Menu

poniedziałek, 25 czerwca 2018

That's not what I wish

     *za GPK 97
     
     Nie chciałem się budzić. Nie chodziło o to, że się nie wyspałem - po tym, jak wróciłem późno w nocy z wycieczki, od razu rzuciłem się do wyra i zasnąłem - ale o to, że bardzo nie chciałem mieć znowu do czynienia z rzeczywistością, bo ta była dla mnie zbyt brutalna. Może i byłem - za wynikiem postępu i kradzieży - jednym z najsilniejszych czarowników obecnych czasów, ale też zachowałem w sobie coś z człowieka, co pokazały ostatnie wydarzenia i przez co teraz okropnie bolało mnie serce.
     Nie chciałem budzić się z tego płytkiego snu, ale czułem, że muszę, inaczej ci, którzy byli obok i nade mną, nie dadzą mi spokoju.
     Powoli uniosłem jedną powiekę, nie dając się jasnemu światłu, które chciało mnie porazić, a do niej dołączyła jej siostra. Parę sekund to potrwało, ale udało mi się nie stracić umiejętności widzenia. Jak dobrze - po tym, jak całkowicie, choć metaforycznie, pozbawiono mnie całego serca, nie chciałem tracić już nic więcej.
     Kiedy już patrzyłem jak na istotę żyjąca przystało, dostrzegłem, a nie tylko wyczułem, znajome twarze zawieszone nad moją głową. Skrzywiłem się lekko.
     - Jak długo zamierzacie stać nad moim łóżkiem jak banda zboczeńców? - zapytałem i prawie odrzuciłem od siebie kołdrę, w porę jednak zdałem sobie sprawę z tego, że jestem nagi. Westchnąłem. - Gdzie moje spodnie?
     Kurt, najbardziej posłuszny że wszystkich moich złoczyńców, rozejrzał się po moim wagonie, a dostrzegłszy parę granatowych dresów przewieszoną przez oparcie jedynego krzesła, jakie posiadałem w tym miejscu - inne spotkał niedawno zły los - chwycił za nie i przyniósł mi je prawie prosto po nos niczym jakiś pies patyk do aportowania.
     Uniosłem brew, ale nie skomentowałem  tego zachowania. Dobrze wiedziałem, że Kurt już po prostu taki jest - grzeczny, poukładany, a przy tym zabójczy - co nie zmieniało faktu, że czasem działał mi na nerwy.
     - Dzięki. - Całkowicie usiadłem na łóżku, teraz gotowy, by z niego wstać i ubrać się w normalny sposób, ale żaden z cyrkowców się nie poruszył. - Co was do mnie sprowadza? - zapytałem, wciągając spodnie pod kołdrę i tak je ubierając.
     Mógłbym pokazać się pracownikom goły, bo nie wstydziłem się swojego ciała, ale niektóre z akrobatek pewnie zaczęłyby piszczeć i zasłaniać sobie oczy na widok męskich genitaliów. Cnotki, które były pierwsze do siekania nożem widzów. Hipokrytki, jak my wszyscy.
     - Mamy problem, dyrektorku - wyjaśnił Cedric, zakładając przed sobą ramiona, a koszulka prawie pękła mu na bicepsach.
     Westchnąłem. Udało mi się włożyć dresy, ale następnym razem, jak sytuacja się powtórzy, obiecałem sobie zrobić to jak na ludzia przystało, nie dbając o to, że ktoś właśnie na mnie patrzy.
     - O co chodzi?
     - Znaleźliśmy trupa.
     Opuściłem w końcu wyrko, czym zmusiłem cyrkowców do odsunięcia się, i spojrzałem uważnie na każdego z nich. Nikt nie dodał nic więcej.
     - Czy ja dobrze rozumiem? Mówicie, że "znaleźliście trupa", a nie, że zrobiliście z jakiegoś człowieka trupa, tak?
     Musiałem się upewnić - szczerze mówiąc, zabrzmiało to dla mnie niedorzecznie. Moi pracownicy byli sadystami lubującymi się w zabijaniu na przeróżne sposoby, nie kimś, kto znajduje ciała podczas spaceru.
     - Tak, znaleźliśmy - odpowiedziała Diaz, jedyna z kobiet-cyrkowców, która nie bała się zabierać głosu w mojej obecności. Może to przez jej brodę? - Jest na skraju lasu. Dobrze dyrektor wie, że my masakrujemy ciała, a to znalezione ma tylko dwie rany postrzałowe. Na czole i na sercu.
     Minąłem pracowników i stanąłem przy stoliku, chcąc napić się wody z dzbanka, który zawsze na nim stał, i pozbyć się piasku z gardła. Nim się jednak napiłem, mój wzrok powędrował ku stojącej nieopodal drzwi wazie - rodzinnej pamiątce, którą zabrałem ze sobą po tym, jak zniszczyłem najbliższych. Mógłbym przysiąc, że światła, które grały na jej powierzchni, układały się w jedno słowo.
     "Perdone"
    Albo tylko mi się tak wydawało.
     - Co to ma ze mną wspólnego? - Coś musiało, skoro Cedric i spółka nie wzięli się do ćwiartowania zwłok i zabawy nimi.
     Przez sekundy panowała cisza, w końcu Kurt odchrząknął i wyjaśnił:
     - Wydaje się nam, że to jest ten policjant, o którym mówiła ta kobieta, de Sanchez. Ten, który deptał nam po piętach, by udowodnić, że pozostawiamy za sobą pas śmierci. 
     Aż musiałem oprzeć się o blat, tak bardzo zakręciło mi się w głowie.
     "Perdone"
     Gdy udało mi się odnaleźć Rosario, nie zaprzeczyła temu, że wykorzystała mnie do swoich celów, a tylko przepraszała. Jednak teraz...
     "Perdone"
      Zamknąłem oczy i posłałem w myślach wiadomość.
     "To nie jest to, co sobie życzę, ale dziękuję za zdjęcie mi z barków problemu."
     Nie byłem w stanie wybaczyć, ale czułem wdzięczność. Jedyne uczucie, na jakie było mnie stać w stosunku do byłej Stróż. Tylko tyle mogłem jej dać.
     Pozbierałem się szybko do kupy i obejrzałem na cyrkowców.
     - Dziękuję za informację. Wracajcie teraz do obowiązków i mi nie przeszkadzajcie. - Uśmiechnąłem się. - Muszę zająć się pogrzebem.
     Bez słowa, kiwając mi głową, po kolei wyszli z wagonu, a ja wyciągnąłem z szafy czysty fioletowy frak. Szczególna uroczystość wymagała najlepszego stroju. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz