Can't stop now, I've traveled so far
To change this lonely life
To change this lonely life
Dotyk dłoni na włosach, kojące głaskanie i ciche nucenie przywodzące na myśl mruczenie kota. Powiew zefiru, śpiew ptaków i wszechobecna biel. Nawet trawa, której źdźbła tańczyły, ocierając się gdzieniegdzie o moją skórę, były przyjemnie białe. Było błogie, niczym w raju.
Moja głowa spoczywała na czyiś kolanach, ich właścicielka –wątpiłem, by jakikolwiek mężczyzna chciał mnie głaskać po głowie, prędzej stracił by jaja – nie protestowała, choć używałem ich jako poduszki. Kiedy chciałem unieść głowę, przeniosła dłoń na moje czoło i docisnęła w dół. Tym samym dała znać, że mam się nie ruszać. Przystałem na to, właściwie nie chciałem nigdzie iść. Marzyłem, by zostać tu na zawsze. – Równo co sto lat Siedem Grzechów Głównych spotyka się w piekle na igrzyskach – zabrzmiał głos kobiety, a ja go rozpoznałem. Był miodem spływającym na kamień z ziejącą dziurą w mojej klatce piersiowej. –Zwycięzca zdobywa prawo do bycia głównym grzechem ludzkości do następnych igrzysk. Każdy z grzechów pragnął pokonać pozostałe i zostać tym, który przez cały wiek mógłby zatruwać ludzkość swoim istnieniem, siać zamęt, wywoływać wojny i choroby. – Przymknąłem oczy i oddychałem głęboko, kołysany kolejnymi słowami. – Ale tym razem jeden z grzechów się zbuntował. Chciał walczyć, to była jedna z rozrywek w jego egzystencji, ale nie pragnął chaosu. Chciał wygrać, by przekonać się, jak to jest żyć wśród ludzi. – Poczułem na czole dotyk miękkich warg, ten pocałunek wyrwał westchnienie zachwytu z mojej piersi. – Tym grzechem był potężny Gniew. Gniew, który chciał zobaczyć, jak to jest żyć wśród ludzi. Robił więc wszystko, by zwyciężyć w tych igrzyskach. Nie zabrakło intryg w jego wykonaniu, przekupił też kilku piekielnych posłańców, finalnie osiągnął swój cel. Pokonał rodzeństwo i przejął władzę.
Jej dłoń na chwilę zniknęła z moich włosów, uczucie straty dopadło moje jestestwo. Ulga, którą poczułem, kiedy znów zaczęła głaskać moje ciemnobrązowe kosmyki, była nie do opisania. – Skoro mógł wziąć w posiadanie Ziemię na całe sto lat, przybył na tę nędzna planetę, przybrał ciało człowieka niczym Jezus i jako czarodziej o morderczych skłonnościach siał śmierć wszędzie, gdzie się pojawił. Ludzie nie wyczuwali w nim zagrożenia, choć się go podświadomie bali. Tylko ona się nie bała – ta, dzięki której poznał smak niewinnej miłości.
Na moich ustach wykwitł uśmiech. Może nie byłem personifikacją jednego z siedmiu grzechów głównych, a tylko nosiłem imię, które sam przyjąłem po skradzeniu mocy swojej rodzinie, to dość dobrze utożsamiałem się z bohaterem tej opowiastki. Która z jakiegoś powodu nie miała ciągu dalszego.
Milczałem, czekając na kolejne słowa, co okazało się być do niczego. Kobieta nie wypowiedziała nic więcej.
Uniosłem powieki, by zobaczyć nad sobą jej twarz i móc napawać serce tym widokiem. – Nie przestawaj, proszę. – Spojrzałem w jej oczy i uśmiechnąłem się. – Mów dalej i zostań tu. Zaszedłem za daleko, by zmienić swoje samotne życie. Ono nie jest już samotne, dopóki ty jesteś obok – wyszeptałem i uniosłem głowę. W tej pozycji było to trochę trudne, ale udało mi się. Dosięgnąłem jej ust i pocałowałem, jak marzyłem o tym od chwili, kiedy się ze mną pożegnała i zniknęła wśród drzew na zawsze. Nie odpowiedziała, co mnie zdziwiło. Myślałem, że chętnie odpowie na każdą czułość, jaką ją obdarzę. Że czuje do mnie to samo, co ja do niej. Że pragnie mnie tak, jak ja pragnę ją. Dlaczego więc mi nie odpowiedziała? Dlaczego nie dała posmakować swoich ust tak, jak ostatnim razem? Czy coś się między nami zmieniło? – Nie ma ciągu dalszego – przerwała ciszę i wycofała się, moja głowa opadła w objęcia białej trawy. – Nie ma i nigdy nie powinno być.
Usiadłem i oszołomiony patrzyłem, jak odchodzi w biel. Chciałem za nią krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle. Wtedy nastąpiło najgorsze, co mogło nastąpić. Obudziłem się. A Rosario nie było obok. Nie czułem jej kolan pod głową, nie wpatrywała się we mnie, nie spała tuż przy mnie.
Nie było jej już kilka ładnych tygodni, a ja wciąż liczyłem – jak głupiec – że wróci. Wróci i pozwoli mi się kochać, jak na to zasługiwała. – Kurwa, co za popierdolony sen – wyszeptałem i odrzuciłem od siebie koc.
Opuściłem wygodne łóżko, nalałem sobie wodę do szklanki i wypiłem duszkiem. To jednak nie pomogło zbytnio na moje galopujące tętno i widok oczu Rosario, kiedy pochylała się nade mną.
Przygryzłem wargę. Cholera, dlaczego tęsknota tak bolała?
Wyszedłem przed swój wagon na chłód poranka, zapatrzyłem się w linię drzew i westchnąłem. – Gdzie jesteś? – zapytałem świat wokół mnie. – Gdzie jesteś, w jakim miejscu poza moim sercem? Gdzie mam cię szukać? – Klucz ptaków wzbił się w powietrze i uleciał ku słońce. Krzyknąłem: – Odpowiedz mi!
Wiatr nie przyniósł ze sobą niczego poza tańcem liści. Ukryłem twarz w dłoniach.
Tak bardzo za nią tęskniłem, tak bardzo nie mogłem jej mieć. Żałosne, że tak na to reagowałem. Potrzebowałem czegoś, co wyrwie mnie z rozmyśleń o tej kobiecie. Czegoś, co skupi na sobie moją uwagę. Czegokolwiek, co na chwilę pozwoli zapomnieć mi o tym, że miłość boli.
Najwidoczniej ktoś usłyszał moją prośbę. – Szefie! – Moich uszu doszło nawoływanie jednego z pracowników. –Mamy problem! – Co tym razem, ciołki? – zapytałem. – Znowu wam kurczak do rosołu zwiał po odrąbaniu głowy? – Tym razem to nie kurczak, proszę pana! – Kurt pojawił się w polu mojego widzenia, biegł w moją stronę z poczuciem winy malującym się na poczciwej, przeciętnej twarzy. – To ofiara!
Uśmiechnąłem się pod nosem. Zapowiadał się ciekawy pościg. – W takim razie nadchodzę z ratunkiem, moje białogłowy –powiedziałem i ruszyłem na pomoc swoim pracownikom, a wspomnienie snu zostało zepchnięte gdzieś na tył mojego umysłu.
Nie zapomniałem o nim jednak. Właściwie to ten sen dał mi punkt zaczepienia, gdzie mógłbym poszukać swojej Stróż.
Niech więc los mi sprzyja, poprosiłem powietrze. Pozwólcie mi ją ujrzeć jeszcze raz, inaczej mój gniew was spali – groźba poszła w świat. Nie wiedziałem, do kogo dotrze.
O to martwić miałem się kilkanaście dni później, kiedy zjawił się mój Stróż.
I nie był tym, kogo się spodziewałem.
Moja głowa spoczywała na czyiś kolanach, ich właścicielka –wątpiłem, by jakikolwiek mężczyzna chciał mnie głaskać po głowie, prędzej stracił by jaja – nie protestowała, choć używałem ich jako poduszki. Kiedy chciałem unieść głowę, przeniosła dłoń na moje czoło i docisnęła w dół. Tym samym dała znać, że mam się nie ruszać. Przystałem na to, właściwie nie chciałem nigdzie iść. Marzyłem, by zostać tu na zawsze. – Równo co sto lat Siedem Grzechów Głównych spotyka się w piekle na igrzyskach – zabrzmiał głos kobiety, a ja go rozpoznałem. Był miodem spływającym na kamień z ziejącą dziurą w mojej klatce piersiowej. –Zwycięzca zdobywa prawo do bycia głównym grzechem ludzkości do następnych igrzysk. Każdy z grzechów pragnął pokonać pozostałe i zostać tym, który przez cały wiek mógłby zatruwać ludzkość swoim istnieniem, siać zamęt, wywoływać wojny i choroby. – Przymknąłem oczy i oddychałem głęboko, kołysany kolejnymi słowami. – Ale tym razem jeden z grzechów się zbuntował. Chciał walczyć, to była jedna z rozrywek w jego egzystencji, ale nie pragnął chaosu. Chciał wygrać, by przekonać się, jak to jest żyć wśród ludzi. – Poczułem na czole dotyk miękkich warg, ten pocałunek wyrwał westchnienie zachwytu z mojej piersi. – Tym grzechem był potężny Gniew. Gniew, który chciał zobaczyć, jak to jest żyć wśród ludzi. Robił więc wszystko, by zwyciężyć w tych igrzyskach. Nie zabrakło intryg w jego wykonaniu, przekupił też kilku piekielnych posłańców, finalnie osiągnął swój cel. Pokonał rodzeństwo i przejął władzę.
Jej dłoń na chwilę zniknęła z moich włosów, uczucie straty dopadło moje jestestwo. Ulga, którą poczułem, kiedy znów zaczęła głaskać moje ciemnobrązowe kosmyki, była nie do opisania. – Skoro mógł wziąć w posiadanie Ziemię na całe sto lat, przybył na tę nędzna planetę, przybrał ciało człowieka niczym Jezus i jako czarodziej o morderczych skłonnościach siał śmierć wszędzie, gdzie się pojawił. Ludzie nie wyczuwali w nim zagrożenia, choć się go podświadomie bali. Tylko ona się nie bała – ta, dzięki której poznał smak niewinnej miłości.
Na moich ustach wykwitł uśmiech. Może nie byłem personifikacją jednego z siedmiu grzechów głównych, a tylko nosiłem imię, które sam przyjąłem po skradzeniu mocy swojej rodzinie, to dość dobrze utożsamiałem się z bohaterem tej opowiastki. Która z jakiegoś powodu nie miała ciągu dalszego.
Milczałem, czekając na kolejne słowa, co okazało się być do niczego. Kobieta nie wypowiedziała nic więcej.
Uniosłem powieki, by zobaczyć nad sobą jej twarz i móc napawać serce tym widokiem. – Nie przestawaj, proszę. – Spojrzałem w jej oczy i uśmiechnąłem się. – Mów dalej i zostań tu. Zaszedłem za daleko, by zmienić swoje samotne życie. Ono nie jest już samotne, dopóki ty jesteś obok – wyszeptałem i uniosłem głowę. W tej pozycji było to trochę trudne, ale udało mi się. Dosięgnąłem jej ust i pocałowałem, jak marzyłem o tym od chwili, kiedy się ze mną pożegnała i zniknęła wśród drzew na zawsze. Nie odpowiedziała, co mnie zdziwiło. Myślałem, że chętnie odpowie na każdą czułość, jaką ją obdarzę. Że czuje do mnie to samo, co ja do niej. Że pragnie mnie tak, jak ja pragnę ją. Dlaczego więc mi nie odpowiedziała? Dlaczego nie dała posmakować swoich ust tak, jak ostatnim razem? Czy coś się między nami zmieniło? – Nie ma ciągu dalszego – przerwała ciszę i wycofała się, moja głowa opadła w objęcia białej trawy. – Nie ma i nigdy nie powinno być.
Usiadłem i oszołomiony patrzyłem, jak odchodzi w biel. Chciałem za nią krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle. Wtedy nastąpiło najgorsze, co mogło nastąpić. Obudziłem się. A Rosario nie było obok. Nie czułem jej kolan pod głową, nie wpatrywała się we mnie, nie spała tuż przy mnie.
Nie było jej już kilka ładnych tygodni, a ja wciąż liczyłem – jak głupiec – że wróci. Wróci i pozwoli mi się kochać, jak na to zasługiwała. – Kurwa, co za popierdolony sen – wyszeptałem i odrzuciłem od siebie koc.
Opuściłem wygodne łóżko, nalałem sobie wodę do szklanki i wypiłem duszkiem. To jednak nie pomogło zbytnio na moje galopujące tętno i widok oczu Rosario, kiedy pochylała się nade mną.
Przygryzłem wargę. Cholera, dlaczego tęsknota tak bolała?
Wyszedłem przed swój wagon na chłód poranka, zapatrzyłem się w linię drzew i westchnąłem. – Gdzie jesteś? – zapytałem świat wokół mnie. – Gdzie jesteś, w jakim miejscu poza moim sercem? Gdzie mam cię szukać? – Klucz ptaków wzbił się w powietrze i uleciał ku słońce. Krzyknąłem: – Odpowiedz mi!
Wiatr nie przyniósł ze sobą niczego poza tańcem liści. Ukryłem twarz w dłoniach.
Tak bardzo za nią tęskniłem, tak bardzo nie mogłem jej mieć. Żałosne, że tak na to reagowałem. Potrzebowałem czegoś, co wyrwie mnie z rozmyśleń o tej kobiecie. Czegoś, co skupi na sobie moją uwagę. Czegokolwiek, co na chwilę pozwoli zapomnieć mi o tym, że miłość boli.
Najwidoczniej ktoś usłyszał moją prośbę. – Szefie! – Moich uszu doszło nawoływanie jednego z pracowników. –Mamy problem! – Co tym razem, ciołki? – zapytałem. – Znowu wam kurczak do rosołu zwiał po odrąbaniu głowy? – Tym razem to nie kurczak, proszę pana! – Kurt pojawił się w polu mojego widzenia, biegł w moją stronę z poczuciem winy malującym się na poczciwej, przeciętnej twarzy. – To ofiara!
Uśmiechnąłem się pod nosem. Zapowiadał się ciekawy pościg. – W takim razie nadchodzę z ratunkiem, moje białogłowy –powiedziałem i ruszyłem na pomoc swoim pracownikom, a wspomnienie snu zostało zepchnięte gdzieś na tył mojego umysłu.
Nie zapomniałem o nim jednak. Właściwie to ten sen dał mi punkt zaczepienia, gdzie mógłbym poszukać swojej Stróż.
Niech więc los mi sprzyja, poprosiłem powietrze. Pozwólcie mi ją ujrzeć jeszcze raz, inaczej mój gniew was spali – groźba poszła w świat. Nie wiedziałem, do kogo dotrze.
O to martwić miałem się kilkanaście dni później, kiedy zjawił się mój Stróż.
I nie był tym, kogo się spodziewałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz