wtorek, 7 września 2021

She's not my cup of tea

 



    No i przyszła kryska na Matyska.
    Nigdy nie rozumiałem tego powiedzenia. Moja babcia – od strony taty, drugiej nie miałem szansy poznać – często tak mówiła, gdy docierały do niej wieści o przeżyciach bliskich czy dalszych krewnych lub znajomych, za którymi nie przepadała. Uważała, że dostali to, na co zasłużyli.
    Ale używała go także w stosunku do mnie, kiedy przy kolejnych odwiedzinach zaprzeczałem, bym znalazł sobie miłą dziewczynę. Uważała, że każde z jej wnuków przyprowadzi do niej swojego wybranka czy wybrankę. Rozpoczynając trzecią klasę liceum, wciąż tego nie zrobiłem, co chyba powoli zaczynało uwierać starszą panią.
    – Bo to te dziewczęta teraz to w ogóle nie dostrzegają takich dobrych chłopców jak nasz Liam – tłumaczyła to sobie i wciąż żywiła nadzieję.
    Nie miałem serca powiedzieć jej, że dokonałem wyboru – nie dać się porwać żadnym miłostkom, póki nie zakończę edukacja i nie zacznę porządnej pracy. Chciałem mieć stabilną sytuację, nim wprowadzę do swojego życia kogoś innego.
    Udawało mi się to – gdy koledzy wplątywali się w krótsze lub dłuższe, ale wciąż nastoletnie, związki, ja pracowałem nad dobrymi ocenami i udzielałem się w wolontariacie, a w każdą sobotę asystowałem przy treningach miejscowej drużyny piłkarskiej juniorów. Moje dni były wypełnione obowiązkami, do tego żadna z uczennic nie przykuła mojej uwagi, dawałem więc radę trzymać się z dala od niechcianych uczuć.
    Ale niespodziewanie pokorne życzenie seniorki rodu zostało wysłuchane, mnie zaś zdawało się być żartem losu.
    Znaliśmy się wcześniej z widzenia, ale ze przez dwa lata nie mieliśmy razem żadnych zajęć – co było zastanawiające – ledwie co wiedzieliśmy jak to drugie ma na imię. Mieliśmy wspólnych znajomych, ale nie zdarzyło się, byśmy zetknęliśmy się na jakimś wyjściu większą grupą. Dlatego pozostawała dla mnie odrobinę jak cień.
    To zmieniło się jesiennego dnia trzeciej klasy, gdy zderzyliśmy się w drzwiach, bo ja szedłem z nosem w telefonie, a ona niosła małą wieżę książek, zza której nie mogła mnie zobaczyć. Tej jakże wyjętej wprost z komedii romantycznej scenie towarzyszyło moje ciche przekleństwo i jej jęk po upadku na linoleum.
    – Przepraszam! Nic ci się nie stało?
    Pozbierałem książki, pomogłem jej wstać i oberwałem z pioruna, kiedy naprawdę z bliska nie zajrzałem w błękitne oczy.
    – Nic mi nie jest, to tylko taka reakcja. – Uśmiechnęła się. – Dziękuję za pomoc, na razie.
    Odebrała ode mnie woluminy i poszła w swoją stronę. Odprowadziłem ją wzrokiem i od tamtej pory wyłapywałem ją za każdym razem, gdy znalazła się w pobliżu.
    Miała na imię Irene.
    I choć się przed tym wzbraniałem, stała się moją pierwszą miłością.

    Gdy jesień ostatecznie oznajmiła swoje nadejście, pokrywając liście drzew w barwy pomarańczy, czerwieni i brązu, droga do szkoły nabrała bajecznego klimatu, który odrywał uwagę od kolejnych wydarzeń w historii, wiedzy o mitochondriach i bieganiu wokół boiska. Trzecia klasa zaczęła się na dobre, a na wyczekiwałem każdego kolejnego dnia, by przekonać się, czy Irene znowu znajdzie się gdzieś w pobliżu.
    Znowu tam była. Spóźniona jak inni stała wyprostowana pod czujnym okiem nauczyciela i trzymała uniesione nad głową ręce. Gdy jej szkolni towarzysze stękali i zaciskali dłonie w pięści, byle sobie w ten sposób ulżyć, ona zdawała się być zadowolona z sytuacji, jakby nie miła zupełnie nic przeciwko takiej karze. Czyżbym się co do niej nie pomylił? Może naprawdę była masochistką?
Starałem się przejść obok zupełnie obojętnie, jedynie przywitać z nauczycielem z daleka skinięciem głową, ale nie mogłem nic poradzić na to, że moje spojrzenie powędrowało ku tej dziwnej dziewczynie.
    A ona je odwzajemniła.
    Przerażające, jak niebieskie miała oczy.
    Dlatego się zatrzymałem i to na dobre, zapominając o tym, że jej kara wynika z dotarcia do szkoły po pierwszym dzwonku. Gdyby przyszła równo z nim, nie musiałaby teraz trzymać rąk w górze.
    Ale nie miałem z nią nic wspólnego, nie powinienem chcieć wiedzieć, co wydarzy się dalej. Mimo to nie ruszałem się z miejsca, wciąż skupiony na tym, by słyszeć, co mówi ta dziewczyna.
    Do moich uszu dotarł jej głos.
    – Proszę przekazać żonie, że babeczki cytrynowe są już w cukierni – powiedziała, mijając nauczyciela. – Mam nadzieję, że jej zasmakują.
    To była kolejna niezwykłość tej nastolatki. Gdy nawet drużyna atletyczna miała problem, by wstać na poranny trening, Irene budziła się z kurami i piekła ciasta i ciasteczka do należącej do znajomych jej rodziców cukierni. Wiedziałem o tym, bo krążyły takie plotki, które i do moich uszu dotarły, poza tym widziałem ją w wakacje, jak chodziła po wydzielonej w niej kawiarni, musiała więc jeszcze tam dorabiać. Jej doba musiała być dłuższa niż u innych ludzi, inne wyjaśnienie nie wchodziło w grę. Przez to zastanawiałem się, czy ta dziewczyna w ogóle ma choć odrobinę czasu wolnego tylko dla siebie?
    Szczerze w to wątpiłem.
    – Irene! Irene!
    Nie ja ją zawołałem, to nie dla mnie się odwróciła, nie dla mnie pomachała, a koralikowe bransoletki opadły w dół na ręce, zostawiając w samotności sznurek ze stokrotką. Mimo to patrzyłem na nią, bo czułem, że taka sytuacja szybko się nie powtórzy.
    W końcu świat nie spełniał próśb takich nędznych grzeszników.
    – Liam? – Kumpel próbował zwrócić mnie teraźniejszości. – Wszystko gra?
    Przełknąłem ślinę. Nie, nie wszystko grało, ale nie umiałem powiedzieć mu, że chyba Kupidyn wziął sobie mnie na celownik i próbował strzelić jedną ze swoich miłosnych strzał.
    – Tak, jest w porządku – mruknąłem. – Chodźmy.
    Ale nawet kiedy szedłem za przyjacielem na zajęcia, nie mogłem zapomnieć o tym uśmiechu, jaki widniał na twarzy dziewczyny, kiedy odbywała tę poranną karę. Nie umiałem wybić sobie z głowy także tego, jak pogodna się wydawała, biegnąc do szkoły. Byłem ciekaw, czy gdybym zatrzymał ją choć na chwilę lub gdybym przebiegła tuż przy mnie, czy poczułbym zapach cytryn, z których upiekła babeczki?
    Nie był to pierwszy raz, kiedy o niej myślałem, jednak ten krytyczny, gdy zacząłem jeszcze baczniej szukać Irene w tłumie innych uczniów. Nie mieliśmy wspólnie żadnych zajęć, ale mieliśmy wspólnych znajomych, co zauważałem, gdy szła korytarzem w większej grupie. Zastanawiałem się, czy te babeczki, które piecze, to jedynie taki wymysł i sposób na hobby, czy może wiąże z tym coś więcej. Chciałem wiedzieć, dlaczego nie ma nic przeciwko karom, dlaczego w przeciwieństwie do koleżanek nie stara się zachowywać jak dama wyrwana z dziewiętnastego wieku i jeszcze raz przykuć spojrzenie jej niebieskich oczu choćby na jedną sekundę.
    Nie pozwalałem sobie myśleć o niej za wiele podczas zajęć – musiałem być skupiony, bo od moich ocen i udziału w kołach pozalekcyjnych zależało moje przyszłe stypendium na uczelni i później dobra praca – mimo to wciąż była gdzieś z tyłu głowy, a mocniej pojawiała się, kiedy podczas przerwy obiadowej nasze stoliki dzieliła cała szerokość sali. Ze swojego miejsca ledwie co mogłem zauważyć, co je, nie miałem jednak wątpliwości, że nie należy do osób przesadnie dbających o linię, za to lubi jeść. I to sprawiało, że podobała mi się jeszcze bardziej.
    A los wyczuł odpowiednią okazję, by złączyć nasze losy i uczynić ze mnie głupca.

    Tego dnia, jak zwykle na to w zwyczaju los, nic nie zapowiadało żadnych niespodzianek. Choć może dla niektórych kartkówka z rana w poniedziałek to coś strasznego, jak z koszmaru, zdołałem wyczulić w sobie to, by dostrzegać, kiedy nauczyciele planują pracę pisemne. A że zaraz po weekendzie przyjemnie jest zniszczyć komuś humor…
    Nie chciałem należeć do tej „komisowej” grupy, więc się przygotowałem i gdy inni jęczeli, ją szybko uporałem się z zadaniami z trygonometrii i na przerwę obiadowa szedłem w dobrym nastroju.
    Czego nie mogłem powiedzieć o Hudsonie, który już w kolekcje po tace zaczął perforować na temat tego, jak mało efektywne jest takie zmuszanie młodego umysłu do ciężkiego wysiłku o dziesiątej rano. Nie chciałem mu wyjaśniać, że zdaniem naukowców to jest właśnie najlepsza pora na pierwszy w ciągu dnia wysiłek umysłowy, bo jeszcze gotów byłby nazwać mnie Brutusem.
    Zamiast tego słuchałem, co ma do powiedzenia. Jasne jest, że jak ktoś ponarzekać i wyrzuci z siebie nad, go później czuje się lepiej, a na dobrym samopoczuciu przyjaciela to mi jednak zależało. Nie robiłem mu nawet problemu, gdy z mojej tacy porwał małą kiełbaskę w pomidorowym sosie i wepchnął ją sobie do ust razem z ziemniaczanym puree.
    – A najlepsze jest to, że po zrobieniu nam takiej niespodzianki to jeszcze zapowiedział prezentację. Prezentację, rozumiesz?! Jakbym już nie miał dość czytania i słuchania o leukocytach, to jeszcze muszę o tym coś zrobić. To porażka jakaś jest.
    Nikt nie mówił, że w liceum będzie łatwo.
    Chciałem go jednak jakoś pocieszyć, dlatego zaproponowałem:
    – Może po szkole pójdziemy zjeść coś dobrego? Wydaje mi się, że w „Marcy’s” znowu mają jakieś kupony ze zniżkami…
    Znając tego chłopaka przez większą część swojego życia, doskonale wiedziałem, czego potrzebuje, kiedy humor mu się pogarsza. I jak ważne jest, by nie pozostawiać go wtedy samego.
    Nie musiałem czekać długo, by zobaczyć, jak jego twarz jaśnieje, a nakładanie obiadu idzie mu że zwykłą werwą. Jego uśmiech to był znać, że postąpiłem dobrze.
    – Myślisz, że przeciągną mi ostatnie zajęcia? – zapytał, wpychając w siebie pokaźną łyżkę makaronu z serem, kiedy już zajęliśmy miejsce przy jednym ze stolików pod ścianą. – I znowu te dziesięć minut będę musiał słychać, że przygotowanie się na studia to dla każdego z nas powinna być największą misja?
    – Możliwe, że tak będzie tylko dlatego, że znowu przyśniesz i to go wkurzy.
    Choć był dobrym uczniem, Hudsonowi zdarzało się postępować wbrew pewnym zasadom. Ucinanie sobie drzemki na ostatniej lekcji było właśnie tego przykładem.
    Przyjaciel podniósł wzrok ku sufitowi.
    – Dlaczego ten przybytek nie może runąć?
    – Bo w tej chwili by nas zabił?
    Wystawił w moją stronę sztuciec i pomachał mi nim przed nosem.
    – Masz rację, a tego byśmy nie chcieli. Jakie kupony są teraz „Macy's”? – zapytał sam siebie i sięgnął po telefon, by zagłębić się w aplikację lokalu i wstępnie sobie zaplanować, co weźmie.
    Gotowy byłem opłacić mu cały zestaw, byle tylko widzieć go do końca dnia radosnego.
    Powrót na zajęcia po lunchu był leniwy, wszelkie zadania wykonywane od niechcenia, ale cierpliwie czekałem, aż zacznie się lekcja z rozszerzonego angielskiego. Na ten dzień nie było żadnej planowanej lektury, więc trochę mogłem odlecieć myślami, a i tak wiedzieć, co się dzieje.
    Wyglądałem więc w stronę okna, a wiatr, który przyniósł ze sobą zapach jesieni, przypomniał mi o pewnym wierszu. Był on dość smutny, bo prawił o tym, że wszystko, nawet dzwoń czy ptak, jest na tym świecie samotne. Poznałem go całkowitym przypadek, czytając nudną przygodówkę – czy to czasem nie oksymoron? - gdy siostra w tym czasie oglądała azjatycki serial. Jako że miała w zwyczaju deklamować angielskie napisy, bo tak treść lepiej do niej trafiała, zapamiętałem jego fragment, a później, już w swoim pokoju, poszukałem go w internecie, przepisywałem i wykułem na pamięć.
    W tej chwili, kiedy skupić powinienem się na opowieści kapitana Marlowa, przepisywałem wiersz na końcu zeszytu. I dałem się temu wciągnąć.
    Ostrożnie stawiałem każdą literę, jakbym bał się, że któraś źle zapisana odbierze magię słowom. Tak bardzo dałem się porwać tej czynności, że świat wokół przestał istnieć i tylko czyjś głos tuż przy moim uchu wrócił mnie rzeczywistości.
    – „Bycie samotnym oznacza być człowiekiem”.
    Wyrwany z własnego świata w sposób nagły i zdecydowanie brutalny prawie spadłem z krzesła, gdy odwróciłem lekko głowę, by poznać, kto raczył mi przeszkodzić, i napotkałem jej spojrzenie i jej całą bardzo blisko mnie.
    Irene.
    Nie wiedziałem, co wyczytała w moich oczach, ale odchrząknęła i wycofała się o dwa kroki.
    – Wybacz, przestrzeń osobista. – Jej usta nie były już centymetry od moich. – Przepraszam, ale Hudson cię woła i szuka po całym piętrze. Zdaje się, że byliście umówieni.
    Och, na litość boską.
    – Racja – przytaknąłem i zatrzasnąłem notes. – Zupełnie o tym zapomniałem.
    Wciąż tu była i mnie obserwowała.
    – Ładne to zdanie. Pochodzi z jakiegoś wiersza, prawda?
    Nie mogła mieć pewności, bo na żadnych zajęciach nie miała szansy, by go omówić.
    – Zgadza się, to wers pochodzący z wiersza „Do Daffodil” Jeong Ho Seunga. To południowokoreański poeta.

    – Rozumiem. W każdym razie Hudson wciąż czeka.
    – Racja.
    Pozbierałem swoje rzeczy, wrzuciłem je niedbale do plecaka i wraz z dziewczyną wyszedłem z klasy na korytarz, gdzie to od razu zaatakował mnie przyjaciel. Sądząc po jego minie, nie był zbytnio zadowolony, że musiał mnie szukać.
    No wiesz co, stary? – zapytał, klepiąc mnie w plecy, aż mi się serce o zebra odbiło. – Żeby mnie chcieć wystawić, kiedy sam mnie zaprosiłeś na wyżerkę? Trzeba było powiedzieć, że nie masz kasy, to bym cię tak nie szukał.
    Starał się brzmieć dość nonszalancko, na luzie, ale i tak słyszałem urazę w jego głosie. A przecież nie chciałem dokładać mu niczego, co ponownie pogorszyłoby jego humor.
    Wybacz, Hud, że musiałeś czekać, po prostu trochę się zagapiłem w klasie. I jak najbardziej idziemy do „Marcy's”, przecież obiecałem. Wybrałeś już, co zamówisz?
    Twarz przyjaciele rozpromieniła się, gdy do chłopaka dotarło, że nie wystawiam go do wiatru, a mam zamiar dotrzymać danego mi słowa.
    Naprawdę? Super! Jeden wielki zestaw będzie na pewno, nad deserem się jeszcze zastanawiam. Idziecie z nami? – zwrócił się Irene i jej koleżanki, Frances, która najwidoczniej czekała na tę pierwszą, a z którą miałem zajęcia z gospodarstwa domowego.
    Wiedziałem, że jeżeli chodzi o słodkie posiłki czy przekąski, Hudson potrzebuje się zastanowić, czy ich potrzebuje, bowiem nie był ich fanem, więc sprawa deseru jakoś mnie nie zdziwiła. Zrobiło to za to zaproszenie, jakie skierował do koleżanek, które wciąż stały z nami na korytarzu.
    Starałam się nie patrzeć na Irene, nie mogłem jednak ukryć przed samym sobą, że chciałbym, by się zgodziła. Bo chciałem poznać ją bliżej, a takie wyjście mogłoby mi w tym skutecznie pomóc.
    Czemu nie? – Frances zdawała się być jak najbardziej na tak. – Przyda nam się jakieś pocieszenie po tym ciężkim poniedziałku. Co ty na to, Irene?
    Serce zaczęło dudnić mi w piersi, kiedy czekałem na jej odpowiedz. Nie powinienem aż tak się denerwować, bo to nie ja ją zapraszałem, ale nie umiałem nad tym zapanować. Jej obecność na spotkaniu dawała mi okazję, której się nie spodziewałem, a która mogła wnieść coś nowego.
    Z wielką chęcią – powiedziała Irene i uśmiechnęła się, a ja wewnętrznie odetchnąłem z ulgą.
    No to chodźmy! Umieram z głodu! – obwieścił Hudson, a ja mu uwierzyłem, bo z jego przemianą materii było to jak najbardziej możliwe.
    „Marcy's” było właściwie lokalną siecią restauracyjną, którą od innych, o wiele bardziej znanych, wyróżniała gościnność, rodzinność i to, że choć na niektóre posiłki się czekało, to zawsze były smaczne i dobrej jakości. Nie wypadało się tu na coś szybkiego - w takim przypadku sprawdzały się inne restauracje przychodziło się tutaj na spotkania z przyjaciółmi, wieczorki zapoznawcze z pracy czy na śniadanie na kacu. Było miejscem, gdzie każdy był mile widziany, mógł dostać kawę z niezliczoną ilością siewek i albo powoli umierać, albo odnajdywać sens życia.
    Mój przyjaciel był raczej tym drugim typem, który ów lokal miał za swój raj, miejsce swojego odrodzenia, azyl i gdzie chętnie by pracował, gdyby tego potrzebował. Na razie sprawdzał się jako jeden z wielu stałych klientów.
    Dzień dobry! – obwieścił, ledwo przeszedł przez próg. – Jak się pani miewa?
    Znał każdego z personelu, z każdym się witał i żył w dobrej komitywie, byle go tylko nigdy stąd nie wyrzucili.
    Usłyszał coś w odpowiedzi, kiedy ja i dziewczyny zbliżyliśmy się do kolejki do kasy.
    Na co masz ochotę?
    Mogłem podejrzewać, że przyjaciółki będą chciały wziąć coś razem, jednak i tak musiałem zapytać, by dowiedzieć się, czy któraś z nich nie chce czegoś słodkiego trochę taniej niż zwykle.
    Jest kupon ze zniżką na szejki, kiedy kupi się dwa, czy któraś z was by chciała?
    Ja chętnie.
    Okej, w tym momencie nie mogłem udawać, że serce nie zabiło mi szybciej, kiedy tak było.
    Spojrzałem na Irene, nie powstrzymałem uśmiechu, który pchał mi się na usta.
    Dobrze. – Zbliżyłem się do niej, by na telefonie pokazać rabat. – Tylko zniżka obejmuje klasyczne smaki, nie żadne masła orzechowe i tego typu.
    Po co jej to tłumaczyłem, skoro sama mogła to zobaczyć na ekranie smartfona?
    Rozumiem. Wezmę czekoladowy.
    Nie robiłem sobie nadziei, że weźmie ten sam smak co ja, nie czułem więc rozczarowania, a raczej podekscytowanie, że w ogóle mogę coś dla niej zrobić. Choć to też bardziej zasługa „Marcy's”, ale chciałem sobie robić coś innego.
     A weźmiesz też ze mną ten zestaw? – Frances podsunęła przyjaciółce telefon pod nos. – Bardzo chcę to zjeść, a wiesz, że całemu nie daję rady.
    Jasne – odpowiedziała Irene i zwróciła się ku mnie. – Będziesz brał coś jeszcze?
    Nie byłem zbytnio głodny, ale musiałem dochować obietnicy.
    Zestaw dla Hudsona.
    Okej.
    Chyba już wszystko ustaliliśmy, dlatego oddaliłem się, by złożyć zamówienie. Kiedy czekałem z numerem zamówienia w ręce, a przyjaciel ruszył na poszukiwania odpowiedniego stolika dla naszej czwórki, tuż przy mnie przystanęła Irene. Spojrzałem na nią, uśmiechnęła się.
    Upewniam się, że nie wypijesz mojego szejka po drodze.
    Nie śmiałbym. Nie przepadam za smakiem kakao i czekolady.
    Kiedy chcesz kogoś poznać, jednocześnie bardzo często chcesz mówić o sobie, by ten ktoś dostrzegł, jaki jesteś interesujący.
    – Naprawdę? Jeszcze nie poznałam kogoś, kto nie lubi czekolady.
    – No to jestem pierwszy.
    Nie obchodziło mnie, co pomyśleć może sobie ktoś przysłuchujący się tej rozmowie, o wiele bardziej interesujący był ten ładny uśmiech na twarzy dziewczyny.
    Kiedy szejki zostały mi już wydane wraz ze sporym zestawem jedzenia dla przyjaciela, a Irene i Frances otrzymały też swoje zamówienie, ruszyliśmy ku Hudsonowi, który machał nam z jednego z boksów. O wiele bardziej preferowałem zwykle stoliki, ale rozumiałem, że chłopak potrzebuje teraz wygody i komfortu, a to zapewnić mogły czerwone siedzenia, w których można by się nawet zapaść.
    Jako że ważniejsze od nas było jedzenie, Hud wcisnął mnie do środka boksu o kształcie półksiężyca, po czym chwycił za pierwszego hamburgera i zatopił zęby w jego bułce. Chciałem mu coś powiedzieć, by się przesunął czy coś, ale wtedy dotarło do mnie, że to najlepsze, co przyjaciel mógł – świadomie czy też nie do końca – zrobić dla mnie w ten chwili. Chciałem odpowiedzieć na to impertynenckie wręcz zachowanie, gdy poczułem dotyk czyjegoś kolana przy swoim. Wystarczyło jedynie rzucić kątem oka – biolog z naszej szkoły pewnie teraz by głośno westchnął, gotów tłumaczyć, że coś takiego nie istnieje – bym wiedział, że oto po raz pierwszy w życiu siedzę tuż przy Irene czy też ona przy mnie i wcale nie wydaje mi się to być czymś bardzo dziwnym, choć jednak jest trochę niekomfortowe ze względu na szybkie bicie serca, które chciało wyrwać mi się z piersi.
    Dlaczego nie jecie? – zapytał Hudson i przełknął kolejny potężny kęs. – Smacznego!
    Skoro do tego zachęcił, nie było rady, trzeba było posłuchać. Koleżanki chwyciły po frytce i stuknęły się nimi, a ja upiłem łyk szejka i doszedłem do wniosku, że jeszcze nigdy nie smakował tak dobrze jak tego popołudnia, gdy siedziałem tuż obok dziewczyny, która miała okazać się moją pierwszą miłością.
    Od tamtego dnia moje postrzeganie świata uległo zmianie. Gdziekolwiek bym nie był, nieważne, jak wielu ludzi byłoby wokół mnie – Irene odnajdywałem wzrokiem w ciągu zaledwie jednej sekundy i podążałem wzrokiem tam, gdzie szła. W żaden sposób nie walczyłem z tym zachowaniem, jednak dało się zauważyć, że coś się u mnie zmieniło. Póki jednak nie padały pytania, swoje uczucia zachowywałem jedynie dla siebie.

    Często na siebie wpadaliśmy i to nie tylko na stołówce, ale także przed lekcjami i zaraz po nich. Jakby coś nas do siebie przyciągało. Choć nie byłem typem sportowca  ale też nie kompletnym łamagą  lubiłem spędzać chwilę czy dwie na trybunach przy szkolnym boisku. Obserwowałem wtedy treningi sekcji lekkoatletycznej i mogłem mówić, e tak wspieram Hudsona, który szykował się do ostatnich w tym roku zawodów. Wykorzystywałem ten czas, odrabiając lekcje, ale gdy spostrzegłem, że i Irenę pojawia się na treningach w roli kibica, zwiększyła się ilość moich aktywności.
    Trochę ponad tydzień po tym, jak w „Marcy's” wypiliśmy szejki z tego samego kuponu promocyjnego, zauważyłem dziewczynę w chwili, gdy tylko znalazłem się przy murawie. Siedziała mniej więcej w połowie wysokości trybun i nie śledziła poczynań sportowców, za to pogrążyła się we własnych myślach. Wydawała się czymś martwić, jak i wygląda na smutną.
    Ten widok mógł łamać serce.
    Pospiesznie udałem się w jej pobliże, odchrząknąłem, by zwrócić jej uwagę i uśmiechnąłem się.
     Cześć, mogę się przysiąść?
     Jasne, hej.
    Wciąż wydawała się być gdzieś daleko. Jak to powiedziała tego popołudnia, kiedy piliśmy szejki? Że zdarzają jej się podobne zawieszenia w rzeczywistości. Wyjaśniła mi to krótko: “ – Gdy zamknę oczy, będę się zdawać senna, ale tak naprawdę zmienię tylko świat na własną głowę. Wierz mi, tam jest bezpieczniej”.
    Teraz pragnąłem jednak, by była bezpieczna, mając mnie pod ręką.
    ¿Que tal?
    O, znasz hiszpański? – W jej głosie dało się posłyszeć irytację, którą wcześniej musiała tłumić.
    Znam, bo bardzo chciałem się go nauczyć ze względu na Natalię Oreiro i jej wspaniałą Milagros. – Zająłem miejsce obok niej. – Coś się stało?
    Irene westchnęła.
    Dzisiaj to nie jest mój dzień, jest bardzo źle.
    Dlaczego?
    Ponieważ jestem zła. Jestem głodna przez cały dzień, ale nie mam pieniędzy, by poza lunchem kupić sobie kanapkę czy czekoladę. I jest zimno, i… To nie jest mój dzień.
    Hmm… Spójrz. – Sięgnąłem do plecaka i z bocznej kieszeni wyciągnąłem kwadratowe opakowanie. – Mam czekoladę i mogę ci ją dać.
    Naprawdę?
    Tak. Proszę.
    Jesteś moim aniołem, dziękuję!
    Roześmiałem się.
    Nie ma sprawy, Irene.
    Ale naprawdę mogę? Dziwne, że w ogóle masz ze sobą czekoladę. Przecież mówiłeś, że za nią nie przepadasz.
    Jakoś tak ucieszyło mnie, że o tym pamiętała, nic więc dziwnego, że uśmiechałem się do siebie, sięgając do plecaka i z jego mniejszej kieszeni wyciągając niewielką tabliczkę słodkości.
    Proszę.
    Oczy Irene, te dwa zaklęte kamienie nieba, rozbłysły, a ona cała rozpromieniła się.
    Mówisz poważnie? To dla mnie?
    Miałem ochotę szczerze roześmiać się na widok jej radości.
    Jak wiesz i sama to powiedziałaś, czekolada nie stoi wysoko na liście produktów spożywczych, po które chętnie sięgam, czego moja mama wciąż nie potrafi zrozumieć i dlatego codziennie, szykując mi drugie śniadanie, co również jest całkowicie zbędne, wkłada mi do plecaka ukradkiem przynajmniej jednego batona i jakąś kanapkę.
    Patrzyła jak urzeczona w położoną na kolanach tabliczkę, wciąż jej nie otworzyła.
    Wszystko w porządku? zapytałem, nagle zatroskany, że jednak nie chce czekolady, bo źle się czuje. Coś się stało?
    Nie chcesz dać jej Hudsonowi?
    Mój przyjaciel czasami potrzebował cukrowego wsparcia, ale dzisiaj to nie był jeden z tych dni.
    Nie, on już dostał moją kanapkę z serem, a poza tym wypił tyle słodkiego mleka na lunch, że chyba po tym by się rozchorował na dobre
    Skinęła głową na znak, że rozumie, dlaczego to właśnie ją wybrałem.
    Dziękuję. Tak się składa, że to jedna z moich ulubionych.
    Serce zabiło mi mocniej, kiedy patrzyłem, jak otwiera opakowanie, ułamuje pasek i gryzie kawałek gorzkiej kostki. Była to zwyczajna czynność, jednak w jej wykonaniu zdawała się być ćwiczoną kwestią do nagrania filmu. I wyglądała cholernie dobrze i seksownie.
    Dlaczego życie nie jest proste? - zapytała nagle, a ja spojrzałem na nią uważnie.
    Uważasz, że nie jest?
    Tak. Jest rak wiele wojen i zła na całym świecie, do tego ludzie nie starają się być wobec siebie mili. Boli mnie to odrobinę.
    Ale możesz zobaczyć te piękne rzeczy, które się na nim znajdują.
    Naprawdę mogę?
    Tak. Wystarczy, że spojrzysz w lustro. Ty jesteś piękna.
    Powinienem ugryźć się w porę w język, ale nie zdołałem. Już wiedziała, że mam ją za piękną, ale pewnie nie byłem w tym sam - widziałem przecież na korytarzach, jak wielu innych uczniów i to nie tylko płci męskiej obraca się za nią czy też uważnie jej przypatruje.
    Jej oczy i uśmiech potrafiły dotrzeć do każdego serca.
    Dziękuję odpowiedziała jedynie i skojarzyła mi się z Holly ze „Śniadania u Tiffany'ego” teraz mój humor się poprawił. A już myślałam, że ten dzień nie będzie miał w sobie nic dobrego.
    Jeżeli chcesz, możemy pójść do „Marcy's” na szejka.    
    Niestety mam plany, idę po szkole, to znaczy po obejrzeniu treningu i wsparciu brata, który gra tam w nogę wyciągnęła rękę i wskazała na drugi koniec boiska, gdzie właśnie trwał mecz do pracy. Ale dziękuję.
    Spojrzałem na nią uważnie.
    Pracujesz? Gdzie?
    Cukiernia, do której piekę babeczki i niektóre ciasta, ma swoją kawiarenkę, dorabiam tam jako obsługa sali. Nic wielkiego i głównie w weekendy, ale mam dzięki temu trochę gotówki na własne wydatki.
    Podziwiałem, że w tak młodym wieku jest już tak zaradna. I za to, że wciąż miała siły, by że wszystkim sobie tak dobrze radzić.
    Rozumiem. Ale propozycja pozostaje otwarta.
    Nigdy nie wiedziałem, jak z kimś flirtować, nie mogłem więc powiedzieć, że robię to w tej chwili, ale umiałem powiedzieć, że nad tym nie panuję. Słowa same pchały mi się na usta, a wpatrywanie w dziewczynę przychodziło bez kreacji. Choć czerwień na jej policzkach mogła świadczyć o tym, że zaczyna czuć się niekomfortowo. A to mi się nie podobało.
    Dziewczyna jedynie uśmiechnęła się na to w bardzo uprzejmy sposób i pozwoliła na jeszcze jedną kostkę.
    Tak mogłem wnosić z jej kolejnych słów, jednak czekolada nie zdołała całkowicie zakryć złego humoru.
    Ktoś powiedział, że ból lub smutek staje się mniejszy, kiedy z kimś się nim podzielimy. Myślę, że to bzdury.
    Dlaczego tak jest?
    Ponieważ to moje uczucia. Ja odczuwam ból, to ja jestem smutna, nie ktoś inny. Tylko ja wiem, dlaczego to odczuwam, nikt inny nie powinien. Myślę, że powinnyśmy raczej dzielić się między sobą przyjemnymi uczuciami jak radość czy miłość, bo wpływają one dobrze na nasze samopoczucie. Ból, łzy i smutek zawsze należą do mnie.
    Nigdy nie zmienisz tej opinii, prawda?
     Tak myślę.
    Okej, jeśli tak sobie życzysz. Ale czy… Czy mogę mieć pytanie?
    Tak, oczywiście.
    Mogę podzielić się z tobą swoją przyjaźnią?
    Z wielką chęcią. Właściwie myślę, że zostaliśmy przyjaciółmi, zanim zdołaliśmy pomyśleć, że moglibyśmy nimi być.
    Też tak myślę.
    Choć resztę sportowych wyczynów kolegów milczeliśmy, pogrążając się we własnych sprawach ja odrabiałem lekcje i robiłem zeznanie dla Hudsona, a Irene czytała lekturę na angielski to nie mogłem powiedzieć, że niemiło było siedzieć tuż obok niej.
    Spodobało mi się to, że się uśmiechnęła przy pożegnaniu i schodziła z trybun bardziej pogodna, gdy zakończył się trening i żaden uczeń nie miał powodu, by przebywać w pobliżu szkolnego boiska.
    Odprowadziłem ją spojrzeniem, po czym sam udałem się przed szkołę, by tam poczekać na przyjaciela, który dał z siebie wszystko, byle pokazać, jak sprawny jest fizycznie.
    Dopadł do mnie dość szybko i od razu z pytaniem zamiast zwyczajowego narzekania na to, jak bardzo jest zmęczony.
    Czy ty właśnie przegadałeś cały mój trening z Irenę? zapytał chłopak zamiast tradycyjnego powitania, gdy doczekałem się go wreszcie przed wejściem na halę sportową.
    Nie rozumiałem, skąd u niego wyrzut w głosie.
    No tak.
    A co z zapiskami do mojej statystyki, co? To już dla ciebie nic nie znaczy? zapytał z wyrzutem i rozpaczliwie, na co uniósł się kącik moich ust.
    Z nimi wszystko w porządku. Pomachałem mu przed nosem notesem, w którym zapisywałem jego wyniki z każdego treningu, na którym byłem obecny. Wiesz, że to dla ciebie na nie przychodzę.
    Ale to się może zmienić.
    Co sugerujesz?
    Nie podobała mi się jego kina, jakby patrzył nie na najlepszego kumpla, ale na kombinatora, który właśnie sprowadził na niego kłopoty.
    Irene ci się podoba?
    Mogłem udawać zaskoczenie, że w ogóle śmiał o to zapytać, ale mnie znał, wiedział, że tylko coś poważnego może odwrócić moją uwagę od ważnych spraw. Z drugiej strony sam nie wiedziałem, jak to jest powiedziałem dziewczynie, że jest piękna, co jednak nie odebrała jako komplement, może z nią flirtowalem i widziałem za nią oczami, ale ile do tego pory miałem z nią do czynienia? W moim mniemaniu za krótko, by się w niej zauroczyć.
    To nie mój kubek herbaty.
    Hudson skomentował to wymownym uniesieniem jednej brwi, ale nic w związku z moją odpowiedzią nie rzekł. Rzucił za to pytaniem, którego się spodziewałem.
    Wpadniemy do „Marcy's”?
    Zew białka po treningu wzywał jak zwykle. Ale sam nie miałem nic przeciwko, by wszamać jakiegoś tłustego burgera, może to zdoła na mnie jakoś wpłynąć.
    Jasne, z chęcią.
    Przez resztę popołudnia, kiedy byłem z Hudsonem, odganiałem od siebie myśli o nastolatce, nie mogłem jednak zatrzymać ich całkowicie  Irene rozgościła się w nich już dość wyraźnie.
    A za tym jednym popołudniem miały iść kolejne, kiedy ją jedynie mam w głowie.

Nigdy nie miałem problemu z tym, by szybko wpaść w stały rytm szkolnych dni. Klasówki, prace domowe, wspólne przerwy obiadowe, treningi Hudsona, godziny w bibliotece - taka rutyna bardzo mi odpowiadała i niewiele było rzeczy, które mogły mnie zaskoczyć. Jednak ten październik przywiódł ze sobą spóźnioną duszę, która pojawiła się, gdy między mną a Irene wyraźnie nawiązała się nić porozumienia, którą coraz bardziej chciałem zamienić na coś więcej.
    Spóźnioną duszę ujrzałem tuż przed pierwszymi zajęciami. Nie mogłem powiedzieć, by chłopak
bo tą duszą był osobnik płci męskiej wyglądał podejrzanie, bo właściwie to sprawiał całkiem sympatyczne wrażenie, uderzyć we mnie i niepokoić mogło jedynie to, że szedł szkolnym korytarzem w towarzystwie Irene. A mnie to jeszcze nigdy o takiej porze dnia nie było dane.
    Stałem przed swoją szafką, a sił wyższa nakazała mi spojrzeć w ich stronę akurat wtedy, kiedy się do mnie zbliżali.
    O, hej! Irene uśmiechnęła się i na chwilę przyćmiła deszcz, który rytmicznie uderzał o parapety.
     Plany po szkole wciąż aktualne?
    Nie dziwiłem się temu pytaniu, gdyż pogoda chyba chciała zepsuć plany wielu ludziom, ale wręcz idealnie nadawała się do tego, by zaszyć się w bibliotece i uczyć czy też pracować nad konspektem projektu. Choć pomysł wyszedł ode mnie, kogoś, kto jedynie chciał zabić czas, a jedynie odrobinę motywowany był chęcią pomocy przyjacielowi, nie sądziłem, że zostanie tak ochoczo podłapany przez koleżankę.
    Jasne. Odwzajemniłem uśmiech i przeniosłem wzrok na chłopaka, który stał obok Irene i patrzył na mnie z poważną miną.
    Nastolatka zobaczyła, o co chodzi, pospieszyła z pełnieniem roli przewodnika.
    Ach, wybaczcie. Liam, to jest Kim Paul, który właśnie się do nas przeniósł. Paul, to mój dobry kolega, Liam.
    Sądząc po wyglądzie chłopaka i jego nazwisku, mogłem zaryzykować nietypowe powitanie.
    Uśmiechnąłem się i wyciągnąłem do niego rękę.
    Vangawayo, Liam-yeo.
    Paul roześmiał się i wyraźnie rozluźnił.
    Annyeong, Paul-imnida. Mnie też jest miło poznać. Nie sądziłem, że ktokolwiek w tej szkole zna koreański.
    Swoje podejrzenie mógł rozszerzyć na całe miasteczko, bo niewiele tu było przedstawicieli mniejszości narodowych, nie oznaczało to jednak, nie brakowało nam tolerancji - to miejsce po prostu nie bywało celem spełnienia marzeń obcokrajowców o amerykańskim śnie.
    Mimo to każdy był tu mile widziany.
    To raczej skutek uboczny niż faktyczna chęć nauki wyjaśniłem, na co nowy kolega roześmiał się, a na jego twarzy widziałem zrozumienie.
    Niech zgadnę nastoletnia siostra ogląda dramy?
    A ja siedzę wtedy akurat razem z nią w salonie, zgadza się.
    Irene nie bardzo wiedziałam, o czym rozmawiamy, mimo to stała między nami i również się uśmiechała.
    Jeżeli mamy razem jakieś zajęcia odezwałem się to śmiało pytaj o notatki, gdybyś był z czymś w tyle, jak i o nauczycieli. Wiem o ich słabościach, a to może być użyteczne.
    Jasne, rozumiem. Dzięki.
    Nie byłem mistrzem zawierania znajomości z kimkolwiek, ale wydawało mi się, że nadajemy z Paulem na podobnych falach.
    Pewnie chciałbym zapoznać się z nim bardziej, ale rozległ się dzwonek, który zwiastował jedynie powrót do szarej rzeczywistości nauki, która nie tak łatwo wchodziła do głowy.
    Musimy już iść zauważyła dziewczyna. Do zobaczenia później.
    Uniosłem dłoń w geście pożegnania.
    Na razie. A, Paul?
    Tak?
    Jeżeli chcesz, możesz pouczyć się dzisiaj z nami - powiedziałem, zapraszając go spontanicznie, nie do końca o tym myśląc. - będziesz mógł poznać wtedy naszych przyjaciół.
    Zmieniając coś w swoim życiu, można obawiać się, że z czymś się nie uda. Chciałem ułatwić mu poznawanie nowych osób w miejscu, do którego trafił, by nie czuł się tu całkowicie osamotniony.
    Chłopak uśmiechnął się do mnie z wyraźną wdzięcznością.
    Dzięki. W takim razie… do zobaczenia?
    Skinąłem mu głową i patrzyłem, jak odchodzi wraz z Irene. Nie spodziewałem się, że dziewczyna odwróci się, by posłać mi jeszcze jeden uśmiech, ale to zrobiła, a wtedy moje serce miało wszelkie prawo się roztopić.
    Jak na to liczyłem, dzień do przerwy obiadowej upływał bez żadnych większych ekscesów, nikomu nie przyszło do głowy urządzać nauczycielom kawałów. Na przerwach krążyły tematy zbliżającego się swoimi krokami Halloween, planowano imprezy i debatowano nad strojami na ten rok. Nie brałem w tym zbytnio udziału, zanurzony w tomiku wierszy, jaki właśnie sobie czytałem.
    Gdy nadeszła pora, by wraz z innymi trzecioklasistami zasiąść do posiłku, nie czekałem na Hudsona, a zająłem nam miejsce przy zajmowanym przez nas najczęściej stoliku i z zadowoleniem wyciągnąłem z plecaka torebkę z posiłkiem, by umieścić ją na wolnym miejscu na tacy. Choć raz mama trafiła z tym, co będę chciał zjeść w ciągu dnia, a że nie było regulacji, która mówiłaby o tym, że uczeń nie może jednocześnie spożyć jedzenia przyniesionego z domu i tego ze stołówki, dobrałem sobie również odrobinę zieleniny, co by podaż witamin i minerałów w młodym organizmie w miarę się zgadzała.
    Hudson zastał mnie, kiedy za pomocą pałeczek umieszczałem w ustach drugi kawałek kimbapu, z trzaskiem odłożył swoją tackę, na której było to, czego się spodziewałem.
    Cześć. Co jesz?
    Hej, kimbap z jajkiem. Chcesz też?
    Nie! Przecież to w ogóle nie jest dobre! – Miałem zupełnie inne zdanie, ale nic nie powiedziałem. – Jak możesz to jeść? – dopytywał przyjaciel. – I czy ty do tego pijesz mleko?
    Tak, bez laktozy.
    Hudson skrzywił się na to połączenie.
    Ble, przecież to ohydne.
    Mnie smakuje.
    Na zdrowie.
    Bez słowa przyjaciel zajął miejsce obok, odgradzając mnie swoją osobą od innych licealistów.
    Rozmawiałeś z Irene?
    Widziałem się z nią rano przy szafkach i przypomniała mi o dzisiejszej wspólnej nauce w bibliotece. Dlaczego pytasz?
    Myślę, że właśnie znalazła sobie nowego przyjaciela.
    I w związku z tym…?
    Masz teraz rywala, wiesz o tym?
    Rywala? Spojrzałem na przyjaciela uważnie. Nie wiedziałem, że biorę udział w jakimś konkursie i z kimś rywalizuję.
    Hudson westchnął.
    Wiesz dobrze, co mam na myśli.
    No chyba jednak nie do końca.
    Mój przyjaciel, mając do wyboru jakikolwiek burger i wszystko inne, zawsze decydował się na burgera. Nieważne z jaką ilością mięsa, zawsze tłumaczył, że potrzebuje białka i dlatego tak wygląda jego dieta. Rozumiałem go, w końcu był sportowcem, jednak często musiałem gryźć się w język, by nie powiedzieć mu, że taki kawał czy wołowiny, czy kurczaka zanurzony w głębokim oleju to nie jest najlepszy wybór. Nie chciałem go drażnić żadnymi mądrościami, jednak chciałem o niego dbać, dlatego talerzyk z sałatką przesunąłem na stolik tak, by i Hudson mógł z niego podbierać.
    Ten cały Paul Kim, czy jak się tak zowie, to ewidentnie jest zapatrzony w twoją Irene.
    To nie jest moja Irene zaprotestowałem. Ani jego. Irene należy tylko do siebie, nie jest żadną zabawką.
    Uprzedmiotowienie było jednym z rzeczy, na które zawsze reagowałem, którym byłem mocno przeciwny. Życie każdego należało do niego, jeżeli ktoś chce sprawować nad nim realną władzę, zmienia się w tyrana.
    Poza tym to nie jest żadna gra, ale…
    Wyraźnie widać po nim, że pasuje mu oprowadzanie przez Irene, wydaje mi się, że wpadła mu w oko i będzie chciał do niej startować. O, jak teraz na przykład.
    Hudson kolejny razu zanurzył zęby w burgerze, a ja spojrzałem w stronę stolika, przy którym Irene właśnie raczyła się sałatką, a Paul odgarniał jej kosmyk włosów znad czoła.
    Nie powinno to we mnie uderzyć, bo dopiero co niedawno – zaledwie przed dwoma tygodniami – zacząłem zadawać się z Irene po dwóch latach uprzejmej obojętności, skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że nie poczułem się zazdrosny. Tal właściwie to sam miałem już ochotę dotknąć choćby policzka dziewczyny, ale żaden moment nie był odpowiedni. Kimowi okazja nasunęła się sama.
    Nie da się rywalizować o czyjeś względy – powiedziałem, po czym zjadłem ostatni krążek kimbapu.
    Myślałem, że ją lubisz. No wiesz, tak…
    Bo lubię. – Pierwszy raz przyznałem to przed nim na głos. I przed samym sobą. – Ale nie zmuszę jej, by to odwzajemniła.
    Irene musiała wyczuć, że jest obserwowana, bo przeniosła spojrzenie z Kima trochę w bok i natrafiła na moje. Uśmiechnąłem się do niej, co odwzajemniła i skinęła lekko głową.
    Hudson to zauważył.
    Ej no, czy ty mi tu mówisz, że nie masz rywala, bo wiesz, że już sobie z nią flirtujesz przez pół stołówki?
    Choć dziewczyna odwróciła wzrok i wróciła do jedzenia, ja nie umiałem przestać na nią patrzeć.
    Stary, jak będziesz się tak w nią wgapiał podczas nauki w bibliotece, to wątpię, byś się czegokolwiek nauczył.
    Dam sobie radę, dzięki – rzuciłem zgryźliwie. – A, zaprosiłem Kim Paula, by pouczył się z nami jeśli chce.
    Przyjaciel westchnął.
    Ciężką strategię sobie wybrałeś – oznajmił – ale i tak będę cię wspierał.
    Dzięki.
    A czy teraz możemy porozmawiać o…
    Reszta przerwy obiadowej upłynęła na analizie progresu Hudsona, jeżeli chodzi o biegi, i skończyła się za szybko, ale dobrze – nim ostatecznie ruszyłem do klasy na kolejne zajęcia, jeszcze raz udało mi się pochwycić spojrzenie Irene, a ta uśmiechnęła się najpiękniej, jak tylko się dało.
    A później cała wspólna nauka upływała na ukrytych spojrzeniach i uśmiechach.

Moje zachowanie dało się wyjaśnić łatwo – chciałem przekonać się na własnej skórze, że Irene powiedziała mi prawdę. Ale też kryło się za tym coś więcej.
    Wiedziałem, że to odrobinę – bardzo – niemądre z mojej strony, że mogę zostać potraktowany nie tylko jako intruz, ale i stalker, lecz po prostu musiałem sam przekonać się, że wyjątkowość Irene jest taka, jak w moich spostrzeżeniach. Nie musiałem widzieć, jak wnosi do cukierni pudełko z własnymi babeczkami, które nadają się do sprzedaży, bo widziałem to kiedyś latem z okna samochodu, gdy z rodzicami jechałem do dziadków na weekend, ale chciałem się upewnić, że czasami pracuje tam przy obsłudze. To, że przy okazji wypiję pierwszą tej jesieni gorącą herbatę w miejscu innym niż dom – nigdy bowiem nie zrozumiem fenomenu dyniowego latte – było jedynie dodatkiem do potwierdzenia swojej teorii.
    Mama, która przyłapała mnie na wychodzeniu z domu w sobotnie popołudnie, taktownie nic nie powiedziała, ale jej spojrzenie jasno dało mi do zrozumienia, że będzie miała kilka pytań, kiedy wrócę. Nie chciałem tworzyć dla niej żadnej historyjki, zamierzałem wprost powiedzieć, że wpadłem do miejsca, gdzie uczy się koleżanka ze szkoły, i tam odrobiłem lekcje. Z tego względu brałem ze sobą szkolny plecak.
    Droga do lokalu była łatwa do zapamiętania, a cukiernia do odnalezienia za sprawą ładne, lecz ze smakiem urządzonej witryny i jasnego szyldu, który nawet przy zapadającym szybko o tej porze roku zmierzchu dał się dojrzeć i przeczytać. Spodziewałem się, że przy co najmniej jednym stoliku ktoś będzie siedział, i nie pomyliłem się – zajęte były trzy, ale przy oknie jeden wciąż był wolny, postanowiłem uczynić go swoim choćby na pół godziny,, bo tyle minimum czasu dawałem sobie na potwierdzenie, że Irene faktycznie pracuje tu w weekendy.
    Po wejściu zorientowałem się, że nie ma tu zbyt wielu klientów, jednak nie jestem jedyny, co dodało mi trochę otuchy.
    Udałem się od razu do kasy, gdzie przywitał mnie uśmiechnięty barista.
    Dzień dobry, co podać?
    Poproszę czarną herbatę bez cukru.
    Coś jeszcze?
    Nie, dziękuję. Tylko… Czy jest Irene? Mówiła, że dzisiaj tu będzie.
    Tak, jest, w tej chwili przebywa na kuchni.
    Rozszalałe serce odrobinę spowolniło swoje bicie.
    Och, dziękuję.
    Dlaczego tu byłem? Nie lubiłem ciast i kawiarni, a jednak się tu znalazłem.
    Bo ona tu była. Gdyby Irene tu nie pracowała, omijałbym to miejsce dalej zupełnie nie zwracając na nie uwagi. Byłem tu, bo chciałem ją zobaczyć.
    Chyba nadeszła pora, by nadać mi metkę głupca.
    Ledwie udało mi się odebrać zamówiony napój, kiedy drzwi z kuchni otworzyły się i zjawiła się w nich osoba, dla której się tu znalazłem.
    Dziewczyna popatrzyła na mnie jak na wariata, po czym roześmiała się. Miło było widzieć, że takim niespodziewanym pojawieniem się wywołałem u niej radość.
    Zajmij miejsce poleciła mi zaraz do ciebie przyjdę.
    Rozumiałem, że nie ma zbyt wielu klientów, ale żeby poświęcała mi swój czas? Nie byłem pewien, czy powinna to robić.
    Usiadłem przy stoliku pod oknem, z plecaka wyciągnąłem podręcznik do literatury i wyjrzałem na zewnątrz, zachodząc w głowę, co też dziewczyna mogła tak spontanicznie wymyślić. Uniosłem brew, kiedy po kilku minutach zjawiła się przede mną i postawiła na stoliku talerzyk z brązowym ciastem.
    Ale ja nic nie zamawiałem.
    Za to ja to upiekłam i mogę decydować, kto to zje. Na zdrowie.
    W takim razie dziękuję.
    Nie byłem pewien, czy to część jakiegoś planu lub misji, czy też próba otrucia mnie, ale nie mogłem za wiele poradzić na to, że Irene usiadła naprzeciwko i czekała z niecierpliwością, aż skosztuję i ocenię jej pięknie pachnące brownie. Z duszą na ramieniu zanurzyłem widelczyk w wilgotnym cieście i powoli umieściłem go w buzi. Szybko zakryłem usta, by dziewczyna nie widziała, że rozpływam się wraz z wilgotnym wnętrzem wypieku.
    Dios mio, to jest naprawdę pyszne! Gratuluję!
    Irene roześmiała się i poprawiła, teraz przyjęła zdecydowanie bardziej wygodną pozycję.
    Cieszę się. Żona pana Saura też była nim zachwycona.
    Była tu po nie?
    Jako że był weekend, każdy mógł się przez ten lokal przewinąć, mogłem więc spodziewać się, jaka będzie odpowiedź.
    Tak i wzięła jeszcze kawałek dla profesorka. Podejrzewam, że w poniedziałek mi się za to dostanie, nawet jeśli zjawię się przed dzwonkiem. Westchnęła, przyspieszając tym bicie mojego serca, i spojrzała na mnie niebieskimi oczami. Wiesz, dlaczego on zawsze daje mi taki wycisk?
    Nie i nie bardzo mnie to ciekawi. – Moja odpowiedź nie należała do najgrzeczniejszych, Irene jednak się nie pogniewała, a całkowicie mnie zignorowała.
    Bo w przeciwieństwie do mnie jesteś odpowiedzialny i nigdy się nie spóźniasz.
    Dokładnie. Powinnaś tego spróbować.
    Teraz Irene patrzyła na mnie z przekąsem.
    Może kiedyś. Chodzi mi o to, że nie dostaję kar jedynie za te niewielkie spóźnienia, ale i dlatego, że jego szanowna małżonka bardzo często odwiedza cukiernię i kupuje moje babeczki. Nie tylko dla siebie, bo wiem, że częstuje nimi kolegów w pracy, ale trochę pieniędzy przy tym wydaje. I chyba to się panu Suarowi nie podoba.
    Przecież chyba kupuje je za swoje, prawda?
    Mimo to jest zły o koszta. Cóż, nie każdego przekona smaczna muffinka pomarańczowa z kawałkami czekolady.
    Patrzyła, jak powoli nabieram jeszcze trochę brownie.
    A gdybym dodała do tego migdały? – zapytała nagle, a ja spojrzałem na nią uważnie. – Nie lubię ich, ale są dość popularne w tego typu wypiekach.
    Dlaczego ich nie lubisz?
    Cyjanek. Unikam tego, co mogłoby mnie zabić.
    To musiałabyś unikać życia – zauważyłem.
    Robię, co mogę, nie widać? – zapytała z uśmiechem, a moje serce drgnęło. Ta dziewczyna naprawdę mnie zaskakiwała, a przy tym podobała coraz bardziej, im więcej o niej wiedziałem.
    Klientów nie przybywało, nie za wiele pracy miała do wykonania, dlatego też nastolatka rozejrzała się po wnętrzu.
    Spójrz na to – powiedziała i wskazała palcem na coś na parapecie.
    Powiodłem wzrokiem za jej ręką. Pokazywała nią na zielony krzewik będący jedną z wielu ozdób w lokalu.
    Ta roślina jest zielona przez cały rok, a kwitnie tylko przez trzy tygodnie. Mimo to stale objęta jest taką samą opieką. W innym wypadku obumarłaby i już nigdy nie cieszyła oka. To samo jest z każdym człowiekiem. Należy o niego dbać, by rozkwitł jak najpiękniejszy kwiat, gdy nadejdzie jego pora.
    Uśmiechnąłem się do niej.
    Płacą ci coś dodatkowo za to, że podlewasz im rośliny?
    Parsknęła.
    Ledwie godzą się wyrównywać rachunki za składniki do wypieków, nie oczekujmy za wiele. – Podobał mi się błysk w jej niebieskich oczach. – Smakuje?
    Byłoby niegrzeczne z mojej strony, gdybym chociaż nie spróbował tego brownie, które mi przyniosła, nie mogłem jednak ukryć tego, że bardziej zajmowała mnie czarna kawa w ciemnoszarym kubku.
    Jak pewnie chciałaś mi to udowodnić, przynosząc mi próbkę, jest dobre. Choć nie przekonuje mnie to do polubienia słodyczy.
    Przewróciła oczami.
    Rozumiem, że w takim razie z tobą w grę wchodzi tylko waniliowy szejk.
    Dokładnie.
    Roześmiała się, a ja chciałem tego słuchać w nieskończoność, jednak nie dane mi to było – sił wyższa wprowadziła bowiem do lokalu spragnionych ciepła klientów, którzy już od progu zawiadomili, że potrzebują miejsca na cztery osoby i tyle samo razy dyniową latte i „dobrze by było dorzucić do tego jakieś ciacho lub dwa!”. Nie rozumiałem, jak można zachować się w taki sposób i tak głośno w miejscu, gdzie są też inni ludzie, którzy z pewnością poświecą chwilę swojej uwagi na takie show. Ale szybko pojąłem, że Irene jest już do tego przyzwyczajona – opuściła mnie, przybierając na twarz uśmiech i od razu ruszyła wskazać wolny stolik spełniający życzenie klientów, jak i raczyła im opowieścią o tym, jakie wypieki znajdują się w ofercie.
    Urządzenie części kawiarnianej w cukierni musiało być dla właścicielem strzałem w dziesiątkę, sądząc po tym, że im później się robiło, tym więcej klientów tu przychodziło i to na zwykłą małą czarną. Byłem ciekaw, ile z tych osób nie zdoła w nocy zasnąć i winić będą wypity napój, ale też nie obserwowałem innych, wracając do pracy domowej i, nie zdając sobie z tego w pełni sprawy, jedzenia brownie. Kiedy talerzyk był prawie że wyczyszczony z wilgotnych okruszków, herbata wypita, a podręcznik zamknięty, mogłem powoli zbierać się do wyjścia. Przeciągałem to jednak, chcąc sprawdzić, czy Irene zwraca jeszcze uwagę na moją obecność w swoim miejscu pracy i czy w ogóle zauważy moje zniknięcie.
    Serce mocniej mi zabiło, kiedy pochwyciłem jej spojrzenie.
    Nie wiedziałem, w jaki sposób najlepiej pożegnać się z nią na odległość, ale i w tym mnie wyręczyła, unosząc dłoń i machając mi. Odwzajemniłem to i dziwnie lekki, choć przecież wlałem w siebie sporo herbaty i zjadłem ciasto, ruszyłem w drogę powrotną do domu.
    Wyjście z kawiarni nie oznaczało, że Irene zniknęła z moich myśli, o nie. Raczej pozostała w nich przez całą noc, kiedy to postanowiłem – wkrótce powiem jej, co do niej czuję.
    O ile prędzej nie wygra tchórz, który głęboko we mnie tkwił.

    Nie mogłem nic na to poradzić.
    Nie tylko serce, ale powoli i umysł zaczął wyrywać się ku Irene, pragnął jej obecności, głosu, gestów i uśmiechów oraz spojrzeń, które zamieniały mnie w galaretę. Pierwszy wizyta w kawiarni to był dopiero początek – w ciągu jednego tygodnia do moich zajęć dołączyło odwiedzanie tego przybytku. A to nie mogło pozostać niezauważone.

    Październik minął wraz z hucznie obchodzonym Halloween, a ja zachodziłem do kawiarni zawsze, kiedy wiedziałem, że Irene ma zmianę i ją tam zastanę. Za każdym razem odprowadzałem ją do domu, a przynajmniej w jego pobliże, by upewnić się, że wróciła szczęśliwa. Zachowywałem się jak głupiec, o czym wiedziałem, aż nadszedł wieczór, kiedy to przebiłem samego siebie.
Kolejny raz czekałem na dziewczynę, której przyszło zamykać lokal. Choć chciała mi to wyperswadować, ja trzymałem się twardo.
    Zaczekam na ciebie powiedziałem, kiedy zmyła podłogi i pozostało jej jedynie opuszczenie żaluzji i zamknięcie.
    Powtarzałem to w kółko i w kółko, aż musiała ulec.
    Jej spojrzenie było takie łagodne, kiedy poddała się po czterech nieudanych próbach.
    – Dobrze.
    Pewnie powinienem zająć się czymś innym, na przykład graniem z Hudsonem na konsoli w jego domu, ale właśnie stałem się tym nastolatkiem, który przeżywał pierwszą miłość i choć dostrzegał, że zachowuje się niczym głupiec, to wciąż w to brnął.
    Listopad przyszedł w swej mokrej, deszczowej wersji, ale jego wieczory były w moim mniemaniu dość przyjemne. Mogłem ukryć się za kapturem kurtki i mało kto mógł dostrzec wyraz mojej twarzy, to dobrze robiło dla mojej głowy. Choć jednocześnie mogłem w czyichś oczach wyglądać podejrzanie, to zdawałem sobie sprawę, że wszyscy zaczynamy chować się za naszymi ubraniami, odgradzać od innych i liczyć na to, że nikt nie zechce się zaprzyjaźnić.
    Stanie przed kawiarnią, w której powoli  wraz z gaszeniem kolejnych świateł  zamierało życie, nie było zbyt pasjonujące, to nie chciałem się stąd ruszać. Musiałem mieć pewność, że po zakończonej pracy Irene dotrze do domu w jednym kawałku i w dobrym humorze.
    Obserwowałem ulice, kiedy dziewczyna zamykała lokal, upewniałem się, że nikt nie pojawi się nagle znikąd i nie wyrwie jej kluczy z rąk.
    – Jestem gotowa – powiedziała, przystając przy moim boku.
    Uśmiechnąłem się do niej.
    Więc chodźmy.
    Choć wiedziałem już, którędy iść do jej domu, pozwoliłem, by Irene ruszyła w odpowiednią stronę, i przez chwilę szedłem za nią niczym cień
    – Wiesz, że powoli stajesz się stałym klientem?
    – Dwie wizyty w tygodniu to jeszcze nic.
    – Trzy wizyty, Liam. I to jest akurat twój najniższy wynik.
    Pewnie bym się zarumienił czy zareagował w jakiś podobny sposób, gdyby mój umysł nie analizował tak jej słów.
    – Czy wy tam na kuchni prowadzicie jakieś statystyki odwiedzin?
    – Można tak powiedzieć.
    Choć widziałem w świetle latami tylko jej profil, wiedziałem, że się uśmiecha i to w złośliwy sposób.
    – Co jeszcze o mnie mówicie?
    – Żeś bystry i sumienny, bo odrabiasz lekcje przy kubku z herbatą, ale że masz przy tym swój powód, by tu przychodzić.
    Irene przystanęła, co ja też musiałem zrobić.
    – To prawda? – zapytała, a w jej niebieskich oczach czaiło się coś podobnego do cichej nadziei.
    – Zgadza się – przyznałem. – To ty jesteś powodem, dlaczego przychodzę tak często. Bardzo cię lubię, a to jedyny sposób, by się z tobą spotykać po szkole, na jaki wpadłem.
    Irene patrzyła na mnie uważnie, a ja topiłem się w jej spojrzeniu, niezdolny powiedzieć nic więcej. Nie panowałem również nad swoim ciałem, dlatego nie mogłem powstrzymać się, by się nie nachylić i nie pocałować jej w zaróżowiony od chłodu policzek.
    – Bardzo cię lubię, Irene – powiedziałem i uśmiechnąłem się do niej.
    Patrzyła na mnie uważnie, zaglądając mi prosto w oczy.
    – Gdybyś powiedział to wcześniej, mógłbyś odpuścić sobie te podchody i przychodzenie do kawiarni.
    Nie bardzo rozumiałem, co ma na myśli.
    – A co by się wtedy stało?
    – Powiedziałabym ci, że jest inny sposób, byś spotkał się ze mną po szkole. Wystarczy, gdybyś zaprosił mnie na randkę i…
    – Więc cię zapraszam.
    Rozchyliła lekko usta, wybita z rytmu wypowiedzi, którą chciała pociągnąć, po czym je zamknęła, a ja wykorzystałem okazję, bo dotarło do mnie, że jak nie teraz, to nigdy.
    – Lubię cię, Irene. Czy zechcesz umówić się ze mną i pójść do kina w następny weekend, jeżeli masz chęć i wolny czas?
    Przez chwilę patrzyła na mnie bez słowa, po czym roześmiała się.
    – I właśnie ten sposób powinieneś wziąć pod uwagę już wcześniej. – Cała promieniowała radością i uśmiechała się najpiękniej na świecie. – Z wielką chęcią. Ja też cię lubię, Liam.
    Nie spodziewałem się, że dziewczyna czuje to samo, w nagłym wzruszeniu zbliżyłem się jeszcze bardziej, by ją do siebie przytulić.
    Tamtego wieczoru na dobre rozpoczął się nowy rozdział w moim życiu.

    Pierwszy związek zawsze jest ekscytujący, jednak my z Irene bardziej zachowywaliśmy się jak para z długim stażem. Nie było między nami wielkich publicznych czułości czy wyznań, a wspólne spędzanie czasu i poznawanie się powoli każdego dnia.
    Kiedy przyznaliśmy się otwarcie do bycia razem, mój przyjaciel przysiadł się do mnie na stołówce i podzielił swoją opinią.
    Cześć, stary. Jest coś, czego nie rozumiem.
    Co takiego?
    Powiedziałeś, że ona nie jest twoim kubkiem herbaty, prawda?
    Tak, powiedziałem. I?
    Więc co się teraz dzieje? Lubisz ją?
    Jedynie się uśmiechnąłem.
    Jak ci powiedziałem, nie jest moim kubkiem herbaty i to się nie zmieniło. Ale teraz mogę powiedzieć, że jest moim kubkiem szejka.
    Hudson przewrócił oczami, a ja roześmiałem się. Już dawno nie czułem się tak lekko jak teraz, kiedy wiedziałem, na czym stoimy i ja, i Irene. Cholernie podobało mi się to bycie odwzajemnionym.

    Irene!
    Tym razem to ja byłem tym, który ją zawołał.
    To dla mnie się odwróciła i uśmiechnęła, a ja wpłynąłem po stopniach schodów przed głównym wejściem do szkoły, przemierzyłem kółka kroków bardzo ostrożnie, by czasem nie dać się ograć śniegowi j nie poślizgnąć, po czym stanąłem przed dziewczyną, by ją zganić.
    Co mówiła twoja mama? Masz wiązać szalik pod szyją, a nie zawieszać go sobie na ramieniu.
    Irene westchnęła.
    Nie wierzę, że aż tak się jej słuchasz. Nic mi nie będzie, od jednego krótkiego spaceru bez szalika przecież nie umrę.
    Ale ja mogę, jeśli twoja mama się o tym dowie i stwierdzi, że to moja wina.
    Poznałem rodzicielkę dziewczyny przez czysty przypadek, gdy odprowadziłem Irene do domu tego dnia, kiedy zaczęliśmy się ze sobą spotykać. Nakazała mi wtedy dbać o nastolatkę, co jej uroczyście obiecałem. Nie chciałem, by coś tak trywialnego zniszczyli to zaufanie, jakim zdążyła mnie obdarzyć.
    To dlatego zbliżyłem się do Irene jeszcze bardziej, by przełożyć jej szalik, okryć szyję, jak i narzucić jej kaptur zimowej kurtki na głowę.
    Idealnie - oceniłem swoje dzieło i uśmiechnąłem się.
    Nastolatka była innego zdania.
    Liam, prawie nie mogę oddychać.
    Zsunąłem nieco szalik, by odkryć jej nos.
    Liam.
    Odkryłem także jej usta, które zaciskała w wąską kreskę, by zaprezentować w ten sposób swoje niezadowolenie.
    Jesteś w tym beznadziejny.
    Niedoświadczony. A to różnica.
    Nieważne. W każdym razie jestem już gotowa, tak? Możemy iść?
    Oczywiście. Chwyciłem ją za rękę i ruszyliśmy w stronę centrum.
    Obieca
łem Irene, że spróbuję poświęcać odpowiednio dużo czasu na przekonanie się do smaku czekolady. To dlatego zmierzaliśmy tego listopadowego, już zimowego popołudnia do jej cukierni, by ogrzać się przy kubkach gorącej czekolady. Zadanie było ciężkie, ale dziewczyna nie ustawała w swojej misji, a ja czułem, że dopnie swego w chwili, gdy wpadnie na pomysł użycia czekoladowego szejka.
    Bo to szejk sprawił, że mogłem cieszyć się swoim pierwszym
love story.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic