niedziela, 24 kwietnia 2022

Kumane

 Część serii [Bore da] na WaR.

– 그만해 


    Bywały dni, za którymi ludzie nie przepadali. Wielu z nas nie żywiło wielkiej sympatii do poniedziałków, co było zrozumiałe. Niektórzy unikali Walentynek czy innych komercyjnych świąt. Byli również i tacy, którzy nie przepadali za własnymi urodzinami i pokazywali to po sobie, zanim te w ogóle nadeszły.
    Początkowo nie byłam w stanie tego zauważyć. Jak to miało miejsce w piątki po lunchu, mój mały zespół pracujący nad Kącikiem myśli morza debatował nad nowym tematem felietonu. Najnowszy wisiał już na stronie od południa, a w sekcji komentarzy zaczęły pojawiać się pierwsze opinie czytelników. Ze swojej listy możliwych tematów wykreśliłam książki, bo właśnie o nich już była mowa z okazji Światowego Dnia Książki i Praw Autorskich, który przypadał nazajutrz, ta czynność nie przyniosła jednak ze sobą żadnego powiązania.
    – Tylko tym razem bez podkradania sobie słów, dobrze? – rzuciłam, spoglądając to na Kat, to na Haroona.
    Ci również wymienili ze sobą spojrzenie.
    – Tak jest!
    Haroon był świeżym narybkiem w mojej grupie. Dopiero wdrażał się do obowiązków, a ja nie mogłam powstrzymać się przed porównywaniem go z Diyą – dziewczyna mocno przeżyła swój grudniowy błąd, jakim było zbyt szybkie podzielenie się szkicem z fanami Kącika, co przysporzyło mi i Theo pewnych problemów, wyczekała do końca swojego stażu, który przypadł na koniec stycznia, i pożegnała się z nami. Mając uszczuplone szeregi, potrzebowałam wsparcia, które mój mentor zdołał załatwić. Nowy student był starszy i bardziej doświadczony, jednak jak Dyia nie umiał zwracać się do mnie po imieniu. Musiałam jednak przyznać, iż w przeciwieństwie do poprzedniczki nie był ani trochę nieśmiały i w chwili, kiedy nie był czegoś pewien, pytał, by nie popełniać za dużo błędów. Za kogoś takiego byłam naprawdę wdzięczna.
    Zajmowaliśmy się swoimi obowiązkami, kiedy w chwili, gdy postanowiłam iść po kawowe doładowanie, dostałam wiadomość, iż oto wszyscy pracownicy proszeni są do głównego pokoju biura, bo właśnie zaczyna się impreza. Wówczas dotarło do mnie, dlaczego 23 kwietnia, poza dniem książki, powinien mi się z czymś łączyć.
    To był dzień urodzin Theo. Co z tego, że w tym roku mój sunbae miał świętować w weekend? W pracy również należało to uczcić. I to nie byle jak, tort bowiem musiał wjechać. Dobrze, że nikt nie miał zamiaru pytać jubilata o wiek – choć byłam pewna, że Gavina bardzo to kusiło – toteż przystrojono go zaledwie pięcioma świeczkami, by nie wyglądał łyso. Jednak do biura wjechał z pompą, na gastronomicznym wózku, który w tym celu wypożyczono, i wśród głośnego Sto lat, kiedy się wszyscy zgromadzili, a Theo został postawiony na samym środku pomieszczenia, wystawiony niczym na publiczny ostrzał.
    Widziałam po nim, że czuje się coraz bardziej nieswojo. Powinien liczyć się z tym, że tego dnia będzie jednym z głównych tematów i w centrum uwagi, jednak wrodzona skromność i pokora nie pozwalały mu w pełni korzystać z tej atencji. Dlatego nie chciałam dokładać mu więcej stresu, postanowiłam podarować mu prezent na osobności – poza dorzuceniem się do tego, który miał otrzymać od całej redakcji, chciałam dać mu też coś od siebie nie tylko z okazji urodzin, ale i w wyrazie wdzięczności za całe wsparcie i wiedzę, jaką mi do tej pory przekazał. Dla niektórych był tylko kolegą z pracy, dla Gavina najlepszym kumplem, dla mnie natomiast mentorem, który zdołał ukierunkować mój potencjał i dzięki którego wierze wciąż, po ponad pół roku, regularnie wydawałam wciąż cieszące się sporym zainteresowaniem felietony dla Kącika myśli morza. Pakunek przygotowałam z początkiem miesiąca i trzymałam w szufladzie biurka. Dobrze, że to zrobiłam, inaczej w tej chwili nie miałabym dla niego nic i czułabym się co najmniej dziwnie.
    Nie wróciłam po niego, by wręczyć z tym od nas wszystkich, zdecydowałam się na podrzucenie go mężczyźnie pod koniec dnia pracy, kiedy koledzy zmęczeni wypełnianiem obowiązków nie będą aż tak zwracać uwagi na innych. Na razie cichym głosem przyłączyłam się do śpiewanej piosenki, jak i klaskałam, kiedy Theo zdmuchiwał świeczki, a trzy koleżanki wzięły się za krojenie sporego, prostokątnego wypieku z kremem.
    W tym czasie głos zabrał redaktor naczelny, który przepchnął się od strony swojego biura między dziennikarzami, grafikami i ludźmi z IT, którzy wyglądali na mega znużonych – poza Gavinem jako wyjątkiem – po czym stanął obok Theo, obejmując go jednym ramieniem. Następował ciąg dalszy przedstawienia.
    – Dzisiaj chcemy świętować urodziny jednego z naszych najlepszych pracowników, ostoi tego miejsca, jego filaru!
    Podniosłe słowa wywołały kolejne brawa, jednak i wyraz zażenowania nie tylko na twarzy solenizanta. Naczelny nie zwrócił na to uwagi.
    – To jego pojawienie się w redakcji sprawiło, że zaczęliśmy duplikować artykuły i staliśmy się kimś znaczącym – oznajmił podniośle, ani słowem nie zająkując się, iż to, że obecnie był zamożny, także było w dużym stopniu zasługą Theo. – Obok takiego skarbu nie możemy przejść obojętnie, dlatego też…
    Ostatnie słowa musiały być jakimś sygnałem, bo na środek przedarł się również kierownik działu informacji z wielkim pakunkiem w rękach, który zdawał się chcieć go przytłoczyć. Nikt z nas nie był do końca pewien, co zostanie kupione, teraz mogliśmy jedynie liczyć, że nie jest to ani nic dziwacznego, ani bezużytecznego.
    – Przyjmij, Theo, ten prezent od nas wszystkich i niech ci dobrze służy!
    Sunbae uśmiechnął się dość niemrawo, jednak głośno wyrzekł słowa podziękowania, po czym można było rozpocząć ucztę, gdyż tort pokrojono, a dla każdego pracownika przewidziano kawałek podany na papierowym talerzyku. Nie chciałam myśleć, ile śmieci wyprodukujemy tego popołudnia, ważne było świętowanie.
    Choć spora część kolegów wróciła do swoich biurek, by dalej pracować, a swoje życzenia jedynie rzucała w stronę Theo, kilkoro wciąż stało przy nim dla przedłużenia momentu, kiedy mogą złapać chwilę oddechu. Wykorzystałam go, by w końcu zrobić sobie kawę, przy okazji mogłam też co nieco podsłuchać.
    – No to ja ci życzę, stary – Gavin objął dziennikarza ramieniem, nie bacząc na to, że pewnie w tej chwili powinien być w głównej fortecy działu IT, a nie tutaj – byś w końcu spełnił swoje wielkie marzenie i wyruszył we wspaniałą podróż, by zwiedzić cały kontynent!
    Theo miał na to odpowiedź.
    – Już ci mówiłem, że to będzie możliwe tylko wtedy, kiedy będziesz chciał wyruszyć ze mną, ale ty się do tego wcale nie palisz.
    – Dlatego mam na to rozwiązanie. – Gavin wyszczerzył się do niego w szerokim uśmiechu. – Znajdź sobie inne towarzystwo! Albo też ja ci znajdę odpowiednie, już mam pewne panienki na oku i…
    – Przestań!
    Ci, którzy to słyszeli, zaśmiali się, mnie jednak od tego powstrzymało spojrzenie, jakie posłał mi Theo. Jakby wiedział, że wciąż jestem w pobliżu. Czyżbym to ja przyszła mu na myśl jako to „inne towarzystwo”? Zadrżałam lekko. Nie byliśmy w aż takiej komitywie, by poza firmowymi kolacjami spotykać się na przyjacielskiej stopie, nie powinien więc brać mnie pod uwagę w innych aspektach niż zawodowe.
    Jednak moje rozmyślenia zostawiłam dla siebie, jedynie podeszłam, by złożyć krótkie życzenia, przed całkowitym odejściem zatrzymały mnie słowa Gavina.
    – Mar, idziesz z nami?
    Chwilę wcześniej mówiono coś o kolejnej, tym razem słonej, urodzinowej uczcie, Przed rokiem nie brałam udziału w takim urodzinowym wyjściu, gdyż byłam oddelegowana na targi książki, które miały miejsce w jednym z największych obiektów handlowych w mieście, jednak pamiętałam, jak przed dwoma laty dobrze się bawiliśmy, choć kurczak i piwo zostały nam dostarczone pod wejście do biurowca redakcji i konsumowane w ukryciu, byle ktoś nie wezwał władz. Ryzykowne, ale i odświeżające, jakbyśmy wszyscy, nawet naczelny, wciąż mieli w sobie coś z nastolatków.
    – A będzie smażony kurczak i piwo? – Gavin skinął na potwierdzenie, w oczach sunbae zajaśniały gwiazdki. – W takim razie z miłą chęcią.
    – Super! To po skończonej pracy widzimy się pod głównym wejściem, okej?
    – Jasne!
    Po takim przytaknięciu i myśli o fajnie spędzonym czasie pozostałe godziny pracy minęły przyjemnie, a że była możliwość dojadania także ciasta, o czym solenizant sam wszystkich poinformował poprzez okrzyki: „w pojedynkę temu nie podołam, kto chce, niech wcina!”, to nie było osoby, która nie miałaby dobrego humoru.
    Kiedy zgodnie z planem nasza grupa kilku osób spotkała się na placu przed budynkiem, Gavin, ustanawiając się przewodnikiem tej bandy, zaprowadził nas do przytulnego lokalu nieopodal redakcji, gdzie już wcześniej miałam okazję skosztować kurczaka i bardzo mi zasmakował. Zjedzenie smacznej kolacji w dobrym towarzystwie okazało się czymś, o czym nie myślałam, a czego potrzebowałam.
    Zanim jednak weszłam z pozostałymi do restauracji, zatrzymałam Theo przed drzwiami.
    – Sunbae, mogę zająć chwilę?
    – Jasne. O co chodzi?
    Choć nazajutrz miał mieć rok więcej, nie powiedziałabym, że jest już po trzydziestce, wciąż wyglądał bowiem bardziej na młodzieńca, studenta i dlatego nadal przyciągał spojrzenia wielu młodych kobiet. Czasami również i moje, kiedy sądziłam, że nie zwraca na mnie uwagi. Podejrzewałam, że kiedy zacznie się starzeć, to będzie niczym wino. I to również chciałabym zobaczyć.
    Ze swojej ukochanej, odpowiednio pojemnej torby, która poza notesem, piórnikiem, butelką wody, portfelem i niezliczonymi długopisami zdołała zmieścić coś dodatkowego, wyciągnęłam podarunek.
    – Proszę, to dla ciebie. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, sunbae-nim. Dużo zdrowia, kolejnych sukcesów zawodowych i spełnienia marzeń.
    Theo uśmiechnął się, tym razem całkowicie szczerze i pogodnie.
    – Bardzo ci dziękuję, Mar. Czy w związku z tymi życzeniami zdrowia dorzuciłaś mi tu jakieś witaminy?
    – Jedno opakowanie, powinno starczyć na miesiąc.
    Choć on się zaśmiał, jakby to był żart, mówiłam w tej chwili całkowicie poważnie – naprawdę w torbie z podarkiem były witaminy, które miały wspomóc odporność mężczyzny.
    Theo jedynie zerknął do niej, nie decydując się na rozpoznanie, co znajdzie w środku, zamiast tego spojrzał na mnie. W jego oczach znowu zobaczyłam to samo lśnienie, co przed kilkoma godzinami. Zrobiło mi się ciepło.
    – Dziękuję – powtórzył, po czym pokonał jeden dzielący nas krok i przytulił mnie do siebie.
    Tego się zupełnie nie spodziewałam. Głównie dlatego, że daleko nam było do przyjaciół, na stopie zawodowej zdarzały nam się mocniejsze spięcia, nigdy bym nie powiedziała, że mężczyzna będzie skłonny do okazania mi podobnej czułości.
    A jednak to się działo.
    Nieśmiało go uścisnęłam, nie przeciągałam tej chwili, bo to mogłoby się skończyć zbyt mocnymi rumieńcami, poza tym Gavin zauważył, że nadal nie weszliśmy do restauracji.
    – Ej no, chodźcie wreszcie, jesteśmy głodni i chcemy piwa!
    Sunbae posłał mi krótkie spojrzenie.
    – Już idziemy.
    Choć znaleźliśmy się przy stole wraz z innymi, toczyły się rozmowy i wybuchały śmiechy, to w mojej głowie od nowa i od nowa toczyło się tamto przytulenie. Zdałam sobie sprawę, że zaczynam traktować Theo trochę inaczej, że coś się w naszej relacji zmieniło.
    Wiedziałam też, że sunbae powinien otrzymać ode mnie więcej słów za całe wsparcie, jakie okazał mi przez ostatnie lata.
    To dlatego wytrwałam, póki w kalendarzu nie nadeszła zmiana, wówczas kolejny raz – powoli nie było to wyjątkiem, a jedną z rutyn, jakie zaistniały na blogu – opublikowałam wpis, kiedy miasto spało i słońce miało pojawić się dopiero za kilka godzin.
    Liczyłam na to, że Theo go zobaczy i usłyszy poprzez niego słowa, których nie byłam w stanie powiedzieć mu podczas krótkiego wyjścia.


23.04.20XX r.

Autor: Marut’a

BRAK KOMENTARZY


    Bore da! Dzień dobry!


    Kwiecień zawsze kojarzył mi się z większym ciepłem. Podejrzewam, że wielu ludzi tak ma? Czy Wam również przeszkadza to, że trzeba chować szyję przed wiatrem przy pomocy szalika, inaczej można się rozchorować? Mimo niechęci do niego dbam o swoje zdrowie i pomykam przez miasto, a końce apaszki zawiewają za mną.

    Wśród tej pogody wciąż potrzebuję nie tylko porządnej kawy zamiast rozpuszczalnego odpowiednika i ukochanych wafli, ale też czujnego spojrzenia kogoś bardziej doświadczonego. Kogoś, kto przekazał mi wiedzę i wciąż to czyni, choć mnie wydaje się, że zaczynam rozumieć, jak to wszystko działa. Wśród tej pogody wciąż miewam wątpliwości, czy faktycznie nadaję się do tego, co robię.
    Jednak nadal dzierżę ster, bo ktoś zdołał przekonać mnie, że dam radę być kapitanem tego statku.
    Choć bez pierwszego dowódcy byłoby mi ciężko.
    Niech ta wiosna skłoni nas wszystkich do wyrazów wdzięczności względem tych, którzy wspierają zawsze i gdziekolwiek są, nie bacząc na żadne przeszkody.
    A swojemu pierwszemu dowódcy życzę wszystkiego najlepszego z okazji kolejnych urodzin. Sto lat!





Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic