Menu

piątek, 24 lutego 2017

Zwą mnie Ikari






     Słońce przebijało się przez baldachim liści najwyższych drzew. Lekki wiatr wprawiał w ruch drobne kamyczki na wydeptanej czyimiś stopami ścieżce. Drobna zwierzyna przemykała tak szybko, że żaden wzrok nie mógł jej dojrzeć. Było przyjemnie ciepło. Aż z radością oddychałem głęboko pełną piersią. Spacer po lesie zawsze mnie odprężał. Fakt, że ciągnąłem za sobą ciało, nie miał tu znaczenia
Zazwyczaj nie pozostawiałem za sobą śladów, bo moi ludzie w odpowiedni sposób wyładowywali swoją agresję, ale dzisiaj Bart, ponad dwumetrowy siłacz, mocno przesadził. Jeden z niemrawych dostawców karmy dla słoni tak go rozdrażnił, że Bart przejechał mu swoją małą furgonetką po głowie. Dostawca stracił całą jej prawą część, jego mózg nadal walał się gdzieś przy taborze, o ile nikt usłużny go nie posprzątał. Nie byłem zadowolony z uczynku pracownika, ale co mogłem poradzić na to, że miałem porywczych podwładnych? Przy rozmowie kwalifikacyjnej wydawał się być dość normalny jak na moje standardy, a że sprawował się dobrze i straszył ludzi, jak powinien, zdecydowałem się brać na siebie kończenie jego brudnej roboty.
Cylinder osłonił moją twarz od słońca, ale sprawiał też, że pod rondem czułem wilgoć, a z czoła ciekły mi pierwsze krople potu. Zazwyczaj zwłoki, którymi musiałem się zająć, nie były zbyt ciężkie - moi chłopcy gustowali w zabawach z dziewczynkami - więc ciągniecie ponad stukilogramowego, po prostu grubego chłopa mogło mnie męczyć. Nie byłem słabeuszem -  szanowany właściciel cyrku musiał być wystarczająco mocny, by unieść cały ten interes na swoich barkach - ale nie czułem tego, co czyniło mnie zawsze najsilniejszym. Dlatego po lesie poruszałem się nie za szybko, dodatkowo co kilkanaście kroków musiałem sprawdzić, czy połowa głowy nadal wyrzuca z siebie ostatnie jednostki krwi. Denat był bladziutki jak księżyc w pełni w moim rodzinnym mieście. Do tego stracił jednego buta, a jego przepocona przy szyi i pod pachami koszula rozerwała się, przez co moje oczy musiały znosić widok rozpasanego brzucha. Ohydny widok, ale z drugiej strony, najwyższa część ciała mężczyzny prezentowała się o wiele gorzej.
Szedłem tak już dobrą godzinę, zanim uznałem, że jestem już wystarczająco daleko od miasteczka, by móc pochować nieszczęśnika. Nie miałem ze sobą łopaty, ale to nie stanowiło dla mnie problemu - miałem swoje sztuczki na umiejętne ukrycie tego, co miało pozostać ukryty na wieki. 
Przystanąłem i rozejrzałem się wokół. Szukałem wzrokiem miejsca na tyle płaskiego, by się więcej nie przerobić podczas zakopywania zwłok. Ujrzałem maleńką polankę, którą pewnie ukochały sobie śliczne sarenki - wnosiłem tak z tego, że właśnie jedna z nich patrzyła na mnie i nie wiedziała, co zrobić. Uśmiechnąłem się, odsłaniając zęby, i warknąłem na nią, wystraszona pobiegła w stronę drzew. Niech ratuje się, pókim łaskaw, inaczej mogłem zanurzyć w niej paznokcie. 
Gdy jedyny świadek się oddalił, przystąpiłem do pochówku. By zbytnio się nie pobrudzić – pełniona funkcja wymaga pewnej elegancji – ściągnąłem ciemnofioletowy frak oraz cylinder, odłożyłem na ziemi w pewnej odległości od planowanego grobu. Podwinąłem rękawy śnieżnobiałej koszuli i wziąłem się do roboty. Uniosłem dłonie, przymknąłem oczy i skupiłem się na tym, co miało powstać. Czułem drganie ziemi, kiedy niewidzialne dłonie w liczbie dużo mnogiej zaczęły ją dla mnie odgarniać, tworzyć nie taki płytki grób. Pracowały szybko, ale dokładnie. Uśmiechnąłem się pod nosem. Przywłaszczenie sobie magii całego swojego rodu miało pewne plusy. Dzięki niej udało mi się stworzyć Cyrk Gniewu i wygonić konkurencję z całego południowego wybrzeża. A teraz przydawała się do pogrzebów.
Gdy dół spełniał moje wymagania, podziękowałem dłoniom i zamknąłem je w jednym magicznym punkcie w swoim ciele, coby nie uciekły, zanim wezwę je ponownie. Teraz przyszła pora na wykonanie czynności jak każdy inny człowiek. Przeciągnąłem zwłoki bliżej grobu, po czym do niego wskoczyłem, by trzymając za nogi, oddać trupa ziemi tak, jak należy. Nie powinien narzekać na takie traktowanie, w końcu głowę prawie już stracił, co mu zaszkodzi uderzyć resztą czaszki o ubite podłoże. 
Kiedy dostawczyk zaległ tam, gdzie jego miejsce, wspiąłem się z powrotem na trawę i własnoręcznie zabrałem do zasypywania dołu. Odrobina wysiłku nie mogła mnie zabić, a jedynie pomóc zachować odpowiedni wygląd mięśni, coby się mogło spodobać kolejnym odwiedzającym cyrk paniom. Przesypywanie czarnej materii ułatwiło mi wypasanie myśli kłębiących się w głowie. Na dłuższą chwilę porzuciłem zastanawianie się, dokąd zabrać tabor, gdzie szukać kolejnej przystani na parę tygodni, by nie dać się za szybko poznać miejscowej policji. Zacząłem nucić przy tworzeniu ładnie wyglądającego i dającego się przykryć liśćmi kopczyka. Wszystko poszło łatwo, więc pełen pozytywnej energii mogłem wracać do swoich ludzi.
I nawet bym to zrobił, gdybym nagle nie natrafił na spojrzenie szarych oczu kogoś patrzącego na mnie, stojącego tuż przy linii drzew. Wyprostowałem się, patrzyłem na nią i zastanawiałem się, skąd ta dziewczyna się tu wzięła. Nie mogła mieć więcej niż osiemnaście lat, miała długie czarne włosy, była szczupła, co podkreślała bordowa suknia, i patrzyła na mnie, jakby chciała mnie zabić z odległości. By szybko jej do siebie nie zrazić i nie pokazać, jakim psychopatą jestem, uniosłem dłoń i pomachałem. Dopiero po wykonaniu tego gestu uświadomiłem sobie, że nie wiem, jak długo tam stoi i jak wiele widziała.
Cholera, Ikari, zacząłem opieprzać sam siebie, a miałeś nie tracić czujności. Powinienem użyć mocy nie tylko do utworzenia dłoni, ale także ściennego domku, coby mnie nikt nie widział. Cholera.
Chciałem się jakoś wytłumaczyć nieznajomej, słowa ugrzęzły mi w gardle, kiedy postąpiła w moją stronę krok, a później kolejny i jeszcze jeden, aż w końcu stanęła naprzeciwko mnie. Totalnie zdębiałem. Jak ktoś śmiał do tego stopnia zakłócić moją przestrzeń osobistą?!
Zawrzało we mnie to, czym mnie nazwano, zacisnąłem dłonie w pięść, a w język połaskotały mnie gotowe do wypowiedzenia przekleństwa.
- Ty... - zacząłem, ale nie było dane powiedzieć mi cokolwiek więcej, bo tuż przy mojej głowie pojawił się pistolet, którego lufa dotknęła mojej skroni.
- Witaj, Ikari - przywitało się dziewczę. - Przychodzę z wiadomością od seniora. Spotkanie w Brinietcie odbędzie się szybciej. Mamy nadzieję, że Cyrk Gniewu zaszczyci nas swoją obecnością.
Przełknąłem ślinę. A więc miałem do czynienia ze swoim Stróżem. Nie bacząc na to, że przede mną stała kobieta, zakląłem głośno, na co ta się roześmiała.
- Jak zwykle pełen gniewu, czyż nie, Ikari? 
Spojrzałem na nią twardo.
- Nie wydaje mi się, byśmy się kiedykolwiek wcześniej poznali, więc proszę się do mnie zwracać per pan.
Uśmiechnęła się ironicznie.
- Nie spotkaliśmy się? Czyżby?
Przyglądałem się jej twarzy, nie dostrzegając jednak niczego znajomego. Jedynie jej oczy przykuwały uwagę w polu zwyczajności.
Oczy są zwierciadłem duszy, jak głosi mądrość. To w nich skrywają się uczucia, lęki i marzenia. W szarości dziewczyny nie dostrzegałem nic poza kpiną.
Już szykowałem odpowiedź, kiedy po okolicy rozniosły się głośne okrzyki.
- Szefie! Gdzie pan jest?
- Panie Ikari!
- Policja nas szuka!
- Panie Ikari!
Westchnąłem. Ruszyła odsiecz, a właściwie grupa poszukiwawcza. Przecież jasno dałem do zrozumienia, gdzie się wybieram, poinstruowałem pracowników, iż w przypadku najścia przez policjantów mają się szybko ulotnić, a ja ich odnajdę. Chyba pracowałem z idiotami, skoro to do nich nie dotarło.
Spojrzałem na dziewczynę, która uśmiechała się złośliwie, odejmując pistolet od mojej skroni.
- Chyba musisz już iść. Jaka szkoda, tak dobrze się bawiłam. - Wygięła usta w smutną podkówkę niczym dzieciak. - Ale zobaczymy się w Brinietcie, jak mniemam. Do zobaczenia, Ikari. Za tydzień.
Przyglądałem się jej cofaniu twarzą do mnie, zarejestrowałem jej kolejny uśmiech i wyciągniętą dłoń. Uczyniła w powietrzu znak i zniknęła. Tak po prostu.
A ja zakląłem i szybko, kolejny raz używając mocy, stworzyłem iluzję liści na grobie dostawcy, otrzepałem dłonie z ziemi, zabrałem frak i cylinder, który wcisnąłem na głowę, i ruszyłem w kierunku głosów cyrkowców. 
Kolejny dzień zmierzał ku końcowi, kiedy wyruszyliśmy w dalszą podróż. Cyrk Gniewu jeszcze nie zakończył swojej misji, o nie. Pora siać niepokój i zniszczenie w kolejnych miastach. Najpierw one, później kolejne kraje, aż wreszcie świat pełen będzie zła, a ja, wielki Ikari, stanę się jego panem.
O ile nie przytrafią się nam kolejne kłopoty. 
O ile mój Stróż nie okaże się moim największym wrogiem.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                        

1 komentarz:

  1. Przymierzam się do czytania Ruliena, a tu proszę! Jakiś inny krótki shot >D! Dlaczego by go nie przeczytać?!
    "Fakt, że ciągnąłem za sobą ciało, nie miał tu znaczenia" - nie, skądże XD.
    Kurcze, wciągnęłam się, chociaż to krótki fragment. Cyrk gniewu brzmi naprawdę zabójczo. Powiedz mi, że rozwiniesz gdzieś jego wątek! Będę się jarać do oporu! <3
    Dobra, teraz lecę gwałcić Ruliena! NARESZCIE!

    OdpowiedzUsuń