niedziela, 23 września 2018

Tworząc armię

*za GPK 110

     Niektórzy mają dziwne hobby, które nie łatwo jest społeczeństwu zaakceptować. Jak ściany z akwarium w całym mieszkaniu albo liczne terraria że zwierzyną, które mogą straszyć. Albo znoszą do domu jakieś dziwne kamienie i znajdują dla nich miejsce na półce nad kominkiem. Ilu ludzi, tyle może być różnych zainteresowań, w tym wiele niezrozumiałych. Ja też byłem tym, którego hobby było dość nietypowe. Aż straszne, ale nie mówiłem o tym wszystkim, lecz tylko tym, którzy w moim mniemaniu byli warci tego, by znać ten jeden dodatkowy szczegół z mojego życia, bo kiedy mogłem się ujawniać, czułem dreszczyk ekscytacji.
      Co było moim hobby? Otóż... Zawsze lubiłem moc przywracania zmarłych do życia. Zwłaszcza stanie nad ich grobami i słuchanie, jak próbują się wydostać. Było coś przyjemnie podniecającego w obserwowaniu, jak spod ziemi wydostają się palce, zginają, by później pojawiła się cała dłoń. Było to ekscytujące i choć nierzadko trwało kilka godzin, nim debat pojawiał się w całej swej rozkładającej się postaci, ale nie uważałem, by ten czas był zmarnowany. Miałem moc, której nie miał chyba nikt inny, a korzystanie z niej i bycie czarownikiem było najlepszymi częściami mojego życia. Nic więc dziwnego, że tak często jej używałem i grabiłem kolejne cmentarze, by pod osłoną nocy budować swoją własną armię.
      Niewielu czarowników pozostało na świecie, liczne grono zmieszało się z ludźmi i ich moc zanikła. Wśród nich - nie mówiąc tego przez skromność - byłem jednym z najsilniejszych, a to, że miałem swoją armię, byłem kimś ważnym i nietykalnym. Nikt więc mnie nie pilnował poza pewnym czubkiem zwanym Stróżem, ktoor wiecznie chodził naćpany amfą, co wykorzystywałem. Ach, jak miło było witać kolejnego trupa w swoim wojsku. 
     Tego wieczoru, czy też na początku nocy, nim dotarły do mnie informacje o moim dalekim kuzynie, stałem nad kolejnym z grobów i patrzyłem, jak umarły rozgrzebuje ziemię, byle znowu zachowywać się jak człowiek. Powykrzywiane przez reumatyzm, sine palce rozgrzebywały grudki ciemności,szukały czegoś, za co mogłyby się chwycić. Po kilku sekundach do tych palców dołączyły te z drugiej ręki. Było to tak ekscytujące, że aż zadrżałem.
       - Pięknie - wyszeptałem, a nad moją głową przefrunęła sowa i zniszczyła nastrój swoim natrętnym pohukiwaniem.
     Westchnąłem, po czym pstryknąłem palcami, a ciało nadal lecącego ptaka przeszył piorun. Martwe truchło opadło tuż pod moje nogi, by zostać pochwycone przez ziemię, w której znikło na wieczność.
    - Hasta la vista, baby - zacytowałem klasyka, po czym wróciłem do obserwowania powrotu, bo oto mogłem już ujrzeć całe jedno ramię. 
     Niewiele brakowało, by pojawiła się głowa. Uśmiechnąłem się, kiedy dotarł do mnie tłumiony przez podłoże okrzyk.
     - Świetnie ci idzie - powiedziałem, kucając przed grobem, płaszcz zamiótł kilkoma liśćmi. - Chodź do mnie, mój mały. 
      Jak na przypadek, który ją nazywałem przykładowym, coby go kiedyś opisać we własnej książce na temat powoływania do życia umarłych, przystało, nieżyjący zdołał przecisnąć głowę i, charcząc, nabrać powietrza, by tylko pokazać, że zupełnie nie pamięta, czym jest oddychanie. Za każdym razem było w tym coś zabawnego. Podobało mi się to, że byłem wyższą istotą niż zombie, które wracało dzięki mnie do egzystencji. Uczucie władzy nad nimi podnosiło mój poziom samozadowolenia i narcyzmu. Czułem się kimś, kto jako naprawdę nieliczny może zobaczyć, jak powstają zmarli. Mogłem patrzeć, jak ziemia przestaje być ich domem,a samo to pozwoliło mi czuję się jak podczas dnia Sądu Ostatecznego, który sam zacząłem. Byłem panem i bardzo mi to odpowiadało.
   Minęło wiele minut, nim szanowny jegomość w stanie rozkładu pojawił się przede mną w swej makabrycznej, pozbawionej flaków i części czaszki postaci, ale to mi nie przeszkadzało, bo czas nie miał dla mnie zbyt wielkiego znaczenia. O wiele ważniejsze było to, że oto miałem kolejnego żołnierza do swojej armii.
      - Witaj, moją dziecino - powiedziałem, uśmiechając się i nadal kucając. - Witaj, mój synu. Dołącz do mnie, a twoja egzystencja nie będzie piekłem.
      Teraz, kiedy trup czołgał się, czułem najprawdziwszą rozkosz. Było to uczucie wręcz obezwładniające. Byłem bliski własnego raju, dlatego właśnie był to także idealny moment, by zwrócić mnie rzeczywistości, co trzeba było wykorzystać.
       - Szefie! Szefie!
      Takie nawoływanie w środku nocy na cmentarzu nikogo może nie zaskoczy, bo w takim miejscu nie chce się być z własnej woli o tej porze, ale i tak czułem się niekomfortowo, że mnie wołano. Wyprostowałem się, poprawiłem płaszcz i odwróciłem się plecami do nadal czołgającego się żołnierza, by stanąć twarzą w twarz ze swoim asystentem Henry'm, który śledził dla mnie wszystkie informacje ze świata, by je przesiewać i dzielić się tymi, które uzna za istotne dla mnie i mojej działalności. Najczęściej dotyczą one innych czarowników, ich Stróży oraz rady Seniorów. Zwłaszcza jeden z czarowników bardzo mnie ostatnio interesował.
      Spojrzałem na Henry'ego i uśmiechnąłem się krzywo pod nosem.
     - Co tam, mój drogi towarzyszu pułkowniku? Czyżby wydarzyło się coś niesamowitego? 
     Henry patrzył na mnie podekscytowany, mogłem usłyszeć, jak szybko bije jego serce, kiedy dochodził do siebie po nieplanowanym biegu, jaki odbył w moją stronę. Nic sobie nie robił z tego, że kolejne moje zombie jest tak blisko niego - Henry pracował ze mną już wystarczająco długo, naprawdę do wielu rzeczy zdołał przywyknąć.
     - Dotarły do nas wieści o Ikarim. Ponoć cała ta jego Rosario chciała się zabić, teraz będą to sprawdzać i mieć Ikariego na oku. Nie uważasz, że to dla nas idealna szansa, by zacząć wcielać twój plan w życie?
      To byłoby cudowne, do tego to idealna okazja do pierwszego wykorzystania mojej armii. Jeśli dobrze by do tego podszedł, mogłem liczyć na ciekawą zabawę.
      - Uważam, więc szykuj mój wóz, drogi Henry - odpowiedziałem, po czym spojrzałem przez ramię na nowego członka rodziny, którą powoływałem systematycznie do życia. - Pora odwiedzić starego i pokazać, kto naprawdę ma władzę w tym świecie.
     Asystent skłonił się i odszedł dokładnie tą samą drogą, co przyszedł, a ja ponownie kucnąłem, by tym razem służyć swoją dłonią i siłą zmarłemu, który dopiero teraz mógł zacząć żyć.
     Zbliżała się zabawa, a ziemia zatrzęsła się od licznych okrzyków tych, których pogrzebała. Oto budziła się armia i nikt nie mógł się już czuć bezpiecznie. Zwłaszcza najwięksi przestępcy. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic