Menu

środa, 23 maja 2018

#23.05.



Niektórzy powinni być na zawsze

     Kolejny ręcznik złożony na kostkę wylądował na stosie swoich poprzedników. W kolejce czekała świeżo wyprana pościel oraz kilka prześcieradeł. Tym razem nie szykowała nam się zbyt duża grupa gości, aczkolwiek należało przywitać ją zgodnie z przyjętymi standardami. 
     Miło mi, kiedy mogę spędzać popołudnie w ten sposób, odciążając przyjaciół i mając swój udział w domu gościnnym, czuję się wtedy lepszym człowiekiem.
    Następny ręcznik znalazł sięsię kupce, a do domu wszedł Vincent, dzierżąc w obu dłoniach reklamówki. Uśmiechnęłam skd złośliwie na ten widok. Nie zawsze to ja muszę po pracy wlec się do sklepu, czasami spada to na mojego Najlepszego Przyjaciela, co nie napawa mnie jednak smutkiem.
     - Wyglądasz, jakbyś miał zaraz wypluć płuca - powiedziałam zamiast powitania i porzuciłam ręczniki, by pomóc w rozpakowaniu. 
     - Nieprawda, wyglądam świetnie - odparł Vin i cmoknął mnie przelotnie w policzek, wyciągając z jednej z toreb banany. - Proszę, to do twoich dzisiejszych ciastek. Pan Michael naprawdę chce mieć coś takiego na swoim przyjęciu?
     Pan Michael to mój tata. Mimo nalegań moich, jak i taty, Vincent nigdy nie zwrócił się do niego wprost po imieniu, bo jak twierdzi, to byłaby oznaka braku szacunku.
     - Tak, naprawdę. 
     - A rozmawiałaś z nim już?
     - Oczywiście. Złożyłam życzenia tak wylewnie, że się prawie wzruszył i kazał mi przestać, bo łzy mu nie przystoją. Kazał podziękować za waszą kartkę i powiedzieć, że za te pięćdziesiąt funtów, które dostał, kupi dobrą whisky i wypije ją z wami, jak przyjedzie do nas pod koniec lipca.
     Vincent uśmiechnął się szeroko.
     - To ja go trzymam w takim razie za słowo. - Schował do lodówki karton z sojowym mlekiem. - A ty? Kupiłaś już bilet do domu? O której w piątek jedziesz?
     - Kupiłam, kupiłam. Jadę zaraz po pracy, a wracam w niedzielę wieczorem. I nie musisz mnie odbierać z dworca, chętnie się przejdę.
     - Oho, czyli to oznacza cały weekend bez Aidena?
     Westchnęłam. To, że większość moich rozmów z Vincentem zahacza o temat mężczyzny, z którym się spotykam, naprawdę zaczynało mnie irytować.
     - Tak, to właśnie to oznacza. Co, pewnie cię to cieszy, prawda?
      Nie odpowiedział, tylko wyciągnął z szafki miskę i dość poważnym głosem nakazał mi:
     - Masz, rób te ciastka, musimy sprawdzić, czy nie otrujesz swojego taty w parę dni po pięćdziesiątych urodzinach.
     Na ten przytyk przewróciłam tylko oczami i wzięłam się do pracy. Zakupy zostały pochowane, na blacie wyspy znalazły się cztery potrzebne mi składniki oraz blacha z wyłożonym na niej i nasmarowany tłuszczem papierem. Kiedy ja dziabałam widelcem banany, Vin załączył piekarnik.
     - Pójdę dokończyć składanie.
     Kiwnęłam mu głową, a on wyszedł z kuchni. Dodałam do bananów płatki owsiane, dokładnie wymieszałam i wysyłałam trochę słonecznika oraz pestek dyni. Z gotowej masy ulepiłam okrągłe ciastka i ułożyłam w równej odległości na blasze. Gdy piekarnik się nagrzał, wsunelam blachę do jego ciepłego wnętrza, umyłam miskę i widelec, a mając prawie dwadzieścia minut czasu, zanim ciastka będą dobre, przeszłam do swojego pokoju, by przepisać z zeszytu dzisiejszy felieton.

     Żyjemy wśród innych ludzi. Tak po prostu jest. Nie zamierzam wdawać się w filozoficzną dyskusję na temat tego, czy człowiek z natury swojej jest wyobcowany, czy też nie, bo przechodziłam przez to na studiach i od tamtej pory moje zdanie się nie zmieniło. Żyjemy wśród innych ludzi, nieważne czy się to nam podoba, czy też nie.
     Możemy narzekać na to, jacy są inni, ale są w naszym życiu ludzie, którzy są dla nas istotni, ważni. To osoby, którym ufamy, które lubimy i kochany, które wspierają nas, kiedy trzeba, i dają nam spokój, gdy o to poprosimy. Są osoby, które powinny być nam dane - przynajmniej naszym zdaniem - już na zawsze.
     Jedną z takich osób w moim życiu jest mój tata. Mężczyzna, który pomimo młodego wieku wziął odpowiedzialność za swoją rodzinę i wyjechał do pracy, byle zapewnić jej jak najlepszy byt. Mężczyzna, który nie pozwolił mi się poddać, gdy coś mi nie wychodziło. Mężczyzna, który nie bał się zmierzyć z moimi decyzjami, choć niektóre z nich mogły wydać mu się absurdalne. Mój tata, dla którego sama nauczyłam się jazdy na rowerze, byle tylko sprawić mu niespodziankę po kolejnym powrocie z zagranicy.
    Mój tata, który ma dzisiaj urodziny. Któremu życzę wszystkiego, co najlepsze. By zawsze był sobą. By zdobywał kolejne szczyty, przeczytał kolejne kryminały, by obdarzał miłością i czułością kolejne swoje wnuki. By był dla mnie i rodziny już na zawsze. 
     A tobie, Czytelniku, życzę, by twoi rodzice nie byli wrogami, ale właśnie osobami, bez których nie wyobrażasz sobie życia.

     Opublikowałam właśnie wpis, gdy ktoś zapukał do moich drzwi.
     - Ciastka są już chyba gotowe! - zawołał Nick. - Mogę je już jeść?
     - Idę! - odparłam, klapnęłam laptop i wyszłam z pokoju, by w kuchni zastać wszystkich przyjaciół siedzących przy stole i czekających na mały deser z kubkami mleka w rękach.
     Ciastka się udały, do tego smakowały wyśmienicie. Miałam nadzieję, że tacie również zasmakują, a jego przyjęcie urodzinowe będzie wspaniałym wydarzeniem zbliżającego się weekendu. 

1 komentarz:

  1. Nieco się wzruszyłam, gdy przeczytałam felieton. Widać, jak bardzo Tania kocha swojego tatę i to jest piękne. A Vincent trochę przesadza z tą zazdrością.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń