Menu

sobota, 19 grudnia 2015

Protect Yourself

    To uświadomienie sobie, jaki mam rozrzut muzyczny, jeśli chodzi o daty wydania danych utworów. Bo jak już słuchać, to wszystkiego, co człowieka porusza :3
   Przyznam, że po tej części widzę, jak bardzo Amelien jest podobna do mnie. To przeze mnie tyle śpiewa, jest wredna i czasami za dużo myśli. Ale i tak ją kocham! <3
   A o Ruizie nie wspomnę. Stworzyłam ideał dla samej siebie, po prostu. Sto lat, kochanie! :*

   Miłej lektury! :)

   Krótki opis:  To ponad pięć miesięcy, gdy Amelien Unbless jest częścią szkoły Posłańców Życia. Jej życie wypełniają zajęcia ogólnokształcące, te typowe dla mieszańców oraz cotygodniowe "misje", na których musi się wykazać wraz z partnerem. Ruiz daje jej się odrobinę poznać, lecz to podczas jednej z misji dziewczyna ma dowiedzieć się o swoim przyjacielu czegoś, co może zmienić jej postrzeganie Pomazańca.

   P.S. Przyznam bez bicia, że im dłużej to pisałam, tym bardziej Ruiz stawał się prawdziwym bytem rządzącym mną. Nigdy nie zapomnę, jak stał nade mną i pilnował, bym na pewno codziennie napisała chociaż dziesięć linijek.
   Masz swój czas, panie mroczny. Najlepszego.







   Wiele chcielibyśmy od życia. Ja nie chciałam wiele. A mam parę różnokolorowych skrzydeł, które chowam przed światem, a którym pozwalam na uwolnienie podczas zajęć fizycznych. Uczę się na Posłańca Życia - tak zwiemy hybrydy aniołów i wysłanników piekieł, którzy w decydującym momencie postanowili wybrać dobro. Od kilku miesięcy szkolę się w specjalnej szkole, gdzie poza zajęciami ogólnokształcącymi przygotowującymi mnie do zdania matury uczę się także etymologii zjawisk, poznaję najwybitniejsze jednostki naszej nacji i pobieram trening walki wręcz. A poza tym wraz ze swoim wybranym poprzez mroczny sen partnerem, Ruizem Shotą, który jest niezwykły jak na hybrydę, bierzemy udział w cotygodniowych misjach szykujących nas do życia po szkole. Udało mi się znaleźć swoją ścieżkę w życiu i osoby, które będą mnie wspierać zawsze i wszędzie.
   Rozświetlony odrobinę pokój nie przypomina mi pokoju w domu Anne. Okno wychodzi na inną stronę, a światło jest jedynie winą słońca, które pojawiło się na niebie po raz pierwszy od kilku dni. Wpatruję się w biały sufit i oddycham głęboko, chcąc w ten sposób odgonić od siebie myśl o zostaniu profesjonalnym zabójcą. Już nawet wiem, kto będzie moim pierwszym zleceniem.
   Leżę tak długo, dopóki mój telefon skończy swoją wersję tańca hula i się uspokoi. Wiem, że to tylko chwilowe, że za chwilę ponownie przy moim uchu rozbrzmi dzwonek z If I die young, ale jestem w stanie to znieść, w końcu to moja ulubiona piosenka. Bynajmniej nie jest ona moim budzikiem. To dźwięk przypisany jednemu z moich kontaktów. Temu, dzięki któremu mam szansę umrzeć młodo.
   Głos Kimberly rozlega się drugi raz, a ja zastanawiam się, ile jeszcze razy do mnie zadzwoni. Nie potrzebuję budzika, w końcu mam Ruiza, to on jest moim sygnałem do pobudki. A raczej jego telefony. Brunet wziął sobie za punkt honoru pilnowanie mnie, bym nigdy nie spóźniała się na zajęcia, a w weekendy wstawała wraz z kurami. Czasami odnoszę wrażenie, że dobranie nas w parą to był jakiś głupi żart Deiena.
   Gdy dzwonek rozlega się po raz trzeci, siadam na łóżku po turecku, sięgam po denerwujące urządzenie i odbieram.
   - Wyobraź sobie, że już po pierwszych dwóch sygnałach skutecznie mnie obudziłeś, nie musisz sprawdzać, czy wstałam. - Daruję sobie powitalne formułki, przecież wiem, kto jest moim rozmówcą, a akurat Shota nie zasługuje na żadne uprzejmości z mojej strony. - Poza tym przerwałeś mi sen w najlepszym momencie, Robert Downey Junior właśnie miał mnie pocałować.
   - Ktoś chciał cię całować? Chyba musiał być bardzo pijany. Nie chciałbym być na jego miejscu. Całować ciebie? Aż mnie ciarki przeszły. Już wolałbym ustami dotykać ropuchy.
   - Pytanie, czy jakakolwiek ropucha jest na tyle zdesperowana, by dać się pocałować komuś takiemu jak ty, agencie Bondad.
   Wyczuwam, że się krzywi, nie przepada za swoim nadanym przez Misjonarza przezwiskiem. Ja nazywam go panem mrocznym, nie wiem, czy cieszy go to bardziej.
   - Okay, mam już pewność, że się obudziłaś. Pytanie, czy wstałaś? Jakoś nie uśmiecha mi się do ciebie iść.
   - Masz do mnie tak daleko, że chyba po drodze zajechałbyś ze trzy pary butów. No a ja nie chcę, byś przychodził, jeszcze poznasz mojego kochanka i będzie musiał udać się na jakąś terapię psychiatryczną.
   - Wątpię, byście się zmieścili na jednym łóżku, te w akademiku są strasznie wąskie.
   - Uwierz mi, daliśmy radę.
   Podskórnie czuję, że w tym momencie na twarzy Ruiza pojawił się rumieniec. Kolejny raz.
   - Nieważne. Masz zamiar się już zbierać? Nie możemy się spóźnić.
   Wzdycham ciężko, chcę, by usłyszał moją irytację. Nie ma to jak poranna rozmowa psująca nerwy.
   - Już wstaję, za osiem minut będę gotowa.
   - Pilnuję zegara.
   Rozłącza się, a ja stawiam stopy na podłodze, wstaję i przeciągam się, przez minutę robię skłony, by moje obolałe mięśnie także odżyły albo przynajmniej sprawiały pozór tego, że jeszcze egzystują. Podchodzę do komody, uśmiecham się do swoich ulubionych książek, po czym z zawartości szuflad wybieram czarne dżinsy i długi biały sweter, pod który decyduję się założyć czarną bokserkę. Widok za oknem jasno daje mi do zrozumienia, że ciepło nie jest. Wyjmuję także bieliznę i szybko się przebieram, po czym rozczesuję włosy, chwytam za przewieszony przez krzesło ręcznik i kosmetyczkę, w dwóch krokach dopadam drzwi i wychodzę na korytarz. Zmierzam do łazienki, a z moich ust nie w pełni świadomie zaczynają wypływać słowa:
   - You shoot it loud, but I can't hear a words you say...*
   Wchodzę do łazienki, witam się z koleżankami z piętra i zabieram do porannej toalety. Myję twarz, zęby, rezygnuję z makijażu. Choć właściwie się nie maluję, zazwyczaj używam jedynie korektora, by zakryć cienie pod oczami, jedyną moją zmorę. Całość nie zajmuje mi więcej niż cztery minuty, wychodzę więc z łazienki, chcąc odstąpić umywalkę innej studentce, kiedy to w drzwiach zderzam się z jakimś chłopakiem. Nie muszę wiedzieć, kto to, już tyle razy wpadałam na Ruiza, że potrafię rozpoznać mięśnie jego klaty.
   - Jesteś spóźniona.
   Prycham i wymijam go, tworzenie korku o tej porze to nie najlepszy pomysł.
   - Ile tym razem? Sekunda?
   - Dwadzieścia.
   Odwracam się do niego i rzucam ręcznikiem, który z gracją uderza go w twarz. Ściąga go i odrzuca, łapię go bez problemu i uśmiecham się złośliwie.
   - Powinieneś się cieszyć, dostała ci się partnerka, która jest mistrzynią w zbieraniu się.
   - Co nie zmienia faktu, że wolałbym partnera.
   - Co kogo kręci, ja przeciw gejom nic nie mam.
   Ruszam do pokoju, słyszę jego kroki za sobą, nie zamykam przed nim drzwi, choć mnie korci. Nasze złośliwości i przekomarzania się, a także ataki słowne i fizyczne, stały się codziennością naszego partnerstwa. W sprawie bycia Posłańcami rozumiemy się bardzo dobrze, w czasie wolnym skaczemy sobie do gardeł jak często jest to możliwe. Komuś może się to wydać dziwne, dla mnie to rutyna, która bardzo mi się podoba.
   Odkładam ręcznik i kosmetyczkę, z włosów tworzę warkocz, cicho nucę przy jego zaplataniu. Ruiz usiadł na skraju łózka i patrzy w stronę okna z taką miną, jakby za nim kryła się odpowiedź na największe pytania tego świata.
   - Nie musisz tu siedzieć - zauważam.
   - Muszę pilnować, by wszystko szło zgodnie z planem.
   - No tak, plan Sobotnia misja zakłada każdą moją czynność co do minuty, jeśli coś pójdzie nie tak, możesz się bać, że umarłam. Powinnam ci być dozgonnie wdzięczna za twoją opiekę, ale niestety nie jestem. Więc proszę, idź teraz do siebie i zażyj swoją dzienną dawkę leków na mój sarkazm, inaczej to tobie będzie grozić śmierć.
   Chłopak prycha i przygląda mi się, dostrzegam jego spojrzenie w lusterku ustawionym na biurku.
   - Ładnie wyglądasz - zagaja.
   - Chyba ktoś się musi wybrać do okulisty - odpowiadam, gumką związując koniec warkocza. To moja ulubiona fryzura, od kiedy trafiłam do tej mieściny niedaleko Bostonu. Trzyma moje włosy w ryzach podczas treningu siłowego, dobrze wygląda bez względu na ubiór. Przejęłam to od Cecelii, chyba nie jest zła, że zostałam jej małym klonem. Choć ja nie podzielam jej zamiłowania do pomarańczowych ubrań, wolę czerń, biel, granat, brąz i ciemną zieleń.
   Shota daje znać o swojej obecności głośnym westchnięciem.
   - Czy nawet próbę skomplementowania odbierasz zawsze jako atak? - pyta, podnosząc się z miejsca. - Za każdym razem, gdy chcę powiedzieć szczerze, że akurat tego dnia podoba mi się twój strój, uśmiech, który przywdziewasz, lub całokształt, oblewasz mnie pomyjami. To tak źle usłyszeć choć raz, że komuś możesz się podobać?
   Odwracam się w jego stronę, szukam na jego twarzy śladów gry. Ale chłopak jest szczery. Patrzy na mnie niebieskimi oczami, czeka na moją odpowiedź.
   - Nie, to nic złego. - Kręcę lekko głową. - Ale zbyt wiele razy skomplementowano mnie tylko dlatego, że czegoś ode mnie chciano. Dlatego nie wierzę w miłe słówka, one jedynie mamią, nie ukazują prawdy.
   - A co ją ukazuje? - pyta, zakładając przed sobą ramiona.
   - Gesty - odpowiadam. - Trudniej jest udawać ruch niż mowę.
   Wciąż nie odrywając wzroku od mojej twarzy, podchodzi bliżej mnie, aż czuję, że narusza moją przestrzeń osobistą. Dotyka mojego policzka, składa na czole czuły pocałunek, po czym patrzy mi w oczy i mówi:
   - Jesteś śliczna, Amelien. Nawet nie wiesz, ilu chłopaków do ciebie wzdycha w tej szkole.
    Patrzę na niego zaskoczona, moje serce niebezpiecznie przyspieszyło. Mam nadzieję, że adrenalina przepływająca przez moje ciało jest wynikiem szoku, nie zawstydzenia. Policzki mnie nie palą, za to w głowie mam chaos.
   - Ty też się do nich zaliczasz? - pytam cicho.
   Uśmiecha się i cofa dłoń.
   - Kto wie?
   Kieruje się w stronę drzwi, a ja staram się uspokoić.
   - Do zobaczenia po śniadaniu - mówi, stojąc w progu i uśmiechając się z dziwną łagodnością. - Nie spóźnij się na naszą misję.
   - A ty nie udław się bekonem.
   Parska śmiechem i opuszcza całkowicie mój pokój.
   Nie wiem, co mam myśleć o jego wcześniejszym zachowaniu. Już na początku znajomości, podczas wieczoru inauguracyjnego, dał mi odczuć, że być może mu się podobam, w kolejnych rozmowach, gdy bardziej się poznaliśmy, także miewał przebłyski dziwnego zafascynowania mną, ale nigdy nie zdobył się na kontakt fizyczny. Co więc się stało?
   Kręcę głową. Niektórych zachowań wolę nie analizować, nie uśmiecha mi się opuszczać ten świat w wyniku zawału.

****

   Płatki śniegu wirują w tańcu, ledwie odśnieżone chodniki na nowo stają się królestwem puchu, który tylko czeka, by przyczepić się do rękawiczek. Słońce, typowo zimowe, wisi nisko na niebie i stara się dać choć odrobinę ciepła. Stoję przed wejściem do akademika i zadzieram głowę, pozwalam wiatrowi smagać moje policzki, chcę poczuć naczynka na skórze. Czekam na Ruiza i obserwuję innych fioletowych - ta nazwa na dobre do nas przyległa - którzy także wyruszają dzisiaj na misję.
   Przyglądam się kolegom i zastanawiam, czy tak naprawdę są zadowoleni z partnerów, których dostali. Deien tłumaczył nam podczas pierwszych zajęć z historii hybryd anielsko-piekielnych, że partnerzy wybierani są według tego, czym mogą zajmować się w przyszłości. Zerkam na stojącą niedaleko bramy parę koleżanek. Obie są spokojne i opanowane, radzą sobie w kontaktach z ludźmi i pewnie obie po ukończeniu szkoły będą pracować w jakiś biurach doradczych czy w zespołach obsługi klienta. Podobne środowisko, w którym obie będą mogły działać. Mój wzrok kieruje się w stronę stojących niedaleko starego dębu dwóch chłopaków. Zapaleni wielbiciele baseballu, o którym wiedzą wszystko. To samo środowisko.
   A co łączy mnie z Ruizem, byśmy mieli stanowić parę? Wśród fioletowych jest tylko jedna para mieszana - nasza - ale u starszych roczników są ich dwie, a nawet trzy. Jak się je wybiera?
   Dobiera się chłopców i dziewczyny, które być może w przyszłości mają szansę być parą, a nawet małżeństwem i tak pomagać śmiertelnikom.
   Może u innych się to sprawdzi, ale u nas? Dogadujemy się jako partnerzy, to fakt, ale żeby między nami narodziło się jakieś uczucie, musiałabym chyba stracić pamięć i to na zawsze. Owszem, rozumiemy się bardzo dobrze jako współpracujący, ale nie ma między nami głębszych uczuć. Poznaliśmy się dość dobrze i zaakceptowaliśmy wszelkie swoje dziwactwa, zwyczaje i zachowania. To kwestia przywiązania - skoro spędzamy ze sobą nawet osiem godzin w ciągu dnia, przywykliśmy do siebie.
   Choć muszę przyznać, że czasami na widok Ruiza czuję dziką radość w okolicach serca. Martwi mnie.
   Zadzieram głowę wyżej i wystawiam język, chcąc złapać kilka płatków śniegu. Być może wygląda to śmiesznie, ale jest to mój dawny zwyczaj. Od dziecka tak robiłam, to jedna z rzeczy, które uwielbiam w zimie. I to się chyba nigdy nie zmieni.
   - Patrzcie, patrzcie - niedaleko mnie rozlega się znajomy głos - ktoś tu chyba zatrzymał się na poziomie dziesięcioletniego dziecka.
   Zerkam na Ruiza, który zmierza w moją stronę, przyglądam mu się uważnie. Cały na czarno, jak zwykle. Albo i nie? Spoglądam na jego szyję. A jednak, szalik także jest czarny. Oto pan mroczny w całej swojej diabelskiej okazałości.
   Niedaleko siebie słyszę westchnienie, jakaś dziewczyna właśnie poczuła motyle w brzuchu, bo w zasięgu jej wzroku pojawił się Ruiz. Wzdycham. Jeśli do kogoś wzdychają jacyś uczniowie, to do Ruiza. I nie tylko dziewczyny. To ja jestem zwyczajna.
   - Przynajmniej ja nie jestem debilem o mentalności siedmioletniego dziecka, jak nie wspomnę kto - odpyskowuję, przerywając dziecinną, ale piękną czynność.
   Chłopak przystaje w pewnej odległości ode mnie, na jego twarzy gości złośliwy uśmieszek.
   - Ktoś tutaj chyba wstał lewą nogą - zauważa.
   - Ktoś tu został posądzony o absurdalne, bo dwudziestosekundowe, spóźnienie. Więc lepiej bez tarczy nie podchodź - odpowiadam i ruszam w kierunku bramy, nie dbając o to, czy partner idzie za mną. - Poza tym mam prawo zachowywać się jeszcze jak dziecko, nie wymaga się ode mnie pełnej dorosłości.
   Ruiz zrównuje się ze mną, ale nie odzywa się. Przechodzimy przez bramę i kierujemy się w dół drogi. Kilku studentów wymija nas ze śmiechem, chodnik biorąc sobie za arenę do śnieżnych potyczek. Jedna ze śnieżek niespodziewanie uderza w tył głowy Ruiza. Parskam śmiechem, widząc rosnący mord w jego oczach. Ktoś powinien mieć się na baczności, to pewnie uratuje mu życie. Idę dalej, ta sprawa mnie nie dotyczy.
   - Przepraszam! - krzyczy śliczna dziewczyna, podchodząc do Shoty, mnie nie zauważając. Przecież jestem zwyczajna. - Nic ci się nie stało?
   - Uważaj następnym razem - warczy ostro niczym rozjuszony kojot, zrzuca część śniegu na swoją atakującą i odchodzi w moją stronę. Nie ma jak dojrzeć zaskoczenia na twarzy dziewczyny, za to u mnie wywołuje u mnie śmiech. Została przez niego zignorowana, choć pewnie miała nadzieję na jakąś dłuższą rozmowę i początek świetnej znajomości. Wybacz, skarbie, nie z panem mrocznym takie numery. Czuję dziwnie złośliwą satysfakcję. jakby cieszyło mnie, że Ruiz odtrącił tak atrakcyjną nastolatkę. Nie myśl o tym, Amelien, nie myśl. Pamiętaj o zawale.
   - Cholera jasna! - odzywa się brunet. - Mam śnieg za kołnierzem, szlag. - Próbuje sięgnąć do tyłu, ale to tylko pogarsza sytuację, topniejąca breja spływa niżej. Wybucham śmiechem. - To nie jest śmieszne!
   - Przyda ci się taki orzeźwiający prysznic, wiesz? Odrobinę śmierdzisz suszonymi śliwkami.
   Słyszę jego westchnięcie, uśmiecham się złośliwie.
   Stajemy niedaleko przystanku, w odpowiedniej odległości od innych studentów. Po tylu miesiącach współpracy zauważyłam, że oboje nie przepadamy za towarzystwem podczas naszych misji. W końcu są one tylko nasze. Pozostali uczniowie nie muszą wiedzieć, o czym rozmawiamy, czekając na autobus, który zawiezie nas gdzieś według widzimisię dyrekcji.
   Mimo założonych rękawiczek bez palców, jest mi chłodno. Według kalendarza trwa jeszcze jesień. Będąc na zewnątrz jestem pewna, że jest już środek zimy. Grube płaty białego cudu wirują w powietrzu, osiadają, gdzie tylko mogą. Oddycham głęboko, moje płuca napełniają się mroźnym powietrzem, zamykam oczy. Miło przez chwilę chłonąć naturę.
   - Mogę cię o coś zapytać? - Nie czeka na pozwolenie, przecież nie mam tu nic do powiedzenia. - Czy jest szansa, że jeszcze przed świętami nie będziesz nawiedzać łazienki, śpiewając Titanium?
   Wzdycham w duchu, Ruiz wybrał sobie idealny moment na tego typu pogawędkę. Unoszę powieki i zerkam na niego z obojętnym wyrazem twarzy.
   - Wybacz mi, ale nie, to taki mój mały fetysz od dłuższego czasu. Będziesz to musiał dalej znosić.
   Przewraca oczami i uśmiecha się złośliwie.
   - Albo mogę też przenieść się do łazienki piętro niżej. W naszej nie zaobserwowałem do tej pory nic godnego większej penetracji.
   Unoszę brew i patrzę na niego. Przyzwyczaiłam się do tego, że czasami ni stąd ni zowąd nasza rozmowa zbacza na tematy seksu czy związków albo miłości. Ale wciąż jestem zdania, że to nie są tematy do żartów. Poza tym wątpię, by Shota miał okazję widzieć jakąkolwiek dziewczynę z naszego piętra nago. Nawet w bieliźnie chyba nikogo nie widział. Poza mną, oczywiście. Nie chcę wiedzieć, czy kiedykolwiek mnie szpiegował tak długo, by widzieć moje majtki. Ale skoro wie o tym, że nucę Titanium za każdym razem, gdy idę wziąć prysznic, to najwidoczniej nie przestrzega ustalonego grafiku korzystania z łazienki. Czyli jednak siedzi w nim ten diabeł, którego nie chce pokazywać.
   - Najwidoczniej nie widziałeś jeszcze na tyle dużo, by pomyśleć o większej penetracji.
   Na twarzy chłopaka pojawia się lekki rumieniec, jednak wciąż patrzy w moją stronę. Nie chce przegrać wzrokowego pojedynku. Dobija mnie to, że zaczyna takie tematy, a potem się rumieni. U mnie nie drgnął do tej pory żaden mięsień twarzy.
   - Chcesz powiedzieć, że widziałaś kogoś w naszej łazience całkowicie nago? - pyta, a ja wykorzystuję sytuację, by zawstydzić go jeszcze bardziej.
   - Kto wie? Może to nawet byłeś ty?
   Czerwień pokrywa jego policzki niczym krew wylewająca się z rany kłutej wprost na biały dywan. Zarzuca kaptur kurtki na głową i odwraca się do mnie plecami. Biedactwo, pokonany kolejny raz. Uśmiecham się złośliwie i zaczynam nucić pod nosem We are the champions.
   Amelien kontra Ruiz, jeden zero.
   Podjeżdża autobus linii 108, większość studentów wchodzi do niego, jednak my pozostajemy na swoich miejscach. Rada pedagogiczna postanowiła wysłać kilkoro z nas w inny region Bostonu, byśmy tam zbawiali śmiertelników. Przesuwamy się bliżej wiaty, mocniejszy wiatr próbuje zerwać z mojej głowy kaptur ciemnozielonej kurtki. Czuję na sobie wzrok Ruiza, który wędruje w dół mojego ciała. Zerkam na chłopaka.
   - Co tym razem?
   - Nic. Ubrałaś się jak dziewczyna z istnej farmy.
   Jakiś czas temu nazwał mnie śliczną, teraz, gdy mam na sobie kurtkę, czarną czapkę, czarne buty do pół kostki i czarną torbę, obraża mnie. Podejrzenie rozdwojenia jaźni u tego osobnika się wzmaga.
   - Eee, dziękuję?
   Śmieje się i spogląda przed siebie.
   - Skąd ta obraza? - pytam, poprawiając kaptur i przeklinając w duchu co mocniejsze porywy wiatru. Jakby naprawdę musiał akurat teraz prowadzić jakiś wyimaginowany wyścig.
   - Skoro nie akceptujesz komplementów skierowanych w swoją stronę, pomyślałem, że obrażając cię, osiągnę lepszy efekt.
   Patrzę na niego jak na kosmitę i zastanawiam się, czy jest szansa odesłania go na jego rodzimą planetę. Chyba zerowa.
   - Jak widać, myślenie powoli cię zabija - odpowiadam, zbliżając się do krawężnika i wypatrując autobusu z liczbą 102 na przodzie. Powoli zaczynam marznąć. - A mnie się mój strój podoba. Choć, niestety, jest odrobinę podobny do twojego. Przebywanie z tobą czyni ze mnie fankę czerni. Chyba potrzebuję jakieś terapii.
   Wracam na swoje poprzednie miejsce, trę o siebie dłonie.
   - Wątpię, by jakakolwiek ci pomogła - podejmuję dyskusję Ruiz. - Chyba jest już na to za późno. Zamiast ci pomóc, terapia sprawiłaby, że twój terapeuta potrzebowałby własnej.
   - Może to ja okazałabym się dobrym terapeutą? - zamyślam się. - Psychologia chyba nie jest taka trudna.
   Shota prycha i przybliża do mnie, chcąc uniknąć ponownych westchnień i by nie dopuścić do podejścia którejkolwiek nastolatki. Na jego nieszczęście, jest jedynym chłopakiem, który pozostał na przystanku.
   - Nie za blisko, kolego? - odzywam się. - Chyba nie chcesz, bym cię uderzyła.
   - Mając do wyboru odciśniętą twoją dłoń a prowadzenie konwersacji z jakimś intelektualnym matołem rodzaju żeńskiego, wybieram dłoń - szepcze, nachylając się nad moim uchem.
   Wzdycham ciężko i odsuwam go od siebie, dłonią dotykając jego policzka.
   - Marzenie ściętej głowy. Dlaczego tak bardzo ich unikasz? Przecież nie zrobią ci żadnej krzywdy.
   - No nie wiem. A jeśli któraś zechciałaby mnie napastować?
   Teraz to ja taksuję go wzrokiem z góry na dół i odzywam się uroczym głosem.
   - Nie wiem, czy jest na świecie aż tak zdesperowana kobieta, by zechciała cię napastować, nawet gdyby jej zapłacono milion dolarów.
   Patrzy na mnie, zbliża swoją twarz powoli ku mojej.
   - Nawet ty nie byłabyś chętna? - pyta uwodzicielskim, aksamitnym głosem.
   Szukam na jego twarzy oznak powagi, ale chłopak  w tym momencie jest tak daleki od bycia poważnym, że przewracam oczami.
   - Ktoś musiałby zrobić ze mnie sterowanego robota i zmusić prądem, bym się do ciebie zbliżyła choć na metr.
   - Teraz jesteś bliżej niż metr - zauważa.
  Uśmiecham się do niego miło.
   - Nie, to ty jesteś bliżej niż metr.
   Błądzi wzrokiem po mojej twarzy, zahaczając na kilka sekund o usta.
   - Ale ci się to podoba.
   - Za wszystkie skarby świata nie.
   Czuję się dziwnie. Jakbym na chwilę została wyrwana z tej rzeczywistości albo to ona została zatrzymana, gdy ja i Ruizem wciąż tkwimy w świecie, wpatrując się w milczeniu w siebie. Jakby nic innego nie istniało. Nie ma wiatru, śniegu i zimna, są dwa jezioro spoglądające na mnie z czułością, którą widziałam do tej pory jedynie w nocnej marze.
   - Mógłbyś się odsunąć? - pytam, robiąc krok do tyłu, po raz kolejny mając chaos w głowie. Nie jestem przyzwyczajona do takiego zachowania. - Nie wiem, czy wiesz, ale wciąż śmierdzisz suszonymi śliwkami.
   Brunet uśmiecha się delikatnie i spełnia moją prośbę.
   - Ciesz się, że nie pachną lukrecją, wtedy wszędzie musiałabyś chodzić z papierową torbą na wymiociny.
   Kręcę głową. Shota wie o mnie zdecydowanie za wiele, chyba nie pozostaje mi nic innego, jak go zabić, by nikomu nie wyjawił, jaka naprawdę jestem.
   Na przystanek podjeżdża wyczekiwana sto dwójka, podchodzę powoli do krawężnika z zamiarem poczekania, aż wszyscy wejdą. Nie lubię się pchać, a i tak mam pewność, że znajdzie się dla mnie miejsce, ta linia nigdy nie ma obciążenia w postaci ludzi-sardynek. Ale brunet rujnuje mój plan, chwytając za nadgarstek i ciągnąc w stronę wejścia z taką siłą, że omal nie zderzam się z drzwiami.
   - Co ty wyprawiasz? - pytam go, gdy przeciskamy się przejściem.
   - Walczę o swoje życie - odpowiada, wzrokiem przeczesując teren. - Tam!
   Ciągnie mnie praktycznie na sam tył, zasiada na miejscu przy oknie, a mną szarpie tak, że ląduję na jego kolanach.
   - Co ty odpierdzielasz? - pytam wzburzona.  - Nie jestem jakąś głupią lasencją, byś mógł sobie pozwalać na takie zachowanie!
  Przewraca oczami, ale mnie puszcza, zajmuję miejsce obok niego.
   - Wybacz, ale nie mogłem pozwolić, by znowu jakieś fioletowe pomyślały o tym, by się dosiąść.
   - Nie wydaje ci się, że zachowujesz się jak dzikus w stosunku do nich? - pytam, zerkając na niego. - Traktujesz je jakby były innego gatunku.
   - A nie są? A właściwie nie jesteście? - Ignoruje pytanie, bo nie chce odpowiadać, znam to. - Też jesteś dziewczyną.
   - Co za odkrycie. - Wznoszę dłonie w kierunku sufitu. - Boże, dałeś mu tak ogromną mądrość, teraz ja dam mu nagrodę!
   Kręci głową i wygląda przez okno. Robi tak, gdy nie ma ochoty na pogawędkę albo temat rozmowy uważa za trudny lub taki, na który nie chce rozmawiać.
   - Jesteś dziewczyną, ale ciebie traktuję inaczej.
   - Bo jestem twoją partnerką.
   Przenosi wzrok na mnie, jego łagodny uśmiech mnie zaskakuje.
   - Jesteś jedyną dziewczyną w tej szkole, która nie patrzy na mnie przez pryzmat tego, kim jestem. Nie widzisz we mnie Pomazańca. A właściwie widzisz, ale nie bierzesz tej powłoki za jedyną, jaką noszę. Zechciałaś mnie poznać. Miło mieć taką przyjaciółkę.
   Odwzajemniam uśmiech mile połechtana, choć nie jestem pewna, skąd ta wylewność. Ale podzielam uczucia chłopaka - znalazłam w nim przyjaciela, który w pełni mnie akceptuje.
   Chłopak przenosi wzrok za okno, co znaczy, że zbytnio nie ma ochoty na dalszą konwersację. Wyjmuję więc z torebki stary odtwarzacz mp3. Tak, wiem, teraz smartphony mają wszystko, ale ja uwielbiam słuchać muzyki właśnie z tego urządzenia. Rozplątuję słuchawki, wkładam do uszu, wyszukuję piosenki z przyjemną linią melodyczną i chcę oddać się cała muzyce, gdy czuję wibrację telefonu schowanego już w specjalnej kieszeni kurtki. Sięgam po niego, Ruiz zerka na mnie z uniesioną brwią.
    - Deien? - pyta cicho.
    Kiwam głową i odczytuję wiadomość, marszczę nos.
    - Dziwne.
    - Co takiego?
    - Tym razem jest cały adres. 6 Blue Hill Avenue, Roxbury.
    Chłopak się krzywi, odnoszę wrażenie, że ten adres coś mu mówi.
     - To jeszcze czterdzieści minut drogi - prycha Ruiz. Wysiadamy na Bank Central. Przez ten czas zdołam się przespać.
     - Naprawdę? - pytam z uniesioną brwią. - Poważnie będziesz spał w takich warunkach?
     Zakłada kaptur na czarną głowę i opiera ją o okno.
     - A dlaczego nie? Każde warunki są dobre na sen.
     Zakłada ramiona przed sobą i milknie. Kręcę głową. Czasami chłopak zachowuje się jak leniwiec. Co za przypadek.
     Skoro mój towarzysz nie jest skory do rozmowy, pozostaje mi tylko dać się porwać muzyce. Opieram się wygodnie i, mając tę sposobność, wyglądam przez okno na miasto, które miga przed oczami niczym przyśpieszony film. Jest spokojnie, lecz w moim sercu pojawia się cień niepokoju. Coś się wydarzy. Tylko jeszcze nie wiem co.


****


     Z ogromnym zainteresowaniem spoglądam na mijane budynki i ulice, dech mi zapiera. Uwielbiam duże miasta, choć raczej nie dałabym rady w nich żyć. Podziwiam architekturę, ale widziane tłumy ludzi przyprawiają mnie o ciarki. Jak podoba mi się zabudowa, tak ogrom rodzaju ludzkiego przytłacza moją świadomość. Jeśli zdecyduję się po maturze pójść na studia i jeśli pogodzę to z nauką Posłańców, to chciałabym, by moją specjalizacją była urbanistyka. A wśród zajęć psychologia, bym dała radę żyć wśród ludzi.
     Od czasu do czasu spoglądam na Ruiza, jego nieruchoma postać także jest interesująca. Pod czarnym męskim płaszczem trudno dostrzec cokolwiek, ale widzę, jak rytmicznie unosi się jego klatka piersiowa. Góra i dół. Żadnych zakłóceń.
     Rozmyślam o tym, co też może się niebieskookiemu śnić. Może całki? Albo różniczkowanie? Może to też być jakaś zgrabna blondynka. Albo nawet dwie i więcej. Wszystkie ładne, ze ślicznymi oczami, z dużymi biustami, tworzące kółko wzajemnej adoracji wokół niego. A on siedzi na wielkim tronie i patrzy wprost na mnie swoimi magnetyzującymi oczami.
     Kręcę głową. Nie, nie myśl tyle, bo zagalopujesz się jeszcze dalej. Pamiętaj - czasem mniej wiesz, lepiej śpisz.
     Mimo to wciąż patrzę na chłopaka. Ze słuchawek rozchodzi się do mózgu znana melodia.
     - Close your eyes, give me your hand, darling/ Do you feel my heart beating, do you understand?/ Do you feel the same, am I only dreaming?/ Is this burning an eternal flame?**
   Nie drgnął ani jeden mięsień na twarzy chłopaka. Czyli śpi w najlepsze. Co oznacza, że mogę przeoczyć nasz przystanek, a on tego nawet nie zauważy, za co później może mi się oberwać. I to niekoniecznie śnieżką.
   - Wątpię, by ten chwyt pomógł ci poderwać jakiegokolwiek chłopaka - odzywa się, otwierając oczy, a ja się nachmurzam. - The Bangles i ich wielki przebój roku Pańskiego tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego ósmego raczej nie jest zbyt popularny wśród współczesnej młodzieży, nie uważasz?
   Patrzę na niego uważnie.
   - Skąd wiesz, że śpiewałam wersję oryginalną? - pytam. - Przecież powstało wiele coverów.
   - To tak samo, jakbyś zapytała, skąd wiem, że tańczysz dziwny układ, słysząc "Price Tag", gdy nikt nie widzi. - Prostuje się na miejscu i ściąga kaptur. - Twoja obsesja nie jest dla mnie tajemnicą. Co nie zmienia faktu, że i tak mnie przeraża.
   Zakładam przed sobą ramiona.
   - Każdy ma jakieś hobby. Moim jest akurat to. Tego się boisz?
   Uśmiecha się kpiąco.
   - Nie. Boję się, że twoja obsesja na punkcie tego filmu w końcu sprawi, że będziesz oglądać go codziennie.
   - Z tego, jak wiele o nim wiesz, mogę wywnioskować, że sam go obejrzałeś. I to nie jeden raz.
   Prycha.
   - Nie oglądam filmów. - Wygląda przez okno. - Nudzą mnie.
   Przechylam głowę na lewo i uśmiecham się do niego uroczo.
   - W takim razie chyba jest ci potrzebna filmokacja.
   Wzdycha ciężko i zerka na mnie.
   - Musisz czerpać słowa od Jesse'ego?
   Teraz to ja uśmiecham się złośliwie.
   - Jeśli wiesz, czyje to słowo, to powoli znaczy, że sam masz obsesję.
   Rozdrażniony chwyta za kaptur mojej kurtki i zarzuca mi go na głowę, śmieję się, bo wygrałam kolejny pojedynek.
   - Och, zamknij się.
   W milczeniu jedziemy dalej, chłopak ożywia się w pewnym momencie i już wiem, że jesteśmy niedaleko.
   - Na następnym wysiadamy - informuje mnie partner, kiwam głową.
   Gdy autobus podjeżdża pod kolejną wyspę, wstaję i czekam, przepuszczam osoby, który usiadły za nami na samym końcu. Przynajmniej taki mam zamiar, jednak Ruiz popycha mnie brutalnie do przodu. Chcę zaprotestować, ale gdybym zaczęła dyskusję, moglibyśmy nie zdążyć wysiąść, przepycham się więc do przodu w stronę drzwi, czując dłoń bruneta na plecach.
   Posyłam miłemu kierowcy uśmiech i wyskakuję z pojazdu na chodnik, prawie nie wywijając przy tym orła. Mój mózg na chwilę zapomniał o tym, że wokół panuje zima, jest pochmurnie, śnieżnie i strasznie ślisko. Gdyby nie szybka reakcja Ruiza i jego wyciągnięte ramię, niechybnie spotkałabym się z lodem, co skończyłoby się przynajmniej na jednym ułamany zębie.
   - Dzięki. - Posyłam partnerowi uśmiech , na co ten jedynie prycha.
   - Jeśli nie chcesz tu zginąć w dniu dzisiejszym, lepiej chroń siebie - mówi dziwnie spokojnie głosem i rusza przed siebie.
   Nie jestem pewna, czy to była ostrzeżenie, czy rada z dobrego serca, czuję jednak przechodzący mi po plecach dreszcz, podekscytowanie gdzieś zniknęło zastąpione przez lęk. Shota odwraca się i patrzy na mnie niebieskimi jak letnie niebo oczami.
   - Amelien droga, rusz się wreszcie, inaczej będę musiał załatwić ci wózek inwalidzki, byśmy zdążyli z tą misją na czas.
   - Już idę.
   Kroczę za Ruizem i znowu mam wrażenie, że zna to miasto, jakby był tu wiele razy. Albo nawet mieszkał. Właściwie nie wiem, skąd pochodzi, nigdy o tym nie wspominał, a ja jakoś nie pytałam. Brunet przedziera się przez tłum ludzi napływający z naprzeciwka, na chwilę tracę go z oczu. Jednak nauczyłam się już rozpoznawać jego chód, poza tym czarna czupryna nie zakryta kapturem odrobinę wyróżnia go wśród dumnych posiadaczy ciepłych czapek. Doganiam go, idę za nim, kierujemy się ku jednej z nieprzyjemnych okolic, widzę to po budynkach - jednopiętrowych domach rodzinnych z zaniedbanymi okiennicami. Jestem pewna, że gdyby odgarnąć cały śnieg i wywieźć go na jakieś odludzie, moim oczom ukazałyby się nieposprzątane trawniki, może nawet pod puchem kryją się dziecięce zabawki, o które nikt nie dba.
   Brunet nie rozgląda się w przeciwieństwie do mnie. Poczucie, że już tu kiedyś był, staje się przejmujące. Poza tym idący z naprzeciwka, groźnie wyglądający mężczyźni nie czynią mnie spokojniejszą. Przybliżam się do towarzysza. W chwili, gdy nieznajomi przechodzą na naszą stronę, nie dbając przy tym o to, czy coś nie jedzie - nie dziwię się, praktycznie żadnych samochodów tu nie ma - chwytam Shotę za nadgarstek. Zbliżający się mają na twarzach uśmiech, którego nie mogę nazwać przyjaznym. Raczej złowrogim i kpiącym.
   Niebieskooki idzie dalej przed siebie, wysuwa się odrobinę do przodu, jakby chciał robić za tarczę.
   - Nieważne, co tu się wydarzy - zerka na mnie, a jego szept przyprawia mnie o ciarki - pamiętaj: chroń siebie. Nie zważaj na mnie. Chroń siebie.
   Kiwam głową, czego chłopak najwidoczniej nie dostrzega. Bacznie obserwuje grupę, a jego ciało lekko sztywnieje. Dlaczego mam przeczucie, że on ich zna?
   Banda zatrzymuje się przed nami. Pięciu mięśniaków ubranych jak ci młodociani chuligani z biednych dzielnic, których widzi się w filmach albo dokumentach. Wzdrygam się, gdy ich szef - ustawiony w środku jegomość o twarzy przywodzącej na myśl szczura - bezceremonialnie taksuje mnie wzrokiem, jakbym była okazem na wystawie. Cała ta sytuacja nie wygląda od początku zbyt dobrze, a to jeszcze nic.
   - Proszę, proszę, proszę. - Głos mężczyzny pewnie miał brzmieć męsko, ja określam go jako głos osoby nie do końca obeznanej z własnym językiem. - Kogo my tu mamy? Czyżby syn marnotrawny powrócił?
   Reszta chłopaków rechocze, ściskam rękę Ruiza jeszcze mocniej. Przywódca chyba dostrzegł nasz fizyczny kontakt, wskazuje na mnie czerwoną od mrozu dłonią.
   - Patrzcie, jaką sobie lalunię znalazł. Co tam, maleńka? Wyglądasz cacy.
   Jego wzrok ponownie prześlizguje się po mnie, mam wrażenie, że mężczyzna się oblizuje. Robi mi się niedobrze.
   - Witaj, Stan. - Głos bruneta jest beznamiętny. - Jak zawsze w towarzystwie swoich goryli. - Stan marszczy czoło, jakby nie do końca rozumiał, co Shota do niego mówi. - Wybacz, ale trochę się śpieszymy.
   - Nie tak prędko, panie mądry. - Stan skina głową, jego kumple zastawiają sobą cały chodnik. - Myślisz, że tak łatwo się nas pozbędziesz? - Śmieje się przez chwilę gardło, mam ochotę uderzyć go w twarz. - Mamy małe rachunki do wyrównania, nie uważasz?
   Ruiz patrzy na niego twardo, ale nie odpowiada. Irytuję się.
   - Śpieszymy się, więc nas przepuście.
   Nie spodziewałam się, że mój głos będzie na tyle głośny, spokojny i twardy. Stan uśmiecha się do mnie z pobłażaniem.
   - Bo co, dziecinko? - Robi krok w moją stronę, wyciąga dłoń, by dotknąć mojego policzka. - Popłaczesz się?
   Chwytam jego rękę, zanim dotknie mnie choć opuszkiem palca, zaciskam dłoń na jego nadgarstku najmocniej, jak potrafię i odzywam się słodko:
   - Raczej to ty będziesz płakał.
   Podczas tej jakże zajmującej wymiany zdań, kiedy to obudziły się we mnie negatywne emocje, odsunęłam się od Ruiza. Mam chronić siebie? Dobrze. Trening hybryd na coś się przyda.
   Bez większego problemu podcinam nogi Stana, który choć wyższy i o wiele cięższy, ląduje twardo na chodniku. Powaliłam go tak szybko, że jego kumple nie zdążyli zareagować, wybałuszają tylko oczy. Tak, z Amelien Unbless się nie zadziera. Kucam nad mężczyzną.
   - Uważaj, kochanieńki. Następnym razem mogę obić ci twarz, a tego raczej nie chcesz.
   Prostuję się i patrzę twardo po pozostałych.
   - Odsunąć się - rozkazuję, co mężczyźni czynią natychmiastowo. Obdarzam ich tym samym uroczym uśmiechem co wcześniej Stana. - Dziękuję.
   Wymijam ich, Ruiz idzie za mną w milczeniu, Stan krzyczy za nami:
   - Uważaj, Shota! Twoja dziewczyneczka nie zawsze cię obroni! Dziwak! Dorwę cię jeszcze, zobaczysz!
   Zrównujemy się jakieś sto metrów dalej, Ruiz chwyta mnie za ramię i zatrzymuje, torba przestaje obijać mi się o biodro. Oczy chłopaka miotają pioruny.
   - Co to miało być? - pyta mnie, a ja wyczuwam w nim wściekłość, nie bardzo rozumiem, co go tak rozzłościło. - Zwariowałaś? Mógł cię skrzywdzić!
   - Ja tylko cię posłuchałam. Chroniłam siebie. Dlaczego jesteś zły?
   Puszcza mnie, wbija dłonie w kieszenie kurtki i odwraca ode mnie wzrok z taką miną, jakbym nagle zachorowała na trąd.
   - Bo nie masz zielonego pojęcia, z kim zadarłaś. Jestem pewien, że grozi ci niebezpieczeństwo.
   Patrzę na niego twardo. Nie troszczy się, umiem rozpoznać to w głosie rozmówcy. Być może tak do końca nie o mnie chodzi.
   - Kto to był? - pytam. - Skąd ich znasz?
   Zerka na mnie z posępną miną nieskory do żadnych zwierzeń, ale ja tak łatwo nie odpuszczę. Skoro mam ochotę dowiedzieć się czegoś o swoim partnerze, to jestem gotowa nawet na najgorszą prawdę.
   - Odpowiedz.
   Przeczesuje dłonią wilgotne włosy i wzdycha przeciągle. Czekam.
   - To był Stan i Assassins, jak sami się nazwali. Grupa głupków, która terroryzuje ten teren i rządzi nim. Dopuszczają się rabunków i kradzieży, nie opierają się widokowi porządnych samochodów. Podpalenia w okolicy także są ich sprawką. Kilka lat temu jednego z członków podejrzewano o próbę gwałtu na młodej kobiecie. Niczego mu nie udowodniono. - Na chwilę przerywa, patrzy na mnie zbolałym wzrokiem. - Tym kimś był Stan. Kto wie, co chciał zrobić tobie.
   Wzdrygam się. Ruiz ma rację - zadziałałam jak bohater, nie znając całości sytuacji. To dlatego pod jego chroń siebie kryło się uciekaj, kiedy będzie trzeba. Obejmuję się ramionami, nagle zrobiło mi się chłodniej.
   - A policja? - pytam. - Dlaczego nic tutaj nie robi?
   - Robi. Policjanci przyjeżdżają, dają pouczenia i odjeżdżają stąd jak najszybciej. Cała grupa jest karana, ale też i ma kontakty. Mimo posiadania wyroków i kuratorów nadal są na wolności, bo dość dobrze poznali tajniki korupcji. Stać ich na przekupienie świadków, w końcu na coś kasa z handlu dragami iść musi.
   Ruszamy dalej, próbuję poukładać sobie w głowie wszystkie zasłyszane informacje. Deien z pewnością zna reputację tej dzielnicy, dlaczego więc nas tu przysłał? By uczynić dobro? Na razie sama pokazałam, że to zło tu rządzi, instynkty. nie dobroć.
   Zerkam na towarzysza, coś nie daje mi spokoju.
   - Skąd wiesz to wszystko?
   Także na mnie spogląda, a gdy nasze oczy się spotykają, drży mi serce.
   - Wychowywałem się tutaj. Sam należałem do Assassins przez kilka lat.
   Jeśli macie zamiar powiedzieć komuś o sobie coś zaskakującego, zaopatrzcie się w tabliczkę z napisem UWAGA! BĘDZIE SZOK!. Przystaję na chodniku i z niedowierzaniem, z otwartą buzią wpatruję się w partnera. Brunet zerka na mnie przez ramię i wzdycha.
   - Chodź, bo inaczej nie zaliczymy tej misji. Zamknij usta, nałykasz się zimnego powietrza i przeziębisz, a ja nie mam zamiaru kupować ci leków.
   Dołączam do niego, ale milczę przez całą drogę. Ruiz prowadzi mnie do ładnego domu, na który nie zwróciłabym uwagi, gdyby nie pociągnął mnie za rękę. Stoimy przed drzwiami, patrzę przed siebie nieobecnym wzrokiem nieprzygotowana na kolejne informacje.
   Po drugim dzwonku drzwi otwiera nam średniego wzrostu kobieta o ładnej aparycji, jasnych włosach i niebieskich oczach. Patrzy na nas podejrzliwie, a gdy jej wzrok ląduje na Ruizie, gwałtownie nabiera powietrza.
   - Mój Boże! - odzywa się cicho nieco szorstkim głosem. - Ruiz?
   Zerkam na chłopaka, uśmiecha się do niej.
   - Cześć, mamo.


****


    Można powiedzieć, że jesteśmy w stanie zrozumieć motyw, dla którego zatajono przed nami prawdę. Ale ta sytuacja do nich nie należy. Ruiz doskonale wiedział, dokąd zmierzamy, a nie zająknął się ani słowem. Czyżby przyjemność sprawiało mu pastwienie się nade mną? Wprawia mnie w zażenowanie, gdy przepuszcza mnie do środka domu. Jestem onieśmielona widokiem jasnych, kremowych ścian działających kojąco. Ciepłe, choć skromne wnętrze przywodzi mi na myśl dom Anne, w którym tak dobrze mi się żyje. Rozglądam się w wąskim korytarzu, gdy brunet kładzie mi dłoń na ramieniu.
   - Daj kurtkę.
   Jego głos jest sztucznie obojętny. Pierwotna radość ze spotkania z matką zniknęła, teraz chłopak jest zdenerwowany, a ja zdezorientowana jak nigdy.
   Ściągam posłusznie odzienie, moja prawa ręka zatrzymuje się w rękawie, Shota z westchnieniem przychodzi mi na ratunek.
   - Dziękuję - rzucam w przestrzeń, patrząc w dal, gdzie znika kobieta.
   Nie jestem pewna, czy powinnam iść dalej, ale Ruiz daje mi czytelną odpowiedź, popychając dłonią.
   - Nie bój się - szepcze mi do ucha. - Tu jesteś bezpieczna.
   Mam wrażenie, że chciał dodać: bo nie ma tu Stana, ale w porę ugryzł się w język. Robię krok do przodu, brunet zrównuje się ze mną i głęboko oddycha. Oboje nie wiemy, co czeka nas dalej. Czy wciąż powinnam chronić siebie? Mam nadzieję, że nie, dość przemocy jak na jeden dzień.
   - Wchodźcie dalej! - krzyczy kobieta.
   Staję w progu średniej wielkości kuchni. Brzoskwiniowe ściany dają ten sam efekt, co te w korytarzu. Pewnie stąd to uczucie bezpieczeństwa.
   - Zapraszam. - Kobieta uśmiecha się do mnie, w kącikach jej ust tworzą się małe zmarszczki, które czynią jej twarz jeszcze ładniejszą. Nie wygląda na matkę dorosłego syna, najwidoczniej naturalnie starzeje się powoli. Wyciąga dłoń w moją stronę. - Jestem Laureen, mama Ruiza.
   - Amelien Unbless, koleżanka Ruiza ze szkoły i misyjna partnerka. Miło mi panią poznać.
   - Mnie również. Usiądźcie.
   Zajmuję miejsce przy stole, mając nagły atak agorafobii. Z kuchni patrzy się na otwartą przestrzeń. Od salonu oddziela ją blat zastawiony talerzami, z niego można wyjść na dwór lub przejść korytarzami do kolejnych pomieszczeń. Sama kuchnia ma swoją powierzchnię. Stół ustawiony jest pod oknem - właściwie to jest częścią jadalni. Czuję się tak przytłoczona dzisiejszymi wydarzeniami, że mój mózg nie jest w stanie jasno stwierdzić, w jakim pokoju tak naprawdę jestem.
   - Kawy? Herbaty? - pyta Laureen z naturalną radością. Jeszcze nie miałam do czynienia z tak otwartą osobą - Deien jest nadpobudliwy, więc się nie liczy.
   - Poproszę herbatę bez dodatków - mówię, kątem oka dostrzegając wzdychającego cicho Ruiza.
   - Już się robi!
   Kobieta się krząta, a ja dochodzę do wniosku, że zawodowo pracuje w kuchni. Jej ma dwie wyspy, dwa blaty po przeciwnych stronach, piece, wiele szuflad, dwukomorowy zlew, zmywarkę. Wyczuwa się tu pasję. Laureen sięga do piekarnika i wyciąga z niego blachę z wypiekami, a mój przeciążony umysł wyczuwa zapach cynamonu i pomarańczy. Pachnie świętami. Nie zdziwiłabym się, gdyby teraz zaczął padać śnieg.
   Kieruję wzrok na okno, ale na zewnątrz jest tylko szarość nieba. Nie dobija mnie to - gdy tęsknię za błękitem, patrzę w oczy Ruiza. Marna namiastka, ale zawsze jakaś jest.
   Chłopak zajmuje krzesło naprzeciwko mnie dopiero wtedy, gdy jego mama kładzie przede mną granatowy kubek z napojem i talerz pełen babeczek. Czuję napływającą do ust ślinę, ale po nie nie sięgam - Ruiz może znowu zacząć nazywać mnie głodomorem. Chyba nie widzi, ile sam pożera. Przynajmniej dziesięć kilo jedzenia dziennie.
   - Częstujcie się. - Laureen siada po mojej lewej stronie, czuję zapach malin. Odrobinę słodki i przytłaczający, ale taki perfum pasuje mi do blondynki. - Deien uprzedził mnie, że przyjdziecie.
   Powoli skubię muffinkę, nie chcąc, by jakikolwiek okruszek spadł na porcelanowy talerz. Zostaliśmy przyjęci jak jakieś ważne osobistości, zawstydza mnie to trochę. Za to nie dziwi mnie, że kobieta wie o Misjonarzu. Powinna go znać, w końcu zwerbował jej syna do szkoły Posłańców. Celeste, ze względu na pochodzenia Ruiza, zobligowany był poinformować ją, kim Shota właściwie jest. Choć to zapewne sama odkryła. Podejrzewam, że usłyszała o mieszańcach już wcześniej - w ogóle nie wydaje się być zaskoczona obecnością w swoim domu dziewczyny o naturalnie białych (nie siwych czy mlecznobiałych jak u starców) włosach.
   Jakby miała z nami do czynienia już wcześniej.
   No tak. Wypadek.
   Ruiz wsypuje dwie łyżeczki cukru do kubka pełnego czarnej kawy. Niezmiennie się dziwię, jak może mocny napój łączyć z taką ilością białej słodyczy. W pierwszym tygodniu szkółki spróbowałam tego, co skończyło się moim prychaniem i śmiechem Ruiza. Nigdy więcej. Zdecydowanie wolę swoje liście od jego ziaren.
   - Ale nie do końca mu wierzyłam. - Laureen patrzy na syna z matczyną czułością, co chłopaka peszy. Uśmiecham się do niego kpiąco. Teraz to nie ja go zawstydzam, ale i tak jego rumieńce mnie satysfakcjonują. - Miło mi, że tu przyjechaliście. Jak minęła wam droga?
   - Nie tak źle - odzywam się, widząc, że Shota nie jest chętny do konwersowania. - W autobusie było trochę chłodno, ale to nie przeszkodziło pani synowi we śnie.
   - Wcale nie spałem - oburza się nastolatek i patrzy na mnie gniewnie. - Po prostu chciałem efektywnie wykorzystać czas, a mała drzemka wydała mi się najlepszym rozwiązaniem.
   - Czyli nie lubisz ze mną rozmawiać? - pytam go urażona. - Dobrze, zapamiętam to sobie.
   Blondynka śmieje się cicho pod nosem.
   - Jesteście zabawni. - Patrzy po nas. - Deien wspominał, że dobrze się dogadujecie.
   Niechętnie wymieniam spojrzenie z kolegą.
   - Bo musimy - odpowiadamy zgodnie.
   Kobieta z uśmiechem wypija łyk kawy.
   - I wcale nie było dobrze - burczy brunet. - Spotkaliśmy Stana i jego bandę.
   Laureen odkłada gwałtownie kubek i patrzy na syna przestraszona. Najwidoczniej nie przyzwyczaiła się do tego, że mówi jej o Assassinach. Ciekawa jestem, jak znosiła to, że należał on kiedyś do tej grupy i sam był bandytą. Muszę ją o to zapytać w chwili, gdy będziemy same. W ogóle strasznie intryguje mnie dawne życie Ruiza sprzed czasów szkoły Posłańców.
   - Nic wam nie zrobili?
   Brunet upija łyk napoju i zerka na mnie, patrzę na niego z posępną miną.
   - Nie zdążyli - odpowiada chłopak. - Amelien powaliła Stana na kolana w trzy sekundy.
   Wpatruję się w blat, uśmiechając niepewnie, Laureen otwiera lekko buzię.
   - Dziewczyno droga, czyś ty zwariowała?!
   Ruiz śmieje się cicho, gromię go wzrokiem. Dlaczego oboje uważają, że wpadłam w kłopoty? Nawet nie wiedziałam, że cokolwiek może mi grozić podczas tej misji! Poza tym wątpię, by grupa mężczyzn chciała się zemścić na dziewczynie, która położyła ich szefa na łopatki w biały dzień. Może i w grupie siła, ale czasami warto być outsiderem.
   - Nic ci się nie stało? - Blondynka patrzy na mnie badawczo. - Ruiz, dlaczego nie upilnowałeś przyjaciółki? Ten oprych mógł jej coś zrobić!
   Brunet przewraca oczami.
   - Jej się nie da powstrzymać! To jednoosobowa armia! Jak Hulk!
   Prycham pod nosem. Nie jestem aż tak straszna, nie jestem też duża i zielona. Ruizowi chyba przydałyby się okulary. Najlepiej takie, jak miał Austin Powers.
   - Naprawdę nic się nie stało - tłumaczę. - Po prostu zastawili nam chodnik, więc grzecznie poprosiłam o przesunięcie się. To nie poskutkowało, więc wzięłam się za niewerbalną prośbę. Nawet nie wiedziałam, z kim mam do czynienia.
   Laureen gromi chłopaka wzrokiem.
   - Ruiz, czy ja cię aż tak źle wychowałam? Mogłeś powiedzieć Amelien, w jaką kabałę wpakował was wasz nauczyciel!
   Niebieskooki mamrocze coś pod nosem, ale nie słyszę go. Chyba nawet lepiej.
   Blondynka bierze wdech.
   - Najważniejsze, że nic wam nie jest. Co u was słychać? Jak szkoła?
   - W porządku - odpowiadam. - Choć historia mieszańców jest dość zawiła i pełna dat.
   Kiwa głową.
   - Rozumiem. A jak inne przedmioty? Chodzisz jeszcze na zajęcia dla liceum, prawda?
   Mama mojego misyjnego partnera dość dużo o mnie wie, nie jestem pewna, czy powinno mnie to przerażać.
   - Zgadza się, jestem w trzeciej klasie.
   - Masz jakieś plany na przyszłość?
   Shota jest chyba znużony naszą rozmową, bo porywa muffinkę i wstaje od stołu.
   - Idę do siebie - mówi i kieruje się w stronę jednego z korytarzy.
   Patrzę za nim z niepewną miną. Jestem sam na sam z Laureen, mogłabym ją zapytać o tyle rzeczy, ale czy wypada?
   - Chciałabym studiować urbanistykę i stać się częścią komisji miejskiej do spraw infrastruktury - odpowiadam rzeczowo na pytanie kobiety, uśmiecha się do mnie.
   - Widzę, że przemyślałaś swoją przyszłość. Twoja opiekunka nie ma nic przeciwko?
   Jak widać na załączonym obrazku, Deien opowiedział o mnie Laureen chyba wszystko, skoro wie ona, że jestem u kogoś w rodzinie zastępczej. Mogę się założyć o jedno swoje białe pióro, że pokrótce streścił jej cały mój życiorys. Czasami rozmyślam nad ucięciem Misjonarzowi języka, na migi trudniej będzie mu przekazać taki nadmiar informacji, a ręka go zaboli, gdy będzie chciał to wszystko napisać.
   - Anne nie ma nic przeciwko - odpowiadam szczerze. - Wie, co mnie interesuje i wspiera mnie w walce o marzenia. Jest dobrą przyszywaną mamą i wspaniałą przyjaciółką.
   Patrząc na Laureen, odnoszę wrażenie, że chętnie pomatkowałaby i mnie, gdybym jej na to pozwoliła. Z jej doświadczeniem - wychowanie Ruiza pewnie nie należało do najłatwiejszych zadań - poradziłaby sobie ze spokojną szesnastolatką.
   Blondynka upija łyk napoju.
   - Cieszę się, że Ruiz trafił do szkoły, gdzie wreszcie z kimś się zaprzyjaźnił. Do tej pory jedynie siał postrach, bo miał powiązania z Assassinami. Nawet, gdy odszedł, wielu ludzi unikało go, bo wciąż się go bali. A on nic złego nie robił. - Spogląda na swoje splecione dłonie, wyczuwam smutek w jej głosie. - Działając w tej grupie, nic właściwie nie robił. Nie kradł, nie podpalał, nawet nikomu nie groził. Stan wykorzystywał to, że Ruiz z natury swojej jest mroczny, czasami przerażający i potrafi słownie zagiąć niejednego delikwenta. Zrobił z niego stratega. To mój syn układał plany akcji. - Pociąga nosem. - Co najśmieszniejsze, tworzył je tak, by Stan był zadowolony, a jednocześnie by jak najmniej ludzi przy tym ucierpiało.
   Po policzku płynie jej łza, kobieta spogląda na mnie błagalnie.
   - To nie jest złe dziecko - mówi cicho. - Nie chciał krzywdzić, ale czasami był do tego zmuszony.
   Kładę jej dłoń na ramieniu.
   - Wiem, że Ruiz nie jest zły. Jest specyficzny, ale można do niego przywyknąć. Poza tym jest jedyną osobą, z którą tak szybko nawiązałam kontakt i zdołałam się zaprzyjaźnić. - Mam nadzieję, że moje słowa jakoś podniosą Laureen na duchu. - Czasami bywa wredny, sarkastyczny i arogancki, ale można do tego przywyknąć.
   Na twarzy blondynki pojawia się blady uśmiech.
   - Pod tym względem przypomina mi swojego ojca.
   Patrzę na nią zaskoczona. Nie spodziewałam się, że rozmowa zejdzie na takie tematy, że się przede mną otworzy i zechce opowiedzieć mi coś o swojej przeszłości, kiedy to narodził się Ruiz. Nie spodziewałam się usłyszeć historię człowieka i piekielnego wysłannika.
   Gdzieś czytałam kiedyś, że obca osoba widzi nas takimi, jakimi jesteśmy, a nie takimi, jakimi staramy się jej wydać***.To dlatego Laureen jest w stanie się przede mną otworzyć. Nie będę jej oceniać, nie będę analizować tego, dlaczego poszła za diabłem, choć w wyniku uratowania życia przez hybrydę nosiła w sobie anielski cień. Mogę ją wysłuchać i współczuć jej, bo nie przeżyłam tego, co ona. Mogę tu być, a później wspierać jej syna, bo o takiego przyjaciela warto walczyć.
    - Miałam osiemnaście lat, gdy go poznałam. Wysoki, o włoskiej urodzie, przedstawił mi się jako Luke.
   Wzdrygam się. Dobrze wiem, kto z piekieł przyjmuje najczęściej takie imię, pojawiając się na Ziemi, by czynić to, co kocha najbardziej - zło i zniszczenie.
   - Lucyfer.
   Laureen kiwa głową.
   - Dokładnie. Wiedziałam, że nie cieszy się najlepszą sławą, moi znajomi odradzali mi się z nim spotykać. Ale chciałam wreszcie zaznać miłości. - Zerka na mnie. - Moi rodzice okazywali mi uczucia, ale byli zbyt pochłonięci pracą, by poświęcać dość czasu nastolatce. Szukałam więc ciepła gdzie indziej. W centrum była taka knajpka, Kingston. Tam się poznaliśmy, a po trzech miesiącach zaszłam w ciążę.
   Gryzę się w wewnętrzną część policzka. Obiecałam sobie, że nie będę jej oceniać, ale w tym momencie mam ochotę powiedzieć tej niezwykle sympatycznej kobiecie, że była głupia. Strasznie głupia. Ale na tyle silna, by ponieść wszelkie konsekwencje swoich działań. Przecież urodziła Ruiza i wychowała go, a po ich relacji widzę, jak bardzo go kocha, choć przypomina jej o złym romansie.
   - Gdy Ruiz się urodził, byłam przerażona. Nie zachowywał się jak normalny noworodek. Nie płakał, a jedynie wziął głęboki oddech i spojrzał na lekarza tym swoim mrocznym spojrzeniem. Pielęgniarki niechętnie się nim zajmowały, przerażał je.
   Brzmi jak początek historii o Omenie, ale właściwie czy to nie to samo? Shota jest potomkiem samego Lucyfera, tego się nie zmieni. Ale wychowany w czułości i bliskości bardziej przypomina człowieka niż wcielenie zła. A po relacji Laureen mogę jasno stwierdzić, że nawet, gdy robił za tego złego, pozostał dobrym chłopakiem.
   - Zawsze towarzyszyła mu mroczna aura, przez co nie zyskiwał przyjaciół. Widziałam po nim, że go to boli, ale z czasem oswoił tę samotność i zaakceptował siebie w pełni. Był wysportowany, mądry i nie pokazywał uczuć, czym zdobył szacunek Stana. Dlatego ten zaprosił go do grupy. Ruiz zrezygnował przed rozpoczęciem klasy maturalnej, gdy boss próbował zrzucić na niego winę za usiłowanie gwałtu. Mój syn miał twarde dowody i dobre alibi, został oczyszczony z podejrzeń przez policję, ale Stan nie mógł u niego więcej liczyć na wsparcie. Odszedł, a później uratował z pożaru tego chłopca i dowiedziałam się, że może przenieść się do szkoły Posłańców. To było tak, jakby Bóg dał mi znać, że postąpiłam dobrze, rodząc go.
   Uśmiecham się do niej. Też uważam, że postąpiła słusznie, przecież jej syn nie jest mordercą, gwałcicielem czy złodziejem. Już nie. Przez tkwiące w nim człowiecze instynkty okazuje się być dobrym, wpływ ojcowskich genów nie jest tak silny, jak anielskość i ludzkość jego matki. Podziwiam ją za to, że podjęła się zadania, które teraz może określać swoim największym osiągnięciem.
   - A dzisiaj ma urodziny. - Odwzajemnia uśmiech. - Dziewiętnaste. Mój syn jest już dorosły. - Z jej twarzy emanuje duma, kryjący się w oczach smutek tłumiony jest przez radość i czułość. - Uczy, sam dzieli się wiedzą z innymi i czyni dobro. Nie mogłabym sobie wymarzyć dla niego lepszej przyszłości.
   Nie wiedziałam, że brunet obchodzi dzisiaj rocznicę urodzin. Przyjaźnimy się, a ja nawet nie znałam tak błahego, a jak ważnego szczegółu jego życia. Przełykam ślinę. Nie mam dla niego prezentu! W drodze powrotnej naciągnę go na pójście do galerii, chyba pozwoli mi na piętnastominutowe zakupy. A później obrażony wyprzedzi mnie i pobiegnie do szkoły naskarżyć Deienowi. Będę na to przygotowana.
   - Mam do ciebie prośbę, Amelien. - Spogląda na mnie swoimi błękitnymi oczami. - Bądź przy nim. Nie pozwól mu na powrót do złego.
   Uśmiecham się do niej.
   - Będę. Obiecuję.
   Słyszymy kroki, do kuchni wraca zachmurzony brunet, niesie w rękach jakieś ubrania.
   - Zabieram te koszulki ze sobą. - Wszystkie są czarne. Dlaczego mnie to nie dziwi? Podaje mi je. - Schowaj do torby.
   Patrzę na niego z uniesioną brwią.
   - Nie jestem twoją służącą, gdybyś nie wiedział.
   Prycha, jak ma to w zwyczaju, gdy zaczynam grać mu na nerwach. A przecież nie powiedziałam nic takiego, jedynie uświadomiłam go co do niepełnionej przeze mnie roli.
   - Pracujesz w szkolnej pralni, czy naprawdę zabranie do szkoły moich rzeczy to dla ciebie taki problem?
   Oho, zaczyna się wymiana zdań. Nie dam się tak łatwo.
   - Dobrze powiedziałeś. To są twoje rzeczy. Więc łaskawie sam się nimi zajmij.
   Laureen spogląda to na niego, to na mnie, na jej twarzy widnieje delikatny uśmiech.
   - Nie zapakuję ubrań do reklamówki z supermarketu, nie mam zamiaru wyglądać jak jakiś podrzędny żul!
   Taksuję go wzrokiem i odpowiadam uroczym tonem:
    - Przykro mi to mówić, ale już tak wyglądasz i to się chyba nie zmieni. Nigdy.
    Laureen wybucha śmiechem, słysząc naszą jakże dojrzałą konwersację.
   - Naprawdę jesteście zabawni. Dobraliście się jak w korcu maku.
   Wymieniam spojrzenie z Ruizem.
   - Wcale nie! - odpowiadamy zgodnie.
   Śmieje się, a po jej policzku płynie łza, ociera ją dłonią.
   - No nic. - Spogląda po nas rozbawiona. - Ruiz, w komodzie na korytarzu powinien być schowany twój plecak ze szkolnych czasów, spakuj ubrania do niego i nie wykorzystuj biednej Amelien. Już i tak wystarczająco się z tobą męczy.
   Brunet prycha pod nosem i wraca się do korytarza, a ja sięgam po kolejną muffinkę. Nie przepadam za babeczkami, ale te wyjątkowo mi smakują, a rozpływający się w ustach półpłynny środek zaprowadza mnie na ścieżkę raju.
   - Są przepyszne - chwalę kobietę. - Naprawdę piecze pani wspaniałe smakołyki.
   Blondynka uśmiecha się do mnie pogodnie.
    - Cieszę się, że ci smakują. Jedz, mam ich jeszcze trochę. Może zapakuję wam kilka na powrót do szkoły?
   Kiwam potakująco głową.
   - Będzie mi miło. Dziękuję.
   Obserwuję, jak wstaje od stołu i podchodzi do blatu, z jednej z szuflad wyciąga pojemnik próżniowy, do którego wkłada kilka upieczonych wcześniej babeczek z kremem. Czeka nas dzisiaj mała uczta, o ile Deien nie wpadnie na pomysł skonfiskowania nam przywiezionych rzeczy, co czasami mu się zdarza. Najwidoczniej nie zarabia tyle, by codziennie pozwolić sobie na solidną porcję cukrów prostych.
   Niektóre ruchy kobiety przypominają mi te Ruiza, podobieństwo między nimi jest dla mnie coraz bardziej widoczne. Choć muszę przyznać, że te blondynki mają w sobie więcej gracji, ale to mogę tłumaczyć tym, że jest ona kobietą.
   Zastanawiam się, co kupić koledze na urodziny. Skoro Laureen podzieliła się ze mną tą wiadomością, raczej nie powinnam udawać, że nic nie wiem. Mam przy sobie trochę pieniędzy, ale co może się przydać panu mrocznemu? Klatka, w której będzie chował swojego wyimaginowanego przyjaciela? Kolejna czarna koszulka może go ucieszyć, jest ich olbrzymim fanem, patrząc na to, że zabiera ich chyba z pięć z rodzinnego domu, a jeszcze kilka ma w akademiku. Coś wymyślę w autobusie.
   Brunet wraca do kuchni, opada ciężko na swoje poprzednie miejsce.
   - Znalazłem, zapakowałem. Ciesz się, że matka się za tobą wstawiła. Chyba cię polubiła - zauważa z krzywym uśmiechem. Czyżby mu się to nie podobało? Tak mi przykro.
   - Możliwe. - Upijam ostatnie łyki herbaty. - Jest bardzo sympatyczna i miła, a poza tym robi przepyszne babeczki. Jestem ich fanką, mówię ci.
   Patrzy na mnie z zagadkowym wyrazem twarzy.
   - O co chodzi? - pytam.
   - Wyglądasz tak, jakbyś poczuła ulgę, będąc zaakceptowana przez matkę swojego chłopaka podczas pierwszego wspólnego obiadu.
   - Naprawdę? - dziwię się szczerze. - Nie wiedziałam, że coś może tak wyglądać, nigdy nie doznałam takiej sytuacji.
   Unosi brew.
   - Nigdy nie poznałaś rodziców swojego chłopaka?
   Patrzę na niego uważnie.
   - Nigdy nie miałam chłopaka.
   Teraz w jego oczach pojawiają się iskierki, ale nie są one wynikiem złośliwości czy kpiny. Przypominają raczej takie pojawiające się przy usłyszeniu dobrej nowiny.
   Chyba nie powinnam tego analizować. Nie, lepiej nie.
   Laureen wraca do nas, podaje mi pojemnik.
   - Proszę bardzo.
   - Dziękuję. - Uśmiecham się do niej. - Robi pani ciasta na zamówienia? - pytam z ciekawości, skosztowanie wypieków zasugerowało mi, że kobieta jest cukiernikiem i to bardzo dobrym.
   - Zgadza się. - Odwzajemnia uśmiech. - Wcześniej pracowałam w biurze rachunkowym, ale po narodzinach Connie, gdy siedziałam na macierzyńskim, zaczęłam piec i okazało się, że całkiem nieźle mi to wychodzi. Mój mąż, Brian, bardzo mnie wspierał, dzięki niemu otwarłam cukiernię niedaleko centrum, przez cały tydzień jest praktycznie oblegana przez Bostończyków i przejezdnych.
   Miło patrzeć, z jaką radością mówi o tym wszystkim. Zerkam na Ruiza. Do tej pory nie zdradził mi, że ma siostrę i ojczyma. W takich momentach uświadamiam sobie, jak niewiele o nim wiem.
   - A tak w temacie, to gdzie się podziewa ta mała? - zapytuje brunet, połykając za jednym razem cała babeczkę i krusząc wokół siebie. - Nie powinna się uczyć?
   - Właśnie się uczy, jest u Jessicy, odrabiają zadania z nauk przyrodniczych.
   - A Brian?
   - Jest w pracy, ma dyżur.
   Słowom kobiety odrobinę przeczy dźwięk zatrzaskiwanych drzwi wejściowych. Odwracamy głowy w stronę przedpokoju, dochodzi nas dziewczęcy, uroczy głos.
   - Mamo, wróciłam!
   Nagle czuję zdenerwowanie. Mam okazję poznać także siostrę przyjaciela, a to może być dla mnie za wiele jak na jeden dzień.
   W kuchni pojawia się średniego wzrostu dziewczynka z uczesanymi w kucyk długimi brązowymi włosami, jej niebieskie oczy podobne są do oczu matki i brata. Jest szczuplutka, ale to pewnie wynik szybkiej przemiany materii. Patrzy na mnie badawczo, chyba zdaje sobie sprawę z tego, kim jestem, bo po chwili uśmiecha się do mnie, podchodzi do stołu i całuje Laureen w policzek na powitanie.
   - Cześć, mamo. - Zerka w stronę Ruiza, ten podnosi się z miejsca i z uśmiechem radości rozkłada ręce. - Cześć, bracie!
   Rzuca mu się na szyję, oboje się śmieją. Spotkanie rodzeństwa nie może być smutne, ta dwójka ewidentnie za sobą przepada, choć łączą ich więzy krwi tylko jednego rodzica. Potrafię zauważyć podobieństwa między matką a jej dziećmi - poza kolorem oczu mają tak samo uwydatnione kości i zarysowane czoła. Patrząc na nich, widzę prawdziwą rodzinę, której ja nigdy nie miałam. To jedna, jedyna rzecz, której zazdroszczę Shocie - mając ludzką matkę, mógł mieć rodzica stale przy sobie. Ja od urodzenia byłam jedynie dodatkiem do innej rodziny, która pozbywała się mnie najszybciej jak mogła, kiedy tylko zaczynały się jakieś problemy.
   Odwracam wzrok, czując napływające do oczu łzy. Szczęście jednych może uświadamiać o bólu innych, a ja nie chcę psuć im tej chwili. Nie powinnam. Nie widzieli się przez kilka miesięcy, mieli prawo zatęsknić za sobą. Ja tęsknię za Anne, ale niedługo się zobaczymy. To mnie pociesza.
   - A kim jest twoja koleżanka? - pyta Connie, przystając przy moim boku i patrząc na mnie,
   Wstaję, by się z nią kulturalnie przywitać. Sięga mi do ramienia, jej szczery uśmiech pozwala mi wierzyć w to, że nie staniemy się wrogami w najbliższym czasie.
   - Cześć, jestem Amelien, chodzę z Ruizem do szkoły. - Wyciągam w jej stronę rękę, którą ściska.
   - A ja jestem Constance, jego młodsza siostra. Mam nadzieję, że chodzisz z nim jedynie do szkoły, a nie chodzisz z nim jak dziewczyna z chłopakiem - mówi, nachylając się w moją stronę, jakby nie chciała, by ktoś jeszcze ją usłyszał. - Mój brat to totalny dziwak.
   - Dzięki za świetną reklamę, Connie. - Ruiz przewraca oczami, dziewczyna nie była wystarczająco dyskretna. - Nie chodzimy ze sobą, tylko nawzajem powstrzymujemy się od mordu.
   Szatynka zamyśla się na chwilę.
   - W twoim przypadku na jedno wychodzi - rzecze, wzruszając ramionami i zajmując miejsce obok brata.
   Śmieję się z tej cichej obrazy i zerkam na Ruiza, nie wydaje się być obrażony, patrzy na siostrę z czułością. Boję się, że nie zniosę tego widoku zbyt długo i ta szczęśliwa rodzinka będzie świadkiem tego, jak wybiegam stąd bez słowa, roniąc gorzkie łzy. Deien mógł mnie uprzedzić o tym, gdzie dokładnie nas dzisiaj wysyła, może zdołałabym się psychicznie przygotować. Ale nie, on woli nas zaskakiwać, bo przecież nigdy nie wiadomo, co wymyśli dla nas życie. Mnie wymyśliło nauczyciela-idiotę, zbytnio nie jestem szczęśliwa z tego powodu.
   - Co u ciebie? - zapytuje nastolatkę brunet. - Jak z nauką?
   Connie sięga po babeczkę i w podobny sposób do Laureen odrywa jej kawałek, który wkłada do ust, jednocześnie myśląc nad odpowiedzią.
   - Może na nagrodę Nobla jestem jeszcze za młoda, ale jak na ósmą klasę to jestem geniuszem. Albo też inni są totalnymi kretynami. Dasz wiarę, że Robin Johnson myślał, że Nowa Anglia to wyspa koło Anglii wchodzącej w skład Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej? Co za pajac! Przecież my, Bostończycy, tworzymy Nową Anglię! Za to Zoë Malcolm była pewna, że orchidea to drzewo, bo ta nazwa pasuje jej do drzewa! Banda ignorantów, nie dziwię się, że reszta świata się z nas śmieje w internecie. Wiesz, że co trzeci uczeń dziewiątej klasy myśli, że Europa to kraj, a nie kontynent? Paranoja jakaś!
   Po tym monologu mogę stwierdzić, że Connie ma umysł dość ścisły i uwielbia geografię. Uśmiecham się do niej, ja także mam podobne perełki z czasów poprzedniej szkoły.
   - W moim liceum - odzywam się - jeden chłopak z maturalnej klasy przez cały semestr chodził po szkole i głosił, byśmy nie wierzyli nauczycielowi. Na korytarzu krzyczał, że wyjedzie po szkole do Persji, zostanie jej królem, a nad jej Morzem Bałtyckim zbuduje wielki port dla Titanica. Był przy tym całkowicie poważny.
   Nastolatka patrzy na mnie z rozdziawioną buzią, mogę przysiąść, że jej wiara w ludzkość właśnie gwałtownie spadła, a właściwie z hukiem rozbiła się o szklane dno słoika, w którym zamknął ją Bóg.
   - Nie wierzę - kręci przecząco głową - co ci ludzie ćpają? Czy oni w ogóle mają mózgi?
   - Podejrzewam, że raczej galaretę z colą, ale nikt nie chce poprzeć tej mojej teorii.
   - Ja popieram!- Dziewczyna wyrzuca dłoń w górę. - Gdyby odrobinę poprawić nasze szkolnictwo, przykładać się do dzielenia najnowszymi wynikami badań, mówić o czymś, by wzbudzić zainteresowanie wśród uczniów, nie zdobywalibyśmy nagród Antynobla za badanie o leżącej krowie.
   - Popieram! - Uśmiecham się szeroko do szatynki, odwzajemnia to.
   Shota patrzy po naszej dwójce z grymasem.
   - Złóżcie petycję do Kongresu, a mnie już dajcie spokój z tymi waszymi pomysłami. Że też musiałyście się spotkać, świat czeka teraz zagłada.
   Wyciągam rękę w stronę dziewczyny, przybijamy sobie żółwika, a dziewiętnastolatek wzdycha ciężko. Laureen patrzy po nas z radością, a mnie ochota na płacz przechodzi. Nie znika, ale kryje się za dużym parawanem. Mam nadzieję, że posiedzi tam spokojnie, dopóki nie opuścimy tego domu i nie poddam się refleksji nad swoim życiem człowieka uznanego w tym świecie za sierotę.
   - Świat czeka zagłada, jeśli ty nadal będziesz uczył matematyki - odpyskowuje mu siostra, pokazując język. - Amelien - zwraca się do mnie - czy brałaś może u niego korki? W której klasie w ogóle jesteś?
   Obie krewne chłopaka dość dużo wiedzą o tym, jak wygląda nauka w szkole Posłańców, to zastanawiające.
   - Chodzę do jedenastej i ani razu nie korzystałam z usług Ruiza, nie potrzebowałam ich.
   Brunet prycha.
   - Wydaje ci się.
   - Wybacz, ale maturę zdam sama, bez pomocy jakiegoś nienawidzącego dzieciaków nauczyciela.
   Matka z córką śmieją się z nas. Naprawdę jesteśmy aż tak zabawni? Nie zauważyłam.
   W towarzystwie Laureen i Connie spędzamy kolejną godzinę. Rozmawiamy o banałach, takich jak lubiane bądź nielubiane filmy, o zespołach, których słuchamy, o przystojnych aktorach - jesteśmy z Connie zgodne, obu nam niebywale podobają się Brytyjczycy i ich świetny akcent. Ruiz przysłuchuje się nam z ponurą miną; jego gusta różnią się od naszych, a to oznacza, że młodsza siostra zyskała we mnie rozmówczynię, przez co nasz kontakt będzie dłuższy niż w to jedno popołudnie. Nie w pełni świadomie odnalazłam się w tej rodzinie, a ona przyjęła mnie i szybko nie wyrzuci. Podejrzewam, że to się chłopakowi nie spodobało. Jestem wdzięczna obu krewnym chłopaka za nieporuszanie tematu przeszłości Shoty we wspólnej rozmowie czy też mojego życia; pierwsze spotkanie nie jest najlepsze na opowiadanie o przerzucaniu mnie z jednej rodziny zastępczej do drugiej. Jestem u Anne, swojej piątej prawnej opiekunki, i to jej córką chcę być.
   Czas naszej misji dobiega końca. Wiem, dlaczego to tu zostaliśmy przysłani - by Ruiz świętował urodziny z najbliższymi. Cieszę się, że to się udało, poznałam dwie sympatyczne osoby, które z miejsca polubiłam. Nie łatwo mi nawiązywać nowe kontakty, w tym przypadku przyszło mi to dość swobodnie. To było przyjemne doświadczenie.
   - Na pewno nie zostaniecie na obiad? - Laureen chciałaby nas zatrzymać u siebie jeszcze dłużej, ale nie możemy zostać, najpóźniej o zmierzchu musimy być w miasteczku, a autobusów jadących w jego stronę wiele nie zostało. - Może dam wam więcej babeczek?
   - Nie, mamo, nie jesteśmy wojskiem, by jeździć z toną jedzenia autobusem. Poza tym, jeśli Deien je zobaczy, skonfiskuje i sam zje, a musisz wiedzieć, że ostatnio mu się przytyło.
   - Potwierdzam - odzywam się, chcą dać blondynce do zrozumienia, że chłopak nie kłamie w tej kwestii. - Teraz może mieć problem z poderwaniem mojego opiekuna, Anne nie lubi zapuszczonych mężczyzn.
   Laureen patrzy po nas, waży, czy powinna wesprzeć Misjonarza w utracie szansy romans. Zerkam na Ruiza, który puszcza mi oczko. Raczej przemówiliśmy do uczuć jego matki.
   - No dobrze, nie będę wam wciskać więcej, ale gdybyście mieli kiedyś ochotę na babeczki, to dajce znać, zrobię i przywiozę wam do szkoły.
   Rozumiem, że jest matką i się troszczy, ale żeby chcieć jechać sześćdziesiąt mil do syna tylko po to, by dostarczyć mu zapas babeczek? Przesada i wcale nie taka lekka.
   - Mamuś, naprawdę nie trzeba. - Brunet przyciąga kobietę do siebie i przytula, kołyszą się przez chwilę na boki. - Cieszę się, że mogliśmy się spotkać. Kocham cię.
   Po raz pierwszy słyszę, jak chłopak daje upust miłości, którą w sobie nosi. Kolejny raz za moje serce chwyta wzruszenie. Dzień skończy się moimi łzami, tak podejrzewam. W ten sam sposób niebieskooki żegna się z młodszą siostrą, dodatkowo składa pocałunek na jej czole.
   - Trzymaj się, ucz się i pomagaj mamie.
   - Jasne.
   Wyciągam dłoń w stronę Laureen, by się pożegnać, jednak ona otacza mnie ramionami i przytula, jej córka także czyni podobnie.
   - Miło było cię poznać, Amelien. Dzięki za numer. - Connie uśmiecha się szeroko. - Będziemy ze sobą pisać. A, jeszcze jedno - pochyla się, bym tylko ja słyszała. - Uważaj na mojego brata, mam wrażenie, że chętnie chciałby cię pocałować, a nie zasługujesz na tak przykre doświadczenie.
   Patrzę na nią podejrzliwie.
   - Dzięki za ostrzeżenie.
   W przedpokoju zakładamy ubrania, padają ostatnie słowa, opuszczamy ten dom pełen ciepła, wchodzimy prosto w paszczę mroźnego lwa. To, co dobre, musi się skończyć, dając początek czemuś nowemu.

****

   Idziemy spokojnie chodnikiem, gdy po drugiej stronie ulicy dostrzegam Stana i jego ziomków. Nie czuję żadnego strachu przed tym typkiem, za to on wyraźnie nie jest zachwycony moim widokiem, widzę, jak się wzdryga i szepcze coś do towarzyszy.
   - Nie nam nie zrobią - mówi cicho brunet.
   - Wiem, ale mam wrażenie, że będą chcieli nas zaczepić.
   - Co ty robisz? - pyta mnie Ruiz, gdy niespodziewanie chwytam jego dłoń.
   - Nic. Pokazuję tylko, że mimo twojego pochodzenia i bycia Pomazańcem, dla mnie i tak jesteś wnerwiającym kumplem, któremu z radością urządzę któregoś dnia pogrzeb.
   Parska śmiechem, ale ściska moją dłoń mocniej, na jego ustach pojawia się uśmiech.
   - Jesteś niemożliwa, wiesz o tym?
   - Wiem. I to cię tak we mnie pociąga.
   - Bardziej pociągający jest dla mnie posąg anioła w naszym ogrodzie, ale niech ci będzie.
   Odwzajemnia uścisk, a nawet zaczyna jeździć kciukiem po mojej dłoni. Łaskocze, więc z mojej piersi wyrywa się cichy chichot. Pewnie wyglądamy teraz jak para zakochanych, ale czy powinno mi to przeszkadzać? Nie. Jesteśmy przyjaciółmi, znamy granicę, której żadne z nas i tak nie chce przekroczyć. W tej relacji jest nam dobrze, nie warto burzyć ten porządek.
   Słyszę prychnięcie Stana. ale jak przewidział Ruiz, Assassini nie zaczepiają nas tym razem. Choć kiedyś mogą chcieć się odegrać za chwilę upokorzenia.
   Zmierzamy na przystanek, śnieg na chwilę odpuścił i rozgościł się w chmurach, ziemia chwilowo jest mu wdzięczna za taką łaskę. Nadal mając ręce splecione w przyjacielskim uścisku, opuszczamy tę dzielnicę zastraszenia i niepokoju, dawne otoczenie Ruiza. Widzę po nim, że ta misja wycisnęła z niego siły, choć fizycznie nie zrobiliśmy nic. Zmierzył się z dawnymi kompanami, spotkał z rodziną. Widziałam, jak Laureen składała mu życzenia i wcisnęła banknot studolarowy do ręki. Chciała dać mu prezent, najlepszym było ujrzenie jej w zdrowiu i pogodną.
   W ciszy, spokojnym krokiem zbliżamy się do przystanku, z którego odjedzie nasz autobus. Przystajemy obok siebie, moja dłoń w rękawiczce ociepla dłoń chłopaka. Dostrzegam rzucane nam spojrzenia innych czekających. Starszy pan uśmiecha się przyjaźnie, mężczyzna w płaszczu patrzy na nas z zaciekawieniem, a grupa nastolatek rzuca nam jedno spojrzenie średnio co pięć sekund i zawzięcie peroruje. Ci ludzie mogli wziąć nas za parę, może ich zdaniem tak wyglądamy, ale ja dobrze wiem, że nie stać nas na takie uczucia.
   Wpatrując się w śnieg leżący na chodniku, myślę o prezencie dla partnera. Czarna koszulka z nadrukiem lub ciekawym napisem z pewnością mu się spodoba, co do tego nie mam wątpliwości, znając zawartość jego plecaka. Ale to wydaje mi się za mało. Powinien otrzymać coś jeszcze. Wspominam moją rozmowę z Laureen, staram się znaleźć między wypowiedzianymi słowami wskazówkę, co takiego Ruiz może uwielbiać. Nic nie znajduję, ale przypominam sobie jedno z letnich popołudni w szkółce, kiedy to narzekał na brak ciasta jagodowego w menu stołówki. To jest myśl! Kawałek lubianego ciasta na osłodę kolejnych urodzin. Na to posiadane fundusze powinny mi wystarczyć.
   - O czym myślisz? - pyta brunet, pochylając się lekko w moją stronę. - Chyba nie o tym, jak źle było?
   Posyłam w jego stronę kojący uśmiech. Nieważne, że inni biorą go za mrocznego outsidera, potrafię dojrzeć w nim wrażliwość i pragnienie akceptacji. Jak dla mnie dziewiętnastolatek nie powinien się zmieniać. Gdy jest sobą, podoba mi się najbardziej.
   - Nie było źle, właściwie było bardzo przyjemnie. Już ci mówiłam, że mamę masz fajną. Connie też polubiłam, choć jest trochę zbyt otwarta jak na mój gust.
   - Ona chyba też cię lubi. Nie zdziw się, jak po świętach dostaniesz od niej SMS z zaproszeniem na podwieczorek rodem z siedemnastowiecznej Anglii, lubi takie robić.
   Jeśli otrzymam takowe, nie omieszkam skorzystać, choć mój wyjazd będzie uzależniony od zgody Misjonarza.
   Od przyjazdu autobusu dzielą nas sekundy, majaczy już na drodze, a Ruiz nadal pozwala mi trzymać się za dłoń. Próbuję ją wysunąć, ale to na nic, chłopak przytrzymuje ją mocniej.
   - Jeszcze nie teraz, te dziewczyny muszą mieć pewność, że jesteśmy razem.
   Wzdycham cicho.
   - Więc wykorzystujesz mnie, by inne dziewczyny się do ciebie czasem nie dowaliły?
   - Można tak powiedzieć.
   Przewracam oczami, oczywiście zawsze musi być powód nazbyt miłego zachowania.
   - Poczekaj, aż kiedyś to ja cię niecnie wykorzystam do swoich celów. Chyba nie będziesz zadowolony.
   Zerkam na chłopaka, rumieni się lekko. Mogłam się spodziewać, że moje słowa odbierze z podtekstem. Cały on.
   Autobus wjeżdża na wyspę, ludzi stają w rzędzie, by zakupić bilety na jakże ekscytującą podróż. Stajemy za sympatycznym starszym panem, Ruiz kulturalnie przepuszcza mnie przed siebie, słyszę szczebiot nastolatek za plecami. Po zakupie biletu u kierowcy z nadwagą i śmiesznym wąsem przeciskam się w przejściu, uświadamiając sobie, że lepiej było przepuścić te dziewczyny, teraz mogą na niego czyhać i zaczepić, gdy usiądzie nie tam gdzie ja, a jest do tego zdolny.
   Siadam na miejscu w połowie pojazdu, dziwnie niespokojna czekam na to, gdzie siądzie brunet. Obserwuję, jak zmierza w moją stronę z obojętnym wyrazem twarzy, jak się zbliża i siada obok mnie. Widząc pierwszą z dziewczyn, sięga po moją dłoń i zamyka jej w swojej, jakby był to najbardziej naturalny gest na świecie. Pochyla się nad moim uchem.
   - Poudawajmy jeszcze trochę. Proszę.
   Patrzę na niego.
   - Dobrze. Pod warunkiem, że wracając, wstąpimy do tego małego centrum handlowego.
   Odwzajemnia spojrzenie. Mogę się założyć, że z perspektywy nastolatek wyglądamy teraz tak, jakbyśmy właśnie zamierzali się pocałować. To chyba nie jest złe - jeśli tak uznają, będą miały wyobrażoną prawdę o naszym związku. Co oznacza danie spokoju brunetowi.
   - Okay, możemy tam zajrzeć. Chcesz dokupić coś do prezentu dla Anne?
   - Tak, widziałam ładne kolczyki, a wiem, że ostatnio zniknęła jej jakaś para.
   Zamyśla się nad czymś.
   - Nie uważasz, że Deien mógłby jej coś kupić, skoro stara się o jej względy?
   Unoszę brew.
   - Stara się? Jakoś nie zauważyłam.
   Śmieje się cicho.
   - No tak, pisanie codziennie smsów na dobranoc i dzień dobry to nie są żadne starania, a głupia, dziecinna zabawa. Ale chyba nie powinniśmy wymagać od niego doroślejszego zachowania. Z całym szacunkiem dla niego jako Misjonarza, ale zazwyczaj zachowuje się jak kretyn.
   - Z ręką na sercu muszę się z tobą zgodzić.
   Teraz oboje śmiejemy się cicho. Wyglądam przez okno, ale w świetle latarni nie widzę za wiele. Śnieg pada ponownie, jakby chciał zapełnić sobą cały świat już na zawsze. Płatki wirują i opadają na dach autobusu, na chodniki i ulicę. Oddycham w szybę, para osiada na niej, rysuję małe serduszko. Już dawno nie siedziałam przy oknie, Ruiz zajmuje to miejsce, by odgrodzić się od innych ludzi. Przywykłam już do tego, że sam się alienuje, ale do dzisiaj nie wiedziałam, co jest tego powodem.
   Jak widać, przeszłość generuje przyszłość, zachowania i każe nabrać dystansu do niektórych spraw. Jego przeszłość nie była piękna, wpakował się w wiele problemów, a mimo to, gdy na niego patrzę, nie widzę przestępcy, a chłopaka , który potrafi odróżnić dobro od zła i wybrać to, co powinien.
   Czuję na sobie jego spojrzenie, zerkam na niego, uśmiecha się do mnie.
   - Mogę cię o coś zapytać?
   Zazwyczaj po tym pytaniu następuje kolejne, jednak nie tym razem. Czeka na odpowiedź.
   - Wal śmiało.
   - Masz już dla mnie prezent na święta?
   Unoszę brew. Przyjaźnimy się, to fakt, ale czy powinien mnie o to pytać? Prezenty powinny być niespodzianką, a nie wyjawioną ot tak informacją.
   - Nie, jeszcze nie.
   Prezent świąteczny to teraz mały problem, mam już schowaną w szafie paczkę z pewną grą komputerową, ale zastanawiam się, czy dzisiejszy prezent - gdy już go kupię - spodoba mu się tak, jak tego chcę.
   - Dlaczego pytasz?
   - Bo przydałby mi się mały karabin, żebym mógł odstrzelić głowy tym dziewczynom za nami, które cały czas nas obserwują i o nas mówią.
   Zerkam przez ramię za siebie, napotykam spojrzenie jednej z nastolatek, blondynki, która gwałtownie odwraca się w stronę koleżanek, przez co zderza się z jedną z nich głowami. Uśmiecham się złośliwie pod nosem.
   - Kupię ci, jeszcze pomogę przy ładowaniu magazynku, byś wybił wszystkie po kolei.
   Wyciąga ku mnie pięść, przybijam z nim żółwika. W dalszym stopniu trzyma mnie za dłoń. Wydaje mi się, że trwa to już trochę odrobinę za długo.
   - Ruiz, możesz mnie już puścić?
   - A co, mój dotyka aż tak źle na ciebie działa?
   Uśmiecham się słodko w jego stronę.
   - Och, nic z tych rzeczy, twój dotyk sprawia, że wariuję.
   Zwyczajowo rumieni się. Skończył dziewiętnaście lat, a ja odnoszę wrażenie, że do niektórych kwestii wciąż podchodzi jak trzynastolatek. Albo po prostu posiadł nieszczęsną zdolność łatwego czerwienienia się. Biedak.
   Przez kolejne minuty jedziemy w ciszy, która mi nie przeszkadza. Mogłabym wyjąć z torby odtwarzacz i dać się porwać lubianym dźwiękom, ale podróż autobusem także dostarcza pewnej kakofonii. Słyszę szepty dziewcząt za nami, chrapanie starszego pana i szelest papieru - mężczyzna po drugiej strony przegląda gazetę z dzisiejszego dnia. Przez kilkadziesiąt minut mogę sobie pozwolić na zatopienie w myślach. Opieram głowę o chłodną szybę.
   - Amelien, czy w rodzinach zastępczych było ci ciężko?
   Nie spodziewałam się poruszenia takiego tematu w takim miejscu. Wielu mieszańców, jak nie wszyscy, wychowuje się w rodzinach zastępczych, bo nasi rodzice nie mają do nas prawa. Ale żeby pytać z nagła? Nie jestem gotowa na taką rozmowę.
   - Nie we wszystkich.
   - W ilu byłaś?
   - Anne jest moją piątą.
   Brunet patrzy na mnie, ale nie odzywa się już więcej, na nowo zatapiam się w swoich myślach.
   Dopiero, gdy dojeżdżamy do miasteczka, a nasz przystanek majaczy niedaleko, Shota odzywa się ponownie.
   - Wybacz mi to pytanie, jeśli nie chcesz o tym mówić, to nie mów, rozumiem to.
   Ponoć największą empatię okazują nam ci, którzy nie doświadczyli tego, co my. Działa na nich wyobraźnia, to ona kreuje w nich współczucie.
   - Kiedyś ci opowiem - przyrzekam mu cicho. - Gdy nadejdzie czas.
   Pochyla się i całuje mnie w czoło.
   - Poczekam na to.
   Taka czułość nie pasuje mi do chłopaka, ale rozumiem jego gest - za naszymi plecami następuje gwałtowne wciągnięcie powietrza. Nastolatki dostają hiperwentylacji, a my powoli zbieramy się do opuszczenia pojazdu.
   Tym razem nie dochodzi do żadnych gwałtownych zakrętów, więc nie potrzebuję żadnego wsparcia przy wysiadaniu. Życzę kierowcy dobrej nocy, otulam się szalikiem, poprawiam torbę i ruszamy przed siebie, mój towarzysz kroczy obok mnie. Cisza między nami nie przypomina tej z autobusu, bo nie padło żadne niezręczne pytanie. Zmierzamy w stronę niskiego budynku centrum handlowego, które otwarto tylko dlatego, by mieszkańcy nie wydawali pieniędzy poza swoim miejscem zameldowania. Bo przecież liczą się ludzie, nie pieniądze w kasie władz miasta.
   Przystajemy przed wejściem, zerkam na towarzysza.
   - Wchodzisz ze mną i kupujesz prezenty dla mamy i siostry czy zostajesz na tym chłodzie?
   - Prezenty podrzuciłem do ich pokoi, gdy ty byłaś zajęta rozmową z mamą. Biżuteria powinna spodobać się im obu.
   - Nie będziesz w domu na święta? - dziwię się.
   - Nie, nie będę. Wyjeżdżają do rodziców Briana, a u nich nie czuję się najlepiej. - No tak, jest przybranym wnukiem, nie każdy potrafi zaakceptować taką osobę w rodzinie. - Idź już do tych sklepów, nie mamy za wiele czasu.
   Przechodzę przez rozsuwane drzwi, uderza we mnie ciepło, wzdrygam się. Dwa sklepy, tylko w tylu chcę zawitać, daję sobie na to najwyżej piętnaście minut z uwzględnieniem wszelkich kolejek. Dobrze, że byliśmy tu z Ruizem kilka razy wcześniej, znam rozmieszczenie danych lokali, nie muszę niepotrzebnie krążyć. Znajduję odpowiednią koszulkę, udaje mi się kupić ciasto i przed upływem zamierzonego czasu zmierzam do wyjścia. Czasami jestem świadkiem rzeczy, które nie dzieją się codziennie. Kilkadziesiąt metrów dzielą mnie od grudniowej nocy, kiedy to widzę, jak chłopak próbujący zatrzymać dziewczynę - być może się pokłócili o kolor szalika jako prezentu urodzinowego - wpada przypadkowo na choinkę, która z gracją opada na podłoże, wszystkie bombki rozbijają się, tworząc nieziemską muzykę wybuchu. Biedak. Nie dość, że dziewczyna zostawiła go samego sobie, nawet się nie za nim nie odwracając, a tylko biegnąc wgłąb budynku, to jeszcze będzie się musiał tłumaczyć dwóm groźnie wyglądającym ochroniarzom. Mam nadzieję, że mu się poszczęści i kamery zarejestrowały, jak to przez złą koordynację zniszczył ozdobę.
   Wychodzę z centrum i rozglądam się. Shota stoi niedaleko wejścia, wpatruje się w niebo. Chcę do niego podejść, ale w tej chwili dostrzegam dziewczynę zmierzającą w jego stronę. Ma na sobie czarny płaszcz z kapturem, ale mogę się założyć, że jest zgrabna i ładna, tylko takie dziewczyny do niego podchodzą. No i ja.
   Zbliżam się na kilka kroków, by brunet zarejestrował moją obecność, kiwam mu głową, gdy mnie dostrzega. Nie odzywam się, za to głos zabiera nieznajoma, która przysłoniła mu widok.
    - Cześć. Mogę z tobą porozmawiać? Choć przez chwilę? - pyta go nieśmiało.
   Postanawiam na razie się do nich bardziej nie zbliżać, nie chcę przeszkadzać. Kładę reklamówkę pod nogi i staram się ochronić przed wiatrem. Mogłabym wrócić do środka galerii, ale wtedy Ruiz mógłby uznać, że jeszcze mi mało shoppingu i później się ze mnie naśmiewać, a nie chcę być tematem jego żartów.
   - Spoko. O co chodzi? - Głos Ruiza jest jak zawsze szorstki, tak już ma przy kontaktach z nieznajomymi, mało znanymi ludźmi. Bądź z Deienem.
   - Jestem Linaise. Chodzimy do tej samej szkoły. - Po jej wyglądzie dość łatwo dało się na to wpaść.
   - Wiem, poznaję cię. - Brunet ewidentnie ją zaskakuje, na twarzy dziewczyny pojawiają się rumieńce i nie są one tylko wynikiem chłodu. - Jesteś na trzecim roku.
   - Zgadza się! - Jej uśmiech jest piękny, taki dziewczęcy, szczery. Odwracam wzrok, niech mają swoją małą przestrzeń. Może wyjmę odtwarzacz z torebki? - Chciałam cię zapytać, czy masz może ochotę pójść do kina po świętach? Mają grać jakiś fajny film akcji i pomyślałam, że...
   - Wybacz - Ruiz przerywa jej bez żadnych skrupułów, mogłam się tego spodziewać - ale jeśli mówiąc o kinie, masz na myśli późniejsze spotykanie i jakiś fizyczny, wręcz seksualny wymiar, to sorry, ale nie. Sam dobrze sobie radzę nawet w tej płaszczyźnie. Na razie.
   Podniosłam głowę, gdy przerwał koleżance, patrzę, jak zbliża się w moim kierunku, a Linaise patrzy za nim zaskoczona, odtrącona i odrobinę zdezorientowana. Uśmiecham się kpiąco do chłopaka, gdy jest na tyle blisko, by usłyszeć mój szept.
   - Jesteś cham.
   - Zmywamy się stąd. - Dotyka moich pleców i lekko popycha, chwytam reklamówkę i daję się ponieść. - Kupiłaś, co chciałaś, królowo wyprzedaży?
   - Może - unikam jednoznacznej odpowiedzi, mam nadzieję, że nie zechce zajrzeć do wnętrza torby. - Wiesz, że byłeś wredny, prawda?
    - Wiem. - Wzrusza lekko ramionami. - Nie będę udawał, nie nadaję się do zacieśniania więzi z jakimiś specjalnie wystrojonymi paniusami, poza tym mnie i randkom jest nie po drodze.
   - Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, jak otwarty byłeś. Naprawdę samemu ze sobą jest ci dobrze? - Staram się ukryć uśmiech, ale sam pcha mi się na usta. Brunet zerka na mnie.
   - A co, chcesz to zobaczyć? - Puszcza mi oczko, na jego profilu dostrzegam lekki rumieniec. Och, chyba wciąż się nie nauczył, że nie powinien zaczynać ze mną podobnych bitew.
    - Z przyjemnością - odpowiadam lekko przesłodzonym głosem. - Obserwowanie ciebie w takim momencie z pewnością byłoby ciekawym doświadczeniem.
    Zerka na mnie z niedowierzaniem.
    - Naprawdę chciałabyś to zobaczyć?
   - Oczywiście. Wtedy wiedziałabym o tobie wszystko. Dokładnie wszystko.
   Czerwień jego twarzy wspaniale kontrastuje z czarnymi włosami, nie potrafię się powstrzymać, wybucham śmiechem, który zapewne brzmi jak śmiech psychopatki, która właśnie w spektakularny sposób uciekła z wariatkowa.
    - Jesteś niemożliwa - burczy cicho.
    - Dziękuję. A oglądanie ciebie w takiej sytuacji mogłoby mi się nawet opłacić.
    - Niby w jaki sposób? - pyta wyraźnie zażenowany i sfrustrowany swoimi reakcjami. - W ogóle dlaczego myślisz, że pozwolił bym ci oglądać mnie przy takiej czynności?
    - Opłaciłoby się, bo mogłabym to nagrać i wrzucić na jakąś stronę z porno. A skąd pewność? Dobrze wiem, że niesamowicie na ciebie działam pod względem fizycznym, więc nie byłoby z tym problemu.
   Zawstydzony do granic możliwości zakłada kaptur na głowę, a dłonie wbija w kieszenie kurtki. Chyba pora ponownie zanucić We are the champions.
   
- I to niby ja nie umiem poważnie rozmawiać na temat seksu i miłości.
   - Bo nie umiesz - zauważam. - Obracasz w żart wszystko, co mówisz w tej kwestii. Jakbyś się bał, że ktoś zechce zbliżyć się do ciebie na tyle, by chcieć być z tobą i doświadczyć tego, czego doświadczają zakochani. Boisz się miłości? - pytam, zatrzymując się na chodniku, patrząc na niego i czekając na odpowiedź.
   Ruiz przeszedł kilka kroków, zanim zarejestrował, że nie ma mnie u jego boku. Odwraca się, czerwień zniknęła już z jego twarzy, wygląda poważnie.
   - Boję się, że osoba, która kiedyś mnie pokocha, zostanie przeze mnie zraniona. Sama dzisiaj dowiedziałaś się, jaki jestem naprawdę. Wolę trzymać się z dala od ludzi, szczególnie od dziewczyn, bo mając taką przeszłość, nie chcę już nikogo więcej krzywdzić. A te rozmowy możesz odbierać jako żarty, ale ja naprawdę boję się takiej bliskości. Wątpię, bym kiedykolwiek miał jej doświadczyć.
   Czyli wie, o czym rozmawiałam z jego mamą. Wie, że znam jego przeszłość.
   Podchodzę do niego bliżej.
   - Naprawdę masz zamiar całe życie nie angażować się ze strachu przed tym, że kogoś zranisz? Tak się nie da.
   - Ale chyba warto próbować. - Wpatruje się w moje ciemne oczy. - Ciebie do tej pory chyba nie zraniłem, prawda?
   Fakt, w żaden sposób nie pozwolił mi się na siebie wściekać. Ale czy jesteśmy na tyle blisko, by w ogóle mógł mnie poważnie zranić?
   - Nie. Czy to dlatego spławiłeś tę Linaise? Bo nie chcesz się angażować?
   - Raczej dlatego, że dziewczyna nie jest w moim guście. Jest ładna, to trzeba przyznać - powiedział ładna, nie piękna. Dlaczego moje głupie serce wariuje? - ale patrząc na nią, nie poczułem impulsu, by chcieć ją poznać bliżej.
   - A czy kiedykolwiek widząc jakąś dziewczynę, poczułeś ten impuls, o którym mówisz? - pytam z ciekawości.
   Uśmiecha się lekko i rusza przed siebie, zaczyna sypać, białe płatki powoli osiadają na jego ramionach.
   - Poczułem. Tej dziewczynie moja obecność w pobliżu chyba nie przeszkadza.
   - Kto to? - zadaję pytanie, zanim zdążę ugryźć się w język.
   - Kto wie? - Zerka na mnie przez ramię. - Może to jesteś ty?
   Idzie dalej, nie zważając na mnie, a moje policzki płoną żywym ogniem. Wygrał. Ten pojedynek należy do niego. Uspokój się, głupie serce!
   
Doganiam kolegę, po głowie chodzi mi pewna chwytająca za gardło piosenka, którą mogłabym zanucić. Ruiz właśnie dał kosza ślicznej dziewczynie, a mnie przyszło na myśl, jakbym się poczuła, gdyby jednak dał im szansę, a ja poszłabym w odstawkę.
   Zerkam na bruneta, odchrząkam cicho i zaczynam śpiewać, parafrazując nieznacznie tekst:
   - Tell me her name, I want to know/ The way she looks and where you go/ I need to see her face, I need to understand/ Why you and I came to an end... ***
   
Ruiz zerka na mnie, pewnie ma mnie w tej chwili za wariatkę, ale czy nie powinien się już przyzwyczaić do tego, że nie jestem normalna i uwielbiam nucić w każdych okolicznościach?
   - I let you go, I let you fly/ Why do I keep on asking why?/ I let you go, now that I've found/ a way to keep somehow/ More than a broken vow...
   
Niebieskooki chwyta mnie za dłoń i ją ściska, czuję dziwny prąd przechodzący przez moje ciało, mijani ludzie spoglądają na nas z zagadkowymi uśmiechami.
    - I close my eyes and dream of you and I/ And then I realize/ There's more to love than only bitterness and lies/ I close my eyes...
   Ruiz unosi nasze złączone dłonie i obraca mną, gdy śpiewam kolejne wersy kochanej przeze mnie piosenki. Gdy dochodzę do ostatniego More than a broken vow, przybliża się do mnie, patrzy mi w oczy, a później na usta, moje serce zaczyna bić szybciej, gdy nieśpiesznie opuszcza głowę. Wtedy dostrzegam lecącą w naszą stronę śnieżkę.
   - Uważaj! - Odpycham towarzysza, przez śliski chodnik nie utrzymuję równowagi i ląduję na tyłku, a reklamówka z prezentem upada obok mnie. Cholera, mam nadzieję, że ciastu nic się nie stało. 
   - Nic ci nie jest? - pyta Ruiz z troską, wyciągając ku mnie dłoń, którą chętnie przyjmuję.
   - Nie, wszystko w porządku. - Nie wiem, jak z ciastem, a chciałam, by było idealnie. - Jest dobrze.
   - Daj, ja to poniosę. - Wyciąga dłoń po torbę.
   - Nie! - Odsuwam się od niego. - Poradzę sobie, naprawdę. Lepiej zajmij się tym śniegiem, który leży na twoich ramionach.
   Kręci głową.
   - Bardziej martwisz się o torbę z martwymi rzeczami. Naprawdę jesteś niemożliwa.
   - Mówisz mi to dzisiaj już trzeci raz - zauważam.
   - Mogę powiedzieć jeszcze tysiąc - odgryza się.
   Nastrój sprzed kilku chwil zniknął, jednak wciąż czuję to dziwne ciepło, które pojawiło się w okolicach serca, gdy chłopak się nade mną pochylał. Wspomnienie tego wywołuje u mnie rumieńce, na szczęście mogę je tłumaczyć zimnem.
   - Wracajmy do szkoły.
   Ruiz rusza przed siebie, a ja kryję się u jego boku, starając się za dużo nie myśleć, wszelkie wnioski mogą zaprowadzić mnie do krainy, w której nie powinnam się znaleźć. Dziwię się jednak, że chłopak nie opieprzył dzieciaka, który rzucił w naszą stronę śniegiem. Czyżby to zdarzenie było mu na rękę? Czy dzięki jednej ścieżce nie doprowadził do czegoś, co mogłoby postawić naszą przyjaźń pod znakiem zapytania?
   Kręcę głową. Nie powinnam zajmować się takimi rozważaniami. Nie powinnam analizować reakcji Ruiza, czasami nawet i on zachowuje się jak ludzki człowiek, zapomina o odgryzaniu i sarkazmie.
   Dochodzimy do zakrętu, za którym znajduje się szkoła. Przystaję w miejscu i zadzieram głowę do góry, wpatruję się w gwiazdy, które pozwalają się dojrzeć. Gdy byłam dzieckiem tułającym się od jednej rodziny zastępczej o drugiej, chciałam mieć przy sobie kogoś, kto mógłby opowiadać mi o gwiazdach, jak robili to rodzice moich kolegów z klasy. Nikt taki mi się nie trafił, a to dziecięce marzenie odeszło w zapomnienie. Jednak wciąż mam nadzieję, że ktoś kiedyś zechce siąść ze mną w nocy na dachu i spoglądać w niebo z tym samym zachwytem co ja.
   - Amelien, wiem, że Orion jest dzisiaj nadzwyczaj widoczny i wygląda pięknie, ale wolałbym siedzieć już w ciepłym pokoju, niż marznąc podczas czekania na ciebie.
   Wzdycham cicho. Tym kimś, kto siądzie obok, na pewno nie będzie Ruiz - on jedynie psuje chwile, zamiast je tworzyć. Brakuje w nim tej wrażliwości, ale to nie zmienia faktu, że przyjaźń z nim mi nie wadzi, a jest całkiem ciekawym doświadczeniem.
   - Już idę.
   Reklamówka szeleści cicho, gdy czynię kolejne kroki naprzód. Szkoła majaczy przed nami niczym mroczny zamek oświetlony tysiącem świateł na wszystkich swoich piętrach. Przekraczamy jej próg i otula nas ciepło. Brunet szybko ściąga kurtkę i przeczesuje wilgotne włosy, mamrocząc coś pod nosem, ja się nie spieszę. Czeka mnie praca w szkolnej pralni, muszę zejść do piwnicy i tam zająć się brudnymi ubraniami studentów. Nie jest to zbyt ciekawe zajęcie, ale jestem skłonna zrobić wszystko, by stać się młodszym prefektem i cieszyć się szacunkiem kolegów. Poza tym wtedy miałabym więcej okazji do rozmowy z Cecelią i to nie na tematy dotyczące nauki. Kobieta stała się dla mnie kimś w rodzaju bardzo dobrej koleżanki, chcę podtrzymywać tę więź najdłużej jak się da.
   Zbliżamy się do schodów, Ruiz stawia stopę na pierwszym stopniu.
   - Zaczekaj - mówię do niego i wyciągam rękę z torbą. - Weź to ze sobą na górę. Proszę.
   Chwyta ode mnie pakunek, patrząc na mnie podejrzliwie.
   - Ale nie ma w niej bomby?
   Uśmiecham się do niego.
   - Tak małej jeszcze nigdzie nie widziałam, nie masz się czym martwić. Jeszcze jedno. - Zbliżam się i całuję go w policzek. - Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.
   Patrzy na mnie zaskoczony.
   - Dzięki. Mama ci powiedziała?
   Wzruszam ramionami.
   - Ktoś musiał.
   - Cała ona.
   Mam wrażenie, że chłopak nie chce wracać do siebie, ale musi. Tak samo jak ja muszę wracać do swoich obowiązków.
   - Lecę do prania, wszelkie brudy same nie znikną.
   - Powodzenia, chyba ci się przyda.
   Unosi nieznacznie kąciki ust, po czym rusza schodami przed siebie, a ja zmierzam na koniec korytarza, by przez brązowe drzwi dostać się do starej, mieszkalnej części domu, którą zaadaptowano na pralnię z suszarnię. Kilka dziewczyn, starszych ode mnie, jeśli chodzi o klasę, stoi w pobliżu maszyn i debatuje o czymś. Z ulgą ściągam z siebie kurtkę i odrzucam na bok czapkę, pozwalam rozgrzać się ciału ciepłem pomieszczenia. Czekamy na którąś z prefektów, która jak zwykle będzie nas nadzorować. Zerkam w stronę drzwi. Mam nadzieję, że prezent się Ruizowi spodoba.
 
****

   Skończyłyśmy wcześniej, niż zakładałam. Pralnia jest wysprzątana, ubrania posegregowane i poukładane dla każdego ucznia, który korzystał z usług. Dziewczyny zmęczone, ale uśmiechnięte, żegnają się ze mną, zabierają kosze z numerami swoich pięter i opuszczają piwnicę. Chwytam za kosz z czarną jedenastką ozdobioną pojedynczą różą i wspinam się po schodach. Zanim dotrę na swoje piętro, mija trochę czasu, ale nie przeszkadza mi to. Po całym dniu mogę pozwolić myślom na swobodne latanie po mojej głowie, nie mam zamiaru łapać jakiejkolwiek z nich.
   Staję u szczytu i ruszam do pierwszego pokoju, dla którego niosę ubrania. Niska nastolatka o dużych brązowych oczach patrzy na mnie z rezerwą, gdy podaję jej ładnie ułożony stosik. Jest młodsza ode mnie, choć w wyższej klasie, przez co czuje się kimś ważniejszym ode mnie, nawet nie dziękuje za przyniesienie prania, a jedynie zamyka mi z trzaskiem drzwi przed nosem. Wzdycham cicho. Odrobina kultury naprawdę nikomu nie zaszkodzi.
   Pozostałe trzy pokoje mają takich samych mieszkańców - odbierają ode mnie ubrania bez słowa. Czy ja wyglądam na służącą?! Nie jestem nią, ja tylko nabijam sobie punkty u dyrekcji, by od następnego semestru być młodszym prefektem.
   Podłamana zachowaniem własnych kolegów idę do pokoju. Przynajmniej taki mam zamysł, jednak gdy dostrzegam światło wydobywające się spod drzwi pokoju Ruiza, zatrzymuję się przed nimi zdziwiona. Jest sobotni wieczór, w zwyczaju chłopak ma oglądanie filmów gangsterskich przy wyłączonym świetle z miską popcornu i puszkami z colą. Może i dzisiaj wypadają jego urodziny, ale sądziłam, że nie opuszcza się zwyczajów z takiego powodu. Chcę wiedzieć, co robi. Odnoszę więc kosz do swojego pokoju, rozplatam całodzienny warkocz - włosy ładnie falują wokół mojej twarzy - zamykam pokój i nieśmiało podchodzę pod drzwi Ruiza. Biorę głęboki wdech i pukam.
   Jestem przyzwyczajona do tego, że chłopak z rozmachem otwiera drzwi, ale zazwyczaj nie robi tego, nie mając na sobie koszulki. Oblewam się lekkim rumieńcem, patrząc na jego goły, umięśniony tors. Zażenowana przenoszę wzrok na jego twarz, niebieskie oczy lśnią złośliwością.
   - Cześć - odzywam się, starając nie patrzeć na nagą klatę. - Myślałam, że będziesz oglądał film. - Zerka na moje ręce. - I przyniosłam twoje koszule, są wyprasowane.
   Patrzy na mnie przez chwilę, po czym chwyta moją rękę i wciąga mnie do środka, wpadam na niego.
   - Uważaj! - krzyczę. - Nie mam zamiaru znowu ich prasować.
   Nie zwraca uwagi na moje słowa.Odbiera ode mnie ubrania, kładzie je na biurku, po czym przyciąga mnie do siebie i mocno przytula. Moje policzki są purpurowe, bycie tak blisko nastolatka wprawia mnie w ogromne zażenowanie.
   - Co ty robisz? - pytam stłumionym głosem, opierając głowę na jego ramieniu.
   - Dziękuję - szepcze. - Dziękuję za tak wspaniały prezent.
   Uśmiecham się lekko.
   - Nie ma za co. A teraz mnie puść i wreszcie się ubierz, bo jeszcze się przeziębisz.
   Śmieje się, po czym sięga po koszulkę, którą mu kupiłam. Obserwuję, jak z prawie nabożną czcią rozrywa folię, prostuje materiał, czyta napis i zakłada ją na siebie. Wygląda w niej dobrze. Bardzo dobrze. Właściwie to moje serce wzdycha z zachwytu, widząc go w czarnej koszulce z napisem Jestem panem ironii, nie podchodź, zginiesz marnie. Pasuje do niego jak ulał.
   - Świetnie wyglądasz - mówię szczerze, na co puszcza mi oczko.
   - Ja zawsze wyglądam świetnie.
   Przybliża się i niespodziewanie całuje mnie w policzek.
   - Jeszcze raz dziękuję. - Bada moją twarz, po czym zakłada mi kosmyk włosów za ucho. - Pomyślałem sobie, że skoro mam dość ciasta jagodowego, by starczyło na dwie osoby, zaczekam na ciebie i zjemy razem, oglądając przy tym film. - Uśmiecha się nieśmiało, a ja mam ochotę przytulić się do niego sama z siebie. Powstrzymuję się. - Przyniosłem już talerzyki i łyżeczki. Masz może ochotę?
   Odwzajemniam uśmiech.
   - Z wielką przyjemnością. W końcu to twoje ostatnie nastoletnie urodziny, trochę litości się przyda.
   Śmieje się, po czym podaje mi kawałek ciasta na przyniesionym ze stołówki naczyniu. Podchodzę do posłanego łóżka chłopaka, siadam na nim tak, by móc się oprzeć o ścianę, i obserwuję partnera, jak bierze porcję dla siebie, wyłącza światło, siada obok i włącza film na laptopie.
   - Wiem, że już to widziałaś, ale może masz ochotę obejrzeć ze mną Stuck in Love? Przetrwasz kolejne spotkanie z rodzinką pisarzy?
   W bladym świetle udaje mu się dojrzeć mój uśmiech.
   - Oczywiście, że przetrwam. Ty lepiej uważaj, by nie zabrudzić tej koszulki, kolejnej ci nie kupię.
   Znowu się śmieje, po czym naciska play i bierze się za pałaszowanie ulubionego wypieku. Patrząc na niego, nie potrafię ukryć uśmiechu. Cieszę się, że tak niewiele trzeba, bym go uszczęśliwiła.
   Spędzamy przyjemnie dwie godziny, jedząc ciasto, babeczki Laureen i popcorn, dopieszczając to wszystko zimną colą, którą Ruiz tak uwielbia, a które mnie wykrzywia zęby. Chłopak zerka na mnie ze złośliwym uśmiechem, gdy pod koniec filmu wzdycham zachwycona i ocieram jedną łzę z policzka.
   - Nie wierzę, że rozklejasz się podczas oglądania takiego filmu - prycha, po czym napełnia sobie jamę ustną popcornem. - Przecież tu się nie ma na czym rozkleić! Rozumiem, pojawia się śmierć, motyw zdrady, ale tak się w życiu zdarza!
   Szturcham go.
   - Chodzi o całokształt - tłumaczę. - Jeden film pokazujący, co może nas spotkać, ile szczęścia i radości możemy zaznać, jak ranią nas bliscy. No i patrzenie na Grega Kinneara jest piękne.
   Kręci głową, rozciągając się i kładąc mi dłoń na ramieniu. Przez chwilę czuję się jak na kiepskiej randce w kinie.
   - Spodziewałem się, że możesz mieć więcej obsesji. Ale czy nie wolałabyś mieć obok przystojniaka, który jest w zbliżonym do ciebie wieku?
   Patrzę na niego, jest strasznie blisko. Czyżbym przekroczyła jakąś granicę, która czyni mnie jeszcze lepszą przyjaciółką? Tylko dałam mu prezent urodzinowy, a to przecież nic wielkiego.
   Jestem odrobinę zmęczona emocjami całego dnia, ale wciąż noszę w sobie pokłady sarkazmu. Nachylam się bliżej ust chłopaka i szepczę uwodzicielsko:
   - Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnę mieć cię przy sobie...
   Odsuwam się, ze śmiechem patrzę na Ruiza, jest bardziej czerwony niż burak, nawet jego uszy zmieniły kolor. Moje usta rozciągają się tak bardzo, że po kilkunastu sekundach policzki zaczynają mnie boleć. Ale dla takiego widoku warto było przez chwilę zagrać.
   Brunet odwraca ode mnie wzrok, zawstydził się już wystarczająco, nie powinnam oglądać tego dłużej, to jednak niemożliwe.
   - Ruiz, takiej cegły to chyba nigdy przy mnie nie spaliłeś! - Atak śmiechu nie przechodzi. Jestem okropna, nabijając się z niego w jego urodziny, ale nie mogłam się powstrzymać.
   - Przestań - syczy. - Przestań albo zrobię ci krzywdę.
   - Grozisz mi?
   - Jedynie łaskawie uprzedzam. - Błękit znowu na mnie patrzy, tym razem nie zadziornie, a twardo. - Jeszcze raz się tak zachowasz, a może nie zdołam się powstrzymać i ucierpisz.
   - Och, naprawdę?
   Teraz to on się pochyla, nasze twarze dzielą centymetry. Przywodzi to na myśl scenę z jakiegoś taniego romansidła. Ale przecież między nami nie ma żadnych romantycznych uczuć. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
   - Tak, naprawdę powinnaś się mnie strzec. A teraz powiedz mi: czy czasem nie ukryłaś pod poduszką ostatniej babeczki?
   Przewracam oczami.
   - Tobie tylko jedzenie w głowie. Nie, nie schowałam.
   - Nie myślę tylko o jedzeniu - puszcza mi oczko - o spaniu z piękną blondynką także myślę.
   - Szkoda, że żadna blondynka... Przepraszam, żadna kobieta cię nie chce. Musisz ogromnie cierpieć.
   Śmieje się cicho, po czym patrzy na mnie z rozbrajająco uroczym uśmiechem.
   - To wcale nie są takie złe urodziny, wiesz?
   Odwzajemniam uśmiech. Sprawianie mu radości wydaje się takie proste, cieszę się, że jest szczęśliwy przez drobne gesty.
   Żegnamy się, zmierzam do swojego pokoju, gdzie rzucam się na łóżko. Jestem zmęczona rewelacjami dzisiejszego dnia, ale też czuję się dobrze z nową wiedzą, choć nie jest ona przyjemna. Dowiedziałam się o swoim partnerze kilku ważnych rzeczy. I wiedząc to wszystko, wiem, że choć w oczach innych jest jedynie Pomazańcem, w moich jest kimś znacznie więcej.
   I mam nadzieję, że to się nigdy nie zmieni.

____________________________________________________
* David Guetta feat. Sia, Titanium, 2010
** The Bangles, Eternal Flame, 1988
*** Daniel Sempere [w]: Cień wiatru, Zafon C.R
**** Josh Groban, Broken vow, 1999; pierwszy fragment w oryginale brzmi: " Tell me his name, I want to know/ The way his look and where you go/ I need to see his face, I need to understand/ Why you and I came to an end (...)"

6 komentarzy:

  1. Wszystkiego najlepszego, Panie Mroczny!!
    Przepadałam, całkowicie przepadłam. Uwielbiam tę dwójkę i wielbić będę. Amelien z tymi pokładami sarkazmu chwilami nawet wygrywa z Ruizem, Ruiz zaś stał się tu jakoś bardziej uroczy. Nie podejrzewałam go o to.
    Chociaż całość wzbudza jak najlepsze odczucia i nie mogę przestać się uśmiechać, to jednak nie jest tak łatwo. Przeszłość mocno kształtuje to, jak Ruiz zachowuje się teraz. Coś tam wcześniej wspominałaś o tym, że należał do gangu, ale dopiero teraz wszystko widać jak na dłoni. A może jeszcze nie wszystko? Żyje z brzemieniem, ale sobie z nią radzi. Teraz ma Amelien przy swoim boku, więc myślę, że będzie dobrze.
    Kreacje Laureen i Connie wzbudziły moją sympatię. Paradoksalnie syn Lucyfera ma ciepłą, kochającą rodzinę. Z pewnością dzięki nim do tej pory nie zaczął kroczyć złą ścieżką.
    Tak się wczytałam, że nawet nie zauważyłam, kiedy był koniec. Nie jestem usatysfakcjonowana. Chcę jeszcze.
    Mamrotać o korekcie nie będę. Cieszę się całokształtem, który trafia do listy moich ulubionych tekstów.
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ruiz dziękuje za życzenia, jednocześnie boczy się o to "uroczy", ale niedługo mu przejdzie ;)
      Wierz mi, ja też przepadłam, tworząc i czytając tę opowieść kilka razy. Co do korekty - jak odetchnę w tygodniu, przysiądę do niej. Wczoraj przejrzałam tekst, ale jest to ponad piętnaście tysięcy słów, a zdania wyryły mi się w głowie, mogę pewnych literówek nie dostrzegać.
      Cieszę się, że się spodobało :) Na więcej trzeba będzie poczekać. Część czwarta zapowiedziana jest na koniec czerwca przyszłego roku, ewentualna część piąta (jestem skłonna ją napisać, nawet mam już sceny na bloggerze) we wrześniu.

      Dziękuję za komentarz! :*

      Usuń
  2. No i dotarłam <3 nareszcie, bo nie mogłam się doczekać PY. Wybacz, Rose, wybacz, Logan, ale ja jestem po prostu zakochana w PY i w Ruizie <3
    "dopóki mój telefon skończy swoją wersję tańca hula i się uspokoi" - spodobało mi się to określenie. A budzenie Am przez Ruiza jest takie urocze! Ahahaha. Uwielbiam Ruiza. Nie. Ja go kocham! *sorry, Logan!*
    "- Poza tym przerwałeś mi sen w najlepszym momencie, Robert Downey Junior właśnie miał mnie pocałować" - Ja też bym chciała, żeby mnie pocałował <3 ewidentnie kocham Roberta.
    "- Ktoś chciał cię całować? Chyba musiał być bardzo pijany. Nie chciałbym być na jego miejscu. Całować ciebie? Aż mnie ciarki przeszły. Już wolałbym ustami dotykać ropuchy." - no i jest! Pierwszy dialog Ruliena! No, kocham po prostu. To najlepsza para jaką kiedykolwiek stworzyłaś <3.
    "- Masz do mnie tak daleko, że chyba po drodze zajechałbyś ze trzy pary butów. No a ja nie chcę, byś przychodził, jeszcze poznasz mojego kochanka i będzie musiał udać się na jakąś terapię psychiatryczną.
    - Wątpię, byście się zmieścili na jednym łóżku, te w akademiku są strasznie wąskie.
    - Uwierz mi, daliśmy radę." - chyba muszę przestać wklejać te cudowne dialogi... XD jest ich za dużo, a to dopiero początek. Niech to szlag! Ograniczę to!
    Cienie pod oczami? Skądś to znam, Am.
    Nie ma to jak rozpoznawanie chłopaka po uderzeniu w jego mięsnie klaty XD rozwaliło mnie to.
    Dwadzieścia sekund spóźnienia? To i tak dobry czas! Ja cię nie rozumiem, Ruiz >D!
    "- Co nie zmienia faktu, że wolałbym partnera.
    - Co kogo kręci, ja przeciw gejom nic nie mam" - uuu, to go Am załatwiła >D!
    "- Gesty - odpowiadam. - Trudniej jest udawać ruch niż mowę." - faktycznie. Coś w tym jest!
    Matko <3 i ten uroczy pocałunek Ruiza w czoło. Wiem, dostawałam już z tego spoilery - z pierwszych fragmentów chyba PRAWIE wszystkie dialogi dostałam, co nie zmieni faktu, że i tak jestem podjarana <3.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "- Nie spóźnij się na naszą misję.
      - A ty nie udław się bekonem." - bo nie zabić się jedząc śniadanie to sztuka! Trust me! Wiele razy zginęłam jedząc śniadanie! Dobrze, że jestem nieśmiertelna >D
      "Poznaliśmy się dość dobrze i zaakceptowaliśmy wszelkie swoje dziwactwa, zwyczaje i zachowania" - och, głuptasie <3 a to pierwszy objaw tego, że może coś cię z kimś głębszego łączyć! Boże, i dlaczego w tym momencie wyobraziłam sobie ślub Ruliena? I ich dzieci! Matko! Cleo! Skończ tą opowieść na ich małżeństwie i dzieciach~! Wtedy to by było nieboooooo *___*
      Ja myślę, że z Rulienem jest podobnie jak z Leashiellem. Łączy ich przede wszystkim ironia <3
      "Nie chcę wiedzieć, czy kiedykolwiek mnie szpiegował tak długo, by widzieć moje majtki" - rozwaliło mnie to, to po pierwsze. Ich rozmowy o penetracji też już czytałam, ale rozwalają mnie w takim samym stopniu jak zawsze. I rumience Ruiza <3 dzięki nim Ruiz jest... Ruizem! *twórczo, Naff!*
      "- No nie wiem. A jeśli któraś zechciałaby mnie napastować?" - ja! ja! Hoohohho <3.
      I znów ten sarkazm. Ale przy tym sarkaźmie widać magnetyzm między nimi. Czysta chemia! Coś ich do siebie przyciąga <3
      Zgadzam się. Lukrecja jest straszna. Niestety, większość słodyczy w Norwegii jest z lukrecją. Bleh.
      I ta przyjacielska rozmowa w autobusie <3 rozpływam się jak... jak śnieg w zimie, którego nie ma <3. Znaczy jest w moim sercu i własnie się topi! Ohohoho!
      "- A dlaczego nie? Każde warunki są dobre na sen." - kurde. Zdałam sobie z czegoś sprawę. W niektórym aspektach to ja jestem podobna do Ruiza >D. Te rumieńce i zawstydzenie oraz lenistwo + warunki wszędzie dobre na sen. Ruiz, zostań moim bratem!
      Te rozważania o tym, co śni się Ruizowi. Całki? GOD, czyś ty powariowała, Cleo XD?! Całki to zło!
      Eeee... no, cóż, jak na grupę, która terroryzuje cały teren, kradnie, rabuje i tak dalej, no, to chyba mnie nie przerazili. W końcu załatwiła ich dziewczyna lol. Stali się dla mnie komiczni i mało wiarygodni.
      Łoooo, serio? Ruiz należał do gangu? No, tak, wspominałaś mi coś o tym na fejsie, teraz pamiętam!
      Łoooo2! Mama Ruiza~! No, proszę, nie spodziewałam się tego! Ale rzeczywiście, miała się tu pojawić też jego młodsza siostra c:
      10 kg jedzenia dziennie? Matko, Ruiz, opanuj się. Nawet ja tyle nie wpierniczam >D Co do muffinek... sama bym takie wpierniczyła. Ostatnio kupiłam sobie nową foremkę, taką z płatkami śniegu trololo, może sobie upiekę.

      Usuń
    2. "- Jej się nie da powstrzymać! To jednoosobowa armia! Jak Hulk!
      Prycham pod nosem. Nie jestem aż tak straszna, nie jestem też duża i zielona." - to też już kiedyś dostałam i ponownie mnie rozwaliło <3
      "- To nie jest złe dziecko - mówi cicho. - Nie chciał krzywdzić, ale czasami był do tego zmuszony." - i zachciało mi się płakać ;_____; matko, a więc Ruiz nie robił szkód, tylko układał plany strategii. Ciekawie to ujęłaś. Szkoda mi ciebie, mamo Ruiza!
      Ach, z taką ciekawością czytałam historię matki Ruiza! I takie zdziwko. Wow, 18 lat, po trzech miesiącach zaszła w ciążę z Luckiem. Wow.
      Kocham ten wątek. Dowiadujemy się sporo o przeszłości Ruiza. I tym bardziej go kocham.
      Biedna Am. Ale nie masz co zazdrościć Ruizowi. Przecież masz Anne, prawda? Huga ślę!
      I ta wypowiedź Connie o dziwaku Ruizie <3 uwielbiam to.
      "- Złóżcie petycję do Kongresu, a mnie już dajcie spokój z tymi waszymi pomysłami. Że też musiałyście się spotkać, świat czeka teraz zagłada." - widać, że Connie i Am zostaną przyjaciółkami. Świetnie się dogadują!
      Właśnie mi też wydawała się dziwna ta misja. Ale to wytłumaczenie świętowania urodzin jest sensowne!
      Wzruszenie Am jest tez moim wzruszeniem. Zrobiło mi się tak ciepło na serduszku, jak Ruiz okazał miłość mamie. No, po prostu inny człowiek <3
      "- Uważaj na mojego brata, mam wrażenie, że chętnie chciałby cię pocałować, a nie zasługujesz na tak przykre doświadczenie." - Uwielbiam <3.
      " Nieważne, że inni biorą go za mrocznego outsidera, potrafię dojrzeć w nim wrażliwość i pragnienie akceptacji. Jak dla mnie dziewiętnastolatek nie powinien się zmieniać. Gdy jest sobą, podoba mi się najbardziej" - i znów się rozpłynęłam <3. Tyle miłości!
      I ten pojazd na Deiena >D hehueuhe. Matko, uświadamiam sobie, że ja naprawdę dostalam większość świetnych dialogów na fejsie! Dodatkowo mnie to jara! Lubię spoilery c:
      Taaak, i to odrzucenie dziewoi przez Ruiza. Propsuję go. Przynajmniej się nie pierniczy! No i znów ta romantyczna rozmowa, och, matko, Cleo, ty chcesz, żebym się totalnie rozpłynęła. A ja już dawno jestem kałużą ciepłej wody na podłodze <3 *nie, żebym się sikami stała lol*
      Ludzki człowiek XD? Cóż za dziwna gra słów.
      I to podarowanie prezentu, pocałunek w polik <3 matko, czuję się, jakbym przeczytała przed pełnym czytaniem całe opowiadanie! Ahahaha, a to takie fajne uczucie!
      Goła klata Ruiza <3 <3 <3 Matkooo. I ten moment, kiedy tuli Am do swojej gołej klaty. Ja też chccę się przytulić do jego gołej klaty. Boże, Cleo, wsadź mnie tam! BOŻE! Ja chcę tej klaty! *Naff, GOD, co ty odpitalasz >D*. Ruiz powoli goni moją miłość życia - Astleya.
      - Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnę mieć cię przy sobie... - taaak, zdecydowanie to najlepszy tekst <3
      Matko, dlaczego to już koniec? Jestem wniebowzięta. Ta część PY była taka... leciutka. Taka miła do strawienia. Rozgrzała moje serduszko w zimowy, chorowity wieczór. Dziękuję, Cleo, za tak piękną opowieść! Ale oczekuję, że czwarta część trochę namiesza w życiu bohaterów. Wiesz co bym chciała kiedyś zobaczyć? Spotkanie Luke'a z Ruizem. Ale to tylko moja taka mała wyobraźnia. Ciiiii.
      PY 4ever <3.

      Usuń
    3. Trzy komentarze, przy których się uśmiechałam jak głupia :)
      Wierz mi, ja też rozpływam się przy tych Rulienowych tekstach, gdy je czytam. To dobry lek na zły humor, polecam ;)
      Spotkanie Lucka i Ruiza? Może kiedyś. Na razie wszystkie części opierają się na relacji Rulien, ale to przecież się może zmienić. Na razie wiem, że pojawi się ktoś, kto będzie być może rywalem dla Shoty. Hue.

      Dziękuję bardzo za te komentarze, moja Ty ciepła klucho! <3

      Usuń