Część serii [Bore da] na WaR.
– 그만해 –
Bywały
dni, za którymi ludzie nie przepadali. Wielu z nas nie żywiło
wielkiej sympatii do poniedziałków, co było zrozumiałe. Niektórzy
unikali Walentynek czy innych komercyjnych świąt. Byli również i
tacy, którzy nie przepadali za własnymi urodzinami i pokazywali to
po sobie, zanim te w ogóle nadeszły.
Początkowo nie byłam w stanie tego zauważyć.
Jak to miało miejsce w piątki po lunchu, mój mały zespół
pracujący nad Kącikiem myśli morza debatował
nad nowym tematem felietonu. Najnowszy wisiał już na stronie od
południa, a w sekcji komentarzy zaczęły pojawiać się pierwsze
opinie czytelników. Ze swojej listy możliwych tematów wykreśliłam
książki, bo właśnie o nich już była mowa z okazji Światowego
Dnia Książki i Praw
Autorskich, który przypadał
nazajutrz, ta czynność nie przyniosła jednak ze sobą żadnego
powiązania.
– Tylko tym razem bez podkradania sobie
słów, dobrze? – rzuciłam, spoglądając to na Kat, to na
Haroona.
Ci również wymienili ze sobą spojrzenie.
– Tak jest!
Haroon był
świeżym narybkiem w mojej grupie. Dopiero wdrażał się do
obowiązków, a ja nie mogłam powstrzymać się przed porównywaniem
go z Diyą – dziewczyna mocno przeżyła swój grudniowy błąd,
jakim było zbyt szybkie podzielenie się szkicem z fanami Kącika,
co przysporzyło mi i Theo pewnych problemów, wyczekała do końca
swojego stażu, który przypadł na koniec stycznia, i pożegnała
się z nami. Mając uszczuplone szeregi, potrzebowałam wsparcia,
które mój mentor zdołał załatwić. Nowy student był starszy i
bardziej doświadczony, jednak jak Dyia nie umiał zwracać się do
mnie po imieniu. Musiałam jednak przyznać, iż w przeciwieństwie
do poprzedniczki nie był ani trochę nieśmiały i w chwili, kiedy
nie był czegoś
pewien, pytał, by nie popełniać za
dużo
błędów. Za kogoś takiego byłam naprawdę
wdzięczna.
Zajmowaliśmy
się swoimi obowiązkami, kiedy w chwili, gdy postanowiłam iść po
kawowe doładowanie,
dostałam wiadomość, iż oto wszyscy pracownicy proszeni są do
głównego pokoju biura, bo właśnie zaczyna
się impreza. Wówczas dotarło do mnie, dlaczego 23 kwietnia, poza
dniem książki, powinien mi się z czymś łączyć.
To był dzień urodzin Theo. Co z tego, że w
tym roku mój sunbae miał świętować w weekend? W pracy również
należało to uczcić. I to nie byle jak, tort bowiem musiał
wjechać. Dobrze, że nikt nie miał zamiaru pytać jubilata o wiek –
choć byłam pewna, że Gavina bardzo to kusiło – toteż
przystrojono go zaledwie pięcioma świeczkami, by nie wyglądał
łyso. Jednak do biura wjechał z pompą, na gastronomicznym wózku,
który w tym celu wypożyczono, i wśród głośnego Sto lat,
kiedy się wszyscy zgromadzili, a Theo został postawiony na samym
środku pomieszczenia, wystawiony niczym na publiczny ostrzał.
Widziałam
po nim, że czuje się coraz bardziej nieswojo. Powinien liczyć się
z tym, że tego dnia będzie jednym z głównych tematów i w centrum
uwagi, jednak wrodzona skromność i pokora nie pozwalały mu w pełni
korzystać z tej atencji. Dlatego nie chciałam dokładać mu więcej
stresu, postanowiłam podarować mu prezent na osobności – poza
dorzuceniem się do tego, który miał otrzymać od całej redakcji,
chciałam dać mu też coś od siebie nie tylko z okazji urodzin, ale
i w wyrazie wdzięczności za całe wsparcie i wiedzę, jaką mi do
tej pory przekazał. Dla niektórych był tylko kolegą z pracy, dla
Gavina najlepszym kumplem, dla mnie natomiast mentorem, który zdołał
ukierunkować mój potencjał i dzięki którego wierze wciąż, po
ponad pół roku, regularnie wydawałam wciąż
cieszące się sporym zainteresowaniem felietony dla Kącika
myśli morza. Pakunek przygotowałam z początkiem
miesiąca i trzymałam w szufladzie biurka. Dobrze, że to zrobiłam,
inaczej w tej chwili nie miałabym dla niego nic i czułabym się co
najmniej dziwnie.
Nie wróciłam po niego, by wręczyć z tym
od nas wszystkich, zdecydowałam się na podrzucenie go mężczyźnie
pod koniec dnia pracy, kiedy koledzy zmęczeni wypełnianiem
obowiązków nie będą aż tak zwracać uwagi na innych. Na razie
cichym głosem przyłączyłam się do śpiewanej piosenki, jak i
klaskałam, kiedy Theo zdmuchiwał świeczki, a trzy koleżanki
wzięły się za krojenie sporego, prostokątnego wypieku z
kremem.
W tym czasie głos zabrał redaktor naczelny, który
przepchnął się od strony swojego biura między dziennikarzami,
grafikami i ludźmi z IT, którzy wyglądali na mega znużonych –
poza Gavinem jako wyjątkiem – po czym stanął obok Theo,
obejmując go jednym ramieniem. Następował ciąg dalszy
przedstawienia.
– Dzisiaj chcemy świętować urodziny
jednego z naszych najlepszych pracowników, ostoi tego miejsca, jego
filaru!
Podniosłe słowa
wywołały kolejne brawa, jednak i wyraz zażenowania nie tylko na
twarzy solenizanta. Naczelny nie zwrócił na to uwagi.
–
To jego pojawienie się w redakcji
sprawiło, że zaczęliśmy duplikować
artykuły
i staliśmy się kimś znaczącym – oznajmił podniośle, ani
słowem nie zająkując się, iż to, że obecnie był zamożny,
także było w dużym stopniu zasługą Theo. –
Obok takiego skarbu nie możemy przejść obojętnie, dlatego też…
Ostatnie
słowa musiały być jakimś sygnałem, bo na środek przedarł się
również kierownik działu informacji z wielkim pakunkiem w rękach,
który zdawał się chcieć go przytłoczyć. Nikt z nas nie był do
końca pewien, co zostanie kupione, teraz mogliśmy jedynie liczyć,
że nie jest to ani nic dziwacznego, ani bezużytecznego.
–
Przyjmij,
Theo, ten prezent od nas wszystkich i niech ci dobrze służy!
Sunbae
uśmiechnął się dość niemrawo, jednak głośno wyrzekł słowa
podziękowania, po czym można było rozpocząć ucztę, gdyż tort
pokrojono, a dla każdego pracownika przewidziano kawałek podany na
papierowym talerzyku. Nie chciałam myśleć, ile śmieci
wyprodukujemy tego popołudnia, ważne było świętowanie.
Choć spora część kolegów wróciła do
swoich biurek, by dalej pracować, a swoje życzenia jedynie rzucała
w stronę Theo, kilkoro wciąż stało przy nim dla przedłużenia
momentu, kiedy mogą złapać chwilę oddechu. Wykorzystałam go, by
w końcu zrobić sobie kawę, przy okazji mogłam też co nieco
podsłuchać.
–
No to ja ci życzę, stary – Gavin objął dziennikarza
ramieniem, nie bacząc na to, że pewnie w tej chwili powinien być w
głównej fortecy działu IT, a nie tutaj – byś w końcu spełnił
swoje wielkie marzenie i wyruszył we wspaniałą podróż, by
zwiedzić cały kontynent!
Theo miał na to odpowiedź.
– Już ci
mówiłem, że to będzie możliwe tylko wtedy, kiedy będziesz
chciał wyruszyć ze mną, ale ty się do tego wcale nie palisz.
– Dlatego mam na to rozwiązanie. –
Gavin wyszczerzył się do niego w szerokim uśmiechu. –
Znajdź sobie inne towarzystwo! Albo też ja ci znajdę odpowiednie,
już mam pewne panienki na oku i…
– Przestań!
Ci, którzy to słyszeli, zaśmiali się, mnie
jednak od tego powstrzymało spojrzenie, jakie posłał mi Theo.
Jakby wiedział, że wciąż jestem w pobliżu. Czyżbym to ja
przyszła mu na myśl jako to „inne towarzystwo”? Zadrżałam
lekko. Nie byliśmy w aż takiej komitywie, by poza firmowymi
kolacjami spotykać się na przyjacielskiej stopie, nie powinien więc
brać mnie pod uwagę w innych aspektach niż zawodowe.
Jednak
moje rozmyślenia zostawiłam dla siebie, jedynie podeszłam, by
złożyć krótkie życzenia, przed całkowitym odejściem zatrzymały
mnie słowa Gavina.
– Mar, idziesz z nami?
Chwilę wcześniej mówiono coś o kolejnej,
tym razem słonej, urodzinowej uczcie, Przed rokiem nie brałam
udziału w takim urodzinowym wyjściu, gdyż byłam oddelegowana na
targi książki, które miały miejsce w jednym z największych
obiektów handlowych w mieście, jednak pamiętałam, jak przed dwoma
laty dobrze się bawiliśmy, choć kurczak i piwo zostały nam
dostarczone pod wejście do biurowca redakcji i konsumowane w
ukryciu, byle ktoś nie wezwał władz. Ryzykowne, ale i
odświeżające, jakbyśmy wszyscy, nawet naczelny, wciąż mieli w
sobie coś z nastolatków.
– A będzie smażony kurczak i piwo? –
Gavin skinął na potwierdzenie, w oczach sunbae zajaśniały
gwiazdki. – W takim razie z miłą chęcią.
– Super! To po skończonej pracy widzimy się
pod głównym wejściem, okej?
–
Jasne!
Po takim
przytaknięciu i myśli o fajnie spędzonym czasie pozostałe godziny
pracy minęły przyjemnie, a że była możliwość dojadania także
ciasta, o czym solenizant sam wszystkich poinformował poprzez
okrzyki: „w pojedynkę temu
nie podołam,
kto chce, niech wcina!”, to nie było osoby, która nie miałaby
dobrego humoru.
Kiedy zgodnie
z planem nasza grupa kilku osób spotkała się na placu przed
budynkiem, Gavin, ustanawiając się przewodnikiem tej bandy,
zaprowadził nas do przytulnego lokalu nieopodal redakcji, gdzie już
wcześniej miałam okazję skosztować kurczaka i bardzo mi
zasmakował. Zjedzenie smacznej kolacji w dobrym towarzystwie okazało
się czymś, o czym nie myślałam, a czego
potrzebowałam.
Zanim jednak weszłam z pozostałymi do
restauracji, zatrzymałam
Theo przed drzwiami.
–
Sunbae, mogę zająć chwilę?
–
Jasne. O co chodzi?
Choć
nazajutrz miał mieć rok więcej, nie powiedziałabym, że jest już
po trzydziestce, wciąż wyglądał bowiem bardziej na młodzieńca,
studenta i dlatego nadal przyciągał spojrzenia wielu młodych
kobiet. Czasami również i moje, kiedy sądziłam, że nie zwraca na
mnie uwagi. Podejrzewałam, że kiedy zacznie się starzeć, to
będzie niczym wino. I to również chciałabym zobaczyć.
Ze
swojej ukochanej, odpowiednio pojemnej torby, która poza notesem,
piórnikiem, butelką wody, portfelem i niezliczonymi długopisami
zdołała zmieścić coś dodatkowego, wyciągnęłam podarunek.
–
Proszę, to dla ciebie.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, sunbae-nim.
Dużo zdrowia, kolejnych sukcesów zawodowych i spełnienia
marzeń.
Theo uśmiechnął się, tym razem całkowicie
szczerze i pogodnie.
–
Bardzo ci dziękuję, Mar.
Czy w związku z tymi życzeniami zdrowia dorzuciłaś mi tu jakieś
witaminy?
–
Jedno opakowanie, powinno
starczyć na miesiąc.
Choć on się
zaśmiał, jakby to był żart, mówiłam w tej chwili całkowicie
poważnie – naprawdę w torbie z podarkiem były witaminy, które
miały wspomóc odporność mężczyzny.
Theo jedynie zerknął
do niej,
nie decydując się na rozpoznanie, co znajdzie
w środku, zamiast tego
spojrzał na mnie. W jego oczach znowu zobaczyłam to samo lśnienie,
co przed kilkoma godzinami. Zrobiło mi się ciepło.
–
Dziękuję – powtórzył,
po czym pokonał jeden dzielący nas krok i przytulił mnie do
siebie.
Tego
się zupełnie nie spodziewałam. Głównie dlatego, że daleko nam
było do przyjaciół, na stopie zawodowej zdarzały nam się
mocniejsze spięcia, nigdy bym nie powiedziała, że mężczyzna
będzie skłonny do okazania mi podobnej czułości.
A jednak
to się działo.
Nieśmiało
go uścisnęłam, nie przeciągałam tej chwili, bo to mogłoby się
skończyć zbyt mocnymi rumieńcami, poza tym Gavin zauważył, że
nadal nie weszliśmy do restauracji.
–
Ej no, chodźcie wreszcie,
jesteśmy głodni i chcemy piwa!
Sunbae posłał mi krótkie spojrzenie.
–
Już idziemy.
Choć znaleźliśmy się przy stole wraz z
innymi, toczyły się rozmowy i wybuchały śmiechy, to w mojej
głowie od nowa i od nowa toczyło się tamto przytulenie. Zdałam
sobie sprawę, że zaczynam traktować Theo trochę inaczej, że coś
się w naszej relacji zmieniło.
Wiedziałam też, że sunbae powinien otrzymać
ode mnie więcej słów za całe wsparcie, jakie okazał mi przez
ostatnie lata.
To dlatego wytrwałam, póki w kalendarzu nie
nadeszła zmiana, wówczas kolejny raz – powoli nie było to
wyjątkiem, a jedną z rutyn, jakie zaistniały na blogu –
opublikowałam wpis, kiedy miasto spało i słońce miało pojawić
się dopiero za kilka godzin.
Liczyłam na to, że Theo go zobaczy i usłyszy
poprzez niego słowa, których nie byłam w stanie
powiedzieć mu podczas krótkiego wyjścia.
23.04.20XX r.
Autor: Marut’a
BRAK KOMENTARZY
Bore da! Dzień dobry!
Kwiecień zawsze kojarzył mi się z
większym ciepłem. Podejrzewam, że wielu ludzi tak ma? Czy Wam
również przeszkadza to, że trzeba chować szyję przed wiatrem
przy pomocy szalika, inaczej
można się rozchorować? Mimo
niechęci do niego dbam o swoje zdrowie i pomykam przez miasto, a
końce apaszki zawiewają za mną.
Jednak nadal dzierżę ster, bo ktoś zdołał przekonać mnie, że dam radę być kapitanem tego statku.
Choć bez pierwszego dowódcy byłoby mi ciężko.
Niech ta wiosna skłoni nas wszystkich do wyrazów wdzięczności względem tych, którzy wspierają zawsze i gdziekolwiek są, nie bacząc na żadne przeszkody.
A swojemu pierwszemu dowódcy życzę wszystkiego najlepszego z okazji kolejnych urodzin. Sto lat!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz