Menu

niedziela, 14 lutego 2021

Piątaki i poszukiwania ciepłych serc

 




    Bieg szkolnym korytarzem nigdy nie był mile widziany w oczach nauczycieli. Groził upadkami czy potrąceniami innych uczniów, a nikomu nie chciało się wypisywać odpowiedniego raportu zdarzenia, które miałoby prowadzić do odszkodowania. Tylko że jej bieg nie miałby z tym nic wspólnego; wszelki ochrzan, jaki by dostała, pochodziłby od dyrektora, który kolejny raz dopytywał ją, dlaczego tak się zachowuje, a ona znowu musiałaby tłumaczyć, że tej klasie nie można pozwolić czekać.
    I nieważne, że do rozpoczęcia lekcji zostały jeszcze dwie minuty, jej Piątaki nie mogły czekać przed klasą aż tak długo.
    Bo jej klasa była niezwykła od pierwszego spotkania, kiedy grupa dwudziestu pięciu dzieci oczekiwała na możliwość ukazania swojej niezwykłości. Żaden z jej wychowanków nigdy, od kiedy n drugim stopniu edukacji została ich opiekunem, nie otrzymał noty niższej niż piątka. Do tamtej chwili jedynie słyszała o tej niezwykłej grupie, teraz mogła na własne oczy przekonać się, jaką to uroczo inteligentną gromadkę miała prowadzić szkolnymi ścieżkami.
    Swój bieg zakończyła na kilka metrów przed salą. Dzieci już jej oczekiwały, rozglądając się odrobinę zbyt nerwowo, jakby już zaczęły się bać, że je porzuciła, zapomniała, a one nie będą wiedziały, jak się zachować. Bo choć inteligentne i zdobywające wiedzę niczym gąbki chłonące wodę, w zderzeniu z prawdziwym życiem wychodziły na mięczaków i tych, którzy szybko przegrają, bo nie są w stanie się dostosować.
     Dzień dobry! zawołała, dając znać, że już jest.
    Kilkadziesiąt dziecięcych spojrzeń skierowało się w jej stronę, a w powietrzu dało się odczuć ulgę, jakby ktoś zdjął z pleców uczniów ciężar, na który nie były przygotowane, by go dźwignąć.
    Już wam otwieram – powiedziała, stając przed drzwiami i wkładając do zamka odpowiedni klucz. – Dobrze wam minął wczorajszy dzień?
    Wiedziała, że nie uzyska żadnych głębszych odpowiedzi, jednak dla niej liczyło się to, że dzieci przynajmniej skinęły głowami na potwierdzenie, nim przepchnęły się obok niej do klasy, by zająć przypisane sobie słownie miejsca i otworzyć umysły na przyjmowanie nowej dawki wiedzy.
    Weszła do sali ostatnia, a kiedy odkładała dziennik na pulpit, w całej szkole rozległ się dźwięk dzwonka. Gdy inni uczniowie biegali korytarzami, byle tylko zdążyć na lekcje, dać się zamknąć w czterech ścianach i słuchać o ułamkach czy Janko Muzykancie, jej wychowankowie patrzyli na nią czujnie. To był znak, by bezzwłocznie przeszła do sprawdzenia listy obecności.
    Przebrnęła przez listę dwudziestu pięciu nazwisk bez żadnych przeszkód czy niespodzianek, bowiem jej Piątaki nie tylko znane były ze swoich wspaniałych ocen, ale też z frekwencji, której inni wychowawcy mogli jedynie zazdrościć.
    Przyjrzała się całej tej swojej gromadce i uśmiechnęła do dzieci.
    – Mam dzisiaj dla was pewną misję – oświadczyła, a uczniowie wyprostowali się na swoich miejscach.
    Wiedziała, jak przykuć ich uwagę, znała ich podejście do wszelkiego rodzaju wyzwań, uważała więc, że to, o czym powie, sprawi, że każde z nich nie tylko będzie używało swojej inteligencji, ale zyska także ich emocjonalna strona.
    To zadanie, mam nadzieję, będzie wyjątkowe dla każdego z was. Powiodła spojrzeniem po całej grupie uczniów, a na jej twarzy odmalował się przyjemny uśmiech kogoś, kto wie, że zyskał zainteresowanie młodych ludzi, którzy podążą za jego wskazówkami i zmierzą się z misją, jaka zostanie im przydzielona. Jak wiecie, w najbliższą niedzielę jest pewne święto.
     Dzień chorego na padaczkę! zagrzmiał misiowaty Boguś ze środkowego rzędu, a pozostałe dzieci mu przytaknęły.
    Zgadza się, masz rację, ale to też święto zakochanych, czyli Walentynki dodała nauczycielka. Z tym właśnie będzie się wiązać ta misja. Waszą pracą domową związaną z lekcją wychowawczą na ten weekend jest znalezienie ciepłych serc powiedziała tajemniczo i przyjrzała się uważnie każdemu ze swoich uczniów.
    Antek z pierwszej ławki po prawej stronie uniósł rękę, skinięciem głowy pozwoliła mu zabrać głos.
     Ale takie serce po wyciągnięciu z ciała to trzeba w zimnym przechowywać, jak więc mamy zdobyć ciepłe serca?
    Inny nauczyciel pewnie westchnąłby w tej chwili nad zdolnością tego dziecka brania wszystkiego zbyt dosłownie, ale ona przywykła już do tego, iż jej wychowankowie to dzieci nie tylko bardzo inteligentne, ale i pozbawione może nawet odrobinę upośledzone pod tym względem instynktu i głębszego rozumienia.
     Wiem o tym, Antosiu, to była użyta przeze mnie metafora. Chcę, byście do poniedziałku odnaleźli w swoim otoczeniu osoby, które zawsze są miłe dla innych, pomagają, okazują dobroć dzielą się dobrym słowem. Opiszcie taką osobę na dwie strony w zeszycie, a w poniedziałek na lekcji podzielimy się informacji o tym, kogo takiego znaleźliśmy. Co wy na to?
    Dzieci patrzyły na nią z niemałym zdziwieniem. Miałyby szukać czegoś, co nie jest namacalne, materialne? To tak, jakby kazała im szukać Ducha Świętego!
    Siedząca w środkowym rzędzie Pola nie bała się wyrazić swojego sprzeciwu, podniosła rękę, a kiedy otrzymała zgodę na zabranie głosu, żwawo wypaliła:
    Przecież to się nam nie uda. Jak mamy znaleźć coś, czego nie widać? To jak z tym mówieniem o dobrych chęciach!
    Poznała to wyrażenie w domu, kiedy mama mówiła o jej starszym bracie, że nie jest złym dzieckiem, po prostu u niego „wszystko kończy się na dobrych chęciach”. Pola nigdy tych chęci nie widziała, a chciałaby wiedzieć, jak wyglądają.
    Wychowawczyni uśmiechnęła się tylko kącikiem ust, nim wytłumaczyła:
    Zgadza się, ciepłych serc nie widać jako serc, o których wspomniał Antek, ale jesteście w stanie zauważyć efekty działań takich dobrych serc. Chodzi o tych ludzi, którzy robią coś, nie oczekując za to zapłaty, za co inni mogę być wdzięczni, ale nie liczą się z tym, że muszą się zrewanżować. Rozumiecie, jakie osoby mam na myśli?
    Cała grupa dzieci zgodnie pokiwała głowami, po wyrazie ich twarzy dało się dostrzec, że faktycznie coś się dla nich rozjaśniło przy tym tłumaczeniu.
    Czyli to jak mama wrzuca do puszki na chore dzieci? zapytała Anulka siedząca z tyłu klasy. Jej warkocze jak zwykle były zaplecione równiutko i tak ciasno, że żaden kosmyk ani myślał uwolnić się z tej fryzury.
    Dokładnie. Twoja mama wrzuca pieniążek, bo wie, że trafi on do potrzebujących, nie oczekuje, że w zamian ktoś jej coś da. To jest właśnie przykład tego, że ktoś ma ciepłe serce.
    W górze pojawiła się jedna uniesiona ręka.
    A czy to jest zadanie, które może być robione w parach? zapytał jej właściciel, czyli Karolek, którego szelki do koszuli stały się częścią wielu szkolnych plotek i opowiastek o tym, jak zawisnął na nich, gdy zahaczyły o klamkę z drzwi.
    Oczywiście, że tak, trójki też są dopuszczalne. Poczekajcie chwilę, zaraz to ustalimy.
    Przez kolejnych dziesięć minut tworzono małe grupki, które miały podołać tej misji. Dzieci nie dobierały się, jak pewnie wyglądałoby to w innych klasach, na podstawie odczuwania sympatii względem siebie, a pod względem logistycznym jeśli ktoś mieszkał blisko siebie, powinien wspólnie odrobić tę pracę domową. Po tym czasie nauczycielka wyczytała głośno, kto z kim wyrusza na poszukiwania, by żaden z podopiecznych nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości, po czym przeszła do omówienia planu szkolnej wycieczki proponowanej na początek kwietnia. Łatwo przyszła jej zmiana tematu, gdyż dzieci podążały za nią i jeśli zgodnie uznały, że pewne zagadnienie zostało wyjaśnione w tym przypadku zadanie domowe nie należało się nad nim jeszcze bardziej pochylać, a przejść dalej. To dlatego, gdy wybrzmiał dzwonek, nie tylko znane były szczegóły wykonania pracy domowej, ale i ekspedycji, która miała zaprowadzić uczniów do jednego z miejskich muzeów, by tam poznały pewne ciekawostki na temat chleba.
    Ale najpierw ciepłe serca!
    Bawcie się dobrze podczas poszukiwań życzyła im nauczycielka i pamiętajcie, że wystarczy znaleźć tylko jedną osobę o ciepłym serc, by mieć z zadania piątkę. Do zobaczenia w poniedziałek!
    Ze stonowanym „do widzenia” Piątaki wyszły z sali, by udać się do innej na kolejne zajęcia, w głowach młodych ludzi powoli zaczęła narastać ekscytacja misją, która mogła dać ciekawe efekty. I być może przynieść ze sobą kilka życiowych niespodzianek.


***


    To było wiadome w chwili, kiedy padło wyjaśnienie, że można łączyć się w zespoły, więc też Antek nie zwracał ani trochę uwagi na to, że tego popołudnia ktoś szedł za nim niczym cień, następując nawet w ten sam sposób na płyty chodnika. Nie miał też problemu z tym, że znajoma dziewczynka wprosiła się do niego na obiad, bo przecież „nie da się niczego szukać na pusty żołądek!”. Nie podobało mu się to, bo znając swojego dziadka, który w tygodniu szykował posiłki dla całej rodziny, wiedział, że nie było dość produktów, by nakarmić jeszcze jedną osobę. Mimo to prowadził Polę, bo właśnie ta z klasowych koleżanek mieszkała najbliżej i została mu przydzielona do zadania, by najpierw się posilili, a później ruszyli na łowy.
    Chłopiec uważał, po chwili głębszego zastanowienia, na którą to poświęcił jedną z przerw, że właściwie to jego dziadek może się okazać nosicielem ciepłego serca. Musiałby go o to jeszcze zapytać, ale chyba starszy pan byłby odpowiedni, a to oznaczało, że poszukiwania nie byłyby takie trudne. Podzielił się tym spostrzeżeniem z Polą, przepuszczając ją w furtce, po czym skierował się w stronę domu. Dziewczynka szła za nim, milcząc, ale to oznaczało, że właśnie analizuje to, co usłyszała.
    – To bardzo możliwe – powiedziała, gdy Antek odkluczał drzwi. – Jeśli twój dziadek ma około siedemdziesiątki, to pewnie pomagał innym po wojnie czy podczas walki z komunizmem, bo wtedy ludzie tacy byli – zargumentowała swoją wypowiedź, nawiązując do historii, którą uwielbiała i której poziom jak na piątą klasę miała w małym paluszku. – Opowiadał ci może kiedyś o tym, że kogoś uratował?
    – I to wielokrotnie – odparł chłopiec, po czym krzyknął: – Dziadku, już jestem, a ze mną Pola, koleżanka z klasy, bo będziemy razem odrabiać pracę domową!
    Ku nim wyszedł z jednego z pomieszczeń wysoki mężczyzna o siwych włosach, licznych zmarszczkach na twarzy i wciąż uważnym, inteligentnym spojrzeniu.
    – Dzień dobry. A czy panienka zje z nami i obiad?
    Pola skłoniła się lekko, bo poczuła, że to będzie odpowiednie zachowanie z jej strony.
    – Dzień dobry. Jeśli to nie będzie problem, to bardzo chętnie.
    – Rybka na parze może być?
    – Oczywiście.
    Starszy pan uśmiechnął się do niej i gestem dłoni zaprosił do kuchni. Dzieci zrozumiały przekaz, wpierw jednak ściągnęły z siebie kurtki i śniegowce, do tego Antek na szybko przetarł mopem korytarz, co by nikt nie narzekał, że śniegu się naniosło i jak teraz to wygląda. Po tej czynności d
wójka dzieci znalazła się w jasnym pomieszczeniu i zajęła miejsce przy stole, by przez pół godziny zajmować się konsumpcją wszystkiego, co zaserwowano im na talerzach. Korzystając z okazji, chłopiec wyłożył dorosłemu krewnemu, na czym polega zlecona jemu i Poli misja, dziadek pokiwał głową ze zrozumieniem i oznajmił:
    Tak, pomagałem kiedyś, nawet pisali o tym w gazetach.
    Naprawdę? Pola szczerze się ucieszyła, że jej przewidywania okazały się zgodne z prawdą. A czy może nam pan opowiedzieć o tym, co pan robił, że wykazał się ciepłym sercem?
    A może sami chcecie je przeczytać? Mam te wycinki w kartonie w swoim pokoju. W tym czarnym z białym napisami, wiesz, o którym mówię, prawda, Antek?
    Wnuk skinął głową na potwierdzenie.
    Naprawdę możemy wejść do twojego pokoju?
    Przecież właśnie dałem wam swoje błogosławieństwo. Staruszek roześmiał się, ale jako jedyny dostrzegał drugie dno swojej wypowiedzi. Idźcie, ja w tym czasie pozmywam. Gdybyście mieli jakieś pytania, będę tutaj.
    Dziękujemy!
    Antek i Pola nie potrzebowali zbyt wielu słów, by szybko pognać na piętro domu, gdzie to zlokalizowano pokój najstarszego członka rodziny. Chłopiec dość szybko odnalazł wzrokiem karton, o którym mówił dziadek
położony na szafie zbierał kurz, jednak wnuk nie miał wątpliwości, że jego zawartość może przynieść ze sobą piątkę z plusem za zadanie domowe.
    Jak go ściągniemy? zapytała Pola, rozglądając się po pokoju, w którym nie dało się dojrzeć żadnego krzesła.
    Poczekaj, zaraz wracam.
    Chłopiec pobiegł szybko z powrotem do kuchni, by wziąć jedno z krzeseł, na pytanie dziadka, czy potrzebują pomocy, odpowiedział, że dają sobie radę, po czym ostrożnie wszedł na górę. Mijając jedne z zamkniętych pokoi, posłyszał dziwny hałas, jakby czyjeś jęki, ale nie skupił się na nich
o wiele istotniejsze było to, by już tego popołudnia mieć odrobioną pracę domową i spędzić weekend na leniuchowaniu.
    Odsuń się rzucił w stronę koleżanki, dostawiając krzesło do szafy i wchodząc na nie, by ściągnąć karton.
    Pola patrzyła uważnie, czy nic się nie dzieje, czy nic z góry nie leci, czy może Antek nie spada, ale nic złego się nie wydarzyło. Kilkanaście sekund później oboje znaleźli się na podłodze i zagłębiali w to, co odnaleźli, unosząc wieko kartonu.
    Ostrożnie rzucił chłopiec. Te wycinki mają kilkanaście lat, nie możemy ich podrzeć.
    Może powinniśmy przeglądać je w rękawiczkach?
    Pola oglądała niedawno program, w którym w starej bibliotece prezentowano jakieś dawno temu napisane dzieło i osoba, która je pokazywała, miała na dłoniach bawełniane rękawiczki. Kolega przyjrzał jej się uważnie.
    Aż tak wielkie antyki to to nie są. Po prostu bądź ostrożna.
    Dziewczynka skinęła głową i, idąc w ślad za kolegą,
sięgnęła po pierwszy z zachowanych wycinków.
Przez godzinę dzieci czytały kolejne relacje z dobrych uczynków dziadka, robiły notatki i były szczęśliwe, że tak szybko udało im się odnaleźć kogoś o ciepłym sercu. Wtedy Antek natknął się na kopertę i list, który zdawał się niekoniecznie dotyczyć tego, jaki dziadek był pomocny, działając w PCK i pomagając koledze z frontu wrócić do rodziny.
    Skąd to wziąłeś? zapytała Pola i spojrzała na chłopca swoimi dużymi, niebieskimi oczami i wydęła usta w niby to niewinny dzióbek, który u niego wywołał dziwne ciarki na plecach i w innych miejscach. Przecież mój mama powiedziała, że tak nie można!

    O tak, bo czytanie cudzej korespondencji nigdy nie było zachowaniem godnym młodego dżentelmena i małej damy.
    Chcę tylko zobaczyć, co to takiego mruknął i rozwinął papier, by zapoznać się z tym, co w sobie krył. Odchrząknął i zaczął czytać.

    „Moja Annwyl*!

    Jakże mi tęskno ku cielesności Twej przepięknej! Jakiż mię smutek ogarnia, gdyż znać mogę, że tak długo jeszcze cię nie obaczę! Serce me ulotnić się chce, niczym ptak pognać na skrzydłach miłości ku tobie niczym ku słońcu zachodzącemu nad naszymi głowami.
    Jakże pragnę na nowo położyć się przy Twej bladości i wzrokiem swoim objąć wszelkie wzniesienia i niziny Twojego istnienia! Jak mię pamięć myli i na manowce prowadzi, pomóc jej muszę i na nowo się połączyć, byśmy stanowili jedno!
    Powiedz, ma ukochana, czy i Ty wyczekujesz tego świtu, kiedy kur zapieje, by zbudzić nas oboje i zmusić do biegu w swoją stronę, byśmy mogli oddychać swoim powietrzem i zapomnieć o znaczeniu słów innych ludzi, mierząc się jedynie z własnym uczuciem?
    Czekam, aż znów będę mógł stanąć na progu Twego serca, zwarty i gotowy, by wydrzeć z Twego wnętrza najwspanialsze rozkosze.
    Wyglądaj mnie, luba, jestem już blisko.

    Twój Braf”

    Dzieci spojrzały na siebie, niewiele rozumiejąc z tego, co Antek właśnie przeczytał. Wydawało mu się, że to nie było do końca po polsku, a nie był na tyle dobry choć oceny w dzienniku mówiły co innego by przyswajać sens słów, których używano dekady temu.
    Wiesz, o co w tym chodzi? zapytała Pola, zmieniając pozycję z kucek na siad po turecku, a spódnica podjechała jej na kolana, odsłaniając blade i chude golenie. Bo ja nie mam pojęcia.

    Antek nie chciał dać po sobie poznać, że i on niewiele wie, chciał pokazać koleżance, że jest inteligentny i taki list nie ma prawa mieć przed nim jakichkolwiek tajemnic.
    Ale cóż niewiele wiedział, chciał więc ruszyć po pomoc.
    Zawołam dziadka oznajmił, wstając i zapytam, o co chodziło.
    Dobrze.
    Chłopiec wyszedł na korytarz i zawołał:
    Dziadku!
    Jestem w łazience! odkrzyknął krewny, a jego głos był lekko stłumiony. Zapytaj brata, jak masz problem, on jest u siebie.
    Czyli faktycznie wcześniej chłopiec mógł coś usłyszeć z innego pokoju.
    Pola także znalazła się na korytarzu i patrzyła na kolegę.
    Zapytamy mojego brata oznajmił chłopiec i podszedł do drzwi, za którymi znowu usłyszał jakiś jęk. Zapukał i otworzył, w ogóle nie przygotowany na to, co mógł zobaczyć.
    Dwa blade ciała leżące nie tyle obok siebie, co na sobie i dziwne dźwięki… Chłopiec nie zdołał zareagować, kiedy koleżanka znalazła się obok i zakrzyknęła:
    Przecież oni robią dokładnie to, o czym w liście pisał twój dziadek! Pola szybko zakryła sobie oczy, po czym wycofała się z pokoju, starając się nie słyszeć wrzasków brata swojego kolegi, który po jej okrzyku starał się dojść ze sobą do ładu. Druga osoba chyba nie zdążyła zauważyć, co się stało..
    Antek szybko poszedł w ślady koleżanki, byle tylko też nie patrzeć, choć był przy tym dość zaintrygowany czyżby jego dziadek potrafił przewidzieć lata temu to, co będzie właśnie w tej chwili robił jego brat? Czyżby dziadek był jakimś jasnowidzem? To w ogóle było możliwe?
    Nie to jednak interesowało starszego z chłopców, który próbując szybko przywdziać na nagi tors koszulkę, rzucił się ku uczniom z okrzykiem:
    Wynocha mi stąd, ale już!
    Przerażeni tym nagłym zrywem Antek i Pola prawie z prędkością światła a tak im się to przynajmniej wtedy wydawało odskoczyli jeszcze dalej od drzwi i korytarzem puścili się ku schodom, byle tylko jak najszybciej znaleźć się w kuchni, w sercu domu, gdzie nie mogło się stać nic złego poza małym zacięciem, kiedy ktoś nieostrożnie obchodził się z nożem.
    Zbiegli tak, że prawie się wywrócili, swoim zachowaniem zaś zwrócili uwagę dziadka, który przypatrywał im się z dziwnym uśmiechem na twarzy.
    Coś się stało, dzieci? zapytał, ale nie usłyszał odpowiedzi, bowiem i Antek, i Pola nie potrafili ubrać w słowa to, co się wydarzyło.
    Bo to było całkowicie poza ich pojmowaniem! Czyżby ludzie potrafili przewidywać przyszłość? I naprawdę potrafili leżeć obok swoich bladości i robić to, co dziadek opisał w liście? Jak to było możliwe? Przecież to było takie… niehigieniczne i błe!
    Cóż, dzieci na lekcjach biologii jedynie zapoznały się z układem rozrodczym i przyswoiły informacje, jednak ich analityczne umysły nie miały na tyle wyobraźni, by to zobaczyć. A teraz było już chyba za późno, by odzobaczyć to, co miało miejsce piętro wyżej.
    Piątaki nie potrafiły spojrzeć ani na siebie, ani na dziadka. Pola postanowiła wręcz zwijać się stąd; wszelkie notatki, które poczynili, powinny wystarczyć, by napisać odpowiednie sprawozdanie z wykonanej misji, a nie było potrzeby, by i nad tym siedzieli oboje w jednym pomieszczeniu.
    Dziękuję za gościnę oznajmiła dziewczynka będę już szła do siebie, by mama nie zaczęła się o mnie martwić. Wszystkiego dobrego panu życzę, mnóstwo zdrowia. Skłoniła się lekko przed dziadkiem. Do widzenia.
    Starszy mężczyzna skinął jej głową.
    Dziękuję, drogie dziecko, do widzenia. Antek, odprowadź koleżankę z łaski swojej.
    Chłopiec musiał posłuchać, bo nigdy nie przeciwstawił się żadnemu dorosłemu, choć w tej chwili nie chciał spędzać więcej minut w towarzystwie koleżanki. Czuł się nieswojo, wiedząc, co piętro wyżej jego brat wyczyniał z jakąś dziewczyną. Że też Antek miałby robić coś podobnego jak on i dziadek, może nawet z Polą… Nie, to było całkowicie nie do pomyślenia!
    Ubierali się w milczeniu, w podobnych nastrojach wyszli na zewnątrz, gdzie lutowy wieczór zapadł w pięknej postaci padającego śniegu i ciepłego migotania świateł latarni. Szli ścieżką ku furtce i nic nie zapowiadało tego, że jeden nieostrożny krok postawiony przez chłopca sprawi, że oboje wylądują niespodziewanie w tej zaspie śniegu, która wciąż zalegała wzdłuż dróżki.
    To też było nie do pomyślenia! Leżeli jedno na drugim i byli tak blisko, że…!
    Antek bał się spojrzeć na twarz koleżanki, czuł, jak szybko bije jego serce, a do tego ciepło zrobiło się gdzie indziej i...
    Przerażona i zawstydzona zaistniałą sytuacją Pola szybko wygrzebała się spod ciała kolegi.
    – To ja… Już pójdę.
    – Ale… musimy jeszcze opisać to, czego się dowiedzieliśmy, i… – Chłopiec spróbował zaprotestować, ale koleżanka nie dała mu dokończyć.
    – Możemy zrobić to mailowo – odparła rzeczowo dziewczynka i otrzepała spódnicę. – Cześć.
    Antek mógł jedynie odprowadzić ją wzrokiem, a rozmyślając nad tym, co się właśnie wydarzyło, poczuł, jak jego policzki robią się czerwone.
    – No nie mogę! – wykrzyknął, wciąż stojąc przed furtką, czym zwrócił na siebie uwagę przechodzących nieopodal sąsiadek, po czym ruszył z powrotem do domu. – Dziadku! DZIADKU!!! – darł się, a po domu roznosił się śmiechem starszego pana, który doskonale wiedział, co uczynił, i ani trochę nie było mu z tego powodu głupio.


***


    Powiedzcie mi, moi drodzy, udało się?

    Poniedziałkowe poranki przynosiły ze sobą najczęściej brak chęci do czegokolwiek, jednak nie tym razem. Cała grupa Piątaków była podekscytowana, co nie zdarzyło im się do tej pory chyba jeszcze nigdy. Ożywione dzieci ledwie co zdołały zarejestrować pytanie wychowawczyni, a już zaczęły się nawzajem przekrzykiwać, byle tylko opowiedzieć o tym, jak wspaniałe serca udało się znaleźć. Nad tymi wszystkimi głosami przebijał się ten należący do Antka, który wołał:
    Nigdy więcej pracy z dziewczyną! Precz z nimi, precz! Kobiety to samo zło wcielone!
    Siedząca na swoim stałym miejscu Pola jedynie czerwieniła się i starała ukryć zawstydzenie, wbijając wzrok w blat biurka. Czujne oko nauczycielki zdołało to zarejestrować, kobieta uśmiechnęła się pod nosem.
    Najwidoczniej ktoś nie tylko znalazł ciepłe serce, ale i sam o któreś poprosił. Zdarzało się, warto jednak było śledzić, jak to się potoczy dalej. Kto wie, może jej Piątaki wreszcie będą zachowywać się bardziej jak zwykli ludzie?


_________________

    * annwyl (z wal.) „droga”, w znaczeniu „ukochana”
    ** braf (z wal.) – „miły”



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz