– 싫어 –
Niektórzy
ludzie mają w sobie coś takiego, że przyciągają wzrok innych
jakby za pomocą samego magnesu. Gdziekolwiek
się pojawią, mogą liczyć na spojrzenia innych. Te oceniające z
góry na dół, te pełne zachwytu, podziwu, jak i wyrazu zazdrości,
a nawet nienawiści. Przykuwają uwagę, nawet jeśli w ich wyglądzie
nie ma nic nadzwyczaj pięknego czy w jakikolwiek sposób
wyróżniającego. Po prostu wewnętrzna charyzma jest na tyle duża,
że musi wydostawać się wszelkimi porami, bowiem ciało, w którym
żyje, jest dla niej zdecydowanie za małe. Tacy ludzie lśnią w
pewien sposób, choć ich kolory niekoniecznie należą do
jasnych.
Ty byłaś taką osobą, ale nie tylko dlatego
zwróciłem na ciebie uwagę. Chodziło raczej o spojrzenie, jakie mi
posłałaś, kiedy natknęliśmy się na siebie po raz pierwszy.
Było
trochę jak w tych komediach romantycznych, za którymi przepadają
moje młodsze siostry. Połowa grudnia, my oboje w centrum handlowym,
robiący zakupy, które były bardziej męczące niż zwykle, i
sięgający jednocześnie po tę samą parę nauszników, jakby w
sklepie nie było już żadnych innych. Spojrzałaś na mnie swoimi
zielonymi oczami, zamrugałaś i uśmiechnęłaś się, a mnie
przemknęło przez myśl, że jeśli zanurzę się w tym
spojrzeniu, utonę. I nie będzie mi z tego powodu smutno.
Nim
się obejrzałem, oddałem ci nie tylko swój wolny czas, przestrzeń
w głowie i serce, ale gotowy byłem nawet rwać swoją duszę na
kawałki i wejść w szemrane interesy z samym diabłem, byle jak
najczęściej mieć cię przy sobie.
I wtedy ty odeszłaś. Tak
po prostu.
Z perspektywy czasu mogłem powiedzieć, że
mistrzowsko to sobie rozplanowałaś. Wciąż się uśmiechałaś
podczas naszych spotkań, nie miałaś nic przeciwko temu, bym nie
tylko przypadkowo dotykał twojej dłoni, ale wziął ją w swoją i
zamknął w uścisku, nawet pozwoliłaś mi się pocałować.
Myślałem wtedy, że właśnie dotarłem do nieba, takie to było
dla mnie ważne. Dla ciebie było tylko kolejną rzeczą do
odhaczenia, którą powinnaś zrobić, nim znikniesz.
„Żegnaj”.
Nie
znoszę tego słowa, a to twoja wina. Jak mogłaś mi to powiedzieć?
Dlaczego ze wszystkich słów, jakie przychodzą człowiekowi do
głowy każdego dnia, musiałaś uraczyć mnie właśnie tym?
Najcięższe z możliwych pożegnań, bo brzmi tak, jakby już nie
było odwrotu.
I właśnie tak się czułem. Jakbym już nigdy
nie miał dotknąć nieba, bo nigdy już nie znaleźć ciebie obok
mnie.
Jak myślisz, łatwo było mi się po tym wszystkim
pozbierać? Oj nie, moja dawna, kiedyś droga przyjaciółko. Przez
ciebie osiągnąłem mentalne dno, zamieniłem się we wrak człowieka
i to tylko dlatego, że powietrze, którym oddychałem, postanowiło
ot tak odejść, zniknąć. Trzymała
mnie jedynie praca, której oddałem większą część serca niż
tobie, oraz przyjaciele, którzy nie pozwolili, by w mojej szalupie
zebrało się za dużo wody. Pilnowali, bym wciąż oddychał, dawał
znaki życia, jadł i nie wyglądał niczym podrobiona wersja Toma
Cruise’a z „Wywiadu z wampirem”.
Jednym
z owych przyjaciół był Jerome, który pracę w barze wielbił
równie mocno, co domowego grilla. Za każdym razem, kiedy zawijałem
do jego portu, nie tyle częstował mnie alkoholem, ile mi go
dawkował niczym lekarz, bym poczuł się odrobinę lepiej, a przy
tym nie dał porwać chorobie, na którą pewnie bym zapadł, gdybym
został całkowicie sam i nie wiedział, na co wydawać
pieniądze.
Choć
w moim przypadku alkoholizm chyba nie wchodził w grę.
–
O,
hej, Jun! –
wykrzyknął
kumpel na mój widok, kiedy tego
wieczora
zjawiłem się w barze. Było na tyle wcześnie, by nie było tu
wielu klientów, mogłem więc spokojnie wybrać sobie miejsce, a to
tuż przed Jerome’em wydało mi się najlepsze. –
Dawno
cię nie widziałem, stary! –
dodał
i zaśmiał się.
Ostatnio widział mnie zaledwie tydzień
temu.
–
Hej
–
odpowiedziałem,
siadając na hokerze. –
Ciebie
też miło widzieć.
–
Co
ci dzisiaj podać?
Zawsze o to pytał, nigdy nie sugerował się
moją odpowiedzią, bo czasami musiałby wcisnąć mi w dłoń broń,
a na to nigdy by się nie zdobył.
–
Wybierz
za mnie.
Jako część pilnowania mnie, bym zupełnie się
przez ciebie nie stoczył, przyjaciele monitorowali, co i w jakiej
ilości piłem. Doskonale wiedzieli, że nie robię tego w mieszkaniu
–
nie
potrafiłem pić w samotności, dlatego nawet nie miałem w nim
alkoholu –
więc
nie było to aż takie trudne, kiedy Jerome stale był na posterunku.
Nim
pomyślałem o tym, co mógłby mi podać z całego asortymentu, tuż
przede mną pojawił się kieliszek z wódką
i lodem. Coś, co najbardziej podnosiło mnie, kiedy humor nagle mi
się psuł. Pijąc ten
błogi
dla mnie
trunek, czułem, jak z jego ciepłem spływającym w przełyku część
problemu staje się mniejsza. Tego akurat dzisiaj potrzebowałem.
–
Dzięki.
–
Hej,
uśmiechnij się. –
Pochylił
się nad ladą i uderzył mnie lekko ścierką, którą zazwyczaj
czyścił szkło. –
W
końcu spadł śnieg, co nie?
Niektórzy mimo dorastania wciąż
pozostają dziećmi, które ujawniają się wtedy, gdy mogą ulepić
bałwana czy porzucać śnieżkami.
Spojrzałem na niego spode
łba.
–
Ta,
jeden pieron.
–
Co
ty taki drażliwy
dzisiaj? – zapytał i zaśmiał się.
– Nie jestem
drażliwy, to
tylko grudzień
– burknąłem w odpowiedzi, na
co skinął głową. Rozumiał, co miałem na myśli. To w grudniu
cię poznałem i to w grudniu mnie opuściłaś.
– Poza
tym mam
tylko złe przeczucia co do dzisiejszego wieczoru – dodałem
i upiłem dwa łyki trunku.
Ledwie
spłynął po gardle, kiedy posłyszałem, jak ktoś wchodzi do baru,
a wszyscy
zgromadzeni
obrócili się, by otaksować nowo przybyłego wzrokiem. Na sekundę
wszystko zamarło, a każdy facet zdawał się być zapatrzony w coś
niczym w któryś cud świata.
Mimowolnie
podążyłem
ich śladem i tak cię napotkałem. Moje
spojrzenie
padło na ciebie, by objąć kawałek po kawałku,
bo całość nie zmieściłaby się jako jeden cios w moje serce.
Stopniowo
sprawdzałem, jak bardzo się zmieniłaś, jak twój obecny duch
przypomina wspomnienie w mojej głowie.
Ale
wciąż wyglądał tak, jak ty w chwili, kiedy cię pokochałem.
Mahoniowe włosy zebrane i związane w warkocz, jasna bluzka pod
rozpiętą kurtką podkreślająca
sylwetkę i czarne spodnie, które jedynie pokazywały, jak szczupłe
miałaś nogi.
Przełknąłem ślinę. Nie wiedziałem, co
sprawiło, że nagle dopadła mnie taka halucynacja, ale nie chciałem
jej. Nie mogłem chcieć. Przez dwa lata ja, jak i moi przyjaciele,
robiliśmy wszystko, bym się z ciebie wyleczył. Dlaczego twój duch
musiał zaatakować mnie akurat teraz?
Nie chciałem, by dopadł
mnie jakiś atak paniki czy coś, dlatego zamknąłem też oczy, byle
odciąć się od tego zjawiska, które nie mogło istnieć. Bo się
ze mną pożegnałaś, jakbym nigdy więcej miał cię nie ujrzeć.
A
ja w to uwierzyłem.
Dlaczego więc zechciałaś to zburzyć i
położyłaś rękę
na moim ramieniu, strasząc mnie tym tak, że szklanka została
wywrócona, a ja spojrzałem na ciebie z
niedowierzaniem.
Uśmiechnęłaś się tak, że kiedyś od razu
zmiękłyby mi nogi.
–
Cześć,
Jun. Dawno się nie widzieliśmy.
Jak mogłaś mi to
powiedzieć, co? Jak mogłaś usiąść obok mnie i zamówić drinka
dla siebie? Jak Jerome mógł cię obsłużyć, kiedy ja wciąż
wątpiłem w to, że jesteś tuż obok?
–
Co
ty tu robisz, Nina? –
zapytałem,
wkładając w każde słowo tyle jadu, ile tylko mogłem. –
Jakim
cudem tu jesteś?
Odwzajemniłaś moje spojrzenie, badałaś
czujnie moją twarz, jakbyś sama chciała sprawdzić, czy i mnie
dopadł czas, czy coś we mnie zmienił.
–
Jun,
ja… Przepraszam cię.
„Żegnaj”.
Jednym słowem
rozerwałaś mi serce na strzępy, myślałaś, że przeprosiny
cokolwiek naprawią? Och, byłaś bardziej naiwna niż ja.
–
Jun.
–
Spróbowałaś
jeszcze raz i dotknęłaś mojej ręki. –
Tak
bardzo cię przepraszam, ale… Musiałam. Tak było dla ciebie
lepiej.
–
Nie
chcę!
–
powiedziałem, wyrywając dłoń z twojego uścisku. –
Nie
chcę słuchać tych przeprosin! Nie chcę słuchać żadnych
wyjaśnień! Nie
chcę tego, by ktoś myślał, że musi się
nade mną litować
z
powodu złamanego
serca,
a zwłaszcza nie chcę, byś to była ty!
Nie
podniosłem wzroku, który utkwiłem w szklance. Czułem
na sobie twoje spojrzenie, ale ani myślałem się z nim mierzyć.
Tak jak nie chciałem mierzyć się z przeszłością, która dopadła
mnie tu teraz razem z tobą i chciała przygnieść swoim ciężarem.
–
Wciąż się tu upijasz? –
zapytałaś, zmieniając
temat, w jakiś sposób słuchając tego, co ci powiedziałem.
–
Czy ten nawyk
jeszcze ci nie obrzydł?
Widziałaś
mnie tu pijanego tylko raz i to w moje urodziny, gdy to ty urządziłaś
mi imprezę. Nie powinnaś mi tego wypominać, skoro się do tego
przyczyniłaś.
Kiedyś
ty byłaś
moim nawykiem, moim narkotykiem, moim rajem. Gdzie to wszystko
zniknęło?
–
Tak – odpowiedziałem, poruszając ręką i wprawiając w ruch
płyn w kieliszku.
–
Ale dlaczego
akurat wódka?
Kiedyś
mogłabyś zapytać mnie o whisky, bo to je lubiłem najbardziej, ale
gdy
się pożegnałaś...
–
Wódka
była łatwiejsza do przełknięcia niż fakt, że już nigdy nie
wrócisz
– powiedziałem,
w końcu na ciebie patrząc.
I
dostrzegłem łzy w twoich oczach. Łzy, które nie powinny pojawić
się u kogoś, kto tak łatwo złamał czyjeś serce.
–
Jak
bardzo musiałaś mnie nienawidzić,
by zrobić mi coś takiego? –
zadałem
pytanie, które najczęściej tłukło mi się po głowie od tamtej
chwili, kiedy rzuciłaś mi w twarz jedno słowo. –
Jak
wielkim wrogiem dla ciebie byłem?
–
Jun…
–
Nie.
–
Uniosłem
rękę, byś szybko zrozumiała, co chcę ci przekazać. –
Nie.
Tego też nie chcę słuchać. –
Rzuciłem
okiem w stronę Jerome’a, który taktownie oddalił się na drugi
koniec lady i stamtąd nas obserwował. Skinął mi głową, co
znaczyło, że rachunek bierze na siebie. Przy kolejnej wizycie mu
oddam, tak sobie przyrzekłem. –
Na
razie.
Wiedziałem,
że nie zdołasz za mną wyjść. Skąd ta pewność? Bo nie
sądziłaś, że tak zareaguję, tak na ciebie naskoczę. Uważałaś,
że związki zawsze są jak z bajki, po kłótniach para się godzi,
wszystko, co złe, obraca się w coś dobrego. Jednak ja byłem
realistą.
Właśnie
to się wydarzyło. Nie
wyszłaś za mną, za bardzo będąc w szoku po tym, co zrobiłem. Bo
wiesz, co sobie obiecałem, kiedy się pożegnałaś? Że gdyby
wydarzył się cud, a ty byś do mnie wróciła… Nieważne, jak
wiele by się wydarzyło. Poza jednym „żegnaj” nic nie
wyjaśniłaś, bym zrozumiał. Zupełnie nic. Skoro tak mnie wtedy
potraktowałaś, mogłabyś zrobić to ponownie.
Raz pozwoliłem
ci złamać sobie serce. Ale raz to wystarczająco dużo. Więcej ci
na to nie pozwolę.
Nigdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz