Menu

sobota, 25 marca 2017

Gniew i sukienka

     Do tej pory o Ikarim napisałam dwa teksty, oba na potrzeby Grupy Pisania Kreatywnego. Najwidoczniej ten pan w cylindrze nie dostanie pełnej fabuły, a jedynie shoty, ale niech się cieszy, że w ogóle zaistniał.
     [O S T R Z E Ż E N I E!] Dla niektórych tekst może być za mocny, ale uznałam, że całą nagromadzoną we mnie brutalność upchnę w życie Ikariego. Lojalnie napiszę - jest krew i wulgaryzmy. Czytacie na własną odpowiedzialność.




Wiosenne słońce próbowało przebić się przez piętrzące na niebie chmury, na razie, późnym rankiem, przegrywało tę walkę. Patrzyłem na to i uśmiechałem się krzywo, stojąc przed linią wysoko rosnących drzew. Las ponownie mnie uspokajał, choć nie odszedłem za daleko od bazy. Nie mogłem sobie pozwolić na opuszczenie swoich ludzi tego dnia, bo w obozie panował istny stan wojny.
A wszystko za sprawę pobudki jednego z cyrkowców. Ostatniego wieczora porządnie popił - coby nie rzec, że uchlał się gorzej od świni - i zasnął na stole przy najdłuższym namiocie, co wykorzystały cyrkowe śmieszki. Cedric obudził się w sukience i nie był specjalnie zaskoczony tym, co ma na sobie - poprzednim razem jeden z akrobatów założył mu na głowę perukę czerwonego afro i pozostawił bez ubrania - za to na wielkim kacu, który jedynie wzmógł jego złość na kolegów z zespołu. Jestem pewien, że w innym firmach zemsta wygląda jak żarciki, które nikogo nie dotykają. U mnie się to nigdy nie sprawdzało, bo raczej nie było ku temu sposobności przez narwanych członków cyrku.
Za plecami toczyła się mała bitwa, a ja patrzyłem na drzewa i prychałem na te wszystkie oznaki wiosny. Co mi było po tej jakże uspokajającej zieleni, skoro czekało mnie ważne spotkanie, którego nie mogłem opuścić? Plułem sobie w brodę, że nie powróciłem w rodzinne strony, by tam siać zniszczenie i chaos. Po cholerę przybyłem na wybrzeże? Bo kusiło mnie morze? Co za durnowaty pomysł.
Właśnie zszedłem z myśleniem na temat tego, jak najlepiej dostać się na tę małą wizytację w głównej siedzibie, kiedy usłyszałem krzyk i głośny strzał. Zakląłem pod nosem, a niedaleko ktoś zawołał:
- Panie Ikari!
- Czego znowu?! - odwrzasnąłem, odwracając się na pięcie i ruszając do głównej części obozu. - Mieliście się nie pozabijać, przecież dostaliście kozła ofiarnego!
Pod cylindrem zaczął zbierać się pot, jednak nie miałem ochoty go ściągać. W ogóle niechętnie zrzucałem swoje ubranie, choć czasami taki był mus - jako dyrektor cykru nie mogłem przecież cuchnąć. Moi pracownicy to co innego.
Dotarłem na mały ryneczek, gdzie zgromadziła się większość cyrkowców. Damy-gumy zdegustowane patrzyły na poczynania swoich kolegów, którzy próbowali powstrzymać rozgniewanego Cedrica przed rzuceniem się z gołymi rękami i zamiarem mordu na o wiele mniejszego Kurta, człowieka-skrzynkę. Nie mogłem pozwolić, by któremuś z nich stała się krzywda, dlatego zareagowałem w odpowiedni sposób.
- Co wy wyprawiacie, ciamajdy jedne? - zapytałem głośno, stając dokładnie pośrodku piaszczystej sceny, rozkładając ręce na boki i z radosnym uśmiechem rozglądając się wokół. - Czyż to nie wspaniały dzień na chwilę relaksu, wspólnego spędzenia czasu i większego zacieśnienia więzi?
Ci ludzie spędzili ze sobą ostatnie siedem miesięcy, mieli dość swojego towarzystwa, ale co innego miałem im powiedzieć? Idźcie i pozabijajcie się? Chyba nie wiedzieli, jakim problemem byłoby dla mnie znalezienie odpowiednich ludzi na ich miejsce.
- Cedricu drogi - zwróciłem się do siłacza, który wypuszczał parę z uszu, a którego twarz była bardziej czerwona niż skórka najdoskonalszego pomidora. - Czy nie dostałeś zabawki, na której mógłbyś się wyżyć?
Wzrok rosłego mężczyzny przeniósł się na niedaleki mały wagon, którego drewniane ściany były dobrym miejscem na wyzwolenie dręczącego i niszczącego gniewu. W tej chwili jedną z nich zdobiła naturalna płaskorzeźba - ukrzyżowana na niej dziewczyna była już martwa, jej ciało pozbawiono odzienia, skóra pełna była licznych ran po ostrym nożu, a w miejscu serca ziała dziura po kuli z pistoletu. Podejrzewałem, że Cedric, korzystając z okazji, dał upust także swojemu pożądaniu, oburzone spojrzenia kobiet-cyrkowców mówią jedno - nie chciały być świadkami gwałtu. Westchnąłem.
- Wyżyłeś się i to porządnie, nie widzisz? Dlaczego nadal jest w tobie tyle agresji? - zapytałem, czyniąc dwa kroki w jego stronę. - Przecież nie ubrudziłeś krwią tej pięknej sukienki!
Różowy aksamit spływał z pleców mężczyzny, marszczył się na bicepsach i umięśnionym torsie. Byłem pełen podziwu dla tego, komu udało się ją założyć na to pełne samych mięśni i bardzo ciężki ciało.
- Szefie, stul pysk łaskawie, jeśli nie chcesz, bym uderzył - ostrzegł mnie Cedric, wyciągając przed siebie dłoń i wymierzając we mnie palec. Przynajmniej się uspokoił i koledzy mogli go puścić. - To jakieś ścierwo, a nie jebana sukienka! - Nie bacząc na obecność kobiet, począł ściągać z siebie ubranie. Prawie się w nie zaplątał, doszedł nas dźwięk rozrywanego materiału. - Co za chujostwo! - Wrzasnął, po czym uwolnił się z sukienki i cisnął nią o piaszczyste podłoże, a dla lepsze efektu podeptał. Nie zwracał uwagi na to, że każdy z nas mógł widzieć jego przyrodzenie. Dopiero pisk kilku akrobatek i trenerki zwierząt go otrzeźwił. Popatrzył po nas i wrzasnął: - Na co się, kurwa, gapicie?! Rozejść się!
Patrzyłem za nim, jak się oddala w stronę swojego namiotu, westchnąłem pod nosem. Nie znosiłem, kiedy gniew kierowany był w stronę towarzyszy, nie takich ludzi potrzebowałem w swoim cyrku. Każdemu członkowi dawałem szansę na to, by wykazał, ile tego uczucia w nim drzemie. Jeśli było go za dużo, musiałem postarać się o jego przejęcie - w końcu byłem Ikarim - ale to równało się śmierci kolejnego pracownika. A o nich, jak wspomniałem, nie było mi łatwo.
Pozostali cyrkowcy posłuchali Cedrica i ruszyli w swoje stronę, rozmawiając cicho między sobą. Prawie nikt nie baczył na to, że nadal mamy w obozie trupa, a ktoś musiał się nim zająć. Prawie nikt, bo oto u mojego boku zjawił się Kurt - ten sam, któremu jeszcze moment temu groziła śmierć z rąk kolegi.
- Panie Ikari - odezwał się nieśmiało. - Co zrobimy z dziewczyną? - Ruchem głowy wskazał na ukrzyżowaną. - Mamy ją wywieźć gdzieś na drogę?
Roześmiałem się.
- No co ty, Kurt. Na jaką drogę? Nie chcemy, by ktoś szybko znalazł osobę uznaną już oficjalnie za zaginioną. - Puściłem mu oczko. - Zostaw ją w moich rękach. Chętnie się przejdę, w końcu lubię spacerować po lesie, nawet ciągnąc za sobą zwłoki.
Młodzik uśmiechnął się, skinął mi i poszedł w stronę głównego namiotu. Po chwili głębokiego oddychania podszedłem do ściany z martwą nastolatką i wziąłem się za wyjmowanie z drewna długich gwoździ. Kolejny dzień w cyrku jawił się jako naprawdę interesujący.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz