, że tak będzie już do jego końca.



~*~

     Fale ciepłej wody spływają na moją skórę. Z przyzwyczajenia nucę pewną piosenkę, pozwalam otulać się parze, zmywam z siebie zmęczenie tego dnia. Trochę się wydarzyło. Powrót Ruiza, szpital, gonienie za autobusem, użeranie się z Deienem i rozmowa z Byronem - odrobinę mnie to przerosło. Teraz oddaję się tej chwili. Jak wiadomo, momenty przyjemności lubią być przerywane przez innych ludzi.
     - Amelien?
     Wzdycham cicho.
     - Czego?
     Dobrze wiem, kto wparował sobie do łazienki. Shota. Nie robi sobie nic z tego, że nadal obowiązuje grafik, choć zostaliśmy na piętrze sami, bezpardonowo nawiedza pomieszczenie i jeszcze przerywa mi chwilę spokoju. Mam ochotę go udusić, nie dbam o to, że to mój chłopak.
     - Deien cię wzywa.
     Dostrzegam jego posturę za firanką prysznicową, jest dość blisko. Nadal pozwalam wodzie zmywać brud.
     - Nie obchodzi mnie to, niech sam się tym zajmie! - krzyczę, by przedrzeć się przez dźwięk miniwodospadu.
     - Mówi, że to ważne.
     Poirytowana wyłączam wodę, odsuwam zasłonę i staję twarzą w twarz z brunetem. Spojrzenie niebieskich oczu prześlizguje się po mnie z góry na dół.
     - Co niby jest tak ważne? - pytam oschle.
     - Poza tym, że jesteś w tej chwili naga? Kolacja dla pierwszaków ma być szybciej, a ty masz dopilnować, by nikt ze starszych nie wszedł w tym czasie na stołówkę.
      Odwraca się i podaje mi ręcznik, jest cały czerwony. Dopiero w tym momencie dociera do mnie, co powiedział. Jestem naga.
     O cholera.
     Porywam ręcznik z jego rąk i okrywam się nim, jeszcze nigdy nie czułam się równie zawstydzona, moje zażenowanie sięga kosmosu. Odchrząkuję.
     - Ach tak. Rozumiem. Za kilka minut będę gotowa, zejdę na dół, możesz mu to przekazać.
     Nie patrząc na mnie, kiwa głową, po czym wychodzi z łazienki, a ja opieram się głową o kafelki.
     Jasna cholera. Jestem z Ruizem od dwóch godzin, a już się zbłaźniłam. Związki i miłość to nie jest chyba moja bajka.
     - Szlag, szlag, szlag - mamroczę w kółko, kończąc branie prysznica. Wiedziałam, że zrobię z siebie pośmiewisko, wiedziałam. Nie sądziłam jednak, że nastąpi to tak szybko.
     Ale ze mnie idiotka.
     Z nowym rumieńcem na twarzy szybko się suszę, zakładam ubrania, poprzednie zostawiam w łazience - mogę wrócić po nie później, wolę teraz nie natknąć się na Ruiza, zrobię to dopiero na kolacji dla starszych roczników. O ile nie zdecyduję się zjeść w kuchni, siedząc obok Janet.
     Mknę na dół schodami – chyba też nie jestem fanką windy – jestem pewna, że uda mi się zdążyć na czas. Staram się nie rozstrząsać sytuacji z łazienki, bo chyba musiałabym zamienić się w żywą pochodnię, a nie jestem postacią z komiksu. Niewiele brakuje mi do dotarcia na stołówkę, kiedy drogę zastawia mi nie kto inny, jak Byron Hayes. Moja dusza wzdycha przeciągle i głośni. No kurde, znowu on?
     - Cześć – zaczyna, nie pozwalam mu na kolejne słowa.
     - Wybacz, Byron, ale mi się śpieszy.
     - Znowu? - pyta z niedowierzaniem. - A mówiłaś, że Deien cię nie wykorzystuje.
     Prycham cicho.
     - Bo nie jestem, mam po prostu swoje obowiązki jako młodszy prefekt.
     - Aha. A pójdziesz ze mną do tego kina?
