Menu

środa, 30 maja 2018

#30.05.



Let's try again and say goodbye


     Pogoda nie zachęcał, by udawać się na jakiekolwiek przejażdżki czy spacery. To dlatego byłam zdziwiona, że w tym deszczu, z wiszącą w powietrzu burzą, Vincent jak gdyby nigdy nic prowadził samochód, a nawet się uśmiechał, wykonując tę czynność. Przyglądałam mu się uważnie i zachodziłam w głowę, dlaczego zgodził się spełnić moją prośbę, choć wyraźnie rano zaznaczyłam, że jeżeli warunki na zewnątrz na to nie pozwolą, nie udam się dzisiaj tam, gdzie po pracy zamierzałam się udać.
     – Mogłabyś przestać tak na mnie patrzeć? – zapytał, kiedy od dobrych kilku minut nie odwróciłam wzroku od jego twarzy, a cisza w aucie zaczynała być lekko nieznośna. – Czyżbym miał odrobinę lukru na policzku? – Uśmiechnął się, na co odpowiedziałam w podobny sposób.
     – Nie, nie pobrudziłeś się, przecież nie jesteś już dzieckiem – odpowiedziałam. To prawda, że lukrem z pączka łatwo się pobrudzić, ale Vincent miał tę zdolność niebrudzenia się podczas jedzenia. Czego nie można było powiedzieć o mnie. – W ogóle to dziękuję, że przywiozłeś mi coś słodkiego w ramach deseru przed obiadem. Wiesz, że nie musiałeś, prawda?
     Uśmiechnął się i posłał mi krótkie spojrzenie. Jego oczy wydawały mi się bardziej granatowe niż niebieskie, ale to może wina – lub zasługa, bo wyglądały pięknie – tego, że poza nami szare chmury opadły tak nisko, że tworzyły klosz nad miastem, oddzielając je skutecznie od słońca. Dziwiłam się, że do tej pory żadna panna nie zakochała się w tych oczach, a mój Najlepszy Przyjaciel pozostawał singlem. Nie to jednak mogło zaprzątać moje myśli dzisiejszego dnia. Było coś innego, do czego chyba zmusiłam Vincenta, choć zapewniał, że było inaczej.
     – Nie musiałem, ale chciałem. Znając ciebie, i tak byś się tam wybrała, nie zważając na deszcz. A tak, dzięki mnie nie zmokniesz. Powinnaś być mi za to wdzięczna.
     – Przecież wiesz, że jestem. Dziękuję, Vin.
      Byliśmy już niedaleko celu. Mężczyzna zaparkował przy krawężniku i zwrócił się w moją stronę.
      – Mam iść z tobą?
     Zaprzeczyłam szybkim ruchem głowy. Nie znał go tak dobrze jak ja, poza tym niektóre rzeczy wolałam zrobić sama, w ciszy, spokoju i poddając się uczuciu nostalgii i melancholii.
     – Rozumiem. – Widziałam, że naprawdę rozumie. W końcu rozumiał mnie jak nikt inny. – W takim razie trzymaj. – Sięgnął na tylne siedzenie po reklamówkę i podał mi ją. – Są tam dwa średniej wielkości, białe znicze i zapalniczka. – Gdy przejęłam od niego torbę, ponownie sięgnął za siebie, tym razem po parasolkę. – A to, żebyś nie zmokła. – Uśmiechnął się. – Zaczekam tutaj, a ty się nie spiesz.Miej tyle czasu, ile potrzebujesz.
     – Dziękuję.
     Wysiadłam, rozpostarłam parasol i ruszyłam ścieżką na miejsce wiecznego spoczynku mojego kolegi ze studiów, który odszedł za wcześnie, a dzisiaj obchodziłby swoje urodziny.
      Przez kilka tygodni nie wiedziałam, dlaczego zmarł. Wokół jego śmierci pojawiło się kilka teorii, do tego wmieszana była policja, która miała ustalić szczegóły. Do tej pory nie mam pewności, co do wydarzeń, ale nie potrzebuję wiedzieć. Najważniejsze jest dla mnie to, bym o nim pamiętała. To dlatego odwiedzam jego grób trzy razy w roku, choć pierwszy raz był naprawdę ciężki.
     
    Pożegnanie. Ten moment, kiedy trzeba się z kimś rozstać, powiedzieć mu: Do widzenia!. Pożegnania nie powinny być czymś smutnym, przecież codziennie żegnamy się z domownikami, wychodząc do szkoły czy pracy. Pożegnanie następuje także po zakończeniu zajęć czy pracy, także wszystkie spotkania mają swoją chwilę pożegnania.
     Ale nie wszystkie pożegnania są miłe. Niektóre są ostateczne, do tego z kimś, kto nie zdoła na nie odpowiedzieć, bo jest już martwy. Takie pożegnanie pełne jest bólu i smutku, a także łez i żalu, że ta osoba już odeszła. Oczywiście mogą być ludzie, których śmierć przyniesie ulgę, ale dzisiaj chcę rozpatrzeć przypadek pożegnania z osobą, którą lubiłam i której śmierci przez długi czas nie rozumiałam.
     Musiało minąć sporo czasu, nim udałam się na cmentarz, by pożegnać go ostatni raz 
– na pogrzeb nie poszłam, bo byłam poza krajem i powiedzieć, że będę tęsknić i o nim pamiętać. Musiałam spróbować dwa razy, nim udało mi się to zrobić. To pożegnanie było jednym z najsmutniejszych w moim życiu, ale kiedy do niego doszło, mogłam znowu spokojnie zasnąć, bez uciążliwego poczucia winy, że gdybym była na miejscu, mogłabym coś zrobić.
     Pożegnania bywają trudne, ale są częścią naszego życia. Nie uciekniemy od nich, więc róbmy wszystko, by nigdy nie następowały w złej atmosferze.
     Życzę ci, byś umiał się żegnać z każdym, a ostatnie pożegnania nie przynosiły poczucia winy, a podziękowanie za życie kogoś, kto był dla ciebie ważny. 

     Żałowałam, że nie udało mi się po pracy zajść do kwiaciarni, by kupić mały bukiet goździków, ale to uczucie szybko minęło – zważając na to, jak bardzo pada, kwiatki pewnie nie dotrwałyby do rana.
    Porzucam więc myśl o nich i walcząc z wiatrem, zapalam przed nagrobkiem kolegi oba znicze, które kupił dla mnie Vincent. Poświęcam chwilę na to, by pomodlić się za duszę zmarłego i opowiedzieć mu, co się u mnie ostatnio działo. Na tym opierała się nasza znajomość – na nieustannych rozmowach o wszystkim. Trudno było nas nazwać przyjaciółmi, bo nie dzieliliśmy się swoimi sekretami, a jedynie opiniami na różne tematy, ale dla mnie był partnerem do konwersacji przy drinku. Tęskniłam za nim i jego zdaniem, ale miałam nadzieję, że tam, gdzie jest teraz, znalazł dla siebie równie dobrego kompana i nadal może dyskutować o polityce, sporcie, biologii i etyce.
     Deszcz zamienił się w mżawkę, kiedy wracałam do samochodu. Szłam wolnym krokiem, z daleka widziałam Vincenta, który wysiadł z samochodu i, mając kaptur na głowie, przyglądał się, jak do niego idę. Uśmiechnął się delikatnie, gdy znalazłam się na tyle blisko, by mógł wyciągnąć ku mnie ramiona. Zrozumiałam, o co chodzi, pozwoliłam sobie zbliżyć się jeszcze bardziej, by mnie objął i przytulił. Pachniał świeżością i sobą – mieszanką, która działała na mnie kojąco zawsze i wszędzie.
     – Powiedziałaś mu, co chciałaś?
     – Tak.
     – A życzenia złożyłaś?
      Spojrzałam na przyjaciela i żachnęłam się.
      – No oczywiście. Przecież właśnie po to tu przyjechałam.
      Nie miałam nic przeciwko pocałunkowi, który złożył na moim czole. Vincent stanowił stały punkt mojej teraźniejszości, przy nim nie musiałam się za bardzo czymkolwiek martwić. Dziękowałam za to, że jest i prosiłam, by był przy mnie tak długo, jak to możliwe.
      – Zgłodniałaś w końcu? – zapytał mnie, kiedy powoli wyślizgnęłam się z jego objęć.
      – Może. Dlaczego pytasz?
      – Miałem nadzieję, że pączek zdołał cię zapchać, bo wiesz, dzisiaj to Nick z Mattem są odpowiedzialni za obiad, a dobrze wiemy, jak to u nich jest z gotowaniem.
      Zaśmiałam się, a Vincent otworzył przede mną drzwi.
      – Damy radę. Wystarczy, że zaciśniemy zęby i przełkniemy to, co upichcili, będzie dobrze.
      – Trzymam cię za słowo.
      Ruszyliśmy w drogę powrotną, pozostawiając za sobą teren cmentarza, ale nie porzucając pamięci o tym, kogo dzisiaj odwiedziłam.
      Pożegnania bywają smutne. Dlatego ja chciałam skupiać się na tym, by kogoś poznawać. A że miałam taką okazję z jedną osobą, postanowiłam dobrze ją wykorzystać.
       

1 komentarz:

  1. Zapomniałam o komentarzu? A, bo jechałam zaraz do pracy, a w tamtą środę był sajgon i musiałam zapomnieć przez to wszystko. Poruszyło mnie to, zwłaszcza, że jak wiesz, sama niedawno musiałam sprostać pożegnaniu, którego się nie spodziewałam. Naprawdę lubię te teksty, są mi bardzo bliskie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń