piątek, 24 czerwca 2016

Ich finde, ich werde sich sehnen

   Czwarta część opowieści o parze, która jak już się rozgości w moich myślach, to nie potrafi z nich wyjść. Ruiz ponownie stał nade mną i mnie pilnował, choć teraz był odrobinę milszy. I cholernie zawstydzony podczas czytania mi przez ramię. Trzeba było nie patrzeć, panie mroczny.

   Co dzieje się tym razem?

   Zbliża się koniec pierwszego roku szkolnego Amelien w szkole Posłańców Życia. Kończy go z bardzo dobrymi wynikami, jej partnerstwo z Ruizem układa się bardzo dobrze, w jej życiu pojawiło się nowe uczucie, a ferie letnie zapowiadają się ciekawie. Przynajmniej dopóki dziewczyna nie dowiaduje się, że jej partner weźmie udział w kursie pedagogicznym i wyjedzie na całe wakacje na drugi koniec kraju. Czy Amelien będzie szczera sama ze sobą i zmieni bieg swojej relacji z potomkiem diabła? A może już za późno na jakiekolwiek zmiany? Z takim wyzwaniem jeszcze nie musiała się zmierzyć. Nadszedł czas. 


   Mnie osobiście tekst się podoba, bo z Shoty wychodzi prawdziwy nastolatek. No i się jaram, bo jestem beznadziejnym romantykiem ;__; Przekonajcie się sami, czy Rulien i Was wzrusza!




 

   
   Może się wydawać, że rzeczy zmieniają się tak powoli, że nie jesteśmy w stanie dostrzec całego procesu zmiany. Ja zaobserwowałam u siebie zmianę. Trwała ona przez kilka miesięcy, ale mocno odcisnęła się na mojej psychice. Musiałam walczyć ze sobą, by zachować pewną uświadomioną prawdę jedynie w mojej głowie.
   Zakochałam się w Ruizie. Tak po prostu. Nie umiem dokładnie określić dnia i godziny, kiedy to się stało. Ale umiem powiedzieć, od kiedy zwracałam uwagę na chłopaka jako nie tylko na najlepszego przyjaciela. To ta grudniowa sobota, kiedy poznałam Laureen i Connie. Dzień dziewiętnastych urodzin Shoty. Dzień, kiedy to ujrzałam, że potrafi kochać bezinteresownie, po prostu. Łaknęłam każdej czułości, z namaszczeniem przyglądałam się temu, jak pan mroczny sieje zamęt w szkole i dręczy podległą sobie grupę uczniów. Poznałam go do tego stopnia, że każda jego wada była mi znana. Znałam jego przeszłość - wiedziałam o Assassinach. Po spotkaniu z nimi, kiedy to bez problemu powaliłam dowódcę, Stana, na łopatki, nie wydawali mi się groźni. Ale Ruiz opowiedział mi o tym, jak widział na własne oczy zabójstwo jubilera, który nie pozwolił się obrobić. Stan wydłubał mu oczy widelcem, a później zadźgał tępym nożem. Do dzisiaj krzyki tego mężczyzny śniły się Shocie po nocach. Gdy się o tym dowiedziałam, przytuliłam go do siebie mocno, choć unikaliśmy fizycznego kontaktu. Pozwolił mi na to. Wtedy po raz pierwszy - i na razie ostatni - płakał w moich ramionach, a ja postanowiłam zrobić wszystko, by był najszczęśliwszy na świecie. By pochodzenie i przeszłość nie czyniły go jeszcze mroczniejszym niż jest.
   Płakał krótko, zaledwie dwie minuty, ale ta chwila słabości wystarczyła, by podbił mnie całkowicie. Był początek kwietnia, a ja mogłam jedynie z przerażeniem wpatrywać się w ścianę i powtarzać jak mantrę, że się zakochałam. W najlepszym przyjacielu, misyjnym partnerze.
   Teraz jest koniec czerwca. Właśnie oboje zaliczyliśmy nasz pierwszy rok. Wypełniliśmy każdą misję, dwukrotnie ryzykując przy tym życiem - wysłanie syna samego Lucyfera do prawdziwych slumsów nie mogło się skończyć zbyt dobrze, tak samo jak bieg przez ruchliwe skrzyżowania i to wprost na ciężarówkę - zaliczyliśmy egzaminy, a mnie udało się uzyskać w lutym opaskę młodszego prefekta, z czego byłam niezmiernie dumna. Ruiz też, na swój sposób. Poklepał mnie po plecach i rzekł: Witam po ciemnej stronie mocy. Przez moje nowe obowiązki nie spędzamy już razem tyle czasu, ale to dobrze - przestałam ufać sobie i swoim reakcjom w towarzystwie starszego partnera. Nie mogę mieć pewności, że nie wypalę przy nim żadnej głupoty, którą dam do zrozumienia, że uważam go za kogoś naprawdę ważnego, kogoś więcej, niż tylko przyjaciela z przymusu. Nie mogę tego wypalić w nagłej rozmowie, dobrze wiem, że Shota uważa mnie za małolatę i dlatego zdarza mu się mi dokuczyć. Wyśmiałby mnie, gdybym się zdradziła. Wolę w ciszy czerpać z tej relacji, niż krzykiem zniszczyć wszystko, co mamy.
     Los pisze scenariusz, o który możemy go nie podejrzewać. Nie mogę mieć pewności, że czymś nie zostanę zaskoczona. Staram się podchodzić do wielu rzeczy spokojnie, jednak czasami to emocje przejmują nade mną kontrolę; zarówno te dobre, jak i te negatywne, potrafię sterować mną i sprawiać, że czuję się winna. Czasami jednak trzeba.

****

   Idę na palcach przez korytarz, wciąż mając w pamięci bieg nim po pierwszym prysznicu w akademiku. Nie powtórzyłam tego, bo sam ręcznik nie stanowi dobrego okrycia w żadnej sytuacji. Otwieram drzwi do łazienki, która jest opustoszała, w końcu jest czwarta rano, normalni studenci jeszcze śpią. Ale nie ja, jestem za bardzo rozbudzona. Czas do śniadania mogę poświęcić na rzeczy, których nie zdołam wykonać po południu, muszę zająć się nowicjuszami, którzy dzisiaj przybędą do szkoły. Nie po to robiłam wszystko, co trzeba i zostałam młodszym prefektem, by teraz się rozleniwić. Więc korzystam, chwila przyjemności przed obowiązkami. Mogę w spokoju wziąć prysznic, nucąc przy tym znienawidzone przez Ruiza Titanium. Zajmuje mi to kilka minut, wytarta i ubrana w krótkie spodenki oraz T-shirt z napisem "Mogłabym być miła i uprzejma, ale nie czuję takiej potrzeby" oddaję się temu, na co latem należy znaleźć trochę czasu - depilacji nóg.
   Wielokrotnie zastanawiałam się nad tym, dlaczego ludzie, a szczególnie kobiety, muszą aż tak o siebie dbać. W siedemnastym wieku arystokracja się nie myła, a jedynie perfumowała. W dwudziestym pierwszym wieku człowiek się myje, goli, perfumuje, poddaje zabiegom upiększającym. Po co to wszystko? By inni dobrze o nas mówili i by pokazać kulturę osobistą. Niektórzy czynią z tego sens swojego życia. A później stają się potworami.
   Dotychczasowe życie pokazało mi już parokrotnie, że lubimy wpadać w skrajności. Jak są ludzie, którzy za bardzo oddają się higienie, tak spotkałam osoby, który prysznic oglądają chyba jedynie na święta. Z akcentem na oglądają. Czy rzeczywistość wymaga za wiele? Nie. Ale też nie każe maltretować miało całą masą kosmetyków. Należy znaleźć złoty środek także i w tej dziedzinie życia.
   Moczę nogi, nakładam krem na prawą piszczel i biorę się za pociągnięcia, śpiewając przy tym Się. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nagle ktoś nie wszedł do łazienki.
     - Szlag!
     Tylko jedna osoba mogła poczuć, że tutaj będę o tej porze. Tylko jedna osoba mogłaby tu przyjść, nie zważając na to, że możesz spokojnie spać. Zerkam w stronę drzwi i prycham.
     - Nie masz co robić? - pytam chłopaka opartego w luzackiej pozie o drzwi. - Poduszka jeszcze za tobą nie tęskni?
   - Nie, za mną nikt nie tęskni, za to za tobą pewnie twoja płacze - odparł zgryźliwie.
   Przewracam oczami. Tylko jedna osoba mogła wyczuć, że nie jestem teraz w swoim pokoju, tylko jedna osoba mogła podejrzewać, gdzie jestem o tej porze. Przerażające jest, jak brunet mnie zna.
   Zerkam na Ruiza i krzywię się pod nosem. Chciałam mieć spokój, ale teraz to raczej niemożliwe; chłopak nie odejdzie, dopóki mnie nie zagada. Co ja w nim, do cholery, widzę?!
   - Moja poduszka poprosiła mnie o krótki urlop, dlatego przyszłam tutaj, stąd mnie jeszcze nikt nigdy nie wyrzucił.
   - Wiesz, mogę być tym pierwszym.
   Spoglądam na chłopaka, po czym moczę nogę wodą. Czy zdaje sobie sprawę z tego, że jego zdanie zabrzmiało odrobinę dwuznacznie? Albo to ja zdążyłam już przejąć od niego zły nawyk doszukiwania się drugiego dna o zabarwieniu erotycznym. Co ta relacja ze mną robi? Ewidentnie niszczy mi mózg.
   - Dzięki za propozycję, ale nie. Wolę wiedzieć, że mam się jeszcze gdzie chować przed Deienem.
   Wracam do przerwanej czynności, starając się ignorować towarzysza. Dziwnie, że niebieskooki nie zmienia pozycji, nie wychodzi z pomieszczenia. Przecież to nie jest coś, na co normalni nastoletni chłopcy chcą patrzeć. Nawet on, Pomazaniec, ma w sobie na tyle wiele z człowieka, by wiedzieć, że powinien zostawić mnie teraz w spokoju.
   Wycieram krem z nogi, podnoszę głowę i napotykam wzrok Ruiza bezapelacyjnie utkwiony w dekolcie mojej koszulki. Prostuję się, chłopak przenosi wzrok na moją twarz, rumieni się lekko, ale także uśmiecha złośliwie.
   - Dobrze się bawiłeś? - pytam sarkastycznie. - Znalazłeś tam jakiś skarb?
   - A tak, znalazłem. - Jego głos jest seksowny, jakby uważał, że może mnie poderwać. Życzę mu, by z framugi wystawała jakaś drzazga. - Nawet dwa skarby. Trochę małe, ale w dłoni się chyba zmieszczą.
    Śmieje się, gdy rzucam w niego ręcznikiem.
    - Jesteś zboczony - cedzę.
    - Zauważ, że to ty stoisz przede mną półnaga, mogę mieć zbereźne myśli.
    Opieram dłonie na biodrach.
    - Czyli potwierdzasz, że fizycznie cię pociągam? - pytam, wypinając lekko pierś do przodu.
     Shota czyni dwa kroki w moją stronę. Krzesełko, które przyniosłam ze sobą na początku roku, by mi służyło w podobnych sytuacjach, sprawia, że oparta o niego noga wygląda jakoś tak seksownie, z czego dopiero teraz zdaję sobie sprawę. Szlag. Sama doprowadziłam do tego, że chłopak widzi mnie taką, jaką nie powinien, nie na takim poziomie relacji. Przeklinam siebie za swój strój. Ale skąd mogłam wiedzieć, że tutaj przyjdzie? Powinien spać, do jasnej cholery!
     Niebieskooki zatrzymuje się tuż przede mną, unoszę wyżej maszynkę.
     - Tylko spróbuj mnie dotknąć, a ogolę ci ten twój jednodniowy zarost - ostrzegam go, jednocześnie będąc pod wrażeniem tego, jak dobrze mu, gdy nie jest ogolony. Moje serce zaczyna swój bieg, którego od tygodni nie wykonywało, a w głowie pojawia się mętlik. Nie powinien tak na mnie patrzeć! Intensywność spojrzenia może doprowadzić do czegoś, czego na razie nie chcę. Przecież nie zdradzę mu teraz, w tej chwili, że jestem w nim zakochana, to nie czas i miejsce. I nie ten strój. - A przy okazji kilka razy się zatnę, byś chodził z watą na policzkach.
     Myślałam, że parsknie śmiechem, ale nic z tych rzeczy. Pochyla głowę i rozchyla wargi, a ja czuję, że mój organizm chce zemdleć. Nie mogę na to pozwolić!
     - Miałeś się nie zbliżać. - Moja pozycja nie pomaga, ale gdybym opuściła nogę, znalazłabym się zbyt blisko ściany i nie miałabym jak uciec.
     - Nie obchodzą mnie twoje zakazy - odzywa się z twarzą coraz bliżej mojej. Zamykam oczy i modlę się o nagłą umiejętność znikania. - Nie skrzywdzę cię.
     Czuję jego dłoń na ramieniu i wysuszone wargi na czole, składające lekki pocałunek.
     - Mimo tego, że wyglądasz teraz cholernie seksownie, nic ci nie zrobię. Ale będę mógł o tobie myśleć.
     Otwieram szeroko oczy, a on całuje mnie w policzek, rękę przenosząc na biodro. To jest to jego nie skrzywdzę cię?! Coś wątpię.
     - Co ty wyprawiasz?! - pytam odrobinę zalęknionym głosem, cała ta sytuacja podoba mi się coraz mniej.
     - Pokazuję ci, że masz rację w pewnym aspekcie - odpowiada, zawieszając wzrok na moich ustach, wstrzymuję oddech. - Podobasz mi się fizycznie. Ale to za mało na więcej.
     Odsuwa się ode mnie, uśmiecha lekko, a ja stoję wciąż z jedną nogą na oparciu krzesełka, z maszynką w dłoni i patrzę na niego zaszokowana.
     - Została ci druga noga - zauważa, odwracając się. - Mam nadzieję, że sobie z nią poradzisz. Do zobaczenia na śniadaniu.
     Wychodzi z łazienki, a ja oddycham głęboko. Co do miało być, do wszystkich diabłów?! Kręcę głową. Wiele razy docierało do mnie, że nie zawsze go rozumiem. Ale mimo to trwam obok. Cholera, co ja widzę w tym chłopaku?
     Starając się nie rozpamiętywać tej niedorzecznej łazienkowej sceny, zajmuję się drugą nogą, po czym przemywam twarz i wracam do siebie. Dwie godziny snu może pomogą w pozbyciu się dziwnego trzepotania serca. W przeciwnym razie zadzwonię do rodzinnego lekarza i umówię się na badania - problemy kardiologiczne w moim wieku to coś niemożliwego. A raczej nie chcę umierać na zawał.
     Kładę się do łóżka z uczuciem palącej twarzy. Nie do wiary, jak bardzo Ruiz namieszał mi w głowie swoim zachowaniem. A właściwie przez cały ten czas był sobą, po prostu pokazał inną stronę samego siebie. Wzdycham ciężko, zakopując się pod kołdrę. Nieważne, że jest ciepło, potrzebuję zagrzebać się w kokon i nie wychylać z niego, dopóki mój osobisty budzik setny raz do mnie nie zadzwoni.
      Wydaje mi się, że nie zasnę, ale gdy tylko znajduję dla siebie wygodną pozycję, kiedy tylko dotykam poduszki, odpływam do krainy Morfeusza. Nie jest to podróż na długo, ale wystarczająca, bym ochłonęła i przestała się rumienić. Gdy rozlega się telefon i Shota każe mi wyskakiwać z wyrka, prawie nie czuję wcześniejszego zażenowania. Zaczyna się nowy, pracowity dzień. Nie chcę, by mnie czymkolwiek zaskoczył.

****

     Gotowa fizycznie i psychicznie melduję się przed drzwiami bruneta. Nie mam żadnego spóźnienia - nawet tak absurdalnego, jak dwadzieścia sekund - dobry humor również się mnie trzyma, więc energicznie, nucąc przy tym, pukam. Jeden raz. Brak odzewu. Drugi raz.
     Dziwne. Przeważnie Ruiz czai się już za drzwiami, by gdy tylko usłyszy dźwięk pukania, otworzyć je i zaśmiać się gorzko na widok mojej miny. Zaprzestaję dalszego ruchu, oczekując na  coś ze strony chłopaka.
      Otwiera po kilkunastu sekundach, a nie tak dawne rumienienie się ponownie mnie dopada. Dopadłoby pewnie wiele dziewcząt, nie codziennie widuje się nagi tors najlepszego przyjaciela, do którego się coś czuje.
     - Cześć - witam się, starając się nie zerkać na wyrzeźbione mięśnie brzucha bruneta. Oż cholera. - Myślałam, że już jesteś gotowy.
     - Cześć. Wybacz, że cię rozczarowałem.
     Cofa się do pokoju, z krzesła porywa ubranie, zakłada szybko białą koszulkę, a ja przez chwilę patrzę obojętnie na jego plecy. Obraca się w moją stronę i wichrzy sobie włosy, lustruje mnie od stóp do głów.
   - Co tam? - pyta złośliwie. - Specjalnie dla mnie ubrałaś dzisiaj czarną, koronkową bieliznę? - pyta prześmiewczo.
   Dziwię się, że przez ostatni rok niczego się nie nauczył. Może mnie słownie atakować, ale musi się liczyć z tym, że to ja wygram większość z tych potyczek.
   Beznamiętnym ruchem sięgam za koszulkę, pokazuję brunetowi ramiączko stanika.
   Czarne.
   - Może nie jest koronkowa - odpowiadam przesłodzonym głosem - ale z całą pewnością jest czarna. Zadowolony?
   Rumieniec na przystojnej twarzy mówi jedno - nie tego się spodziewał. Albo nie sądził, że w jakiś sposób jest jasnowidzem. Patrzę, jak ponownie przeczesuje dłonią włosy, po czym podchodzi do mnie.
   - Okay, idziemy coś wszamać.
   Przewracam oczami, kiedy zamyka drzwi pokoju na klucz. Nie przepadam za młodzieżowym slangiem, przecież nasz język jest wystarczająco barwny i szeroki, by w przystępny, ładny sposób opisać co się chce. Nie potrzeba go doskonalić.
   Idziemy korytarzem w stronę schodów, wymijamy kilkoro uczniów, a ja zaczytam nucić cicho piosenkę, która od pewnego czasu chodzi mi po głowie.
   - All I need's a little love in my life/ all I need's a little love in the dark/ A little but I'm hoping in might kickstar/ Me and my broken heart...*
   
 Czuję na sobie spojrzenia innych uczniów, ale nic sobie z tego nie robię - dopóki Ruiz nie każde mi się zamknąć, będę sobie śpiewać. Przestanę na zawsze, kiedy spróbuje zepchnąć mnie ze schodów.
     Docieramy na stołówkę na czas, zapach tostów wypełnia całe pomieszczenie. Przedzieramy się do jednego z wielu stołów z jedzeniem, chwytamy za talerze i zbliżamy się po pieczywo. Nic nie mówiąc, nakładamy sobie nawzajem na talerze; na moim ląduje ciemna bułka, dwa plastry sera  i jedno obrane jajko, na talerzu chłopaka zaś dwie kiełbaski, fasolka i plaster pomidora. Z innych stolików zabieramy płatki z mlekiem oraz owoce w syropie i tak zaopatrzeni przechodzimy do długiej ławy pierwszego roku. Zajmujemy stałe miejsca i z cichym smacznego bierzemy się za jedzenie.
     - Jesteście niemożliwi - odzywa się dziewczyna po mojej prawej stronie. - Wciąż się karmicie?
     Wymieniam spojrzenie z Ruizem, który lekko wzrusza ramionami i wgryza się w ukochane mięso.
     - Nie, Megan, jedynie odpowiednio wykorzystujemy czas przy stołach.
     Uśmiecha się uprzejmie i wraca do przerwanej konwersacji ze swoją partnerką. Zazwyczaj wsłuchuję się w rozmowy prowadzone przez pierwszorocznych, ale dzisiaj nie mam na to zbyt wielkiej ochoty. Czeka mnie dzień pełen zajęć. Rok akademicki się kończy, za to zaczyna się letnia szkółka. Do siódmej wieczorem zjawić się mają nowi uczniowie. Fioletowi przestaną być najmłodsi wśród tej rodzinki Posłańców. Kolorem dla nowego grona adeptów ma być żółty. Jestem pewna, że to Deien za nim głosował, to jego ulubiony kolor. W każdym razie do wieczora będę zajęta, jedynie podczas przerwy obiadowej znajdę chwilę na złapanie oddechu. Nie mogę się doczekać, aż poznam nowych kolegów.
    Zanurzam łyżeczkę w mleku, nabieram trochę płatków i wkładam do ust. Potrzebuję energii, a jednocześnie czegoś słodkiego. Wiem, że nie jest to dobry pomysł - dietetycy odradzają cukry w pierwszym posiłku w ciągu dnia - ale za bardzo jestem uzależniona od miodowego cudu w kartonach.
      Jem dalej, kiedy Ruiz pochyla się nad stołem.
     - Dogadałaś się już z Anne? - pyta. - Jedziesz w poniedziałek?
     Kiwam potakująco głową.
     - Tak, jadę na całe trzy tygodnie. Szkółka powinna przetrwać beze mnie przez ten czas.
     - O ile Deien nie wysadzi niczego na terenie szkoły w powietrze. 
     Śmieje się i gryzie kiełbaskę, odrobina tłuszczu spływa mu po brodzie. Szczerzę się do niego.
     - O co chodzi? - pyta, a ja uśmiecham się szerzej.
     - Nic. Tylko wyglądasz jak małe dziecko. Ubrudziłeś się - tłumaczę, chwytając jednocześnie za serwetkę.
     Unoszę dłoń i wycieram twarz chłopaka. Patrzy na mnie z niby beznamiętnym wyrazem twarzy, czuję jednak, że odrobinę się spiął. Nie bardzo wiem, o co chodzi, kiedy nagle się rumieni i odwraca wzrok.
     - Dzięki - mówi cicho, gdy odsuwam rękę, i upija łyk soku pomarańczowego. Wbija wzrok w widelec i kontynuuje konsumpcję, wyraźnie się ode mnie dystansując.
     Wzdycham cicho w duchu i jem dalej, w końcu to będzie ciężki dzień. Jestem jednak pełna optymizmu, wierzę, że nie przyniesie on mi niczego złego.
     Cholera, jak bardzo mogę się mylić.

****

     Zbiegam z jedenastego piętra najszybciej, jak potrafię. Muszę stawić się na pierwszym piętrze, by witać nowo przybyłych nowicjuszy. Jestem ciekawa, jakich uczniów będzie teraz miała ta szkoła. Absolwenci - granatowi czwartoklasiści - są już spakowani, ich bagaże spoczywają w kilku salach na drugim piętrze. Jutro rano będą mogli je odebrać, tę noc tuż po przedstawieniu fajerwerków spędzą w śpiworach na sali gimnastycznej. Ostatnia noc w miejscu, gdzie spędzili kilka lat, gdzie uczyli się, jak być Posłańcami. Żywię nadzieję, że każdy z nich odpowiednio poprowadzi swoje życie i będzie dumą dla naszych pedagogów.
     - Już jestem - informuję Cecilię, stając u jej boku. Starsza prefekt uśmiecha się do mnie serdecznie.
     - Cieszę się. Co porabia Ruiz?
     Oczywistym jest, że mój partner nie wita nowych studentów, w końcu nie ma tej samej funkcji co ja, znalazł sobie inne zajęcie.
     - Poszedł na halę, chciał potrenować.
     Kobieta kiwa głową ze zrozumieniem.
     - Nie to, żeby był zły, ale pewnie mu się on przyda - dodaję.
     - Jest już wystarczająco wysportowany, więc pewnie poszedł kogoś pognębić - prefekt tworzy własną teorię. - Albo chce się pozbyć pewnych emocji. - Zerka na mnie, na jej młodej twarzy jawi się podejrzany uśmiech pasujący do jakiegoś elfa. - Jak się miewasz? - pyta, a ja mam dziwne wrażenie, że czegoś mi nie mówi.
     - Dobrze, a co?
     - Nic takiego. Po prostu wyglądasz odrobinę inaczej.
     - Skonkretyzuj.
     Kobieta zakłada pasemko włosów za ucho. Nie jestem zdziwiona, że dzisiaj ma na sobie pomarańczową tunikę, to przecież jej kolor. Do tego białe rurki i czarne sandałki, by wyglądała jak fotomodelka. Nie zazdroszczę jej niczego, cieszę się, że udało mi się w jej osobie znaleźć kogoś, kogo zwać mogę przyjaciółką. Choć czasami nie rozumiem jej toku myślenia. Jak teraz.
     - Masz rumieńce na policzkach, a twoje oczy świecą.
     Patrzę na nią z uniesioną brwią.
     - Ce, właśnie przebiegłam jedenaście pięter, jakiego wyjaśnienia ode mnie oczekujesz?
     Uśmiecha się uprzejmie, nie odpowiadając, i przenosi wzrok w stronę drzwi wejściowe, przez które na korytarz właśnie przedostaje się chłopak w zbliżonym do mnie wieku. Ma ciemne włosy, jest dość wysoki i rozgląda się wokół z nietęgą miną. Wygląda jak przestraszony, uroczy szczeniak.
     Cecelia szturcha mnie pod żebro.
     - Proszę - podaje mi jedną z wielu zielonych opasek, które trzymamy dla nowicjuszy, chwytam ją w palce - zajmij się nim. Przywitaj, wyjaśnij zasady, a później wracaj. Z każdą godziną będziemy tu miały większy ruch, wierz mi.
     Wierzę. W końcu pojawić się ma kolejnych trzydziestu nowych uczniów, a wszystkich prefektów jest zaledwie czwórka. W tej grupie jestem najmłodsza wiekiem i stopniem, więc dość zrozumiałym wydaje się, bym to ja brała na swoje barki najwięcej osób, to ze mną będą najdłużej w tej szkole. O ile panna Alas nie zdecyduje się podjąć pracę w zarządzie szkoły, co Deien proponuje jej od trzech lat. Moim zdaniem byłaby świetnym pracownikiem administracyjnym, o wiele lepszym od Misjonarza, który potrafi zapomnieć układ planu zajęć. Własnego planu zajęć.
     - No to idę.
     Mijam grupkę absolwentów, którzy już umawiają się na spotkanie za kilka tygodni, przechodzę obok dziewczyny, która w grudniu zaczepiła Ruiza przed centrum handlowym. Linaise, przypominam sobie jej imię. Naprawdę jest ładna, a kremowa sukienka przed kolana jedynie podkreśla jej figurę. Nadal nie wiem, dlaczego brunet ją wtedy spławił, teraz by miał obok swoje 36,6 do dręczenia.
     Podobasz mi się fizycznie. Ale to za mało na więcej.
     Zwalniam kroku. Nie wiem, dlaczego wracają do mnie te słowa, ale wywołują lekki dreszcz. Ciężko jest mi jednoznacznie stwierdzić, jak bardzo - i czy w ogóle - poważny był Ruiz. Do tej pory nie wyglądał jak ktoś, kto może zwrócić na mnie uwagę w romantycznym znaczeniu. Wątpię, by tak naprawdę było, a wolę sobie za wiele nie wyobrażać.
     Podchodzę do nieznajomego i uśmiecham się. Bo najważniejsze to miła prezencja przez pierwsze sekundy kontaktu.
     - Cześć - witam się. - Jestem Amelien, jestem młodszym prefektem i dzisiaj oprowadzę cię po twoim nowym domu. Witaj w Szkole Posłańców Życia. Proszę, to dla ciebie.
     Jest niepewny, nie odpowiada na mój uśmiech. Wiem, że nie jest to wina złego wychowania, tylko stresu, dlatego nie biorę tego do siebie.
     Przejmuje ode mnie opaskę i niepewnie zakłada ją na ramię.
     - Cześć. - Patrzy na mnie szarymi oczami. - Nazywam się Byron Hayes. Kazano mi się tu zjawić w dniu dzisiejszym między dziewiąta a szóstą. Ponoć na coś się przydam.
     Sądziłam, że będzie kimś radosnym, na razie jawi się jako zdystansowany, skryty w sobie nastolatek. Mam już takiego jednego na głowie, więc sobie i z tym dam radę.
     - Każdy znajdzie tu miejsce dla siebie. - Wciąż się uśmiecham. - Pozwól, że najpierw zaprowadzę cię do sekretariatu, później zajmiemy się twoim bagażem. Co ty na to?
   Nareszcie odwzajemnia uśmiech, kiwa głową. Dostrzega, że nie mam wobec niego żadnych złych zamiarów, może mi zaufać.
     - Proszę za mną.
     Pół godziny później, kiedy z torbami chłopaka docieramy na przypisane mu siódme piętro i przystajemy przed jego pokojem, zachowujemy się jak dwójka starych znajomych. Byron jest moim rówieśnikiem, wychowywał się w miasteczku na północny stanu Massachusetts, w kochającej rodzinie adopcyjnej. Ma trójkę przybranego rodzeństwa, jak Cecilia, Deien i Anne jest synem diablicy i anioła. Jak to jest, że hybryd podobnych do mnie jest mniej? Czyżby aniołowie mieli aż taką słabość do piękniejszej części piekieł? Zastanawiające. Poza tym chłopak grywa w koszykówkę i lubi przedmioty humanistyczne, jego marzeniem jest zostanie kustoszem w jakieś większej galerii sztuki, najlepiej w Waszyngtonie. Muszę przyznać, imponuje mi takim planem na życie, choć nie jest on zaskakujący czy też oryginalny. Już teraz trzymam kciuki, by mu się udało.
     Do szkoły Posłańców trafił dlatego, bo w styczniu uratował dziecko, które wpadło do zamarzniętej rzeki. Oczywiście, jak każdy z nas użył anielskiej mocy i podzielił się jej cząstką. To Cecelia go zaobserwowała i poinformowała o przyjęciu do akademii, a Hayes wyraził zgodę na pobieranie nauki. By nie wyjawiać prawdy jego rodzicom, którzy z mieszańcami nie mają nic do czynienia, starsza prefekt podała się za wykładowcę w renomowanej szkole niedaleko Bostonu i przybyła z listem. Wyjaśniano w nim, iż dyrekcja szkoły zwróciła uwagę na Byrona z powodu jego ocen i sportowych sukcesów. Niczego nieświadomi rodzice - jak dobrze, że nasze skrzydła są ukryte dla ludzkiego wzroku poza osobami umierającymi - z radością zgodzili się z decyzją syna i przywieźli go pod same mury. Kiedy ja oprowadzałam chłopaka, zajęli się rozmową z Alas, która wszystko im wyjaśniła, tak że po wizycie w sekretariacie i dopełnieniu papierkowych obowiązków państwo Hayes odjechali z powrotem do domu. Od kilku minut Byron spędzał czas jedynie w moim towarzystwie i jeszcze nie narzekał. Czyli z moją komunikatywnością nie ma jeszcze tak źle.
     - Czyli każdego dnia nosisz błękitną kamizelkę? - pytam, zaskoczona. Przywykłam już do pomarańczowych ubrań Cecelii, nie jestem jednak pewna, czy przywyknę także do codziennego widoku takiej części garderoby u nastolatka. - Skąd się to wzięło?
     Uśmiecha się szeroko, jego oczy mają w sobie radość, którą rozmówca przejmuje, bo inaczej nie może. Byron jest jak takie mało światło, które rozświetla pochmurne dni. Nie znam go za długo, ale już go lubię. Miło będzie mieć w nim dobrego kolegę.
     - Dostałem pierwszą na czternaste urodziny od mamy, bardzo mi się spodobała i od tamtej pory się do niej przywiązałem. Oczywiście, musiałem kilka razy szukać innych, bo stare się przetarły, czasami były z tym problemy, ale mam ich kilka. Sama się przekonasz, jak duża to obsesja.
     Śmieję się. Dobrze wiedzieć, że w szkole pojawił się ktoś, kto może przynosić radość innym. Z pewnością Byron nadaje się na Posłańca.
     - Jesteś dziwny - mówię. - Ale to znaczy, że trafiłeś do idealnego dla siebie miejsca.
     - Dzięki. - Przeczesuje dłonią swoje ciemne włosy. - Ty za to jesteś fajna.
     Na ten komplement reaguję uśmiech, ale tylko dlatego, że w porę nie docierają do mnie słowa siedemnastolatka, za późno na mój zwyczajowy chłód w podobnych okolicznościach. Odchrząkuję, a wtedy słychać dźwięk przychodzącego SMSa. Wyciągam telefon z kieszeni i zerkam na wyświetlacz.
     - Przepraszam cię, ale jestem wzywana do dalszych obowiązków. - Chowam przedmiot i patrzę na bruneta. - Rozgość się. O ósmej odbywa się wieczór integracyjny na hali sportowej, dziesięć minut wcześniej jest zbiórka na piętrze przy wejściu. Miło mi cię poznać i do zobaczenia.
     Uśmiecha się wciąż, a jego wzrok łagodnieje.
     - Powinienem ubrać garnitur?
     - Nie, wydaje mi się, że twoja kamizelka wystarczy.
     - To dobrze. - Otwiera drzwi do pokoju. - Mnie również miło cię poznać. To na razie.
     Z chwilą, gdy przekracza próg, odwracam się na pięcie i ruszam korytarzem w stronę schodów. Tak naprawdę okłamałam nowego kolegę, ale to tylko dlatego, że nie chciałam tłumaczyć się z wiadomości od Ruiza. Nie wiem, jakie wytłumaczenie byłoby najlepsze i nie uraziłoby Byrona. Poza tym treść wiadomości odrobinę wytrąca mnie z równowagi.
     Jeśli masz czas, przyjdź do parku, będę czekał przy bukszpanach. Proszę.
     
Właśnie to ostatnie słowo tak bardzo mnie zastanawia.
     Zbiegam na pierwsze piętro, melduję się u Cecelii, która nie znajdując dla mnie chwilowo żadnego zadania, pozwala opuścić budynek, z powrotem mam się zjawić na pół godziny przed lekkim obiadem, jaki zaplanowano. Dziękuję jej i wychodzę na dwór, kieruję się w stronę małej zielonej przestrzeni za szkołą, gdzie możemy obcować z naturą, kiedy przyjdzie nam na to ochota.
     Mam złe przeczucia co do tego, co się wydarzy. Nawet na widok przyjaciele to nie znika. Witam się z nim krótkim cześć, po czym daje się poprowadzić ścieżką.
     Uwielbiam park o każdej porze roku. Każdy miesiąc pokazuje jego piękno i to jest w nim takie niezwykłe. Stajemy przy jednej z ławek i zasiadamy na niej. Widzę, że Ruiz jest spięty. Do tej pory nie chodziliśmy na spacery, nie takie jak te. Misje zmuszały nasz do częstego przemieszczania się na nogach, ale to jest zupełnie coś innego. Przeszliśmy znanymi ścieżkami po to, by schować się przed innymi ludźmi. żeby nam nie przeszkadzali. Zaczynam się denerwować, zerkam niepewnie na chłopaka.
     Dostrzega moje spojrzenie, bierze wdech i odzywa się:
     - Amelien, ja muszę ci coś powiedzieć.
     Spokojnie czekam na to, co ma się wydarzyć. Ruiz już otwiera usta, by mnie o czymś poinformować, gdy nagle znikąd przed nami pojawia się Deien, macha nam z uśmiechem.
     - Cześć, moja ulubiona parko!
     Ruiz szepcze pod nosem jakieś przekleństwo i zaciska wargi, a ja patrzę obojętnie, jak Misjonarz idzie w naszą stronę.
   - Powiedział ci, prawda? - Mężczyzna przystaje w pewnej odległości. - Widzę to po twojej minie. Ale cóż, jeśli chce u nas dalej uczyć, musi wyjechać na te dwa miesiące. Nie martw się, Amelien - uśmiecha się do mnie - znajdziemy ci zajęcie na ten czas.
   Zaskoczona otwieram usta, a Ruiz nie powstrzymuje się od przekleństwa.
   - Nosz kurwa!
   Deien patrzy na niego zaskoczony.
   - Jak ty się wyrażasz? - pyta srogim głosem nauczyciela, który do niego nie pasuje. - I to tak przy koleżance, która... - Przenosi wzrok na mnie i unosi brew, dostrzega moje łzy. - Coś się stało?
   Ignoruję go, wpatrując się w bruneta, a moje serce powoli pęka.
   - Wyjeżdżasz?! Na dwa miesiące?!
   Głos staje się piskliwy, gdy z okrzykiem uderzam partnera w ramię. Deien przeczesuje włosy zmieszany.
   - Czyli jej nie powiedziałeś. Wybaczcie mi...
   - Spierdalaj! - Shota nie powstrzymuje się, podrywa z miejsca i mierzy palcem w Misjonarza. - Już dość popsułeś, wynoś się!
   Celeste odchodzi szybko, nie chcąc narażać się na kolejne brzydkie słowa, a Ruiz patrzy na mnie bezradnie.
   - Amelien...
   Jego szept mnie nie zatrzyma. Wstaję z ławki i mechanicznie poruszam się ścieżkę w przeciwną stronę. Chcę być teraz jak najdalej od szkoły, jak najdalej od bruneta. Gdybym mogła, rozpostarłabym teraz skrzydła i uciekła, najlepiej na drugi koniec świata.
   Chwyta mnie za ramię i obraca w swoją stronę, nie chce, bym od niego odchodziła.
   - Kiedy? - pytam, przełykając słone łzy. - Kiedy się dowiedziałeś.
   - Tydzień temu.
   Grzbietem dłoni ocieram twarz.
   - Kiedy jedziesz?
   - Jutro.
   To za dużo. Czuję się oszukana, łzy nie dają się powstrzymać i płyną, płyną, jakby chciały stać się częścią wodospadu. Nie potrafię spojrzeć na chłopaka, nie chcę. Przez ostatnie dni ukrywał coś istotnego. Dlaczego nie zrobił tego zaraz po otrzymaniu informacji? Pogratulowałabym mu i pomogła powoli się pakować. A tak mam jedynie ochotę zwyzywać go za brak zaufania. Przecież nie kazałabym mu zostać. Uwielbia uczyć, choć dręczy przy tym młodych adeptów. Nie powstrzymałabym go przed uzyskaniem uprawnień, podniesienia kwalifikacji. Chcę, by był szczęśliwy, chcę, by się realizował. Zawsze będę go wspierać, bez względu na to, co będzie planował. Jest moim przyjacielem, kocham go i chcę dla niego jak najlepiej. Dlaczego tego nie widzi?
   - Amelien... - Chce podejść bliżej, ale ja się oddalam. Nie mogę. Między nami powstał właśnie mur. - Przepraszam, ale nie wiedziałem, jak to ująć w słowa. 
   - Normalnie. Wystarczyło to powiedzieć normalnie. Prosto w twarz - cedzę cicho. 
   - Jesteś na mnie zła?
     W tej chwili jestem kłębkiem przeróżnych uczuć: smutku, bólu, niedowierzania, rozczarowania, rozgoryczenia. Mam ochotę krzyczeć, płakać i śmiać się niczym podopieczna pewnego zakładu. Nie umiem pojąć, dlaczego zataił przede mną coś takiego. Przecież nie zatrzymywałabym go!
     Odwracam się i ruszam dalej ścieżką.
    - Amelien, zaczekaj!
     Ani mi się śni. Przyspieszam, aż wreszcie zaczynam biec. Wiem, że nie ucieknę - ścieżka zakręca - ale trochę ruchu pozwoli mi pozbyć się części uczuć targających moją duszę. Wiem, że łzy w końcu się skończą i przestaną płynąć po moich policzkach. Wiem, że będę przeżywała tę chwilę nieufności, dopóki nie zdołam pojąć kierującej chłopakiem siły. Wiem, że będę unikała Ruiza przez najbliższe godziny. Boli mnie to, że zbliżająca się zabawa integracyjna obędzie się bez naszych wspólnych tańców i bez śmiechu, którego się spodziewałam, którego oczekiwałam.
     Plany mają to do siebie, że lubią się zmieniać lub nie wychodzić.

****
   
     Zawiodłam się na własnych myślach. Byłam wręcz pewna w mojej głowie, że i tym razem podczas wieczoru integracyjnego będę się dobrze bawić w towarzystwie Ruiza. Głupie to, ale nawet kupując sukienkę, starałam się znaleźć taką, która się chłopakowi spodoba. Cholera, jestem taka naiwna.
     Z delikatnością, na którą nie mam teraz ochoty, ubieram się. Materiał przyjemnie drażni ciało, kiedy opada, zakrywając uda. Po chwili mam na sobie jedną z najładniejszych sukienek, jakiekolwiek widziałam. Biała góra, rękawki z bufkami, błękitny jak letnie niebo dół, lekko rozszerzony. Jedynym dodatkiem do tej stylizacji jest bransoletka, którą dostałam na urodziny od najważniejszego mężczyzny w moim życiu. Szkoda, że noszę ją teraz ze smutkiem.
     Patrzę na siebie w lustrze i wzdycham. Odrobina podkładu, jaki nałożyłam na twarz, nie rozpromieniła jej, a korektor pod oczy nie do końca zatuszował cienie. Poza tym wyglądam na smutną, co się zgadza z rzeczywistością. Problemem może być dla mnie uśmiechanie się podczas tej jakże wspaniałej dla nowych uczniów imprezy.
     Zaplatam włosy w warkocz, któremu pozwalam opadać na prawe ramię. Rzucam ostatnie spojrzenie w szklaną taflę, po czym wychodzę z pokoju z miną męczennika. Zamykam za sobą, po czym odwracam się i staję twarzą w twarz z Ruizem, który akurat w tym momencie postanowił opuścić swoje lokum. Jakby nie wiedział, że do rozpoczęcia ma znacznie więcej czasu niż ja.
     Patrzy na mnie, jego spojrzenie prześlizguje się z góry na dół. Czuję kolejne łzy napływające do oczu. Myślałam, że więcej ich nie mam. Otwiera usta, by coś powiedzieć, mijam go, zanim wydobędzie się z nich słowo. Nucę na tyle głośno, by mnie usłyszał:
     - It's too late to apologize, it's too late...**
     Skręcam w stronę schodów i dostrzegam piętro niżej chłopaka, którego witałam w progach szkoły. Także mnie dostrzega, uśmiecha się i unosi dłoń, macha. Odwzajemniam to, nie dbając o to, że Ruiz pewnie idzie tuż za mną. Wciąż jestem zła i smutna, żadne czyny bruneta nie naprawią tego, że mi nie zaufał. Przyspieszam kroku, by jak najszybciej zostać pochłonięta przez obowiązki. Wiem, że unikanie problemu nie rozwiąże go, ale nie widzę dla siebie innej drogi w tym momencie. Potrzebuję czasu, by pogodzić się z rzeczywistością.
     - Już jestem - mówię, stając przy boku starszej prefekt. Cecelia patrzy na mnie z uniesioną brwią. - Błagam, nie pytaj.
     Rozumiem, że nie wyglądam zbyt wyjściowo, ale nie mam zamiaru się przebierać czy też poprawiać coś w swoim wyglądzie, inni będą musieli przeżyć mój widok.
     - Nie zamierzam - Ce spogląda na kłębiących się na korytarzu pierwszorocznych. - To co, ustawiamy ich i ruszamy?
     Kiwam głową.
     - Tak, zaczynajmy.
     Z grupą nowych uczniów przechodzimy do sali gimnastycznej, gdzie rozpięte pod sufitem łańcuchy anielskiego włosia wyglądają komicznie, a zawieszone na sznurkach kolorowe koła przywodzą na myśl kiepską parodię szkolnego balu. I w tym jest największy urok.
     Nowe nabytki zajmują miejsca przy stole, jeszcze nie spodziewają się tego, co je czeka - wspominanie snów i łączenie w pary. Choć tego nie chcę, zostaję nawiedzona przez wspomnienia poprzedniego takiego wieczoru - trup na schodach, druga w nocy, ja i Ruiz jako ostatnia para, zalążek przyjaźni. Stając wspólnie przed nieznanym, nie czuliśmy się osamotnieni. Teraz mam ochotę płakać za tym, co być może utraciłam.
     - Motocykl i plaża - rozlega się głos Deiena. - Zapraszam tych, którzy to wyśnili.
     Patrzę na stół pierwszorocznych, z ławy wstaje jasnowłosy, niski chłopak oraz Byron. Uśmiecham się do niego łagodnie, kiedy łapie moje spojrzenie, odwzajemnia je. Mam nadzieję, że takie wsparcie jest wystarczające.
    Kiedy ceremonia "bratania" jest już za nami, na stoły wniesiona zostaje kolacja. Potrawy są tak samo wyśmienite, jak dwanaście miesięcy temu, a sącząca się z głośników muzyka nie przeszkadza w spokojnej konsumpcji. Za to nieustanny wzrok Ruiza wbija mnie w siedzenie. Nienawidzę w tej chwili tego, że jesteśmy partnerami i siedzimy naprzeciwko siebie podczas posiłków. Nie mogę uciec gdzie indziej, bo tutaj jestem przypisana. Szlag. Staram się nie patrzeć na przyjaciela, a w talerz, i zmusić w siebie coś niż jedynie łyżkę ziemniaków.
     - Amelien - wypowiada moje imię, kiedy nakładam sobie sałatkę, mam ochotę rzucić w niego pomidorem. - Możemy później porozmawiać?
     Wciąż na niego nie patrzę, nie jestem w stanie.
     - Nie mamy o czym - burczę, po czym odsuwam od siebie talerz z niedojedzoną kolacją - straciłam kompletnie apetyt - wstaję i udaję się do toalety ukrytej za tandetnymi ozdobami w kształcie słońca i księżyca.
     Schładzam policzki falą zimnej wody, opieram się o umywalkę i patrzę w lustro. Makijaż nie ucierpiał przy kontakcie z cieczą, co mnie nie pociesza, bo wciąż wyglądam okropnie. Najchętniej opuściłabym całe to zgromadzenie i zaszyła się pod kołdrą we własnym łóżku, ale jako młodszy prefekt mam jeszcze kilka zadań do wykonania tego dnia, który chyba nie chce się kończyć.
     Wracam na salę wraz z pierwszymi taktami muzyki idealnej do dziwnych wygibasów, prób tańca i flirtowania z nowymi osobami. Nie dane jest mi wrócić do mojej ławy, kiedy to drogę zastawia mi Byron, jego twarz rozpromieniona jest w uśmiechu.
     - Cześć.
     - Cześć. - Czuję, jak jego obecność delikatnie odrywa mnie od moich problemów. Czyżby chłopak miał być lekarstwem na chandrę rówieśniczki?
     - Zatańczysz ze mną? - pyta, a ja uśmiecham się do niego łagodnie. Od kilku dobrych miesięcy nie miałam okazji obcować z rówieśnikiem spoza szkoły; ciekawym jest poznanie kogoś w tym samym wieku i o podobnym sposobie myślenia.
     - Z przyjemnością - zgadzam się.
     Twarz Byrona rozjaśnia się w jeszcze bardziej radosnym uśmiechu. Chyba nikt ze starszych uczniów nie powiedział mu, iż tradycją szkoły jest nieodmawianie, kiedy ktoś prosi do tańca. Nie wiem, kto to zapoczątkował, ważne, że się przyjęło i jest kultywowane. Ma to w pewien sposób uczyć tolerancji oraz otwartości - w przyszłości będziemy spotykać wielu ludzi, którym zaniesiemy pomoc; komunikatywność jest w tym celu potrzebna.
     Siedemnastolatek prowadzi mnie na środek sali gimnastycznej pomiędzy inne pary. Przystaje, a gdy znajdujemy się twarzą w twarz, kładzie jedną dłoń na mojej talii, a w drugą chwyta moją. Muszę przyznać, że ma w sobie grację godną tancerza, ciekawe, czy nim jest.
     Puszczana piosenka należy do tych skoczniejszych, mój mózg lokuje ją w okolice lat osiemdziesiątych. Mój ulubiony okres, jeśli chodzi o muzykę. Byron prowadzi mnie, a ja wyjątkowo nie mam problemu z oddaniem się pod czyjeś dyktando. Na chwilę mogę stać się czyjąś poddaną.
     - Ślicznie wyglądasz - zagaja chłopak, lustrując mnie z góry na dół. Nie lubię, gdy ktoś tak robi, ale wyjątkowo powstrzymuję się od przewrócenia oczami. Nie wypada tak szybko zrażać do siebie nowo poznaną osobę.
     - Dziękuję. Ty także prezentujesz się nienagannie.
     Uśmiecha się szerzej, a na jego policzkach pojawia się czerwień. Nie jest ona tak urocza jak u innego bruneta, niemniej miło wiedzieć, że potrafię zawstydzić niejednego faceta.
     - Czyli tak wygląda życie w tej szkole? - Rozgląda się na boki, z szeroko otwartymi oczami chłonie to, co dzieje się wokół nas. - Niezły Meksyk.
      Uśmiecham się. Pewnie rok temu przypominałam swoim zachowaniem Byrona, ale przyzwyczaiłam się do szkoły, jak i do jej mieszkańców. W końcu przyjdzie mi tu spędzić jeszcze trzy najbliższe lata.
     - Pierwsze tygodnie mogą być ciężkie - szkółka daje trochę popalić - ale później będzie już z górki, zaufaj mi.
     Odwzajemnia uśmiech.
     - W twoim towarzystwie mnie chyba też się uda.
     Brzmi to jak kiepska próba flirtu czy też nieudolny komplement, ale przyjmuję go - w w mojej sytuacji jestem łasa na każde miłe słowo.
     Gdy czuję, że dobry humor mi wraca, ktoś chrząka za moimi plecami. Byron nie wydaje się być zachwycony, patrzy na tego kogoś z niechęcią. Boję się odwrócić, bo podejrzewam, kto może się czaić.
    - Odbijany.
     Oczywiście, rozpoznaję ten głos. Moja dusza krzyczy.
     Byron nie jest zachwycony, ale nie może zbytnio protestować. Posyła mi zranione spojrzenie i oddaje moją dłoń mojemu misyjnemu partnerowi. Nie chcę tego, wolałabym, by się postawił, by pozostał obok mnie. Potrzebuję pomocy, nie poradzę sobie sam na sam z tym łamaczem serc.
     - Bawcie się dobrze.
     Byron odchodzi, a mój towarzysz prycha pod nosem i ujmuje moją dłoń, a także kładzie swoją na moim biodrze. Spinam się i patrzę na chłopaka, mam nadzieję, że moje oczy miotają teraz piorunami. Najchętniej wydrapałabym Ruizowi oczy albo sama się rozpłakała. Jest mi smutno, a jednocześnie czuję wściekłość wychodzącą z każdej komórki mojego ciała. Zaciskam wargi w kreskę.
     - Wybacz mi, ale to był jedyny sposób, jaki przyszedł mi do głowy. Inaczej chyba nie zgodziłabyś się ze mną porozmawiać.
     Prycham cicho.
     - Mogę postanowić milczeć w każdej chwili.
     - Wyglądasz przepięknie, Amelien. Jesteś piękna.
     Nie reaguję na jego słowa, dla mnie nie mają one ani mocy, ani nie zawierają prawdy. Są puste. Chłopak patrzy na mnie błagalnie niczym szczeniak proszący o przebaczenie za nasikanie do ulubionych butów. Ze mną nie jest tak łatwo; podobne spojrzenia nie mają siły przebicia przez moje mury.
     - Przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej. - Delikatnie zaciska swoją dłoń, przez co moja znajduje się w mocnym potrzasku. Chmurzę się. - Ale się bałem. Kurde. Do tej pory nie zważałem na ludzi, którzy nie należą do mojej najbliższej rodziny. Nie miałem przyjaciół - Assasins się nie liczę - nie miałem nawet dobrych znajomych, więc nie musiałem przejmować się cudzymi uczuciami. Aż spotkałem ciebie. Kogoś, kogo nie chcę ranić. A mimo to zraniłem. Proszę, wybacz mi.
     To nie jest takie proste. Nie u kogoś, kto przez większość życia ma pod górkę. U kogoś, kto każdego dnia budzi się z lękiem, że jego świat się skończy. Że znowu zostanie rzucony w dalekie miejsce, gdzie niczego nie rozpoznaje, wśród ludzi, którzy o niego nie dbają.
     Łzy powoli zaczynają mnie dusić, piosenka staje się za głośna, nasze ruchy za gwałtowne, choć to przecież wolny kawałek. Czuję pulsowanie w głowie zwiastujące jej ból. To nie najlepszy moment na otwieranie się, ale nie potrafię zatrzymać słów, które już na języku układają się w całe zdania.
     - Pierwszy rok - odzywam się - spędziłam u położnej, która przyjęła mój poród i wpisała moje dane do szpitalnego rejestru. Dzięki niej nazywam się zgodnie z wolą matki, która po moich narodzinach zniknęła. Wróciła do nieba, by ponieść karę i opuścić mnie na zawsze. Ta kobieta była dla mnie dobra. W ogóle jej nie pamiętam, ale kiedy tylko spojrzę na jedyne zdjęcie, jakie po niej mam, czuję dobro i ciepło. Przez kilkanaście miesięcy zapewniła mi dom, którego potrzebowałam. Odebrano mnie, bo przez pracę nie mogła poświęcać tak małemu dziecku odpowiedniej ilości czasu. Sąd był bezwzględny, to jego wyrokiem na sześć lat trafiłam do rodziny z Maryland. Poza mną wychowywali także trójkę własnych dzieci. To im zawdzięczam plecy w siniakach i dwukrotnie złamaną rękę.
     Z moich słów wylewa się rozgoryczenie, tak dobrze znane mi uczucie, które chyba nie przystoi siedemnastoletniej dziewczynie. Słyszę, jak Ruiz wciąga powietrze. Muzyka wokół nas nie ma dla mnie znaczenia, kiedy cofam się myślami w przeszłość.
     - Twoi opiekunowie cię bili?! - pyta zaskoczony, zerkam na niego.
     - Czy nie to właśnie powiedziałam?
     Patrzy na mnie, w jego oczach pojawiają się iskierki gniewu. Ten sam wyraz pewnie pojawiłby się także u psychologa, gdybym zechciała się przed nim otworzyć. Ale to się nigdy nie zdarzyło i będąc u trzeciego prawnego opiekuna, po dwóch miesiącach zaczęłam uciekać z cotygodniowych sesji, co stało się powodem do oddania mnie z powrotem do domu dziecka. Nie byłam chciana, skoro okazałam się nieposłuszna.
     Kiwam głową i podejmuję wątek, a jedna z łez spływa po policzku.
     - Tak, bili mnie. Właściwie to mój nowy tata za pozwoleniem mamy. Nie rozumieli, dlaczego mam inny kolor włosów, taki niezwykły. Choć jako dziecko byłam bardziej blondynką, nie miałam całkowicie białych włosów. - Ruiz prowadzi mnie lekko, sprawiamy wrażenie, że nadal tańczymy, myślami odlatując w moją bolesną przeszłość. - Poza tym nie umieli znaleźć wytłumaczenia, dlaczego na plecach mam dwie długie rany. Byłam dla nich odmieńcem, uważali, że zostałam im specjalnie podłożona. Wstydzili się mnie. Po tylu latach jestem zdziwiona, jak długo ze mną wytrzymali.
     Spojrzenie niebieskich oczu jest twarde, a jednocześnie pełne troski. Niestety, Ruiz nie ma szans zmienić mojego dzieciństwa. Nie jest Flashem, by cofnąć się w czasie i naprawić bieg mojej osi czasu. Szkoda.
     - Co z ręką? - pyta. - Jak to się stało, że była złamana aż dwa razy?
     Uśmiecham się smutno.
     - Zostałam pchnięta na ścianę, za drugim razem na kaloryfer, bo byłam nieposłuszna. A później, mając już gips na ręce, oberwałam kolejny raz, bo rodzice musieli się tłumaczyć na pogotowiu. Przyniosłam im wstyd.
     Ruiz przyciąga mnie do siebie bardziej, chce okazać wsparcie, ale ja go teraz nie potrzebuję. Nie chcę, by był tak blisko. Nie w chwili, kiedy wszystko idzie źle.
     - Przecież to nieludzkie - mówi, a jego oddech owiewa moją szyję, przechodzi mnie dreszcz. Jest za blisko.
     - Nie jestem człowiekiem, więc nie musieli mnie traktować jak jednego ze swoich.
     - Co było dalej?
     - Nie lepiej. Mając siedem lat, trafiłam do małżeństwa, które nie mogło mieć dzieci. Nie bili mnie, ale wywierali na mnie straszną presję. Musiałam być we wszystkim najlepsza, inaczej byłam głodzona lub zamykana w komórce obok kuchni.
     Shota jest zaskoczony, ale i zdenerwowany. Nie powinien, nic na to nie poradzi. Nikt nie jest w stanie zmienić mojej przeszłości, bo ona już się wydarzyła, a nie jest mi nic wiadomo o stworzeniu sprawnie działającego wehikułu czasu.
     - Oddali mnie po dwóch latach, trafiłam do kolejnego małżeństwa. To miało już swojego syna, pragnęło córki, ale z powodu przebytego nowotworu Milla nie mogła mieć więcej nowotworu. Na początku było mi u nich dobrze, ale...
     Nieoczekiwanie się wzdrygam, zalewana wspomnieniami. Byłam pewna, że zdołałam zamknąć tę furtkę w swojej pamięci, jak widać nie udało mi się to. Boli.
     - Amelien? Co takiego się wydarzyło u tych ludzi?
     Spoglądam na niego z mokrymi oczami, dostrzega te łzy, unosi dłoń i dotyka nią mojego policzka. Cofam się.
     - Prawie zostałam pobita na śmierć przez pijanego w sztok starszego brata, będąc dziesięciolatką. To się stało. Dlatego proszę cię, do jasnej cholery, nigdy niczego przede mną nie ukrywaj. Miałam już dość popieprzone życie, więcej nie zniosę.
     Shota stara się mnie przytulić, ale nie pozwalam na to, zesztywniała. Wzdycha cicho.
     - Nie wiem, co przeżyłaś, co czułaś. Twoje dzieciństwo było przez wiele lat koszmarem, dlatego obiecuję, że nigdy cię nie skrzywdzę. Nigdy więcej. Przepraszam, że ten raz wywołałem u ciebie łzy. Wybacz mi.
     - To nie jest proste - tłumaczę, odsuwając się. Piosenka już się zakończyła, brunet nie musi mnie  dłużej dotykać. Choć to było przyjemne na moje nieszczęście. - Dziękuję ci za ten taniec. Wydaje mi się, że chyba powinieneś iść się pakować.
     Nie jestem w stanie spojrzeć w twarz przyjaciela. Nie jestem w stanie widzieć bólu  w jego oczach. Nie jestem w stanie dłużej przebywać w jego towarzystwie.
     - Przepraszam - mówię cicho i wyplątuję się z objęć przyjaciela. Nie patrząc na niego więcej, kieruję się w stronę stołów, a płacz chwyta mnie za gardło.
     Przystaję przy stole z napojami, nalewam do jednej ze szklanek sok pomarańczowy. Upijam łyk, zerkając w stronę przejścia i widzę Ruiza, który z całą pewnością zmierza w kierunku drzwi z sali. W moim gardle tworzy się gula, przez którą ciecz nie da rady popłynąć.
     - Idź za nim.
     Prawie podskakuję, słysząc tuż za sobą głos Cecelii, zerkam na nią.
     - Nie.
     Kobieta wzdycha i staje przede mną, szklanka z sokiem wraca na stół.
     - Amelien, nie chodzi teraz o twoją dumę. Deien mi powiedział, co się wydarzyło. Rozumiem, że czujesz się zraniona, ale czy naprawdę chcesz, by wyjechał skłócony z tobą? Chcesz tego?
     Budzenie u innych wyrzutów sumienia to niewdzięczna forma manipulacji, ale dociera do mnie. Teraz to ja wzdycham i smętnie spoglądam w stronę przejścia. Czy mam jakiś wybór, jeśli chcę znowu być radosna? Wątpię.
     - Dobrze - mówię zrezygnowana.
     - Powodzenia.
     Ruszam tam, gdzie jeszcze chwilę temu przechodził Shota. Boję się tego, co będzie, kiedy staniemy twarzą w twarz, ale Ce ma rację - nie mogę pozwolić mu na wyjazd bez pożegnania, przyjaciele tak nie robią.
     Modlę się tylko, by chciał mieć ze mną jeszcze do czynienia.

****

     Czasami nie dbamy o to, jak zostaniemy odebrani. Bo nie musimy. Najlepsi przyjaciele i rodzina chcą nas takich, jakimi jesteśmy naprawdę. Myślę, że Ruiz także chce, bym była sobą zawsze i wszędzie. Nawet po kłótni. Wiem, jak się zachowałam, jak moje słowa mogły uderzyć w chłopaka, chcę to naprawić, by jutro nie patrzeć za nim z wyrzutami sumienia. Dlatego wbiegam na schody i pokonuję je w rekordowym tempie, aż docieram na piętro jedenaste. Nasze różane.
   Nie lubię pożegnań, ale jestem do nich zmuszana przez los. Ze słowami w głowie staję przed drzwiami z numerem czterysta dwadzieścia trzy i pukam. Czekam. Mam nadzieję, że doceni trud, jaki włożyłam w ułożenie swojej przemowy. Wiem, że jest w środku - wyszedł z balu szybciej niż ja, poza tym przez szparę między drzwiami i podłogą widać światło. Więc nie stoję tu nadaremnie.
   Po kilkunastu sekundach drzwi się otwierają, staje w nich ubrany w to, co na imprezie - biała koszula, czarna kamizelka i ciemne jeansy. Wygląda dobrze. Takim chcę go zapamiętać.
   - Cześć - wita się. - Coś się stało?
   Stoję przed nim, patrzę na niego, a przemowa, która przez całą drogę tutaj widniała mi przed oczami, nagle wywiesza kartkę z napisem "urlop do odwołania" i znika z mojego mózgu. Stoję przed swoim misyjnym partnerem z całkowitą pustką w głowie, z otwartymi ustami i wielką ochotą na popełnienie seppuku.
   - Amelien, coś się stało?
   W mojej głowie nie ma słów, ale jest w niej muzyka. To musi wystarczyć.
   - Life is a mystery, everyone must stand alone. I hear you call my name and it feels like... home.***
   Śpiew zamiera w moim gardle, czuję wzbierające łzy. Ruiz patrzy na mnie zaskoczony, a ja czuję wstyd. Lepiej byłoby, gdybym coś powiedziała, a nie wyskoczyła z Madonną. Odwracam się na pięcie i wbiegam do swojego pokoju, zatrzaskuję drzwi, przekręcam klucz i wyciągam go z zamka. Nie chcę, by Ruiz ponownie wykonał sztuczkę z kartką. Opieram się o ścianę koło drzwi, po czym się po niej ześlizguję. Moje serce bije jak oszalałe. Wyrzucam sobie, że mimo wszystko mogłam coś powiedzieć, może nie czułabym się aż tak wielką kretynką.
   Siedzę na podłodze, podciągam kolana i obejmuję je ramionami, opieram o nie głowę i zaczynam płakać. Jutro tak wiele może się zmienić, a ja nie potrafię się z tym pogodzić. Chcę, by obecny stan rzeczy trwał jak najdłużej, pragnę tej rutyny. Jednak los bywa okrutny nawet dla dziecka anielicy.
   Słyszę delikatne pukanie. Dobrze wiem, kto czai się po drugiej stronie, nie reaguję.
   - Amelien - dochodzi mnie głos bruneta. - Otwórz, proszę.
   Chcę wymazać tę scenę z głowy, ale ona jest już przeszłością, wydarzyła się, nie zmienię tego.
   Ponowne pukanie.
   - Amelien.
   Nie ruszam się. Tworzę wokół siebie własną przestrzeń, do której nie mam zamiaru wpuścić nikogo, a szczególnie swojego misyjnego partnera. Chcę być sama.
   Słyszę zgrzyt w zamku, podnoszę głowę i wpatruję się w ciemność, wstrzymuję oddech. Coś się dzieje.
   - Szlag, cholerna wsuwka - mruczy Ruiz, po czym otwiera drzwi do mojego pokoju. Przeszłość pozostawiła w nim umiejętności, które wciąż się przydają. - Amelien?
   Pozostaję na swoim miejscu. Chłopak włącza światło i rozgląda się po pokoju, drga, gdy mnie dostrzega, kuca przede mną, chowam twarz, nie chcę, by widział moje łzy.
   - Am? - Głaszcze mnie po głowie. - Co się dzieje?
   Zaciskam dłonie w pięść, ale za chwilę czuję, że ktoś za nie chwyta - Ruiz ciągnie mnie do góry, chce, bym wstała. Poddaję się jego sile, wpatrując w podłogę i zagryzając wargę. Chwyta mój podbródek, chcąc, bym na niego patrzyła. Co pewnie zakończy się jeszcze większym płaczem.
   - Dlaczego do mnie przyszłaś? - pyta, badając moją twarz. - Dlaczego dla mnie zaśpiewałaś?
   Przez rok wspólnej pracy nauczyłam się, że mogę być z nim szczera w każdej kwestii. Może i mnie wyśmieje, ale postara się zrozumieć i zawsze będzie przy mnie.
   - Chciałam się pożegnać - odpowiadam cicho. - I powiedzieć, że będę tęsknić.
   Niebieskooki uśmiecha się szeroko i przytula mnie do siebie, otoczona jego ramionami czuję się bezpiecznie i dziwnie. Jakbym trafiła w idealne miejsce. Do tej pory taki kontakt fizyczny był między nami rzadkością, teraz przyszedł mu dość naturalnie. Moje serce wciąż bije jak głupie.
   - A ja czuję, że już tęsknię - szepcze w moje włosy. - I to bardzo.
   Odsuwam się nieznacznie, patrzę prosto w jego twarz, którą znam na pamięć. Wiem, które mięśnie odpowiadają za jego uśmiech, które za wyraz złości. Wiem, skąd są zmarszczki w kącikach jego oczu. Wiem, skąd mała blizna na lewej skroni. Wiem, kiedy jego oczy zaczynają lśnić, wiem, kiedy robią się pochmurne. Znam tę twarz i kocham ją. Z całego serca.
   Podejmuję decyzję. Bez bólu, chwila dla nas.
   Wspinam się lekko na palce i całuję Ruiza, a na dworze pojawiają się fajerwerki.
   Może i pocałunek nie jest idealny - źle wymierzyłam i trafiłam na dolną wargę chłopaka - jednak jestem z siebie dumna. Po raz pierwszy w życiu inicjatywa wyszła ode mnie. Może nie jestem mistrzynią całowania, nie mam za wiele doświadczenia, jednak dla mnie ten pocałunek jest najpiękniejszym na świecie. Bo całuję chłopaka, w którym się zakochałam, a on się ode mnie nie odsuwa.
   Gdy czuję, że dłużej nie wytrzymam stania na palcach, robię krok w tył. Zrobiłam to świadomie, nie ma się czego wstydzić. Byłam sobą. Dlatego nie boję się spojrzeć na Ruiza z uśmiechem na ustach.
   Patrzy na mnie zaskoczony, jego policzki oblane są czerwienią, nocne niebo rozświetlane jest kolejnymi fajerwerkami. Czekam, aż coś powie, podoba mi się ta cisza między nami. Nie boję się, że teraz mnie odtrąci. Otwarłam się przed nim, nie mam wyrzutów sumienia.
   - To nie powinno się wydarzyć. - Słowa chłopaka może powinny zaboleć, ale ja nie biorę ich do serca. Wydarzyło się, czasu nie cofnie. - Nie powinno.
   Robi krok w moją stronę, znowu jesteśmy tak blisko siebie, patrzę mu w oczy.
   - Nie tak - szepcze. - To ja chciałem zrobić to pierwszy.
   Zaskoczona otwieram szeroko oczy, które za chwilę przymykam, czując puls własnego ciała, szybkie bicie serca i słodkie wargi Ruiza na swoich ustach. Trzyma moją twarz w dłoniach i całuje, jakby jutro miał się skończyć świat. Zatapiam się w tym doznaniu, ale wiem, że nie utonę. On mnie uratuje.
   - Chciałem zrobić to pierwszy - odzywa się, gdy odrywamy swoje usta. - Ale nie potrafiłem dostrzec odpowiedniego momentu. - Przejeżdża palcem wskazującym po mojej górnej wardze. - Myślałem, że zrobię to jutro, by pożegnanie pozostawiło jakąś nadzieję. A teraz nie wiem, czy chcę wyjeżdżać.
   Uśmiecham się do niego.
   - Musisz. Nie pozwolę, byś nie wziął udziału w kursie i nie zdobył kwalifikacji tylko dlatego, że jakaś dziewczyna cię pocałowała.
   Odwzajemnia uśmiech i opiera swoje czoło o moje.
   - Nie jakaś dziewczyna, tylko ty. Moja misyjna partnerka. Moja najlepsza przyjaciółka. Dziewczyna, przy której poczułem impuls.
   Nie wiem, jak rada wyczuła, że kiedykolwiek ja i Ruiz moglibyśmy obdarzyć się miłością i być ze sobą dla siebie, ale jednak jej intuicja się sprawdziła. Przynajmniej tak mi się wydaje.
    - Jedziesz - szepczę. - Innej opcji nie widzę.
    - Ale ja nie chcę - odpowiada. - Nie teraz.
    - Musisz - powtarzam. - Siłą zaciągnę cię do samochodu, do którego wrzucę twój bagaż, dbając o to, by uderzył cię on w tył głowy, pomacham ci i wrócę do bycia prefektem. A ty pojedziesz na lotnisko, wsiądziesz w samolot i wieczorem będziesz w Oregonie. Napiszesz do mnie maila z relacją lotu, przez kolejne dwa miesiące będziesz do mnie pisał co trzy dni długie wiadomości, po czym wrócisz, a ja na powitanie cię uściskam.
     - To jest twój plan dla nas na najbliższe tygodnie? - pyta, drażniąc się ze mną, co chwila przybliżając i oddalając swoją twarz.
     - Wstępny, ale tak. Jakieś obiekcje?
     - Wiadomości co dwa dni.
     - Okay. Może przez te czterdzieści osiem godzin coś się nowego wydarzy.
     - Rozmowa przez telefon raz w tygodniu.
     Parskam śmiechem i wtulam się w niego. Jego ciało jest najlepszym kaloryferem na świecie. I nie myślę w tym momencie o jego pięknych mięśniach, których widok wywołuje u mnie rumieńce jak nic innego.
     - Ale pamiętasz o różnicy czasu, tak?
     - Mogę zarwać  noc, by usłyszeć twój głos. To nie będzie poświęcenie.
     Szczęście. Wielkie szczęście napełnia mnie całą. Do tej pory myślałam, że jeśli zrobię krok i zdradzę się ze swoimi uczniami, zniszczę to, co było między nami, obawiałam się, że nasza relacja ulegnie zmianie i stanie się sztuczna. Ale tak się nie stało. Jesteśmy tu razem, objęci, a świat za nami kręci się własnym rytmem. Tworzymy chwile dla nas, zapełniamy pamięć pięknymi wspomnieniami. I nawet perspektywa jutra już nie jest dla mnie straszna. Bo wiem, że gdy wróci, Ruiz będzie dla mnie. Wytrzymam tę rozłąkę, by później spędzać z nim jeszcze więcej czasu niż dotychczas.
      Nie wiem, jak długo sterczymy tak, ale jest mi dobrze. Tak po prostu. Fajerwerki wciąż rozbrzmiewają, dekorując niebo swoimi kolorami, a my to przegapiamy. Wyswobadzam się z objęć chłopaka i ciągnę go do okna. Stajemy przed nim obok siebie, trzymając się za ręce, i patrzymy na ogród i nocne piękno usiane gwiazdami i sztucznym, barwnym pięknem. Czuję rumieńce na policzkach i wiem, że Ruiz także się czerwieni. To niespodziewany u mnie stan, ale jest mi z nim dobrze.
     Przyzwyczaiłam się też do tego, że jest w tej szkole ktoś, kto idealnie rujnuje romantyczne chwile. Gdy Deien wpada do mojego pokoju, nie jestem zbytnio zaskoczona. Raczej zła, bo przerwał nam oglądanie pokazu.
     - Ha, mam cię!
     Zerkam na Misjonarza przez ramię i krzywię się. Stoi w progu mojego pokoju i krąży wzrokiem ode mnie do Ruiza, zahacza przy tym o nasze złączone dłonie. Nie powinien mieć wątpliwości, co takiego się dzieje.
     Chrząka cicho.
     - Wybaczcie mi, mam nadzieję, że nie przeszkodziłem?
     Ruiz puszcza moją dłoń, za to czuję, że obejmuje mnie w pasie.
     - Nie, nie przeszkodziłeś, najlepsze już było - odpowiada z powagą. - O co chodzi?
     Celeste patrzy po nas, chce coś powiedzieć zaczepnego, ale gryzie się w język. Zamiast tego odpowiada na pytanie chłopaka.
     - Niedługo skończy się pokaz fajerwerków, trzeba poprowadzić młodzików do pokoi, by się nam jeszcze nie zgubili. Am, będziesz mi potrzebna.
     Kiwam głową.
     - Jasne, zaraz zejdę na dół.
     Deien odchrząkuje, po czym odwraca się na pięcie i wychodzi z pokoju. Czuję na sobie spojrzenie Ruiza, spoglądam na niego, a niebieskie oczy się śmieją.
     - O co chodzi? - pytam, wyswobadzając dłoń z uścisku. - Ciśnie ci się na usta jakaś sarkastyczna uwaga, prawda?
     - Może. Ale chciałem ci tylko życzyć miłego niańczenia dzieciaczków. - Pochyla się i całuje mój policzek. - Jak skończysz, wpadnij do mnie, chcę ci osobiście powiedzieć dobranoc.
     
Przewracam oczami, uśmiechając się. Mając taki cel chyba poradzę sobie z bandą pierwszorocznych.
     - Tylko nie zaśnij z tego oczekiwania - radzę. - Inaczej tych ust już dzisiaj nie posmakujesz.
     Śmieje się, gdy wychodzimy razem z pomieszczenia. Przechodzi do siebie, puszczając mi oczko, a ja zmierzam na schody, po których zbiegam jak kilkanaście godzin wcześniej, z wielką radością w sercu i nadzieją, że już wszystko będzie dobrze, nawet ta rozłąka.

****

     Słoneczny poranek, któremu towarzyszy śpiew ptaków. Błękitne niebo pozbawione chmur. Ja stojąca obok zaparkowanego minivana, Deien narzekający na upał i Ruiz pakujący walizki do bagażnika pojazdu z krzywym uśmiechem na ustach. Patrzę, jak brunet wrzuca ostatnią z toreb i wzdycha. Czarna koszulka opina jego szczupły tors. Pragnę na chwilę schować się w jego ramionach, gdzieś w kącikach oczu kryją się łzy. Przyszła pora na pożegnanie.
     - Kurde, nie macie może przenośnego wentylatorka? - pyta Deien. - Takiego małego? Może być nawet różowy, wezmę każdy!
     Przewracam oczami. Misjonarz głównie martwi się o siebie, przywykłam już do tego, więc zbytnio nie przejmuję się jego słowami. Większą uwagę zwracam na Shotę, w końcu to on wyjeżdża. Z tego powodu odrobinę boli mnie serce.
     - Nie mam żadnego, ale mogę ci przywieźć - mówi brunet, odchodząc od samochodu i wpatrując się w niebo. - Wrzesień też może być ciepły.
     - Nie dobijaj mnie. - Mężczyzna przeczesuje włosy dłonią i zerka na nastolatka. - Włożyłeś wszystko?
     - Tak, zmieściło się. Możemy jechać.
     - Okay, to ja idę po swoje dokumenty. Wiedziałem, że zostawiłem prawko w sekretariacie. - Jego roztargnienie może go kiedyś zgubić. - Zaraz wracam!
     Odwraca się i rzuca biegiem w stronę szkoły. Zerkam na Shotę, a w oczach pojawiają się pierwsze łzy.
     Czyli przyszedł czas pożegnania. Czuję na sobie spojrzenie dziewiętnastolatka, nie mam odwagi go odwzajemnić. Wydarzenie ostatniego wieczoru jest żywe w mojej pamięci. Pocałowanie Ruiza mogło być ryzykowne, jednak nie miałam czego żałować. Za obopólną zgodą nasza relacja przeszła na wyższy poziom. Za szybko jednak musi przejść przez próbę.
     - Hej - Ruiz przystaje przy moim boku - tylko mi się tu nie rozklejaj.
     Uśmiecham się lekko pod nosem.
     - Jesteś ostatnią osobą, przy której mogłabym się rozpłakać. Próbuj dalej.
     Przybliża się jeszcze bardziej i dotyka palcami mojego policzka. Podnoszę na niego wzrok, niebieskie oczy lśnią. Chcę zapamiętać to spojrzenie.
     Głaszcze moją skórę, drżę pod tym dotykiem. Jesteśmy tak blisko siebie, jak kilkanaście godzin wcześniej. Ponownie czuję przemożną chęć pocałowania przyjaciela. Shota chyba to podziela, bo pochyla się i zatrzymuje kilka centymetrów od moich ust.
     - Będę za tobą tęsknił, Amelien.
     - Och, proszę cię. Pewnie będziesz się cieszył, że nie zobaczysz mnie przez tyle czasu.
     Muska moje usta.
     - Naprawdę będę tęsknił.
     - Ponoć już tęsknisz.
     Wzdycha cicho.
     - Och, pozwól mi się w końcu pocałować.
     - Cały czas nie wiem, na co właściwie czekasz.
     Spogląda na mnie, jego dłoń gładzi mój policzek. Uśmiecham się, kiedy chłopak pochyla głowę i nie bacząc na to, że Misjonarz może wrócić do nas w każdej chwili, że może zacząć piszczeć i oznajmiać światu, że jego oczy widzą wielką radość, Ruiz całuje mnie. Pocałunek ten jest inny, niż wczorajsze - pełen czułości i obietnicy, niemalże namiętny. Kładę dłonie na jego ramionach, pozwalam objąć się w talii i odwzajemniam pocałunek. Przez kilka sekund nic się nie liczy.
     - Kiedy wrócę - mówi, kiedy odrywa swoje usta - będziemy musieli coś ustalić. A teraz dziękuję ci za najlepsze wspomnienia przed wyjazdem. Będę tęsknił.
     - Ja też. - Zerkam ponad jego ramieniem, dostrzegam wracającego Deiena. - A teraz pora powiedzieć sobie do zobaczenia za dwa miesiące.
     
Uśmiecha się i przytula mnie do siebie. Kiedy Celeste jest na tyle blisko, by widzieć, co robimy, widzi jedynie uścisk dwójki przyjaciół. I dobrze, bo nimi pozostaniemy do powrotu bruneta. A później się zobaczy.
     Uścisk słabnie, niechętnie wyswobadzam się z objęć Ruiza, uśmiecham się smutno.
     - Zadzwoń, jak już dotrzesz.
     - Jasne. - Dotyka dłonią mojego policzka. - Będę dzwonił tak często, jak dam radę.
     - Trzymam cię za słowo.
     Uśmiechamy się do siebie po raz ostatni, brunet pośpieszany przez Deiena z ociąganiem wsiada do samochodu. Wychyla się przez otwarte okno i macha mi.
     - Do zobaczenia za dwa miesiące, Amelien!
     Odmachuję, a w oczach czuję łzy.
     - Do zobaczenia!
    Patrzę za nimi długo po tym, jak znikną za zjazdem na główną ulicę. Pozwalam łzom płynąć po twarzy. Stoję nieruchomo, nie zważając na to, że wokół mnie rozlegają się rozmowy uczniów i śmiechy. Czwartoroczni rozpoczęli swój maraton robienia pamiątkowych zdjęć z każdym, kto powinien pozostawić jakiś ślad w ich pamięci. Pierwszoroczni chodzą po placu, zapoznając się z nowym miejscem w świetle dnia, kiedy to po raz pierwszy zostanie im przedstawione grono pedagogiczne od strony nauczania. O jedenastej zaczynają pierwsze spotkanie letniej szkółki. Dowiedzą się o istnieniu misji. Będą tym przerażeni, zaskoczeni albo zaczną się śmiać. Zaczną stawać się częścią czegoś większego. Jak rok temu ja i Ruiz.
     Powolnym krokiem wracam do budynku szkoły i kieruję się na schody. Jest mi smutno, bo nie spotkam nagle Shoty, który ze złośliwym uśmiechem porówna mój chód do poruszania się żółwia, na co zareaguję gadką o paradoksie Achillesa i żółwia. Przez kilka tygodni nie będzie go obok, kiedy będę chciała posiedzieć w ciszy. Dopiero teraz dociera do mnie, jaka samotna się stałam.
     Zatrzymuję się przed drzwiami do swojego pokoju, sięgam po klucz do kieszeni, kiedy rozlega się mój telefon. Ktoś próbuje się do mnie dodzwonić, a rozpoznając dzwonek, dziwię się, jak szybko to następuje.
     - Ruiz, coś się stało? Zapomniałeś czegoś?
     - Tak, spakować ciebie do jednej z moich walizek. - Uśmiecham się na te słowa. - A mówiąc poważnie, to chciałem cię o coś prosić.
     - Słucham.
     - Jak tylko Deien wróci do szkoły, weź go łaskawie ode mnie uderz w ten jego głupi łeb, okay?
     Śmieję się.
     - Nie mów mi, że jest aż tak źle.
     - Uwierz, to jakieś pieprzone piekło.
     - Ale nie ma was dopiero pół godziny!
     - To i tak za długo. Już zaczął snuć przede mną wizję tego, że udzieli nam ślubu. Wyjaśniłem mu, że jeszcze nic nie zostało powiedziane, ale chyba do niego nie dotarło. Ekscytuje się niczym dzieciak nową grę na XBoxa. - Wzdycha, a ja czuję ciepło wokół serca. - No, to tyle. Chciałem cię tylko o to prosić i usłyszeć twój głos. Cholera, jak my wytrzymamy tyle czasu bez naszych docinek?
     - Damy radę - mówię z mocą. - Pomyśl o tym, jak miło będzie to nadrobić. Będziemy mieli na to cały kolejny rok szkolny.
     - Masz rację, przyszłość przed nami wygląda interesująco.
     Głupie jest to, że się rumienię jak zakochana nastolatka, ale przecież nią jestem, czyż nie? Będę tak reagować na słodkie słowa chłopaka, jak często będę miała okazję.
     - Kończę już, bo niedługo lotnisko, a Deien już każe mi schować telefon. Co za sadysta.
     - Wiesz, wydaje mi się, że jesteś większym sadystą niż on.
     Teraz to on się śmieje.
     - Zadzwonię jutro wieczorem, może być?
     - Będę na to czekać.
     Mogę się założyć, że właśnie w tej chwili brunet się uśmiecha. Bez problemu wyobrażam go sobie w samochodzie, jak siedzi przy otwartym oknie, wiatr rozwiewa jego włosy, a okulary słoneczne chronią jego oczy przed zbyt silnymi promieniami. Mając taki widok w głowie, dam radę podołać najbliższym tygodniom.
     - W takim razie do usłyszenia.
     - Baw się dobrze, do usłyszenia.
     Chłopak kończy połączenie, a ja bez ucisku na sercu otwieram drzwi do pokoju, podchodzę do biurka i spoglądam na ramkę z naszym zdjęciem z ostatnich odwiedzin u Laureen. Nasza dwójka i Connie szczerzący się do fotografa - Brian śmiał się z nas, kiedy przez pięć minut dyskutowaliśmy nad odpowiednimi minami do tego zdjęcia. Ale w końcu wyszło ono znakomicie. Mając taką pamiątkę, lepiej poradzę sobie z tęsknotą. Mam też bransoletkę, którą dostałam na urodziny od Ruiza. W tych przedmiotach mam wsparcie, wierzę, że przetrwam, a gdy Shota wróci, będę mogła go całować, kiedy przyjdzie mi na to ochota.
     O ile nic się nie zmieni. Boże, dopomóż mi w tym marzeniu.

 _______________________________________
* "Me and my broken heart" Rixton, 2014
** "Apologize", OneRepublic feat. Timbaland, 2007
*** "Like a prayer", Madonna, 1989

1 komentarz :

  1. Cóż to za przyjemność mnie dzisiaj spotkała! Nie mogłam się przemóc co do przeczytania, to Cleo czytała mi jak Cath Leviemu na głos! Yea. Mimo tego, że komentowałam w trakcie czytania to jednak zostawię po sobie jakąś pamiątkę. Co mogę powiedzieć? Ruiz <3. Am trochę się chwilami dziwnie zachowywała, no, ale w sumie tak. Jest w tym dziwnym, nastoletnim wieku, wybaczymy jej! W ogóle wydaje mi się, że czasem Ruiz gra takiego... 20-kilku latka :o.
    Nie mogę się doczekać drugiej części i pewnie przeczytam ją już osobiście buahaha.
    Pozdro 600! Szkoda, że nie można wstawiać zdjęć, pewnie bym wrzuciła zdjęcie jak śpisz >D!

    OdpowiedzUsuń

Hope Land of Grafic