Gdyby tylko dało się zmusić ludzi do tego, by za sprawą jedynie myśli zaczęli poruszać się nieco szybciej, chętnie skorzystałabym w tej chwili z tej opcji. Nie mam jednak takich mocy, trudno więc – pozostaje mi przebiegać miedzy nimi i co rusza przepraszać, spiesząc na spotkanie.
– Przepraszam, biegnę!
Nie przywykłam do takiego dawania znać o tym, że istnieję, wolę pozostawać w cieniu i niezauważona, ale że akurat trafił mi się dzień igrania z czasem, to ratuję się, czym mogę.
Choć ciężko jest nagle wyhamować i uniknąć spotkania z reklamówką, którą właśnie ktoś porusza w górę i na dół. Nabrana prędkość sprawia, że nie unikam kolizji i dostaję czyimiś zakupami w klatkę piersiową.
– Ała – wyrywa mi się i prawie że kucam na chodniku między morzem ludzi, który korzystając z ładnej pogody wybrali się późnym popołudniem gdziekolwiek. – Przepraszam.
Może nie ja powinnam teraz wymamrotać to słowo, bo przecież to ktoś huśtający tą plastikową torbą zachował się także nieco nierozważnie, ale czuję się w obowiązku to zrobić. Poza tym tyle razy wyraz ten wypadł już z moich ust w ciągu ostatniego kwadransa, że to się powoli stało nawykiem.
– Uważać trzeba – usłyszałam burkniecie w odpowiedzi, a gdy ze swojej pochylonej pozycji staram się dojrzeć, z kim miałam tę nieprzyjemność, widzę tylko jakiegoś chłopaczka, który już odchodzi w swoją stronę.
Cokolwiek przychodzi mi na myśl, by jeszcze rzucić w odpowiedzi, znika mi na języku, a pozostaje jedynie uczucie goryczy. Nie lubię tego, więc szybko z kieszonki kurtki wyciągam eukaliptusowego cukierka, wrzucam go sobie do ust i oddycham głęboko. Ciało po uderzeniu już nie boli, postanawiam ruszyć dalej przed siebie. Kilka minut mi uciekło, przez co już naprawdę grozi mi spóźnienie na najważniejszy meeting tego dnia, a ja tak bardzo nie chcę zawieść.
To jednak Nowy Jork i jak kocham w nim możliwość picia kawy już moment po świcie, tak przelewające się przez niego tłumy momentami doprowadzają mnie do szału.
Chyba inni ludzie, których wciąż wszędzie jest dużo, wyczuwają mój pośpiech i starają się zejść mi z drogi, przez co przed kawiarnię docieram bez kolejnych niemiłych zderzeń. Ale nie jestem na miejscu pierwsza, przez co z ust wyrywa mi się:
– Cholera.
Powinnam powiedzieć to nieco ciszej, ale za późno – mężczyzna przed lokalem zwraca się twarzą w moją stronę i uśmiecha na mój widok. Chcę to odwzajemnić, naprawdę chcę, ale jestem nieco zdyszana po biegu i kolizji, do tego odbębniona zmiana w pracy dała mi nieco w kość. Jeżeli czegoś teraz potrzebuję, to odpoczynek.
– Może wody? – Przyjaciel, bo to on na mnie czeka, choć zapowiedziałam, że będzie inaczej, nie tyle się uśmiecha, co wygląda na szczerze rozbawionego moim stanem.
Mnie zaś podobne sytuacje albo dobijają, albo wzbudzają chęć mordu, więc na jego miejscu byłabym ostrożna z własnymi reakcjami.
– Kawę. Mocną, taką z dodatkowym espresso, bez żadnych syropów, bitej śmietany i innych pierdół. Czarną jak najmroczniejsza noc.
– Chyba nie masz humoru.
Wzdycham.
– Przepraszam, ale się spóźniłam, a przecież powiedziałam ci, że będę tu na ciebie czekać, tylko przytrzymano mnie w biurze, do metra nie udało mi się dopchać za pierwszym razem, a jak już tu dotarłam, to ze stacji na ulice wyszły tłumy, między którymi ciężko się biega i…
– Oddychaj.
Łatwo mu mówić, to nie on próbuje się usprawiedliwić, przyjąć coś na swoją obronę, byle tylko nie wyszło na to, że podchodzi do umówionych spotkań zbyt beztrosko. Kiedy tak naprawdę traktuję je serio poważnie.
– Przecież oddycham – burczę, na co przyjaciel odgarnia mi zabłąkany kosmyk włosów znad czoła.
Parska śmiechem, po czym podchodzi, by otworzyć nam drzwi.
– Zapraszam.
Dlaczego pełni rolę gospodarza, kiedy to ja go zaprosiłam? Cały ten dzień ma coś przeciwko mnie, co mnie wkurza, ale że jestem dość dobrze wychowana, wchodzę do środka, skinieniem głowy dziękując za ten gest.
A sekundę później żałuję, że wybrałam akurat to miejsce.
Powinnam wiedzieć, że jeżeli w czerwcowe popołudnie masy wyszły na ulice łapać promienie słońca, a nie tylko kolejną taksówkę czy puszkę napoju z lodówki, to w lokalach z klimatyzacją znajdzie się morze klientów spragnionych czegokolwiek, nim ruszą dalej. Lecz nie to jest najgorsze, że ledwie dajemy radę wepchnąć się przed ladę. O wiele gorszy jest widok dawnej miłości mojego przyjaciela, która stoi tuż przed nami, rozpoznaje nas i uśmiecha się szeroko, a przy tym tak sztucznie, że aż robi mi się niedobrze.
– Och, kogo ja tu widzę? Emily, Adam, cześć!
Ile fałszu słychać w tym głosie, to wie tylko ten, kto ją poznał nieco bliżej. Największa manipulatorka, z jaką miałam do czynienia, w ciągu dwóch lat związku z Adamem bodajże czterokrotnie przyprawiła mu rogi, a ja byłam świadkiem jednego z nich – ostatniego, po którym mój przyjaciel nie miał zamiaru dawać jej więcej ostatnich szans.
– Cześć – mówimy zgodnie z Adamem i milczymy, bo nie mamy ochoty na żaden small talk.
Ja przyglądam się gablotce ze słodkościami, kiedy mężczyzna patrzy przed siebie, starając się przy tym unikać wzrokiem dawnej ukochanej, ale ta ma inne plany.
– Co słychać? Jesteście tu na randce?
Wymieniam spojrzenie z przyjacielem, staramy się nie dać po sobie poznać, że bawi nas to stwierdzenie i że uszy żadnego z nas się nie zaróżowiły.
– Jesteśmy tu po kawę – odpowiada Adam, a ja dodaję: – I po rollsa z malinami, a potem sobie stąd idziemy.
Kobieta nie wygląda na przekonaną, ale nie ma czasu ciągnąć nas za języki czy jeszcze raz obczaić z góry na dół, jakby chciała coś między nami dostrzec, bo przychodzi jej kolej na złożenie zamówienia.
W całym tym gwarze, jaki panuje w kawiarni, potrzebuję nieco stanąć na palce, by znaleźć się bliżej ucha przyjaciela i wyszeptać mu:
– To tylko moje wyobrażenie czy ona sobie zoperowała nos?
Adam odpowiada również szeptem, a jego ciepły oddech muska mój policzek:
– Chyba tak, a mogę jedynie podejrzewać, ze zrobiła sobie coś jeszcze. Mniej przypomina siebie. Przerażające.
Nie chcę mówić mu, że był związany z kimś takim, bo wałkowaliśmy ten temat wielokrotnie. Poza tym nie dzieliliśmy się przemyśleniami przy zbyt wielu osobach w jednym miejscu – ciężko było bowiem ocenić, czy nie podsłucha nas ktoś, kto stworzy i puści w obieg plotkę. Może miasto było duże, ale okazywało się, że jeśli chodzi o kontakty, to świat jest naprawdę mały. A nie chciałam mieć nikogo na sumieniu.
Dlatego tez tylko kiwam głową przyjacielowi i czekam z nim na naszą kolej. Zgodnie z tym, co powiedziałam wcześniej jego eks, zamawiamy kawy – dla mnie americano, dla niego caffe latte z mlekiem bez laktozy – i malinowego rollsa. Gdy wychodzimy po odczekaniu swojego, by dostać zamówienie, zmierzam do drzwi z jednym kubkiem i z papierowym opakowaniem, a Adam kroczy nieco za mną, co jednak nie przeszkadza mu, by otworzyć mi drzwi. Kiedy wychodzimy na zewnątrz wprost w kolejną ławicę ludzi, dłoń przyjaciela niespodziewanie znajduje się na dole moich pleców.
Nie umiem zbytnio ukryć tego, że przechodzi mnie lekki dreszcz, gdy to robi. To samo dzieje się ze mną od jakiegoś czasu, gdy nawet na lekkie i przypadkowe muśnięcie jego dłonie na własnej reaguję podobnie. A przecież mamy za sobą zbyt długą historię, by nagle czuć coś więcej i zaczynać ze sobą flirtować.
– To gdzie idziemy? – pyta mnie, znowu nachylając się do mojego ucha, a mnie robi się momentalnie gorąco.
I czerwcowa temperatura tego popołudnia nie ma tu większego znaczenia.
– Do parku, ale musimy znaleźć ławkę w pewnym oddaleniu od innych ludzi, bo mam ich już dzisiaj serdecznie dość.
Adam się śmieje, ale nie protestuje ani nie wysuwa własnej propozycji.
– Chodźmy wiec.
To nadal nie jest łatwe, a mnie doprowadza niemal do szału, że wszędzie kręci się tyle osób. Można by sądzić, że im bliżej wieczora, tym przeniosą się do bardziej rozrywkowych dzielnic, zważając że to już prawie weekend, ale moje wyobrażenia nijak się mają do rzeczywistości. Przez to trzymam kubek z kawą aż za mocno, że nieco ulewam sobie na dłoń, gdy muszę się raptownie zatrzymać, by kogoś nie potrącić, a w drugiej ręce nadal trzymam torebkę ze słodkim wypiekiem.
– Cholera – mruczę, bo napój wciąż jest ciepły, Adam momentalnie staje przede mną z wyrazem troski na twarzy.
– Wszystko w porządku, Emily Lily?
Tylko on ma czelność drażnić mnie, używając obu moich imion. Piorunuję go wzrokiem.
– Było, póki mnie tak nie nazwałeś – syczę.
– Cóż, twoi rodzice byli pierwsi.
Czasami nie mam do niego siły, a ręce chcą mi opaść, ale to nie może być jedna z tych chwil. Nie mogę pozwolić, by takie dobroci skończyły na chodniku tylko dlatego, że przyjacielowi wzięło się na naśmiewanie czy inne drażnienie.
– Nic mi nie jest, to tylko kawa.
– Ale się oparzyłaś.
– Nic mi nie będzie.
– Czekaj, chyba mam w plecaku wodę i jakąś maść…
Przewracam oczami. Ze względu na to oblanie zatrzymaliśmy się w miejscu i teraz to my przeszkadzamy innym pieszym. A to wzbudza we mnie poczucie winy i nerwowość.
– Czy to nie może zaczekać, aż sobie usiądziemy gdzieś na ławce?
– Możesz mieć bąble i…
– Przeżyję. Chodźmy.
Widzę po nim, że chce zaprotestować, ale nie dbam o to. Może mnie nawet zacząć gonić, ja ruszam przed siebie, byle tylko jak najszybciej znaleźć się w bardziej przyjaznym dla mnie otoczeniu, gdzie nie będę miała poczucia, że zawadzam.
Adam podąża za mną niczym cień, słyszę za sobą jego kroki i to daje mi poczucie bezpieczeństwa i tego, że nie jestem w tym świecie zupełnie sama.
Jak można było przewidzieć i to, Central Park jest pełen ludzi, ale przez swoją wielkości, jak i jego znajomość wiem, że uda nam się ukryć przed wzrokiem innych i nieco odpocząć przy kawie. Znajduję wolną ławkę w jednej ze swoich ulubionych części parku i opadam na nią z poczuciem ulgi, które wyrywa się z mojej piersi w formie westchnienia.
– W końcu mi dobrze – mówię cicho i biorę łyk napoju. Nie jest już gorący, ale nadal smaczny.
Poparzona nieco ręka nawet nie daje o sobie znać, przez co o niej zapominam, póki Adam nie próbuje mnie za nią chwycić.
– Co ty robisz? – pytam go nieco podejrzliwie, bo tamto zdarzenie opadło gdzieś w głąb mojej świadomości.
– Sprawdzam, czy na pewno nie ucierpiałaś, ale to nieco trudne, kiedy trzymasz w niej kubek. Nie umiem się jej przyjrzeć.
By zrobić mu nieco na złość, unoszę lubek i upijam kolejne łyki kawy. Bo przecież na to się umówiliśmy – na wspólne wyjście na kawę, żadna inna rzecz mnie teraz od tego nie odciągnie.
– Nic mi nie jest – oznajmiam i wyciągam ku niemu drugą rękę. – Wyluzuj więc, napij się i zjedz to, na zdrowie.
Przyjaciel przejmuje ode mnie papierową torebkę z zawartością, a ja mam wreszcie sposobność i przestrzeń, by ściągnąć z ramion plecak. Wolę go od torebek do pracy, bo mieści wszystko, a nie niszczy mi postawy, do tego jest dość elegancki, żaden sportowy, a casualowy, w lubianym przeze mnie szarym odcieniu. Kładę go sobie na kolana, jakbym chciała przytulić do siebie skarb, i wzdycham jeszcze raz.
– Już mi lepiej – oznajmiam i uśmiecham się do Adama, który przypatruje mi się uważnie. – Co jest?
– Wiesz, zastanawia mnie to od momentu, gdy powiedziałaś o tym Maricie – dlaczego kupiłaś tego rollsa?
To ja go zaprosiłam, wybrałam miejsce i dostosowałam dzień i godzinę do jego grafiku, naturalnym było, że to ja zapłacę. Może i miał protest wypisany na twarzy, ale o to nie dbałam.
– Bo to twój ulubiony deser, a jesz go tylko i wyłącznie przy mnie, bo uważasz, że inni będą się z ciebie nabijać i osądzać.
Przez moment patrzy na mnie uważnie, po czym jego spojrzenie łagodnieje.
– Dlaczego to robisz?
Nie bardzo rozumiem.
– Co masz na myśli?
– Pamiętasz o mnie i czynisz mój dzień lepszym.
– Cóż, przyjaźnimy się, więc muszę robić coś, by mieć twoją lojalność przez długi czas.
Parska śmiechem, po czym znowu na mnie patrzy.
– Dziękuje w takim razie, choć powinnaś już wiedzieć, że będę ci lojalny, póki nie wywiniesz numeru, za który znienawidzi cię cały świat. Chcesz może trochę?
Wyciąga ku mnie rękę z wypiekiem, a że nieco obrócił się w moją stronę, jest teraz bliżej niż minutę temu. Uśmiecham się do niego, ale kręcę głową.
– Nie, dziękuję. Lepiej będzie nie ubrudzić tej koszuli.
Założyłam białą koszulę do pracy, bo nadaje elegancji nawet w zestawieniu z dżinsami, a nie miałam okazji po zmianie wpaść do mieszkania, bo pędziłam na spotkanie. Czułabym się dziwnie, wracając metrem z malinową plama, a było więcej niż pewne, że ubrudzę się podczas konsumpcji, bo ja i wszelkie kremy w ciastach, ciasteczkach i innych słodkościach byliśmy największymi i zaciekłymi wrogami.
Adam zdaje się być tym nieco urażony.
– Dwa razy nie będę pytał – próbuje, a ja wzdycham, po czym nachylam się i biorę niewielki gryz croissantowego wynalazku.
Odsuwając się, mogę dostrzec, że przyjaciel wpatruje się w moje usta, przez to odrobinę się rumienię.
– Smaczne – oceniam, ale mężczyzna tego nie słyszy.
– Zostało ci coś w kąciku – szepcze i teraz to on nachyla się, by wytrzeć palcem kącik moich ust.
To nie jest pierwszy raz, kiedy tak jawnie ze sobą flirtujemy. Nawet nie jestem w stanie ocenić, kiedy to się stało po raz pierwszy ani jakie okoliczności do tego doprowadziły. Po prostu przy którymś ze spotkań poza byciem dla siebie sarkastycznym w przyjazny sposób pojawiło się muśnięcie dłoni i głębsze spojrzenie w oczy.
Zmieniło się nieco moje myślenie o tym mężczyźnie, po prostu dotarło do mnie, ze po co mi randki z aplikacji, gdy w swoim otoczeniu mam pewnego wartościowego człowieka, który do tego czasami swoimi czynami wprawia moje serce w szybsze bicie.
Jak w tej chwili, tak intymnej, kiedy wokół kręcą się inni ludzie, a ja myślę tylko o tym, by w miejscu tego przytrzymywanego przy wardze palca pojawiły się usta Adama, na których ruch mogłabym odpowiedzieć. Wiem dobrze, że nie ugryzłam nadzienia, a to, co mogło pozostać, to jedynie okruszki z ciasta francuskiego, ale nie musze o tym mówić. Mogę za to pragnąc zmniejszenia dystansu miedzy nami.
Adam nadal wpatruje się w moje usta, gdy dodaje:
– Następnym razem to ja kupię ci coś dobrego.
– Nawet jeśli nie będzie słodkie?
– Nawet jeśli to będzie zupa z wodorostów czy wołowy wywar, w których nie wiem, co widzisz, ja stawiam.
Tylko on akceptował moje dziwne wybory żywieniowe i nie narzekał, że jem coś, co wygląda w jego mniemaniu mało estetycznie.
Tylko że mam ochotę na cos innego.
– A jeśli będę chciała coś, czego nie dostanę za pieniądze?
– Niby co takiego?
Zanim przemyślę to na dobre, nieco obracam głowę, byle tylko móc musnąć ustami policzek mężczyzny. Jest tym nieco zaskoczony, a ja nie umiem spojrzeć mu w oczy, by ocenić, czy w ogóle było warto aż tak zdradzać się ze swoimi pragnieniami.
– Nie… – Adam wypowiada najgorsze słowo, jakie może teraz między nami paść, którego nie chcę słyszeć, ale jeśli chce dodać coś więcej, nie ma ku temu większej szansy.
Bo właśnie jakiś chłopiec za naszymi plecami krzyczy:
– Proszę pana! Przepraszam, proszę pana!
Odwracamy się, by sprawdzić, czy nikomu nie dzieje się krzywda, czy ktoś nie potrzebuje naszej pomocy i widzimy kilkulatka, który stoi na niewielkim wzniesieniu, a w połowie odległości między nami wylądowała piłka.
– Przepraszam, może mi pan ją kopnąć? – pyta okrzykiem malec, a że patrzy przy tym na nas, nie mam wątpliwości, że jego słowa zwrócone są do mojego przyjaciela.
Adam spogląda na mnie, a że jednak patrzę mu w twarz, widzę, że ze sobą walczy. Jakby nie był pewien, czy spełnić prośbę, jakby coś było w tej chwili ważniejsze. Dobro malca jednak wygrywa, bo mężczyzna odkłada wypiek na ławkę i wstaje. Nim jednak oddali się na pagórek, nachyla się nade mną i muska moje usta swoimi.
Zamieram, a serce w piersi na moment zapomina, że powinno bić.
– Zaraz wracam – mruczy, po czym odchodzi, a ja odprowadzam go wzrokiem.
Jestem cała spięta i nie ufam swoim reakcjom, dlatego odkładam kubek z niedopitą kawą i obserwuję Adama i tamtego chłopca. Przyjaciel nie odkopnął piłki, a wziął ją pod pachę i z nią ruszył do kilkulatka. Widzę, że wymieniają ze sobą kilka słów, których nie jestem w stanie usłyszeć. Mężczyzna czochra malcowi czuprynę, po czym macha mu i kieruje się znowu do mnie.
Nie jestem w stanie oderwać od niego wzroku. Nie od dziś wiem, że jest niesamowicie przystojny i dobrze o tym wie, ale kiedy uśmiecha się do mnie tak promiennie, nie jestem w stanie nie myśleć o tym, że jest też po prostu piękny.
Czuję, że zaschło mi w gardle, muszę więc napić się kawy, ale wtedy dobiega mnie jeszcze jeden okrzyk chłopca:
– Ma pan naprawdę piękną żonę!
Prawie zachłystuję się napojem i nie wiem już, co bardziej żenującego może się wydarzyć, gdy Adam odpowiada:
– Prawda? Doskonale o tym wiem!
Nie obchodzi mnie, że obaj śmieją się przy tym radośnie, patrzę jedynie, jak mężczyzna ponownie siada koło mnie, wracając ze swoim ciepłem, i nie wiem, jak wypowiedzieć na głos wszystko to, co w tej chwili kołacze mi się po głowie.
Mówię szeptem jedynie:
– Dlaczego nie wyjaśniłeś, że nie jestem twoją żoną?
To najmniej mnie ciekawi, ale jest pierwszym, co umiem ukształtować na języku i wypowiedzieć, gdy w moim wnętrzu przewala się emocjonalna wichura.
– Nie jesteś, fakt, ale dzieciak może tego nie zrozumieć. Poza tym… To się może zmienić. Kiedyś.
Patrzę na niego z otwartą buzią, niezdolna do niczego, co Adam uważa za bardzo zabawne, bo parska śmiechem.
– Nie patrz tak na mnie. Przecież niezbadane są ścieżki Pana czy coś takiego.
– Czy ty mnie lubisz?
Jestem nim zauroczona, inaczej nie łasiłabym się o flirtowanie z nim i nie dbałabym o jego samopoczucie w takim stopniu jak obecnie, ale myśl o tym, że to może być odwzajemnione… Brzmi trochę jak sen, który przyśnił się komuś innemu.
Przyjaciel siedzi tuż obok, nie trzyma w dłoni ani wypieku, ani kubka z kawą, moje ręce też są puste. I gotowe, by wyrwać się w jego stronę, dotknąć go, przytulić i nie puszczać.
Muszę włożyć wiele siły w to, by się na niego nie rzucić. Nie pomaga w tym jego poważna odpowiedź.
– Tak, Emily. Lubię cię. Bardzo. Bardziej niż tylko przyjaciółkę. – Jego oczy błyszczą. – Przede wszystkim za to, kim się przy tobie staję. Jak teraz. Myślisz, że pomógłbym temu dziecku, gdybym był tu sam?
– A nie?
Znowu się śmieje, jakbym powiedziała coś zabawnego.
– Raczej długo bym się zastanawiał, aż w pobliżu pojawiłby się ktoś inny, kogo można by poprosić o kopnięcie. Gdy jestem z tobą, staję się bardziej pełen empatii i cierpliwszy w stosunku do drugiego człowieka. I taka wersja mi się podoba. Lubię siebie bardziej, gdy jestem z tobą. Nie chcę tego zbytnio zmieniać.
Nie bardzo wiem, co mam mu rzec.
– Do usług?
Teraz mógłby się zaśmiać, bo z premedytacją zażartowałam, zamiast takiej reakcji Adam na nowo pochyla się w moją stronę, a mnie kręci się w głowie od tego wszystkiego.
– Jesteś najlepszą osobą, którą w życiu poznałem. Chcę, byś była szczęśliwa, a jednocześnie marzę, byś wybrała mnie z wszystkich ludzi na świecie. Chcę być z tobą. Ja… Zakochałem się w tobie. Umówisz się ze mną na randkę?
Nie chcę randki. Czułam się jak na niej podczas wielu naszych ostatnich spotkań, kiedy niewiele brakowało, bym za długo patrzyła mu w oczy lub chwyciła go nagle za rękę, by spleść nasze palce. Tyle czasu marzyłam, by wtulić się w niego mocno i powiedzieć mu, że uwielbiam go ze wszystkich istot na Ziemi.
Nie umiem przyjąć, że on czuje coś podobnego. To zbyt piękne.
– Nie chcę żadnej randki. Nie potrzebuję tego. Też chcę z tobą być. Tak od razu – mówię. – Znaczy się randki mogą nam się przydarzać, to przecież coś naturalnego dla par, ale nie potrzebuję całego tego wstępu, by zorientować się w swoich uczuciach i uwierzyć w twoje. Bo czuję dokładnie to samo. Lubię cię i lubię siebie, kiedy jestem przy tobie.
– Emily…
Nie daję mu powiedzieć nic więcej. To ja się nachylam i przechodzę do czynów. Całuję go nieco nieśmiało, nie będąc do końca pewną, na jak wiele mogę sobie pozwolić. Smakuję go powoli, ale już po chwili wiem, że jemu to nie wystarcza. Adam chce więcej i jest odważniejszy, by po to sięgnąć.
Obejmuje moją twarz dłońmi, napiera swoimi ustami na moje, przez co je rozchylam, a wtedy pocałunek staje się głębszy i niewiele pozostaje w nim z niewinności.
Teraz to mam odpowiedni powód, by zakręciło mi się w głowie. Z tych emocji odsuwam się od przyjaciela, bo potrzebuję złapać oddech. Cała moja twarz to jeden wielki rumieniec.
– Emily…?
– Przepraszam, to było bardziej intensywne, niż myślałam. Potrzebuję chwili, by dojść do ciebie.
– Czyżbym działał na ciebie tak jak Edward na Bellę?
Teraz to ja się śmieję, po czym spoglądam mu prosto w oczy.
– Nie. Działasz na mnie lepiej od wszystkich moich filmowych i literackich crushów.
– I bardzo mnie to cieszy. Czy od teraz mogę mówić, że mam dziewczynę i to z nią spędzam czas?
Serce bije mi nieco szybciej na określenie, które mi nadał, ale przecież nie jest one dalekie od prawdy. Właściwie to nią jest, co sprawia, że na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
– Możesz.
– A mogę mówić też inaczej?
– Niby jak?
Adam muska swoimi ustami moje, a serce na chwilę zamiera mi w piersi. Jeżeli w ten sposób mam reagować na niego za każdym razem, to chyba niedługo czeka mnie wizyta u kardiologa.
– Na przykład… „je sarang*”?
– Jak najbardziej – odpowiadam, po czym sama go całuję.
Co tam niedopita kawa i ledwie rozpoczęty malinowy rolls, w tej chwili dzieją się rzeczy o wiele piękniejsze i pełne magii, by zwracać na to uwagę. W tej chwili to nawet jestem skłonna powiedzieć, że kocham siebie.
Życzę sobie, by ten stan trwał naprawdę bardzo, bardzo długo.
---
· Je sarang – moja miłość