     Patrzę na niego osłupiała. Byron źle interpretuje moje zachowanie, bo tłumaczy:
     - Całe te dwa miesiące starałem się rozgryźć, czy mam u ciebie szanse. Od początku bardzo mi się podobasz. Teraz wydaje mi się, że do ciebie dotarłem. Umówisz się ze mną?
     Mijają długie sekundy, zanim odnajduję język w ustach.
     - Nie, nie mogę.
     - Czyżbyś mnie nie lubiła?
     Nie tę kwestię powinien rozstrzygać.
     - To nie tak. Lubię cię, Byron, ale ja... jestem z kimś związana. Mam chłopaka.
     Szok na jego twarzy i bladość zupełnie do niego nie pasują.
     - Jak to? Przecież z nikim cię nie widziałem!
     - Bo jego nie było. Spędzał czas na kursie w Oregonie. Chyba poznałeś go podczas wieczoru integracyjnego, to Ruiz Shota.
     - Pomazaniec? Związałaś się z synem Lucifera?
     Krew w moich żyłach zaczyna wrzeć.
     - Tak i to chyba lepsze niż związanie się z kimś, kto robi nieudolne podchody i liczy na łut głupiego szczęścia.
     Wygląda, jakbym go uderzyła. Nawet chciałam, by atak to zabrzmiało.
     Wymijam go z krótkim: na razie, i zmierzam na stołówkę. Czuję na języku smak goryczy; myślałam, że Hayes jest normalny. Nie dałam mu żadnego znaku, że ma u mnie szansę. Co on sobie, do cholery, ubzdurał?
     Kręcę głową, starając się wyrzucić zbędne i negatywne myśli z głowy, mam zadanie do wykonania. Mam nadzieję, że po kolacji uda mi się odzyskać równowagę, z której wytrącił mnie pierwszak, będąc obok Ruiza. Tego się będę trzymać.

~*~

     Stawiam stopę na naszym różanym piętrze i biorę głęboki wdech. Nie wiem, co zastanę, odrobinę się tego boję. Tak, jak myślałam, kolację zjadłam w kuchni pod czujnym okiem szefowej, której złośliwy uśmiech nie schodził z ust. Dotarła już do niej wieść, że nie jestem singielką, co chwilę powtarzała: a nie mówiłam? Idę dalej, ale nagle przystaję, widząc Ruiza siedzącego na podłodze ze skrzyżowanymi nogami. Opiera się o ścianę obok drzwi mojego pokoju, ma zamknięte oczy.
     Podchodzę do niego bliżej, starając się iść bezgłośnie. Mimo prób i tak mnie słyszy, przekrzywia głowę w moją stronę, ale jego błękit pozostaje dla mnie poza zasięgiem.
     - Hej - odzywam się. - Co robisz?
     - Nic takiego, próbuję tylko zapamiętać twój obraz nago pod prysznicem.
     Pąsowieję. Wspomnienie akcji pod prysznicem nadal napełnia mnie wstydem. To nie do wyobrażenia, jak bardzo chcę zapaść się pod ziemię. Ruiz powinien jeszcze raz przemyśleć sprawę posiadania takiej dziewczyny. Miałam pozostać ostrożna, a ukazałam mu się tak, jak mnie stworzono, wkrótce po pierwszym oficjalnym pocałunku. Niepojęte i tak bardzo do mnie niepodobne.
     Chłopak patrzy na mnie, delikatny uśmiech gra w kąciku jego warg. To dziwne, jak bardzo romantyczne gesty zaczęły przychodzić mu z łatwością. Byłam przekonana, że jeżeli zdoła kiedyś kogoś pokochać, będzie dla tej osoby równie oschły, co dla każdej mijanej na ulicy. Bardzo się pomyliłam.
   - Błagam, nie wspominaj mi o tym. - Przystaję kilka kroków od niego, waham się, czy przejść do swojego pokoju. - Przepraszam, że musiałeś mnie tak widzieć.
     - Nie powinno się przepraszać za obcowanie z pięknem.
     Patrzę na niego, błękitne spojrzenie prawie mnie pali.
     - Nie ma żadnego piękna.
     - Przestań! - Unosi odrobinę głos, wyciąga rękę i chwyta mnie za palce. Drżę lekko pod jego dotykiem. - Chodź tu do mnie.
     Niepewnie zasiadam po turecku po jego lewej stronie, odgarniam włosy za ucho, po czym czuję na policzku muśnięcie warg chłopaka. Rumienię się jeszcze bardziej.
     - Za co to?
     - Za ujrzenie najpiękniejszej dziewczyny w całej krasie. - Opiera głowę na moim ramieniu, gdybym lekko przesunęła swoją, nasze usta dzieliłby najwyżej centymetr. Chcę wstać, ale chłopak chwyta mnie za rękę i mocno trzyma. - Kiedyś powiedziałem ci, że jesteś śliczna. Myślałem tak od chwili, kiedy na ciebie wpadłem z tym nożem.
     - Dobry był ten gulasz?
     Śmieje się cicho.
     - Ponoć tak. Ale chodzi o to, że podobałaś mi się od dawna. Jednak dopiero teraz wiem, z jakim przepięknym stworzeniem mam do czynienia. - Wzdycha cicho. - Wiele razy wyobrażałem sobie ciebie nago, nie będę tego ukrywał. - Czerwienię się tak, że moja twarz musi być pomidorem, patrzę na nasze złączone dłonie, nie dam rady spojrzeć brunetowi w oczy. - Ale rzeczywistość jest jeszcze piękniejsza. - Ponownie całuje mój policzek, zjeżdża niżej, szuka drogi do moich ust. - Kiedy tylko mi na to pozwolisz, dotknę cię. Zrobię to z największym zaszczytem.
     Próbuję się wyswobodzić z objęcia. Nie powinnam siadać obok Ruiza. Nie powinnam pozwolić mu na mówienie. Nie powinnam pozwalać mu na kolejne muśnięcia.
     - Dlaczego mówisz o czymś takim?
     - Czyżbyś teraz wstydziła się mówić o seksie? - pyta, śmiejąc się w mój policzek. - Chyba lepiej, że mówię ci o moich zamiarach względem ciebie, czyż nie?
     - Uważasz, że powinieneś mówić mi o tym, że chcesz mnie rozdziewiczyć?
     - Amelien, spójrz na mnie.
     Z czerwoną twarzą odwracam się w jego stronę. Jak przewidziałam, nasze usta dzieli centymetr, niebieskie oczy wpatrują się we mnie.
     - Tak, powinnaś. Bo nie zamierzam zrezygnować z tego planu.
     Poziom zażenowania sięga zenitu, unoszę wolną dłoń i uderzam nią lekko w policzek chłopaka. Nie używam siły, bo nie chcę, by na jego twarzy pozostał jakiś ślad.
     - Brzmisz jak zboczeniec.
     - Może. Za to ty wiesz, co cię czeka.
     - Chcesz mi powiedzieć, że kochałbyś się ze mną, gdybym poprosiła cię o to nawet teraz?
     - Oczywiście. Proponujesz coś?
     Nigdy w swoim siedemnastoletnim życiu nie byłam tak zażenowana i zawstydzona jak w tej chwili. Nie wiem, gdzie podziać wzrok, moja twarz swoim kolorem z pewnością przypomina piwonię. Nie wiem, co powinnam zrobić. Jeśli spróbuję wstać, Ruiz pochwyci mnie mocniej w swoje ramiona. Jeśli zostanę, zapadnę się pod ziemię. Samo oddychanie na nic mi się tu zda.
    - Nie, nie proponuję - burczę cicho, a chłopak się śmieje, po czym muska lekko moje wargi. Czuję trzepot motyli gdzieś w brzuchu i niemy zachwyt nad jego delikatnością. Czy ktoś go podmienił?
     - To chyba pora, bym ja zanucił We are the champions. Nareszcie.
     - Nuć sobie, ja ci nie zakażę.
     Muśnięcie zamienia się w głębszy pocałunek, który zapiera mi dech w piersiach. Ruiz puszcza moją dłoń, ale czyni to tylko po to, by położyć obie na mojej twarzy i przyciągnąć mnie do siebie mocniej. Pod wpływem jego ruchów, kierowana przez niego nie mam większego wyboru - siadam mu na nogach i poddaję się tej namiętności.Odwzajemniam pocałunki, rozchylam wargi, by język chłopaka mógł zacząć taniec. Dyszę ciężko, ale nie chcę przestać. Chcę utonąć w tym doznaniu.
     Wplątuję palce we włosy chłopaka i przeczesuję je, są miękkie w dotyku, głaszczę skórę głowy, na co chłopak cicho wzdycha prosto w moje usta. 
     - Amelien - szepcze cicho. - Na pewno nie chcesz mi niczego zaproponować? 
     - Nie. Jeszcze nie. Cierpliwości.
     Uśmiecha się, a później całuje mnie. Długo, spokojnie. Słodko.
     Najchętniej zostałabym już tak na wiele lat, ale jestem zmęczona wydarzeniami dnia. Ruiz pewnie też, w końcu przeleciał cały kraj przez kilka stref czasowych. Dziwię się, że jeszcze nie zaczął na to narzekać.
     Schodzę z kolan chłopaka i wstaję, rozciągam się lekko. Shota przygląda mi się, ale nie rusza z miejsca.
     - Masz zamiar tak siedzieć?
     - Cóż, tak mi wygodnie.
     - Ale wiesz, że musimy iść spać?
     - Ha, wiedziałem, że coś mi dzisiaj zaproponujesz. - Dźwiga się z podłogi, a szeroki uśmiech rozjaśnia jego przystojną twarz. - Uprzedzam: mogę walczyć z tobą o kołdrę.
     Przewracam oczami.
     - Niczego nie proponuję. Po prostu jestem zmęczona.
     Uśmiecha się.
     - Rozumiem. Ja też odrobinę padam z nóg. To był długi dzień. - Powoli wstaje z podłogi, rozciąga się lekko. - Zajmujesz łazienkę pierwsza?
     Kręcę przecząco głową. Przecież dobrze wie, że brałam już prysznic, nałożyłam też odżywkę na włosy, więc większość zabiegów mam za sobą.
      - Nie, ty idź. A ja zrobię nam popcorn i włączę jakiś film. Co ty na to?
     Brunet uśmiecha się do mnie pogodnie.
     - Nasz pierwszy wieczór filmowy jako pary? Brzmi świetnie! - Pochyla się i całuje mnie kolejny raz. - To ja się szybko ogarnę, a ty znajdź coś fajnego. Niekoniecznie komedię romantyczną. Mam ochotę na jakiś film akcji. Najlepiej z The Rock.
     Przewracam oczami.
     - Skoro to ci podniesie samoocenę.
     Zerka na mnie.
     - Uważasz, że powinienem mieć niską samoocenę?
     Przesuwam po nim wzrokiem z góry na dół.
     - No wiesz, na twoim miejscu chyba bym miała. Ładna twarz, super wysportowana sylwetka, piorunujące spojrzenie ładnych oczu i olśniewający uśmiech, a to tego solidny wzrost... Tak, chyba powinieneś ją mieć.
     Śmieje się, po czym zmierza do swojego pokoju. Przystaje w drzwiach i patrzy na mnie z uśmiechem.
      - Ale jej nie mam i uważam, że jestem świetny. - Puszcza mi oczko. - Włączaj laptop i leć po popcorn. To będzie wyjątkowy wieczór.
      - A może masz ochotę zobaczyć serial Ballers? Dwayne gra tam główną rolę.
      - Będzie więcej oglądania... Jestem na tak. Ciao!
      Puszcza mi oczko i wychodzi z pokoju. Przewracam oczami, ale biorę się do powierzonych zadań. Dwadzieścia minut później siedzimy obok siebie na łóżku i zaczynamy od pierwszego odcinka. Serial wciąga nas tak, że dopiero po piątym odcinku pozwalamy sobie zaczerpnąć oddech.
     - Miałaś rację, to naprawdę dobry serial. - Ruiz patrzy na mnie z łagodnym uśmieche. - Gdzie go wyhaczyłaś?
     - Na któreś stronie fanów seriali. Szukałam czegoś dla siebie, by się za bardzo nie nudzić podczas wakacji.
     Opiera brodę na moim ramieniu, jego oddech porusza moimi włosami i łaskocze skórę.
     - Oglądałaś go wcześniej?
     - Nie.
     - Dlaczego?
     Zerkam na niego, jego twarz jest tak blisko mojej. Przełykam ślinę, wędrując wzrokiem tam i z powrotem od niebieskich jak morze oczu chłopaka do jego ust, które mnie kuszą.
     - Bo bardzo chciałam go obejrzeć razem z tobą.
     Jego spojrzenie łagodnieje jeszcze bardziej, przyciąga mnie do siebie, jego dłoń spoczywa nadal na moim biodrze, a dotyk ten wywołuje lekkie dreszcze.
     - Cieszę się, że spotkał mnie ten zaszczyt. - Na chwilę milknie, by zaczerpnąć tchu. To oznacza, że chce powiedzieć więcej, może dużo więcej. Odrobinę się spinam, nie wiem, czego się spodziewać. - Amelien, chciałbym ci o czymś powiedzieć. A właściwie powtórzyć coś, co już dzisiaj ode mnie usłyszałaś, ale w bardziej odpowiedni sposób. Dobitniejszy. Prawdziwszy.
     Nie mając sił, by również użyć słów, kiwam jedynie głową.
     - Jesteś zazdrosny o kogoś jeszcze poza Byronem?
     - Jestem zazdrosny o każdego, kto może żywić do ciebie podobne uczucia do moich. Ale to nie o to chodzi.
     Moje serce zamienia się w mustanga biegnącego po pełnej zielonej trawy dolinie. Boję się, że odlecę, zanim usłyszę, co takiego chce mi powiedzieć.
     - Może ci się to wydać dziwne lub nawet niemożliwe, ale po tym co dzisiaj zrobiłaś, co dzisiaj widziałem i co mówiłaś, nie mogę powiedzieć, że jestem jedynie w tobie zakochany. Cieszę się, że zgodziłaś się ze mną chodzić, to dla mnie wciąż niepojęte. Ale musisz poznać moje uczucia, które potrafię już nazwać. - Ściska moją dłoń. - Wiem, że nie okazuję ich na co dzień, że jestem panem mrocznym, że ludzie się mnie boją, ale to nie znaczy, że moje serce nie potrafi wariować.
     Jeszcze chwila, a zemdleję. Jak atmosfera mogła się tak nagle zmienić? Jak temat z serialu mógł tak bardzo zboczyć na inny, intymny temat? Jak?
     - Ruiz, błagam, przejdź do rzeczy, bo inaczej zwariuję! - proszę go, a on ponownie tego dnia całuje mnie z zaskoczenia.
     Przymykam oczy, czując jego wargi na swoich, nie poruszam się. Wciąż nie przyzwyczaiłam się do tego, ile czułości potrafi okazać w ciągu jednego dnia.
     Odsuwa się ode mnie, patrząc na mnie iskrzącym spojrzeniem, i wypowiada słowa, których nie spodziewałabym się nawet za sto lat.
     - Kocham cię, Amelien. Kocham cię.
     Patrzę na niego z otwartymi ustami, czuję, jak wszelkie witalne siły opuszczają moje ciało, robi mi się słabo. Powoli zsuwam się z łóżka i podchodzę do okna, które otwieram na oścież. Pragnę, by wiatr, choć lekki, owiewał moją palącą twarz. Nie do końca zdaję sobie z tego sprawę, ale płaczę. Najzwyczajniej w świecie pozwalam łzom płynąć po mojej twarzy chwilę po tym, jak chłopak - mój chłopak, z którym jestem oficjalnie związana raptem niecały dzień - z całą mocą wyznał mi miłość.
     Czy to rzeczywistość alternatywna? Bo tak się właśnie czuję.
     - Amelien?
     Przymykam oczy, pozwalam otulać się chłodowi. Wzdrygam się lekko, kiedy brunet dotyka moich ramion, stając za mną.
     - Nie oczekuję deklaracji z twojej strony, nie pragnę teraz tych samych słów. Uznałem tylko, że skoro między nami wszystko układa się tak dobrze, wręcz idealnie, muszę ci to powiedzieć, bo na to zasługujesz. A ja nie potrafię ukrywać tego dłużej.
