Menu

czwartek, 7 września 2023

till i don't give a damn

 

 

Morska bryza osiadała na skórze policzków, wiatr tworzył wir we włosach, porywał za sobą kosmyki, a ciepło słońca ani trochę nie było w stanie ocieplić mojego wnętrza. Mimo to usiadłam na białym piasku i zapatrzyłam się w fale, które tworzyła siła większa od tej, jaką kiedykolwiek mógł posiąść człowiek. 

To tutaj skierowałam swoje pierwsze kroki po wyjściu z autobusu i jedenastu godzinach jazdy różnymi środkami transportu. Minęło dość czasu, kiedy przechodziłam tędy po raz ostatni, ale ani nie zapomniałam drogi, ani nie stęskniłam się aż tak, by w moich oczach pojawiły się łzy. Po prostu czułam, że muszę tu podejść, zanim zmierzę do pensjonatu, i przywitać się z krajobrazem, który leczył moją duszę lepiej niż jakikolwiek inny. Spodziewałam się, że nie będę jedyna na plaży – mimo rozpoczęcia szkoły wciąż zjeżdżali tu turyści, by poza sezonem zaznać jeszcze przyjemności takiego odpoczynku – jednak ta okazała się wyludniona. Gdzieś słychać było szczekanie jakiegoś psa, który wyszedł na spacer do tej piaskownicy ze swoim właścicielem, ale poza tym istniała jedynie pustka, jeżeli chodzi o istoty człowiecze. Żywe. Trudno było mi powiedzieć, czy może gdzieś sześć stóp pod tym piachem ktoś nie zaległ na wieki wieków.
Nie dbałam o to, że ręcznik spoczywa w plecaku, a żadnego koca ze sobą nie mam, długie spodnie wystarczyły, bym usiadła po prostu na ziarenkach białego podłoża i głęboko westchnęła. Sól osiadła na moich wargach, ale nie zlizałam jej, zbyt przejęta szczypaniem, kiedy ziarenka dotknęły skaleczenia.

Nie wiedziałam, skąd się wzięło. Pojawiło się na środku górnej wargi, w miejscu, gdzie usta najbardziej przypominały kształtem serce. Nie umiałam sobie przypomnieć, czy może się tak niefortunnie ugryzłam, czy może wcześniej zadrapałam się paznokciem. Faktem było, że ranka powstała, a ja zrywałam każdy strupek, jaki się na niej stworzył, przez co ta nie miała szans w pełni się wygonić. Skubałam ją w drodze autobusem, bo to pomogło mi trochę mniej się denerwować tym powrotem, teraz zaś dostarczała mi nieprzyjemnych doznań.
Powstrzymałam się przed oblizaniem, zamiast tego zaczęłam liczyć fale dobijajace do brzegu. Ich piana rozpływała się po piasku, nie docierając do mnie, choć tak łatwo było wyobrazić sobie ich dotyk i zimno. Nie łudziłam się, że woda będzie ciepła – to nie ta pora, jesień ma własne prawa, a ja mogłam zaryzykować przeziębieniem, które rozłożyłoby mnie na czas całego pobytu. Gdy byłam młodsza, wbiegałam do morza od razu, z plecakiem lub z torbą przewieszoną przez ramię, i witałam się z tym miejscem głośnym: “Witaj!”. Teraz musiałam zachować się jak dorosła, nieco przytłumić wewnętrzne dziecko i obiecać mu, że zrobię coś innego zgodnie ze swoim zwyczajem. 

Niebo nad moją głową powoli zaciągało się białymi obłokami, z których nie powinno być zbyt dużo deszczu, a nawet gdyby jakiś się pojawił, byłam na to przygotowana. Póki żadna kropla z góry nie zamierzała spaść na moje kolana, chciałam tu siedzieć. Drugą rzeczą, która mogła wykurzyć mnie z plaży, był telefon z pensjonatu z pytaniem, czy już dotarłam, ale że zapowiedziałam się dopiero na trzecią po południu, a dochodziła zaledwie jedenasta, miałam dość czasu, by siedzieć tu i jedynie myśleć albo tylko oddychać.
Morze trwało na swoim miejscu, choć wiadome było, że i na nie działa upływ czasu. Fale rozbijały się o brzeg, nie robiąc przy tym nikomu krzywdy, wiedziałam jednak, jak zdradzieckie bywają i że mogą wciągnąć człowieka w swoje uściski na wieczne nieoddanie.
Nigdy nie byłam świadkiem, by ktoś się topił i dziękowałam sile wyższej, że mam to szczęście. Jako tchórz nie zdołałabym w żaden sposób pomóc, a wyrzuty sumienia odbierałyby mi życie. Wolałam patrzeć na morze z odległości i od czasu do czasu zamoczyć w nim nogi. To wystarczało, by przez moment poczuć szczęście.

            Swoim zwyczajem podchodziłam do brzegu, by stopami się przywitać, uśmiechnąć, zapatrzeć w niebo i wypatrywać skrzeczących mew, którym nie przyniosłam nic do jedzenia. Sama nie byłam jeszcze głodna, a że w miasteczku było kilka lokali wypróbowanych i godnych polecenia, musiałam najpierw zastanowić się nad tym, który tego pierwszego dnia nawiedzić.
Na razie niczego nie planowałam. Owszem, miałam za sobą książkę, nawet na laptop znalazło się jakoś miejsce, ale wolałam najpierw nacieszyć się okolicznościami przyrody i tym brakiem ludzkiego zgiełku. Tutaj nie musiałam zatykać uszu przez ryk klaksonów, dźwięk obcasów stukających o chodnik czy przekrzykiwań kupców w dzielnicy handlowej. Tu panował spokój, który zakłócić mogły mewy usiłujące dorwać się do jakiegoś jedzenia. Akurat nie miałam nic w ręce, nawet ryżowego wafla, by mogły się o niego pokusić, więc na ten moment nie byłam ich celem. Z doświadczenia wiedziałam jednak, że wystarczy czymś poszeleścić, by ta ptaszyna zjawiła mi się nad głową i próbowała wybadać, co uda jej się ugrać.
Wpatrzona w fale wyciszałam się, skupiałam na oddechu niczym podczas lekcji jogi, którą porzuciłam po pierwszej sesji, a ucisk w piersi, który oznaczał towarzyszący mi niepokój, nieco zelżał. Nie był to jeszcze stan idealny, ale podejrzewałam, że tych kilka dni w tym miejscu pozwoli mi dojść do siebie na tyle, bym dawała na nowo radę mierzyć się z obcymi, rozwrzeszczanymi i roszczeniowymi ludźmi.
Na piasku nie da się usłyszeć cudzych kroków, to zbliżający się cień może świadczyć o czyimś nadejściu. Kiedy jeden z nich pojawił się w zasięgu mojego wzroku po prawej stronie, nieco się spięłam. Nie chciałam wdawać się w żadne rozmowy z kimkolwiek, dlatego byłam zdziwiona, kiedy ktoś nie tylko podszedł, co usiadł obok mnie. Zaskoczona spojrzałam na intruza – bo to chyba było najlepsze określenie w tych okolicznościach – gotowa w grzeczny sposób poprosić o niego przestrzeni, ale rozpoznałam w sekundę, do kogo należy spojrzenie tych granatowych osób, moje serce przestało tak szybko bić.
– Cześć.
Poznałam tego mężczyznę, nim się dosiadł, mimo to nie odezwałam się, a jedynie obserwowałam, jak zmienia pozycję. Niewiele się zmienił na pierwszy rzut oka, ale wystarczyło przyjrzeć mu się uważniej, by dostrzec zapadnięte policzki i bardziej wystające kości policzkowe. Kiedyś zwracałam na nie mocno uwagę, teraz czułam niepokój – byłam niemalże pewna, że za taką zmianą stoi utrata wagi. A przecież pisał, że nic się nie zmieniło, nie ma większych trosk i zmartwień. Czyżby skłamał?
Miło było znowu go widzieć. Od poprzedniego spotkania twarzą w twarz zdarzało nam się rozmawiać przez FaceTime, ale to nie było to samo. Również wysyłane wiadomości i telefoniczne rozmowy jedynie podtrzymywały kontakt, nie miały w sobie jednak takiej magii jak czucie obecności tuż obok. Coraz bardziej tęskniłam za tym, by mieć go tuż przy sobie, dlatego powoli zaczęłam brać pod uwagę przeprowadzkę.
Ale o tym na razie nie musiał jeszcze wiedzieć.
Nie słysząc nic ode mnie, także na mnie spojrzał, a lewa brew powędrowała mu do góry.
– Cześć – powtórzył. – Coś się stało?
– Cześć. Ty mi powiedz.
Przez lata uważałam, że nie ma między nami tajemnic, sekrety pojawiły się, kiedy jednego września nie zdołałam przyjechać, ale i to już sobie wyjaśniliśmy. Co więc się wydarzyło, że było go jakby mniej? Przecież nie mogło brakować mu świeżego powietrza pełnego jodu, ruchu i pracy…
– Nic się nie stało, nic się nie zmieniło. Gdyby tak było, nie odnalazłbym cię na tej plaży.
– Dobrze wiesz, że zawsze tu przychodzę.
– Ale ja nie zawsze jestem w mieście.
– Więc skąd dzisiaj wiedziałeś?
– Ze zdjęcia. Szkoda, że nie pokazałaś na nim siebie, może wtedy nie zabrakłoby mi tak szybko języka w buzi.
– A co cię tak niby zaskoczyło? – zapytałam, starając się powściągnąć uczucie irytacji, które mogło wybrzmieć razem ze słowami. – To ty masz przecież takie kości policzkowe, o które można się skaleczyć.
– Co, nie wyglądam dobrze?
– Wyglądasz nieco niezdrowo. Jak jakiś wampir czy ktoś.
Nie dało się ukryć, że był przystojny – niczym wino, z każdym rokiem coraz bardziej mi się podobał – ale przy poprzednim spotkaniu było w nim więcej życia, a mniej anemiczności.
– Chyba nie możemy oboje być zwyczajnie piękni – mruknął i spojrzał na fale. – Inni też wiedzą, że już jesteś.
– Też siedzą bez przerwy na moich mediach społecznościowych i czekają, aż odwalę coś, czego niby się nie spodziewali, a jednak wiedzieli, że nastąpi?
Nigdy moim celem nie było, by stać się sensacją w tej miejscowości, w której spędzałam zaledwie krótki wycinek w ciągu roku, a mimo że nie robiłam nic, by znaleźć się w centrum uwagi, to szybko stałam się tematem plotek. Po pierwszym przyjeździe znało mnie tu niewiele osób – w tym mężczyzna, który właśnie siedział po mojej prawicy – kiedy wróciłam po roku i znowu spędziłam tu kilkanaście dni, więcej mieszkańców skupiało na mnie spojrzenia. Obecnie oczekiwano mnie w napięciu – tak mi się przynajmniej wydawało – byle tylko przekonać się, czy podczas tej wizyty nie zrobię czegoś, co mogłoby stać się tematem plotek i rzucanych mi zdecydowanie częściej spojrzeń. Ludzka ciekawość nigdzie nie dotykała mnie tak, jak w tej mieścinie. Czasami czyjeś szepty i wbity we mnie wzrok wprawiały mnie w dyskomfort, wówczas szybko znajdowałam drogę do mężczyzny, który stał mi się najbliższym przyjacielem, a przy jego boku odnajdywałam spokój.
– Dobrze wiesz, że większość z nich nawet nie wie, czym jest Facebook. Pamiętaj, że średnia wieku w tym miasteczku to około pięćdziesiąt trzy lata. Bo wszyscy młodzi, kiedy tylko osiągną pełnoletność lub ukończą szkołę, biorą pod uwagę, by przenieść się do większego miasta, które daje znacznie więcej perspektyw niż tylko pracę w sezonie.
Ciekawe, co by sobie o mnie pomyśleli, gdybym im oznajmiła, że od dzisiaj chcę także mieszkać tu na stałe. Ciekawe, ile osób nazwałoby mnie wariatką i miało o mnie jeszcze gorsze zdanie niż dotychczas. Nie byłam pewna, czy warto od razu skazywać ten pobyt na jeszcze większe zainteresowanie ze strony innych.
Przez myśl mi przebiegło, że może właśnie ktoś podążył tutaj za mężczyzną, by mnie przywitać, taka perspektywa ani trochę nie przypadła mi do gustu, dlatego nieco się wokół siebie rozejrzałam. Nie dojrzałam nigdzie żadnego zaciekawionego spojrzenia, ale poczucie niepokoju zdołało się we mnie rozgościć.
– Jesteś pewien, że nikt więcej nie ma zamiaru mnie tu dzisiaj znaleźć? – zapytałam, zerkając na niego, a on uśmiechnął się kącikiem ust.
– Już ci to mówiłem. Raczej nikt nie będzie próbował, choć wielu wie, że już dotarłaś.
– Powiedziałeś im?
Wciąż nie wierzyłam w to, że sami wyczuli mój powrót, ktoś musiał puścić tę informację w świat.
Teraz to mężczyzna aż musiał sobie westchnąć.
– Nie, sami odgadli, dokąd zmierzam. Wiesz, może i nie jest to dość duże miasteczko, ale ma światłych ludzi, którzy znają się na kalendarzu i jak ktoś zapadnie im w pamięć, to na zawsze pozostaje z nimi wiedza o jego zwyczajach.
Nie udało mi się powstrzymać cichego jęku, jaki wypadł z mojego wnętrza.
– Czyli powinnam szykować się na niby to nieciekawskie pytania, tak?
Tyle godzin jazdy i wcześniejsze planowanie powinny przywiać do mnie wspomnienie poprzednich wizyt, ale nie umiałam nastawić się na to, że znowu stanę się głównym celem wszelkich oznak ciekawości mieszkańców.
– Jak zwykle, moja droga. Ale nie martw się, przecież będę tuż obok.
Właśnie w ten sposób się poznaliśmy – przypadkowo był przy mnie, kiedy ktoś, kto widział mnie po raz pierwszy w życiu, urządził mi w niewielkim sklepiku takie przesłuchanie, że aż bliska byłam traumy. Gdyby nie on i to, że w kulturalny, a przy tym stanowczy sposób opieprzył mojego rozmówcę za najgorsze powitanie, jakie można zafundować komuś nowemu w okolicy, pewnie musiałabym się zmierzyć z pytaniami o całe swoje życie. Nigdy nie byłam zbyt otwarta i wylewna, takie doświadczenie, gdyby ziściło się w pełni, nie pozwoliłoby mi wrócić do tego miasteczka nawet w następnym wcieleniu. Wyrzucałabym sobie przez długi czas, że dałam komuś do ręki broń – zgodnie z tym, co mówią podczas aresztowania policjanci, każde słowo, jakie wypowiem, może zostać użyte przeciwko mnie. Osoby, które najbardziej interesowały się przyjezdnymi, mogłyby wziąć sobie mnie na cel i zniszczyć mi odpoczynek.
Nawet teraz, kiedy sama rozpoznawałam tyle twarzy i nawet na swoje „dzień dobry” otrzymywałam przyjacielską odpowiedź, nie czułam się w pełni komfortowo.
Może kiedyś to ulegnie zmianie, ale obecnie się nie łudziłam, za to wstałam, bo skoro miałam towarzystwo, nie musiałam tu siedzieć przez kilka najbliższych godzin.
– To pewnie raczej nigdy nie ustanie, prawda? – dopytałam, otrzepując piasek z pośladków. Niby dżinsy chroniły mnie przed tymi drobinami, nie mogłam jednak pozbyć się wrażenia, że w swojej mokrej formie zdołały się do mnie na stałe przyczepić. – Dziwne, że nadal mnie to stresuje i frustruje.
            Mężczyzna roześmiał się i także wstał, po czym wyciągnął ku mnie rękę. Przez kilka sekund patrzyłam na jego dłoń, po czym ujęłam ją. Dokładnie tak samo, jak robiłam to podczas każdego naszego spotkania.
            – Są rzeczy, do których człowiek nigdy nie zdoła się przyzwyczaić – odparł, zarzucając sobie wolną ręką mój plecak na ramię. – Jak często jeszcze zamierzasz tu bywać?
            Na tę odpowiedź nie potrzebowałam się szykować ani też długo trzymać ją w sobie.
            – Póki nie będę miała dość, a co?
            Uśmiechnął się promiennie.
            – To bierz pod uwagę, że będzie tak zawsze, póki nie dasz sobie spokoju. A poza tym… Zgłodniałaś może? Czekając na twój przyjazd, przegapiłem wyjście na lunch.
            Bardzo mi się to nie podobało – byłam zdania, że nie ma takiej siły, która powinna zmuszać człowieka do rezygnacji z posiłku. Jedzenie przecież oznaczała życie!
            – Nie jakoś wyjątkowo, ale jeżeli trafię na pierogi z jagodami…
            – Wiem, gdzie je dzisiaj serwują, chodźmy!
            Nie dbaliśmy zbytnio o to, że wciąż nie zaszłam do pensjonatu, by się przywitać i zostawić bagaż, szybciej było wziąć go ze sobą i pójść do lokalu, który nigdy nie zawodził moich kubków smakowych i zawsze zaspokajał wszelkie wymysły mojego żołądka. Droga do niego, kiedy nie musiałam martwić się ciężarem plecaka i mogłam trzymać mężczyznę za rękę, była przyjemna i skończyła się nieco zbyt szybko, za to wystarczyło mi przekroczyć próg restauracji, by stwierdzić, że jednak i ja chętnie coś bym wciągnęła. Kanapki zjedzone w pociągu i kawa, które była już wspomnieniem, nie dały rady podtrzymać mnie tak długo, jak początkowo zakładałam.
            Ledwie zajęliśmy miejsce przy jednym z niewielu wolnych stolików, a już pojawiła się przy nas kelnerka, którą pamiętałam z poprzedniego razu. Ona także musiała mnie rozpoznać – mówiłam, że to powoli norma u mieszkańców? – i uśmiechnęła się promiennie na mój widok.
            – Dzień dobry, witamy ponownie! Dzisiaj będę państwa obsługiwać. Jako menu dnia przedstawiam świeżego sandacza z surówką i pieczonymi ziemniakami, a jeżeli wolą państwo coś lżejszego, na zupę dnia mamy dzisiaj krem z borowików!
            Jej entuzjazm podziałał i na mnie, również się uśmiechnęłam, a kiedy dziewczyna przerwała, by zaczerpnąć tchu, zapytałam:
            – A czy macie może pierogi z jagodami? Kolega mówił, że dzisiaj się na stołach pojawiają…
            – Oczywiście! Ile porcji sobie państwo życzą?
            Mężczyzna spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem, mogłam podejrzewać, że za moment powie coś niedorzecznego i wpakuje mnie w niezłą kabałę. Jako że w swoim szarym życiu jedynie za jego sprawą mogłam się dobrze bawić, byłam skłonna podjąć jego grę.
            – Na razie trzy, ale niech się pani spodziewa, że poprosimy o więcej. Do tego weźmiemy też…
            Kiedy składał zamówienie, wokół unosił się zapach ryb i bryzy pełnej soli, ciężar na mojej piersi, z którym przyjechałam, zdołał zelżeć. Uśmiechnęłam się – poczułam bowiem, czym może zaczynać się szczęście.
Właściwie tak to mogło wyglądać i trwać, póki nie dam sobie spokoju. Co może nigdy nie nastąpić.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz