Menu

środa, 26 września 2018

#26.09.



     I give you my love


      Nie powinnam walczyć, ale walczyłam, choć to nie pomagało Vincentowi zaprowadzić mnie do mojego pokoju, by mnie ułożyć do spania. A ja nie byłam śpiąca, byłam przeszczęśliwa, bo tyle dobrego się dzisiaj wydarzyło. Świętowaliśmy od popołudnia kolejne urodziny Chloe – specjalnie na tę okazję upiekłam tort będący moją wariacją na temat Czarnego Lasu – a chwilę po siódmej po południu dotarła do mnie wiadomość, że Luna urodziła. Mój mały siostrzeniec otrzymał królewskie imię William i już pierwszym swoim zdjęciem skradł moje serce. W moim życiu pojawiło się jeszcze więcej miłości. 

      Miłości nie ma, jak to głosi pewne powiedzenie, są za to żelki. Albo cokolwiek innego.  Na przykład butelka czerwonego wina, która czeka, by ją wypić w dobrym towarzystwie. A może jednak miłość jest i to w większej ilości, niż nam się wydaje? Że można jej zaznać co kilka kroków, jeśli tylko człowiek się wysili, by ją dostrzec? 
      Ciężko jest człowiekowi ofiarować swoją miłość, kiedy ma już pewne doświadczenia i wie, czym może grozić wchodzenie w romantyczną relację. Ale czy nie ma w niej nic pięknego, by nie chcieć zaryzykować? Skoro potrafimy ot tak pokochać nowonarodzonego członka rodziny, dlaczego bronimy się przed pokochaniem kogoś, kto może uczynić nas szczęśliwym lub już to robi?
     Też mam swoje obawy, nie jestem pewna, czy potrafię kochać, ale na swojej drodze napotkałam kogoś, komu chcę dać swoją miłość, bo czuję, że jest tego wart i sam obdarzył mnie swoją miłością. Nie wiem, jak z nami będzie, ale na ten moment jestem szczęśliwa. Oddaję swoją miłość i wierzę, że wszystko będzie dobrze.
     Tego ci życzę – byś nie zawsze bał się kogoś pokochać, bo a już wyjdą z tego same dobre rzeczy? 

   Moja głowa opierała się na ramieniu przyjaciela, kiedy ten otwierał drzwi do mojego pokoju.
      – Wchodź i kieruj się prosto do łóżka – powiedział cicho i już gotowy był wypuścić mnie z objęć, ale mu na to nie pozwoliłam, wtulając się w niego. Westchnął. – Tania, naprawdę nie powinnaś wypijać sama całej butelki wina. Wiem, że mamy świetne powody do świętowania, ale nie sądzisz, że przesadziłaś?
      Miałam gdzieś to, co mówi, chciałam tylko, by tu był. Już zawsze.
      – Zostań – wyszeptałam. – Proszę.
      Nic nie odpowiadając, poprowadził mnie do łóżka, pomógł mi się położyć i przykrył mnie kołdrą. Przymknęłam oczy, nagle czując się zmęczona. Wyczuwałam nadal obecność Vincenta. Jedną z dłoni odsunął mi kosmyk włosów znad twarzy, później dotknął nią delikatnie mojego boku i szybko wycofał, pozostawiając ciepło na materiale. 
       Poruszył się, ale nie odszedł. Zamiast tego dotknął mojej twarzy, przejechał palcami po mojej lewej brwi. Wyciągnęłam powietrze. Rozpoznałam to, co wyprawiał. 
       – Wiem, co chcesz zrobić – powiedziałam, otwierając jedno oko i napotykając twarz przyjaciela naprawdę blisko swojej. – Czyżbyś chciał choć przez chwilę być Lee Min Ho'em? 
       Uśmiech kryć może w sobie kryć naprawdę wiele. Ten, którym mnie obdarzył, był pełen łagodności i czułości, najpiękniejszy, bo niewinny i najbardziej spontaniczny ze wszystkich, jakimi mnie obdarzył przez sześć lat znajomości. 
      –  Może bym chciał, a może bym nie chciał.
      Taka odpowiedź mnie nie satysfakcjonowała, ale chyba nie miałam tyle sił, by nalegać na jakąkolwiek inną reakcję. Przymknęłam to oko i ułożyłam głowę wygodniej na poduszce. 
       – Vincent? – Wiedziałam, że nigdzie nie poszedł, wciąż czułam zapach jego wody kolońskiej, był więc naprawdę blisko. 
      – Tak, moja biedna alkoholiczko?
       – Lubię cię.
       Cisza, która zapadła, pełna była napięcia podobnego do tego, które pojawiło się, kiedy podobne słowa powiedział przystojny Walijczyk. Czekałam – tak jak on wtedy – na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Wtulona w poduszkę i okryta ciepłą kołdrą mogłam czekać naprawdę długo na to, co mi odpowie.
    Odchrząknął.
    – Możesz powtórzyć? Chyba się przesłyszałem.
     – Lubię cię, Vincent. Lubię cię dokładnie w ten sam romantyczny sposób, w jaki ty lubiłeś i lubisz mnie. Dlatego proszę – bądź dzisiaj moim Lee Min Ho’em.
      Czy potrzeba większej zachęty? Nie wydawało mi się.
      – A jeśli zadzwoni mi telefon?
     – Nie masz go ze sobą.
     – A jeśli zadzwoni twój?
     – Boże, Vincent, przestań szukać wymówki i mnie pocałuj.
      Zaśmiał się, a ja czekałam, aż jego usta dotkną moich.
      Jeśli można zachłysnąć się jakimś doznaniem, to ja zachlysnęłam się właśnie tym pocałunkiem. Miękkie wargi przyjaciela smakowały pizzą z pepperoni, którą zamówiliśmy, oraz słodką wiśnią, która tworzyła tort. Był to dla mnie najlepszy smak na świecie.
       Nie był to nasz pierwszy pocałunek – Vincent pocałował mnie podczas imprezy po rozdaniu dyplomów ukończenia studiów, kiedy oboje wypiliśmy trochę za dużo, ale wystarczająco mało, bym mogła to pamiętać – jednak był tym świadomym, spontanicznym, choć jakże zaplanowanym. Mój najlepszy przyjaciel czekał, aż poczuję to samo, należało wynagrodzić go za tę cierpliwość.
      Nie chciałam się od niego odrywać. Zamiast tego uniosłam głowę z poduszki, by ułatwić mu drogę i oddałam pocałunek, dotykając policzka mężczyzny. 
     Nic się dla mnie nie liczyło poza tą chwilą. 
      – A ja cię kocham i nie chcę czuć już niczego innego – wyszeptał Vin prosto w moje usta i pocałował jeszcze raz, a moje serce pofrunęło do nieba.
     Poczułam, że daję swoją miłość i nic na tym nie tracę, zamiast tego wiele zyskuję. Jutrzejszy poranek będzie inny, ale już wiem, że piękny, bo ktoś mnie kocha, a ja uwielbiam jego i wiem, że zakocham się w nim mocniej, tak że moje uczucia dorównają jego. Mój szczęśliwy początek długiego szczęścia. 

1 komentarz:

  1. Ładnie i ciepło, tego potrzebowałam na koniec mojej środy. Nic nachalnego, normalne ludzkie uczucia. To mi się zawsze bardzo podoba w tym cyklu i mam nadzieję, że jeszcze nieraz wywoła na mojej twarzy uśmiech.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń