środa, 11 lipca 2018

#11.07.



Tak staram się, ale cóż...

          Starać się. Próbować ze wszystkich sił, by coś się udało, choć tak często może to przynieść marny efekt. A mimo to wciąż się staramy. Czy to chodzi o relację z kimś, polepszenie sytuacji życiowej, a może i o coś tak wydawałoby się prostego, jak opieka nad kaktusem. Staramy się, bo to może pozwolić nam czuć się lepiej – poprzez staranie się mamy poczucie, że podejmujemy jakieś działanie.
      Ale czasami to staranie się nic nie daje.
     Możecie powiedzieć, że znowu brzmię pesymistycznie, ale na nadal czuję się zdezorientowana tym, co miało miejsce tydzień temu. Choć tak bardzo się staram, wciąż to do mnie nie dociera.
     Czy coś się zmieniło w relacji z moją bratnią duszą? Hmm, niewiele. Poza tym, że nie potrafię myśleć o nim jak wcześniej, niewiele się zmieniło. Tematy rozmów są takie same, w ten sam sposób spędzamy nasz wolny czas. Nasze zwyczaje też są stałe. 
     Tylko w głowie wciąż brzmią mi jego słowa. Staram się ich nie analizować, ale wciąż do mnie wracają niczym natrętne komary. Staram się więc z nimi żyć, choć wieczorami nie pozwalają mi za szybko zasnąć.
     Życzę ci, byś w swoim życiu się starał, nawet jeśli z góry skazany jesteś na porażkę. Staraj się, bo jeśli przestaniesz, może się okazać, że przestałeś żyć. Albo nie staraj się i zacznij żyć. Wybierz to, co dla ciebie lepsze.

          To było tyle. Wszystko, co mogłam dodać jako wpis na bloga. Powinnam zacząć pisać coś więcej, tworzyć dłuższe posty mówiące o czym poważniejszym niż moje życie miłosne, ale nie potrafiłam. Do tego nie miałam za dużo czasu, by napisać więcej – żadne pomysły mnie wcześniej nie nawiedziły, a cykl tej środy nie pozwolił opublikować nic o innej porze, niż w przerwie między dwiema połowami meczu. 
     Przynajmniej miałam jakiś powód, by uciec z salonu, gdzie przez czterdzieści pięć minut czułam na sobie nieprzyjemne spojrzenie jednej z koleżanek. Jak przed tygodniem, tak i dzisiaj wpadli do nas znajomi, by wspólnie kibicować, a wśród nich jedna dziewczyna, z którą od zawsze dogaduję się mniej niż średnio, która lepiej zna się z Vinem i ewidentnie jest w nim zadurzona. Była tu tydzień temu, kiedy mój Najlepszy Przyjaciel wyjaśniał, dlaczego nie może się ze mną związać, od tego czasu ma mnie chyba za rywalkę. Mnie samą mało co to obchodziło, ale nie zmieniało to faktu, że jej zachowanie odebrało mi przyjemność oglądania pierwszej bramki w piątej minucie. Bałam się oddychać, czując na sobie jej spojrzenie, dopiero w swoim pokoju zdołałam odetchnąć.
     Ale nadeszła pora drugiej połowy, a to oznaczało także mój powrót do pokoju dziennego. Jak dobrze, że nie siedziałam dzisiaj obok Vincenta, bo chyba już byłabym martwa.
     Kiedy znowu znalazłam się w towarzystwie, nie wiedziałam, o czym rozmawiają pozostali, zdołałam jednak dostrzec, z kim rozmawia Vincent. Nie zaskoczyło mnie to, niech dziewczyna sporo ujęcia go w końcu poderwać, a mnie da spokój.
     Sięgnęłam po jedną z babeczek, które kupiła dzisiaj Chloe – nikt z nas nie miał na tyle dużo czasu, by coś upiec – i spojrzałam na ekran telewizora. Znowu puszczano zwiastun filmu, który poprzednio wywołał rozmowę; prawie zakrztusiłam się drobinką wypieku, ale zdołałam opanować. Jedynie nadgarstek palił mnie w miejscu, gdzie tkwiła jedyna bransoletka, jaką posiadałam, będąca zeszłorocznym prezentem urodzinowym od pewnego Walijczyka. Na szczęście zaraz po reklamie zaczęła się druga połowa, a ja mogłam popatrzeć na piłkarzy i przyznać się głośno, że choć kibicuję Anglii, to nie mogę się napatrzeć na chorwackiego kapitana.
      Spotkanie przebiegło z okrzykami i choć druga połowa jeszcze się nie skończyła, ja wiedziałam, że ciężko będzie mi zasnąć – znowu – bo mój mózg będzie ponownie coś analizował. Nienawidziłam siebie za to, że przeszkadza mi zachowanie koleżanki i szukam w jej zachowaniu oznak podrywu, ale nie potrafiłam działać inaczej. Vincent zachwiał moim poczuciem stabilności i nie byłam pewna, kim teraz jesteśmy.
      A kolejne tygodnie mogły mi pokazać, że fundamenty, które zostały zachwiane, mogą nagle runąć i to znienacka. 


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic