środa, 7 września 2022

Ostatnie tchnienia

 

Tego wieczoru szli oboje, ramię przy ramieniu, krok za krokiem, a za ich plecami właśnie zaczynał się zimowy sen.

Lub też by się zaczął, gdyby świat nie postanowił schylić się bardziej ku upadkowi.

Szli obok siebie, jednak nie dotykając się, bo ciężkie skafandry uniemożliwiały jakikolwiek kontakt fizyczny z drugim człowiekiem. Ich twarze ukryte były za hełmami, a oddychać mogli jedynie za pomocą tlenu, który im podłączono.

Dawniej sądzono, że tak wyglądać będą ludzie, kiedy na dobre rozpoczną kolonizacji Marsa czy innej planety. W rzeczywistości Ziemia zaczęła wydawać ostatnie tchnienia, a ci, którzy jeszcze mieli ten fart, by po niej stąpać, powoli marzyli już tylko o tym, by jak inni stać się jedynie wspomnieniem na mapie historii, której już nikt nikomu nie przekaże.
Szli, bo tylko ruch pozwalał na czucie się człowiekiem i umożliwiał zdobycie pożywieni
a. Wśród pyłów i promieniowania niewiele sklepów pozostawało otwartych, a rządowa pomoc była coraz bardziej na wyczerpaniu. Choć od wielu lat mówiło się o kryzysie, który dotknie świat i będzie nieporównywalny do poprzednich, bo dotknie wszystkich obszarów ludzkiego życia, nie zdołano się przygotować. W pierwszej kolejności zapłacili za to najbiedniejsi, do których wsparcie nie mogło dotrzeć. Populacja zaczęła raptownie się zmniejszać, pojawiły się nowe mutacje chorób wywołane przez działanie Słońca, do tego wybuchły protesty, które w zamierzeniu miały pokazać niezadowolenie, a które w rezultacie doprowadziły do kolejnych zgonów i licznych problemów.
Świat się kończył, a o dawnej przyjemnej zimie można było jedynie zapomnieć. Zamiast połaci śniegu czy też przyjemnie puszystych zasp można było jedynie natknąć się na prószący z nieba pył nie do końca poznanego pochodzenia, do tego wiatr, który podczas poprzednich zim pełen był chłodu, obecnie roznosił ze sobą jedynie śmieci i zanieczyszczenia, które przyczyniały się do wzrostu zgonów. Tej zimy nikt nie mógł czuć się bezpiecznie.
Poza tą dwójką trudno było ujrzeć na ulicach miasta kogoś innego. Przynajmniej jeżeli chodzi o żywych — gdzieniegdzie bowiem natrafić można było na zwłoki, których odór jeszcze bardziej podkreślał zniszczenie, jakie objęło cały świat.
Skręćmy tutaj — odezwała się wyższa z osób, mężczyzna, jak można było wywnioskować po niskim głosie, druga jej przytaknęła.
Wymagane było stąpanie powoli, gdyż ulice także ucierpiały wskutek nagłych i zupełnie niespodziewanych trzęsień ziemi, jakie nawiedziły tę część planety. Liczne zapadliska czekały, by pochłonąć kolejne ofiary, do tego wśród szczelin czaić się mogły wygłodniałe zwierzęta — te jak ludzie przeżyły jedynie po części i teraz walczyły o przetrwanie — gotowe zaatakować nie tylko z głodu, ale i z wściekłości, iż ich dom został zniszczony w wyniku ludzkich decyzji.
Gdzie zmierzali? Do jednego ze sklepów, który być może nie został jeszcze całkowicie splądrowany. Dla swojego zabezpieczenia oboje mieli ze sobą broń — tę również wzięli, bo trudno było mówić o kradzieży, kiedy nikt nie pilnował lokalu — i gotowi byli się bronić przed wszelkim zagrożeniem, jakie mogło ich spotkać podczas tej wyprawy.
Zapuszczali się w głąb miasta ostrożnie, a choć podchodzili bliżej jego centrum, nie natknęli się na żadnego innego człowieka. Od czasu do czasu rozlegały się dźwięki syren z budynków straży pożarnej, ale nie pojawiały się żadne wozy. Możliwe było, że to jedynie ktoś buszujący w nich bawił się ku swojej uciesze lub z nudy, jednak dźwięk ten mógł przyprawić o ciarki. Posuwali się do przodu, by wreszcie znaleźć naprzeciw wejścia do supermarketu, który dawniej był najbardziej obleganym. Jeżeli jego reputacja się utrzymała, prawdopodobne było, iż jego półki świeciły już pustkami, ale musieli spróbować. Sklepy znajdujące się najbliżej schronu, który zamieszkiwali od początku katastrofy, były już całkowicie opustoszałe, nawet myszy i szczury się w nich nie pojawiały. Co dopiero mówić o jakichkolwiek gangach, które za paczkę zupy instant gotowe były powybijać wszystkich, których do tej pory nie zabiła ta panosząca się po świecie mała apokalipsa.
Cały czas trzymając karabiny w gotowości, a do tego mając pochowane po kieszeniach noże, para przedarła się do głównych drzwi — a przynajmniej do miejsca, gdzie by się znajdowały, gdyby ktoś wcześniej nie rozbił ich szkła w drobny mak. Starając się nie zahaczyć o żadne wystające pozostałości, weszli do środka i bez konieczności porozumiewania się przeszli do głównej części, gdzie kilkanaście alejek kryło liczne regały, które jeszcze przed kilkoma tygodniami pełne były jedzenia i różnego rodzaju przedmiotów. Teraz po części z nich pozostały jedynie wspomnienia.
Mimo to oboje liczyli, że uda im się jeszcze znaleźć cokolwiek nadającego do jedzenia, a przy tym nie natrafią na innych, wojowniczo nastawionych ocalałych. To dlatego w pierwszej kolejności obeszli alejki, by zorientować się, czy są tu sami, a dopiero potem wzięli się za zrobienie zakupów, których nikt im nie skasuje i za które nie zapłacą ani centa. Kto by pomyślał, że w takich czasach i warunkach przyjdzie im żyć?
Dawniej stosowano pewien system rozkładu towaru, lecz teraz niewiele z tego pozostało — na jednej półce zastać można było paczkę makaronu, pastę do zębów i pustą butelkę wody — i trzeba było naprawdę się rozglądać, by dostrzec coś, co się przyda. Mężczyzna szybciej zdołał zauważyć, co gdzie może być. Wiedząc, że nic im nie grozi, bo poza nimi nie ma tu nikogo, opuścił broń, po czym obejrzał się na partnerkę.
Tutaj, Hye — odezwał się do niej, na co kobieta skierowała się w stronę alejki, którą wskazał jej ruchem głowy. — Jeżeli coś zostało, to weź sobie więcej, okej?
Nie nazywał rzeczy po imieniu, ale Hye wiedziała, iż chodziło mu o podpaski i tampony — choć zdecydowanie bardziej zależało jej na zdobyciu bielizny menstruacyjnej, musiała zadowolić się tym, co znajdzie. To bowiem lepsze od ukrywania się w swojej części schronu i używania nadmiaru papieru toaletowego, kiedy kończą się odpowiedni środki higieniczne.
Jasne.
Weszła w odpowiednią alejkę i mogła odetchnąć z ulgą. Choć opakowań nie było za wiele, mogła być pewna, że kiedy nadejdzie kolejny okres, będzie przygotowana. Zgarnęła wszystkie do plecaka, jak i postanowiła przy okazji uzbroić się w inną odpowiednią na tę część miesiąca pomoc — zapas czekolady powinien ukoić jej nerwy i pozwolić na lepsze przejście przez ten czas. O ile Ziemia nie dokona żywota prędzej, niż nadejdzie kolejna czerwona fala.
Kobieta słyszała, jak towarzysz wrzuca do swojego plecaka jakieś przedmioty, sama upchnęła potrzebne przybory, wykorzystała również kieszenie w ubraniu, by wcisnąć do nich także nić dentystyczną, nowe szczoteczki do zębów, ostatnie miętówki znalezione na obrotowym stojaku, pewnie przeterminowane już żelki pozostawione na jednym z przewalonych standów i puszkę energetyka, którą odkryła pod półkami, schylając się do zawiązania buta. Do ręki wzięła kilka saszetek zupek do zalania wrzątkiem, na więcej nie znalazła miejsca. Zarzuciła własny bagaż na plecy i na nowo zamieniła się w wojownika, mocno ściskając broń.

Mamy już wszystko, Gi?
Ciężko było określić, czym właściwie jest to „wszystko”, skoro nie mieli możliwości zrobić jak dawniej listy potrzebnych zakupów, które z pewnością znajdą na półkach, jednak miała cichą nadzieję, że udało się wziąć choć część tego, co pozwoliłoby na przeżycie kilku dni więcej.
Mężczyzna znalazł się tuż przed nią — czekała w miejscu dawnych kas, z których teraz pozostało jedynie coś na kształt smutnych szkieletów nieożywionych przedmiotów — i skinął jej głową.
Wydaje mi się, że tak. Wracamy?
Wracamy.

To, że łowy im się udały, nie oznaczało, iż także powrót do schronu przebiegnie bez żadnych zakłóceń. Dlatego ważne było na nowo stać się czujnym i ostrożnym. Droga z powrotem nie była prosta z najważniejszego powodu — oboje mieli teraz obciążenie na plecach i w kieszeniach, które ich spowalniało i mogło przyczynić się do ich zguby, gdyby nagle padli ofiarami jakiegoś ataku.

Pójdziemy naokoło — zarządził Gi, a Hye mogła jedynie się z tym zgodzić.

Jeżeli ktoś obserwował ich, kiedy wchodzili do sklepu, mógł teraz chcieć zaatakować. A nie mogli ryzykować, iż ich trud spotka się z podobna „nagrodą”.
Świat nie pozostawił jednak aż tylu wrogów, którzy byliby zainteresowani jakąś dwójką wędrujących nieznajomych. Gdzieś z południa poniósł się zwierzęcy skowyt, ale nikt nie nadbiegł w ich stronę, nikt nie pragnął się zbliżyć i napaść, by odebrać jedzenie. W chwili przetrwania zdarzały się minuty solidarności i bezruchu tego, co jeszcze wykazywało chęć przetrwania.
To dlatego wrócili do schronu, nie napotykając na swojej drodze zupełnie nikogo, nie gubiąc żadnej z przenoszonych rzeczy, a przy tym żadne z nich nie wpadło do żadnego z dołów niewiadomego pochodzenia ani nie wdepnęła w kałużę substancji, która nie była wodą. Choć o tym nie rozmawiali, oboje uznali tę wyprawę za całkowity sukces, a bandaże, które tym razem nie były potrzebne do opatrywania nawet najmniejszych ran, mogli zachomikować na gorsze czasy, o ile takie mogły jeszcze nadejść.
Przyjemnie było wziąć prysznic po takiej przeprawie, jak i też z kilku zup, które pozostały z poprzednich zakupów, ugotować bardziej sycący obiad i z naczyniami w dłoniach usiąść na dachu schronu, czerpiąc z tego, że dziesięć minut bez wsparcia tlenowego wystarczy i nie zdoła ich zabić, a w najgorszym razie podrażni nieco ich drogi oddechowe, jeżeli będą nabierać zbyt wiele skażonego powietrza.
Hye, przebrana w znoszone dżinsy i jasnożółty T-shirt, zasiadła obok towarzysza i przejęła od niego wyszczerbioną miskę. Oboje unieśli je do góry, jakby chcieli podziękować sile wyższej o pokręconym poczuciu humoru za to, że udało im się przetrwać jeszcze jeden dzień.
Ciekawe, ile jeszcze podobnych nas czeka — mruknął pod nosem mężczyzna i upił łyk zabarwionej sztucznie na żółto potrawy, a jego towarzyszka zapatrzyła się w horyzont, gdzie nie było już dawnego słońca, a każdy zmierzch przypominał na nowo wybuch bomby.
To właśnie tyle im pozostało — spoglądanie ze swojego ostatniego schronienia na to, co stało się z Ziemią, i obserwowanie, jak wydaje z siebie ostatnie tchnienia.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic