Menu

niedziela, 17 listopada 2019

Remains to be seen



   Każdy człowiek zawsze potrzebuje mieć miejsce, w którym może schować się przed innymi, gdzie może tworzyć, zbierać myśli czy po prostu odpocząć od całego zgiełku, jaki panuje na zewnątrz. Dla niektórych była to jakaś kawiarnia, dla kogoś innego hotel za granicą, gdzie spędził najlepsze wakacje w życiu i teraz nie wyobraża sobie spędzać ich gdziekolwiek indziej, a może była to własna sypialnia.     Dla niej – choć mogło brzmieć to co najmniej dziwnie – był to wiekowy dom na przedmieściach, w pewnej odległości od głównej drogi, który przyszło jej odziedziczyć. Nie wprowadziła się do niego, bo to utrudniałoby jej codzienne życie i wypełnianie zawodowych obowiązków, wynajmowała więc drugie piętro, gdzie urządzono dwa odrębne mieszkania, sama zaś co jakiś czas, szukając weny, zjawiała się w nim, by zająć dół budynku, zakolegować się na nowo z wynajmującymi i choć trochę posprzątać te lata, kiedy dom pozostawał bez właściciela. 
Dlaczego tak bardzo lubiła do niego wracać? Dlaczego uczyniła z niego swój azyl? Bo tu wszystko, każdy mebel, każdy kąt pamiętał o latach, które minęły bezpowrotnie, a ona miała słabość do wszystkiego, co udowadniało przemijanie i marność. Tylko takie miejsce mogło pozwolić jej tworzyć odpowiednią poezję, by jej własne dzieła wydały jej się być naprawdę tym, co chciała przekazać, nie zaś jedynie spisanymi za pomocą pióra, sztywnymi słowami. To dlatego po dwóch latach nieregularnych przyjazdów postanowiła spędzać w tym domu każdy weekend. Przyjeżdżała późnym popołudniem w piątek, by za równe dwa dni wyjechać. Początkowo bała się, jak zareagują na to lokatorzy, ale obie rodziny – młoda para narzeczonych oraz małżeństwo emerytów – ucieszyły się z tego rozwiązania. Teraz nie musieli dzwonić, by poinformować o usterkach, lecz powiedzieć o nich osobiście,  o ile nie były one bardzo naglące czy utrudniające życie. Mogli też poznać się bliżej, a nawet urządzać wspólne wieczory z grami planszowymi, co całej piątce sprawiało niesamowitą frajdę. Bała się tej decyzji, ale ona przyniosła jej wiele dobrego. Teraz wracała do tego domu z jeszcze większym uśmiechem. 
Jej azyl. Miejsce, gdzie myśli i słowa mogły płynąć nieprzerwanym strumieniem cały czas.
Ten dom, który tak wiele skrywał, miał kuchnię, w której jej babcia postawiła długi, drewniany stół, przy którym tak świetnie odrabiało się lekcje, pisało pierwsze opowiadania i wiersze. To przy nim narodził się pomysł, by zająć się poezją na poważnie. Jak widać, była to jedna z lepszych decyzji w jej życiu. Przez sam wzgląd na to nigdy nie mogłaby przekazać tego budynku obcej osobie, zbyt wiele wspomnień ze sobą niósł.
Jej przyjaciele także czuli klimat tego miejsca i chętnie przystawali na jej zaproszenie, kiedy poza weną pragnęła ujrzeć znajome twarze, pokonwersować lub pomilczeć wspólnie pod jednym kocem, wyglądając przez okno starej bawialni prosto w rozgwieżdżone niebo. To dlatego co jakiś czas wpadali, by zaznać atmosfery tej posiadłości, niektórzy czynili to nawet bez wyraźnego zaproszenia właścicielki. Wśród tych przyjaciół był jeden mężczyzna, który do tego domu w sobotni poranek potrafił wparować jak do siebie i, goszcząc się w kuchni, szykować śniadanie, hałasując przy tym co nie miara i budząc wszystkich mieszkańców.
Tej soboty także zjawił się, nie będąc proszonym, ale dopiero po południu, kiedy gospodyni siedziała przy tym ukochanym stole i, rozłożywszy na nim liczne zapisane ładnym charakterem pisma kartki papieru, starała się pracować nad najnowszym tomikiem swoich utworów. Deadline, ten nieszczęsny wróg wszelkich literatów, zbliżał się nieubłaganie, a ona wciąż miała wątpliwości, czy wszystko, co napisała, naprawdę się nadaje. Ta niepewność powodowała u niej olbrzymi stres, na który nie pomagało otwarcie drzwi do domu i napływ świeżego powietrza z zewnątrz oraz lemoniada domowej roboty, która – wlana do dzbanka – oczekiwała na swoją chwilę sławy postawiona do pionu na blacie obok zlewu.
Szelest kartki, tak kiedyś uwielbiany, wywoływał u niej coraz głębsze westchnienia. W momencie, gdy kolejno z nich wydostało się przez jej usta na świat, od strony drzwi rozległo się wesołe:
– Cześć, Roselle! Co słychać?
Oderwana nagle od pracy spojrzała w ich kierunku i westchnęła jeszcze głośniej.
– A, to ty. Cześć. Tak coś czułam, że wydarzy się dzisiaj coś niedobrego i oto jesteś. Wchodź.
Nic sobie nie zrobił z jej uszczypliwości i sarkazmu, wystarczył jeden rzut oka, by zorientował się, co przyjaciółka właśnie porabia. Od razu skierował się do otwartej kuchni – bardzo podobał mu się taki układ pomieszczeń, co już niejednokrotnie głośno zachwalał – i zajął miejsce na jednym z krzeseł przy wspaniałym meblu. Patrzył na kartki, które objęły w posiadanie ponad pół powierzchni drewnianego blatu, chwycił za jedną z nich, przeczytał treść i zmarszczył brwi. W tym czasie Roselle, nie pytając o nic, bo wiedziała, jaka mogła paść odpowiedź, nalewała lemoniady do wysokiej szklanki, którą przyozdobiła liśćmi mięty z przydomowego, niewielkiego ogródka.
– Proszę – powiedziała, podając mu naczynie, i wróciła do przeglądania licznego materiału.
Przyjaciel upił trochę napoju, a jego twarz pojaśniała w uśmiechu pełnym zadowolenia.
– Dzięki. Jak zwykle przepyszna. – Uśmiechnął się do przyjaciółki, czego nie zauważyła, zbyt skupiona na swoich zapiskach. – Co to takiego?
– Wiersze do kolejnego wydania – odparła, chwytając za dwie kolejne prace i przenosząc wzrok z jednej na drugą. –  Muszę wybrać ich pięćdziesiąt z ponad setki, do tego wszystkie muszą pasować do tytułu, który zaproponowałam, a który wydawca od razu przyjął: Pytania nocne bez odpowiedzi. Z dokładnie taką kolejnością słów. – Westchnęła. – Nie wiem, czy to był dobry pomysł, by brać się teraz za coś takiego.
Lemoniada smakowała jak ten dom latem, kiedy unosiły się w nim zapachy cytrusów, mięty i skoszonej trawy, dlatego nie mógł się powstrzymać i zamiast delektować się tym ziemskim odpowiednikiem napoju bogów wypił go praktycznie w trzech łykach. Nie śmiał prosić o więcej, bo widział, że gospodyni jest wyraźnie strapiona. 
– Może ci pomogę? – zaproponował. – Wiesz, że jestem niezły w układaniu podobnych rzeczy.
Przez twarz kobiety przemknął cień uśmiechu. No tak, przyjaciel pracował przy produkcji puzzli, uwielbiał wszystko, co można było układać – nawet kostkę brukową na terenie jej podwórka – a poza tym przy poprzednim tomiku wierszy jego spostrzeżenia i wsparcie podobnego do tego, które jej teraz proponował, sprawiło, iż zdołała złożyć całość przed terminem do wydawnictwa i nie trzeba było przenosić premiery na późniejszy termin. Skoro teraz również padła taka koncepcja, aż żal było z niej nie skorzystać.
– Dziękuję, Tobey. – Teraz uśmiechnęła się naprawdę, wdzięczna za to posunięcie. – Jak to brzmi twoim zdaniem? – zapytała, po czym odchrząknęła i, chwytając jeszcze inną kartkę w dłoń, przeczytała: – Gdybym opowiedziała ci o jutrze, którego nigdy nie zobaczę, uwierzyłbyś w błękit nieba, łagodny powiew wiatru kołyszący licznymi drzewami przy ostatniej prostej drodze i zakochał się w tym widoku czy raczej znienawidziłbyś jutro za to, co mi zrobiło?
Przez chwilę przyjaciel milczał, analizując usłyszane dzieło. Nie był to wiersz rymowany, ale z całą pewnością było to pytanie. Do tego było smutne i takie związane z przemijaniem. Wiedział, że przyjaciółka lubi ten temat i często się w nim odnajduje.
– Jest dobry. Zastanawiający, melancholijny, no i jest pytaniem, które można zadać, na przykład siedząc przy ognisku, kiedy świat zdaje się walić człowiekowi na głowę. – Przejął od Roselle kartkę i położył przed sobą. – Zaakceptowany. Dawaj z kolejnym.
Cała godzina od przybycia niespodziewanego gościa zdołała upłynąć, nim między przyjaciółmi doszło – jak można to przewidzieć – do trochę mocniejszej różnicy zdań.
– Co tu niby nie gra, hę? – Roselle uniosła kartkę zapisaną drukowanymi literami. – Przecież spełnia dokładnie te same warunki, co poprzednie, które zaakceptowałeś! – Wskazała dłonią na stertę papieru, która zdążyła urosnąć przed twarzą Tobeya. – O co chodzi?
Mężczyzna westchnął i założył przed sobą ramiona. Lemoniada, która mogłaby trzymać jego krytycyzm względem innych na wodzy, zdążyła się już skończyć, a gospodyni ani myślała naszykować nową. Nie mając więc w pobliżu żadnego leku, pozwolił sobie na trochę więcej ostrości w wypowiedzi.
– To mi nie gra, że znowu wysuwasz na pierwszy plan bohaterkę, która widzi świat i uczucia – głównie miłość – jako coś bardzo zawiłego i niezrozumiałego dla zwykłego człowieka, kiedy tak naprawdę nie jest! Twoi czytelnicy mogą mieć już dość tego brania się za temat bardzo okrężną drogą. – W jego wzroku kryły się dokładnie te same iskry, jakie widziała u swojego wykładowcy literatury angielskiej, kiedy zaczynała debatować nad znaczeniem jakiegoś dzieła. Hobbita na przykład. – Jak to tam napisałaś? Piórem snuję domysł głęboki, iż nie tego bicia serca oczekujesz, mój drogi. Jednakże, gdybym była tylko liściem wśród braci, czy okazałbyś mi to samo uczucie, nieznane, sprzed lat? – Musiała przyznać, że nadal miał świetną zdolność zapamiętywania, a ze swoją dykcją mógłby deklamować wierze na festynach. – Jeny, Roselle, to brzmi nie dość, że jak ze średniowiecza, to do tego nie nazywasz miłości miłością, a ukrywasz to za wielkimi słowami, chcąc, by to czytelnik odkrył, o jaką emocję chodzi. A przecież to jest proste.
Poetka także założyła przed sobą ramiona, do tego uniosła brwi, zaś na policzkach pojawiły jej się rumieńce, które wynikały z niczego innego, jak z rosnącej irytacji.
– Proste? Naprawdę? – W jej głosie brzmiały ostre nuty, które Tobey od razu wyłapał, nie zareagował jednak na nie, gotowy na dyskusję pełną argumentów.
– No tak. Sama pomyśl: mężczyźni szybciej wybiorą kobietę, która ma proste rozumowanie, nie rozpatruje każdej kwestii pod wieloma kątami i szybko się na coś zgadza, czy kobietę skomplikowaną, która ma swoje zdanie, wszystko rozważa, wiele myśli kryje w sobie i potrzebuje głębokich rozmów, by istnieć?
– Och. To wiele tłumaczy. – Teraz zabrzmiała, jakby naprawdę ją olśniło.
Mężczyzna poprawił się na krześle.
– Tak?
– Tak. – Spojrzała na niego. – Na przykład mnie i brak mojego love story. Dzięki.
Teraz to Tobey wziął na siebie wzdychanie.
– Przecież wiesz, że nie to miałem na myśli, Roselle. Zobaczysz, niedługo i ty spotkasz kogoś, kto mimo całego skomplikowania i wielu rozmów z wielu dziedzin, których dotyczące twoje zainteresowania, będzie chciał spędzać z tobą czas, a może i życie.
Uśmiechnął się, choć nie miał pewności, iż ta próba pocieszenia dotrze w ogóle do przyjaciółki. Znał ją naprawdę długo, wiedział, że z każdym kolejnym rokiem – choć chętnie się tego wypierała – coraz bardziej zaczyna doskwierać jej to, że jest samotną duszą, nie mającą swojej drugiej połówki. Cóż, Roselle nie była typem chodzącym na randki, ale podczas spotkań autorskich w mieście zdołał zauważyć, że znalazło się kilku chętnych, by zaprosić ją na randkę czy kawę. To przyjaciółka wmówiła sobie, że jej się romantyczna miłość nie należy. Życzył jej jak najlepiej, modlił się więc, by wreszcie i na jej drodze Bóg postawił odpowiednią osobę, która zdobędzie jej serce i nie zdoła skrzywdzić. 
Ale Roselle przyjęła jego słowa na klatę, bo zaczęła się uczyć, że niektóre rzeczy słyszymy po to, by wynieść z nich jakieś wnioski i rady na przyszłość.
– Dzięki. Też na to liczę – powiedziała i jęknęła cicho. – Czyli sugerujesz, że powinnam zadać pytania o miłość prościej, bez tej całej patetycznej zadymy, wzniosłości i średniowiecznego klimatu?
Tobey patrzył na nią uważnie, ale choćby chciał, nie mógł zobaczyć na jej twarzy czegoś innego niż powagi. Chyba dobrze, że zjawił się niespodziewanie, dzięki temu naprawdę mógł jej pomóc, bo sama – jak widać – nie dałaby sobie rady. 
– Tak, właśnie to sugeruję. – Oparł się łokciami o blat stołu i pochylił do przodu, a stojąca po drugiej stronie poetka rzuciła mu krótkie spojrzenie, zaniepokojona tym nagłym ruchem. – Roselle, miłość to nie jest jakaś tajemna magia, o której należy wciąż pisać jedynie wielkimi słowami. Jest namacalna i dotyka każdego z nas. Spróbuj oddać jej istotę w ludzki sposób, a zobaczysz, twoje wiersze znowu będą pojawiać się na murach jako graffiti. – Puścił przyjaciółce oczko, kolejne westchnienie wleciało pod sufit kuchni. 
– Spróbuję. – Skierowała spojrzenie w stronę okna, za którym rozpościerał się wieczór, zabierając ze sobą słońce. – Pocałunkiem lekkim smarujesz moje policzki, moje dłonie i usta, niczym mapę zaznaczasz siebie, związując mnie w swoim uczuciu. Czy pozwolisz, bym i ja ucałowała ciebie?
Tobey zaklaskał w dłonie.
– Proszę, właśnie coś takiego mam na myśli. Poza tym powinnaś poszukać wśród swoich wierszy takich z lekkim erotycznym zabarwieniem. Skoro to pytania nocne, na które nie trzeba odpowiedzi, to czy nie nasuwają się na myśl pewne okoliczności?
Uniósł brwi w znaczący sposób, na co Roselle roześmiała się, po raz pierwszy rozluźniona po tej całej burzy mózgów.
– Dzięki za sugestię, ale nie jestem pewna, czy coś takiego się znajdzie. Ale na to nie mam już dzisiaj siły. – Przeciągnęła się i zaczęła zbierając porzucone prace na jedną stertę, Tobey zaś układał na nowo zweryfikowane do druku.
– Kto wie – przyjaciel pozwolił sobie wysnuć jeszcze jedną teorię – może po wydaniu tych wierszy weźmiesz się za napisanie jakiegoś gorącego erotyka? Tego w swojej karierze jeszcze nie miałaś. 
Uśmiechnęła się, pakując wybrane wiersze do czekającej na nie teczki.
To się okaże. Wpierw musimy wydać to, a nie wiadomo, jakie będą reakcje i sprzedaż. Tym jednak będę się martwiła od poniedziałku. – Ponownie zerknęła w stronę okna. – A może teraz przeniesiemy się na werandę i wypijemy piwo? – zaproponowała. – Taka nagroda nam się należy, czyż nie?
– Mnie nie musisz do tego namawiać. – Tobey wstał i zaczął się przechadzać, by rozprostować kończyny. – Masz może jakieś orzeszki lub sery pleśniowe? Do piwa będą jak znalazł.
     – Bozia nóżki dała, a chyba wiesz, gdzie jest lodówka? – Przytaknął skinieniem głowy. – Więc sam sobie sprawdź. 
Kiedy poematy spoczywały na biurku w sypialni Roselle, a ona i Tobey zasiedli na krzesłach na werandzie, delektując się nie tylko napojami z procentami, ale i znalezionymi smakołykami, kobieta spojrzała na przyjaciela i uśmiechnęła się.
– Dziękuję ci za dzisiejszą pomoc. – Odwzajemnił uśmiech. – Chcę też wznieść toast. – Uniosła butelkę z piwem. – Za miłość. Tę prostą, ale i skomplikowaną, która występuje i na kartach powieści lub wierszy, jak i w prawdziwym świecie.
Tobey uczynił ten sam ruch.
– Za miłość, na którą każdy zasłużył.
Butelki stuknęły o siebie, przyjaciele upili po sporym łyku, a wieczór trwał w swoim pięknie, tworząc idealne tło do rozpoczęcia wielu miłości, nie tylko tych stworzonych na papierze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz