Menu

środa, 28 marca 2018

#28.03.


Jeśli życzysz sobie, żeby coś się stało, to musisz się zatroszczyć o to, żeby się stało

Nie lubiłam korzystać z windy. Mimo to wybrałam ją, by ze swojego biura dostać się na pierwsze piętro i pożegnać z miejscem coraz większego stresu i frustracji. Kolejny dzień pracy się kończył, a ja nie cieszyłam się zbytnio na powrót do domu, bo oznaczał on, że będę musiała pchać rower, któremu rano spadł łańcuch. Ponowne męka z pojazdem, który nie chciał mnie słuchać, choć przecież przyszła już wiosna i powinien być użyteczny.
W windzie poza mną nie było nikogo, dlatego pozwoliłam sobie oprzeć głowę o metalową ścianę i trochę powzdychać. Tylko w ten sposób mogłam na ten moment dać upust swoim złym emocjom.
Kiedy przemierzałam główny hol, czułam się coraz bardziej zniechęcona do życia. Nic mi tego dnia zbytnio nie wychodziło, zaczynając od przejażdżki, a na złym faksowaniu nie kończąc. Dobrze, że spotkałam się z ogólnym zrozumieniem dla mojego niedobrego dnia, gdyby jeszcze ktoś z przełożonych próbował zniszczyć mi humor, może właśnie wychodziłabym w kajdankach na nadgarstkach.
Świeże powietrze owiewało moją twarz, wiatr targał mi włosy, a istniejącą jeszcze jasność dnia ani trochę nie rozweseliła. Ruszyłam w stronę stojaka niczym skazaniec idący na szafot, zatrzymałam się jednak raptownie, dostrzegając osobę, która machała do mnie i się uśmiechała. Nie wiedziałam, skąd się tutaj wzięła. A do tego nie widziałam swojego roweru.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałam Vincenta, gdy znalazłam się bliżej i pozwoliłam objąć na powitanie. - Myślałam, że jesteś zajęty porządkami przed przyjazdem wielkanocnych gości.
Na dzisiaj swój przyjazd zapowiedziało małżeństwo z Polski, które zamierzało spędzać Wielkanoc z córką, która nie posiadała żadnego pokoju gościnnego i poleciła im zatrzymać się u nas. Z tego, co było mi wiadome, nie musieliśmy się martwić o przywiezienie pary z lotniska pod dom, o to miał zadbać partner owej córki, ale musieliśmy przygotować odpowiednio jedno piętro na ich przyjęcie. Nie myślałam, że Vin zdąży się z tym wyrobić, nim wrócę.
- Spokojnie, dałem sobie z tym radę, poza tym Chloe mi pomogła. A jestem  tutaj, by ci powiedzieć, że po tym, jak dostałem twoją wiadomość, przyszedłem tutaj, założyłem łańcuch i zabrałem twój rower, by nikt go nie ukradł, bo przecież zapomniałaś zapięcia.
- Mea culpa. - Udałam, że biję się w pierś na to moje gapiowstwo, bo naprawdę go zapomniałam. - Ale nie musiałeś tutaj przychodzić, wystarczyło mi napisać, że będę wracała z buta.
Mężczyzna roześmiał się i obrócił lekko, jakby właśnie dobrze się bawił, choć sytuacja do tego nie pasowała.
- Uznałem po prostu, że jak go wezmę, będę miał pretekst, by się znowu przejść, a przy okazji będę miał pewność, że w drodze do domu nic ci się nie stało.
Przewróciłam uwagę. Taka maskowana troska była urocza, ale chyba nie byłam w nastroju na podobne gesty.
- Dziękuję bardzo. Czy możemy już iść?
Przyjaciel odpowiednio odczytał moją prośbę, ruszył zgodnie ze mną i milczał, a ja w tym czasie mogłam zastanowić się nad tym, co opisać w dzisiejszym tekście.

Lubimy narzekać. Na sąsiadów, bo za głośno się kłócą. Na pogodę, bo kolejny dzień z rzędu pada deszcz, a szare chmury prawie opierają się o dachy. Na zbyt małą płacę i nudną pracę. Na małżonka, który nie jest już tak romantyczny jak na początku związku. Na rower, który akurat w dzień ważnego spotkania postanowił porzucić swój łańcuch, przez co trzeba było go prowadzić i przeklinać. Jest tyle rzeczy, na które można narzekać, co tak często czynimy.

- Nie masz może ochoty na donuty? - Pytanie Vincenta oderwało mnie od wstępu tekstu. Spojrzałam na niego, a wizja pączka z dziurką i nadzieniem kakaowym uczyniła mnie głodną. - Po drodze widziałem, że w Sol's Bakery jest dzisiaj na nie promocja.
Uśmiechnęłam się pogodnie i skinęłam głową.
- Oczywiście, że mam ochotę. Nawet na dwa.

Takie narzekanie jest wyrazem frustracji, kiedy nie możemy mieć wpływu na coś, co nas irytuje, ale ni potrafię zrozumieć, dlaczego narzekamy na coś, ci możemy zmienić, jeśli tylko weźmiemy los w swoje ręce.

- Które chcesz? - Kolejne pytanie sprowadziło mnie na ziemię, a przede mną stała witryna z wieloma rodzajami smakowitych wypieków.
Mogłam zadecydować, więc postanowiłam:
- Jeden kakaowy, a drugim mnie zaskocz.

Jeśli życzysz sobie, żeby coś się stało, to musisz się zatroszczyć o to, by się stało - tak rzekło zimowe jagnię w Triumfie owiec Leonie Swann. Takie małe, fikcyjne zwierzątko zdołało dostrzec, że samo proszenie o coś czasami nie wystarcza, by coś mieć. Czasami trzeba się o to postarać, użyć swojej mocy i dotrzeć do wyznaczonego sobie celu.

Zamyśliłam się i spojrzałam na przyjaciela.
- A czy ja nie powinnam również kupić ci jakiego pączka? No wiesz, w podziękowaniu za dzisiejszą pomoc z rowerem?
Vincent machnął tylko ręką.
- Daj spokój, to był drobiazg, naprawdę. Proszę, oto twój kakaowy donut. Drugi jest niespodzianką.

Nie wystarczy tylko narzekać na to, że z rowera spadł łańcuch i teraz trzeba iść pieszo. Należy spróbować naprawić samodzielnie to, co nagle się zatrzymali, a jeśli się nie uda, nie bać się zwrócić o pomoc do Najlepszego Przyjaciela. Należy zatroszczyć się o to, by rzeczy wróciły na swoje miejsce, by być szczęśliwym, a nie tylko narzekającym.

Malinowe nadzienie rozpłynęło się na moim języku, a na westchnęłam z zachwytu.
- Przez ciebie będę musiała zacząć więcej biegać. - Spojrzałam groźnie na Vincenta, który tylko się zaśmiał.
- Nie będziesz musiała, ze swoimi krągłościami i tak jesteś piękna.
Posłałam mu sójkę w bok i postawiłam kolejne kroki w stronę domu.

Życzę ci, byś umiał próbować i żeby przez to w twoim życiu działo się nie tylko to, co sobie życzysz, ale też to, o co się starasz. W końcu lepiej później żałować, że coś się nie udało, niż żałować, że się nawet nie spróbowało. Prawda?

1 komentarz:

  1. Awwwww, już uwielbiam ten cykl, a to dopiero drugie spotkanie z nimi. I kocham twojego Vincenta. Tak sobie myślę, że gdyby Razanno nie był członkiem mafii, byłby właśnie taką osobą;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń