Był gorszy od stalkera, bo nie zachowywał się jak on. I to mogło przerażać mnie jeszcze bardziej.
Nie śledził mnie, bym nabawiła się paranoi. Nie wysyłał mi prezentów w paczkach bez adresu zwrotnego. Nie zaatakował nikogo z moich bliskich czy przyjaciół., nie uważał też, że ktoś próbuje nas poróżnić czy rozdzielić. Pod tym względem był nieszkodliwy.
Ale i tak wiedziałam, że coś jest z nim nie halo – zawsze bowiem był obok, gotowy służyć każdą możliwą pomocą. Nienachalny, ale stale obecny. Do tego zawsze, kiedy na mnie patrzył, to spojrzenie przyprawiało mnie o ciarki.
Przez lata ignorowałam jego zachowanie, mając tylko za kolegę ze szkoły, ale kiedy na studiach i w dorosłym życiu nasze drogi krzyżowały się zaskakująco często, zaczęłam się go obawiać.
Raz, gdy niby to przypadkiem wpadł na mnie w kawiarni nieopodal mojego mieszkania – pracowałam wtedy zdalnie zamiast z biura – i kupił mi, mimo moich protestów, lunch, zapytałam go, po co to wszystko, do czego zmierza. Uśmiechnął się wtedy promiennie i odparł:
– Chcę być twoim księciem z bajki.
Od tych słów aż mnie zmroziło. Nie umiałam tego skomentować, więc podziękowałam tylko za posiłek i jak najszybciej mogłam, zakończyłam to spotkanie.
Nie chciałam, by sytuacja się powtórzyła. Nie tylko dlatego, że nie wierzyłam w "księcia z bajki" – ci przecież często są rozpieszczonymi narcyzami, którzy nie potrafią o siebie zadbać i często pchają się w kłopoty – ale też, bo nikogo sobie nie szukałam.
W tamtej chwili chciałam powiedzieć mu, że zdecydowanie bardziej jest niczym najgorszy koszmar, ale finalnie nic nie powiedziałam. A to był mój błąd – przez to czuł, że nadal może zachowywać się jak wierny pies., zbyt często mi towarzyszyć choćby z oddali i wielbić przynajmniej spojrzeniem.
Nieszkodliwość trwała, a ja poza strachem czułam też coraz większą irytację. Przeszkadzało mi, że na niego wpadałam, wychodząc ze sklepu całodobowego z dwiema puszkami piwa i kanapkami. W takich momentach naprawdę wolałam być sama, bo tylko w samotności te produkty mogły smakować dobrze.
Nim jednak miałam możliwość ich skosztować, musiałam pozbyć się tego delikwenta, a jak na złość mężczyzna nie dał się tak łatwo spławić
– Odprowadzę cię do domu! – zaproponował ochoczo.
– Nie.
Chciałam go wyminąć, ale mi na to nie pozwolił.
– Odsuń się, albo zacznę krzyczeć.
Nie chciałam, by dowiedział się, gdzie dokładnie mieszkam. w ten sposób odebrałby mi miejsce, w którym czułam się bezpiecznie. Wtedy nie miałabym gdzie się przed nim schować.
Odpuścił sobie, bo wokół nas przemieszczało się wiele osób, z pewnością ktoś by zareagował, gdybym faktycznie zaczęła krzyczeć.
Ale podobne sytuacje to były wyjątki. Mężczyzna zbyt często był blisko, a za coś takiego nie mogłam podać go na policję – zbyt niska szkodliwość takiego zachowania, o czym powiedział mi wujek, gdy przy ostatnim rodzinnym spotkaniu niby przypadkiem o tym napomknęłam.Nie uspokoiłam się po tym zbytnio, właściwie to zaczęłam wracać z pacy w towarzystwie koleżanek, wybierałam tez trasy uczęszczane przez wiele osób, by mężczyzna miał nieco więcej trudności z obserwowaniem mnie.
Mimo to ani myślał dać mi święty spokój.
Dlatego sama zastanawiałam się, co zrobić, by go do siebie zniechęcić na dobre. Próbowałam znaleźć podpowiedź w internecie, ale nie mogłam liczyć na zbyt wiele. Dlatego postanowiłam improwizować, kiedy kolejnym razem będzie się czaił i chciał być użyteczny.
Z jakiegoś powodu postanowiłam zapisywać to, co działo się podczas naszych niby to przypadkowych spotkań, jak i nagrywać część naszych rozmów. Wiedziałam, że nagrania nie będą mogły służyć jako dowód, gdyby mężczyzna posunął się za daleko, ale chciałam coś mieć w razie wypadku.
I być może to mnie uratowało.
Tego dnia zachowywał się inaczej. Był jeszcze bardziej uprzejmy, a do tego chwycił moją dłoń, kiedy sięgałam po książkę w księgarni, w której to niby przypadkiem na mnie wpadł. Jak oparzona szybko się cofnęłam, a egzemplarz z łoskotem zderzył się z podłogą.
– Co ty robisz, do cholery?! – zasyczałam, zapominając na moment o kulturze i gromiąc go wzrokiem.
– Chciałem ci tylko pomóc.
– Nie wyglądało na to.
Kontakt fizyczny był czymś, czego do tej pory nie próbował, przeraziłam się więc nie na żarty. Podniosłam książkę, by ją zakupić, po czym opuściłam lokal. Mężczyzna szedł za mną niczym cień, nikt nie brał tego za coś podejrzanego – dla innych ludzi był po prostu moim towarzyszem. Miałam ochotę krzyczeć, byle ktoś zwrócił na mnie uwagę i zapytał, czy wszystko w porządku.
– Czego chcesz? – Odwróciłam się w jego stronę. – Dlaczego dzisiaj aż tak się mnie uczepiłeś?
– Chcę spełnić wszystkie twoje marzenia! – oznajmił radośnie, a na jego twarzy zakwitł szeroki uśmiech. – A taki piękny dzień jak dzisiaj tylko temu sprzyja.
Założyłam przed sobą ramiona.
– Wszystkie marzenia?
– Dokładnie tak.
Zastanowiłam się przez chwilę. Mogłam to wykorzystać, jak też go przestraszyć, może wtedy znajdzie sobie iny obiekt uwielbienia.
– Dobrze. Zabierz mnie więc wieczorem na przejażdżkę i zabij strzałem w głowę jakiegoś przechodnia.
– Słucham?
Pewnie myślał, że nie ma we mnie nic złego, że całkowicie brzydzę się przemocą, a wszelkie mordercze zapędy nie mają we mnie racji bytu. Cóż, pomylił się.
Patrzył na mnie, ale nie mówiłam nic więcej. Obróciłam się za to na pięcie i odeszłam, chcąc wierzyć, że choć na jakiś czas mam tego mężczyznę z głowy.?
Bardzo się jednak przeliczyłam. Na szczęście nie straciłam czujności i po powrocie do domu odnowiłam jeden z dawnych kontaktów.
Bo środki ostrożności musiałam zachować, mając do czynienia z tym mężczyzną.
– Jestem gotowy – oznajmił głos po drugiej stronie słuchawki. – Daj tylko znać, a podjadę i go dopadniemy.
– Dzięki.
Wyobrażenie sobie siebie jako świadka podobnej zbrodni chodziło mi po głowie, ale wynikało z ciekawości zrodzonej z namiętnego oglądania produkcji o narkobossach, ale to nigdy nie było prawdziwe pragnienie. Normalny człowiek by w nie raczej nie uwierzył ze względu na moralne znaczenie. Ale w przypadku tego nie do końca stalkera nie byłam pewna, że zrozumiał.
Nie zdziwiło mnie, kiedy po zapadnięciu zmroku zobaczyłam go pod budynkiem, w którym mieszkałam. Nigdy nie powiedziałam mu, że to właśnie tu mam swoje cztery kąty, ale jakoś i na to wpadł. Przeraziło mnie to. Tak samo, jak spodziewałam się, że się pojawi, tak mimo wszystko dopadł mnie niepokój – trudno było przewidzieć, do czego mężczyzna się posunie.
By nie wyjść na gołosłowną, zeszłam na dół, do niego samego zbliżyłam się powoli, starając się ocenić, czy byłabym w stanie uciec, gdyby to jednak mnie obrał sobie na swoją ofiarę.
Uśmiechnął się szeroko na mój widok.
– Cześć, twój książę z bajki przybył, by spełnić twoje marzenie.
Czy w historii świata zdarzali się tacy, którzy mogliby być inspiracją dla księcia z bajki? Jeżeli tak, to ich żywot nie był raczej zbyt przyjemny.
– Hej. – Patrzyłam na niego niepewnie. – Jesteś przygotowany?
– No jasne.
Serce podeszło mi do gardła, kiedy mężczyzna rozchylił kurtkę, bym zobaczyła schowany za paskiem spodni pistolet.
– Jest... – miałam problem z zapanowaniem nad głosem. – Jest prawdziwy?
– No tak, przecież powiedziałaś, że mam strzelić komuś w głowę, czyż nie?
Teraz to przerażenie mogło jawnie chwycić mnie w swoje ręce i nie puścić, póki krzyk z mojego gardła nie będzie chciał się uwolnić.
Tak, by mężczyzna tego nie zauważył, dotknęłam telefonu w swojej kieszeni.
– To co, jedziemy? – Zdobyłam się na uśmiech, który mój "nie-do-końca" prześladowca wziął za szczery.
– Oczywiście.
Jak na dżentelmena, którym myślał, że jest, przystało, otworzył mi drzwi do samochodu. Gdy sam obiegał pojazd, by zasiąść za kierownicą, wybrałam numer do swojego wsparcia, licząc na to, że się nie rozłączy, kiedy nie usłyszy ode mnie ani słowa.
Tego wieczoru naprawdę wiele zależało od głupiego szczęścia, a ono nie zwykło się mnie trzymać.
Starałam się wyglądać na wyluzowaną, a przy tym nie upuścić telefonu czy też nie dać po sobie poznać, że coś knuję. Nie byłam przyzwyczajona do podobnych działań, po moim zachowaniu bardzo łatwo można było się domyślić, że coś jest nie tak, ale mężczyzna zbyt był podekscytowany całą tą akcją, by zwrócić większą uwagę na to, jak sztywno siedzę.
– Gdzie konkretnie chcesz pojechać? – zapytał, przerywając ciszę, przez co prawie podskoczyłam. – Broń jest z tłumikiem, więc nie zrobimy aż tak dużego zamieszenia.
Normalny człowiek nie powiedziałby czegoś takiego, nawet gdyby właśnie planował zbrodnię. Coraz bardziej upewniałam się w tym, że mam do czynienia z psychopatą.
– Myślałam o przedmieściach – odparłam. – Wiesz, tak, by służby nie mogły za szybko przybyć.
– Chyba rozumiem, co masz na myśli.
To także było bardzo przerażające, lecz tego nie skomentowałam, skupiłam się za to na drodze, by mieć pewność, gdzie to zostanę wywiezione, i móc podać lokalizację siłom wsparcia. Bo nie mogłam wiedzieć, czy uda mi się powiedzieć ją głośno, by mój rozmówca zdołał ją usłyszeć.
– Wiesz co? – Mężczyzna zerknął w moją stronę, na jego twarzy nadal widniał uśmiech. – Nie spodziewałbym się, że nosisz w sobie takie mroczne pragnienia.
Wzruszyłam ramionami na tę uwagę.
– Chyba każdy człowiek skrywa w sobie coś, co może świadczyć o tym, że jest skłonny do zła. Podejrzewam, że jedynie święci tak nie mają.
Marny był ze mnie teolog, właściwie to nie wiedziałam za wiele o religii, bo jakoś nigdy nie była częścią mojego życia, ale mężczyźnie moja odpowiedź prawdopodobnie przypadła do gustu, bo skinął potakująco głową.
– Zgadzam się. Dlatego też przez wzgląd na to, że każdy z nas jest potencjalnie zły, do każdej ze zbrodni należy podchodzić indywidualnie, karząc jednak okien grzywien i pozbawienia wolności za dany czyn.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Zajmujesz się prawem na co dzień, czyż nie?
To naprawdę był strzał z mojej strony, bo właściwie zupełnie nie wiedziałam, co ten człowiek robi w życiu. Za to on wiedział o mnie naprawdę sporo.
– Tak, pomagam przy uzyskiwaniu odszkodowań przez biedniejszych obywateli, ale na karnym też się znam. Miałem być sędzią, ale droga prawnika bardziej przypadła mi do gustu. Co, podoba ci się, że jestem tak wykształcony?
Szczerze mówiąc, miałam ochotę zwymiotować. Ktoś taki jak on, kto narusza prywatność i cielesność drugiej osoby, choć ta wnosi sprzeciw, działa w imię dobra drugiego człowieka? Czy hipokryzja mogłaby być większa?
– Po prostu nie spodziewałam się aż takiej empatii – odparłam. – Czy my jedziemy do Plumoth?
– Zgadza się.
Przez sekundę miałam naiwną nadzieję, że zaprzeczy, że za moment skręci jeszcze raz, by skierować nas w inną stronę, ale nie – zmierzał do dzielnicy na obrzeżach, gdzie się wychowałam, spędzając osiem pierwszych lat życia. Mało kto o tym wiedział – większość znajomych sądziła, że przeprowadziłam się z północy, bo tak wskazywał mój akcent. A ja prostu nauczyłam się go, słysząc jedną z babć, że stał się dla mnie tym "codziennym". Nie używałam go, jedynie będąc wśród członków najbliższej rodziny.
A teraz okazywało się, że ktoś zdołał poznać mój sekret bez mojej wiedzy? Kogo przesłuchał, by się tego dowiedzieć? To nie była łatwo dostępna informacja, a on do niej dotarł.
– Masz coś przeciwko?
Patrzył na mnie uważnie, a ja bałam się, że dostrzeże, iż właśnie robię coś, byle tylko wpadł w ręce policji.
– Nie, po prostu dawno tam nie byłam.
– Wiem.
Czego ten mężczyzna jeszcze o mnie nie wiedział?
Poczułam, jak robi mi się niedobrze, a jednocześnie nie umiałam oddychać. Wiedziałam, co to oznacza – oto atak paniki zapukał do moich drzwi, a ja nie byłam przygotowana, by walczyć także z nim.
Przez chwilę udawało mi się nad nim panować, ale że już byłam mocno zestresowana, nie dałam rady.
Starałam się łapać powietrze, ale oddech mi się urywał, do tego cała drżałam.
– Co jest?
– Zatrzymaj się! – wrzasnęłam, nim z moich oczu popłynęły strumienie łez.
Widząc mnie w takim stanie, mężczyzna musiał posłuchać. Zjechał do krawężnika i zatrzymał pojazd, nie zapominając przy tym o włączeniu świateł awaryjnych. Wysiadłam czym prędzej, prawie padłam na chodnik, starając się złapać normalny oddech. Przyciskałam jedną z dłoń do piersi, drugą kurczowo ściskałam telefon, unosząc go do ust.
– Pomocy – powiedziałem, nim zakończyłam trwające do tej pory połączenie.
– Nic ci nie jest? – Mężczyzna pojawił się przy moim boku. – Może chcesz wody?
Oddychałam trochę lepiej, ale nie byłabym w stanie czegokolwiek od niego przyjąć z obawy, że będzie zatrute albo też w inny sposób mnie zabić.
– Nie, niczego nie potrzebuję – powiedziałam, zmieniając pozycję na siad z głową między kolanami. To pomogło zatrzymać zawroty głowy.
Nie wiedziałam, czy znany policjant, moje wsparcie, zdołał mnie namierzyć i dotrze na czas, nim wydarzy się zbrodnia.
– Nie dam rady – powiedziałam, na co mężczyzna znalazł się tuż obok i dotknął mojego ramienia. Wzdrygnęłam się. – Zabierz te ręce!
– Ale o co ci chodzi, Kathleen? Z czym nie dasz rady?
Miałam ochotę zwymiotować, kiedy wypowiedział moje imię, i zrobiłam to – prosto na niego.
Ze stresu w ciągu dnia zjadłam tylko czekoladowe ciastka, które właśnie wylądowały na ubraniach mężczyzny.
– O fuj! – krzyknął, odsuwając się ode mnie raptownie. – Co to ma być?
– Nie dam rady – powtórzyłam. – Nie pojedziemy nikogo zabić. Nie pozwolę ci na to?
Kolejna fala torsji wypadła ze mnie, tym razem jego nie było obok – stał przed maską samochodu i patrzył na mnie z wyraźnym obrzydzeniem, które mogłam rozpoznać w świetle latarni.
– Ale co to znaczy? Jak to, nie zrobimy tego? Przecież tego chciałaś!
– Nie – wycharczałam, plując na ziemię śliną, a posmak goryczy na dobre rozgościł się w mojej buzi. – Byłam tylko ciekawa, jednak nie na tyle, by wprowadzić to w życie albo żeby ktoś to zrobił w moim imieniu.
– To na co to przygotowanie, co? Chciałaś się mną zabawić? – Wściekłość zaczęła w nim buzować, nakazała mu do mnie wrócić, chwycić za ramiona i mną potrząsnąć. Zapach wymiocin dotarł do mojego nosa i sprawił, że znowu treść pustego już żołądka podeszła mi do gardła.
Może i chciałam wykorzystać tę odrobinę władzy, jaką nad nim miałam – albo wydawało mi się, że ją mam – ale to zabrnęło za daleko. Nie mogłabym patrzeć, jak na moich oczach morduje kogoś z zimną krwią tylko dlatego, że tak chciałam.
Wypuściłam z siebie powietrze, przełyk mnie piekł, a z oczu leciały łzy.
– Proszę, zabierz mnie stąd – wymamrotałam, całkowicie pozbawiona sił.
– Ale dlaczego tego nie skończymy? Boisz się, że to zniszczy naszą miłość?
Czy powinnam wytłumaczyć mu, że między nami nie istnieje żadna miłość, czy to byłby dla niego zbyt duży szok?
– Bo nie jesteśmy aż tak źli. Przepraszam.
Słyszałam, jak wzdycha i odchodzi. Myślałam, że może ma w samochodzie koc i właśnie po niego idzie, ale moje wyobrażenie szybko się rozwiało, kiedy rozbrzmiało trzaśnięcie drzwiami pojazdu, a potem dźwięk zapuszczanego silnika.
Zaskoczona odsunęłam się bardziej od jezdni, by przypadkiem nie zostać przejechana, i patrzyłam, ja mój prześladowca odjeżdża, kierując się do Plumoth.
– O nie.
Tkwiłam na tej ulicy wśród zmierzch, bez innej duszy w pobliżu, a mężczyzna najwidoczniej zamierzał dokonać tego, co było w planie.
Przerażona wyciągnęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer do wsparcia. Nie obeszło mnie, że wcześniej dzwoniono do mnie kilkukrotnie z tego numeru.
– Kathleen, nareszcie! – W głosie rozmówcy zabrzmiała ulga. – Gdzie jesteś?
– Na głównej w stronę Plumoth. A on tam jedzie.
– Słucham?!
Wciąż czułam żółć na podniebieniu, ewidentnie potrzebowałam wody, a mimo to zdołałam zrelacjonować, co się wydarzyło.
– Zostań na miejscu, ktoś już po ciebie jedzie, a ja jadę za nim.
– Dobrze.
Nie miałam pojęcia, jak to się skończy, czy przez moją małą fantazję ktoś nie traci w tej chwili życia, ale jednego byłam pewna – ten mężczyzna nie nadawał się na bycie czyimkolwiek księciem z bajki.
Menu
▼
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz