czwartek, 8 września 2016

Fałszerstwo dla przyszłości





     Przez całe dzieciństwo wpaja się nam, jak bardzo zło, którego możemy się dopuścić, niszczy życie. Byliśmy karani za te większe i mniejsze przewinienia, nasi rodzice mieli nadzieję, że wyciągniemy odpowiednie wnioski i w dalszej socjalizacji staniemy się dobrymi ludźmi. Takimi, których świat chce oglądać, nie przestępcami pokazywanymi w telewizji z zakutymi rękami. A my, dzieci, staraliśmy się postępować według nakazów, przestrzegać zakazów i pokazać, że zło, z którym się urodziliśmy jako pamiątką, nie kiełkuje w nas, a powoli umiera. Przybyło nam lat, zmieniliśmy się bądź nie, ale pewne nauki w nas pozostały.
     Mnie przez kilka pierwszych lat nie miał kto uczyć życia oraz rozróżniania dobra od zła. Wychowywały mnie nianie - do dziadków było daleko, poza tym moja matka twierdziła, że świetnie sobie radzi. Przykra prawda: w ogóle nie podołała tej roli. Najpierw porzuciła mojego ojca, a później nie miała dla mnie czasu, zajęta swoją karierą błyskotliwej pani adwokat. Nie miałam jej za złe, że realizuje się zawodowo, ale czasami chciałam, by przyszła do mojego pokoju, przytuliła mnie i zapytała, co u mnie słychać. Nie doczekałam się tego, a mając prawie osiemnaście lat, nie oczekiwałam zmiany.
     Stoję przy ławce i zerkam w stronę okna. Zima powoli odchodzi, choć chłód nie ustaje w swoim planie uprzykrzania życia każdemu, kto zechce wyjść na zewnątrz. Koniec lutego. Za kilka miesięcy powinnam opuścić na dobre to miejsce, ale najwidoczniej - na własne życzenie - wylecę stąd już dzisiaj.
     Dobę temu wypłakiwałam sobie oczy niczym bóbr, teraz jestem spokojna, wręcz pozbawiona emocji. Wiem, że przegrałam na starcie, ale nie żałuję, cel był tego wart.
     - Indio - zwraca się do mnie wysoka kobieta po czterdziestce z okularami na orlim nosie, mysimi włosami związanymi w kok i wąskimi ustami - nasze grono już postanowiło. Zgodnie z nim z dniem dzisiejszym nie jesteś już uczennicą liceum imienia Benjamina Franklina.
    Spuszczam głowę, a po moim policzku płynie pojedyncza łza. Tygodnie obaw i stresu nareszcie się skończyły. Jestem wolna. Pozbawiona przyszłości. Taki los wybrałam dla siebie tamtego dnia.

~*~

     Biegłam korytarzem uradowana tym, że udało mi się poradzić sobie ze sprawdzianem z chemii.  Wciąż nie wiedziałam, dlaczego zdecydowałam się na ten przedmiot. Powinnam przejść przez niego wcześniej, nie czekać do klasy maturalnej. To był mój licealny błąd. Ale ten etap życia niedługo miał się zakończyć. Przyszłość przede mną prezentowała się dobrze: miałam zebraną odpowiednią ilość punktów, by dostać się do college'u, a później na szanowany uniwersytet, który coś mi da. Wiedziałam, że chcę się kształcić, by mieć kwalifikacje i nie chodzić po galeriach sztuki z prośbą o udostępnienie moich obrazów. Te już teraz broniły się same, a moje zdolności zostały dostrzeżone. To mi wystarczało, przynajmniej do rozdania dyplomów.
     Dlaczego biegłam, choć było to zabronione na szkolnych korytarzach z powodu bezpieczeństwa? Szukałam swojego przyjaciela. Powinien właśnie skończyć zajęcia z trygonometrii, jednak nie dostrzegłam go przed salą. Dyszałam lekko, biegi to nigdy nie była moja bajka. Zastanawiałam się, gdzie to chłopak mógł się podziać. Nie miałam wiele czasu, kolejna lekcja odbywała się na najwyższym piętrze budynku, a wolałam się nie spóźnić, by bardziej nie podpaść następnemu nauczycielowi.
     Gdy po trzech minutach nadal nie widziałam przyjaciela, pobiegłam na schody z postanowieniem, że poczekam do godziny obiadowej. Moja radość pewnie opadnie, ale chciałam sama przekazać Nealowi nowinę. Wiedział, jak ważne jest, by, zaliczyła ten przedmiot, by do końca szkoły mieć minimum stresu.
     Nadeszła pora lunchu, więc chwyciłam za plecak i ruszyłam na stołówkę. Bynajmniej nie byłam fanką szkolnego jedzenia - przez narzucone oszczędności rzadko kiedy trafiało się coś naprawdę dobrego i zjadliwego. Wiedziałam jednak, że tam spotkam swojego przyjaciela.
     Pchnęłam drzwi i weszłam do pomieszczenia, gdzie z każdej strony atakowały rozmowy licealistów o zakończonej letniej części sezonu koszykarskiego, o bożonarodzeniowym balu, na który się nie wybierałam, bo nie lubiłam tańczyć. Przystanęłam obok lad i skrzywiłam się. Nic tutaj nie zachęcało swoim zapachem do skosztowania, mimo to czułam, że muszę coś zjeść. Szkoda, że zaspałam i nie zdążyłam przygotować sobie kanapek w domu. Teraz mój żołądek za to płaci.
     Nabrałam na tacę trochę sałatki z tuńczykiem, chwyciłam za butelkę wody mineralnej, zapłaciłam i ruszyłam w stronę stolików. Wzrokiem poszukiwałam brązowej czupryny, a kiedy już ją znalazłam, z uśmiechem podeszłam za plecy jej właściciela.
     - Cześć, Neal - powiedziałam szeptem przywodzącym na myśl ten pojawiający się w horrorach.
    - Jezu! - wykrzyknął chłopak, podskakując na swoim miejscu. - India, weź się zachowuj jak człowiek, okay?
     Odłożyłam tacę, śmiejąc się pod nosem, zasiadłam obok przyjaciela.
    - Wybacz, ale chyba dobrze wiesz, że nie jestem człowiekiem - powiedziałam, nabierając na widelec pierwszą porcję jedzenia.
     - Wciąż staram się znaleźć sposób na zbudowanie dobrej rakiety i wysłanie cię z powrotem - odgryza się. - Przypomnij mi, co to była za planeta?
     - Podobna do Kryptonu, ale z dużą ilością oceanów - odparłam z uśmiechem, podając mu test. - Widzisz to piękne "A"? - zapytałam, wskazując palcem na ocenę.
     - Widzę. Gratuluję. - Odwzajemnił uśmiech, ale był on bardzo słaby.
     - Dzięki!
     Chwyciłam za widelec, jednak zanim zabrałam się za jedzenie, przyjrzałam się uważnie Nealowi. Nie wyglądał za dobrze: był blady, zaciskał usta, a pod jego oczami czaiły się fioletowe cienie, które jeszcze nie były za bardzo widoczne, ale już szykowały się do tego, by jawnie zagościć na obliczu siedemnastolatka. - Hej, wszystko w porządku?
     Dotknęłam palcami jego policzka, spojrzał na mnie, a przydługie brązowe włosy opadły mu na czoło. Zaczęłam się martwić.
     - Nie - westchnął. - Nie jest w porządku. Wczoraj wróciłem dopiero po dziewiątej, choć Hank obiecał, że później niż o siódmej z warsztatu nie wyjdę. Dzisiaj też mam być tak długo, a w sobotę zejdzie mi chyba od rana do wieczora. Stary, parszywy oszust.
     Ostatnim słowom towarzyszył jad. Patrzyłam, jak chłopak unosi do ust puszkę z zimnym napojem i zrobiło mi się smutno. Smutno, bo wiedziałam, dlaczego po szkole musi harować jak wół w warsztacie samochodowym u człowieka, dla którego określenie "gnojek" jest jednym z najłagodniejszych. Wiedziałam, dlaczego mama Neala liczy każdą złotówkę i nie pozwala sobie na kupno słodyczy dla swoich młodszych pociech. Wiedziałam to i swego czasu chciałam im pomóc, podjąć pracę, by dzielić się z nimi zarobkami, albo też oddawać część mojego kieszonkowego, którym hojnie obdarzała mnie matka która nie miała nic wspólnego z moim wychowaniem. Ale pani Carter nie chciała moich pieniędzy. Godziła się jedynie na to, bym za darmo opiekowała się Samem i Alisson, kiedy ona szła na popołudniową lub nocną zmianę, a Neal jeszcze nie wrócił z pracy. Choć nawet to przychodziło jej z trudem. Jakby stale zapominała, że kilka lat temu, kiedy moja matka postanowiła zmienić swoje życie i krążyć z jednej sali sądowej do drugiej, prawie w ogóle nie wracając do domu, pani Carter zgodziła się mną opiekować. Więcej, przygarnęła mnie do swojej rodziny, pokazała mi, że będąc samotną matką - jak moja, która jednak uciekała od obowiązków - nie poddaje się i stawia czoła każdemu nowemu dniu. Była moim autorytetem, chciałam się jej odwdzięczyć za wszystko, co mi ofiarowała.
     - Dlaczego nie odejdziesz i nie znajdziesz czegoś innego? - zapytałam. - W dodatku jest zima, co ty robisz w tym warsztacie? Raczej nie zmieniasz teraz kół.
     Posłał mi smutne spojrzenie.
      - To nie pora. Czyszczę stare części, które ten gbur zachomikował na czas kolejnej wojny światowej. Nigdy nie widziałem tyle złomu, co u niego. W dodatku wszystko jest w smarze. - Westchnął ciężko. - Codziennie coś czyszczę, codziennie słyszę, jak się ze mnie śmieje. Mimo to nie mogę zrezygnować. Może i mnie wykorzystuje, ale płaci dość dobrze. Wiesz, że bez tych pieniędzy byłoby nam ciężko.
     Dobrze o tym wiedziałam. Po raz kolejny podjęłam próbę rozmowy na temat zapomogi z mojej strony.
     - Neal, pamiętaj, że zawsze mogę wam dać trochę...
      - Przestań! - przerwał mi, gwałtownie podnosząc głos, który mnie przestraszył do tego stopnia, że upuściłam widelec, a apetyt całkowicie mi przeszedł. Dostrzegł moją zaskoczoną minę, westchnął ponownie. - Przepraszam cię, nie chciałem. Wiem, że chcesz dla nas jak najlepiej, ale miałaś do tego nie wracać.
     - Ja... Pamiętam, tylko... Chyba wciąż mam nadzieję, że zmienisz zdanie.
     Patrzył na mnie, sięgnął do moją dłoń i ścisnął ją.
     - Dziękuję, ale na razie się to nie stanie. Teraz jedz i ciesz się końcem problemów z chemią. A ja będę się martwił przyszłym sprawdzianem z matmy - Uśmiechnął się, po czym wstał, chwycił za swoją tacę. - Spotkamy się po szkole?
     - Jasne.
     Schylił się i pocałował mnie w czoło, następnie ruszył w stronę wyjścia. Przez chwilę patrzyłam za nim, zastanawiałam się nad tym, co innego mogłabym zrobić, by jemu i jego rodzinie żyło się lepiej. Żeby Neal nie martwił się, że nie pójdzie do college'u, nie spełni swoich marzeń.
     Był moim najlepszym przyjacielem, od kiedy wpadliśmy na siebie na chodniku przed naszymi domami. Mieliśmy po osiem lat, dopiero się wprowadziłam. Czułam się osamotniona i przerażona nową rzeczywistością. A on? Uśmiechnął się do mnie, pomógł wstać, przedstawił się i zaprosił mnie do siebie na lemoniadę. Tak zaczęła się nasza wspaniała przyjaźń pełna wygłupów, narzekań, snucia marzeń na przyszłość. Nie mogłam pozwolić, by te wyśnione przez Neala nie zostały spełnione.
     Dlatego przyrzekłam sobie, że w tajemnicy przed chłopakiem pomogę mu. I zrobię to za wszelką cenę.

     Siedziałam i bez większego skupienia przepisywałam notatki profesora na temat drugiej wojny światowej. Dość dużo o niej czytałam na początku szkoły średniej, w mojej głowie pozostało wiele szczegółów, o których nauczyciel nie wspominał. Nie pytałam o nie, bo nie chciałam wyjść na przemądrzałą. Moi współtowarzysze niedoli już mnie za nią mieli, bo miałam sporą wiedzę z różnych dziedzin, a poza tym byłam artystką - malarką, która potrafiła tchnąć życie w każdy obraz wychodzący spod jej pędzla lub ołówka. Nie lubili mnie za to, że miałam pasję, a oni jedynie imprezy, znajomych i problemy, które tworzyli w swoich głowach. Nie obchodziło mnie to, to nie była moja sprawa.

     Za to życie Neala było moją sprawą, musiałam trzymać rękę na pulsie. Gdyby ktoś nie zwracał mu uwagi na to, że się przemęcza, chłopak byłby skłonny rzucić szkołę tuż przed maturą i całkowicie oddać się pracy, byle tylko jego rodzina miała zapewniony byt i jako taki poziom życia. Dlaczego musiał pracować w warsztacie samochodowym, gdzie był prawie że popychadłem? Bo ojciec jego, Tommy'ego i Sary był królem dupków, zostawił ich z długami i osiadł na drugim końcu kraju z jakąś małolatą u swojego boku. Po rozwodzie nie płacił należnych alimentów i mama Neala musiała wziąć drugi etat. Przez dwa lata cudem wiązali koniec z końcem, aż mój przyjaciel postanowił odrobinę kobietę odciążyć. Mogła pozwolić sobie wtedy na spędzanie więcej czasu z młodszymi dziećmi, mimo to było im ciężko.
     Jak mogłam im pomóc, ofiarując coś innego niż pieniądze? Moje obrazy wiszące u nich na ścianie raczej by ich nie nakarmiły. Pewnie nie spieniężyliby ich, twierdząc, że takiej sztuki - podarowanej - się nie sprzedaje. W mojej głowie panowała całkowita pustka, zwoje mózgowe nie były chętne na chwilę wzmożonego wysiłku, nawet kuszenie ich późniejszą nagrodą w postaci batonika z karmelem na nic się zdało. Byłam w kropce.
     Nie zdając sobie z tego do końca sprawy, westchnęłam pod nosem, co nie uszło uwadze Camilli siedzącej w ławce obok. Poczułam na sobie jej spojrzenie, które odwzajemniłam.
     - Co jest? - zapytałam szeptem, a dziewczyna - ładna, o migdałowych oczach w kolorze orzecha, o długich za ramiona ciemnych włosach - pochyliła się ku mnie w przejściu.
     - Ty mi powiedz - odrzekła.
     Dobrze, że zajmowałyśmy miejsca na końcu sali historycznej, inaczej z pewnością zwróciłybyśmy na siebie uwagę nauczyciela, który flegmatycznie wygłosiłby tyradę o tym, jak ważne jest zapoznawanie się z historią naszej planety. Jakby istniały jeszcze inne pełne życia.
     - Nie bardzo rozumiem.
     Dosłyszałam jej westchnienie.
     - India, znowu rysujesz twarze na kartkach zeszytu. Nie powinnaś robić notatek?
     Zerknęłam na profesora, a kiedy stwierdziłam, że nie patrzy w moim kierunku, uniosłam swój zeszyt tak, by Camilla mogła go dojrzeć.
     - Jak sama widzisz, mam te notatki.
     Dziewczyna przewróciła oczami.
     - Co nie zmienia faktu, że i tak błądzisz gdzieś myślami. Znam cię, wiem, że zawsze rysujesz twarze, kiedy się czymś martwisz. O co chodzi?
     Smętny, jednostajny głos nauczyciela usypia kolejne szeregi uczniów. Pochylając się lekko do przodu, prawie opierając o blat pulpitu, zwróciłam się do koleżanki.
     - Pracodawca Neala go wykorzystuje. Siedzi w pracy do późna, przez co nie ma czasu na naukę, a niedługo sprawdzian semestralny z matmy. Chciałabym mu pomóc, ale nie wiem jak.
      - Może mu pomożesz, skupiając się na lekcjach i później powtarzając z nim materiał do sprawdzianów? India, ogarnij się, ty także masz maturę za pasem! - zasyczała na mnie, na co jedynie przewróciłam oczami. To nie moja wina, że bardziej martwiłam się o Neala niż o siebie; od lat okazywał mi ogromne wsparcie, teraz chciałam być nim dla niego.
      - Chcę czegoś więcej - wyszeptałam.
      - Nie wiem, co to może być - odparła cicho Camilla, coraz bardziej zirytowana moim zachowaniem - więc mnie w to nie wplątuj. A, jeszcze jedno. - Spojrzenie jej oczu posyłało mi pioruny. - Przestań pisać notatki, naśladując pismo nauczyciela, to już nie jest talent, a zwykła nuda.
      Odwróciła się ode mnie i zaczęła udawać jak inni zgromadzeni w sali uczniowie, że słucha o Normandii, a ja zastygłam nad swoim zeszytem i wpatrywałam się w zapisaną przed chwilą treść. Camilla ma rację - stworzyłam zapiski, udając, że pochodzą z ręki osoby, która umieściła podobne napisy na szkolnej tablicy. Kilka dobrych minut spędziłam myślami daleko od lekcji historii, zastanawiając się właśnie, czy to nie jest to. Może tego nie chciała, ale właśnie moja koleżanka podsunęła mi pomysł na to, jak pomóc Nealowi i to dość skutecznie. Potrzeba jedynie ćwiczeń i bardzo wąskiego osób, które o planie usłyszą.
      Uśmiechnęłam się sama do siebie, zapisując pomysł na tyle zeszytu. Przyjacielu, niedługo ci pomogą. Zdołamy spełnić twoje marzenia.


     Zapadał zmrok, grudniowy wieczór oświetlony był tysiącami lampek zawieszonych na werandach domków. Przyjemny dla oka widok. W pokoju unosił się zapach gorącej czekolady z dodatkiem cynamonu, z głośników mini-wieży płynęła spokojna muzyka, na blacie biurka spoczywała duża kartka papieru, obok zaś próbka pisma Neala - kiedy udało się nam spotkać po lekcjach na szkolnym parkingu, wykorzystałam chwilę nieuwagi i z jego zeszytu od angielskiego wyrwałam ostatnią zapisaną drobnym maczkiem stronę. Planowałam zwrócić mu ją, kiedy uporam się z treningiem, nie powinien niczego zauważyć.
     Poza dobrym okiem i znakomitym prowadzeniem pędzla posiadłam także - Bóg musiał sobie zażartować - odpowiednie zdolności do 'wykonywania' drobnych przestępstw. Podmienianie kart, pożyczanie długopisów, wynoszenie batoników ze stołówki, podrabianie zwolnień lekarskich, ukrywanie jednych sprawdzianów pod drugimi tak, by nauczyciel szukał ich przynajmniej tydzień - to wszystko przerobiłam już w czasach podstawówki, nie powinnam do tego wracać, ale choćbym chciała, to ze mnie nie wyjdzie. Jestem, jaka jestem, zdołałam to zaakceptować, choć wiem, że niekoniecznie w przyszłości poznam kogoś, kto również je zaakceptuje i dodatkowo pokocha mnie prawdziwą miłością.
     Przypatrywałam się linii liter, pod światłem sprawdzałam rozłożenie ołówka i to tylko po to, by jak najwierniej oddać ten sam niepowtarzalny styl. W tym czasie Camilla, która niezapowiedzianie wpadła do mnie na kawę (pusty dom nigdy nie może być wymówką, by kogoś nie przyjąć), siedziała na moim łóżku i nie spuszczała ze mnie swojego wzroku. Nie zdradziłam jej się z tym, co takiego planuję, dopóki nie dostrzegła kartki z zeszytu Neala, a jej trybiki w głowie zaczęły szybciej pracować. Nie pochwaliła tego, wręcz zaczęła mnie zmuszać do odstąpienia od tego pomysłu, uznając go za wielce niemoralny. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jakie czekają mnie konsekwencje, jeśli ktoś odkryje to fałszerstwo, ale czy miałam wiele do stracenia? Nie. Nie tyle, co Neal.
     - Jesteś tego pewna? - odezwała się, zsuwając się z mojego łóżka.
     Ścisnęłam mocniej ołówek w swojej dłoni.
     - Tak. Jeżeli mam mu pomóc, to zrobię to w najlepszy sposób.
     - Przecież to oszustwo! - podniosła głos.
     Spojrzałam na nią z nadzieją, że moje oczy ciosają piorunami niczym rozgniewany Zeus. Potrzebowałam tylko mentalnego wsparcia, nie głosu sumienia brzmiącego jak moja najlepsza koleżanka. 
     - Nie musisz brać w tym udziału, jeśli nie chcesz. Będziesz tylko musiała zachować wieczyste milczenie, stać cię na to?
     Chyba poczuła się urażona, bo skrzyżowała ramiona na piersi i wykrzywiła usta.
     - Tak, nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Ale wierz mi, będę cicho. Ze mnie niczego nie wyciągną.
     - Chyba że zaoferują ci kilogram ciągnących cukierków - zauważyłam.
     - Będę milczeć, obiecuję! - Położyła dłoń na sercu i puściła mi oczko. - W takim razie idę. Daj znać, jak to opanujesz.
     Kiwnęłam głową.
     - Jasne. Do zobaczenia jutro w szkole.
     Uśmiechnęła się, po czym wyszła, a ja zostałam w pokoju sama. Spojrzałam za okno - na zewnątrz powoli zapadał zmrok. Miałam tylko kilka godzin, by opanować pismo Neala do perfekcji. Poradzę sobie, w końcu z nie takimi wyzwaniami radziłam sobie już w życiu.
     Dla najlepszego przyjaciela gotowa byłam zrobić wszystko. Nawet pójść do piekła.

     Nadszedł ten dzień, który tak bardzo przerażał Neala. Dzień sprawdzianu, który miał zbadać wiedzę z przedostatniego semestru ogólniaka. Który miał dać obraz tego, jak jesteśmy przygotowani do zbliżających się z każdym dniem egzaminów. Siedziałam jak na szpilkach i co chwilę odwracałam głowę, by spojrzeć na umiejscowionego na końcu sali Neala, który nie zwracał uwagi na nic obok niego. Chciałam myśleć, że to wynik skupienia się przed testem, nie mogłam jednak okłamać słowami własnych oczu - chłopak ewidentnie próbował nie zasnąć. Nie wyglądał za dobrze, co oznaczało, że jego pracodawca nadal nie znał umiaru. Zabolało mnie serce, powzięłam wtedy decyzję, że nawet po wynikach sprawdzianu nie zdradzę chłopakowi, że mu pomogłam. Chciałam dać mu złudzenie, że panuje nad swoim życiem, choć to kłamstwo. Potrzebowałam tego oszustwa tak, jak Neal potrzebował spełniać swoje marzenia. Bez względu na cenę.
     Nauczycielka zaczęła swój zwyczajowy spacer po klasie, w trakcie którego rozdała prace, a mnie zaczęły lekko drżeć dłonie. Mogło się to wydawać dziwne, ale to właśnie teraz następował najgorszy moment podobnej operacji. Chwila niepewności, czy pierwszy - i najważniejszy jednocześnie - krok się powiedzie. Jeśli nie uda się, by na mój pulpit spadły dwie prace - sklejone specjalnym klejem zaledwie dwie przerwy temu, kiedy zakradłam się do pokoju nauczycielskiego z kradzionym kluczem - to cały plan diabli wzięli.
     Wstrzymałam oddech, kiedy profesorka przechodziła obok mnie. Bacznie obserwowałam spadający na blat papier, dostrzegłam zagięcie położonej niżej kartki. Odetchnęłam z ulgą. Myślałam, że trik ze sklejonymi pracami się nie powiedzie, że nauczycielka zacznie od innej strony. Jednak tak się nie stało. Nic ze zwykłej rutyny nie zostało zmienione, więc mogłam porzucić strach i zacząć pisać pracę swoją oraz Neala. Wszystko szło zgodnie z planem. Czy to było możliwe?

     Tak. Przynajmniej na chwilę.
     Zabrałam się do wypełniania testu, czterdzieści minut później opuszczałam salę z radosnym poczuciem, że wszystko się udało. Cały spryt i zdolności do kradzieży przydały się choć raz w szczytnym celu. Udało mi się podebrać sprawdzian Neala i schować go w kieszeni koszuli tak, by nikt nie mógł dostrzec wybrzuszenia. Może złe zachowanie z dobrej pobudki to brak logiki, ale nie dbałam o to. Udało się, dzięki mnie brunet ma otwartą furtkę na studia, jestem tego pewna.

     Nie chcę od życia nic więcej. Przynajmniej na razie.

     Siedziałam jak na szpilkach w gabinecie dyrektora i wiedziałam, że moje oszustwo nie jest już moją słodką tajemnicą. Nawet wiedziałam już, kto mnie wydał i w jaki sposób. Cholerna Eredith (co to w ogóle za imię?!), szkolna piękność i królowa cheerleaderek, która z nieznanego mi powodu przez całe liceum miała do mnie o coś pretensje,  podsłuchała moją rozmowę z Camillą na stołówce i wywiedziała się, czego dokonałam na matematyce. Za swój obywatelski obowiązek uznała pognanie jak na skrzydłach niczym Pegaz do dyrektorki, która czyhała, byle mnie na czym przyłapać. Teraz miała powód, a także dowód - matematyczka dostarczyła prace, wezwany został grafolog kryminalistyczny (z czego oni mu zapłacili za usługę?!), który potwierdził, że jest to fałszerstwo. Najwyższych lotów, jak wyznał, ale jednak fałszerstwo.
     Dyrektorka piorunowała mnie wzrokiem, a jej głos brzmiał jak głos wkurzonego boga Olimpu.

     - Indio Famess, zostajesz zawieszona na miesiąc w prawach ucznia, a po przerwie świątecznej staniesz przed szkolną radą, wówczas ustalony zostanie werdykt. A teraz proszę opuścić teren szkoły.
     Wstałam z miejsca, chwyciłam za plecak i spełniłam życzenie pani rządzącej tym przybytkiem. Po moich policzkach płynęły łzy, a nie czułam wstydu. Byłam dumna z tego, że zdołałam zainteresować radę nauczycieli sprawą Neala, któremu zechcieli poświęcić trochę czasu na najbliższym spotkaniu. Cel osiągnięty, teraz pora na konsekwencje.

~*~

     Głęboko oddycham, ponownie wyglądam przez okno. Czyli taki los przyszykowali dla mnie ci, którzy jeszcze przed świętami wróżyli mi szybką karierę w artystycznym świecie i stypendium na studiach. Teraz, dzięki ich decyzji, nie mam liczyć na żadne z ich zapewnień. Wyrzucili mnie, więc nie mam przed sobą przyszłości.
     Mimo to nie żałuję. To fałszerstwo być może da szansę Nealowi zmienić swoje życie, stać się panem własnego losu. To na jego marzeniach zależy mi najbardziej, nie na swoich.
     Wyczuwam na sobie karcące spojrzenie pani dyrektor, odwracam się w jej stronę i odwzajemniam je, zaciska usta w wąską kreskę. Czego ode mnie oczekuje? Przeprosin? Za co? Za otwarcie oczu jej i gronu pedagogicznemu na problemy jednego z uczniów? Tu chyba nie ma na to miejsca.
     - Rozumiem - odzywam się. - Przyjmuję państwa decyzję, chwilę po opuszczeniu sali opróżnię swoją szafkę.
      I zniszczę to, do czego dążyłam. Ale jeszcze można to naprawić, potrzeba jedynie czasu.
      Pocieszona usłyszanymi w głowie słowami wychodzę zza ławki, już chcę zmierzać w stronę drzwi, kiedy o swojej obecności przypomina zebranym w sali kurator oświatowy, do tej pory kryjący się za słusznej wagi panią Jenning-Heart.
      - Chwileczkę. - Wstaje z miejsca, poprawia na sobie marynarkę, zapina jej guziki, zaś po tym malutkim rytualne rusza na środek sali, odwraca się twarzą do zebranych, każdego obdarza spojrzeniem, po czym zaczyna mówić: - Wiem dobrze, dlaczego zwołano ten sąd. Wiem też, dlaczego tutaj jestem, znam przewinienie państwa uczennicy i skalę jej demoralizacji. Wiem to wszystko i uważam, że państwa decyzja jest przesadzona. Zbyt surowa. India Famess to świetna uczennica, do tego niezwykle zdolna. Czy mieli państwo na uwadze to, jak bardzo was rozsławiła przed ten czas, który spędziła w murach tejże szkoły? To ona powiodła was do muzeów i galerii, gdzie dotąd żaden siedemnastolatek uczący się w publicznej szkole nie miał szans zaistnieć. Wnioskuję o powtórne rozpatrzenie sprawy i wydanie drugiego werdyktu, który bardziej będzie odpowiadał poziomowi winy.
     - Co pan proponuje? - Dyrektorka przypatruje mu się uważnie, a ten patrzy na mnie i uśmiecha się dobrodusznie.
     - Pozwolicie jej państwo ukończyć szkołę, jednak bez możliwości zdawania egzaminów. To jej ostatni semestr, nie warto aż tak niszczyć życia młodej dziewczynie.
     Rozlega się szmer, nauczyciele naradzają się szybko ze sobą, po chwili do dyrektorki dociera uzgodniona decyzja.
     - Podtrzymujemy wyrok pana kuratora. Indio, skończysz szkołę, ale o maturze możesz zapomnieć.
     Satysfakcja w jej głosie uderza prosto w moje serce, ale nie poddaję się bólowi. Kiwam głową i nie garbiąc się opuszczam to posiedzenie. Dopiero na korytarzu, gdy zmierzam w stronę schodów, oddycham głęboko i staram się nie rozpłakać.
     - India! India, zaczekaj!
     Przystaję, ale nie odwracam się. Wiem, że to przyjaciel tak za mną krzyczy. Neal siedział pod ścianą w sali, doskonale wie, co mnie teraz czeka. Nie jestem w stanie spojrzeć mu w twarz, choć przecież wszystko jest już wyjaśnione. Lud przemówił, wyrok zapadł.
     Przystaje przede mną, nie podnoszę głowy, nie chcę kontaktu wzrokowego, którego Neal tak pragnie. Dotyka mojej brody, unosi ją. Zerkam gdzieś obok chłopaka, ale on nie ustaje w swoim działaniu. Zaciska palce, sprawiając mi lekki ból. Nie mam wyboru, spoglądam w jego twarz i mam ochotę się rozpłakać po raz pierwszy tego dnia.
     Niebieskie oczy badają moją twarz, po czym Neal obejmuje mnie ciasno ramionami. Zaskoczona niepewnie kładę dłonie na jego plecach. Drżę, czując jego oddech muskający moją skórę.
     - Dziękuje - szepcze. - Cholera, tak bardzo ci dziękuję.
     - Nie będziesz mnie ponownie upominał, że byłam głupia, zdobywając się na coś takiego?
     Parska cichym śmiechem.
     - Nie, nie będę. Chcę tylko powiedzieć, że nie rozumiem, dlaczego porzuciłaś swoje marzenia, bym ja mógł iść na studia.
     Odsuwam się od niego i uśmiecham.
     - Nie porzuciłam ich. Najważniejszym marzeniem było, byś ty mógł spełnić swoje. Jestem twoją przyjaciółką, zależy mi na twoim szczęściu. A jeśli mam płacić taką cenę... Trudno. - Wzruszam ramionami. - Nie żałuję tego kłamstwa.
     Tuli mnie ponownie, a ja powoli się odprężam. Potrzebowałam kogoś, kto nie będzie ciosał mi piorunów nad głową, a wykaże odrobinę zrozumienia. Neal właśnie mi to daje. Przynajmniej on.
     - W ramach podziękowań ja postaram się, byś w przyszłym roku i ty wyruszyła do college'u. Przecież nie możemy się rozstać na lata.
     - Oczywiście, że nie.
     Odsuwam się od przyjaciela z uśmiechem. To, że jest tuż obok, to, że mnie przytula, to, że szeroko się uśmiecha jest dowodem na to, że postąpiłam słusznie. Sprawiłam, że jego marzenia mają rację bytu. Będzie mógł iść własną drogą, nie martwiąc się o najbliższych - szkoła zainteresowała się jego rodzinną sytuacją, jego biologiczny ojciec będzie musiał płacić alimenty, co w sądzie opłacony przeze mnie prawnik z całą pewnością załatwi.
     - Jesteś wielka - mówi cicho Neal i całuje mnie z wdzięczności w policzek.
     - Przesadzasz. Ja tylko chcę, byś ty i twoja rodzina także byli szczęśliwi.
     Uśmiecha się szeroko, opiera swoje czoło o moje. Już jako dzieci często się przytulaliśmy czy obdarzaliśmy całusami w czoło, nos, policzek. Bliskość chłopaka w tym momencie w ogóle mnie nie dziwi. Tak już między nami jest, nie warto doszukiwać się między naszą dwójką romantyzmu, z mojej strony to raczej nie wystąpi, a jeśli brunet miałby kiedyś poczuć do mnie coś romantycznego, od razu dam mu znać, że nic z tego. Nie widzę nas w takiej relacji i to się raczej nie zmieni.
      Ja o tym wiem, ale postronny widz takie zachowanie może zrozumieć całkowicie opacznie. Jak na przykład moja matka - również obecna podczas spotkania -  która niczym burzowa chmura zmierza właśnie w naszą stronę, a jej obcasy - nieodzowny towarzysz szanownej pani adwokat - swoim stukaniem przyprawiają o gęsią skórkę.
   - Czyż ty oszalała? - krzyczy, a ja kulę się. Zawsze się jej bałam, uspokajałam się dopiero wtedy, kiedy spędzałam czas u sąsiadów albo kiedy wyjeżdżała na kolejny plan zdjęciowy i pozostawiała mnie pod opieką Teresy.
     Neal wyczuwa mój stan, staje przede mną i odzywa się do mojej matki szorstkim głosem:
     - Nie, nie oszalała, pani Famess. Zrobiła to, by mi pomóc. To była jej decyzja, więc proszę z cholernej łaski swojej tak się do niej nie zwracać.
     Zza ramienia przyjaciela widzę, że aktorka gwałtownie wciąga powietrze, nie zapominając przy tym o byciu osobą dramatu. Unosi dłoń do ust i patrzy na chłopaka z chęcią mordu. Cóż za mieszanka.
     - Jak śmiesz? - zwraca się do niego. - To pewnie ty chciałeś, by napisała za ciebie test! Ty ją do tego zmusiłeś!
     - Nie! - wyrywa się z moich ust, zanim zdążę pomyśleć.
     Neal zerka na mnie, jest zdziwiony przejawem buntu. Rozumiem to, nigdy się nie wychylałam, wolałam szlifować swój talent i rozwijać się na płaszczyźnie artystycznego, spełniając przy tym wszelkie zachcianki matki wobec mnie. Ale z tym koniec; to ja decyduję o swojej przyszłości, to ja mierzę się ze wszelkimi konsekwencjami, nie ona.
     Wychodzę zza pleców chłopaka, stawiam czoła spojrzeniu matki. Choć się jej lękam, wiem, że jej władza nade mną jest mniejsza, o wiele mniejsze, niż wtedy, gdy jeździłam z nią po kraju. Od kiedy znalazłam przystań w domu Rodgersów, miałam nową rodzinę, która naprawdę o mnie dbała, a nie jedynie przysyłała pieniądze. To jej należy się mój szacunek i lojalność.
     - Neal mnie do niczego nie zmusił - mówię twardo. - Sama chciałam mu pomóc przebrnąć przez ten test, bo widziałam, jak bardzo jest zmęczony. - Postępuję krok naprzód. - Nie potrafisz zrozumieć, że on nie opływa w luksusy, że jego ojciec jest draniem i nie płaci alimentów, a on sam musi pracować fizycznie po szkole, by jego matka i rodzeństwo mieli co jeść i za co opłacić rachunki. Nie rozumiesz, że ktoś może nie chcieć przyjąć od ciebie pieniędzy na życie, bo każdego potrafisz przekupić. Ale nie w tym przypadku. Wiedząc, że finansowo im nie pomogę, widząc Neala zmęczonego któryś tydzień z rzędu, postanowiłam zrobić to, co umiem najlepiej, choć nie jest to święta czynność. I wiesz co? Nie żałuję. Czuję się wspaniale, wiedząc, że Neal ma przed sobą szansę, na jaką zasługuje.
     Podczas wyznawania tego, co leży mi na duszy od dłuższego czasu, w moich oczach zebrały się łzy i teraz spokojnie płyną po moich policzkach. Mimo ich stoję wyprostowana i dumna. Nikt nie zabierze mi tego, co w tym momencie czuję. Jest tak, jakbym mogła przenosić góry. Może właśnie to teraz zrobiłam? Odmieniłam życie kogoś, na kim naprawdę bardzo, bardzo mi zależy, mogę być z tego jedynie dumna.
      - Co ty mówisz, do cholery? Jesteś dzieckiem, nic niemyślącym dzieckiem! - Krzyk mojej matki rozlega się na całym korytarzu, przywołuje do siebie wychodzących z sali nauczycieli, którzy zwabieni jawnymi głośno wypowiedzianymi słowami kierują się do nas, głodni sensacji niczym prasowe hieny. - Nie miałaś prawa zrobić czegoś takiego! Czy niczego cię nie nauczyłam? Czy nie wkładałam ci do głowy wszelkich morałów, nie pokazywałam, że należy respektować prawo?
     Gdyby ta scena miała miejsce jakieś dwa tygodnie wcześniej, pewnie teraz zalewałabym się łzami, będąc na widoku wszystkich tych ludzi, którzy prowadzą tak nudne życie, że muszą wchodzić z butami w cudze, ale teraz stoję prosto, przyjmuję wszelkie oskarżenia i nie robią one na mnie żadnego wrażenia. Nie cofnę tego, co się wydarzyło, a co pozwoliło mi nareszcie rozprostować skrzydła i pokazać, do czego jestem zdolna. Nawet do popełnienia przestępstwa.
     - Nie, matko. Próbowałaś, ale po śmierci taty zamieniłaś się w obcą osobę, która do tej pory nie ma bladego pojęcia, jak wychować dziecko. To pani mnie wychowała, to ona przy mnie była, kiedy tego potrzebowałam. Teraz się jej odwdzięczam, z tobą łączą mnie jedynie geny i nazwisko. Nie znam cię, ty nie znasz mnie. Wątpię, by to miało ulec zmianie.
     Widzę, jak nadmuchuje policzki niczym małe dziecko, któremu zabronione zjeść lody przed obiadem. Szykuję się mentalnie na jej potężny krzyk, który zatrzęsie tą szkołą, a on po kilku sekundach nadchodzi.
      - CO TY SOBIE MYŚLISZ?! - grzmi, a ludzie obok mnie zatykają uszy, Neal zaś, chwyta mnie za ramię, jego uścisk jest mocny. - GDYBY NIE JA, NIE MIAŁABYŚ TEGO WSZYSTKIEGO!
     To zaskakujące, ale mimo jej wybuchu zachowuję spokój. Chyba zdołałam przez lata przygotować się do podobnej konfrontacji. Czułam podświadomie, że ona kiedyś nadejdzie, a wówczas ja nie mogę pozwolić na zmieszanie mnie z błotem. Nie mogę dać sobą pomiatać, bo nie jestem miotłą.
      - Masz rację - mówię twardo, nie spuszczając z rodzicielki wzroku. - To dzięki tobie znalazłam rodzinę u naszych sąsiadów, swój dom. Dlatego teraz proszę cię, byś pozwoliła mi, a właściwie przyjęła do wiadomości, że zamieszkam u nich. Mam już prawie osiemnaście lat, dłużej nie musisz się mną przejmować. A, jest to zgodne z prawem, jak mnie uczyłaś. Żegnam.
     Z uniesioną głową odwracam się na pięcie i odchodzę w towarzystwie pojedynczych oklasków osób, które za bardzo nie wiedzą o moim życiu, ale którzy uznali sytuację za wystarczająco pompatyczną, by zaklaskać. Słyszę za sobą kroki, mam jednak pewność, że nie należą do mamy - właśnie ją uraziłam i to śmiertelnie, wątpię, by w najbliższym czasie chciała mieć ze mną do czynienia.
     - India, zwolnij, pamiętaj, że to ja mam kluczyki do samochodu.
     Przystaję na chwilę, ruszam dalej dopiero, kiedy Neal idzie tuż obok mnie. To dziwne, ale chłopak się uśmiecha i to tak promiennie, że aż nie przypomina siebie.
     - To nie będzie problemem, jeśli się do was sprowadzę? - pytam, zerkając na niego. - Nie chcę wam wchodzić na głowę, nie chcę zabierać wam jedynego wolnego pokoju i...
     - Przestań! Powinnaś wprowadzić się już dawno, przecież jesteś moją zaginioną siostrą!
     Obejmuje mnie ramieniem, a ja uśmiecham się do niego. Może postąpiłam źle, niemoralnie, ale teraz za to płacę, ponoszę konsekwencje. Jeśli los tak chce, godzi się z moim planem, to chętnie zamieszkam ze swoją prawdziwą rodziną. Ja tego chcę, więc nie może być inaczej.

~*~

     Zakupy ciążą mi w rękach. Wzdycham cicho, przeklinając się za własną głupotę i przemądrzałość. Należało posłuchać młodych i nie kupować aż tylu zapasów. W dodatku dobrze wiedziałam, że będę zmęczona po pracy. Czasami myślenie mnie opuszcza, szkoda, że nastąpiło to akurat dzisiaj.
     Idę spokojnie chodnikiem wprost do domu, gdzie czeka na mnie przybrana mama i dwójka młodszego rodzeństwa. Rodzina, którą dzielę wraz ze swoim najlepszym przyjacielem.
     Nie było problemu z ulokowaniem mnie w domu, co więcej, mama Neala ucieszyła się i sama udekorowała dla mnie pokój gościnny, bym poczuła się jak u siebie. Po tym, jak Neal zdał maturę z rewelacyjnym wynikiem, wyremontowaliśmy wspólnymi siłami piwnicę, gdzie teraz mamy kącik do wspólnej zabawy czy też grania na instrumentach. Brunet dostał się do college'u, gdzie idzie mu dobrze, a ja pracuję jako asystentka dyrektora galerii w sąsiednim mieście i uczę się na kursie przygotowawczym. Skończyłam liceum, za kilka miesięcy będę mogła przystąpić do matury i z lekkim poślizgiem starać się o przyjęcie na wymarzone studia. Czy może być lepiej?
     Zatrzymuję się, zapatrzona w jeden z najpiękniejszych zachód słońca, jaki pojawił się nad miasteczkiem. Chłonę ten widok, karmię oczy niesamowitymi barwami wymalowanymi przez naturę. To piękne, jak wiele zachwytu budzi jedno zjawisko.
     Wpatrzona w horyzont nie dostrzegam idącej z naprzeciwka postaci, która unosi dłoń i macha do mnie.
     - Hej, malareczko! - krzyczy, a ja od razu poznaję, kto to taki, i uśmiecham się szeroko.
     - Cześć!
     Chłopak podbiega do mnie i przytula do siebie. Wygląda tak pogodnie, radośnie, choć pod oczami ma sine cienie.
     - Co ty tu robisz? - pytam, kiedy moja przestrzeń nie jest dłużej zakłócona. - Myślałam, że będziesz jutro.
     - Udało mi się załapać jako pasażer autka, więc nie tłukłem się busem. Mama mówiła, że pewnie teraz będziesz wracała tą drogą, postanowiłem wyjść się przywitać. Dasz mi te reklamówki?
     - A proszę cię bardzo.
     Z uśmiechem odbiera ode mnie torby, ociera się o mnie ramieniem. Zerkam na niego, widzę, że zaczął zapuszczać brodę. Nie powiem, pasuje ona do niego, choć dla mnie chyba zawsze będzie tym dwunastolatkiem, który ukradł mi lizaka i uciekał rowerem wzdłuż ulicy, byle bym go tylko nie dogoniła.
     - Jak ci idzie na studiach?
     Mruży lekko oczy, wygląda, jakby nie chciał odpowiadać na to pytanie. Dobrze jednak wie, że jestem skłonna siłą go do tego zmusić, woli nie ryzykować.
     - A muszę powiedzieć, że całkiem, całkiem. Myślałem, że zarzucą mnie wymaganiami, ale nie mam za wiele prac do pisania, więc jeszcze nie zdołałem rozbić namiotu w bibliotece. Poza tym poznałem interesującego wykładowcę sztuki, który był pod wrażeniem twoich prac i który postara się o list dla ciebie z przyjęciem do college'u.
     Zatrzymuję się raptownie, z otwartą buzią patrzę na przyjaciela.
     - Słucham? Neal, co ty wyrabiasz?
     Uśmiecha się łagodnie.
     - Korzystam z okazji i czynię to, co powinienem, by mieć cię za niecały rok obok siebie na kampusie.
     - Ale przecież nie musisz! Już i tak siedzę wam na głowie i...
     - India, przestań - przerywa mi szybko. - To żaden problem. O mieszkaniu u nas nie wspominaj, w końcu jesteś członkiem rodziny. - Kładzie mi dłoń na ramieniu. - Nie rób też takiej miny, jakbym ci wyświadczał przysługę, bo przyjaźń nie polega na tym, by cały czas czynić coś w zamian, ale by uczynić drugą osobą szczęśliwą na tym łez padole.
     Czuję wzbierające do oczu łzy, by nie dać im popłynąć, przytulam się do bruneta, twarz chowam w zagłębieniu jego szyi.
     - Dziękuję.
     - Nie ma za co.
     Po krótkiej chwili czułości ruszamy dalej. Słońce zdążyło już zajść, a my jeszcze nie dotarliśmy do domu, choć od przystanku autobusowego nie jest daleko. Jakim cudem? Czyżbyśmy zaginali czasoprzestrzeń? Zawsze chciałam być czarodziejem.
     - Rozmawiałeś już może z bratem? - pytam, a Neal przenosi wzrok z chodnika na mnie.
     - Nie, a co? Coś się stało?
     - Ma do ciebie dwie sprawy. Po pierwsze, masz już nigdy więcej nie dzwonić do mnie po pijaku.
     Widzę, jak się naburmusza.
     - Ej no, ale to było tylko dwa razy!
     Unoszę brew.
     - W ciągu trzech miesięcy - zauważam. - To chyba za dużo jak na ciebie, nie uważasz?
     Przewraca oczami.
     - Okay, może. Jaka jest kolejna sprawa?
     - Po drugie, Sam stwierdził, że nie chce mnie mieć za przybraną siostrę. Pragnie, bym została jego żoną.
      Spodziewałam się, że w tym momencie Neal wybuchnie śmiechem, nie jestem więc zaskoczona, kiedy to robi. Patrzy na mnie z niedowierzaniem.
     - Poważnie? A wie, że ma starszego, przystojniejszego i zabawniejszego rywala?
     Uśmiecha się w ten sposób, kiedy mogą mi zmięknąć kolana. Na szczęście dzisiaj tego nie robią.
     Kilka tygodni po tym, jak zamieszkałam w domu Carterów, zaczęłam swoje sesje przygotowujące do matury. Neal powtarzał materiał przed egzaminami, a ja utrwalałam wiedzę, która miała mi się przydać, choć z pewnym opóźnieniem. Spędzaliśmy teraz prawie każdą wolną chwilę, co poskutkowało nieśmiałym pocałunkiem pewnego kwietniowego wieczora nad książką do geografii. Byłam zaskoczona, wręcz uciekłam do swojego kąta i przez kilka godzin kryłam twarz w poduszce. Dopiero przy śniadaniu natknęłam się na Neala, a i tak go unikałam przez cały dzień. Nie wiedziałam, co o tym myśleć; właśnie zniszczyłam część swoich marzeń, a on otworzył furtkę i pokazał, że mogą istnieć także inne.
     Dopiero tydzień później pozwoliłam sobie uwierzyć, że może czuć do mnie coś więcej niż tylko przyjaźń. Pozwoliłam na kolejny pocałunek. I choć nie jesteśmy oficjalnie parą, to przez całe wakacje chodziliśmy na randki. Po wyjeździe Neala na studia nasza relacja nie osłabła, liczę na to, że dojdziemy do tego, kim dla siebie jesteśmy.
     - Chyba wie. Tak mi się wydaje.
     Chłopak zatrzymuje się i dotyka mojego policzka, nie dbając o torbę zawieszoną na nadgarstku. Jego oczy lśnią, kiedy pochyla się ku mnie i składa pocałunek na moich ustach, który przyjmuję z największą przyjemnością.
     - A powiesz mi, czy ten lepszy rywal ma u ciebie jaką szansę?
     - Nie widać tego?
     Uśmiecha się i całuje mnie ponownie.
     Mogę powiedzieć, że jedno fałszerstwo nie okazało się u mnie przekleństwem, lecz przyniosło ze sobą szczęście, o którym ja - półsierota, malarka i oszustka - nie mogłam marzyć. A jednak się wydarzyło i na razie nie chcę niczego więcej.
   
     

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic