Menu

wtorek, 29 października 2019

Zagrałam z pamięcią w zgadywankę




   Zagrałam z pamięcią w zgadywankę. Pozwoliłam jej stworzyć na białej kartce obraz pozbawiony kolorów, pełen posunięć ołówka, który złamał się, pozostawiając kropkę niczym maleńką plamkę krwi; taką, jaka pojawia się podczas ukłucia, by zmierzyć poziom cukru. Zagrałam z pamięcią, bo czułam, że ona specjalnie wiedzie mnie na manowce. Mogłabym przysiąc, że specjalnie pokazuje mi ujęcia, których nigdy nie widziałam, nakazuje robić coś, czego wcześniej nie robiłam: do tej pory nie ośmielałam się płakać przy obcych ludziach, jedynie rodziców i najlepszego przyjaciela dopuszczałam do siebie w chwilach największego smutku, a teraz zdarzało mi się ronić łzy, siedząc pod wiatą na przystanku w oczekiwaniu na autobus, kiedy obok było naprawdę wielu ludzi.
Zgadywanka nie miała być trudna. Obraz, jaki powstał za pomocą grafitu, przedstawiał dokładnie to samo, co malowałam codziennie przy użyciu różnych technik i materiałów, to, co mnie prześladowało i z czym walczyłam podczas cotygodniowych spotkań z terapeutą. Powinnam mieć już tego dość, powinno mi wystarczyć to, jakie koszmary nadal miałam, choć już nie mieszkałam w miejscu, które pozbawiało mnie chęci do życia i samo chciało zabić. Ale wciąż tkwiłam w tym samym od nowa i od nowa, jakby pamięć chciała zamknąć mnie w kole, z którego nie ma ucieczki.
Zgadywanka była prosta. Obrazem był dom, który z marzenia stał się moim cichym zabójcą, powoli odbierając radość  i normalność. Teraz, kiedy byłam z dala od niego, wciąż był za blisko, nie pozwalał się wyrwać. Wciąż w nim mieszkałam, choć działo się to tylko w mojej głowie.
Przez to czułam, że jestem dla przyjaciela nie do zniesienia. Przestawałam malować tylko na kilka godzin w ciągu dnia, wówczas znajdowałam dla siebie miejsce w fotelu lub na kanapie w jasno oświetlonym salonie i siedziałam bez ruchu, dopóki mrówki nie obiegły całego mojego ciała, a przyspieszony oddech nie zamieniał się w przeraźliwy krzyk. Wtedy przyjaciel przybiegał i starał się mnie uspokoić, ale często jego ramiona nie dawały rady demonowi, który mną władał.
Trwało to i trwało, tygodnie mijały, dni były zbyt podobne do siebie, a ja czułam się coraz bardziej niewidzialna. Ręce drżały mi, kiedy kolejny raz starałam się wygrać z pamięcią i zmienić treść zgadywanki, ale zawiodłam i znowu narysowałam tamten budynek. Zmęczona opadłam na mebel, który pochłonął mnie, prawie wyrywając z tego świata. Musiałam narobić przy tym niezłego rabanu, gdyż mój wybawca zjawił się w trymiga i dopadł do mnie, sprawdził każdą kończynę, obejrzał głowę i westchnął głośno, wyraźnie zrezygnowany. To było jak cios prosto w serce, które i tak ledwie już biło.
  – Powinnaś coś zjeść – powiedział, kucając przy fotelu. – Wystarczy jedno jabłko. Nie umrzesz od niego, a dostarczysz sobie energii i pewnych minerałów. Proszę, zjedz je.
Wiedziałam, że bardzo się o mnie martwi, ale nie mógł mnie do niczego zmusić. To ja przede wszystkim musiałam chcieć zmian, a znowu czułam, że nie wiem, jak to zrobić, by znowu było dobrze. By było tak, zanim moja dusza została opętana przez dom z wieżyczką. 
Nigdy nie widziałam go takim, jak teraz. Był niepewny tego, co robi, niepewny tego, co ja zrobię, jeśli nie będzie miał się na baczności. Przez te zmartwienia, jakich mu przysporzyłam, sam stawał się powoli cieniem samego siebie. 
Może to był zły pomysł? Może rodzice nie powinni przysyłać mi go na ratunek? Moje przekleństwo mogło przecież przejść na niego, kto wtedy będzie chciał ratować dwie stracone dusze?
Patrzyłam na niego, kiedy wręcz błagał mnie spojrzeniem, i czułam się okropnie. Byłam niczym alkoholik, który swoim uzależnieniem obarcza także najbliższych. Nie tego chciałam, dlaczego więc nadal tkwiłam w zgadywance?
– Dobrze - wyszeptałam. – Przynieś mi jedno.
Pamięć mówiła, że kiedyś było już jedno jabłko. Takie zatrute, ofiarowane przez wiedźmę, ale przecież przyjaciel chciał dla mnie jak najlepiej. Nie byłby w stanie dopuścić się czegoś takiego. Nie on.
Przyklęknął na nowo tuż przy mnie, wyciągnął dłoń z owocem i podał mi, ale nie byłam w stanie chwycić go w palce. Jabłko spadło na podłogę i zaczęło się po niej toczyć, a ten dźwięk przypomniał mi o domu z wieżyczką.
Zagrałam z pamięcią w zgadywankę i przegrałam kolejny raz. Chyba tak musiało już być, póki nie umrę. Pora, by się z tym pogodzić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz