I'm not your type
Spotkanie z osobą, która była blisko, ale przez upływ czasu więź się rozluźniła, wciąż mogło mieć w sobie coś wyjątkowego, co ta osoba nadal ma w sobie to coś, co sprawia, że wciąż dobrze się czuję w jej obecności. Przy filiżankach z białą kawą bardzo miło rozmawia się o tych latach, kiedy kontakt był mniejszy, dzieli przygodami i tym wszystkim, co chciało się przekazać już wcześniej, ale jakoś nie było okazji.
– Mam nadzieję, że się zjawicie – powiedziała Erin, moją kumpela ze studiów, odejmując filiżankę od ust i patrząc na mnie z uśmiechem. – Będzie mi bardzo miło widzieć znajome twarze w tym dniu.
Trzymałam w palcach zaproszenie na ślub Erin z jej wieloletnim partnerem Chrisem, którego również znałam i to także ze studiów. Już na drugim roku wszyscy twierdzili, że ta dwójka będzie ze sobą na dobre i źle, do grobowej deski i okazywało się, że wszyscy byliśmy wtedy jasnowidzami.
– Oczywiście, że się zjawimy, nigdy nie przegapilibyśmy takiej okazji do świętowania.
Mówiłam w liczbie mnogiej, ponieważ na stoliku przy mojej filiżance leżało drugie zaproszenie, dla wspólne dla Vincenta, Matta i Nicka, którzy również zakumplowali się z Erin i Chrisem na pierwszym stopniu. Można powiedzieć, że tworzyliśmy wtedy bardzo dużą i zgraną paczkę, naprawdę miło będzie spotkać się podobnie w tym gronie.
– Miło mi to słyszeć. A co u ciebie z serduchem, Tania? Nadal uważasz, że nie jesteś w niczyim typie? – zapytała ze śmiechem, a ja się zarumieniłam.
Można by mówić, że nie ma takiej osoby, w której typie byśmy byli, ale takie postrzeganie może być kłamstwem. Nie mamy pewności, jakich ludzi lubią innych, jacy przyprawiają ich o motylki w brzuchu czy też szybsze bicie serca. Bycie w czyimś typie to właściwie sprawa indywidualna. I tak jak Sierra Burgess mogła być w czyimś typie, tak każda i każdy z nas również może.
Kiedyś też głosiłem, że z nikim nie będę, bo się nikomu nie spodobam, a jeśli ktoś spodoba się mnie, to ja nie będę w jego typie. Takie mówienie sobie miało robić za wymówkę i tłumaczenie, kiedy zewsząd atakowały mnie pytania o to, dlaczego jestem sama. Były to bardzo niekomfortowe pytania, bo za nimi najczęściej szły dopowiedzi w stylu: „a Meg już kogoś ma i chyba się nawet zaręczą w tym roku”, bo nie brzmiało jak impuls do działania, a jedynie dobijało moją samoocenę i tym częściej powtarzałam powyższą mantrę. Zamiast wsparcia dostawałam obuchem w głowę i tym bardziej uważałam, że nikt mnie nie polubi.
Dopiero moi przyjaciele na studiach dali mi do zrozumienia, że może być inaczej. Zaczęłam chodzić na randki, a choć z nikim się finalnie nie spotykałam na poważnie, poczułam, że mogę jednak być czyimś typem.
A teraz jestem i to z wzajemnością, co napawa mnie olbrzymim szczęściem.
Życzę ci, abyś nie dał się myśleniu, że nikomu się nie spodobasz i zaufał sobie – znajdzie się w końcu ktoś, kto będzie chciał cię z całą twoją postacią, wadami i zaletami, a do tego powie ci coś naprawdę miłego i znaczącego. Tylko uwierz w siebie, a będzie dobrze ;)
Docierało do mnie to, co się wydarzyło między mną a Vincentem przed tygodniem, nadal czułam jego wargi na swoich ustach i cały czas miałam ochotę na pizzę z pepperoni. To chyba świadczyło dobrze o tym, że chyba oszalałam na punkcie przyjaciela i nie mam przy tym zupełnie nic przeciwko takiemu szaleństwu.
– Nie, już tak nie uważam, bo wiem, że jestem akurat w czyimś typie – wyznałam, a Erin aż zapiszczała ucieszona.
– Kto to taki? Czyżby Vincent?
Westchnęłam.
– Dios, czy wszyscy wokół widzieli, że mnie lubi, tylko ja nie? – zapytałam, na co Erin zareagowała jeszcze większym śmiechem.
– No pewnie, że widzieli, bo to było widoczne już tego wieczoru, kiedy podszedł do ciebie na imprezie z karaoke i rzucił tym tekstem o porwaniu. Naprawdę byłaś tak ślepa? – Pokręciła głową z niedowierzaniem. – Na szczęście to dostrzegłaś, więc teraz dbaj o niego i przyprowadź na moje wesele.
– Przyprowadzę.
– Musisz. W końcu będziesz musiała złapać bukiet.
Spotkanie z osobą, która zawsze była blisko, tylko czas rozluźnił więź, może przynieść nowe pokłady sił i zaimpulsować do podjęcia nowych działań lub też przynieść ze sobą rady, co robić, by nadal było dobrze. Wzięłam sobie słowa Erin do serca i zaczęłam mocniej dbać o Vincenta, zaczynając od tego, że to ja podawałam piwo tego wieczoru podczas oglądania meczu, to ja szykowałam przekąski i to ja zaproponowałam mu randkę w weekend. A on się zgodził. Czyli ciąg dalszy uszczęśliwiania trwał i miałam nadzieję, że jeszcze długo się nie skończy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz