– 친구 –
–
Jak
pewnie wiesz, znowu będzie wszechobecne trucie, jaki to dzień jest
zły i pechowy, bo widziałam czarnego kota, bo kawa mi się wylała
na biurko i prawie zalała klawiaturę, bo ta pyszna kanapka polana
tym jakże smacznym sosem duńskim okazała się być z szynką,
kiedy ja nie jem mięsa, o czym chyba zapomniałam powiedzieć przy
kasie, bo mi ktoś prawie wjechał w tył, bo tamto i siamto…! O
wszystko to będą obwiniać dzisiaj pech, jakby dostawał
informację: „Hej, cześć, stary, bo wiesz, dzisiaj piątek
trzynastego, weź, powkurzaj trochę ludzi, okej?” i miał się do
niej bezzwłoczne zastosować, a przez inne dni sobie bimbać. Czy do
głów tych jakże wykształconych młodych, którzy mają być
przyszłością narodu, nie dociera, że z takim myśleniem to sami
sprawiają, że są bardziej niezdarni i te wszystkie zdarzenia to
właściwie ich wina?
Nie
byłem pewien, czy to pytanie zostało zadane na poważnie, czy było
jedynie retoryczne, dlatego też powstrzymałem język i się nie
odezwałem, za to zmierzyłem spojrzeniem kobietę stojącą
niedaleko,
która przypatrywała się nam z jawną niechęcią. Z nas dwóch
tylko ja to dostrzegłem i tylko ja mogłem nas wybronić, bo osoba
po mojej lewej stronie, jak ja i z siedem innych czekających na
zielone światło na cholernie długim przejściu dla pieszych,
powróciła do prawienia swoich mądrości.
–
Zobaczysz,
że znowu będziemy musieli wysłuchiwać, jaki to poranek był zły,
bo coś poszło nie tak! Jakby w każdej chwili nie mogło wydarzyć
się coś złego!
Odrobinę podniósł głos, czym zwrócił na
siebie uwagę także innych, ale miał to zupełnie gdzieś. Czasami
zazdrościłem mu takiego podejścia, kiedy to olewał wszystko i
wszystkich, a zwłaszcza ludzi, którzy mamrotali do siebie pod
nosem, że jest dziwny.
Jakoś nie umiałem się z nimi zgodzić – ironiczny
jak
najbardziej, czemu bardzo często dawał wyraz, ale dziwny?
Powiedziałbym raczej, że wyróżniający
się
pod pewnymi względami, ale i tak jest człowiekiem, któremu ufałem
najbardziej na świecie.
Uśmiechnąłem się, kiedy klepnął
mnie w ramię i poradził:
– Wyłącz dzisiaj uszy na wszelki
szczebiot, mój bracie, wówczas będziemy mogli obaj powiedzieć, że
przesądy związane z piątkiem trzynastego to jedynie bujdy na
resorach.
– Dobrze,
tak zrobię –
odpowiedziałem
i wraz z nim ruszyłem zgodnie z prawem przez pasy, by po drugiej
stronie zmierzyć do biurowca, w którym obaj pracowaliśmy.
Jak
było to do przewidzenia, ilość osób czekająca na windę znacznie
przewyższała limit, jaki jedna z nich mogła zabrać, nie zdziwił
nas więc ten chory wyścig w metalową paszczę, który zaczął się
z chwilą, gdy otworzyły się drzwi. Ludzie parli na siebie, deptali
się i uderzali łokciami, a my dwaj staliśmy wciąż przed windą z
niemym postanowieniem, że czekamy na kolejną, bo to zawsze był
dobry ruch.
I nie omyliliśmy się – wjeżdżaliśmy na
nasze piętro w zaledwie siedem osób z możliwych piętnastu, co
wywołało uśmiech na twarzy mężczyzny.
–
Widzisz?
–
mruknął
do mnie, kiedy wysiedliśmy na odpowiednim piętrze. –
Niektórzy
będą mówili, że to był pech, iż jechali ściśnięci niczym
sardynki w puszce, kiedy tak właściwie to ich wina, bo nie
pomyśleli i sobie tego nie wykalkulowali.
–
Stale
masz zamiar szczycić się tym, że działasz bardziej precyzyjnie
tylko dlatego, że częściej używasz głowy i matematyki?
–
Oczywiście!
A ty myślałeś, że co?
Nic nie odpowiedziałem, za to
roześmiałem się. Przyjaciel
–
najlepszy,
jakiego udało mi się do tej pory znaleźć –
potrafił
poprawić mi humor tylko tym, że był obok i do tego nie przestawał
być sobą, choć inni chcieli narzucić mu pewne ramy. Był
kimś, komu mogłem powiedzieć o wszystkim i nie zostać wyśmianym
niczym klaun w cyrku, a jedynie potraktowany krótkim rechotem i
morzem rad, jakimi przyjaciel mógł mnie obdzielić nie tylko z
własnego doświadczenia, co z wiedzy, jaką wpajali mu inni, a którą
on umiał szybko przyswoić po poprzednim sprawdzeniu, czy ktoś nie
robi go w konia. Jeśli miałem z czymś problem, nieważne, czego
dotyczył, mogłem się do niego zwrócić, by uzyskać chociażby
małą podpowiedź. Może inni widzieli w nim pewnego rodzaju
dziwaka, dla mnie był opoką i byłem za jego obecność w moim
życiu potwornie wdzięczny.
–
Widzisz
to?
–
zagaił,
kiedy znaleźliśmy się na korytarzu prowadzącym do redakcji, a
mijające nas koleżanki z wyrazem przerażenia kierowały się do
łazienki, blade, jakby właśnie czarny kot przebiegł im drogę. –
Już
im się pewnie ubzdurało, że coś się wydarzyło, bo jest piątek
trzynastego.
–
Ty
niczego takiego się nie obawiasz, bo urodziłeś się w piątek
trzynastego, prawda?
Przyjaciel
wyszczerzył się do mnie w szerokim uśmiechu.
–
Dokładnie.
I moja mama nigdy nie powiedziała, że tego dnia miała pecha, wręcz
przeciwnie! Została pobłogosławiona pierworodnym, którym teraz
może się chwalić przed koleżankami, bo choć nie ma pojęcia o
tym, czym dokładnie się zajmuję, umie policzyć cyfry do przecinka
na mojej wypłacie i to sprawia, że świecą jej się
oczy.
Zaśmiałem się. Cóż, niektórzy chcą się szczycić
tym, że dzieci dobrze zarabiają, inni mają gdzieś zarobki, za to
dbają, by dzieci nawet w dorosłym życiu były zdrowe na ciele i
umyśle. Obie te drogi jakoś o miłości świadczyły.
–
Może
nie mów dziewczynom, że urodziłeś się w taki pechowy dzień,
okej? –
poradziłem.
–
Mogą
jeszcze uznać, że przez to zarażasz jeszcze większym
nieszczęściem.
Przyjaciel
uśmiechnął się niczym kreskówkowy Grinch, kąciki ust prawie
podjechały pod dolne
powieki.
–
Ani
mi się nie waż myśleć,
że teraz zrezygnuję z tego pomysłu! –
Klepnął
mnie w ramię i roześmiał się. –
Dzięki,
stary!
Przewróciłem oczami. No tak, czasami i mnie zdarzało
się wpaść na jakiś pomysł, który on uznawał za genialny, a
wtedy nie było zmiłuj, musiał wcielić go w życie.
–
Tylko
z tym nie przeholuj –
dodałem,
otwierając drzwi do głównej sali, z której każdy z nas mógł
iść w odpowiednią stronę.
–
Jasna
sprawa.
Ktoś do nas podbiegł i uchwycił się niespodziewanie
ręki mojego przyjaciela.
–
Tutaj
jesteś! Szybko, musimy się spieszyć!
Uniosłem brew, a
przyjaciel zapytał:
–
Co
się stało?
–
Serwery
nam padły!
To już tłumaczyło nie tylko zaniepokojone
koleżanki, które widzieliśmy, ale i to, dlaczego w sali panowało
takie zamieszanie, a atmosfera była cięższa niż zazwyczaj.
Takie
coś mogło nam się przydarzyć akurat w piątek
trzynastego.
Przyjaciel musiał pomyśleć to samo, bowiem
spojrzał na mnie, a jego oczy pojaśniały radością i odrobiną
szaleństwa.
–
No to teraz zacznie się zabawa!
– wykrzyknął i z uśmiechem na ustach pognał do swojego
królestwa, a ja jedynie mogłem patrzyć za nim i kręcić głową z
politowaniem. Co dla jednych było katastrofą piątku trzynastego,
dla niego mogło być jedynie rajem.
Dobrze,
że chociaż on znajduje plusy tam, gdzie inni dostrzegają jeden
wielki minus,
pomyślałem i ruszyłem do swojego biura, jednej
z trzech ścieżek, gdzie
wszyscy pracownicy redakcji zdawali się byli wpaść w jeszcze
większą panikę
niż
ci stażyści i konsultanci umieszczeni w głównej sali,
co wnioskowałem po tym, że wszyscy biegali od biurka do biurka, nad
niektórymi głowami latały kartki –
czyżby
drukarki zaczęły pierwszy dzień swojego buntu? –
a
kiedy zerknąłem w stronę odgrodzonego biura szefa, zobaczyłem
jego poczerwieniałą ze złości twarz. Cóż, gazeta wydawana
jedynie w formie internetowej powinna liczyć się z tym, że może
dojść do jakiejkolwiek awarii, a jej pracownicy nadal powinni mieć
możliwość wykonywania swoich obowiązków, co chyba się nie
sprawdzało.
W całym tym szaleństwie, jakie panowało, tylko
jedna osoba zdawała się nie być niczym przerażona, a znudzona –
koleżanka
siedząca po drugiej stronie biura, która dzisiaj chyba nie przyszła
wcześniej, tylko
jak
inni, i nie przejmowała się tym, że coś nie działa, jakby i tak
była ze wszystkim gotowa.
Porzucając plecak przy swoim biurku, obserwowałem, jak unosi kubek
z kawą do
ust,
wypija
łyk, krzywi
się na jej smak i wzdycha cicho, nie odrywając przy tym spojrzenia
od ekranu laptopa. Jakby w ten sposób chciała go zaczarować, by
zaczął pokazywać treści, których ona pragnie, lub
żeby uniknąć patrzenia na tych, którzy dali się panice, nie
mogąc tworzyć tekstów, które dadzą im sławę i wzniosą gazetę
na wyżyny.
Uśmiechnąłem
się do siebie. Jakoś tak poczułem się lepiej, wiedząc, że nie
tylko ja nie robię sobie nic z tego, że jest piątek trzynastego i
że akurat dzisiaj coś się popsuło. I
nawet to, że sam zmuszony będę wypić tę parodię kawy, bo nic
innego w biurze się nie znajdzie, nie mogło popsuć mi humoru,
kiedy wiedziałem, że dla innych to dzień jak co dzień, a dla
pewnych dziwaków przedsmak Gwiazdki.
Bo
w piątek trzynastego nie może wydarzyć się coś, co nie miałoby
prawa wydarzyć się w inny dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz