Menu

niedziela, 17 stycznia 2021

Chingu

    – 친구 – 

      Jak pewnie wiesz, znowu będzie wszechobecne trucie, jaki to dzień jest zły i pechowy, bo widziałam czarnego kota, bo kawa mi się wylała na biurko i prawie zalała klawiaturę, bo ta pyszna kanapka polana tym jakże smacznym sosem duńskim okazała się być z szynką, kiedy ja nie jem mięsa, o czym chyba zapomniałam powiedzieć przy kasie, bo mi ktoś prawie wjechał w tył, bo tamto i siamto…! O wszystko to będą obwiniać dzisiaj pech, jakby dostawał informację: „Hej, cześć, stary, bo wiesz, dzisiaj piątek trzynastego, weź, powkurzaj trochę ludzi, okej?” i miał się do niej bezzwłoczne zastosować, a przez inne dni sobie bimbać. Czy do głów tych jakże wykształconych młodych, którzy mają być przyszłością narodu, nie dociera, że z takim myśleniem to sami sprawiają, że są bardziej niezdarni i te wszystkie zdarzenia to właściwie ich wina?
    Nie byłem pewien, czy to pytanie zostało zadane na poważnie, czy było jedynie retoryczne, dlatego też powstrzymałem język i się nie odezwałem, za to zmierzyłem spojrzeniem kobietę stojącą niedaleko, która przypatrywała się nam z jawną niechęcią. Z nas dwóch tylko ja to dostrzegłem i tylko ja mogłem nas wybronić, bo osoba po mojej lewej stronie, jak ja i z siedem innych czekających na zielone światło na cholernie długim przejściu dla pieszych, powróciła do prawienia swoich mądrości. 
     Zobaczysz, że znowu będziemy musieli wysłuchiwać, jaki to poranek był zły, bo coś poszło nie tak! Jakby w każdej chwili nie mogło wydarzyć się coś złego!
    Odrobinę podniósł głos, czym zwrócił na siebie uwagę także innych, ale miał to zupełnie gdzieś. Czasami zazdrościłem mu takiego podejścia, kiedy to olewał wszystko i wszystkich, a zwłaszcza ludzi, którzy mamrotali do siebie pod nosem, że jest dziwny. Jakoś nie umiałem się z nimi zgodzić – ironiczny jak najbardziej, czemu bardzo często dawał wyraz, ale dziwny? Powiedziałbym raczej, że wyróżniający się pod pewnymi względami, ale i tak jest człowiekiem, któremu ufałem najbardziej na świecie.
    Uśmiechnąłem się, kiedy klepnął mnie w ramię i poradził:
    – Wyłącz dzisiaj uszy na wszelki szczebiot, mój bracie, wówczas będziemy mogli obaj powiedzieć, że przesądy związane z piątkiem trzynastego to jedynie bujdy na resorach.
    Dobrze, tak zrobię odpowiedziałem i wraz z nim ruszyłem zgodnie z prawem przez pasy, by po drugiej stronie zmierzyć do biurowca, w którym obaj pracowaliśmy.
    Jak było to do przewidzenia, ilość osób czekająca na windę znacznie przewyższała limit, jaki jedna z nich mogła zabrać, nie zdziwił nas więc ten chory wyścig w metalową paszczę, który zaczął się z chwilą, gdy otworzyły się drzwi. Ludzie parli na siebie, deptali się i uderzali łokciami, a my dwaj staliśmy wciąż przed windą z niemym postanowieniem, że czekamy na kolejną, bo to zawsze był dobry ruch. 
    I nie omyliliśmy się – wjeżdżaliśmy na nasze piętro w zaledwie siedem osób z możliwych piętnastu, co wywołało uśmiech na twarzy mężczyzny.
    Widzisz? mruknął do mnie, kiedy wysiedliśmy na odpowiednim piętrze. Niektórzy będą mówili, że to był pech, iż jechali ściśnięci niczym sardynki w puszce, kiedy tak właściwie to ich wina, bo nie pomyśleli i sobie tego nie wykalkulowali.
    Stale masz zamiar szczycić się tym, że działasz bardziej precyzyjnie tylko dlatego, że częściej używasz głowy i matematyki?
    Oczywiście! A ty myślałeś, że co?
    Nic nie odpowiedziałem, za to roześmiałem się. Przyjaciel najlepszy, jakiego udało mi się do tej pory znaleźć potrafił poprawić mi humor tylko tym, że był obok i do tego nie przestawał być sobą, choć inni chcieli narzucić mu pewne ramy. Był kimś, komu mogłem powiedzieć o wszystkim i nie zostać wyśmianym niczym klaun w cyrku, a jedynie potraktowany krótkim rechotem i morzem rad, jakimi przyjaciel mógł mnie obdzielić nie tylko z własnego doświadczenia, co z wiedzy, jaką wpajali mu inni, a którą on umiał szybko przyswoić po poprzednim sprawdzeniu, czy ktoś nie robi go w konia. Jeśli miałem z czymś problem, nieważne, czego dotyczył, mogłem się do niego zwrócić, by uzyskać chociażby małą podpowiedź. Może inni widzieli w nim pewnego rodzaju dziwaka, dla mnie był opoką i byłem za jego obecność w moim życiu potwornie wdzięczny.
    Widzisz to? zagaił, kiedy znaleźliśmy się na korytarzu prowadzącym do redakcji, a mijające nas koleżanki z wyrazem przerażenia kierowały się do łazienki, blade, jakby właśnie czarny kot przebiegł im drogę. Już im się pewnie ubzdurało, że coś się wydarzyło, bo jest piątek trzynastego.
    Ty niczego takiego się nie obawiasz, bo urodziłeś się w piątek trzynastego, prawda?
    Przyjaciel wyszczerzył się do mnie w szerokim uśmiechu.
    Dokładnie. I moja mama nigdy nie powiedziała, że tego dnia miała pecha, wręcz przeciwnie! Została pobłogosławiona pierworodnym, którym teraz może się chwalić przed koleżankami, bo choć nie ma pojęcia o tym, czym dokładnie się zajmuję, umie policzyć cyfry do przecinka na mojej wypłacie i to sprawia, że świecą jej się oczy.
    Zaśmiałem się. Cóż, niektórzy chcą się szczycić tym, że dzieci dobrze zarabiają, inni mają gdzieś zarobki, za to dbają, by dzieci nawet w dorosłym życiu były zdrowe na ciele i umyśle. Obie te drogi jakoś o miłości świadczyły.
    Może nie mów dziewczynom, że urodziłeś się w taki pechowy dzień, okej? poradziłem. Mogą jeszcze uznać, że przez to zarażasz jeszcze większym nieszczęściem.
    Przyjaciel uśmiechnął się niczym kreskówkowy Grinch, kąciki ust prawie podjechały pod dolne powieki.
    Ani mi się nie waż myśleć, że teraz zrezygnuję z tego pomysłu! Klepnął mnie w ramię i roześmiał się. Dzięki, stary!
    Przewróciłem oczami. No tak, czasami i mnie zdarzało się wpaść na jakiś pomysł, który on uznawał za genialny, a wtedy nie było zmiłuj, musiał wcielić go w życie.
    Tylko z tym nie przeholuj dodałem, otwierając drzwi do głównej sali, z której każdy z nas mógł iść w odpowiednią stronę.
    Jasna sprawa.
    Ktoś do nas podbiegł i uchwycił się niespodziewanie ręki mojego przyjaciela.
    Tutaj jesteś! Szybko, musimy się spieszyć!
    Uniosłem brew, a przyjaciel zapytał:
    Co się stało?
    Serwery nam padły!
    To już tłumaczyło nie tylko zaniepokojone koleżanki, które widzieliśmy, ale i to, dlaczego w sali panowało takie zamieszanie, a atmosfera była cięższa niż zazwyczaj.
    Takie coś mogło nam się przydarzyć akurat w piątek trzynastego.
    Przyjaciel musiał pomyśleć to samo, bowiem spojrzał na mnie, a jego oczy pojaśniały radością i odrobiną szaleństwa.
    – No to teraz zacznie się zabawa! – wykrzyknął i z uśmiechem na ustach pognał do swojego królestwa, a ja jedynie mogłem patrzyć za nim i kręcić głową z politowaniem. Co dla jednych było katastrofą piątku trzynastego, dla niego mogło być jedynie rajem. 
    Dobrze, że chociaż on znajduje plusy tam, gdzie inni dostrzegają jeden wielki minus, pomyślałem i ruszyłem do swojego biura, jednej z trzech ścieżek, gdzie wszyscy pracownicy redakcji zdawali się byli wpaść w jeszcze większą panikę niż ci stażyści i konsultanci umieszczeni w głównej sali, co wnioskowałem po tym, że wszyscy biegali od biurka do biurka, nad niektórymi głowami latały kartki czyżby drukarki zaczęły pierwszy dzień swojego buntu? a kiedy zerknąłem w stronę odgrodzonego biura szefa, zobaczyłem jego poczerwieniałą ze złości twarz. Cóż, gazeta wydawana jedynie w formie internetowej powinna liczyć się z tym, że może dojść do jakiejkolwiek awarii, a jej pracownicy nadal powinni mieć możliwość wykonywania swoich obowiązków, co chyba się nie sprawdzało.
    W całym tym szaleństwie, jakie panowało, tylko jedna osoba zdawała się nie być niczym przerażona, a znudzona – koleżanka siedząca po drugiej stronie biura, która dzisiaj chyba nie przyszła wcześniej, tylko jak inni, i nie przejmowała się tym, że coś nie działa, jakby i tak była ze wszystkim gotowa. Porzucając plecak przy swoim biurku, obserwowałem, jak unosi kubek z kawą do ust, wypija łyk, krzywi się na jej smak i wzdycha cicho, nie odrywając przy tym spojrzenia od ekranu laptopa. Jakby w ten sposób chciała go zaczarować, by zaczął pokazywać treści, których ona pragnie, lub żeby uniknąć patrzenia na tych, którzy dali się panice, nie mogąc tworzyć tekstów, które dadzą im sławę i wzniosą gazetę na wyżyny.
    Uśmiechnąłem się do siebie. Jakoś tak poczułem się lepiej, wiedząc, że nie tylko ja nie robię sobie nic z tego, że jest piątek trzynastego i że akurat dzisiaj coś się popsuło. I nawet to, że sam zmuszony będę wypić tę parodię kawy, bo nic innego w biurze się nie znajdzie, nie mogło popsuć mi humoru, kiedy wiedziałem, że dla innych to dzień jak co dzień, a dla pewnych dziwaków przedsmak Gwiazdki. 
    Bo w piątek trzynastego nie może wydarzyć się coś, co nie miałoby prawa wydarzyć się w inny dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz