Był niemalże pewien, że wygląda głupio. Dlaczego nawet w weekend przyszło mu do głowy założyć koszulę? Może ta nie była śnieżnobiała, tylko błękitna, nie miał też na sobie krawata, a spodnie od garnituru zastąpiły dżinsy, ale i tak czuł, że nie tak powinien wyglądać, idąc tego wczesnego popołudnia na spotkanie z Roslein. Dwa dni wcześniej kobieta dała znać, że chciłaby się spotkać, a że akurat nie miał żadnej pracy, którą musiałby zabrać ze sobą z kancelarii do domu – o legalności takiego zachowania wolał nie myśleć – chętnie przystał na tę propozycję.
Teraz zastanawiał się, czy faktycznie było to dobre posunięcie. Z tego, co się orientował, wydawnictwo Roslein nie miała w kończącym się tygodniu żadnej większej premiery, dziwił się więc, że koleżanka nawet przy luźniejszm grafiku zachodzi do ich księgarni, ale może po prostu bardzo ją lubiła?
Przystanął przed wejściem do lokalu i wziął głęboki wdech. Nie zdoła nic poradzić na to, co ma na sobie, nie wróci się bowiem, by się przebrać, dlatego nakazał sobie wziąć się w garść i wszedł do środka.
Dość szybko zlokalizował koleżankę i mógł odetchnąć z ulgą, bowiem ona też była ubrana podobnie do niego – biała koszula w niebieskie paski, dżinsy i tenisówki musiały stanowić jej weekendowo-wyjściowy outfit, ale musiał przyznać, że wyglądała naprawdę przyjemnie dla oka. Chyba po raz pierwszy widział ją też w związanych włosach, nie sądził, że ma taką ładną szyję.
Chyba nauczyła się wyczuwać jego obecność, bowiem bardzo szybko spojrzał w jego stronę i uśmiechnęła się. Podszedł do niej, odwzajemniając gest.
– Cześć. A już myślałam, że tak się zaczytałam, że przegapiłam twoje wejście.
– Cześć. A co takiego czytasz, że cię porwało?
Z tej odległości mógł zobaczyć, jak kobieta gładzi kciukiem granatową okładkę z wyraźnie oznaczon latarnią morską, uśmiechnął się, rozpoznając powieść już po tej grafice.
– Nie sądziłem, że całkowicie wracasz do dzieł młodzieżowych.
– Powiedzmy, że stęskniłam się za Irene – odparła. – Choć to właściwie jedyna postać, jaką pamiętam.
– Nie martw się, ja też. Mogę się rozejrzeć czy od razu chcesz coś robić?
– Rozejrzyj się, ja pewnie przeczytam jeszcze rozdział czy dwa, nim zdecyduję się na kupno.
– Jak chcesz, będę przy komiksach.
David – choć pewnie nikomu by o tym nie powiedział – i tak miał zamiar wpaść do tej księgarni akurat tego dnia, bowiem dostał powiadomienie od innego fana, że pojawiła się kolejna komiksowa część pewnego tytułu, nie chciał tego przegapić, a że nie kupował kota w worku przez internet, najpierw chciał na własne oczy przekonać się, czy warto będzie kupować dla siebie egzemplarz.
Szybko odnalazł szukany tytuł, a wiedząc, że Roslein też pochłonięta jest przez liczne literki, zaczął przerzucać kartki i sam dał się wciągnąć w świat, który go fascynował.
Nie zwrócił uwagi na upływ czasu, oprzytomniał dopiero wtedy, gdy dotarł do ostatniego kadru i napisu "Koniec", który nie mógł pozostawić złudzeń. Zamknął wolumin i prawie podskoczył w miejscu, dostrzegając tuż obok siebie Roslein, która przypatrywała mu się z uśmiechem. Zarumienił się lekko, bowiem poczuł, że nie powinien się tak zachować. Kobieta roześmiała się.
– Spokojnie, też niedawno skończyłam czytać. – Pracownicy powinni mieć ich za dziwaków, którzy traktują księgarnię jak czytelnię, ale jeszcze nikt nie zwrócił im uwagi. – Wierzysz w życie po tym, jak skończy się miłość? – zapytała nagle, opierając się o regał.
David spojrzał na nią, wciąż ściskając w ręce komiks.
– A co, nagle wzięło cię na słuchanie Cher i podobne filozoficzne rozważania?
W jego głosie brzmiała nuta rozbawienia, kiedy Roslein zdawała się być całkowicie poważna, a jej pytanie powiedziane na serio.
David zamknął komiks i odłożył go na półkę na wcześniejsze miejsce, po czym zapatrzył się na koleżankę.
– Wydaje mi się, że tak. Nie mam pewności, bo do tej pory nikt nie złamał mi serc tak, bym marzył o śmierci, ale skoro ludzie potrafię po rozstaniu skupić się na sobie i swoim rozwoju, to chyba to się dzieje.
– Ale czy ty w to wierzysz?
Jej spojrzenie było takie jasne, nieskalane żadną przygnębiającą myślą. Lubił, kiedy tak na niego patrzyła, cierpliwie, acz wyczekująco, byle tylko usłyszeć odpowiedź. Łechtało to jego ego, bo świadczyło o tym, że Roslein ma go za odpowiedniego towarzysza do rozmów.
– Wierzę w słowa, których używał Mistrz, a to on włożył w usta Eulali słowa o złamanym sercu...
– "Tak naprawdę możne je złamać tylko raz" – zacytowała kobieta. – "Reszta to tylko zadrapania".
David przytaknął prawie niezauważalnym ruchem głowy.
– A skoro człowiek potrafi wyleczyć się z zadrapań, to po nieszczęśliwej miłości też się podniesie.
Roslein patrzyła na niego uważnie. Przez chwilę wyglądała, jakby chciała pociągnąć ten temat dalej, jednak szybko porzuciła tę myśl, bo kolejne słowa nie miały już z nim nic wspólnego.
– Może zmienimy miejsce dzisiejszego spotkania? – zapytała, przystając nieopodal przy dziale z poezją, której nigdy nie rozumiała i nie czytała.
David spojrzał spojrzał na nią uważnie. Dopiero co się tu na siebie natknęli zgodnie z umową, a ona już chce sobie stąd iść? Nie bardzo mu się to podobało.
– Co więc proponujesz? – zapytał. – Będą tam książki?
W jego głosie brzmiała nuta rozbawienia, kiedy Roslein zdawała się być całkowicie poważna, a jej pytanie powiedziane na serio.
David zamknął komiks i odłożył go na półkę na wcześniejsze miejsce, po czym zapatrzył się na koleżankę.
– Wydaje mi się, że tak. Nie mam pewności, bo do tej pory nikt nie złamał mi serc tak, bym marzył o śmierci, ale skoro ludzie potrafię po rozstaniu skupić się na sobie i swoim rozwoju, to chyba to się dzieje.
– Ale czy ty w to wierzysz?
Jej spojrzenie było takie jasne, nieskalane żadną przygnębiającą myślą. Lubił, kiedy tak na niego patrzyła, cierpliwie, acz wyczekująco, byle tylko usłyszeć odpowiedź. Łechtało to jego ego, bo świadczyło o tym, że Roslein ma go za odpowiedniego towarzysza do rozmów.
– Wierzę w słowa, których używał Mistrz, a to on włożył w usta Eulali słowa o złamanym sercu...
– "Tak naprawdę możne je złamać tylko raz" – zacytowała kobieta. – "Reszta to tylko zadrapania".
David przytaknął prawie niezauważalnym ruchem głowy.
– A skoro człowiek potrafi wyleczyć się z zadrapań, to po nieszczęśliwej miłości też się podniesie.
Roslein patrzyła na niego uważnie. Przez chwilę wyglądała, jakby chciała pociągnąć ten temat dalej, jednak szybko porzuciła tę myśl, bo kolejne słowa nie miały już z nim nic wspólnego.
– Może zmienimy miejsce dzisiejszego spotkania? – zapytała, przystając nieopodal przy dziale z poezją, której nigdy nie rozumiała i nie czytała.
David spojrzał spojrzał na nią uważnie. Dopiero co się tu na siebie natknęli zgodnie z umową, a ona już chce sobie stąd iść? Nie bardzo mu się to podobało.
– Co więc proponujesz? – zapytał. – Będą tam książki?
Roslein zaśmiała się krótko.
– Oczywiście. Chciałam ci pokazać antykwariat, który prowadzi mój przybrany dziadek. Myślę, że ci się spodoba.
Nie dopytał – choć chciał, ale ugryzł się w język – jak to się stało, że kobieta ma przybranego dziadka, jedynie uśmiechnął się złośliwie i rzucił:
– Jeśli nie ma własnego Cmentarza Zapomnianych Książek, to nie wiem, czy iść.
– Oczywiście. Chciałam ci pokazać antykwariat, który prowadzi mój przybrany dziadek. Myślę, że ci się spodoba.
Nie dopytał – choć chciał, ale ugryzł się w język – jak to się stało, że kobieta ma przybranego dziadka, jedynie uśmiechnął się złośliwie i rzucił:
– Jeśli nie ma własnego Cmentarza Zapomnianych Książek, to nie wiem, czy iść.
Roslein westchnęła teatralnie.
– Nie, nie ma takiego cmentarza, za to ma na imię Isaac. Może być?
– Nie, nie ma takiego cmentarza, za to ma na imię Isaac. Może być?
Jeszcze nigdy nie spotkał nikogo o tym imieniu, a że uwielbiał klimat antykwariatów, wydawało mu się, że odpowiedź może być tylko jedna.
– Oczywiście. Idziemy?
Zgodnie pożegnali się z obecnymi na zmianie księgarzami i wyszli na zewnątrz, by wciąż wśród ciepłego dnia udać się na spacer uliczkami miasta. Jak do fontanny Davidowi wydawało się, że lokal, do którego prowadzi go Roslein, musi być blisko, tak po nagłym skręcie w jedną z bocznych ścieżek, gdzie gubili się nie tylko turyści, ale i mieszkańcy, zrozumiał, że pewnie przyjdzie im nieźle kluczyć, nim dotrą do celu. Poczuł ekscytację na myśl, że choć przez chwilę będzie jak bohater ulubionych powieści.
Och, gdyby wiedział, jak wielkie będzie to podobieństwo...
– Oczywiście. Idziemy?
Zgodnie pożegnali się z obecnymi na zmianie księgarzami i wyszli na zewnątrz, by wciąż wśród ciepłego dnia udać się na spacer uliczkami miasta. Jak do fontanny Davidowi wydawało się, że lokal, do którego prowadzi go Roslein, musi być blisko, tak po nagłym skręcie w jedną z bocznych ścieżek, gdzie gubili się nie tylko turyści, ale i mieszkańcy, zrozumiał, że pewnie przyjdzie im nieźle kluczyć, nim dotrą do celu. Poczuł ekscytację na myśl, że choć przez chwilę będzie jak bohater ulubionych powieści.
Och, gdyby wiedział, jak wielkie będzie to podobieństwo...
W którymś momencie Roslein spojrzała na niego i przerwała panującą między nimi ciszę.
– Davidzie, są sprawy, o których nie rozmawialiśmy nigdy. **
Rozpoznał, skąd ten ton i słowa.
– Na przykład bejsbol.
– Mówię poważnie.
– Słucham panią, senorita Roslein.
Uśmiechnęła się, ukontentowana, że rozpoznał rozmowę, którą zainicjowała cytatem.
Uśmiechnęła się, ukontentowana, że rozpoznał rozmowę, którą zainicjowała cytatem.
– Wiesz, kiedyś nie ufałam ludziom, którzy chcieli dać mi książkę jako prezent.
– Dlaczego tak było?
– Bo ktoś mi jedną ukradł, gdy miałam osiem lat. To była moja ulubiona. Dlatego uznałam, że nie mogę ufać komuś takiemu. Ale właśnie wtedy moja babcia, wdowa od kilku lat, poznała Isaaca na jakichś targach książki, zauroczyła się nim, on nią i tak zyskałam prawie dziadka. Rozstali się dość szybko, bo po zaledwie dwóch latach, ale zdążyłam się z nim wtedy zaprzyjaźnić do tego stopnia, że nie chciałam zrywać znajomości. Dlatego nadal do niego wpadam, a on wciąż traktuje mnie jak wnuczkę.
– Chyba miło mieć takiego członka rodziny, którego samemu się wybrało – zauważył.
Roslein przytaknęła.
– Najlepiej na świecie – powiedziała, po czym znowu zamilkli, by cieszyć się tym poszukiwaniem miejsca, które mogło skrywać skarby.
– Chyba miło mieć takiego członka rodziny, którego samemu się wybrało – zauważył.
Roslein przytaknęła.
– Najlepiej na świecie – powiedziała, po czym znowu zamilkli, by cieszyć się tym poszukiwaniem miejsca, które mogło skrywać skarby.
Po zaledwie piętnastu minutach i przemierzeniu części Starego Miasta stanęli ramię w ramię przed witryną z przetartym napisem i niewielką tabliczką nad brązowymi drzwiami, przez które za sprawą dużego okienka do środka wpadały promienie chcące zamienić podłogę w rozlaną tęczę.
– Zapraszam. – Roslein uśmiechnęła się, po czym otworzyła drzwi i od progu zakrzyknęła: – Dziadku, jesteśmy!
David zdziwił się, że użyła liczby mnogiej; brzmiało to, jakby Isaac faktycznie miał się spodziewać jej razem z jakimś towarzyszem. Czyli to musiało być zamierzone zagranie z jej strony, naprawdę chciała go tu przyprowadzić.
Z jakiegoś powodu mężczyzna poczuł się mile połechtany. To było przyjemne, że ktoś widział w nim odpowiednią osobę do pewnych działań.
Wszedł do środka za koleżanką i niemal od razu wpadł na drewniany regał, który wychodził na spotkanie każdemu zabłąkanemu lub nie klientowi. Gdzieś z głębi posłyszał czyjś rozbawiony śmiech, kiedy odnalazł jego właściciela, mógł skonfrontować się z Isaakiem, który – choć już pewnie po siedemdziesiątce – wciąż był wysokim mężczyzną z wyraźną werwą i ani trochę nie przypominał innego Cerbera książek, z którym David miał już do czynienia.
– Dzień dobry – powiedział adwokat, starając się brzmieć pewnie niczym na sali sądowej. – Miło mi pana poznać i...
Jeśli chciał powiedzieć coś więcej, to nie miał okazaji, bowiem antykwariusz wszedł mu w słowa, podchodząc bliżej.
– Znowu muszę to robić? – zapytał starszy pan, spoglądając na przybraną, uśmiechniętą wnuczkę, na co Roslein jedynie wzruszyła ramionami. Westchnął. – Niech będzie. – Utkwił spojrzenie w Davidzie. – Źle pan wygląda. *
– Zapraszam. – Roslein uśmiechnęła się, po czym otworzyła drzwi i od progu zakrzyknęła: – Dziadku, jesteśmy!
David zdziwił się, że użyła liczby mnogiej; brzmiało to, jakby Isaac faktycznie miał się spodziewać jej razem z jakimś towarzyszem. Czyli to musiało być zamierzone zagranie z jej strony, naprawdę chciała go tu przyprowadzić.
Z jakiegoś powodu mężczyzna poczuł się mile połechtany. To było przyjemne, że ktoś widział w nim odpowiednią osobę do pewnych działań.
Wszedł do środka za koleżanką i niemal od razu wpadł na drewniany regał, który wychodził na spotkanie każdemu zabłąkanemu lub nie klientowi. Gdzieś z głębi posłyszał czyjś rozbawiony śmiech, kiedy odnalazł jego właściciela, mógł skonfrontować się z Isaakiem, który – choć już pewnie po siedemdziesiątce – wciąż był wysokim mężczyzną z wyraźną werwą i ani trochę nie przypominał innego Cerbera książek, z którym David miał już do czynienia.
– Dzień dobry – powiedział adwokat, starając się brzmieć pewnie niczym na sali sądowej. – Miło mi pana poznać i...
Jeśli chciał powiedzieć coś więcej, to nie miał okazaji, bowiem antykwariusz wszedł mu w słowa, podchodząc bliżej.
– Znowu muszę to robić? – zapytał starszy pan, spoglądając na przybraną, uśmiechniętą wnuczkę, na co Roslein jedynie wzruszyła ramionami. Westchnął. – Niech będzie. – Utkwił spojrzenie w Davidzie. – Źle pan wygląda. *
Młodszy mężczyzna gotów był się obruszyć na takie powitanie, takie bez uprzejmości, takie inne od tych, które znał, kiedy to zdał sobie sprawę, iż gdzieś je już słyszał, podjął więc tę grę.
– Niestrawność – odparł.
Oczy Isaaca zajaśniały.
– A co panu zaszkodziło?
– Życie.
Antykwariusz uśmiechnął się, po czym wyciągnął ku mężczyźnie rękę.
– Jestem Isaac.
Antykwariusz uśmiechnął się, po czym wyciągnął ku mężczyźnie rękę.
– Jestem Isaac.
– David.
– Jest pan pierwszą przyprowadzoną tu osobą, która potrafiła się ze mną zabawić, do tego widać, że ma pan coś wspólnego z tym światem, tak więc... – Na chwilę zawiesił teatralnie głos i powiódł wzrokiem po najbliższych regałach. – Witam cię, Davidzie, na Cmentarzu Prostych Słów.
– Cmentarz Prostych Słów? – powtórzył David i rozejrzał się dookoła. – Szyld przed wejściem głosił jedynie "Antykwariat". Chyba że pod spodem było coś drobnym druczkiem, tego to nie zauważyłem.
Isaac wciąż uśmiechał się przyjaźnie, nie wyglądał na dotkniętego takim spostrzeżeniem nowego znajomego.
– To nazwa, którą znają tylko nieliczni.
– A jak ich pan wybiera?
Z każdą chwilą antykwariuszowi coraz bardziej podobał się ten młodzieniec w za dużej koszuli i spojrzeniu dziecka poznającego sekrety świata.
– Umiem powiedzieć po jednym rzucie oka, kto naprawdę kocha książki. Pan jest jednym z nich.
David skłonił się lekko.
– Bardzo mi miło. A skąd taka nazwa? – dopytywał dalej, wyraźnie zainteresowany tym miejscem.
Zbliżył się do jednego z zapełnionych regałów, a za jego plecami Roslein i dziadek wymienili porozumiewawcze spojrzenie.
– Bo czymże są książki, jak nie zlepkiem prostych słów?
– Ale przecież niektóre z nich są trudne.
Isaac roześmiał się, a jego drobne ciało zadrgało. David nie miał wątpliwości, iż mężczyzna był przeznaczony temu antykwariatowi jak pan Sempere swojej rodzinnej księgarni.
– Nie, mój drogi, mylisz się – odpowiedział. – Każde ze słów składa się z liter, które znamy. To ludzie sprawili, nadając im znaczenie, że są trudne w wymówieniu czy w zrozumieniu. Same w sobie słowa nie są zaklęciami, a prostotą. To od nas zależy, kiedy uczynimy je trudnymi.
– Chyba ma pan rację – odparł adwokat i westchnął cicho, jakby wreszcie dotarł do celu, który dla innych był mrzonką, gdy dla niego największym marzeniem.
Obserwowany przez dwoje ludzi zdawał się w ogóle nie zwracać na nich uwagi, za to poświęcił ją na przyjrzeniu się grzbietom najbliżej ulokowanych woluminów. Dziadek i wnuczka stali obok siebie i cieszyli wzrok widokiem kogoś, kto przestąpił próg tego miejsca, bo tak chciało przeznaczenie.
Isaac spojrzał na dziewczynę akurat w momencie, kiedy ścierała z policzk pojedynczą łzę.
– Chyba ma pan rację – odparł adwokat i westchnął cicho, jakby wreszcie dotarł do celu, który dla innych był mrzonką, gdy dla niego największym marzeniem.
Obserwowany przez dwoje ludzi zdawał się w ogóle nie zwracać na nich uwagi, za to poświęcił ją na przyjrzeniu się grzbietom najbliżej ulokowanych woluminów. Dziadek i wnuczka stali obok siebie i cieszyli wzrok widokiem kogoś, kto przestąpił próg tego miejsca, bo tak chciało przeznaczenie.
Isaac spojrzał na dziewczynę akurat w momencie, kiedy ścierała z policzk pojedynczą łzę.
– A tobie co? – zapytał i przestąpił z nogi na nogę, by stać stabilniej.
– Nic takiego. – Roslein uśmiechnęła się. – Po prostu cieszę się, że w moim życiu wydarzyła się scena niczym z książki. Czuję, że to sam Mistrz maczał w tym palce, patrząc na mnie z nieba.
– Tylko się nie popłacz – nakazał jej antykwariusz i zwrócił się do Davida. – Gdy dowiedziała się, że Zafon zmarł, płakała cły weekend. Czy z panem było podobnie? – zapytał, podnosząc głos, by adwokat mógł go usłyszeć.
Roslein mogłaby powiedzieć, że była podatniejsza na odczuwanie żałoby, bo zaledwie dwa miesiące wcześniej pożegnała dobrą koleżankę, ale nie chciała się aż tak otwierać, w końcu nie znała Davida ani trochę.
On nie mógłby jej powiedzieć, że spędził tamten wieczór dziewiętnastego czerwca, siedząc na podłodze i patrząc tępo w ścianę, jeszcze by go wzięła za dziwaka.
– Nie, nie płakałem cały weekend – odpowiedział, wracając do nich i nie przyznając się do tego, że uronił łzę jak Roslein przed chwilą – tylko przeczytałem ponownie cały "Labirynt duchów".
– Pomogło?
– Ani trochę.
Isaac pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Bo nawet słow płynące z duszy twórcy nie są w stanie przywrócić go z rąk śmierci – powiedział, po czym ruszył w głąb sklepu. – Proszę za mną, Davidzie. Skoro już tu pan dotarł, powinienem pana odpowiednio ugościć. Kawy, herbaty?
– Woda wystarczy. Może pomogę?
– Nie trzeba, niech się pan lepiej rozejrzy i sprawdzi, czy i ten Cmentarz ma panu coś do zaoferowania.
Starszy pan zniknął mu z oczu między zapełnionymi regałami, David spojrzał na Roslein, a w jego oczach jasniały iskierki.
– To nie jest sen, prawda? – zapytał szeptem, jakby teraz dotarło do niego, w jakiej świątyni się znalazł.
Kobieta roześmiała się cicho i skinęła głową.
– Nie, nie jest. Witaj na Cmentarzu Prostych Słów, Davidzie – powtórzyła za swoim prawie dziadkiem i poprowadziła kolegę, by sam dał się pochłonąć tym wspaniałym ścieżkom między cudom, które jedynie człowiek mógł uczynić trudnymi do zrozumienia.
– Bo nawet słow płynące z duszy twórcy nie są w stanie przywrócić go z rąk śmierci – powiedział, po czym ruszył w głąb sklepu. – Proszę za mną, Davidzie. Skoro już tu pan dotarł, powinienem pana odpowiednio ugościć. Kawy, herbaty?
– Woda wystarczy. Może pomogę?
– Nie trzeba, niech się pan lepiej rozejrzy i sprawdzi, czy i ten Cmentarz ma panu coś do zaoferowania.
Starszy pan zniknął mu z oczu między zapełnionymi regałami, David spojrzał na Roslein, a w jego oczach jasniały iskierki.
– To nie jest sen, prawda? – zapytał szeptem, jakby teraz dotarło do niego, w jakiej świątyni się znalazł.
Kobieta roześmiała się cicho i skinęła głową.
– Nie, nie jest. Witaj na Cmentarzu Prostych Słów, Davidzie – powtórzyła za swoim prawie dziadkiem i poprowadziła kolegę, by sam dał się pochłonąć tym wspaniałym ścieżkom między cudom, które jedynie człowiek mógł uczynić trudnymi do zrozumienia.
___________________________
* "Gra anioła", wyd. kieszonkowe, str. 124
** "Gra anioła", wyd. kieszonkowe, str. 98
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz