Menu

sobota, 14 maja 2016

Jam jest Strach



I wyruszę w kolejną wędrówkę, a Strach będzie mi towarzyszył w dzień i nocy.


     Nie należy bać się tego, co zostało poznane. Po pierwszej styczności można spróbować okiełznać tę nowość, oswoić ją. Albo przejść obok i zapomnieć. Jednak się nie bać - świadomość i pamięć zapisały to zdarzenie i będą przechowywać wiecznie. Mgliście bądź nie, ale zostanie to udokumentowane w umyśle i schowane do odpowiedniej szuflady.
     Dlaczego więc biegłam? Uciekałam? Przecież już to poznałam. Może nie oswoiłam, ale przyjęłam egzystencję takiego bytu. Bałam się go odrobinę, choć nie powinnam. Pokazał, że nie zrobi mi krzywdy. Ale czy mogłam mu ufać? Był inny ode mnie, od każdej znanej mi istoty. Odmieniec.
     Przedzierałam się przez las, odstające kolce krzewów jałowca targały materiał spodni, mimo to nie zwolniłam, nie zaniechałam truchtu. Biegłam w stronę jasności, która w tej sytuacji wydawała mi się lepszą opcją. Byle dotrzeć do linii pierwszych drzew i skierować się na południe, a wszystko będzie dobrze.
     Resztki białego puchu okrywały ziemię, gdzieniegdzie można było dojrzeć białą połać zieleni, ale środek lasu jasno wskazywał, jaka pora roku tu panuje. Martwe drzewa, przeraźliwa cisza i ja poruszająca się w miejscu bez życia. Może to była tylko moja wyobraźnia, ale czułam jego oddech. Kroczył za mną bezszelestnie. Po plecach przeszedł mnie dreszcz. Przyspieszyłam, byle tylko szybciej dotrzeć do celu pierwszego etapu. 
     Ciepła kurtka ze skóry łosia może i grzała, ale ograniczała zdolności motoryczne. Trapery trzymały się stóp i chroniły przed zimnem, ich odgłos uderzania o podłoże dodawał mi otuchy. Obciążony do granic możliwości plecak był potrzebnym balastem, choć mógł się też okazać moją zgubą. Czułam coraz większe zmęczenie, a przecież za plecami miałam śledzącego mnie, znanego Odmieńca. Nie wiedziałam, czego ode mnie chce, ale nie mogłam sobie pozwolić na zatrzymanie. Musiałam dotrzeć do wioski przed zmrokiem, a trzecie spotkanie z nim mogło - według legendy - skończyć się dla mnie źle.
     Po kilkunastu minutach zrównałam się z linią drzew i przystanęłam na chwilę. Zgięta w pół oparłam ręce na kolanach i spojrzałam przed siebie. Pozostała mi do pokonania szeroka polana, gdzie cały czas miałam być na widoku, gotowa do odstrzału, i droga, gdzie także czyhało niebezpieczeństwo. Sięgnęłam po menażkę, pozbawiłam ją kilku kropel wody i ruszyłam dalej. Nie mogłam już biec - wskazałabym na możliwą chęć ataku - więc stąpałam spokojnie, starając się uspokoić rozszalałe serce. Miałam nadzieję, że przywiązana do plecaka fioletowa chusta spełnia swoje zadanie i nikt nie rzuci w moją stronę ostrzegawczej racy. Zdążyłam przywyknąć do ryzykowania, ale nie potrafiłam szybko reagować w chwili walki - mój mózg potrzebował dłuższej chwili na uświadomienie sobie, że musi chwycić za broń i chronić siebie - więc za każdym razem zdawałam się na łut szczęścia.
     Byłam już mniej więcej na środku polany, kiedy po okolicy rozszedł się trzask łamanej gałęzi. Znieruchomiałam i przez kilkadziesiąt sekund nasłuchiwałam. Kiedy nic się nie wydarzyło, powoli odwróciłam się za siebie, nie zaskoczona widokiem Odmieńca. Stał w miejscu, gdzie ja pozostawiłam swój ostatni leśny krok, i patrzył na mnie. Z tej odległości jego oczy nie były zbyt dobrze widoczne, ale mogłam się założyć, że mienią się wszystkimi kolorami tęczy niczym opal. Długie do pasa, czarne jak noc włosy miał rozpuszczone. Stał wyprostowany i elegancki w szarym garniturze. Jego twarz pozostawała maską, tylko usta poruszały się szybko.
     Przełknęłam ślinę i ruszyłam przed siebie, co chwilę zaciskałam dłonie w pięści i przeklinałam swój los. Dlaczego musiałam urodzić się w dolinie na dalekiej północy, gdzie to magiczne i złe stworzenie pilnowało, by ludzie nigdy nie opuścili tego miejsca? Dlaczego narodziłam się tam, gdzie kiedyś dawny potężny mag porzucił swoje człowieczeństwo, by stać się potwornym bytem? Dlaczego to ja miałam zdolność odczytywania magii i widziałam tego, którego zwano Odmieńcem, a który siebie określał mianem Fear, czyli Strach? Dlaczego nie mogłam żyć w lepszej części świata, gdzie magia nie jest równoznaczna z władzą, lecz współistnieje z życiem?
     Z drugiej strony mogło być gorzej. Mogłam urodzić się w krainie smoków, gdzie wykorzystuje się ludzi do niewolniczej pracy. Albo w krainie mrozu, gdzie codziennie przynajmniej jeden człowiek zamarzał, nie stosując się do zasad rządzących w tamtym miejscu. Porzuciłam więc te pesymistyczne myśli i wbiegłam na Drogę. Ostatni etap powrotu. Zerknęłam za siebie, ale Strach już zniknął.
     To był trzeci raz, kiedy go widziałam. To spotkanie nic ze sobą nie przyniosło, a mimo to i tak się wzdrygnęłam. Dobiłam do tej liczby, która oznaczała mój koniec według lokalnego mitu. W moim sercu zagościł niepokój.
     Drogą zwano szeroką ścieżkę z kamieni, która lata temu stanowiła część szlaku handlowego z sąsiadami. Teraz jednak pozostawała tylko jedyną legalną drogą do Doliny Maach. Tylko tędy można było podróżować, jeśli nie chciało się zginąć lub zostać okradzionym przez rzezimieszków. Spokoju na niej pilnowało kilkunastu oddelegowanych z Pałacu Króla żołnierzy podzielonych na trzyosobowe zmiany. Mężczyźni ci wyglądali srogo, by samą już posturą wybić z głowy pomysł opuszczenia Doliny. Patrolowali Drogę od świtu do zmierzchu, sprawdzali dokumenty i przeprowadzali istny wywiad środowiskowy: "gdzie?", "po co?", "na jak długo?". Już przy tym wielu rezygnowało - wracając, przechodziło się przez jeszcze gorszą konwersację, z dodatkowymi pytaniami o to, co się zakupiło, co się przenosi. Było się w Dolinie, a jurysdykcja Stolicy sięgała aż po mury starej fortecy w centrum Maachu. Wszelkie rozmowy były zapisywane i przesyłane dalej do archiwizacji. Najlepiej było pozostać na miejscu, nie przechodziło się przez biurokrację i nie narażało na zastrzelenie. 
     Zbliżyłam się do Drogi z ciężkim sercem. Czułam, jak puszczają szwy plecaka. Wysłużony przedmiot nie mógł pociągnąć za długo. Dostrzegłam pierwszego z żołnierzy i przełknęłam ślinę. Każda zmiana mnie kojarzyła - dość często podróżowałam - więc odrobinę sympatii do mnie miała, ale za każdym razem trafił się żołnierz o nadąsanej minie i srogim spojrzeniu, którym taksował mnie w poszukiwaniu magicznych przedmiotów. Za każdym razem musiał obejść się smakiem, nie miałam nawet runy namalowanej na wierzchnim odzieniu. Dostrzegając magię w otoczeniu, postanowiłam nie otaczać się niczym, co mogłoby stawiać mnie w świetle społeczeństwa jako maga.
     - Proszę, proszę, proszę. Kogoż my tu mamy? - odezwał się mężczyzna, uśmiechając przy tym krzywo. - Wciąż nie znudziło się pannie to wędrowanie? - Zarechotał. - Dawaj dokumenty.
     - Mnie też niezmiernie miło pana widzieć - odpowiedziałam, ściągając plecak, który z łomotem opadł na kamienie. Przykucnęłam, z bocznej kieszeni wyciągnęłam małą książeczkę i podałam ją żołnierzowi. Pełna była już pieczątek świadczących o mojej pracy, teraz do kolekcji dołączyć miała kolejna. Dwaj pozostali żołnierze podeszli do nas, obaj pokiwali mi głowami. Choć odrobina szacunku i ciężar na sercu się zmniejsza.
     - Co przenosisz? - zapytał mój rozmówca, a ja odpięłam zatrzaski skórzanego przedmiotu.
     Naszym oczom ukazały się poukładane koce z owczej wełny. Odstawiłam ten na samej górze i wyciągnęłam paczkę suszonej wołowiny w plastrach. Zapasy dla części wioski na kilka tygodni, przy racjonalnym wykorzystaniu oczywiście.
     - Oho, brawo. Dobrze, że Maach ma ciebie. - Puścił mi oczko, a ja się skrzywiłam. Wyglądał przy tym geście jak jakiś gość o niecnych zamiarach. - Ciekawe, co się stanie, jak Strach cię zabierze na tamtą stronę. Widziałaś go dzisiaj?
     - Tak - odpowiedziałam lakonicznie.
     - Który to już raz?
     Cała trójka przypatrywała mi się bacznie.
     - Trzeci.
     Nastąpiło gwałtowne, zbiorowe wciągnięcie powietrza. Spojrzenia przerażenia i bladość, nagła niepokojąca cisza. Wiedziałam już, że oni także wierzyli w legendę.
     - Doigrałaś się - rzekł ten, który ze mną rozmawiał. - Odejdź jak najszybciej.
     Zapięłam plecak, przyjęłam z powrotem swoje dokumenty. Zarzuciłam ciężar na plecy i skinieniem dłoni pożegnałam się. Ruszyłam dalej, a przerażenie zacisnęło spiczaste palce na moim gardle. Poczułam powiew złowieszczego wiatru. Zapadał zmrok, a magia dała o sobie znać pocałunkiem na moim policzku.
     Do wioski dotarłam zmęczona. Swoje pierwsze kroki w zabudowaniu skierowałam do głównego, najważniejszego budynku całej Doliny. Tam zostawiłam koce i jedzenie, po czym ruszyłam do gospody. Od namiestnika Maachu otrzymałam kilka denarów, za które mogłam się pożywić. Usiadłam przy dębowym stole w rogu i poprosiłam o miskę zupy jarzynowej i kromkę chleba oraz kufel piwa. Nie było to zbyt pożywne dla kogoś po dziesięciu godzinach nieustannego marszu, ale nic innego tutaj nie było, jedynie mięso z łosia, za którym nigdy nie przepadałam i którego unikałam. Początkowo każdy w gospodzie przyglądał mi się ponuro, jednak dość szybko powrócono do przerwanych posiłków czy też rozmów. Poza jedną osobą. Brodaty jegomość o szerokich barkach i posturze niedźwiedzia przeszedł przez całą salę, by się do mnie dosiąść. Spojrzałam na niego, po czym zanurzyłam łyżkę w zupie i przełknęłam jej odrobinę. Miała tyle warzyw, co mój uschnięty ogródek. Jadłam dalej, a gość raczył się odezwać.
     - Dużo przyniosłaś?
     Dokończyłam posiłek, ugryzłam czerstwy chleb i odsunęłam od siebie naczynie. Straciłam apetyt na piwo. Zerknęłam na kufel i na mężczyznę. Znowu na kufel. Towarzysz zrozumiał przekaz i zaadoptował napój, którego upił potężny łyk.
     - Wystarczająco.
     Pokiwał głową. Gdzieś z przodu rozległ się dźwięk tłuczonego szkła i uderzenia. Kolejny wieczór, kolejna bójka. Rutyna.
     - Jutro musisz ruszyć.
     Spojrzałam na niego z uniesioną brwią. Prawo rozkazywania mi w sprawie wędrówek miał jedynie namiestnik i to tylko dlatego, że mu na to pozwoliłam, decydując się na ten zawód.
     - Dopiero co wróciłam.
     Po takiej podróży, kiedy to moim wsparciem była jedynie energia w moim ciele i duża wytrzymałość, potrzebowałam przynajmniej kilkunastu godzin przerwy. Nie było mnie w Dolinie trzy dni, z których dwie trzecie poświęciłam na maszerowanie i uciekanie przed śmiercią, odpoczynek był czymś, co mi się należało.
     - Wiem, ale to istotne. Ponoć trzeci raz widziałaś Odmieńca. - Wieść szybko się rozniosła. Kto by podejrzewał żołnierzy o skłonności do plotkowania? Nie ja. - Musisz iść, Starszy chce wiedzieć, co się teraz wydarzy.
     Starszy. Osobnik, który wie o magii więcej niż zwykły mieszkaniec Doliny. Ktoś znający się na eliksirach i zaklęciach. Z jego zdaniem też musiałam się liczyć, ale w całkowicie innych kategoriach.
     - Co mam zabrać?
     Lata podróżowania nauczyły mnie, że zawsze należy mieć przy sobie coś na wymianę.
     - Zajrzyj do niego o świcie. Bądź gotowa.
     Dopił piwo, odłożył kufel, rzucił na blat monetę i odszedł. Opuściłam gospodę kilka minut po nim. W małej izdebce, którą zajmowałam w jednym z wielu domów socjalnych, przepakowałam kilka rzeczy, naszykowałam cieplejsze buty i poszłam spać. W moim sercu nadal czaił się lęk.
     Bo na spotkanie ze Strachem nie dało się przygotować.

~*~

     Droga. Spotkanie z kolejną zmianą żołnierzy, nieprzyjemne spojrzenie i pytanie: "dlaczego tak szybko wracasz?". Odpowiedź, że jestem Wędrowcem chyba nie do końca ich usatysfakcjonowała, ale nie mogłam tracić czasu na niepotrzebne rozmowy. Z ociąganiem, ale otrzymałam kolejną pieczątkę i ruszyłam na polanę. Poczułam się dziwnie odkryta, ale tak było za każdym razem.
     Szłam spokojnym krokiem, po raz kolejny naiwnie ufając, że fioletowa chusta, którą posiadają wszyscy zawodowi Wędrowcy, uratuje mnie przed strzałą w gardle. Choć od fortecy murów i pozostałości zamku dzieliło mnie kilka kilometrów, łucznicy i tak z łatwością mogli mnie zdjąć.
     Polana zaczęła kurczyć się przed moimi oczami, teraz to ponury las zachęcał złowieszczo do wejścia dalej. Poprawiłam czapkę, wsunęłam pod nią niesforne kosmyki włosów i weszłam między drzewa. Kilkanaście godzin wcześniej opuszczałam siedzibę Odmieńca, a już wracałam. Jak samobójca, który w decydującym momencie rezygnuje z pomysłu odebrania sobie życia, a mimo to wraca w to samo miejsce, z którego miał skoczyć.
     Otoczył mnie mrok. Martwe kreatury były na tyle wysokie i grube, by nie pozwolić łagodnej łunie słońca przebić się przez baldachim gałęzi. Pomimo ubranej ciepłej kurtki przeszedł mnie dreszcz. Ponownie czułam dłoń zaciskającą się na moim gardle. Gdybym chciała się odezwać, nie dałabym rady - moje struny głosowe zostały sparaliżowane. Jakby coś mnie potwornie przeraziło.
     Przechodząc przez las, zawsze kierowałam się radą, którą podzielił się ze mną Starszy na początku mojej kariery - wysokie drzewo. Obrać sobie za punkt najwyższe drzewo i dążyć do niego. Najpewniej będzie ono oznaczało któryś z krańców lasu, doprowadzi do wyjścia. A później nie będę już w Dolinie Maach, przede mną istnieć będzie wiele dróg prowadzących do innych miast. Byłam pewna, że zdołam wypełnić misję, którą powierzył mi Starszy.
     Szłam przed siebie, wsłuchując się w otoczenie. Starałam się omijać gałęzie, by nie wystraszyć zwierzyny, która zechciała mieszkać w tym ponurym miejscu. Kto mógł przewidzieć, czy nie przyjdzie mi ochota na chrupiącego zająca z ogniska?
     Zastanawiałam się, co takiego powierzył mi znawca magii. Otrzymałam od niego małą szkatułkę, którą ukryłam w kocu - żołnierzowi nie chciało się sprawdzać, co takiego przenoszę. To nie świadczy najlepiej o jego podejściu do pracy, ale lepiej dla mnie. Mogłam przejść bez problemu i dostać się w paszczę Odmieńca. Więc i to miało mieć swoje konsekwencje.
     Im dalej, tym było mi chłodniej, a obecność Stracha stawała się bardziej wyczuwalna. Zaczęłam oczekiwać jego nagłego pojawienia się przy moim boku. Było to irracjonalne, ale magiczne wibracje stanowiły niemały dowód na to, że moje odczucia są poprawne. Odczuwanie nadprzyrodzonych rzeczy miało być swego rodzaju błogosławieństwem dla ludzi, mnie kojarzyło się raczej z nieprzyjemną częścią mojej egzystencji. Dostrzegałam latające wróżki, wirujący pył elfów, przechodziłam obok siedzib krasnoludów. Nikomu nie mogłam o tym powiedzieć, bo to równałoby się zepchnięciu mnie na margines społeczeństwa. Chyba dlatego zostałam Wędrowcem - by wykorzystywać swoje zdolności i nie wyjść przy tym na szarlatana. Nie zawierałam umów z magicznymi nacjami, ale mogłam z nimi rozmawiać, bo ich rozumiałam, a to pomogło kilka razy nie dopuścić do Maach paru żądnych bitki krasnoludów.
     Jednak żadnego z tych stworzeń nie spotkałam do tej pory w lesie. Dolina Maach z trzech stron otoczona była wysokimi, stromymi, wręcz zabójczymi górami, przejście przez las było jedyną drogą do innych krain, mimo to niewielu decydowało się na podróż. Nawet magiczni wystrzegali się tego miejsca, bacząc na legendę Stracha. W tym momencie byłam jedynym Wędrowcem Maachu, który dodatkowo powinien zginąć przy kolejnym spotkaniu z Odmieńcem.
     Wspaniale.
     Patrząc wokół, oceniłam, że jestem mniej więcej w połowie lasu. Przypomniałam sobie polecenie Starszego: "zanieś to prze las". Zatrzymałam się raptownie, uświadamiając sobie swój problem - mężczyzna nie podał miejsca docelowego, nie wymówił żadnej konkretnej nazwy. Tylko las.
     Cholera.
     Jak podpowiadała mi podświadomość, ktoś zmaterializował się przy moim boku. Bałam się tam spojrzeć, spodziewając się wzroku opalu. Znieruchomiałam, przełknęłam ślinę i zamknęłam oczy, myśląc o tym, że oto nadszedł mój koniec.
     Poczułam na karku lodowaty oddech, zacisnęłam dłonie w pięści. Jeśli Strach pragnie mnie skrzywdzić, niech robi to szybko. Nie chciałam niepotrzebnie cierpieć.
     - Witaj, Moe. - Miły, głęboki, męski głos przywodził na myśl przystojnego księcia, nie istotę, dawnego człowieka owianego mroczną historią. - Spotykamy się ponownie. Dokąd zmierzasz?
     - Czwarty raz - wycedziłam, nie poruszając się choćby o milimetr.
     - Czyżby?
     Sceptycyzm Feara na mnie nie działał. Nie dałam się sprowokować do zmiany postawy. Życie nauczyło mnie opanowania w każdych okolicznościach. No może poza tymi ekstremalnie dziwnymi. Jak ta.
     - Liczę spotkanie z każdym człowiekiem - podjął monolog, słyszałam, jak przechodzi przede mnie. Gdybym teraz otworzyła oczy, mogłabym zobaczyć, że właśnie w tej chwili stoimy twarzą w twarz. Zaschło mi w gardle, a serce zaczęło mocniej bić. - Jestem pewien, że to nie jest czwarty raz, Wędrowcze. Nie czwarty.
     Widziałam go wcześniej trzy razy, a każdy, kto choć trochę liznął wiedzy, miał świadomość tego, jaka cyfra następuje po tej.
     - Proszę mi wybaczyć, panie Strach, ale przeszkadza mi pan w wykonaniu ważnej misji.
     Parsknął ledwie słyszalnym śmiechem i pstryknął palcami. Poczułam, jak moje powieki unoszą się do góry, choć nie wydałam im takiego rozkazu. To Strach użył swojej mocy, bym na niego spojrzała. Niedoczekanie. Zebrałam się w sobie i zaczęłam stawiać opór. Nikt nie będzie sprawował władzy nad moim ciałem poza mną. Choć Odmieniec naciskał z coraz większą siłą, ja się nie poddawałam, moje powieki przestały się unosić. Byłam z siebie dumna, a jednocześnie przerażona myślą, że swoim oporem ześlę na siebie gorszą śmierć.
     - Jaka silna. - W głosie Stracha wyczułam cień podziwu. - Niezwykłe.
     Ciężar jego mocy osłabł, zaczęłam ciężej oddychać z wysiłku, ale nie otworzyłam oczu. Nie mogłam aż tak ryzykować.
     - Czy pozwoli mi pan przejść?
     Nie było nic niezwykłego w panowaniu nad swoim rozumem. Należy jedynie nie ufać osobie, która chce mentalnego zniszczenia. To w człowieku, w jego mózgu i sercu jest największa siła, która pomoże przetrwać wszystko.
     - Naprawdę chciałabym przejść - powtórzyłam. Nie lubiłam tracić czasu podczas podróży na coś, co nie miał wpływu na moją wędrówkę. A tak odebrałam pojawienie się Stracha przy moim boku. - Wolałabym mieć to z głowy.
     - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, Moe. Dokąd zmierzasz?
     Spokojnie mogłabym zapytać o to, skąd zna moje imię, którego już właściwie nikt nie używał, ale ugryzłam się w język. Nie wiedziałam, czy wredne odzywki będą dopuszczonym zachowaniem, a nie chciałam pogarszać swojej i tak kiepskiej w pewien sposób sytuacji.
     - Donikąd - odparłam. - Jestem już na miejscu.
     Poczułam, że Strach odchodzi kilka kroków, lecz nawet to nie przekonało mnie, bym pozwoliła swoim oczom oglądać świat. Wciąż nie miałam pewności co do tego, czy powinnam czuć się bezpiecznie.
     Nie skłamałam, bo to wymagałoby ode mnie przygotowania prawdopodobnej historii o zmierzaniu do prawdziwie istniejącej krainy. Nie miałam do tego głowy.
     - Naprawdę? - Wszelki sceptycyzm powinien zostać zakazany odpowiednim dekretem. - Twoim celem jest moja siedziba?
     Tak by z tego wynikało, a szkatułka musiałaby być prezentem czy też darem dla istoty przede mną.
     - Nie skrzywdzę cię. - Te słowa wiatr przyniósł do mnie przy pierwszym spotkaniu. - Proszę, Moe. Otwórz oczy.
     Nie starał się zadziałać na mnie swoją mocą. Niepewnie otwarłam jedno oko i napotkałam opal. Zaskoczona tym widokiem otworzyłam także drugie i oto stałam twarzą w twarz ze Strachem. Postacią, której wszyscy się obawiali, bo nikt nie znał jej możliwości. Patrzyłam na wysokiego mężczyznę o bladej, dość przystojnej twarzy i tych mieniących się wszystkimi kolorami oczach.
     Nie tego się spodziewałam. Wczoraj na skraju mógł przybrać taką formę, by mnie nie wystraszyć. Ale to było czwarte spotkanie, chyba powinien ukazać mi się w swojej prawdziwej postaci. 
     Strach także mi się przyglądał, jakby z niedowierzaniem. Musiałam się najwidoczniej czymś wyróżniać na tle jego poprzednich ofiar. Może byłam pierwszą kobietą, którą miał zabić?
     Niepewnie uniósł dłoń. Wciągnęłam powietrze, kiedy jego chude palce dotknęły policzka, nie zareagował na to.
     - Jesteś piękna - powiedział z powagą, a ja miałam ochotę prychnąć. Wątpiłam, by uratowała mi życie. - Dlaczego?
     Nie wiedziałam, o co pyta. O urodę? To efekt kombinacji genów, które pozostawili mi gęsiareczka i zamordowany przed dekadą na polanie Wędrowiec. Jeśli pytał o coś innego, powinien być bardziej precyzyjny.
     Chyba pojął, że nie wyraził się dość jasno. Cofnął rękę i westchnął ciężko, nadal nie odrywając wzroku od mojej twarzy.
     - Dlaczego zostałaś Wędrowcem? Co tobą kierowało? Przecież mogłaś wyjść za mąż za bogatego księcia.
     Nigdy nie myślałam o małżeństwie, w swoim mniemaniu nie nadawałam się na żonę. Może i byłam zaradna, zorganizowana i radziłam sobie ze wszelkimi domowymi obowiązkami, ale do tego najbardziej ceniłam sobie własną niezależność, nie chciałam dać się zamknąć w jakieś złotej klatce.
     - Przez pamięć dla ojca. Dla zemsty. Bo to chcę robić od dziecka.
     - Lubisz ryzyko?
     Wzruszyłam ramionami. W moim odczuciu ta rozmowa robiła się coraz bardziej absurdalna. Co to za pogawędka z legendarną postacią o jakże strasznym imieniu? Powinnam czuć lęk, nie coraz większą irytację.
     - Przyjęłam je jako część swojego życia.
     Mężczyzna przekrzywił głowę na bok.
     - Pytałem, czy je lubisz, nie odpowiadaj wymijająco.
     Patrzyłam na drzewa za jego plecami, dostrzegałam zmianę. Robiło się chłodniej i ciemniej, baldachim gałęzi wyglądał złowieszczo. Otuliłam się ramionami, by kurtka lepiej mnie grzała.
     - Lubię je, bo wzbogaca zwyczajne życie. Wyostrza też zmysły i każe uczyć się nowych umiejętności.
     Znów patrzyłam na niego, długie ciemne włosy z każdą sekundą zmieniały kolor na granatowy, co przy opalizujących oczach dawało jeszcze lepszy efekt. Naprawdę wyglądał przystojnie. Albo też używał magii, by mi się przypodobać. Daremny trud.
     - Brzmisz jak masochistka, Moe.
     - Możliwe. Dziwniejsze wydaje mi się to, że rozmawiam z kimś takim, jak pan - straszną legendą, której wszyscy się boją - i nie czuję przy panu nic.
     Parsknął śmiechem i przybliżył się o krok. Moja przestrzeń osobista została naruszona, a tego bardzo nie lubiłam. Wyciągnęłam dłoń i położyłam ją na okrytym białą koszulą torsie Stracha, pchnęłam go.
     - Dla pańskiego dobra proszę się odsunąć.
     Przy mojej ręce pojawił się złocisty pył.
     - Niezwykłe - szepnął mag. - Co masz w plecaku?
     Oczywiście, że wiedział, iż coś przenoszę. Byłam Wędrowcem, zawsze miałam przy sobie coś, co mogłam wymienić na jedzenie bądź zapłacić za nocleg.
    Cofnęłam dłoń i zaczęłam ściągać szelki. 
     - Mam koc, jedną koszulę, bieliznę na zmianę, woreczek z ziołami, menażkę z wodą, sakiewkę z dukatami i szkatułkę, która chyba jest dla pana.
     Czułam na sobie jego wzrok, ale nie podniosłam głowy, kiedy wyjmowałam rzeczony przedmiot z plecaka. Zbyt wiele opalu mogło się kiedyś okazać moją zgubą. 
     Pudełeczko przyjemnie ciążyło w ręce. Wykonane było z ciemnego drewna, polakierowane, pozbawione wszelkich ozdób czy malunków. Proste, a jednocześnie piękne.
     - Proszę, to było częścią misji: iść do lasu i ofiarować to temu, kogo spotkam. 
     Wyciągnęłam przed siebie ręce, ofiarowałam Strachowi to, co chyba mu się należało.
     - Od kogo to masz? - zapytał, nie poruszając się, a wręcz sztywniejąc. Nareszcie jego wzrok nie był utkwiony we mnie, a w drewnianym dziele sztuki.
     - Dostałam od Starszego Doliny Maach. Nie wiem, co jest w środku.
     Niepewnie przyjął ją ode mnie, przez chwilę nie wiedział, co z nią zrobić, następnie podniósł jej wieko i rozdziawił usta na widok tego, co jest w środku. Nie zbliżyłam się, by również zajrzeć. To nie była moja sprawa.
     - Jak udało ci się to wnieść do lasu?
     - Normalnie. - Przecież to nic trudnego. - Dlaczego pan pyta?
     Granatowe włosy poderwały się do góry niczym w jakimś tańcu. Emocje Feara wprawiły je w ruch.
     - Nieważne. Mam dla ciebie nową misję, Moe. Tylko najpierw przestań mówić do mnie per pan, nie jestem nim dla ciebie.
     - A dla kogo? - wyrwało się z moich ust, zanim zdążyłam ugryźć się w język. - Przepraszam - dodałam szybko, byle nie wyjść na niegrzeczną. - Nie musi pan... Nie musisz odpowiadać.
     Uśmiechnął się, przekrzywiając głowę, kilka pasm długich włosów opadło mu na twarz.
     - Nie przepraszaj. Panem jestem dla innych podobnych sobie istot, ludzie nie muszą być wobec mnie kulturalni. I tak najczęściej krzyczą na mój widok.
     O to już nie dopytywałam. Mniej wiesz, lepiej śpisz, czy jakoś tak.
     - Co to za misja? - W myślach przygotowywałam się na wszystko. Nawet nielegalny handel mogłabym znieść, o ile Fear zagwarantowałby mi bezpieczeństwo podczas podróży.
     - Zostaniesz strażnikiem Doliny Maach.
     Przez chwilę patrzyłam na mężczyznę z uniesioną brwią, czekałam na jakieś parsknięcie śmiechem czy słowo: "żartowałem!". Nic takiego nie nastąpiło; Strach był całkowicie poważny.
     - Dlaczego?
     Uśmiech zadrgał w kąciku ust mężczyzny.
     - To chyba twoje ulubione pytanie, czyż nie?
     - Jedynie w twojej obecności.
     Rozbawiłam go, jednocześnie chyba wydałam mu się w tym momencie urocza, bo wyciągnął rękę, by uchwycić w palce kosmyki włosów, które wymsknęły się z warkocza. Zrobiłam unik. Nie byłam fanką czułości, wręcz denerwowały mnie miłe słówka, te spojrzenia pełne uczuć czy nagłe gesty, takie jak chwycenie za dłoń czy otulenie ramieniem. Ja i romantyzm to były dwie całkowite inne bajki.
     - Bo jesteś silna, dasz sobie radę z potencjalnym wrogiem, poza tym jesteś odporna na magię. I chyba potrafisz ją absorbować. Sprawdźmy to.
     Zanim zdążyłam cokolwiek pomyśleć, Strach posłał w moją stronę złotą kulę. Nie staliśmy w zbyt dużej odległości, więc niechybnie mógł mnie zranić. Jedynie wyciągnęłam dłoń, a magiczny pocisk wniknął w nią, jakby stanowiła dla niego drzwi do innego świata. Fear patrzył na to z uśmiechem.
     - Niezwykłe. Miałem rację. Jesteś tą osobą, której potrzebuje.
     - Nie bardzo rozumiem.
     Nadal się uśmiechał, poruszył palcem prawej dłoni, w powietrzu pojawił się kwiat. Pomarańczowa prymulka ogrodowa. Poznałam ją, bo moja matka znała się na roślinach, to o nich nauczała dzieciaki w jedynej w dolinie szkole. Od kiedy na poważnie zajęłam się podróżowaniem, nie utrzymywałyśmy kontaktu, czasami przypadkowo spotykałyśmy się w jakimś sklepie. Tęskniłam za nią, ale wiedziałam, że tak jest lepiej dla nas obu - wypełniać to, co było nam powierzone.
     - Co kilkadziesiąt lat w Maach rodzi się ktoś, na kogo nie działa magia jakiejkolwiek istoty ją obdarzoną. Osoba ta potrafi także przejąć tę moc i odesłać ją z powrotem. Zwróć mi tę kulę, Moe.
     Wyobraziłam sobie, że posyłam w jego stronę to samo, co chwilę wcześniej on. Złota kula wydostała się z nadal wyciągniętej dłoni i pofrunęła w stronę mężczyzny. Uśmiechnął się do mnie i wchłonął magię.
     - Widzisz? Możesz być skuteczną bronią i ochronić las.
     Wątpiłam w to, ale się nie odezwałam. Fear mógł widzieć we mnie kogoś więcej, niż ja widziałam, ale mógł też kłamać. Nie mogłam być niczego pewna w obecności postaci z legend.
     - Zostaniesz moim strażnikiem? - zapytał, a ja zaczęłam rozmyślać nad tą kwestią. Umiałam walczyć wręcz, posługiwałam się dobrze mieczem i łukiem, ale byłam Wędrowcem, nie żołnierzem.
     - Czego ode mnie oczekujesz? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Umiałam zadbać o siebie, ale nie musiałam do tej pory dbać o coś tak wielkiego jak las. - Jeżeli chcesz mi zaufać, to tak. Zostanę nim. Tylko...
     Nie dane było mi dokończyć, gdy rozległ się potężny rumor. Zadrżałam wystraszona, Fear przybliżył się. Staliśmy blisko siebie, gdyby chciał, mężczyzna mógłby otoczyć mnie ramieniem i oberwać za to w twarz. Chyba nie chciał rywalizować. 
     - Co to? - zapytałam, starając się zapanować nad głosem.
     Spojrzałam w górę i dostrzegłam rozpięte szeroko, olbrzymie skrzydła smoka o bordowej łusce. Zadrżałam ponownie.
     - Moe, musimy iść - zabrzmiał głos Stracha. - Szybko, chodźmy do mojego domu. 
     Nie ruszyłam się o krok, nadal wpatrywałam się w nieboskłon. Poczułam przemożną chęć chronienia miejsca, w którym byłam. Wyobraziłam sobie, że nad baldachimem gałęzi roztacza się niewidzialna bariera, a jej krańce rozciągają się tak, by przykryć cały las. 
    Fear patrzył w górę jak ja.
     - Niezwykłe.
     Nie wiedziałam, o co chodzi, dopóki nie doszedł mnie ryk smoka.
     - Nie widać Maachu! Nie widać Maachu!
     Zrozumiałam. Dzięki swojej umiejętności przejmowania magii zamieniłam moc lokalizującą, której używał smok, na zakrywającą. Nie kosztowało mnie to wiele wysiłku, mimo to czułam oszalałe serce obijające się o żebra i lekkie zmęczenie. Ale byłam też dumna. Strach uzyskał odpowiedź - będę strażnikiem.
     Przez chwilę zadzieraliśmy głowy i obserwowaliśmy daremną próbę smoka. Nie zdołał odnaleźć z powietrza lasu i doliny. Pokonany odleciał. 
     - Skoro to już sobie ustaliliśmy, to chodźmy do mojego domu. Musisz zapoznać się ze swoim nowym miejscem. 
     Przełknęłam ślinę. Jeśli dobrze zrozumiałam - a tak chyba było - miałam z nim zamieszkać. Tak na stałe. Młoda kobieta i przystojny mag pod jednym dachem. Wątpiłam, by to się miało udać, ale czy w dolinie czekała mnie lepsza przyszłość? Nie.
     - Prowadź, panie. - Skłoniłam się lekko, Fear się zaśmiał. 
     - Za mną, Strażniku. 
     Strach nie miał domu. Po kilkudziesięciu minutach stanęliśmy ramię w ramię przed olbrzymią willą. Aż otwarłam usta z wrażenia. Drewniana elewacja pomalowana na biało, dwa piętra, taras i oszklona wschodnia ściana. Wokół zadbany trawnik, po którym paradowały nieznane mi z nazwy zwierzęta.
     - Chyba ci się podoba, sądząc po twojej minie - zagaił mój towarzysz.   
     Nic nie odrzekłam, odrobinę zażenowana. Zwykle nie okazywałam emocji, przy Fearze też chciałam pozostać chłodna.
     - Nie, nie podoba. Na co jednej osobie tak duży dom?
     Uśmiechnął się odrobinę inaczej niż do tej pory. Jakby melancholijnie, z pewnym rozrzewnieniem.
     - Nie mieszkam sam, o czym się przekonasz. Zapraszam. 
     Niepewnie przekroczyłam próg, będąc dziwnie zawstydzona tym, że Fear szedł za mną. Mógł spokojnie patrzeć na moje plecy, a nawet zjechać wzrokiem niżej. To było peszące.
     Hall budynku był rozległy, stanowił centrum, to z niego wychodziły korytarze do pozostałych części domu i schody na wyższe piętra. Kilkumetrowy, na suficie miał namalowany fresk przedstawiający odzianego w biel mężczyznę siedzącego po turecku na dużej czerwonej poduszce. Fear mógł się poszczycić dużym ego, skoro w taki sposób manifestował bycie właścicielem. Musiałam przyznać, że malunek był ładny, jednak nie oddawał w pełni wyglądu Stracha - w rzeczywistości jego oczy były zdecydowanie bardziej magnetyzujące.
    - Kto jest autorem? - zapytałam, będąc dziwne zainteresowaną. Uświadomiłam sobie, że właściwie to nic nie wiem o Fearze; nic, ponad to, czego dowiedziałam się z legend, a one, będąc legendami, miały w sobie coś, co mogło być jedynie ludzkim wyobrażeniem, próbą przestraszenia tych, co chcieliby ruszyć na spotkanie z nim. A ja chciałam poznać prawdę. - To twoje dzieło, panie Strachu?
     Mężczyzna przystanął przy moim boku, jego oddech załaskotał mnie w kark. Zadrżałam lekko. Był za blisko mnie, jednak tym razem nie zrobiłam nic, by się odsunął. Czułam się niepewnie, byłam na jego terenie. Tylko jego. Tutaj żaden człowiek nie miał wstępu. Poza mną. 
    - Nieskromnie przyznam, że tak. Podoba ci się?
    Po raz drugi zapytał mnie o opinię. Pewnie kpił - miał do tego pełne prawo - ale czułam podskórnie, że zależy mu na tym, co sobie myślę. Wydawał się dziwnie spięty; najwidoczniej dawno Maach nie miało swojego strażnika. Czy powinnam, jak Wędrowcy, tytułować się tym słowem pisanym z wielkiej litery? Powinnam zapytać o to Stracha.
     - Jest ładny - odpowiedziałam. - Ale czegoś mi w nim brakuje. Czegoś w twojej twarzy.
     Zerknął na mnie, delikatny uśmiech uczynił go młodszym i wręcz pięknym. Uniosłam dłoń i palcem wskazującym pokazałam na jego wargi.
     - Właśnie tego brakuje. Uśmiechu. We własnym domu chyba nie musisz go ukrywać, czyż nie?
     Patrzył na mnie, a jego oczy zamieniały się w opalizującą magmę. Nie wiedziałam, co wywołało u niego podobny stan, przecież nic takiego nie powiedziałam. Ukucnął i odłożył na białą podłogę szkatułkę, spojrzał na mnie z dołu.
     - Oprowadzę cię po domu, a później wrócisz po swoje rzeczy i stawisz się tutaj jutro w południe. A teraz szybko, zanim zamienię się w kogoś, kim nigdy nie byłem. 
     Nie zrozumiałam, o czym mówi, ale nie chciałam marnować więcej jego czasu, niż jest to potrzebne. Kiwnęłam głową.
     - W takim razie prowadź.
     Ruszył w stronę pierwszego korytarza z prawej. Prowadził on do przestronnej kuchni, w której znajdowała się też jadalnia. Ściany w kolorze, który mnie przypominał blade liście mięty pieprzowej, wywołały u mnie zachwyt. Nigdy wcześniej nie widziałam takiej barwy na  płaskiej powierzchni. Zauroczona podeszłam bliżej i położyłam na niej dłoń, po czym rozejrzałam się po pomieszczeniu. Drewniany stół - pomalowany na biało. Krzesła - pomalowane na biało. Zerknęłam na Feara, nie rozumiejąc.
     - Tu jest jak w innym świecie - wyszeptałam, nie radząc sobie z chłonięciem całej tej nowości.
     Mężczyzna uśmiechnął się do mnie. Zrobił to już tyle razy, że zaczęłam podejrzewać, iż dawno nie miał do czynienia z kimś takim, jak ja - z żywym człowiekiem, który nie uciekłby na jego widok. 
     Właśnie.
     - Mogę cię o coś zapytać? - Podeszłam bliżej maga, patrzyłam na niego i starałam się zauważyć jakąkolwiek zmianę na jego twarzy. 
     Założył przed sobą ramiona.
     - Proszę bardzo.
     - Pojawiasz się przed każdym, kto wchodzi do lasu, prawda? Stajesz przed tą osobą, a ona ucieka, bo widzi w tobie swój największy lęk. Mam rację?
     Zaskoczony otworzył lekko usta. Może nie był to najlepszy czas na wysnucie takiej teorii, ale skoro zgodziłam się być Strażnikiem (chyba powinnam przyzwyczajać się do tej formy), to chciałam choć trochę poznać swojego pracodawcę. W końcu miałam z nim zamieszkać.
     Przełknął ślinę i nałożył maskę, uciekł wzrokiem w stronę okna.
     - To cena za moc, którą nabyłem. Jestem potężny, ale też i straszny. - Westchnął cicho. - Jak się tego domyśliłaś?
     Uśmiechnęłam się.
     - Może jestem odporna na magię, ale przede wszystkim jestem człowiekiem, odczuwam jak każdy inny. Wchodząc do lasu, czułam coś jak dłoń zaciskającą się na gardle. Przypominało mi to samo uczucie, co przy wystraszeniu się czegoś. To już wiem, dlaczego nazywasz się Fear. Ale czy moja zdolność sprawia, że widzę cię takim, jaki naprawdę jesteś?
     Uporczywie wpatrywał się w okno, jakby to za nim miała znajdować się odpowiedź na moje pytanie. Podeszłam jeszcze bliżej i zdobyłam się na coś, czego nie zrobiłam jeszcze nigdy przy żadnym mężczyźnie - wyciągnęłam dłoń i dotknęłam nią policzka towarzysza. To rozbudziło Stracha, spojrzał na mnie zaskoczony i odrobinę spąsowiał. 
     - Czy tak wyglądasz naprawdę? - ponowiłam pytanie.
     - A kogo widzisz? - Opalizujące oczy badały moją twarz. - Widzisz potwora?
     Pokręciłam głową, nie odrywając dłoni. Zaczynałam go lubić, nie chciałam, by był smutny w moim towarzystwie.
     - Widzę mężczyznę o magnetyzującym spojrzeniu i granatowych, długich włosach, których pozazdrościć mogłaby niejedna księżniczka. Dla mnie nie jesteś straszny, nie jesteś potworem. Jesteś nawet przystojny.
     Uśmiechnął się i nachylił. Otwarłam szeroko oczy, kiedy jego usta dotknęły mojego czoła.
     - Dziękuję, Moe, to pokrzepiające. Chodźmy dalej.
     Przez chwilę nie wiedziałam, co takiego się wydarzyło. Powiedziałam jedynie, co myślę, a dostałam za to pocałunek. Poczułam się dziwnie zażenowana, nigdy z nikim nie byłam w tak zażyłej relacji, by dać się choć przez chwilę potrzymać za rękę. Strach przekraczał granice, które wiele lat temu sobie wyznaczyłam. Powzięłam sobie, że będę ostrożna i się nie dam. Nie pozwolę na podobną sytuację, o ile sama jej nie zechcę.
     Mag oprowadzał mnie po kolejnych pomieszczeniach i piętrach, na końcu zaprowadził mnie do pokoju, który od tej chwili miał być mój. Łóżko pod jedną ścianą, komoda pod drugą, krzesło i tyle. To i tak więcej, niż miałam w swojej izdebce w Dolinie.
     - Wybacz, że tak skromnie. Jeśli będziesz chciała, przyniosę coś z innych pokoi.
     Pokręciłam przecząco głową.
     - Nie trzeba, dziękuję. Tak jest dobrze.
     Podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie na ogród za domem pełen owocowych drzew, teraz umarłych, lecz za kilka tygodni mających dać nowe życie kolejnym owocom.
     - Tu jest ślicznie - wyszeptałam, oczarowana tym miejscem. Podobał mi się ten widok, ten pokój, jak i cały dom. Może panowały ascetyczne warunki, ale do takich przywykłam; luksus mógłby odebrać mi wrodzony dobry humor.
     Stałam przy oknie, podziwiałam krajobraz za nim i czułam, że Fear przybliża się do mnie.
     - Jesteś pewna swojej decyzji? - zapytał, stając za moimi plecami.
     - Tak, jestem. Postaram się nie zawieść lasu oraz doliny i ich strzec.
     - Dobrze. A co ze mną?
     Nie znałam go za długo, raptem kilka godzin, a już wiedziałam, że lubi stawiać mnie w niekomfortowych sytuacjach, pytając o swoją osobę. Będę musiała nauczyć się z tym walczyć.
     - O ile nie będziesz mnie mamił swoim urokiem osobistym, powinno nam się udać dobrze pracować.
     - Jak bardzo mieszam ci w głowie? - Przybliżył się jeszcze bardziej, jego tors otarł się o moje plecy.
     - W ogóle - odparłam, odwracając się i przytykając do jego szyi mizerykordię schowaną do tej pory przy pasie spodni. Dostrzegłam zaskoczenie na jego twarzy. - Nawet nie myśl o zbliżeniu się do mnie w jakiś romantyczny sposób. I tak nie masz szans już na samym starcie. 
     Nie potrafiłam czytać w myślach, ale zdołałam rozszyfrować wiele ludzkich zachowań, wiedziałam, kiedy czegoś oczekują.
     - Jesteś strasznie zadziorna - powiedział z uśmiechem, w jego oczach krył się żar. - Skoro taka twoja wola, to dobrze. Ale zobaczysz, sama zapragniesz tego romantyzmu.
     Skrzywiłam się lekko. Fear zasugerował, że kiedyś pewnie spojrzę na niego jak na kogoś, kogo mogę pokochać. Wątpiłam w to. Jeśli już miałam mówić o miłości w swoim wydaniu, to wolałabym zakochać się w kimś, kto nie próbuje mnie zabić za pomocą magicznych kul. Za którymś razem mogę nie zdążyć ich zaabsorbować.
     - Chyba to się nie uda - odparłam, cofając dłoń z bronią. 
     To chyba był mój błąd. Ledwie opuściłam rękę, a znalazłam się w żelaznych objęciach maga. Gwałtownie wciągnęłam powietrze. To już nie było naruszenie przestrzeni osobistej, to się zbliżało pod termin molestowanie! 
     - Fear, co ty wyrabiasz? - zapytałam, starając się odepchnąć mężczyznę.
     - Powiedz mi, co czujesz. - W ogóle nie zwrócił uwagi na to, że cokolwiek mówię. - Co czujesz, kiedy trzymam cię w ramionach?
     - Że powinnam ci przywalić.
     Uśmiechnął się. Miałam już dość tych uśmiechów, przez nie czułam się niepewnie. Strach chciał dodać coś jeszcze, ale uniemożliwił mu to hałas dobiegający z pierwszego piętra. Spojrzał na mnie zaniepokojony. Bez słowa rzuciliśmy się w drogę na dół. Łoskot dochodził z kuchni. Mój towarzysz przyspieszył, jego ruchy stały się nerwowe. 
     Wpadliśmy do pomieszczenia, gdzie zastaliśmy dwoje nieznanych mi istot, które przypominały małe dzieci. Miały najwyżej pół metra wysokości, przeciętne twarze i odrobinę spiczaste uszy. Już kiedyś miałam do czynienia ze skrzatami, ale nigdy nie widziałam, by ktoś z nimi mieszkał.
      - Mówiłam ci, żebyś tego nie ruszał! Nasz pan będzie na ciebie zły! - krzyczała mała skrzatka o czarnych włosach przewiązanych niebieską wstążką i w zielonej sukience. 
     Jej towarzysz - skrzat o czerwonych włosach i w zielonym kubraczku - założył przed sobą ramiona i starał się zakryć swoim ciałem szkatułkę. Tę samą, którą wniosłam do lasu i podarowałam Fearowi. Jeśli dobrze zapamiętałam, Strach pozostawił ją w holu. Sama tutaj raczej nie przywędrowała. Już rozumiałam, dlaczego skrzatka krzyczała na kolegę - przywłaszczył sobie przedmiot należący do jego pana.
     - I co z tego? W ogóle skąd wiesz, że będzie zły, skoro tego nie zauważy?
     - Już zauważyłem, Morninie - odezwał się mag. Opierał się o framugę drzwi i twardym wzrokiem patrzył na swoich współlokatorów. 
    Stanęłam obok niego, na mój widok skrzatka zapiszczała cicho i przytkała sobie usta małymi dłońmi. Jej towarzysz pobladł i nagle się wyprostował. Po chwili jego twarz przybrała kolor pomidora w pełnym słońcu. Takie zmiany kolorytu mogą być niebezpieczne, ciekawe, czy o tym wiedział.
     - Pa-pa-panie... - Mornin nie wiedział, co począć. Został przyłapany na gorącym uczynku. Żadne kłamstwo nie byłoby odpowiednio dobre, by się wytłumaczyć. 
     Fear patrzył na niego i uczynił krok w stronę stołu. Podeszłam za nim niczym cień, przystanęłam ponownie przy jego boku. Chyba tak mój mózg rozumiał bycie Strażnikiem, przynajmniej na razie.
     - O rany. - Skrzatka patrzyła prosto na mnie, a jej oczy robiły się z każdą sekundą coraz większe. - Pan znalazł panią! - Klasnęła radośnie w dłonie. - Po tysiącu stu trzydziestu sześciu latach nareszcie będzie weselisko! Słyszysz, Mornin? Będzie impreza!
     Spojrzałam zaskoczona na Feara. Ma ponad tysiąc lat? Czyżby to magia czyniła go wiecznie młodym?
     Jego spojrzenie stwardniało.
     - Nie będzie żadnego wesela, Salvia. To nasz nowy Strażnik. Moe - zwrócił się do twarzą do mnie, ale wzrok utkwił gdzieś obok - poznaj Salvię i Mornina, moich towarzyszy. Mam nadzieję, że w swojej pracy nie napotkałaś równie złośliwych skrzatów, bywają męczący.
     - Przyzwyczaję się - odparłam. - Miło mi was poznać.
    Salvia skłoniła się lekko, Mornin zaś lekko się zarumienił. Naprawdę, te zmiany kolorytu mogły świadczyć o jakieś chorobie. Czy skrzaty mają swoich medyków? Takiej wiedzy nie posiadałam.
    - A teraz wróćmy do tego, co się tutaj wyrabia - rzekł Strach. - Dlaczego przeniosłeś tutaj szkatułkę, Morninie?
     Właściciel zielonego kubraczka zmieszał się jeszcze bardziej, zaczął kręcić stopą kółka po blacie stołu, zaciekle milczał. A Fear czekał.
     Salvia zbliżyła się do krawędzi stołu, nie spuszczając ze mnie wzroku. Poczułam, że także powinnam się zbliżyć, że ta mała istotka chce ze mną rozmawiać. Zrobiłam krok do przodu i przykucnęłam, by mieć wzrok mniej więcej na tej samej wysokości, co moja przyszła współlokatorka.
     Oczy skrzatki miały odcień szmaragdowej zieleni z domieszką szarości, były duże i gęsto okolone rzęsami. To one czyniły jej dość przeciętną twarz interesującą. Małe usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. Patrzyła na mnie zachwycona.
     - Ale jesteś piękna - powiedziała, a mnie przypomniało się, że mag także uraczył mnie tym komplementem. Czyli chyba nie kłamał. - Pan na pewno to dostrzega, inaczej nie obserwowałby cię od tylu lat.
     Zesztywniałam. Zerknęłam na Feara, który właśnie dawał reprymendę Morninowi za ruszanie nieswoich rzeczy, i poczułam się zdezorientowana.
     - Jak to od lat?  
     Nie dane było Salvii odpowiedzieć na moje pytanie, gdyż skrzat zaczął się tłumaczyć, a robił to nad wyraz głośno.
     - To ona mnie skusiła! To te drewno mnie do siebie przyzwało i kazało przenieść do kuchni! To nie moja wina, zostałem omamiony! - wyjaśniał, a jego nos zaczął puchnąć. Bądź tak mi się tylko wydawało przez soczystą czerwień wykwitającą na tym obszarze twarzy. - Dobrze wiesz, że nigdy bym nie zabrał twoich rzeczy!
     Uśmiechnęłam się pod nosem. Lubiłam słuchać bajek, choć wiedziałam, że pochodzące z nich istoty nie są jedynie wymysłem wyobraźni, a rzeczywistością, ale Mornin przebijał wszystkie znane mi opowiastki. Zostać zaczarowanym przez drewniane pudełko? Tego jeszcze nie było.
     Strach także nie wierzył. Uniósł dłoń i obrócił ją, by widoczna była blizna na jej wewnętrznej stronie, która odbijała się bordowym pasem na bladej skórze mężczyzny. 
     - Czeka cię kara - zauważył. - Znikaj stąd, ogród czeka.
     Widziałam, jak Mornin przełyka ślinę. Skinął lekko głową, po czym zeskoczył z blatu i dość szybko jak na istotę tej wielkości pognał korytarzem w stronę wyjścia, o ile dobrze zapamiętałam rozkład domu.
     Powstałam z kucek i spojrzałam na maga. Znowu wyglądał przez okno, chyba chciał mieć pewność, że skrzat poniesie konsekwencje swojego czynu. W mojej głowie tłukło się wiele pytań, postanowiłam zadać to, które wydawało mi się jednym z najważniejszych.
     - Co jest w szkatułce?
     Fear nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Czekałam cierpliwie, nie chciałam odpuścić. To ten przedmiot wprowadził mnie tutaj, zależało mi na odpowiedzi.
     Salvia spoglądała to na mnie, to na swojego pana. Chciała coś powiedzieć, ale milczała. Chyba nie miała takiego prawa - z tego, co zdołałam zauważyć, w tym domu panowały pewne reguły, a skrzatka wolała nie narażać się na gniew Stracha. Najwidoczniej kara w ogrodzie ją przerażała.
     - Pazur złotego smoka - odparł mężczyzna tak cicho, że ledwie go zrozumiałam.
     To oznaczało, że wniosłam do lasu najbardziej magiczną relikwię na świecie, a nikt tego nie wyczuł. Na czas wejścia zaabsorbowałam największą moc, jaka istnieje, a nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy.
     Na powrót przykucnęłam. Nadmiar informacji dał o sobie znać mocnym bólem głowy. Zaniepokojona skrzatka zeskoczyła z mebla i przybliżyła się do mnie, wyraźnie zmartwiona.
     - Moe, nic pani nie jest? - zapytała, dotykając małą dłonią mojego kolana. 
     Pokręciłam głową, starając się oddychać normalnie, przymknęłam oczy. W tym momencie czułam się jak człowiek, na którego głowę zwaliło się za wiele. Myślałam, że zdołam wszystko przyswoić, ale wyobraźnia nie zawsze jest w stanie wyimaginować sobie każdą sytuację. 
     Słyszałam, jak Fear podchodzi do mnie i przystaje. Poczułam jego dłoń na swojej głowie - głaskała uspokajająco moje włosy - i nagle stałam się senna. Próbowałam z tym walczyć, ale zmęczenie całego dnia dało mi o sobie znać. Zdołałam usłyszeć jeszcze ostatnie słowa maga, zanim całkowicie odpłynęłam.
     - Śpij, Moe, Strażniku Maachu. Śnij. Stawmy czoła innemu światu. Razem.


~*~


     Obudziło mnie jasne światło i pianie koguta. Obolała podniosłam głowę i jęknęłam cicho. Moje mięśnie zastygły, jakbym spała w jednej pozycji przez wiele godzin. Przez głowę przelatywały mi obrazy złotych kul, białej willi i skrzatów. Byłam pewna, że miałam bardzo realistyczny sen. Przecież normalny Wędrowiec nie spotyka magicznych istot, bo takie jest jego przeznaczenie. Tym bardziej nie dostaje propozycji od dawnego-człowieka-teraz-przeklętego-maga, by dla niego pracować.
     Zmieniłam pozycję na półleżącą, rozejrzałam się po małej izdebce, gdzie drewniane krzesło robiło za szafę dla nielicznych ubrań. Wszystko było na swoim miejscu. Jedynie pomarańczowa prymulka leżąca przy poduszce nie pasowała do tego wystroju. Swoim kolorem nadawała życia temu miejscu, a także uświadomiła o ostatnich wydarzeniach.
     Uśmiechnęłam się lekko. To nie był sen. Pora się pakować i ruszać do lasu. Oto zaczyna się nowy rozdział. Maach ma swojego Strażnika, który będzie go bronił.
     Składałam ubrania, gdy w mojej głowie pojawił się głos.
     Jam jest Strach, tyś jest Strażnik. Maach jest wdzięczny za twoje przeznaczenie.  
     Cały dobytek zmieścił się w plecaku. Zajrzałam do matki, którą poinformowałam, że odchodzę z rodzinnej Doliny - przyjęła to ze smutkiem, uściskała mnie i życzyła powodzenia -  oraz Starszego, który prosił o przesyłanie wiadomości od czasu do czasu, po czym odprowadzana przez tysiące spojrzeń ta, która spotkała Stracha ponad trzy razy, ruszyła do lasu. Do mojego nowego domu. 

2 komentarze:

  1. Może nie czujesz się najlepiej w fantastyce, ale "Strach" jest kolejnym tekstem, który mnie oczarował do tego stopnia, że chcę krzyczeć "jeszcze!" :) Do prawie samego końca trzymałaś mnie w napięciu i niewiadomej, co się wydarzy. Żałuję, że w tak małej objętości nie da się odkryć wszystkich ciekawostek tego świata, ale to tylko zaostrza apetyt i pozwala snuć domysły. "Dlaczego? po co? na co?"
    Sama Moe wydaje się sympatyczną postacią, która potrafi o siebie zadbać i podjąć decyzję bez zbędnych rozważań. Muszę jednak przyznać, że blednie przy Strachu, który mnie zaintrygował. Z jednej strony legenda, z drugiej ktoś, kogo nie można tak łatwo rozszyfrować. Lubię go, naprawdę go lubię, choć ta nachalność względem Moe odrobinę mnie zirytowała. Jak na mój gust trochę za szybko próbował coś osiągnąć w tej kwestii. Ale czym byłby bohater bez wad nawet, jeśli można mu wszystko wybaczyć?
    I w sumie najzabawniejsze, choć popraw mnie, jeśli źle interpretuję. Wygląda na to, że skoro Moe nie widziała Stracha w innej postaci, to bała się jedynie jego samego. Samego strachu.
    Z chęcią przeczytałabym jakąś kontynuację tej historii.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja już swoje zdanie wyraziłam. Na pewno końcówka wydawała mi się przyspieszona i w stylu: byle do końca, Strach mnie nie oczarował tak jak oczekiwałam, ale mimo wszystko lektura była przyjemna i miła <3 dobry przykład tego, że jesteś wszechstronną pisarką i to wcale nie tak, że nie jesteś dobra w fantastyce, sprzeciwiam się! Popieram Laurie. Może przydałaby się kiedyś jakaś kontynuacja c:?

    OdpowiedzUsuń