     Milczę przez dłuższą chwilę, po czym odwracam się w jego stronę. Badam jego twarz. Przynajmniej mam taki zamiar, ale trafiam na łagodne, pełne czułości spojrzenie niebieskich oczu i już nie mogę się uwolnić.
     Z moich ust wyrywa się jedno zdanie, którego nawet nie przemyślałam.
     - Zostań na noc.
     Patrzy na mnie niepewnie.
     - Aż tak mi ufasz?
     Ufam jak nikomu, do tego pragnę mieć to, co powinniśmy mieć, gdyby ten kurs wydarzył się później, a my bylibyśmy już parą od ponad dwóch miesięcy.
     - Tak.
     Pochyla się i całuje mnie.
     - Dobrze, moja królowo.
     Sprzątamy z łóżka prawie pustą miskę i laptop, Ruiz przepuszcza mnie, zajmuję miejsce przy ścianie, chłopak rozkłada się tuż obok. Bezpardonowo, bez pytań opieram się o jego ramię, przyciąga mnie mocno. Wzdycham lekko, czując się bezpiecznie w ramionach Shoty. Czuję na karku jego oddech, a później wargi, kiedy całuje moją skórę nad obojczykiem.
     - Wiesz, przez całe szkolenie marzyłem o tym, by wrócić, wyznać ci, co czuję i tak spędzać z tobą czas.
     - Więc twoje marzenie się spełniło. Naprawdę aż tak za mną tęskniłeś?
     - Hmm, tak. W końcu dałem kosza kilku dziewczynom, to chyba mówi samo za siebie.
     Czuję, że się uśmiecha, także to robię.
     - Pan mroczny okazuje się łagodniejszy i głupszy od baranka, kto by się spodziewał.
     - Nie nabijaj się ze mnie, bo sobie pójdę.
     - Trudno, moje pocałunki dostanie ktoś inny.
     Chłopak przyciąga mnie do siebie jeszcze mocniej, prawie tracę dech.
     - Możesz zrobić wszystko, Amelien. Tylko nie łam mi serca.
     Odwracam się lekko twarzą do niego.
     - Nie zamierzam. Przynajmniej przez najbliższe lata.
     Jego oczy robią się duże, niesamowicie wręcz duże i tak błękitne, że w nich tonę. Uśmiech szczęścia czyni jego twarz podobną do twarzy upadłego anioła.
     - Przez najbliższe lata – powtarza moje słowa. - Jestem na tak.
     Całuje mnie, długo i namiętnie, a później układa się wygodnie, zostaje moją poduszką. Zasypiam spokojnie w jego objęciach, szczęśliwa jak jeszcze nigdy do tej pory. Niech ten stan trwa jak najdłużej. Najlepiej całą wieczność.
      

_________________
* nawiązanie do trylogii "Diabelskie Maszyny" aut. Cassandy Clare
   

2 komentarze:

  1. Uśmiecham się jak głupia i nie potrafię sklecić sensownego komentarza, więc nie odpowiadam za to, co tutaj przeczytasz.
    Ruiz wrócił i to dzień wcześniej niż planowo. Tak jak Amelien nie mogłam się tego doczekać i czułam motylki w brzuchu. Sytuacja z Connie zmartwiła mnie, ale dobrze, że wszystko jest pod kontrolą. A to o szkolnej pielęgniarce przypomniało mi o moich szkolnych czasach, gdzie było dokładnie tak samo. Straszne.
    W końcu wyznali sobie miłość i zostali parą. Dobrze wiesz, jak bardzo na to czekałam. Kocham ten cykl. I te wymiany zdań. Jeju, jeju, uwielbiam. Scena z łazienki mnie zabiła. Dosłownie.
    Powiem Ci jedno - Ruiz jak na pana mrocznego jest zbyt idealny. Zazdroszczę Am. Ten główny wątek wyszedł Ci wspaniale i czekam z niecierpliwością na kolejne części. Oby było ich jak najwięcej. Nie odpuszczę Ci.
    Nie żal mi Byrona. Za dużo sobie wyobrażał i zbyt późno się zabrał za sprawę. Pominę już to, że i tak był na przegranej pozycji. Zresztą ten jego tekst o Ruizie... W łeb go i to porządnie. Ruiz jest cudowny i nic tego nie zmieni.
    Wybacz za nieskładność myśli.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Spojrzałam na swoją żółtą listę rzeczy do wykonania z westchnięciem i pomyślałam sobie, że czas wziąć się do roboty. A oczywiscie od czego zacząć jak nie od tych przyjemniejszych rzeczy?! Rulien moją miłością <3.
    Tak poza tym to dziękuję za dedykację! Cieszę się, że cię zainspirowałam! LOVE!
    Już sam początek z Deienem i Am mi się podoba! Pięknie pokazałaś różnice pomiędzy poszczególnymi rocznikami. Deien nieźle dał gówniarzom popalić >D! DO DZIEŁA, DEIEN! *mam nadzieję, że nie przekręciłam jego imienia :o*.
    Byron. Ja mam go za takiego samego typa jak Am. Taki, który usilnie próbuje się czegoś dowiedzieć. Ale to nie znaczy, że go nie lubię!
    OK. A więc to na cyckach Amelien się skupili! BUahahha. Wgniotło mnie to w siedzenie >D! Matko. Tak bardzo tęskniłam za tym rulienowskim opowiadaniem. Kocham je. Najbardziej ze wszystkich twoich dzieł!
    Am tęskni za Ruizem. Ja też. Smuteguję.
    O MATKO MATKO MATKO! Ruiz pojawia się tak znienacka, że normalnie zaczynam się szczerzyć jak głupia! Prawie się popłakałam, no kurde!
    "- Ach, miło mi widzieć, że nadal strasznie się lubicie.
    Przewracam oczami.
    - Pomyśl o tym, czy lubimy ciebie." - Pojazd roku XD uwielbiam cięte riposty Amelien! Buahaha. Za to tak kocham to opowiadanie! Między innymi za to!
    Oh, GOD. Piżama z kamizelką... XD no, jebłam.
    Matko. Relacja Ruliena jest taka piękna. Oni się zachowują już trochę jak takie małżeństwo! No, serio! Am wie gdzie co ma Ruiz, robi mu kanapeczki, każe mu się myć... buuahah. Dlaczego w końcu sobie nie powiedzą, że się kochają?! No, cholera! Ruszcie się! No i Am! Przestań tak przed wszystkimi przeczyć! I tak wszyscy wiedzą, że jesteś zakochana!
    Mam nadzieję, że Connie nic nie grozi.
    Matko, serio, Byron? SERIO? Tak z dupy rzucasz propozycję Am? No, niech go szlag! Pędź dalej, Am!
    OJEZUJEZUJEZU! Jak tylko Ruiz wypowiedział słowo "zakochany" to zaczęłam piszczeć i rzucać się na krześle! Aruś tylko westchnął jak mnie usłyszał. MATKOMATKOMATKO, no w końcu!
    "- Jesteś moim marzeniem, Amelien." - No i zaczęłam piszczeć jeszcze głośniej, na co Aruś mruknął: "Boże". JEZUSIE! TYLE SŁODYCZY! Skoczę zaraz z okna!
    Bezpański stanik <3! Matko, doskonale pamiętam te spoilerowe fragmenty.
    "- Co niby jest tak ważne? - pytam oschle.
    - Poza tym, że jesteś w tej chwili naga? " - tak, tak! Z tego też dostałam spoilery <3 ahahhaa. Propsuję!
    No, nie. Byron okazał się jednak dupkiem. Nie lubię go już. Niech spływa! No i Am w końcu otwarcie mówi, że kocha Ruiza <3 brawo!
    "- Hej - odzywam się. - Co robisz?
    - Nic takiego, próbuję tylko zapamiętać twój obraz nago pod prysznicem." - LOVE <3 <3 <3
    I ta rozmowa o kochaniu się hueheueheh.
    No, co mam więcej powiedzieć? Jestem wniebowzięta. Tyle miłości, że aż chce się żyć! Zostaje mi czekać na kolejną część! I chcę spoilery jak będziesz ją pisać hueheheue.
    Kocham!

    OdpowiedzUsuń