Menu

środa, 4 kwietnia 2018

#04.04.




Lubię to. Lubię tamto. Lubię cię.

    Gdyby tylko nie być tak nadopiekuńczym, a może żywot byłby bardziej znośny. Jednak do mojej mamy to nie docierało, także zapewnienie, że zabrałam ze sobą jej ciasto, by poczęstować nim współlokatorów, nie brzmiało dla mnie szczerze.
     - Ale na pewno zabrałaś? - zapytała czwarty raz od początku naszej rozmowy, a ta trwała, od kiedy zasiadłam w pociągu na miejscu, które wskazał mi bilet i spokojnie sączyłam czarną kawę zakupioną w małej kawiarence na dworcu w miasteczku, w którym zaczęła się moja wyspiarska część życia.
     Westchnęłam i wypiłam łyk napoju, który zdążył już ostygnąć, mimo to wciąż smakował dobrze.
     - Tak, zabrałam, mam też te twoje roladki z tortilli i burritos. Nie martw się, o niczym nie zapomniałam.
     - A wzięłaś marmoladę z liczi dla Vincenta? - Jej niepokój byłby uroczy, gdyby nie przeciągał się także na mojego przyjaciela. - Dobrze wiesz, jak bardzo ją lubi.

    Wiele jest rzeczy, o których możemy powiedzieć. Jak o promieniach słońca, które budzą w wiosennych poranek. Jak o romantycznych balladach, których lubi się słuchać podczas spacerów do parku. Jak o tym jednym sklepie w okolicy, który zawsze dostarcza to, co potrzeba, gdy nadejdzie ochota na mleko czekoladowe o trzeciej w nocy.
     Są rzeczy, które człowiek lubi, choć wiążą się z nimi dość smutne wspomnienia. Jak ta huśtawka w rodzinnym mieście, z której raz się spadło i skręciło kostkę. Albo ten pomnik przed budynkiem szkoły, bo choć przed nim na twoich oczach pobito twojego przyjaciela, to ty nadal dostrzegasz w tym monumencie coś pięknego, co cały czas cię zachwyca.

     - Tak, mamo, wzięłam. Przecież doskonale wiesz, że jeśli nie przywiozę mu choć małego słoiczka, obrazi się na mnie i obniży mi wypłatę za bycie pokojówką.
     - Tylko go nie denerwuj, moje dziecko, bo gdzie na znajdę sobie drugiego takiego zięcia?
     Jęk wydobył się z moich ust, a ja przymknęłam oczy i powstrzymałam się przed powiedzeniem czegoś niekulturalnego. Poza martwieniem się moja mama była mistrzem w uważaniu, że ja i Vincent kiedyś się pobierzemy i będziemy szczęśliwą rodzinką z gromadką dzieci. Za nic miała to, że nawet nie tworzyłam z Najlepszym Przyjacielem pary. Moje lubienie Vincenta nie było takim lubieniem, jakiego pragnęła moją rodzicielka, nie wiedziałam jednak, co jej na to poradzić. Mogła tylko liczyć na to, że moje uczucie do tego Walijczyka się pogłębia i wtedy spełni się jej wielkie marzenie.
     - Może skupmy się teraz na mojej siostrze, dobrze? To ona w końcu jest w ciąży, nie ja.
     - O nią nie muszę się martwić - odparła mama. - To będzie jej drugie dziecko, Luna doskonale wie, co ją czeka. A tę czekoladę z żurawiną od taty to wzięłaś?
     Wciąż mówiła o mnie, jakbym naprawdę nie umiała wrócić z jednej rodziny do drugiej. A tak już od kilku lat robiłam.
     - Wzięłam, wzięłam, bez niej z domu bym nie wyszła.

     Ja też mam takie rzeczy, które lubię. Umiejscowione w czterech miastach, na trzech kontynentach. To przy nich zostały małe, szare krople mojej duszy i przy nich pozostaną, dopóki będę o tych rzeczach pamiętać, bo przecież te krople nie są horkruksami, które można by zniszczyć. Jedną z rzeczy, które lubię, nieważne gdzie jestem, jest jazda pociągiem. To mój ulubiony środek transportu. To podczas podróży nim jestem w stanie przeczytać książkę, która do mnie nie przemawia, odpisać miło na komentarze, które proszą się o bycie nieuprzejmym, czy też zebrać myśli przed napisaniem kolejnego tekstu, który nie byłby tylko bezsensowną gadką kobiety przed trzydziestką. Czasami jest mi smutno, że tak rzadko mam okazję na jazdę pociągiem, może gdyby odbywała się ona częściej, widziałabym świat w bardziej ciepłych odcieniach szarości?

     Mama chyba zrozumiała, że nie ma już o co pytać, to dlatego odezwała się odrobinę zrezygnowana:
     - No dobrze, skoro wszystko masz, to już ci nie przeszkadzam. Miłej podróży. Daj mi znać, jak dotrzesz do domu. No i może wpadnij niedługo ponownie.
     Uśmiechnęłam się pod nosem. Lubiłam spotykać się ze swoją liczną rodziną, wśród jej członków czułam się bardzo dobrze.
     - Postaram się wpaść jeszcze przed wakacjami, mamo. Kocham cię.
     - Ja ciebie też, skarbie. Wszyscy cię kochamy. A teraz rozłączanie się.
     - Dobrze. Pa.
     Poczekałam, aż odpowie, po czym zakończyłam rozmowę i schowałam telefon do torebki. Konwersacja z mamą trwała do pierwszego przystanku. Przez okno patrzyłam na niedawno odrestaurowany dworzec, a do mojego przedziału weszła kobieta w zbliżonym do mnie wieku wraz z córką, zajęły miejsce na ukos ode mnie.
     Dziewczynka nie odrywała ode mnie wzroku, co było dla mnie zrozumiałe, w końcu nie na każdym kroku, a szczególnie nie wśród niewielkich miasteczek, spotyka się Metyskę. To nie pierwsza taka sytuacja, dlatego tylko uśmiechnęłam się do dziecka i chwyciłam za kubek, by wypić resztę kawy i wyrzucić go do kosza.
     I wtedy mój telefon odezwał się ponownie.
     Tym razem dzwonił Vincent, pewnie ciekawy tego, czy wiozę ze sobą jeden z jego ulubionych smakołyków.
     - Cześć - przywitałam się. - Co słychać? Dom jeszcze stoi?
     Za każdym razem, gdy wyjeżdżałam do rodziny, zastanawiałam się, czy przyjaciele dobrze zajmują się swoim miejscem pracy i gośćmi, nie chciałam wracać do niczego. Zawsze liczyłam na dobre wieści, teraz też tak było.
     - Hej, stoi, gdzie stał, i nadal prosperuje. Dzwonię, by zapytać, czy będziesz o planowym czasie na miejscu, chętnie przejdę się po ciebie na dworzec.
     Zerknęłam na wyświetlacz nad przejściem do przedziału i odczytuję potrzebną informację.
     - Na razie nie mam żadnego opóźnienia, powinnam więc być o czasie. A co, chcesz mi ponieść torbę?
     Kątem oka zarejestrowałam, że dziewczynka przysunęła się na brzeg swojego miejsca i wpatrywała we mnie, chłonąc każde wypowiadane przeze mnie słowo. Mała ciekawska.
     - Nie, raczej chcę się jak najszybciej dorwać do marmolady z liczi twojej mamy. Bo wieziesz ją dla mnie, prawda?
     Westchnęłam, na co Vincent zaśmiał się po drugiej stronie słuchawki.
   - Po twojej reakcji sądzę, że tak. Bardzo mnie to cieszy, a i ciebie będzie mi miło zobaczyć.
     - Ta, na pewno. Dobrze wiem, że liczysz tylko na jedzenie.
    - Na ciebie też liczę, w końcu wieziesz mi jedzenie. W takim razie będę na ciebie czekał. Nic się nie zmieniłaś przez te kilka dni, prawda? Wiesz, chciałbym cię nadal umieć dojrzeć wśród tłumu.
     Podobne próby słodzenia mi nie działają już ani na moje myśli, ani na moje serce. Wiedziałam że mężczyzna będzie starał się być romantycznie miły, jeśli będzie czegoś chciał, przywykłam do tego i nie zareagowałam tak, jakby pewnie chciał.
    - Nie martw się, nie przefarbowała włosów na miętowo ani nie zrobiłam sobie na twarzy tatuażu, powinieneś mnie więc rozpoznać.
     - To dobrze. W takim razie do zobaczenia za dwie godziny, Tania.
     - Na razie.
     Zakończyłam kolejną rozmowę i wreszcie wypiłam kawę. Nie miałam jednak co liczyć na chwilę spokojną, bo oto ta mała dziewczynka, która była mną zafascynowana, usiadła na siedzeniu naprzeciwko mnie - nic sobie nie zrobiła ze słów matki, która kazała jej wrócić - i zadała niewinne, jak mogło by się wydawać, pytanie:
     - Przepraszam, ale ten pan, co dzwonił, to ktoś, kogo pani lubi?
     Nie mogła mieć więcej niż siedem lat. Jasne włosy związane miała w dwa warkoczyki, na jej twarzyczce malowało się szczere zainteresowanie. Jakoś nie umiałam powiedzieć jej, by dała mi spokój i zajęła się jakąś zabawą.
     - Tak, to był mój przyjaciel, którego lubię. Dzwonił, bo chciał wiedzieć, o której będę wysiadać, bo chce po mnie wyjść na dworzec.
     - A czy mówi mu pani, że go pani lubi?
    Kolejne jakże proste pytanie, a jednak potrzebowałam chwili zastanowienia, by stworzyć dla niego odpowiedź.
    - Nie.
    - Dlaczego?
     Ciekawość dziecka wzrosła, po widziałam po tym, że dziewczynka pochyliła się bardziej w moją stronę. 
     - Ponieważ dobrze o tym wie.
     Właściwie to nie pamiętałam, bym choć raz powiedziała Vincentowi głośno, że go lubię. Dowiedział się, że jest moim Najlepszym Przyjacielem, bo powiedziałam mu o tym, kiedy zaproponował mi, bym zamieszkała w domu jego i Chloe. Byłam pewna, że wie o moim lubieniu, bo przecież to wyrażały moje gesty. A przynajmniej tak mi się wydawało.
     - Ale na pewno zrobi mu się miło, kiedy mu to pani głośno powie - oznajmiła dziewczynka i uśmiechnęła się, pokazując mi swoje mleczne zęby. - Ja swoim przyjaciołom ze szkoły często mówię, że ich lubię, dzięki temu jest im miło.
     - Dziękuję za radę. - Również się uśmiechnęłam. - Zastosuję ją, jak tylko zobaczę mojego przyjaciela.
     Zadowolona z moich słów dziewczynka zsunęła się z siedzenia i ruszyła do mamy, nie mówiąc mi nic więcej, to kobieta spojrzała na mnie przepraszająco.
     - Proszę wybaczyć, ona często prawo ludziom podobne nauki.
     - Nie szkodzi. - Machnęłam ręką, chcąc dać do zrozumienia, że naprawdę nic się nie stało. - To mądre dziecko, chyba warto go posłuchać.
     No właśnie. Na kolejnym przystanku matka z córką wysiadły - dziewczynka pomachała mi na do widzenia - a ja wśród notatek na telefonie zaczęłam tworzyć dzisiejszy blogowy tekst. Z każdą sekundą byłam bliżej swojego walijskiego raju.

     Nie tylko rzeczy się lubi lub też nie. To samo tyczy się ludzi, choć z nimi jest to bardziej skomplikowane. Lubienie kogoś może mieć różne wymiary, czasami trudno jest wyjaśnić, dlaczego się pojawiło. Ale - jak to pokazała mi pewną kilkuletnia dziewczynka - naszym problemem jest to, że za rzadko mówimy innym, że ich lubimy, a to przecież nie takie trudne do wymówienia słowa.
     "Lubię cię."
     Za nimi może kryć się czasami kłamstwo, ale czy zawsze należy podchodzić do drugiego człowieka jak do wroga, któremu nie należy ufać, bo jest gotów zniszczyć cudze życie? Nie. Nie każdy pragnie krzywdy drugiego. Wolę myśleć, że "lubię cię", które słyszę, jest szczere i prawdziwe. Tylko takim "lubię cię" obdarzam innych ludzi, bo wiem, jaką przyjemność może sprawić to obu stronom.
     "Lubię cię."

     Kiedy pociąg zatrzymał się u mojego celu, prawie wyskoczyłam z wagonu i prawie od razu dostrzegłam Vincenta, który machał w moim kierunku i uśmiechał się w swój vincentowy sposób.
    Nim cokolwiek powiedział na powitanie, przytuliłam się do niego i powiedziałam to, co powinien usłyszeć.
     - Cześć, Vincent. Lubię cię.
     Niepewny odwzajemnił uścisk.
     - Nie wiem, o co chodzi, ale też cię lubię, Tania. Masz tę marmoladę?

    Życzę ci, abyś miał obok siebie kogoś, komu możesz powiedzieć "lubię cię" bez żadnego naginania rzeczywistości i od kogo dostaniesz takie samo uczucie. Lubmy się, może wtedy świat będzie niesamowicie piękny.  

1 komentarz:

  1. Awwww, urocze. Wpadłam tu na moment w chwili oddechu od wyczynów Yoru, którą poznasz przy najbliższym wyzwaniu GPK, a która już mi ostro gra na nerwach. Naprawdę bawi mnie to, jak mężczyźni się dają złapać na jedzenie - miałam ostatnio taką sytuację dwa razy w tekście pisanym razem z Leuke, chociaż tam to po prostu rodzinne. Poza tym Vincent jest uroczy, chociaż ja nadal widzę tam Razanno. I trochę mnie to dźga w bok, przez co może się coś urodzić, gdy wrócę do PW. Sama jestem ciekawa.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń