Menu

niedziela, 21 stycznia 2018

Gość

- Kim jesteś?
Przez lata nauczyłem się pewnej sztuczki - głosu tak ostrego, że mógłby ciąć powietrze, z towarzystwem szczerego uśmiechu na twarzy, co stanowiło moją niezawodną broń przy pierwszym spotkaniu z nowym, nieznanym człowiekiem. Pozwalało mi to na zasianie strachu, a jak wiadomo, nic tak nie budziło mojej radości jak sianie postrachu wśród ludu.
Nowo przybyły jegomość nie odpowiedział od razu. Nie był jakoś szczególnie wysoki, ale tak potężny w barach, że swoją postawą budził niepewność nawet u Cedrica, naszego cyrkowego wielkoluda, który - jak inni moi pracownicy - przyglądał się nieznajomemu spode łba.
Półokręgiem otoczyliśmy gościa, gotowi zrobić to, co lubimy, jeśli okaże się jakimś szpiegiem nasłanym na nas przez tego, pożal się Boże, policjancika. Jeśli mielibyśmy go zabić, mogłem być pewien, że zrobimy to w należyty sposób.
- Kim jesteś? - ponowiłem pytanie, nie dając zbić się z tropu uporczywym milczeniem i wyniosłym spojrzeniem, którym mnie obdarzał. - W jakim celu do nas przybyłeś?
- Pan jest Ikarim, tym wielkim czarownikiem, którego boją się Seniorzy?
Uniosłem dłoń, by uspokoić Cedrica, który wyglądał tak, jakby już chciał zdzielić gościa w twarz, a później rozszarpać na strzępy, choć jeszcze nic się nie wydarzyło. Kiedy sytuacja tego nie wymaga, należy powstrzymać się od przemocy. Nie jesteśmy przecież bestiami przez cały czas.
Poprawiłem poły fraka oraz cylinder, po czym skłoniłem się przed mężczyzną.
- A i owszem. Jestem Ikari, dyrektor Cyrku Gniewu, do usług, jeśli trzeba.
- Czyli dobrze trafiłem. - Rozejrzał się po wnętrzu głównego namiotu, nie omieszkając zlustrować także Cedrica, Kurta i resztę, jakby również stanowili część wyposażenia, tylko tę żywszą. - Widzę, że się wam powodzi. - Z kamienna twarzą wziął się za zdejmowanie bordowych, skórzanych rękawiczek z dłoni. - Nazywam się Bartholomew Webb, miło mi poznać.
- O, czyli jesteś Barry? - Przybrałem jeszcze bardziej przyjacielski ton głosu, coby zaniepokoić w większym stopniu. - Jak Barry Allen, najszybszy żyjący człowiek.
Któryś z cyrkowców się roześmiał, rozumiejąc mój żart, co mnie cieszy, bo utwierdza w tym, że choć złamano mi serce, nadal posiadam poczucie humoru.
- Jestem Bartholomew - zagrzmiał gość - i nie życzę sobie, by zwracano się do mnie jakimkolwiek zdrobnieniem bądź też porównywano mnie do postaci z komiksu. Panie Ikari, czy możemy porozmawiać na osobności? To ważne.
- A o co właściwie chodzi, panie Bartholomew?
- Raczej o kogo. O Rosario de Sanchez, pana byłą Stróż. Jestem tu, by zadać w związku z nią kilka pytań.
W namiocie zapadła cisza. Moi pracownicy zdawali sobie sprawę z istnienia kogoś takiego jak Rosario - mieli z nią przecież do czynienia, kiedy niespodziewanie musieliśmy się przenieść przez wyłom - ale nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, kim tak naprawdę dziewczyna jest. Nie wiedzieli, jak ważna się dla mnie stała. I wciąż nie powinni, to moja gorzka tajemnica.
- Wracajcie do swoich obowiązków - nakazałem cyrkowcom - i nie próbujcie podsłuchiwać, bo spotka was kara. Już, wynoście się stąd!
Chwilę zajęło im wypełnienie polecenia, czuję na sobie spojrzenie Kurta, kiedy ten kieruje się do wyjścia, ale na nie nie reaguję. Ważniejsze jest, by szanowny pan Webb powiedział mi, dlaczego Rosario go interesuje i czy coś jej nie grozi. Jeśli do tego wie, gdzie ona jest, naprawdę byłem gotowy wylewnie się za tę wiedzę odwdzięczyć.
Kiedy zostaliśmy sami, Bartholomew rozpoczął spacer po mojej małej włości, a mnie rosło ciśnienie. Skoro specjalnie tu przybył, by ze mną porozmawiać, to dlaczego, do stu diabłów i jednego węża, nic nie mówi? Takie zachowanie działało ninja nerwy, musiałem być jednak twardy i udawać spokój. Najważniejsze to uśpić czujność wroga.
Obserwowałem go i czekałem, a serce mi dudniło niczym źle wybijane basy. Wmawiałem sobie, że w tej sytuacji tylko spokój mnie uratuje, ale z każdą mijającą minutą czułem, jak zbliża się wybuch.
Wbiłem paznokcie we wnętrze dłoni, byle tylko czegoś nie wykrzyczeć.
Taktyka przyniosła w końcu efekt. Po spojrzeniu w każdy kąt Webb odwrócił się do mnie i uśmiechnął tak obojętnie, że aż się tym nie przejąłem. Jeśli chciał rozgrywać to tak spokojnie - mieć kamienną twarz i bezbarwny głos - to proszę bardzo. Niech tylko pojawi się w powietrzu jakieś słowo, a wezmę udział w tej rozgrywce.
- Zna pan Rosario de Sanchez, prawda?
- Zgadza się.
Pierwsze pytanie przesłuchania i jak dobrze mi szło. Rewelacyjnie wręcz.
- Jak długo ją pan zna, panie Ikari?
- Jako mojego Stróża niecałe trzy miesiące, ale zanim zostałem czarownikiem i zniszczyłem swoją rodzinę, ja i Rosario byliśmy sąsiadami i spędzaliśmy ze sobą sporo czasu. Dlaczego pan pyta?
- Pamięta to pan? - Jego wzrok stał się nagle dziwnie przenikliwy. - Pamięta pan czasy, kiedy był człowiekiem urodzonym w rodzie z niespotykaną mocą przekazywaną kolejnym pokoleniom od tysiąca lat?
  To pytanie było już bardziej szczegółowe, a do tego mocno niepokojące. Mój serdeczny uśmiech zniknął, za to pojawiła się powaga.
- Nie bardzo. Widzi pan, po swoim uczynku zostałem pozbawiony człowieczeństwa i większości swoich wspomnień.
- Czyli to tak. - Pokiwał głową i spojrzał na mnie, a na jego obliczu zaczęła malować się złośliwość. - Czyli to jej się udało. Ciekawe.
- Co niby jest takie ciekawe? - zapytałem. - I w ogóle dlaczego pan tu przybył? Tylko powiedzieć najszczerszą prawdę, za gówno prawdę to ja mogę zrobić krzywdę.
Bartholomew podniósł dłoń i strasznie chudym palcem o ostrym paznokciu podrapał się po bladym policzku.
- Ostatnia do uszu rady Seniorów dotarła plotka, jakoby Rosario de Sanchez nadużywała manipulacji wobec spotykanych ludzi oraz wobec czarownika, któremu przez jakiś czas stróżowała.
Zabrzmiało to dla mnie tak niesamowicie komicznie, że nie mogłem się powstrzymać i zaśmiałem się.
- Chyba coś się pan przesłyszało. Rosario nie jest kimś, kto w podły sposób mógłby wykorzystywać inny.
- Naprawdę? Nie wydaje mi się, by pana słowa mogły świadczyć o czymkolwiek, skoro nie ma pan wspomnień. Kto wie, może pana też omotała, podziałała sugestia i dlatego teraz jej pan broni?
Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale szybko je zamknąłem. W jego słowach coś się kryło. Cień czegoś, czego mój umysł - lub bardziej serce - nie chciało brać pod uwagę, rozmyślając o przeszłości i znajomości z moją Stróż. Właściwie to ona powiedziała mi, że już się kiedyś znaliśmy. Że byliśmy w zbliżonym wieku. Ale to możliwe? Kiedy zobaczyłem ją w lesie po raz pierwszy, mogłem przysiąc, że nie miała więcej niż osiemnaście lat. Jeśli mówiła prawdę, musiałaby powoli zbliżać się do trzydziestki. A tak przecież nie wyglądała…
     Nie! Nie mogłem pozwolić, by ten facet zachwiał choć trochę moim przekonaniem. To ja tu mogę dyktować warunki, nie on.
Ale nie potrafiłem wyzbyć się wątpliwości, które zasiał. To dlatego, nim zdążyłem ugryźć się w język, wykrzyczałem:
- Pamiętam, że się całowaliśmy!  Dlaczego - jeśli pana słowa są bliższe prawdziwie i zostałem sprytnie zmanipulowany - pamiętam, jak się całowaliśmy?
- Bo tak mogła zadziałać jej sugestia. Czy powiedziała, w jakich okolicznościach do tego doszło.
Znałem odpowiedź, bo była ona jednym z koszmarów, który nawiedzał mnie, kiedy wreszcie udawało mi się zasnąć.
- Wydarzyło się to w deszczowy dzień na huśtawce w parku niedaleko naszych domów.
- A czy pamięta pan jakieś szczegóły? Dlaczego się tam znalazł, jaka była pora roku i dnia, czy w pobliżu był ktoś jeszcze?
Przygryzłem wargę. Webb maglował mnie niczym detektyw, może właśnie był kimś takim na usługach rady? To było przecież możliwe.
Starałem się sobie coś przypomnieć, ale bezskutecznie. Kiedy śniłem, widziałem tylko huśtającą się Rosario, to, jak się do niej zbliżam i całuję w strugach deszczu. Nawet nie umiałem powiedzieć, czy był on ciepły jak w lato, czy zimny, kiedy pogoda nie dogadza.
Ależ mnie to sfrustrowało.
- Nie - odparłem chłodno i westchnąłem ciężko. - Nie pamiętam. Nic więcej nie pamiętam…
Zabolało mnie serce. Czyżby Rosario mnie oszukała? Wydawała się tak szczera… A może to Webb próbował mną teraz pomanipulować, bym odwrócił się od mojej Stróż. Nie, to mu się nie mogło udać. Nie da się tak łatwo zmienić czyichś uczuć.
- Sam pan widzi. - Bartholomew rozłożyła na bok ręce, co w jego wykonaniu w ogóle nie wyglądało na gest bezradności. - Nasze podejrzenia nie są bezpodstawne. A musi zbadać ten trop, bo jest on jest dość ważny w toczącym się już postępowaniu dyscyplinarnym…
- Chwila! - Coś wypłynęło nagle z otchłani umysłu, pozwoliło mi się uchwycić i bronić kobiety, w której się zakochałem. - Rosario. Nie znałem jej imienia, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy jako czarownik i Stróż. Powiedziała, że nie jesteśmy dla siebie obcy, ale nie zdradziła nic więcej. Dopiero później dała mi podpowiedź: moje imię określa rzecz, której nigdy nie będziesz mógł dotknąć, a ja jestem kimś, kogo pocałowałeś w deszczowy dzień na huśtawce. To wtedy uzmysłowiłem sobie, że mogłem ją znać i wymówiłem jej imię. Później przypomniałem sobie jej pełne personalia. Nie manipulowała mną, a jedynie otworzyła drzwi do pewnych wspomnień. Nie jest kimś, kto mógłby manipulować innymi - powtórzeniem zakończyłem swoja wypowiedź i poczułem nagle zmęczenie. - Rosario nie jest kimś takim. Nigdy nie była i nigdy nie będzie.
Bartholomew Webb przypatrywał mi się w milczeniu kilka minut, po czym pokiwał głową i westchnął.
- Rozumiem. To rzuca zupełnie inne światło na sprawę. Dziękuję bardzo za pana czas, do widzenia!
Lekko oszołomiony patrzyłem, jak kieruje się do wyjścia bez żadnych większych wyjaśnień, a serce w piersi mi zamarło. Tak miało się to skończyć?

- Proszę zaczekać! Gdzie ona jest? Wie pan, gdzie ona przebywa? Wszystko z nią dobrze
     Przystając tuż przy wyjściu, Webb odwrócił się i spojrzał na mnie twardo.

- O to niech pan zapyta siebie, w końcu tak dobrze ją pan zna.
Opuścił namiot, a ja patrzyłem za nim, mając ogromny mętlik w głowie i czując, że robi mi się słabo.
Opadłem na ściółkę i starałem się oddychać normalnie, ale było to trudne - moje powietrze zostało mi odebrane wraz z moją Stróż, od czasu pożegnania jedynie istniałem zamiast żyć. Ale teraz takie coś.
Gdziekolwiek jesteś, pomyślałem, wpatrując się w sufit z materiału, uważaj na siebie, Rosario. Bądź ostrożna. Idę do ciebie. Zrobię wszystko, by niedługo znowu cię zobaczyć.
Z takim postanowieniem wysłanym we wszechświat wstałem i ruszyłem do swoich obowiązków. Nie mogłem pokazać pracownikom, że wydarzyło się coś, co zachwiało moim poczuciem wyższości. Musiałem zachowywać się tak, jakby spotkanie z Bartholomewem Webbem nie miało miejsca, a po cichu i pod osłoną nocy działać, by nie stracić na zawsze tego, co najważniejsze.
Iskierka człowieczeństwa jeszcze gdzieś się we mnie tliła. Uchwyciłem ją w dłonie i pozwoliłem, by prowadziła mnie ku prawdziwe, gotowy ją przyjąć.
Nieważne, jaką by była. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz