Menu

środa, 14 marca 2018

Biały dzień



     Powitanie szczerym uśmiechem czasami bywa najlepszą częścią ciężkiego dnia


      Wracanie po pracy do domu może być powrotem z bitwy, która pozbawiła sił i chęci, by żyć dalej. Dobrze znałam towarzyszące temu uczucie, kiedy zrezygnowanie i zmęczenie jest jedynym, co włada ciałem. Nie pragnie się wówczas niczego poza ciepłym posiłkiem i położeniem do łóżka, a świadomość, że trzeba jeszcze coś zrobić, tylko bardziej psuje humor.
    Właśnie z tymi emocjami weszłam po dziewięciu godzinach pracy do dzielonego z przyjaciółmi domu, który był także miejscem dla gości odwiedzających naszą nadmorską miejscowość. Od progu czułam zapach czegoś dobrego i bardzo serowego. Żołądek zareagował tak, jak mogłam się tego spodziewać - głośnym burczeniem.
Zostawiłam kurtkę na komodzie w korytarzu i przeszłam dalej, do kuchni, gdzie Vincent pochylał się nad czymś, czego nie mogłam dojrzeć, a Chloe, jego siostra, zalewała wodą kubek z torebką herbaty.
     - Cześć - przywitałam się. - Co tak ładnie pachnie?
     Przyjaciółka spojrzała na mnie krótko i upiła gorący napój.
     - Hej. Zrobiłam na obiad zapiekankę, powinna być jeszcze dobra i ciepła. Nie ma jej jednak za dużo, bo Nick się dorwał, a mnie nie udało się w porę zareagować.
     - Rozumiem. Dziękuję, na pewno będzie smaczna.
     Chloe uśmiechnęła się, kiwnęła głową, po czym z kubkiem w ręce przeszła do otwartego salonu. Po sekundzie usłyszałam włączony telewizor. Przyjaciółka właśnie zaczęła swój odpoczynek, kiedy ja o swoim nadal mogłam pomarzyć.
     Spojrzałam na Vincenta, który w końcu zwrócił na mnie uwagę i uśmiechał się na mój widok tak, jak nie uśmiechał się nikt, kogo znałam. Ten uśmiech zawsze pozwalał mi poczuć się lepiej.
     - Jak ci minął dzień? - zapytał, zwracając się odrobinę w moją stronę i odkrywając, co takiego przede mną zakrywał.
     - Mógł być lepszy - odparłam i pochyliłam się nad silikonową blachą, gdzie kilkanaście wolnych przestrzeni zostało przykrytych różową masą. - Co robisz?
     Vincent nie odpowiedział od razu, a pod moim uważnym spojrzeniem tylko się zarumienił. Coś tu było nie tak, a ja nagle zrobiłam się ciekawska.
     - Co, nie powiesz mi? To aż taka tajemnica? - Zaśmiałam się z własnego żartu i podeszłam do piekarnika, który w swoich czeluściach krył zostawiony dla mnie obiad.
     Chloe miała rację - nasz współlokator nie zostawił za wiele tej zapiekanki, to dlatego nie bawiłam się w jakieś wyciąganie talerza. Sięgnęłam tylko po widelec i wzięłam się do konsumpcji wprost z naczynia żaroodpornego, stojąc niedaleko najlepszego przyjaciela i przypatrując mu się, w dalszym ciągu czekając na odpowiedź.
     - Nie bądź taki tajemniczy, Vin. Co tam szykujesz?
     Rumieniec nadal był obecny na obliczu mężczyzny, ale jakby przybladła. Vincent pochylał się właśnie na swoim dziełem i obdzielał po równo każdą z nas rozpuszczoną mleczną czekoladą.
   Zmarszczyłam  czoło. Skoro ta pianka była różowa, a on polewał ją pyszną słodyczą, to właśnie robił jeden z moich ulubionych deserów.
     Zaskoczona swoją teorią głośno wciągnęłam powietrze. Dobrze, że akurat nic nie trafiło do moich ust, bo właśnie bym się zakrztusiła.
     - O mój Boże, ty robisz czekoladki z pianką malinową! - wykrzyknęłam, na co Chloe z salonu zaśmiała się i odpowiedziała:
     - Ha, wiedziałam, że nici z niespodzianki. Jak mi przykro, braciszku!
     Vincent ponownie się zarumienił niczym piwonia, dokończył pracę, po czym spojrzał na mnie, by szybko zakończyć kontakt wzrokowy. Uśmieszek czaił się w kącikach ust, ale nie pozwolił mi na pełne ujawnienie się.
     - No i nie wyszło. Tak, to będą czekoladki.
     - A z jakiej to okazji? - zapytałam, rozprawiając się do końca z obiadem i wkładając naczynia do zlewu. Dzisiejsza data była dla mnie tylko świętem liczby pi, dniem śmierci wielkiego Stephena Hawkinga, która mnie zasmuciła, oraz kolejną środą, kiedy to powinnam wstawić na bloga swój felieton.
     Vincent uniósł rękę i podrapał się po głowie, a na znowu pomyślałam, że uwielbiam, kiedy wygląda tak niewinnie.
     - Doszły mnie słuchy, że czternasty marca to tak zwany Biały Dzień w krajach azjatyckich, kiedy to mężczyźni dają kobietom czekoladki, do tego wiedziałem, że przyjdziesz z pracy zmęczona, chciałem nieco osłodzić ci ten wieczór.
   Uroczy? Bardzo. Nieśmiały? W tej chwili jak najbardziej. Uśmiechnięty? Jak tylko on potrafi. To dlatego nie zważając na to, że Chloe może nas podglądać, zrobiłam krok w stronę przyjaciela, przystanęłam na palcach i ucałowałam przyjaciela w policzek.
     - Dziękuję bardzo. - Również się uśmiechnęłam, kiedy na mnie spojrzał. - To naprawdę miła niespodzianka. Ale nie zapomnij wpierw dać ich na godzinę do lodówki, by czekolada zastygła.
   Przewrócił oczami, co także w jego wykonaniu wyglądało słodko.
     - Przecież wiem. A ty idź do siebie, fani już czekają na dzisiejszy tekst.
     - Idę, już idę.
     Wygoniona z kuchni, uradowana niespodzianką udałam się do siebie, gdzie po zmianie ubrań na bardziej wygodne zasiadłam przed laptopem, weszłam na odpowiednią stronę i z całego tygodnia życia starałam się znaleźć temat, który mógłby być przewodnim. A ten przyszedł bardzo szybko.

    Szary dzień w życiu szaraka niczym nie zaskakuje. Jedyną radość znajduje w małych rzeczach, które mi się przydarzają, a które nie zawsze dostrzega na czas. Tak jest z uśmiechami, które otrzymuje od ludzi wokół siebie. Część ignoruje, inne podejrzewa, że są udawane w jakimś celu.      Ale przecież nie musi tak być. Powitanie szczerym uśmiechem czasami bywa najlepszą częścią ciężkiego dnia. Ciepły uśmiech przyjaciela, który z radością słucha o twoich dokonaniach, również może poprawić humor. Ale może on pochodzić od dziewczyny z recepcji w biurowcu, która codziennie od poniedziałku do piątku spędza w pracy więcej czasu niż ja, a zawsze się uśmiecha i chyba nigdy nie chodzi zła. Może też pochodzić od pani sprzątaczki, która nie zważając na to, że czeka na nią warstwa kurzu do starcia z mebli w twoim boksie, również wita cię przyjaznym uśmiechem.
    Ponoć najładniej uśmiechają się ludzie, którzy wewnątrz najbardziej cierpią. Coś w tym musi być, skoro takie stwierdzenie powstało. Ale czy tak jest zawsze? Przecież od każdej reguły są wyjątki.
   Czy taki uśmiech obcej osoby może coś zmienić w moim życiu? Tak i nie. Mogę o nim zapomnieć sekundę po tym, jak go zobaczyłam, bo właśnie wjechałam w czyjś samochód i teraz czekają mnie problemy. Ale mogę też zatrzymać się na chwilę przy tej osobie, zagaić rozmowę i w niedługim czasie zyskać kolejnego dobrego znajomego. Tak zaczęła się moja przyjaźń ze Wspołlokatorem Numer Jeden, gdy podszedł do mnie i spróbował poderwać wysłużonym tekstem. Nie wiadomo, co przyniesie ze sobą taki uśmiech, ale wydaje mi się, że czasem trzeba zaryzykować i spróbować znaleźć za nim coś więcej.

     Pozwoliłam sobie przerwać na chwilę pisanie i zapatrzyłam się na ramkę stojąca na biurku. Fotografia, której pilnowała, przedstawiała mnie i Vincenta podczas ostatniego Sylwestra, kiedy wspólnie odpaliliśmy zimne ognie i świetnie się przy tym bawiliśmy. Uśmiechnęłam się do siebie. Poznanie tego mężczyzny było jedną z nielicznych dobrych rzeczy, jakie doświadczyłam w dorosłym życiu.
     Z rozmyśleń nad dalszym tekstem i wspomnień wyrwało mnie pukanie do drzwi.
     - Proszę.
     Do środka wszedł Vincent, niosąc przed sobą tackę z talerzykiem gotowych już czekoladek oraz kubek zawierający - sądząc po zapachu - karmelową kawę.
     - Hej, Tania, przepraszam, że ci przeszkadzam w twórczej pracy, ale niespodzianka już gotowa. Miłego Białego Dnia czy coś.
    Wstałam z krzesła i odebrałam od niego tackę. Odłożyłam ją na biurko, po czym bez ceregieli przytuliłam do siebie przyjaciela.
     - Dziękuję, właśnie poprawiłeś mi humor.
     - Proszę bardzo, do usług. - Zaśmiał się i objął mnie mocniej. - Mam nadzieję, że będą ci smakować.
    - Z pewnością.
     Mężczyzna pocałował mnie w czubek głowy, po czym się odsunął.
     - No nic. Smacznego i pisz szybko, Chloe mówi, że pojawił się kolejny komentarz z narzekaniem, gdzie nowy tekst, skoro już siódma dwadzieścia.
     Westchnęłam. Niektórzy z czytelników mojego bloga byli bardzo niecierpliwi.
   - Już do tego wracam.
    Vincent uśmiechnął sie w ten swój własny, piękny sposób i pogłaskał mnie po głowie.
     - Miłej pracy. A później marsz do salonu, musimy pokibicować Chelsei.
     - Przecież wiesz, że z Barceloną będzie ciężko.
     - No i co z tego? Swoim kibicować trzeba! - powiedział z mocą, unosząc prawa pięść do sufitu, na co wybuchnęłam śmiechem. Nikt nie potrafił rozbawić mnie tak jak mój najlepszy przyjaciel. - Do zobaczenia później.
     Patrzyłam za nim, jak opuszcza mój pokój, po czym wróciłam do tekstu, w głowie mając odpowiednie zdania.

     Najważniejsze, jeśli chodzi o przyjazne uśmiechy, to mieć przy sobie kogoś, kto zawsze, nieważne w jakim miejscu i o jakim czasie (za wyjątkiem pogrzebów i sekcji zwłok), uśmiechnie się w ten piękny, zarezerwowany tylko  i wyłącznie dla ciebie sposób, czym poprawi ci humor i pokaże, że mimo wszystko na świecie jest coś dobrego.      Ja mam koło siebie takiego ktosia, który potrafi być najlepszym lekiem w najbardziej deszczowy dzień i który zwykłą środę uczyni wspaniałą środę właśnie za sprawą tego uśmiechu. I ulubionych czekoladek własnej roboty, bo przecież dzisiaj Biały Dzień.
    Życzę ci, byś znalazł kogoś takiego, a później nie wypuszczał go ze swojego życia aż do końca świata. No, może jeden dzień dłużej.

    Uśmiechałam się do siebie, publikując tekst i zamykając laptop. Czekoladki zostały zjedzone, kawa wypita, a ja czułam się lekka i gotowa na oglądanie meczu. Ta środa nie była tak zła, jak myślałam.
      Ato przez tę jedną osobę, jej uśmiech i niespodziankę. Chciałam, by nigdy nie odeszła, bo z nią runęłoby moje życie.
   Choć akurat o tym Vincent nie musiał wiedzieć. Przynajmniej nie teraz.

1 komentarz:

  1. Vincent! *piszczy jak wariatka* Wybacz, ale jak tylko zobaczyłam to imię, przed oczami stanął mi Razanno. W ogóle przez cały czas gdzieś z tyłu głowy siedziało mi Vinalie i chyba trzeba coś z tym zrobić.
    Dziękuję Ci za ten tekst, poprawił mi i uprzyjemnił te parę minut, które na niego poświęciłam. Nigdy nie zawodzisz, a ja się wciąż zastanawiam, jak Ty to robisz, że dajesz radę tyle tekstów pisać. Chyba moje rękopisy zajmują tylko czas, ale jakoś nie potrafię z nich zrezygnować.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń