niedziela, 2 września 2018

Dodatek: Happily now and ever





        Jak można dobijać się do kogoś przed ósmą rano i to w niedzielę? Nigdy nie zrozumiem, co takiego mają ci ludzie w głowach, by tak się znęcać nad innymi.      Przewracam się na drugi bok i przykrywam głowę kołdrą, by odciąć się od tego denerwującego, miarowego, nieustępliwego dźwięku. A on nadal rozbrzmiewa, jakby się miał nigdy nie skończyć.      To raczej nie Deien, on zapukałby raz i wparował do pokoju jak oparzony, byle tylko sprawdzić, czy Ruiz u mnie nie śpi i czy czasem nie uprawiamy właśnie seksu. Zrobił już takie naloty - i to trzykrotnie! - kiedy dotarło do niego, jakie rzeczy mogę wyrabiać ze swoim narzeczonym. Bo przecież do głowy mu nie przyszło, że na taką okoliczność to raczej wynajęlibyśmy pokój w jakimś hotel, w końcu regulamin, który nas obowiązuje jeszcze przez rok, wciąż jest przez nas przestrzegany. 
  Ale skoro to nie Deien, to powinien to być mój chłopak - nikt inny nie miałby do mnie sprawy o tak wczesnej porze - ale zupełnie nie rozumiem, co robi przed drzwiami, przecież normalnie budzi mnie telefonem.   Niechętnie zwlekam się z łóżka. Nie dbam o to, że mam na sobie starą, za dużą piżamę, w końcu Shota widział mnie w każdym możliwym wydaniu, nic go nie zdziwi. Wlokę się do drzwi, przekręcam klucz w zamku i otwieram je, by stanąć twarzą w twarz z największym pluszowym misiem, z jakim miałam kiedykolwiek do czynienia. Zza niego prawie nie widzę swojego partnera.  
  - Dzień dobry - witam się. - Czy pan miś to się nie zgubił przypadkiem? Las jest kilometr stąd, trzeba kierować się na wschód.   
 Nie widzę Ruiza, ale doskonale słyszę, jak ciężko wzdycha. Nawet się cieszę, że także nie może mnie zbytnio zobaczyć zza przerośniętej maskotki, mój szeroki uśmiech będzie dla niego niespodzianką.            - Pan miś się nie zgubił - oznajmia chłopak - ale przyszedł tu, aby się do ciebie wprowadzić. Wcześniej miała tu przyjść bransoletka z jakąś czadową zawieszką, ale jak na złość ktoś ją już uprzedził.    
 Moja prawą dłoń wędruje do lewego nadgarstka, gdzie od kilku dni znajduje się błękitny sznurek ze srebrną siekierą.      Wzdycham.      - Ile razy mam cię przepraszać? Przecież wiesz, że twoja zaczęła się rwać, a wymieniony sznurek to by nie było to samo. Przecież zgodziłeś się na takiego następcę. Weź wchodź.     Prezent urodzinowy z moich siedemnastych urodzin - czarną bransoletka z miedzianą walizką - prawie mi się stracił podczas jednego z wakacyjnych spacerów, obecnie jest ukryty w kieszonce wewnątrz portfela.    
   - A ktoś tutaj ma jakieś pretensje? - pyta Shota, przekraczając próg i znajdując się wraz z pluszakiem w pokoju. - Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy.   
  Przejmuję od niego maskotkę, wtulam się w nią, ta może mnie kiedyś przewalić, jeśli się zagapię.  
  - Dziękuję. Nazwę go Haru.  
  - A skąd wiesz, że to on?  
   - Bo ma niebieską kokardkę?  
   Ruiz mamrocze coś pod nosem, gdy ją znajduję dla Haru miejsce na niepowołanym łóżku, uśmiech nie znika z mojej twarzy, kiedy odwracam się do partnera.     
 Patrzy na mnie wyczekująco, wiem, że też chce zobaczyć swój prezent. Podchodzę do biurka i z szuflady wyciągam zapakowaną w ozdobny papier prostokątną paczkę. Podchodzę z nią do bruneta.  
  - Proszę, to dla ciebie. Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy.   
  Jak zwykle nie wiedziałam, co mu kupić. Znam go, to prawda, ale zupełnie nie wiem, czym mogłabym go zaskoczyć przy takich okazjach. Przecież drugi raz po raz pierwszy do łóżka z nim nie pójdę.      Denerwuję się, kiedy powoli rozrywa papier. Jego twarz nie wyraża nic, gdy chwyta w palce skórzany portfel.    
 - O, a mój właśnie przestał trzymać drobne, dzięki wielkie - mówi bez emocji, aż wtem zamiera nagle, a jego oczy otwierają się szeroko, widząc pod portfelem coś jeszcze. Jego grdyka porusza się, kiedy przełyka ślinę. - Co to jest? - pyta, patrząc to na mnie, to na pudełko.
    Wzruszam ramionami.  
   - Podczas reklamy powiedziałeś, że chętnie byś się na to wy tak, poszperałam więc trochę w internecie, znalazłam bilety w bardzo rozsądnej cenie i oto jest.
    Serce zaczyna tłuc mi się w piersi, gdy obserwuję, jak z namaszczeniem odkłada paczkę na blat komody i zbliża się do mnie, by ująć w dłonie moją twarz.  
   - Wiesz, że cię kocham, prawda? - Jego wzrok krąży między oczami a ustami, kiedy kiwam potakująco głową. - Kocham cię. Tak bardzo ci dziękuję.  
   Wzdycham w duszy, kiedy jego usta dotykają moich warg i składają na nich słodki, długi pocałunek. Obejmuję partnera w pasie, by znaleźć się jeszcze bliżej niego, i oddaję pocałunek.  
   - Ale jedziesz ze mną do Nowego Jorku? - pyta, kiedy w końcu decydujemy się na wzięcie oddechu.  
   - Oczywiście.  
   - To dobrze. - Kolejny całus. - Nie mógłbym cię tu zostawić, kiedy Byron nadal się wokół ciebie kręci.  
   Moj równolatek nadal nie odpuszcza, choć ze swoimi zalotami przeniósł się do sieci.           - Zazdrosny?  
  - Jak cholera. - Teraz to ja go całuję. - Ok, koniec tego dobrego, pora iść na śniadanie. - Jego wzrok prześlizguje się ze mnie z góry na dół. - Choć muszę przyznać, że chętnie zerwałbym z ciebie tę piżamkę.
  - Na to przyjdzie pora wieczorem - rzucam w odpowiedzi, na co Ruiz uśmiecha się szeroko, pąsowiejąc przy tym jak piwonia.      - Już się nie mogę doczekać. - Śmieję się, a ja rzucam w niego poduszką.  
  Tak zaczyna się dzień naszej drugiej rocznicy, a ja wiem, że każdego dnia będzie coraz piękniej.  
   Szczęśliwie teraz i zawsze.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic