sobota, 5 czerwca 2021

Świat pełen ludzi chce tylko mnie zabić

 



     I co mi to da?  zapytałem.  Co, ktoś się nagle do mnie uśmiechnie, bo sam będę szczerzył zęby jak jakiś pojeb? Chyba za bardzo cię przygrzało w ten rudy łeb.
    – Ale dlaczego to mówisz? Przecież...
    – Jakie, kurwa, "dlaczego"?  zagrzmiałem, waląc ręką w stół. Brakowało tylko leżących na nim nożyc, które mogłyby się odezwać.  Czyżbyś nie wiedział? Cały świat pełen ludzi chce jedynie mnie zabić! - Mój stłumiony krzyk, gdyby to były inne okoliczności, miałby możliwość obudzenia trupa. Tylko akurat w tym miejscu jeszcze nigdy nie było zwłok, na których można by coś takiego sprawdzić.  Dziwi mnie, że nie chcesz mi pomóc.

    Gdyby dało się zamienić język w uczucia, mój byłby rozgoryczeniem. Długim, różowym rozgoryczeniem.
    Piwo w kuflu zachlupotało, kiedy poruszyłem naczyniem, by pozbyć się niechcianej pianki. Napój ten ze swoją własną goryczą dość szybko stał się moim ulubionym, ale byłem tak wzburzony dniem, że nie potrafiłem się nim w pełni cieszyć. 
    Z czego w ogóle wyniknął ten dialog i dlaczego w ogóle siedziałem w tym barze z kolegą, który od mojego towarzystwa z pewnością wyżej cenił to swojej narzeczonej? Cóż, każdy potrzebuje zepsuć komuś jakiś dzień, dzisiaj akurat przypadło na mnie. Miałem paskudny humor, który istniał od chwili, jak tylko otworzyłem oczy, a później było tylko gorzej. W robocie szefowi nie przypadł do gustu jeden ze slajdów prezentacji, bo przedstawił firmę w nienajlepszym świetle. Inne korposzczury szeptały za moimi plecami, bo znowu zrobiłem coś, czego im się nie chciało, za co dostały opierdziel, a babka w kawiarni chyba za bardzo naćpała się zapachem kawy, bo jak inaczej dwa razy mogła pomylić mi zamówienie? Do tego rodzice ogłosili swoją wizytę, w baku za szybko kończyła się benzyna, dentysta za kontrolę nieźle sobie policzył, a w markecie kolejka nie chciała maleć. To naprawdę nie był dla mnie dobry dzień, a nie chciał się końcyć, choć wlewając w siebie kolejny kufel, chciałem, by tak było.
    
 Nie wydaje ci się, że zaczynasz przesadzać z tym swoim pesymizmem?  zapytał kumpel i opróżnił swoją szklankę wody z nadal nierozpuszczonym lodem.  Nikt wcale nie próbuje cię zabić, świat też nie. Za to ty mógłbyś stać się milszy, inaczej naprawdę nie będzie miał przyjaciół.

     Przecież już ich nie mam.

    Moje słowa musiały go dotknąć, bo nagle wyglądał na urażpnego. Nie zareagowałem na to, bo lata temu nauczyłem się, by nigdy nie uciekać od prawdy, jakakolwiek by nie była. A tak właśnie brzmiała ona dla mnie.
    Westchnął.
    
 Okej, masz rację, my się nie przyjaźnimy, ale nawet kolegów powinieneś od czasu do czasu posłuchać.

     Dzięki za radę, ale chyba nie skorzystam.

    Patrzył na mnie przez moment tak, jakby chciał mnie uderzyć albo rzucić w moją stroną szklank. Chciałem przekazać mu swoim spojrzeniem, że śmiało może to zrobić, ale chyba mnie nie zrozumiał. Szkoda.
    
 Po co ja tu w ogóle siedzę?  zapytał, na co wzruszyłem ramionami.

     Nie wiem. Chciałem ci tylko ponarzekać, co już zrobiłem, możesz więc sobie iść.

    To także dotknęło jego dumę. Pokręcił głową, wyciągnął z portfela kilka banknotów i rzucił je na klejący się stolik.
    
 Uważaj, Don.  powiedział.  Teraz może i przesadzasz, ale jeśli nie zaczniesz zmieniać swojego zachowania, w końcu nadejdzie dzień, kiedy inni ludzie będą chcieli cię zabić.  Rzucił mi ostatnie spojrzenie.  Na razie.

    Nie patrzyłem za nim, kiedy odchodził, zajęty zamawianiem kolejnego piwa. Co z tego, że zostałem sam, to nie był pierwszy raz. Przywykłem.
    Kiedy kelnerka, nie reagując na liczne zaczepki, jakie słyszała, postawiła przede mną kolejny kufel i zabrała ten już opróżniony, byłem pogrążony w myślach i w ogóle nie zwróciłem uwagi na jej obecność. Ocknąłem się, gdy wracając, została klepnięta w tyłek przez jednego z powoli dziadziejących klientów. Dźwięk lądowania dłoni na upiętym materiale dżinsów był na tyle głośny, że zwrócił uwagę części gości.
    
 Ha, a nie mówiłem, że są jędrne?  zawołał mężczyzna i roześmiał się.

    Zaden z towarzyszy nie poszedł w jego ślady, zbyt zażenowani takim zachowaniem, nikt też nie zareagował, gdy kobieta odłożyła kufle na ich stolik, by zdzielić zuchwałego klienta prosto w tę czerwoną, zalaną mordę.
    Nagle poczułem ochotę na wódkę. Ale wiedziałem, że nie powinienem tak mieszać, jeśli chodzi o alkohol, porzuciłem więc ten pomysł. Zapragnąłem też zjeść naleśnika z kapustą, ale ich tu nie serwowano. Aby zaspokoić i to pragnienie, musiałem stąd wyjść, dlatego szybko uporałem się z zawartością kufla - dało mi to trochę do łba - i obok gotówki kolegi pozostawiłem także swoją zapłatę. Trochę chwiejnie, ale udało mi się wstać od stołu i odejść kilka kroków. Sala wciąż żyła tym niezłym uderzeniem kelnerki, która zniknęła gdzieś w okolicach kuchni, jej ofiara zaś starała się chować twarz za własnym kuflem. Mężczyzna nie mógł jednak nic poradzić na to, że nawet jego towarzysze nie chcieli z nim rozmawiać ani mieć do czynienia. Minuty dzieły od wyjścia i jego. Ciekawe, czy na drzwiach baru pojaw się kartka z jego zdjęciem i zakazaem wstępu, tak już się bowiem zdarzało. Na szczęście dla mojej reputacji mnie nigdy to nie dotyczyło.
    Kiedy wypełzłem z tej "Nory", jak na cześć Weasley'ów nazwał to miejsce jego właściciel, rozejrzałem się po ulicy, która zdawała się nigdy nie zasypać, i skierowałem swe kroki na zachód, by wydostać się ze ścisłego centrum i dotrzeć do częci całodobowego bazaru, nad którym stale unosił się opar starego oleju i spalonej cebuli, gdzie każdy mógł znaleźć do jedzenia to, co doprowadzi go przed bramy raju. Szedłem trochę niezgrabnie, prawie obijałem się o mijających mnie ludzi, ale ani razu nie upadłem, a to był mały sukces. Dotarłem tak do pierwszego ze straganów, gdzie właśnie wrzucano do tłuszczu jakieś robaki, to jednak nie było to, po co zmierzałem, dlatego zmusiłem się do dalszego ruchu. Gdy moja gęba zamajaczyła w polu widzenia znajomej Koreanki, ta, nie czekając na moje słowa, poczęła szykować moją ulubioną przekąskę. Stojąc przed jej budką, mogłem jak urzeczony patrzeć na dwa liście pekińskiej oblane słonym ciastem naleśnikowym i rumieniące się niczym nastoletnie dziewice na samo brzmienie słowa "seks". Obserwowałem, jak kobieta składa placek i przekrawa go, by umieścić na papierowej tacce, polać sosem i w jeden z kawałków wbić wykałaczkę.
    Ze ślinką napływającą do ust podałem jej należność.
    Gamsahabnida 
– podziękowałem w jej ojczystym języku, przejmując danie i prawie połykając połowę za jednym kęsem. Było jeszcze lepsze, niż zapamiętałem. Masisseo.
    Kobieta uśmiechnęła się serdecznie i skinęła mi głową. Pomachałem jej i, trzeźwiejąc pod wpływem zapachu naleśnika, wracałem po swoich krokach, by dostrzeć do swojego mieszkania pełnego pustki. Musiałem ponownie przejść obok "Nory". Pewnie nie zwróciłbym uwagi na pub, zadowolony z małego posiłku, ale zatrzymałem się przy nim raptownie, bowiem od strony zaułka doszły mnie jakieś podejrzane dźwięki. Jako zwierz z natury swej ciekawski, nie potrafiłem przejść obok tego obojętnie, dlatego najpierw zapuściłem żurawia, a potem siebie w ten półmrok, gdzie mogło dziać się wszystko.
    Spodziewałem się zastać wśród wypchanych koszy jakieś szczury, które wyruszyły na łowy, nie zaś kopiącą w nie kobietę, w której rozpoznałem kelnerkę "Nory"; tę samą, która została klepnięta w tyłek. Zaaferowana tym zajęciem nie zauważyła, że się zbliżyłem. Przystanąłem w odpowiedniej odelgłości i obserwowałem, jak daje upust swojej wściekłości i atakuje Bogu winne martwe przedmioty.
    Patrzyłem na nią i doszedłem do wniosku, że w środku, oddając mężczyźnie, musiała nieźle się powstrzymywać, by jedynie dać mu z liścia. Z tego, co widziałem, nie miałaby najmniejszego problemu, by rozkwasić mu wargę i nos, a przy okazji wybić kilka zębów. Dziwne było też dla mnie to, iż podczas tego odrobinę zbyt brutalnego sparringu kobieta nie wydawała z siebie żadnego dźwięku. Chyba za bardzo przywykłem do tego, iż oglądane przeze mnie tenisistki jęczą podczas gemów i setów, jakby miały zamiar dojść. Albo też mój chory umysł uważał, że stale powinien coś słyszeć, nawet brzęczenie owadzich skrzydeł. 
    W pewnej chwili kelnerka, najwidoczniej za mocno wiedzona siłą swojej złości, zachwiała się i omal nie upadła. To nakazało mi wreszcie dać znać, że oto jestem.
    - Przepraszam, wszystko w porządku? - zapytałem nawet dość składnie, wchodząc w obręb padającego z jedynej w zaułku, starej jak całe to miasto, latarni.
    Kobieta obdarzyła mnie zaledwie przelotnym spojrzenie, co nieco ugodziło w moje męskie ego, i odwróciła się, by wrócić do "Nory". W tej samej chwili otworzyły się drzwi z zaplecza i stanął w nich mężczyzna koło pięćdziesiątki na karku, z lichym włosem na głowie i rysującym się - czy też kryjącym się - pod kraciastą koszulą brzuchem piwnym. To ubranie - kremowe z czarnoniebieską kratą - przywodziło mi na myśl mojego dziadka, któremu zawdzięczałem fatalne połączenie zdrobnienia imienia z nazwiskiem. Też je na siebie zakładał, głównie latem, kiedy to babcia targała go na zakupy, by zażył trochę ruchu i świeżego powietrza. Nigdy nie umiałem dojść do tego, czy ma tylko jedną sztukę takiego odzienia, czy też kilka identycznych, jednak chyba już zawsze miał mi się kojarzyć z taką kozulą. Wypadałoby znowu do niego zadzwonić i zapytać, czy z jego prostatą wszystko okej, czy może wciąż daje mu się zbyt mocno we znaki.
    Na chwilę odpłynąwszy myślami, nie zwróciłem uwagi, iż mężczyzna, który zdołał przywołać do siebie kelnerke, uparcie się we mnie wpatruje.
    - Wracaj tam i rób swoje - nakazał kobiecie i przesunął się, by ją przepuścić. Szybko, nie zerkając nawet w moją stronę, zniknęła  wkorytarzu. - Pan życzy sobie w czymś pomóc?
    Mgliście kojarzyłem, iż to on jest właścicielem pubu, jak i całej kamienicy, w której ten się mieścił. Mimo zachodzenia tu od lat chyba ani razu nie zamieniłem z nim słowa, choć - jak głosiły miejskie legendy - wśród wszelkich szmir i bandziorów, jacy królowali nocą, on był porządnym gościem, który po drastyczne środki sięgał tylko wtedy, kiedy ktoś bardzo mocno sobie na to zasłużył.
    Pokręciłem przecząco głową w ramach odpowiedzi na jego pytanie i uśmiechnąłem się niemrawo. Pewnie wyglądałem podejrzanie, kręcąc się tutaj nocą, nie dziwiła mnie więc potwa mężczyzny, który wyglądał na gotowego do bójki, gdyby tylko zaszła taka potrzeba.
    - Nie, dziękuję - odpowiedziałem. - Usłyszałem stąd hałas, chciałem tylko sprawdzić, czy nikomu nie dzieje się krzywda - wyjaśniłem.
    Moje tłumaczenie chyba właścicielowi wystarczyło, bo nie wyglądał już na przyczynajonego tygrysa, a nawet odrobinę przyjaźnie, gdy także się uśmiechnął.
    - A, to. Proszę wybaczyć, po prostu Daisy tak odreagowuje, kiedy trafi się zbyt nachalny klient o lepkich dłoniach.
    - Rozumiem. - Czyli takie imię nosi ta kelnerka. - No nic, miłej nocy życzę. Dobranoc.
    Nie czekałem na jego odpowiedź, teraz to ja odwróciłem się na pięcie, by odejść wśród mroku późnego lata. 
    W drodze do domu nie mogło wydarzyć się nic, czego miasto nie pokazałoby mi już wcześniej, obeszło się jednak bez jakikolwiek przygód. Wracałem, wciąż spowity oparem wypitego alkoholu i cudownie najedzony naleśnikiem, a moje myśli co rusz wracały do milczącej klientki, która gotowa była podpalić świąt, gdyby za bardzo ją rozczarował.
    Zasypiając, stworzyłem teorię - może i Daisy także jest na celowniku świata pełnego ludzi, który chce ją zabić?


***

    Kac morderca, na którego tak często narzekali moi koledzy z pracy, mnie się nie imał, gdyż wyznawałem jedną prostą regułę: nie mieszaj.
    Trzymałem się jej silnie od tamtego wieczoru, kiedy to wlałem w siebie szampana, whisky i doprawiłem smakową wódką. Wolałem nie wracać pamięcą do tego, co robiłem po owej mieszance, fakt był taki, iż nadal było mi za siebie potwornie wstyd, dlatego robiłem wszystko, by powtórki nigdy nie było. 
    Moi towarzysze nie podzielali tego wyznania i upijali się za każdym razem. Pewnie nie rozumieli, iż można postępować trochę inaczej, stąd ta niewiara w to, że w środku tygodnia spędziłem wieczór i początek nocy w barze.
    – Przecież wyglądasz normalnie 
– zauważył siedzący po mojej prawej świeżo upieczony absolwent najbliższej uczelni, któremu wciąż wydawało się, że świat stoi przed nim otworem. – Nawet nie śmierdzisz alkoholem – dodał, a ja uniosłem lewą brew.
    Już chciałem powiedzieć mu, że to zasługa prysznica, pasty do zębów i wody kolońskiej, ale co ja się będę produkował, skoro to powinien już wiedzieć? Dzieckiem nie był.
    
– Mam swoje sposoby – mruknąłem i sięgnąłem po segregator z raportami, które należało przejrzeć w celu znalezienia błędów, by się ich pozbyć.
    Tym samym chciałem dać do zrozumienia, iż rozmowę uznaję za zakończoną. Koledzy nie chcieli jednak dać mi spokoju, dlatego westchnąłem cicho, kiedy padło pytanie:
    
– A gdzie to piłeś? Słyszałem, że się nowy bar otworzył przy zejściu z lewej strony od pomnika, czyżby tam?
    Może wyglądałem jak zwykle, jednak w głowie jeszze trochę mi szumiało, więc potrzebowałem chwili na skupienie się i zlokalizowanie w pamięci opisanego miejsca.
    
– Nie, nie tam, był zapełniony. – A mnie strasznie zadziwił wysokimi cenami, które chyba urwały się z kosmosu. – Siedziałem w "Norze".
    
– Gdzie?
       Ach, ta dzisiejsza młodzież. Nie przykłada wagi do lokali, odwiedzając jeden za drugim, byle tylko szybko się uchlać i odłączyć od rzeczywistości. Nie to co moje pokolenie, które szukło dla siebie niszy na całe lata, do której wracało się jak do dawnej, wciąż niezapomnianej, choć starzejącej się kochanki.
    Znowu nie chciałem bawić się w tłumaczenie, w tym pomógł mi nieświadomie kierownik, którego głowa właśnie wyrosła nad zajmowanym przeze mnie boksem.
    
– Ludzie, słuchajcie – powiedział, nie podnosząc zbytnio głosu, bo akustyka na piętrze była dość dobra. – Dostałem mejla z góry.
    Nie było w tym nic nadzwyczajnego, otrzymywał ich codziennie przynajmniej kilkanaście, ale skoro nas o tym informował, znaczyło, iż jego treść może mieć dla nas duże znaczenie.
    
– W niedzielę wieczorem przylatują nasi kontrahenci z Chin na wizytację – oznajmił i okręcił się wokół własnej osi, by sprawdzić, czy wszystkie zgromadzone tu głowy go słuchają. – Od poniedziłku będą tu u nas krążyć, musimy więc ustalić komitet działu, który wprowadzi ich w nasze zagadnienia.
    Czyli kolejne urządzanie szopki, byle pokazać, jacy to jesteśmy fajni i umiemy używać trudnych słów przed kimś, kto zna to wszystko od dawna, a wizytę traktuje jedynie jako mały zagraniczny urlop w pracy, która nigdy się nie kończy.
    Nikt nie zareagował w żaden sposób na słowa kierownika, bo nikt nie chciał się bawić w "niańczenie Chinoli", jak to ktoś przed laty nazwał i co, choć obraźliwe, na stałe weszło w kanon używaych w firmie po cichu wyrażeń.
    Wzrok głónodowodzącego kolejny raz omiótł salę tylko po to, by znaleć kretyna, który wziąłby na siebie tę robotę.
    – Nie ma chętnych? – zapytał retorycznie i westchnął. – W ramach tego zadania jest kolacja we francuskiej restauracji, to nikogo nie przekonuje?
    Mnie z pewnością nie, bo nigdy nie byłem fanem żabojadów, do tego byłem w pełni świadomy, że ich kuchnia mi nie służy 
– jedno zatrucie pokarmowe wystarczy mi na całe życie.
    
– Nadal nikt? Paul?
    Młodzian, który jeszcze kilka minut temu tak żywo był zaintereswany moim niewyglądaniem na zombie po popijawie, zbladł raptownie i przełknął ślinę.
    
– T-tak...?
    Wszyscy usłyszeli, jak bardzo drży mu głos.
    
– Nie chciałbyś się zapoznać z naszymi kolegami z Państwa Środka?
    
– Ale ja nie znam chińskiego!
    Westchnąłem. Nikt, żadna z osób na sali nie była sinologiem, bo było to całkowicie zbędne 
– kontrahenci na tyle dobrze opanowali nasz język, iż czasem zdawali się mówić lepiej od tubylców. Ale o tym młody winien raczej przekonać się na własnej skórze.
    
– Znakomicie! – oznajmił kierownik, nie słysząc z ust Paula konkretnej odmowy. – Kto by cię tu mógł poprowadzić jako starszy stażem? – Jego wzrok przemierzał boksy w poszukiwaniu jeszcze jednej ofiary. – Kto by mógł?
    Poczułem przez sekundę jego spojrzenie na sobie, zmierzyłem się z nim i nie ustąpiłem. Wiedziałem, że mnie nie wybierze, miałem już tę próbę za sobą i to zwycięską, wiedział, iż to nie będzie dla mnie kara, a zwykła robota. Chciał się zabawić czyimś kosztem, dlatego do zadania oddelegowane powinny zostać osoby, które się go boją.
    W panującej ciszy łatwo było sobie wyobrazić, jak ktoś wydaje komendę: "szukaj, szukaj!".
    
– Sarah?
    Wywołana kobieta także pobladła i powstała, choć nikt tego od niej nie wymagał.
    
– Tak? – zapytała zlękniona i bliska omdlenia.
    
– Wprowadzisz Paula do procedur i zajmiecie się naszymi gośćmi. Reszta robi swoje.
    Kobieta wyglądała na jeszcze bardziej przerażoną, w całej tej sytuacji udało jej się jedynie przytaknąć ruchem głowy, jednak każdy, kto na nią spojrzał, nie mógł mieć wątpliwości, iż w tej chwili nic nie przeraża jej tak, jak właśnie to zdanie, które jej przydzielono.
    Choć ostatnie słowa kierownika zdołały opaść na wszystkich pracowników, nikt nie powrócił do przerwanych obowiązków, jakby potrzeba było odrobiny czasu na przyswojenie tego, co właśnie miało miejsce. To się naszemu przełożonemu zbytnio nie spodobało.
    
– Ogłuchliście czy co? – zawarczał. – Pracować mi tu, a nie się obijać!
    Zamknąłem oczy i odetchnąłem kilka razy, byle tylko się nie odezwać i czegoś nie palnąć. Bywało, że miałem za długi język i wyrzucałem coś z siebie, a to zazwyczaj się dla mnie dobrze nie kończyło. Nie chciałem też słyszeć kolejnej nagany z ust szefa, toteż milczałem, a gdy wokół mnie zaczęły się szmery dowodzące, że nastąpił powrót do wykonywania pracy i pełnienia obowiązków, wysunąłem jedną z szuflad biurka i wyciągnąłem z niej teczkę, która światła dnia nie widziała rok, jak nie dłużej. Zważyłem ją w dłoni i przez kolejną minutę zastanawiałem się, czy powinienem się nią podzielić. Rozważałem wszystkie za i przeciw, ale w końcu wygrało to, że w gruncie rzeczy głęboko pod skórą byłem dobrym człowiekiem, nie mogłem wyjść na samoluba, kiedy ktoś w podobnych okolicznościach wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Karma wraca i inne tego typu pierdoły na mnie nie działały, za to nadal miałem sumienie, nie chciałem, by gryzło mnie bardziej niż zazwyczaj. 
    To dlatego, gdy każdy na nowo zajął się sobą z cierpieniem wymalowanym na twarzy, ja pochyliłem się w stronę boksu Paula i syknąłem:
    – Hej, Paul! Hej!
    Młodzieniec prawie podskoczył na miejscu, jakby się czegoś wystraszył, i spojrzał na mnie wzrokiem zlęknionej sarenki. Cóż, jeśli tak reaguje na samym początku swojego zadania, to chyba lepiej nie mówić mu, że im dalej, tym schody robią się wyższe.
    – Tak, słucham?
    Chciałbym powiedzieć temu dzieciakowi, by się tak nie martwił, bo będzie dobrze, ale mi przyjdzie z podobnego kłamstwa? Każdy niesie swój krzyż, a że jego dotknęło to spotkanie z Chińczykami, to ani trochę nie była moja wina.
    – Trzymaj 
– rzekłem i podałem mu teczkę.
    
– Co to? – zapytał, nim zdecydował się dotknąć ją choćby koniuszkiem palca.
    Westchnąłem. Na chuj ta cała dramaturgia? Dają coś, to bierz, a nie wydziwiaj!
    
– To dokumenty ze spotkania z zeszłego roku. Wtedy to ja byłem starszym przedstawicielem i zarządzałem czasem Chińczyków. Może wam się przydać czy coś.
    Nigdy nie rozumiałem, czemu dzieciakom przy rozpakowywaniu gwiazdkowych prezentów świecą się oczy, skoro dostają to, czego sobie zażyczyły w liście do świętego Mikołaja. Teraz nie rozumiałem tego zachowania u Paula. To przecież nie był prezent, a przysługa! Chłopak nawet nie wiedział, jak wielki ma u mnie dług do spłacenia.
    
– Naprawdę? Dziękuję!
    To ja podziękowałem sobie za refleks, inaczej pewnie wylądowałbym w jego ramionach, a tak to on wylądował na wykładzinie, chcąc mnie przytulić. Biedny chłopak. Naprawde musiał się jeszcze wiele nauczyć, by przetrwać w dżungli zwanej życiem.
    Kiedy w końcu po wielu minutach i godzinach przyszła pora na przerwę, niemalże wyfrunąłem z biura, by jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz i zapalić papierosa. Taki miałem bowiem zwyczaj, iż paliłem tylko trzy razy w ciągu dnia: przy śniadaniu dla pobudzenia, podczas przerwy w robocie i tuż po niej, w drodze powrotnej, by dotlenienie się i zatruwanie walczyły o mnie w tym samym czasie. Na jedno takie palenie przypadał nie więcej niż jeden papieros, więc trudno było mi nazywać się nałogowym palaczem, jednak zdarzały się dni, gdy myślałem nad przekroczeniem wyznaczonej sobie granicy.
    Tak było właśnie podczas przerwy, gdy stojąc w pewnym oddaleniu od kolegów, poddawałem się tej czynności. Byłem w połowie wypalenia papierosa, dłonią już chciałem zmacać kieszeń poszukiwaniu paczki, by jednak sięgnąć po kolejnego, kiedy spojrzałem przed siebie na drugą stronę ruchliwej ulicy i zamarłem.
    Bo właśnie wtedy ją ujrzałem.
    Najpierw mi się wydawało, że się mylę, że to ktoś inny, ale ruchy ciała nie mogły mnie zmyli - zbyt dobrze im się przyjrzałem podczas nocnej obserwacji. Kelnerka Daisy szła szybkim krokiem i z tak zaciętą miną, iż nawet z dzielącej nas odległości nie miałem wątpliwości, że oto idzie walczyć o swoje.
    Chciałem dotrzymać jej kroku, ale byłem po drugiej stronie ulicy, do tego ubrany w garnitur i w godzinach pracy - nie mogłem pozwolić sobie na żadną niesubordynację. Do tego koledzy przyuważyli moje spojrzenie i zachowanie, podeszli bliżej, by drastycznie przerwać wspaniałą chwilę samotności.
    
– Co tam, Donal? – padło pytanie, wszyscy trzej, bo taką ekipą tu przybyli, podążyli za moim spojrzeniem i zdołali dostrzec Daisy, nim ta skręciła za róg budynku.
    
– Łał, ślicznotka. Znasz ją?
    Co to znaczy kogoś znać? Wiedzieć, jak ma na imie, gdzie pracuje czy może co myśli o homoseksualistach i amerykańskiej ekspansji w kosmosie?
    Ja tego nie wiedziałem.
    
– Nie, po prostu zdaje mi się, że gdzieś ją już widziałem.
    Niepowiedzenie o czymś to nie kłamstwo, milczenie zazwyczj nie jest złem, a oni nie mieli żadnego prawa oczekiwać ode mnie żadnych wypowiedziaych słów.
    
– Naprawdę? Mnie też wyglądała jakoś tak znajomo.
    Jeśli choć zajrzał do "Nory", kiedy akurat była w pracy, pewnie ją zauważył. Tam kelnerki nie mogły poruszać się po sali niczym cienie. Miały być częścią wystroju, pięknym dodatkiem, który przynosi niezłe napiwki i tylko czasami 
– ale to naprawdę czasami – także zaczątek jakieś bójki. 
    Nie chciałem jednak dociekać i spędzać z nimi więcej czasu na rozmowie. Do tego po papierosie zrobiłem się głodny.
    
– Chodźmy coś zjeść – rzuciłem, na co cała trójka przystała z entuzjazmem.
    Wchodząc do kantyny, nie potrafiłem wyrzucić z głowy obrazu tak zdeterminowanej Daisy. Jakby naprawdę szła stoczyć bój na śmierć i życie. Widziałem tylko jeden sposób na to, by dowiedzieć się, czy nic jej się nie stało.
    Tego wieczoru także miałem zamiar znaleźć się w "Norze", ale nie dla zabawy, lecz dla śledztwa.
    Śledztwa kelnerki Daisy.

***

    Im bliżej weekendu, tym większej ilości klientów można się było spodziewać w każdym lokalu przy uliczkach Starego Miasta. Do tego studenci obrali sobie jede dzień tygodnia na swój dzień, który zamieniał się dla nich w jedną wielką imprezę i ciągnął przez wiele godzin, próbując zagiąć czasoprzestrzeń. Nic więc dziwnego, iż nawet "Nora" zdawała się być pełna nie tylko stałych bywalców, ale i nowych twarzy, które coś tu przygnło, ale na pewno nie przeznaczenie. Przez moment bałem się, że nie zdołam dostać się do środka, taki tłum kłębił się przy drzwiach, ale kiedy posiadasz łokcie i wiesz, jak i używać, to sobie poradzić.
    Nie rozglądałem się za żadną znajomą twarzą, nie przypatrywałem tym, kórzy tutaj byli, bo ważniejsze było znalezieie krzesła, na którym można by spocząć i odpocząć. Poza sprawą z Chińczykami nie wydarzyło się tego dnia w robocie nic stresującego, mimo to czułem się zmęczony i ponownie miałem ochotę na wódkę. Wcześniej zaszedłem po kilka naleśników z kapustą 
– zostawiłem też spory napiwek, jeśli tak można to było nazwać, ale akurat ten cud gastronomiczny był wart każdych pieniędzy – które to przemyciłem ze sobą do środka lokalu. Do tej pory nikt nie zwrócił uwagi na smakowity zapach unoszący się z mojego nesesera, więc kiedy znalazłem mejsce pod ścianą na uboczu, wciąż powinienem pozostać niezauważony i mieć możliwość zagryzania wódki tym przysmakiem. Po upewnieniu się, że nikt nie myśli o tym, by podejść do mojego stolika i pożyczyć krzesło, omiotłem salę spojrzeniem, by znależć kelnerkę i poprosić o kieliszek i butelkę czystej. Właściciel "Nory", ten gość w koszuli w kratkę, cieszył się dobrą reputacją dlatego, że sprzedawał alkohol w cenach nawet lepszych niż te w dyskontach i pozwalał nie tylko pić na sali, ale i zabierać butelki ze sobą. W końcu klient to pan, powinien być zadowolony z usługi. Inne lokale mogły co najwyżej obsłużyć zamówioną kolejkę dla wszystkich, ale alkohol mógł wydostać się od nich jedynie w żołądkach.
    Mimo rozglądania się nie umiałem zlokalizować nikogo z personelu. Jakby nagle rozmyli się w powietrzu. A ja naprawdę chciałem się napić.
    Westchnąłem. Być może sam przesadziłem z tym niewyróżnianiem się. Nie uśmiechało mi się czekać w nieskończoność, ale gdybym krzyknął ze swojego miejsca, kto by mnie usłyszał? N pewno zwróciłbym na siebie uwagę i nici byłyby z naleśników, a to zabolałoby mnie bardziej niż brak wódki. 
    Czekałem w milczeniu, aż w zasiegu wzroku pojawi się ktoś w norowym uniformie, ale siła wyższa chciała sobie ze mnie zażartować, bo nikt się nie zjawiał. To było dobijające.
    Już byłem gotowy okazać swoją desperację i zacząć krzyczeć, byle tylko nie stracić miejsca, kiedy ktoś postawił rpzede mną kieliszek wódki i miseczkę ze słonymi orzeczkami.
    Nie spodziewałem się tego, toteż spojrzałem na osobę, która przyniosła mi te pyszności, po czym moje zaskoczenie wzrosło tak, że aż musiałem otworzyć buzię. Tuż obok mnie stała Daisy i gdy tylko zauważyła, że na nią patrzę, skinęła głową w stronę środka sali. Powiodłem wzrokiem w tym kierunku i napotkałem właściciela "Nory", który uśmiechał się i wznosił kieliszek. Gdy zrobiłem to samo, pozdrawiając go na odległość, przechylił naczynie i wypił do dna.
    – Panie zdrowie 
– mruknąłem i także pozwoliłem wódce spłynąć do gardła.
    Ach, to było dokładnie to, czego potrzebowałem. Alkohol pozwalał każdej komórce mojego ciała się rozluźnić, a ja poczułem się błogo i prawie nie zwróciłem uwagi na to, że Daisy odchodzi.
    
– Przepraszam – powiedziałem, gotowy chwycić ją za nadgarstek, by zatrzymać, z czego jednak zrezygnowałem, bo to mogło zostać odebrane jako molestowane. Kobieta spojrzała na mnie. – Czy mógłbym prosić o całą butelkę tej wódki? – Skinęła głową na potwierdzenie, dlatego zaryzykowałem i dodałem jeszcze jedno pytanie: – A czy mogę to u państwa zjeść?
    Kelnerka nie mogła wiedzieć, o czym dokładnie mówię, dlatego wyciągnęłam z torby zawiniątko i odkryłem przed nią kawałek naleśnika.
    Daisy uniosła lewą brew. Nie wygląda przy tym na kogoś, kto chciałby mnie skarcić. Właściwie to wyglądała uroczo.
    
– Chce się pani poczęstować? Są pyszne! Obiecuję, że nikt nie zwróci uwagi na to, że jem coś spoza państwa menu, naprawdę!
    Patrzyła na mnie uważnie, zastanawiając się, jaką decyzję podjąć, by wreszcie dać za wygraną i odejść. Tak po prostu. Nie dając mi żadnej odpowiedzi, pozostawiła mnie samego, kiedy ja naprawdę nie wiedziałem, co zrobić w tej sytuacji. Postanowiłem więc poczekać, aż kobieta wróci z moim zamówieniem, może wtedy dowiem się, co robić. Wziąłem garść orzeszków i wrzuciłem sobie do ust, by spokojnie przegryzać, kiedy wewnątrz siebie nadal wyczuwałem przyjemne ciepło. Znowu wziąłem się za przyglądanie innym gościom, którzy akurat tutaj chcieli spędzić ten wieczór.
    Nie dostrzegałem nikogo, kto już byłby pijany, raczej w grę wchodziło popijanie przy rozmowach, nie zaś dla upicia. Taka kultura mogła być odrobinę podejrzana, ale nawet w takim miejscu zdarzały się dni, kiedy ludzie nie zapominali, jak to jest być ludźmi. Kiedy tak się rozglądałem, przyuważyłem właściciea, który zmierzał w moją stronę z butelką przezroczystego trunku. Jeśli myślał, że będę chciał wypić z nim więcej, to się nie mylił. Tylko nadal chciałem zjeść swoje naleśniki.
    
– Niezły ruch, prawda? – zagaił, siadając naprzeciwko mnie. 
    
– Istotnie – odparłem. – Dziękuję za darmową kolejkę.
    
– Nie ma sprawy – rzekł, odkręcając butelkę i polewając mi. Dzisiaj nie miał na sobie koszuli w kratę, tylko czarną koszulkę polo, która szczelnie opinała piwny brzuch. – Daisy przekazała, że ma pan jakąś sprawę.
    
– Słucham?
    Zupełnie nie wiedziałem, o mężczyźni może może chodzić. Ja sprawę do niego? Pierwsze słyszę.
    
– No ponoć coś pan masz w tej swojej torbie – wskazał na nią ruchem ręki – i chcesz to spożyć wespół z tą wódką, którą żem tu panu przyniósł.
    No i mnie olśniło, nic by z tego nie było, gdyby mnie wpierw właściciel nie naprowadził.
    
– A, o to chodzi. – Pokazałem mu mój nielegalny tutaj łup. – Wiem, że nie powinno się wnosić jedzenia z zewnątrz, ale niech mi pan uwierzy – jestem uzależniony od tych naleśników, które świetnie pasują do wódki. Proszę, niech pan sam spróbuje. 
    Prawie podetknąłem mu pod nos tackę, mężczyzna w dwa palce chwyta kawałek i wrzuca sobie do ust. Przeżuwa, a wyraz jego twarzy łagodnieje.
    
– O rany, niezłe to. Czyżby z bazarku?
    
– Zgadza się.
    
– No to nie ma problemu. My tu żyjemy jak jedna rodzina, bo to przecież sąsiedzi. Gdyby pan przylazł ze śmierdzącym kebabe, to bym wylał na zbity pysk, ale tak to smaczego życzę. A, i dzięki z wczorajszą rekcję, dobrze wiedzieć, że gdyby coś się działo mojej Daisy, to przynajmniej pan by pomógł.
    Poklepał mnie po ramieniu i odszedł, a ja zapatrzyłem się na wciąż napełniony kieliszek i starałem zrozumieć, co takiego mężczyzna chciał mi właśnie powiedzieć.
    Z tego, co zdołałem zauważyć podczas nocnego zdarzenia, kobieta siłowo dałaby radę niejednemu opryszczkowi, gdyby tylko przyszło to komuś na myśl. Sądząc po tym, jak zmaltretowała tamten kosz, jej oprawca dość szybko zamieniłby się w ofiarę.
    
– Nie ma sprawy – mruknąłem do siebie i wychyliłem kieliszek.
    Pozwoliłem także naleśnikom opuścić tackę i znaleźć się dla siebie dobre towarzystwo, nim trafią do mojego żołądka.
    Przyszedłem do pubu, by sprawdzić, czy z kelnerką wszystko w porządku, i chyba tak właśnie było.
Obserwowałem ją, gdy tylko znalazła się w zasięgu mojego wzroku. Uśmiechała się uprzejmie do klientów, ale nie wchodziła w żadne większe interakcje, jakby nie chciała się spoufalać, bo tak jej nie wypada. Kiedy przeszła w pobliżu po raz trzeci, w ogóle nie zaszczycając mnie spojrzeniem, zdałem sobie sprawę z tego, że coś mi nie gra w ekspresji tej kobiety. Zachodziłem w głowę, co też to mogło być, kiedy odpowiedź przyszła sama: Daisy stała właśnie przy stoliku zajętym przez nowo przybyłych gości, słuchała, jak składają zamówienie, i kiwała głową. Nie otworzyła ust, by odpowiedzieć, czy coś zaproponować. Milczała, a do mnie dotarło, iż ze mną też nie zamieniła słowa. Właściwie to nie widziałem, by z kimkolwiek rozmawiała.
    Wyprostowałem się nagle nad pustym kieliszkiem bez wódki, który aż prosił, by go znowu uzupełnić.
    A co, jeśli ona w ogóle nie umiała mówić?
    Wrzuciłem do ust przestygły kawałek naleśnika, nalałem alkoholu i z kieliszkiem w ręce zapatrzyłe się na Daisy, która stała się nagle bardzo interesująca. Chciałem dowiedzieć się, czy moje podejrzenie ma dużo wspólnego z prawdą, ale przecież nie mogłem zapytać ją o to wprost. Na kogo bym wówczas przed nią wyszedł?
    Pozwoliłem sobie na spokojną konsumpcję w samotności pośród tłumu i co rusz szukałem wzrokiem tej jednej kelnerki. Kiedy po godzinie butelka była do połowy pusta, postanowiłem opuścić "Norę" i udać się na spoczynek. Nie byłem w tak paskudnym nastroju, bym musiał się upijać, co chciałem sprawdzić, sprawdziłem, kolejna zagadka mogła dać się rozwiązać za kilka godzin. Schowałem więc butelkę do torby i rozejrzałem się za kimś z personelu. Los tak chciał, że najbliżej mnie była Daisy, więc to ją do siebie przywołałem.
    
– Przepraszam, czy można prosić rachunek?
    Skinęła jedynie głową i odeszła w stronę baru, a ja miałem poczucie deja vu sprzed zaledwie doby 
– byłem niemalże pewien, że znowu jakiś żartownić przechodzący kryzys wieku średniego zechce klepnąć ją w jędrny tyłek. Pomyliłem się i obeszło się bez podobnego incydentu. Część mnie była zawiedziona, chyba chciałem znowu zobaczyć, jak Daisy kogoś policzkuje, druga część cieszyła się, że nic jej się nie stało.
    Uśmiechnąłem się do niej, kiedy wróciła. Rzuciłem jedynie przelotne spojrzenie na kwit z kwotą, po czym wręczyłem kobiecie banknot zawierający w sobie spory napiwek.
    
– Dziękuję. Życzę przyjemnego wieczoru.
    Odwzajemniła uśmiech i znowu jedynie skinęła głową. Jak w tej sytuacji miałem nie podejrzewać, że jest niemową? Innej odpowiedzi nie potrafiłem znaleźć.
    Zabrałem swoje rzeczy i przecisnąłem się między licznie wypełnionymi stolikami, by opuścić lokal. Rzuciłem jeszcze ostatnie spojrzenie w jego stronę i odszedłem, by wśród półmroku i muzyki płynącej z licznych knajp przy tej ulicy wrócić o mieszkania, gdzie czekała na mnie wygodna kanapa i kilka godzin spokojnego odpoczynku.
    Kładąc się, miałem przed oczami Daisy, która potrafiła się tak ładnie uśmiechać, choć nie mogła dpowiedzieć na podobny komplement. Zasypiałem z postanowieniem kolejnego odwiedzenia :Nory" w ciągu weekendu, by wybadać, czy moje spostrzeżenie w całości pokrywa się z rzeczywistością. No i chciałem ją znowu zobaczyć, tak po prostu. Ta myśl powinna załączyć w mojej głowie ostrzegawczą lampkę, ale tego nie zrobiła, więc to, co zaczęło dziać się później, mogło być tylko i wyłącznie moją winą.

***

    Wiesz, że coś zaczya się z tobą niepokojącego dziać, kiedy nie tylko koledzy z pracy zauważają podejrzany błysk w twoich oczach, którego wcześniej w nich nie było, ale i sam nie poznajesz swojego odbicia. Poza tym błyskiem widzisz też uśmiech, który powinien gościć na twarzy kogoś, kto powinien się strzec, bo cały świat chce go zabić. Nie powinien zapominać o swojej paranoi ani o tym, że ma spotkanie z kimś, kto pomaga mu się z nią mierzyć.
    A zapomiałem. Cholera jasna, zapomniałem o spotkaniu z doktorkiem i to tylko dlatego, że moje myśli zajmowała chęć jak najdokładniejszego wysprzątania mieszkania, bym nie musiał się tym zajmować w sobotę, a tę przeznaczyć na dopracowanie raportu i szykowanie do "Nory". O swojej słabej pamięci doznałem wspomnienia, gdy między kolejnymi slajdami rozświetlił się leżący przy laptopie smarfon i dał znać, że oto dostałem wiadomość. Na mojej twarzy musiał zakwitnąć wyraz konsternacji, bo przez chwilę zupełnie nie wiedziałem, dlaczego mój terapeuta pyta, jak się czuję.  Dotarło to do mnie po minucie wlepiania gał w maleńki ekran, po czym sprzedałem sobie liścia i szybko zadzwoniłem.
   – Doktorze, przepraszam! – rzuciłem od razu, jak tylko odebrał. – Przepraszam, że nie dałem wczoraj znać, że nie przyjdę, po prostu całkowicie wyleciało mi to z głowy, że mamy spotkanie i...
    
– Spokojnie, Donal – przerwał mi, a ja znalazłem czas na wzięcie oddechu. – Powiedz mi tylko, jak się czujesz, tylko tyle chciałem wiedzieć.
    
– Nie wiem – odpowiedziałem bez wahania. – Zupełnie nie potrafię tego określić. Trochę się wydarzyło w tym tygodniu i...
    
– Może zechcesz mi o tym opowiedzieć
    Uniosłem brew, czego nie mógł zobaczyć.
    
– Ale że teraz? Tak przez telefon?
    
– Jeśli masz czas i ochotę, chętnie cię posłucham i nic za to nie wemę. Jeden z moich sobotnich pacjentów wyszedł ode mnie po pięciu minutach, mówiąc, że już mnie nie potrzebuje, i rzucjąc we mnie trzema słowami, a że był ostatni, to pomyślałem, że ten otrzymany czas jakoś wykorzystam. Co o tym myśliesz?
    Zastanowiłem się przez chwilę. Prezentacja wymagała jedynie małej edycji, co mogłem zrobić później, a mając plan na wieczór, czułem, że potrzebuję wsparcia kogoś, kto mnie wysłucha i nie będzie oceniał.
    
– Dobrze. Od czego powinienem zacząć?
    
– Od tego, co zawsze, Donal. Powiedz mi najpierw, o najistotniejszego się wydarzyło, reszta przyjdzie sama.
    Otwierając się przed nim wiele razy, wiedziałem, że trafiłem na profesjonalistę, który naprawdę chciał pomóc, a nie jedynie orżnąć na grubą kasę. Jeśli ktoś bez zbędnego wzdychania mógł słuchać o tym, że spędzałem wolny czas w knajpie, to właśnie on.
    
– To wydarzyło się w środę wieczorem, kiedy... – zacząłem, a kolejne słowa wylewały się ze mnie niczym potok przemierzający górskie granie.
    Początkowo siedziałem przez uśpionym laptopem, ale bardzo szybko porzuciłem miejsce i począłem chodzić po całym mieszkaniu. Dokładnie tak, jakbym faktycznie znajdował się na swojej sesji terapeutycznej.
    Jak zwykł to robić, doktor słuchał mnie w cłkowitym milczeniu, czasami zdawało mi się, że coś notuje, ale nie byłem pewien tego dźwięku. Mówiłem i mówiłem, wyrzucając z siebie więcej słów niż do kogokolwiek innego w ostatnim tygodniu, a ciężar, który przygniatał mi barki, zelżał, jakby ktoś zabrał jego część.
    – Czyli podsumowujc 
– odezwał się, kiedy po dobrym kwadransie zakończyłem swój monolog – wój strach przed tym, że ludzie chcą cię zabić, gdy nie będziesz się tego spodziewał, został wyciszony przez tajemnicę, jaką jest dla ciebie nowopoznana kobieta o imieniu Disy?
    
– Właściwie to nie zostaliśmy sobie oficjalnie przedstwieniu.
    Przetwarzał tę informację przez pięć sekund, po czym kontynuował:
    
– I co msz zamiar zrobić dzisiaj, kiedy lub jeśli ją zobazysz?
    
– Dlaczego powiedział pan "jeśli"?
    
– A co, znasz jej grafik i wiesz, że na pewno tam będzie?
    
– Szczerze mówiąc, to nie.
    
– Właśnie.
    Teraz to ja przetwarzałem to przez chwilę. Nigdy w swoim życiu nie byłem niczyim stalkerem, nawet nie byłem pewien, jak się do tego w razie czego miałbym zabrać. Z pewnością sama obserwacja by nie wystarczyła, do tego musiałaby być właciwie nieustanna, bym wyniósł z niej jakieś wnioski. A na to nie miałby dość cierpliwości.
    
– Czyli, jak rozumiem – podjąłem rozmowę – nie powinienem się aż tak ekscytować, bo wieczór może pójść nie po mojej myśli?
    
– Właściwie nie o samą ekscytację mi chodzi – odparł terapeuta – ile o twoje oczekiwania. Moim zdaniem nie powinieneś niczego sobie zakładać, że się wydarzy, wówczas możesz być mile zaskoczony, a nie potwornie rozczarowany.
    Te słowa przez chwilę także trwiłem, zapoznawałem się z ich znaczeniem Wychodziło na to, że doktorek ma rację i właściwie to powinienem mu zaufać 
– raczej nie chciał naprowadzać mne na coś, co pogorszyłoby mójbój z fobią.
    
– A nie myśli pan, że to może stać się moją nową obsesją? – zapytałem, naprawdę pragnąc ysłyszeć odpowied.
    
– Nie wydje mi się, ale będę trzymał rękę na pulsie. Gdyby coś w twoim zachowaiu wyda mi się podejrzane, od razu zacznę działać.
    
– Dobrze. Czylo mówi pan, że mogę iść?
    
– O ile weźmiesz ze sobą gaz pieprzowy.
    
– Proszę się nie martwić, zawsze mam go ze sobą.
    Choć to pewnie niemożliwe, wydaje mi się, że meżczyzna po drugiej stronie się uśmiecha.
    
– W takim razie w porządku. Dziękuję za tę telefoniczną sesję, panie Ut, stwierdzam,że bardzo dobirze sobie pan radzi, więc chyba będziemy mogli pomyśleć o tym, by nasze spotkania były nieco rzadsze. Ale o tym oprozmawiamy na piątkowej sesji, na którą pan, jak rozumiem, przybędzie?
    ż miałem ochotę zasalutować, jak na dobrego żołnierza przystało.
    
– Oczywiście, zaraz zaznacznę to sobie w kalendarzu.
    
– Znakomicie. W takim razie miłej wyprawy dzisiaj i do zobaczenia w piątek,/
    
– Dziękuję panu bardzi. iłego weekendu, do widzenia
    Zakończył połączenie, a ja nabrałe ochoty na kawę. Do czasy, aż powinienem wyruszyć na szukanie odpowiedzi, mogłem oddać się reszcie pracy przy aromacie ziaren, który działał na mnie nie tylko pobudzająco, ale i relaksacyjnie, /sięgnąłem więc po paczkę prosto z etiopii, jak głosił producent na opakowaniu, uzupełniłem kawiarkę  odpowiednią ilością wody i postawiłem na ogniu, by po kilku minutach cieszyć się namiastką raju na Ziemi. 
    – Ciekawe, czy Daisy też lubi kawę? 
– mruknąłem do siebie, upijając łyk znakmitego napoju, i wróciłem do pracy nad prezentacją.
    Tak się na tym skupiłem, uspokojony przez doktora, że nim się obejrzałem, a za oknem było widać już wieczór. Powinienem się zbierać i wyjść bez żadnych zbędnych oczekiwań. Nie chciałem robić żdnych problemów, dlatego nie myślałem o tym, by kupić naleśniki z kapustą, jedna taka sytuacja wystarczyła. Wciąż czułem wstyd, iż próbowałem przekonać kelnerkę do ich skosztowania, choć w ogóle nie wyglądała na zainteresowaną. Nie, dzisij limitem miały być dwa kufle piwa. Dość już bowiem wypiłem w tym tygodniu 
– wódka nadal nabierała chłodku w lodówce – a przecież nie byłem alkoholikiem. Nie chciałem też wyjść na kogoś takiego przed Daisy. Należało pokazać siebie jako dżentelmena. Choć właciwie pierwsze wrażenie już miałem za sobą, należało nadal podtrzymywać dobry obraz siebie, przynajmniej do czasu, aż kobieta nie każe mi spadać na drzewo.
    To dlatego założyłem swoją najlepszą koszulę i ciemnie spodnie, które były "eleganckie, ale bez zadymy", jak określiły to moje koleżanki z biura. Obowiązkowa woda kolońska i mogłem iść. Trochę w nieznane, ale nie bałem się, byłem tylko ciekawy.
    Dlaczego zapomniałem, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?

***

    Gdyby ktoś z jakiegoś powodu zapomniał, jaki mamy dzień tygodnia, wystarczył jeden rzut oka, by wiedzieć, że to sobota, bo tylko wtedy "Nora" mogła dosłownie pękać w szwah, jak w chwili, gdy przed nią stanąłem. 
    Przez dłuższą chwilę myślałem nawet nad tym, by się odwrócić i odejść, a misję poznania tajemnicy Daisy przenieść na inny dzień, ale sam siebie mentalnie uderzyłem i to pomogło mi otrzeźwieć. Nie po to uczyniłem konkretne przygotowania, by zwiać jak tchórz, ale działać i zaspokoić swoją ciekawość. Duża klienta liczba klientów świadczyła o tym, że chyba warto tu wpadać na piwko czy dwa, a takie powodzenie mogło zapewnić "Norze" funkcjonowanie przez dłuższy czas. Potrzebowałem tylko wziąć jeden potężny oddech i nacisnąć klamkę, a chmara rozmów niczym robaki dopadła moich uszu. Zapach alkoholu i soli podrażnił nos, a widok Daisy obsługującej najbliższy stolik dał znać, że to mój szczęśliwy dzień i mogę siedzieć tu, dopóki nie poznam prawdy.
    Kobieta bardzo szybko mnie zauważyła, ale nie było się czemu dziwić 
– specjalnie przystanąłem nieopodal, byle mnie tylko dojrzała. Uniosła brew, a ja uśmiechnąłem się do niej przyjaźnie.
    
– Cześć, Daisy.
    Wszelkie gwizdy podziwu, iż oto znam tę kelnerkę i mogę się z nią tak witać, nie mogły mieć racji bytu, gdyż każdy mógł poznać jej imię 
– plakietka przypięta do koszulki polo miała tak duże litery napisu, że jedynie ślepiec nie byłby w stanie rozczytać. Nie zraziło mnie to jednak, swoim przywitaniem przykułem jej uwagę, a skoro wie, że tu jesten, bardzo możliwe, że poczuje się w obowiązku mnie obsłużyć. Na co tak bardzo liczyłem.
    Daisy skinęła mi głową i wróciła do zbierania zamówienia, a ja zacząłem przeciskać się w stronę baru, bo włśnie w tym miejscu zaplanowałem obserwację podczas trwania misji. Tym razem nie miałem ze sobą naleśników z kapustą 
– choć bardzo mnie korciło, to tego dnia w ogóle zrezygnowałem z ich konsumpcji, jedząc lekki obiad, a w "Norze" planując zjeść orzeszki – za to miałem naładowany telefon, by udając, że piszę z kimś, na kogo czekam, tworzyć notatki odnośnie Daisy i odnotować moment, kiedy się do kogoś odezwie. Żeby mieć na to dobry wirok, zająłem ostatnie wolne miejsce przy barze ustawione równorzędnie do ściany za moimi plecami. Dwie minuty zajęło mi przywołanie do siebie barmana; żadne chrząknięcia nie pomogły, byłem jawnie ignorowany i to podziałało mi na nerwy. Dlaczego coś próbowało popsuć mi dobry humor, jaki miałem, od kiedy tu wszedłem? Nie tego chciałem.
    
– Jedno jasne piwo i porcję orzeszków – wyrzuciłem z siebie, kiedy spojrzenie wyraźnie będącego nie w sosie mężczyzny wylądowało na mnie. Nie chciałem, by jego emocje mi się udzieliły, dlatego dodałem: – Proszę.
    Zdziwił się trochę, słysząc jedno z tych "magicznych" słów, które wbija się dzieciom do głów, co by w każdych okolicznościach wykazywały się kulturą osobistą, ale podziałało 
– nie doprawił kufla zbyt dużą ilością piany, a orzeszki wysypał do miseczki, używając do tego odpowiedniej łopatki, nie zaś z dłoni jak w przypadku innych klientów. Widząc to, uśmiechnąłem się do niego. To już w ogóle było dla niego zaskakujące. Chyba właśnie zyskałem sobie w "Norze" kolejnego po właścicielu sojusznika.
    
– Dziękuję.
    Barman skinął mi głową i wziął się za obsługę kolejnego klienta 
– typek wepchnął się międz siedzących i po prostu wrzeszczał, zagłuszajacych kilka rozmów. Po kolejnej w ciągu tygodniu wizycie w tym miejscu doszedłem do wniosku, że trzeba mieć niezłą wytrzymałość i odporność, by pracować w podobnym lokalu.
    Powiodłem wzrokiem ponad najbliższymi mi ludźmi, by zorientować się, gdzie jest Daisy i rozpocząć obserwację. Telefon gotowy był do przyjęcia licznych spostrzeżeń, mój mózg otwarty i tylko inni ludzie mogli przeszkodzić w tym, by było idealnie.
    Gdy udało mi się ją wreszcie wyśledzić, tak co chwila ginęła mi wśród tej całej klienteli spragnionej procentów i towarzystwa podobnie samotnych dusz. Zamiast wrzucać orzeszki do ust i rozprawić się ze wszystkimi w przeciągu dwóch minut, wrzucałem je pojedynczo, bo to minimalizowało ryzyko zadławienia się, gdyby podglądana kelnerka znalazła się tuż przy mnie. Choć ryzyko udałwienia się czymś tak małym i tak istniało. Ale starałem się nie zawracać sobie tym głowy, nie po to tu bowiem przyszedłem.
    Piwo smakowało jak zawsze 
– dbano w "Norze", by nie zrobiło się ono ciepłe czy też pochodziło z jakiegoś podejrzanego browaru. Chodziła plotka, że przed laty właściciel wdał się w konflikt z pewnym piwowarzem i nawet mógł zacząć własną produkcję, ale stwierdził, że prowadzenie pubu bardziej mu się opłaca. Nie wiedziałem, ile w tym prawdy, istotne było to, że posiadałem miejsce, gdzie tak dobrze mi się siedziało i gdzie mogłem zaznać choć trochę rozrywek.
    Postać Daisy zamajaczyła po drugiej stronie sali i zaczęła się zbliżać. Stopniowo mogłem dojrzeć zarzuconą kuflami tacę, którą kobieta manewrowała tak, jakby urodziła się do tego, by być kelnerką.
    Poza tymi akrobacjami, byle tylko żadne szkło nie znalazło się na podłodze i nikogo nie zraniło, widziałem, że Daisy przystaje co kilka kroków, by wysłuchać jakiegoś klienta. Nie umiałem za to dojrzeć, czy kobieta otwiera usta, jedynie przytakuje wyuczonym ruchem głowy jak te zabawkowe pieski, które opanowały część tylnych okien samochodów i strasznie irytowały mnie swoim wyglądem. Sięgnąłem po telefon, by zapisać to spostrzeżenie, gdy nagle ktoś dotknął mojego ramienia. Gdyby tylko wokół było dość miejsca, pewnie bym odskoczył, ale nie bardzo było to możliwe w tych warunkach. Jedyne, co mogłem zrobić, to spojrzeć na osobę, która tak bezpardonowo wniknęła w moją przestrzeń osobistą, a przez myśl mi przeszło, że może chce mnie zabić.
    To był idealny czas i miejsce, by moja paranoja się włączyła i odebrała mi głos.
    Mężczyzna, któremu tak bardzo potrzebne było oparcie w postaci mojego ramienia, nie był może wysoki, ale z jego lica biła taka pewność siebie, że nie miałem wątpliwości, iż oto mam do czynienia jeżeli nie z kolegą z branży, to z jakimś cholernym przedstawicielem handlowym, który nauczony jest wepchnąć wszystko, od garnków zaczynając, a na lotach w kosmos nie kończąc. Nie patrzył na mnie, skupiony na tym, by wzrokiem przywołać zarobionego właśnie po same łokcie barmana. Z każdą sekundą wyglądał na coraz bardziej zirytowanego, bo jakże by ktoś śmiał go tak jawnie ignorować? To musiała być jakaś kpina.
    
– Przepraszam – porzuciwszy swój lęk przed śmiercią z rąk innych, odezwałem się na tyle głośno, by mnie usłyszał – ale czy mógłby pan zabrać swoją rękę? Może pan nie zauważył, ale nie robię tutaj za podpórkę.
    Irytacja na jego twarzy ustąpiła miejsca zdumieniu, gdy mnie zauważył.
    
– Że co takiego?
    Miałem dobry powód, by westchnąć, ale nauczony doświadczeniem, gdzie to koledzy tak często jawili się jako idioci, którzy nie rozumieją, powtórzyłem swoje słowa.
    
– A tak, jasne – odparł tylko, zabrał swoją kończynę i znowu wydarł się w stronę barmana, który wreszcie mógł go obsłużyć.
    W tym małym zamieszaniu, jakie się zrobiło przy barze, prawie zapomniałem o tym, co chciałem zrobić, zreflektowałem się jednak i wklepałem do telefonu odpowiednią notkę, po czym wróciłem do śledzenia Daisy.
    A ta była tuż obok mnie i patrzyła tak, że człowieka przechodziły ciarki.
    
– Jezu, ale mnie pani wystraszyła – zakrzyknąłem i aż chwyciłem się za pierś, bo nie umiałem dosłownie dotknąć swojego serca. – Proszę więcej tego nie robić!
    Mój rozkaz nie zrobił na niej najmniejszego wrażenia, wyciągnęła jedynie rękę w stronę mojego kufla, w którym pozostało mniej piwa, niż myślałem.
    
– Mogę to zabrać? – zapytała melodyjnym głosem z trudnym do rozpoznania akcentem, a mnie opadła szczęka.
    Jaki to był piękny głos!
    W ogóle był!
    
– To pani umie mówić? – zapytałem głupio, na co Daisy uśmiechnęła się kącikiem ust.
     
– Jak pan słyszy. To mogę zabrać te kufel czy chce pan jeszcze pokompletować nad tym wywietrzałym piwem?
    Nie chcąc wyjść na większego idiotę, dopiłem alkohol i podałem naczynie kelnerce.
    
– Dziękuję.
    Odeszła do kuchni z tym cieniem uśmiechu, a ja sięgnąłem ponownie po telefon, by wklepać jedynie: "To potwierdzone 
– mówi i wtedy czujesz się odrobinę bliżej nieba".
    Durna to była notatka, temu nie mogłem zaprzeczyć, ale w swoim oszołomieniu nie potrafiłem zdobyć się na nic elokwentnego, jeno taka durna poetyka umiała ze mnie wyjść. Takiego pogrążenia się podczas tej misji to się nie spodziewałem.

***

    Nie powinienem tego robić. Na dobrą sprawę nie powinienem nawet o tym myśleć, bo to sugerowałoby już nową obsesję, ale nie umiałem zaregować inaczej, dlatego to robiłem – w niedzielne popołudnie, kiedy rodziny zasiadały do obiadów, a niektórzy dopiero budzili się po roztańczonej nocy, ja postanowiłem udać się do "Nory", by porozmawiać z Daisy.
    Wiedziałem, jak to brzmi 
– czwarty raz w tym tygodniu na alkhol? Chyba zaczynasz mieć poważny problem!  ale po bezsennych godzinach, kiedy od nowa i od nowa próbowałem przypomnieć sobie brzmienie głosu Daisy, nie umiałem się powstrzymać. Chciałem zapytć, dlaczego wcześniej się nie odezwała, czy to może miała być tajemnica, dlaczego pracowała w takim miejscu i czy nie za częto zdarza się, by jakiś podchmielony klient klepał ją w tyłek? Chciałem wiedzieć o niej więcej i nie zamierzałem czekać zbyt długo, by posiąść tę nową wiedzę.
    W tak krótkim czasie dorobiłem się tematu, za którym chciałem podążyć, że aż mnie samego zaskoczyło, iż jedna osoba mogła mną tak zawłdnąć. Powinienem podzielić się tym ze swoim terapeutą, ale postanowiłem, że to zaczeka do piątku 
– będę wtedy wiedział więcej o Daisy i może przestanę nawiedzać "Norę" z taką częstotliwością.
    Albo i nie. Byłem bardzo ciekawy tego, jak to się potoczy.
    Choć już chwilę po południu byłem gotowy wyjść z mieszkania, musiałem się wstrzymać. Głównie dlatego, że lokal otwierał się dopiero o pierwszej, ale też by się uspokoić. Dlaczego reagowałem jak stalker? Przecież ta kobieta nie przypominała pod żdnym względem tych, z którymi spotykałem się, dopóki nie dotarło do mnie, że każda z nich może zechcieć stać się moją zabójczynią. Do tej pory udało mi się stworzyć zaledwie trzy kilku miesięczne związki, bo na dłuższą metę nie dawałem sobie emocjonalnie rady, ale Daisy nie wyglądała jak żadna z moich była. Nie miała odpowiedniej figury 
– zbyt koścista i umięśniona, choć z zachowaniem proporcji, szatynka, gdy ja wolałem brunetki – a jednak to ona przykuła moją uwagę. I to dlaczego? Bo wydawała mi się niczym największemu idiocie, że ona tak samo jak ja walczy ze światem, który chce ją zabić. Wywnioskowałem to po jednym tylko zdarzeniu i porządnie się na tym zafiksowałem.
    Czy dla kogoś takiego jak ja był jezcze w ogóle jakiś ratunek? Bo mnie się wydawało, że nie bardzo.
    Jak mogłem spożytkować ten czas, który dzielił mnie od możliwego spotkania z kelnerką? Nawet nie wiedziałem, czy Daisy tego dnia ma zmianę.
    
– Idiota – mruknąłem sam do siebie i zacząłem robić sobie kawę, ta bowiem zawsze pomagała mi zebrać myśli i rozjaśnić umysł.
    Z kubkiem w ręce zasiadłem przed laptopem, by przejrzeć prezentację, nad którą ostatnio pracowałem, sprawdziłem też skrzynkę odbiorczą i odpowiedziałem na maila Paula, który jeszcze raz dziękował mi za notatki, bowiem dzięki nim czuł się o wiele pewniej wobec wieczornego przylotu chińskich kontrahentów. Słowem nie napisałem, że jutro o tej porze będzie w takim stanie, że zacznie myśleć o rzuceniu tej roboty, chciałem, by wierzył w siebie odrobinę dłużej. Dlatego w swojej wiadomości wyraziłem nadzieję graniczącą z pewnościż, że sobie poradzi. Małe kłamstwo w dobrej wierze powinno zostać mi szybko wybaczone.
    Gdy tak zajmowałem głowę i spożywałem kofeinę, czas jakby przyspieszył. Kiedy zwróciłem uwagę na zegar w prawym dolnym rogu ekranu, zorientowałem się, że lokal jest już z pewnością otwarty i pewnie ma swoich pierwszych gości, mogłem więc wybyć i ja.
    Tego popołudnia nwet spryskanie się wodą kolońską zdawało mi się być zaledwie maleńkim krokiem do tego, by wyglądać dobrze. Z jakiegoś powodu chciałem wyglądać inczej niż ostatniego wieczoru, by Daisy mogła mieć pewne podejrzenia względem tego, czym się zajmuję. Że nie jestem pijakiem, a pracownikiem dużej korporacji, który czasami potrzebuje relaksu.
    Chciałem wypaść przed nią dobrze, bez popadania przy tym w bycie zbyt żałosnym. Pewnie jakieś zdanie już o mnie miała, musiłem więc sprawić, by myślała o mnie trochę bardziej przychylnie, jakoś tak mi na tym zależało.
    Wydawało mi się, że wyglądam nieźle, co chyba popierały te rzucane mi przez kobiety spojrzenia, kiedy szedłem do lokalu, by się wytłumaczyć. Jak mogłem podejrzewać, niewielu klientów znalazło się w nim o tej porze, co pozwalało mi zająć dowolne miejsce. Miałem w czym wybierać, a i tak skierowałem się do baru, by zasiąść na hokerze i, odrobinę spięty ze zdenerwowania, złożyć zamówienie patrzącemu na mnie uważnie barmanowi.
    
– Jedno piwo z beczki i orzeszki poproszę.
    
– Już się robi.
    Nie powiedział nic więcej, tylko wziął się do roboty, ale mogłem przysiąc, że na jego ustach pojawił się uśmiech. Jako człowiek kochający analizować 
– to była moja obsesja, od kiedy tylko pamiętam – zacząłem się zastanawiać, skąd się wziął, co sprawiło, że się pojawił i go zobaczyłem, i doszedłem do wniosku, że mogłem być przyczyną tego uśmiechu. Nie sądziłem, by mężczyzna mnie kojarzył, nie był bowiem tym, który obsługiwał mnie ostatniego wieczoru, więc sprawa robiła się trochę straszna.
    Pogrążyłem się w myślach na tyle głęboko, że nie zwróciłem uwagi, kiedy przede mną pojawił się kufel i miseczka z przekąską, wyrwał mnie za to głos barmana.
    
– Daisy ma dzisiaj wolne.
    Spojrzałem na niego zaskoczony.
    
– Słucham?
    
– Daisy ma dzisiaj wolne – powtórzył, po czym zajął się wycieraniem szklanek.
    Teraz to miałem dobry powód, by się napić. Po co więc tu przychodziłem jak głupiec, skoro jej nie zastanę? I czy moje działania były aż tak jasne i dla wszystkich czytelne, by członkowie personelu znali cel moich wizyt? Czy moje zdjęcie miało już niedługo zwisnąć na drzwiach z podpisem "persona non grata"? To byłby mój koniec.
    Ogarnięty podobnymi scenariuszami wlałem w siebie część trunku i westchnąłem ciężko. Nic tu po mnie, najlepiej, jak szybko się z tym uwinę i wrócę do siebie, by nie pogrążać się jeszcze bardziej. 
    Już chciałem powstać i opuścić ten przybytek odprężenia, kiedy ktoś usiadł obok mnie, a głos tej osoby kazał mi się jeszcze wstrzymać.
    
– Dla mnie to samo, Kev. Dziękuję.
    Spojrzałem na nią zaskoczony, a Daisy uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.
    
– Dzień dobry – przywitała się i wyciągnęła w moją stronę rękę. – W końcu możemy się sobie przedstawić. Daisy Bloom.
    
– Donal Ut. – Ująłem jej dłoń i lekko ścisnąłem. – Dla znajomych nigdy nie Don, bo nienawidzę być nazywany Pączkiem.
    Plotłem, co mi ślina na język przyniosła, ale to dlatego, że straciłem rezon, kiedy jej dłoń okazała się taka miła w dotyku.
    Kobieta przekrzywiła głowę na prawo.
    
– Ale ja lubię pączki.
    Tym wyznaniem wprawiła mnie w jeszcze większe zdumienie. Z rozdziawioną buzią patrzyłem, jak upija pierwsze łyki piwa i przegryza kilka orzeszków.
    
– Na początek chcę podziękować, Donal. – Spojrzała na mnie, a ja uniosłem brew w niemym pytaniu. – Za twoją reakcję, kiedy wyżywałam się na koszach. W ten sposób czasami radzę sobie ze stresem, jeśli ktoś na sali za bardzo napsuje mi krwi.
    
– Dlaczego nie mówisz? – wypaliłem nagle, po czym, niewiele myśląc, doprecyzowałem: – Dlaczego zbierając zamówienia, jedynie kiwasz głową, ale się nie odzywasz?
    Ta kwestia tak mnie zafascynowała i sprawiła, że w ogóle stworzyłem swoją misję. 
    
– Bo moją pracą nie jest rozmowa, poza tym nie mówiąc, nie daję innym informacji, które ci mogliby później wykorzystać przeciwko mnie – wyjaśniła i wypiła jeszcze trochę piwa, a ja poczułem, że spotkałem bratnią duszę.
    
– A nie chcę, by ten świat pełen ludzi chcących jedynie mnie zabić wyszedł na swoje – dodała, a mnie przemknęło przez myśl, że to jest właśnie ta chwila, do której zmierzałem przez całe życie.
    
– Ach, pasowałyby do piwa te baechujon, które niedawno tu przyniosłeś – powiedziała, a ja prawie zakrztusiłem się piwem, po które wreszcie odważyłem się sięgnąć. – Czy da radę je dzisiaj kupić?
    Patrzyła na mnie tak, jakbym był jej ostatnią deską ratunku, jedyną osobą, która doznała możliwości poznania prawdy.
    
– Tak – odparłem, uważnie studiując jej twarz. – A przynajmniej  była, kiedy tu szedłem.
    
– To super. – Daisy cała się rozpromieniła. – Mam na nie ochotę od tamtego wieczoru, gdy po kryjomu je tu jadłeś, ale nie umiałam się zebrać, by je kupić. Pójdziesz ze mną?
    Zamiast piwa powinienem raczej pić miętę, ta pomogłaby na moje coraz bardziej skołatane nerwy.
    
– Dlaczego ja? – zapytałem. – Dlaczego stwierdziłaś, że zrobisz wyjątek i się do mnie odezwiesz?
    Wzruszyła ramionami.
    
– Tylko ty wydałeś mi się interesujący z tym swoim dekadenckim sposobem wyrażania, niecnym przemycaniem jedzenia spoza baru i tym śledztwem, które tu wczoraj odstawiłeś. Wydaje mi się, że jesteśmy do siebie podobni. – Dopiła swój trunek. – To co, idziemy?
    Patrzyłem na nią, starając się na szybko przetrawić wszelkie informacje, którymi się podzieliła, ale mój mózg za nic nie chciał współpracować, wyraźnie przeciążony.
    
– Oczywiście – udało mi się wydukać, też wypiłem swoje piwo duszkiem, co pewnie szybko się na mnie odbije. – Chodźmy.
    Daisy uśmiechnęła się do barmana, ja skinąłem mu głową, pozostawiając na blacie zapłatę wraz z napiwkiem, i ruszyłem ku drzwiom, by otworzyć je przed kobietą.
    
– Od kiedy czujesz, że świat nie jest ci przychylny? – zapytałem, gdy znaleźliśmy się na zewnątrz.
    – Czy ja wiem? – Przymknęła oczy i odetchnęła głęboko. Przez sekundę wyglądała jak jakaś antyczna rzeźba z tymi swoimi klasycznymi rysami twarzy. – Chyba kiedy byłam w drugiej liceum. Nigdt nie miałam zbyt dobrego kontaktu z rówieśnikami, ale wtedy nie wzięłam udziału w niecnej próbie oszukania germanisty na kartkówce, przez co skończyłam z piątką, ale i na czarnej liście kolegów, którzy od tamtej pory chcieli mi dopiec na różne sposoby.
    Moje doświadczenie było podobne, nim na dobre o tym pomyślałem, opowiedziałem o nim Daisy, na co ta się roześmiała.
    
– I choć ci wybaczyli, to nadal sądzisz, że nawet nieznajomi knują, jak się ciebie pozbyć?
    Skinąłem głową.
    
– Tak, a to niezdrowe, dlatego chodzę na terapię.
    – To witaj w klubie.
    Jakie istniało prawdopodobieństwo, że tyle będzie nas łączyć?
    Ruszyliśmy w stronę bazaru, milcząc. Teraz, kiedy wiedziałem już, że Daisy nie jest niemową, a tylko bardzie dokładnie wybiera sobie rozmówców, nie drażniła mnie ta cisza między nami, w końcu tyle mi o sobie opowiedziała, że zdołała zaspokoić moją pierwszą ciekawość.
    Gdy zbliżyliśmy się do straganu mojej znajomej, Koreanka przyjrzała mi się uważnie, po czym przeniosła wzrok na Daisy i uśmiechnęła się przyjaźnie. Moja nowa koleżanka odwzajemniła to w ten sam sposób.
    
– Dzień dobry. – Głos kelnerki musiał brzmieć jak melodia nie tylko dla mnie, bo handlarka też wyglądała na zasłuchaną. – Poprosimy o dwie porcje naleśników z kapustą.
    Zawsze miło mi się patrzyło na ich przygotowanie, jednak tego popołudnia było to szczególne – po raz pierwszy bowiem patrzyłem na to z kimś, kto współdzielił moją chęć zjedzenia tego przysmaku. 
    – O rany, to jest przepyszne! – wykrzyknęła Daisy po pierwszym gryzie, a ja – po ciężkim boju o tę sprawę z kobietą – płaciłem. – Dziękujemy bardzo!
    Uśmiechnąłem się pod nosem. Jej wybuch radości dobrze na mnie podziałał.
    
– Gamsahabnida – także podziękowałem i wraz zajadającą ze smakiem Daisy ruszyłem przed siebie w stronę starówki. – Nie sądziłem, że aż tak trafią w twój gust.
    – Żartujesz? To najlepsze, co w życiu jadłam. – Uporała się ze swoją porcją w ekspresowym tempie. – Już kiedy to do nas wniosłeś, wiedziałam, że będzie dobre.
    – To dlaczego nie wziąłeś, kiedy cię poczęstowałem?
    – Bo nie chciałam, by inni klienci pomyśleli, że można mnie do siebie przekonać jedzeniem.
    Zaśmiałem się, bo powiedziała to tak poważnym głosem, że nie umiałem zareagować inaczej. Podsunąłem jej pod nose swoją porcję.
    
– To poczęstuj się teraz.
    Spojrzała na mnie uważnie.
    
– Jesteś pewien?
    – Tak, najadłem się wcześniej orzeszkami.
    Nie do końca była to prawda, ale chciałem widzieć u kobiety radość z jedzenia trochę dłużej.
    
– Dziękuję!
    Zaśmiałem się, a ona – zwalniając nieco  tempo – raczyła się dalej. Szliśmy tak jak kilkadziesiąt innych osób, co wyglądało na miły spacer. Dlaczego więc jakiś rowerzysta uznał, że może zaburzyć ten ładny widok? Tego nie wiedziałem, lecz czułem, że muszę działać, kiedy – używając dzwonka dla zwrócenia na siebie uwagi – zaczął kierować się na mnie i Daisy. Nim zdołał nas staranować wśród okrzyków zaniepokojonych pieszych, chwyciłem kobietę w objęcia i usunąłem się z toru jazdy, by nie wylądować czasem na trotuarze. 
    – Gdzie się pchasz, idioto?! – Wokół nas brzmiały podobne okrzyki, ale się na nich nie skupiłem, spoglądając na Daisy i badając, czy nic jej nie jest.
    – W porządku?
    Nie podniosła na mnie wzroku, wpatrywała się w moją klatkę piersiową.
    
– Ubrudziłam cię – powiedziała głosem winowajcy, a ja parsknąłem.
    – Nie szkodzi, wypierze się.
    Moje zapewnienie chyba podziałało, bo na mnie spojrzała.
    
– Nie żartowałeś, mówiąc, że świat pełen jest ludzi, którzy chcą cię zabić.
    – Nie wierzyłaś mi?
    – Może trochę.
    Oboje zaśmialiśmy się z tej wymiany zdań. Odgarnąłem jej ze skroni zabłąkany kosmyk włosów.
    
– Kontynujemy spacer czy wracamy po więcej naleśników?
    – Spacerujemy i rozmawiamy, mam do ciebie kilka pytań.
    – Zamieniam się w słuch.
    Nie dbałem o pobrudzoną koszulę i rzucane mi spojrzenia innych ludzi, pogrążając się w mówienie o sobie komuś, kto był do mnie tak podobny, a jednocześnie tak bardzo różny.
    Jednak było coś, co ten świat mógł mi zaoferować 
– Daisy – i nie zamierzałem zerwać tej znajomości, póki świat pozwoli jej trwać.  

   

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic