Nietakt nietaktem, ale emocjonalna dziecinność może niszczyć
Mimo przyjścia wiosny i ciepła, które w tej część Wysp było niespotykane, nie miałam w sobie zbyt wiele radości. Po części była to wina kierownika, który badał próbował się zrehabilitować za swoją wpadkę i umizgiwał mi, donosząc kolejne segregatory do obróbki, a po części tego, że nie lubiłam, kiedy termometr pokazywał więcej niż dwadzieścia pięć stopni Celsjusza. Byłam dzieckiem chłodu, to dlatego już tęskniłam za zina, choć przecież niedawno się wszędzie panoszyła.
Jedną z małych przyjemności, jakie starałam się znaleźć w takie dni, było odwiedzanie sklepiku nieopodal, gdzie było wszystko, a rzadko kiedy były tłumy. Do tego pracownicy byli mili, najbardziej ten z nich, który tydzień temu znalazł dla mnie mój ulubiony napój.
Dziś też trafiłam na jego zmianę, co mnie zaskoczyło - sądziłam, że raczej będzie go można spotkać rano - ale też i poprawiło humor, gdy przywitał mnie uśmiechem, kiedy tylko przekroczyłam próg sklepu i na niego spojrzałam.
- Dzisiaj pani napój nie jest w promocji, znajdzie go więc pani w alejce z piciem.
Odwzajemniłam uśmiech, podziękowałam za tę informację i ruszyłam tam, gdzie mogłam znaleźć to, na co miałam tego popołudnia ochotę.
Solone krakersy znalazłam szybko, tuliłam je w palcach i przeszłam do małego działu słodyczy, by porwać z niego paczkę żelek. Nie było mi to jednak dane tak szybko.
Ludzie są różni. Taka prawda, którą chyba wszyscy znamy. Wśród nas są osoby, które źle odczytują sytuację i atmosferę, przez co często zaliczają salonowe faux pas. Są oni nietaktowne, co będziemy w stanie im wybaczyć, jeśli zobaczyny i zrozumiemy, że ich celem nie było obrażenie kogoś czy zaczęcie niedelikatnego tematu. Ale wśród ludzi, którzy obrażają innych lub mocno zakłócają czyjąś strefę komfortu, są również osoby, które robią to z czystą premedytacją. A spotkanie z nimi może zniszczyć nie tylko humor, ale i samoocenę.
Poza mną akurat w tej alejce stała grupka pięciu chłopców. Jak na moje oko nie byli jeszcze uczniami college'u, ale chyba wydawało im się, że są moimi rówieśnikami, kiedy zbiorowo prześlizgnęli się wzrokiem po moim ciele i głośno skomentowali mój wygląd. Ich komentarze puściłam mimo uszu i sięgnęłam po słodycze.
Wówczas ten, który wydał mi się liderem tej grupy, zbliżył się do mnie i bez zająknięcia wypalił:
- Sorry, jesteś może lesbą?
Zatkało mnie. Przez sekundy, które ciągnęły się w nieskończoność, jego słowa próbowały przebić się do mojego mózgu. Nawet kiedy im się to udało, nie rozumiałam, co powiedział. Nie umiałam stwierdzić, dlaczego w ogóle tak bardzo wszedł w moją przestrzeń osobistą i był tak wścibski.
- Słucham?
Chłopak zaśmiał się i spojrzał na swoich kolegów, którzy rechotali i posylali sobie nawzajem sójki.
- Słyszałaś. Pytałem, czy jesteś lesbijką. Odpowiadaj więc.
Teraz dotarło to do mnie szybciej. Bez ogródek pytał o rzecz, która była jedną z najbardziej intymnych, o której obcym się nie mówiło, jeśli nie chciało się zwracać na siebie uwagi.
A ja nauczyłam się, że za często mogę znaleźć się w centrum czyjegoś zainteresowania, dlatego powinnam się pilnować jak najczęściej.
Ta niedelikatność nie wynika z braku wyczucia, a całkowitego braku kultury i poszanowania czyjeś przestrzeni. Często napędzana jest przez chęć zaimponowania równolatkom lub komuś, kto się podoba. Towarzyszy jej dość wulgarny język i śmiech, który nie należy do przyjemnych dla uszu. Zazwyczaj unikam ludzi, którzy mogliby wziąć sobie mnie na cel, by wciągnąć mnie w scenę, gdzie spróbuje się kogoś poniżyć.
- Nie wydaje mi się, byśmy się znali i byli ze sobą na "ty". Poza tym nie wydaje mi się, byś miał, chłopcze, jakiekolwiek prawo, by pytać mnie o coś podobnego. Pozwól więc, że nie odpowiem. A teraz przepraszam, chcę przejść.
Wiedziałam, że lepszym rozwiązaniem byłoby odwrócić się na pięcie i zawrócić tą samą drogą, którą weszłam w alejke, ale w moich żyłach krasula już adrenalina, potrzebowałam więc pozostać na polu bitwy.
- Ej no, nie bądź taka, skarbie. - Chlopak zaśmiał się ponownie. - Powiedz, czy jesteś. Normalna laska nie nosi przecież czegoś takiego. - Wskazał palcem na moja lewą dłoń. - A jeśli nią jesteś, to przecież i tak będziemy się mogli zabawić.
Jakby moja garsonka nie mówiła mu nic o tym, że jestem poważnym pracownikiem, który nie zabawia się z nastolatkami.
Spojrzałam na dłoń i zmarszczyłam lekko czoło. Fakt, od kilku dni nosiłam na kciuku lewej dłoni pierścionek, ale nie mówił on nic o mojej orientacji. Wiedziałam, że mógł on zostać odebrany jako symbol mojego homoseksualizmu, ale wyjaśnienie, dlaczego go noszę, było inne.
- O to chodzi - powiedziałam że ściągnęłam pierścionek wygladajacy jak złota obrączka, i założyłam go tam, gdzie powinien być. Na palec serdeczny. - Wybaczcie, że was zawiodłam, ale to moja ślubna obrączka. Jest trochę za duża, jak widzicie, więc noszę ją na kciuku, by mój mąż nie myślał, że już go nie kocham. Przepraszam, że was rozczarowałam.
Ale dlaczego o tym piszę? Bo właśnie dzisiaj nie uniknęłam takiej sytuacji. Czy pogorszyła ona mój humor? Nie, bo udało mi się z niej wybrnąć, choć przy tym skłamałam (co chyba zostałoby mi wybaczone, gdyby prowokator się o tym dowiedział). Stało się to dlatego, że nie straciłam głowy, kiedy ktoś starał się mi dopiec swoim brakiem kultury. Wiem jednak dobrze, że nie każdy poradziłby sobie w podobnej sytuacji.
Może warto - jeśli już będziemy wplątani w tę niekomfortową sytuację - nie uważać od razu, że jesteśmy na przegranej pozycji. Nie należy pokazać, że zostało się wystraszonym i pozbawionym poczucia bezpieczeństwa. To dla prowodyra może być okazja do zaimponowania innym, należy wówczas pokazać mu, że nie ma nad nami władzy. Dopóki ktoś nie będzie mógł nas kontrolować, nie będzie czuł się się dobrze.
Nastolatkowie zmyli się dość szybko, porzucając puszki z colą, ja zrobiłam zakupy, podziękowałam za słowa podziwu, którymi obdarzył mnie pracownik sklepu - według plakietki ma na imię Aiden - i ruszyłam do domu, gdzie pewnie czekał na mnie mały obiad i ręczniki do układania.
Ze swoich współlokatorów spotkałam tylko Vincenta, który stał przy kuchence i odgrzewał pachnącą zielonymi warzywami zupę. Dostrzegł mnie, gdy tylko postawiłam stopę w pomieszczeniu. Uśmiechnął się i już chciał podejść, by ucałować w policzek na powitanie, kiedy powiedzialam:
- Jestem lesbijką.
- Kłamiesz.
Vin zna mnie sześć lat, doskonale wie, jaka jestem, co lubię. Zna moje myśli czasami szybciej, niż się one zarysują w mojej głowie. Nie mógł się więc pomylić, jeśli chodzi o moją orientację.
- Skąd to wiesz?
- Naprawdę muszę ci to wyjaśniać?
Nie musiał. Dobrze wiedzieliśmy, jak wygląda prawda.
- Nie, nie musisz.
- Ok. Ale skąd w ogóle to stwierdzenie?
Wyjaśniłam mi, co miało miejsce, jedyną reakcją było uniesienie brwi w momencie, gdy mówiłam o mężu.
- Naprawdę łyknęli to, że jesteś zamężna?
Wzruszyłam ramionami.
- Chyba tak, jeśli mówimy o tych młodych. Pracownik sklepu chyba miał co do tego wątpliwości.
- Gdyby twoja mama cud słyszała, pewnie powiedziałaby, że to ja jestem owym mężem.
- Jak bardzo by się pomyliła.
Vincent zaśmiał się i wyłączył palnik. Znad garnka unosiła się gęsta para.
- Bardzo zgłodniałaś? Siadaj do stołu, zaraz ci nałożę.
Sytuacja, która lekko wybiła mnie z równowagi, dość szybko stała się nieistotna. Bo czy warto zawracać sobie głowę kimś, komu zależy tylko na poniżeniu, a nie egzystencji z innym czlowiekiem? Raczej nie.
Życzę ci, byś jak najrzadziej brał udział w sytuacjach, kiedy ktoś nie jest nietaktowny, ale świadomie złośliwy i wścibski. A jeśli już, z jakiegoś powodu się znajdziesz, nie zapominaj o tym, że nie jesteś kimś, kogo można obrażać. Jesteś sobą. Wspabiala istotą, z którą należy się liczyć i do której odnosi się z szacunkiem. Pamiętaj o szacunku do drugiego człowieka, a nikt nie zdoła cię dotknąć swoim brakiem kultury.
Wieczór minął przyjemniej niż wypad do do sklepu. I tylko zmięta kartka w mojej torebce mogła przypominać mi o tym, co miało miejsce tej środy, a co może zapoczątkować coś zupełnie nowego.
Tania jest ode mnie lepsza. Ja mrożę spojrzeniem i mijam z wyniosłym milczeniem, albo prycham z niesmakiem na takich ludzi. Wkurzają mnie, zwłaszcza smarkacze, którym się wydaje nie wiadomo co.
OdpowiedzUsuńW sumie z Vincenta byłby dobry mąż. I obiad przyszykuje i w ogóle, ale mnie ta kartka zaintrygowała. Wyczuwam Aidena i aż sobie przypominam kawałek zabazgranego CV w szafce z dezynfekcją.
Pozdrawiam