Menu

środa, 29 marca 2017

Dużo szczęścia ze mną


     Osiemnastkę ma się raz w życiu. A swoją osiemnastkę w towarzystwie Ruiza mogą świętować nieliczni.
     Wszystkiego najlepszego, Amelien! <3




     Neo naege banhaesseo banhaesseo... 
     Przyjemny głos koreańskiego idola zbudza mnie ze snu. Przez chwilę wpatruję się w biały sufit i dochodzę do siebie. Nic mi się śniło, a czuję się, jakbym na kilka godzin została wyrwana do innej rzeczywistości.
     Dwudziesty dziewiąty marca. Moje urodziny. W tym roku nie przegapię tej daty, bo w końcu nie każda rocznica pojawienia się na świecie równoznaczna jest ze skończeniem osiemnastu lat. Jestem dorosła. Cholera, kiedy to zleciało? Nie mam pojęcia, jednak zdecydowanie za szybko. Jeszcze nie tak dawno dopiero uczyłam się o Szkole Posłańców Życie, a tu zbliża się sporymi krokami koniec drugiej klasy. Do tego za rogiem czai się skończenie liceum i składanie przemyślanych podań na studia. Boston już na mnie czeka.
     Ale najpierw muszę uporać się ze swoim niezbyt dobrym humorem. 
     Do tej pory przez urodziny przechodziłam z uśmiechem, ale ostatnie tygodnie, kiedy dopadł mnie stres związany z nauką i licznymi obowiązkami, mocno podniszczyły mój dobry nastrój. Nawet randki, na które zapraszał mnie brunet, nie dały mi tyle radości, co na początku naszego związku. Nie chcę myśleć o tym, że się starzeję, wszak bycie osiemnastolatką to dopiero stanie u progu życia. Tyle jeszcze może mi się przydarzyć, dlaczego mnie to nie ekscytuje?
     Spuszczam nogi na dywan, przechodzi mnie dreszcz, kiedy opuszczam ciepłe łóżko i podchodzę do szafy. Wzdycham ciężko, patrząc na swoje ubrania. Najchętniej ubrałabym się cała na czarno, zaczynając od stóp, a na naszyjniku z koralikami kończąc, ale to nie wypada. Przez chwilę mam nadzieję, że może uda mi się dobrze skompletować jasne dżinsy z czarną koszulką z małą kieszonką na piersi, ale wtedy dociera do mnie wiadomość tekstowa Ruiza, w której ten zaznacza wyraźnie: ubierzesz się na czarno, a wezwę egzorcystę, wybierz więc coś ładnego i kolorowego (musiałam ją szybko przeczytać, bo byłam pewna, że to jakieś chore życzenia urodzinowe). Jak zdołało poinformować mnie okno, pogodę mamy iście wiosenną z mocno świecącym słońcem, więc zdecydowanie się na ciemnozielony sweter może nie być najlepszym wyborem. W takim razie decyduję się na cienki, szarobury kardigan i beżową koszulkę z wizerunkiem bizona, a do tego wspomniane dżinsy. Powinno być dobrze i na tyle ładnie, by Shota nie kazał mi się przebrać.
    Poranna toaleta nie zajmuje mi zbyt wiele czasu, głównie jest to zasługa tego, że rezygnuję całkowicie z makijażu i prawie w ogóle nie przyglądam się sobie w lustrze, przecież nic się nie zmieniłam. Nucąc tradycyjnie pewną piosenkę, wracam do swojego pokoju, gdzie zastaję spodziewanego gościa - Ruiz siedzi na moim łóżku i wpatruje się w stronę drzwi. Sekundę po tym, jak mnie dostrzega, wstaje z miejsca i jak gdyby nigdy nic wkłada ręce do kieszeni czarnych bojówek, omiata mnie wzrokiem i od niechcenia rzuca.
     - Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Amelien.
     Zbliżam się do niego ostrożnie, jestem czujna, bo podejrzewam, że chłopak czymś mnie uraczy.
     - Cześć. Dziękuję.
     - No - Ruiz chwieje się na piętach, jakby nagle chciał zostać huśtawką - skoro już ci złożyłem życzenia, to lecę na śniadanie, jestem potwornie głodny.
      Unoszę brew, jestem prawie pewna, że właśnie sobie zażartował. Do tej pory nie było dnia - poza wyjazdem bruneta na kurs - byśmy nie pojawili się rano razem na stołówce. Wątpię, by nagle miało się to zmienić, bo takie jest widzimisię dwudziestolatka.
     - Nie zaczekasz na mnie? - pytam.
     - A niby po co? - Shota mija mnie i przystaje w progu. - Nie trafisz sama na dół?
     Może chce zabrzmieć śmiesznie, ale na mnie to nie działa. Szczerze mówiąc, nie jestem w humorze na żadne gierki czy zabawy, najchętniej przespałabym tę środę, bo na razie pod względem mentalnym nie wydaje się być najlepsza. Czuję się zmęczona ilością swoich obowiązków, a to, że mimo pięknej wiosny nie wychodzę na zewnątrz zbyt często, odrobinę mnie dobija.
      Blady uśmiech zupełnie gaśnie na mojej twarzy, kiedy odkładam na komodę kosmetyczkę i zaczynam zaplatać włosy w warkocz. Skoro Ruiz nie chce mojego towarzystwa, to trudno. Nie będę się prosić, by zszedł ze mną, w końcu nie jesteśmy do siebie na stałe przywiązani.

     - Trafię. W takim razie do zobaczenia później - mówię pozbawionym emocji głosem i zerkam na siebie w małym lusterku. Ledwie dostrzegam cienie pod oczami, a odwracam wzrok. Nie chcę widzieć, jak źle wyglądam.
     Brunet nadal stoi w progu, niebieskie spojrzenie prawie przeszywa mnie na wylot.
     - Ty tak poważnie?
     Patrzę na niego obojętnie.
     - Zauważ, że to ty zacząłeś. 

     Wzdycha i wraca się do mnie, chwyta za moje dłonie. Patrzę na niego zdziwiona. O co mu chodzi? Przecież miał iść na śniadanie!
     Błękit bada moją twarz, zmarszczka pojawia się na czole przystojnego pana mrocznego, który wyraźnie się chmurzy.
     - No nie wierzę - mówi, przesuwając swoje dłonie w górę moich rąk, zatrzymując je na moich ramionach. - Ty tak poważnie, Am? - powtarza pytanie. - Naprawdę pozwoliłabyś mi pójść samemu na śniadanie?
     Czuję się zdezorientowana. Nie wiem, czy w coś pogrywa - a na to mi wygląda - ale wolałabym, żeby przestał. Naprawdę nie mam na to ochoty, muszę się skupić na tym, że matura za pasem, a ja nadal nie przyswoiłam wszystkiego do egzaminów. 
    - A dlaczego by nie? Raczej byś się nie zgubił, no chyba, że w windzie powstały nagle jakieś dodatkowe korytarze. 
     Pochyla głowę, jego oddech muska moje policzki.
     - Nie ma nawet takiej opcji, bym zszedł na dół w paszczę tych wszystkich głośnych nastolatek.
     - Boisz się, że znowu będą za tobą krzyczeć, tak? - Lekko modeluję głos, by oddać realia tych okrzyków. - O, patrz, idzie ten mroczny przystojniak, chętnie bym go schrupała na śniadanie zamiast tych ohydnych płatków!
     Myślałam, że się zaśmieje, a jemu nie drgnęły nawet kąciki ust. Chyba moje samopoczucie zepsuło mi poczucie humoru. Zdarza się. 
     - Nie, o wiele bardziej boję się, że jak zjawię się sam, uznają, że jestem całkowicie wolny i zaczną swoje podchody, nie bacząc na moją przestrzeń osobistą.
     - Mówisz to tak, jakbyś nie chciał być podrywany.
     Pochyla się bardziej i całuje mnie w policzek. Rejestruję jedną z jego dłoni sięgającą do tylnej kieszeni spodni, wyciąga z niej niebieską bandanę ze wzorkiem.
     - Bo nie chcę. Już kogoś kocham, pragnę, by to ta osoba nadal mnie podrywała.
     Unoszę brew, pozwalam sarkazmowi wyjść z moich ust.
      - Naprawdę wmawiasz sobie, że cię podrywałam? Moje biedactwo, to nigdy nie miało miejsca.
      - O, właśnie teraz to robisz.
      - Chyba śnisz.
      - Nie. Za każdym razem, kiedy jesteś ironiczna, moje głupie serce zaczyna wariować, a ja myślę o tym, że tak podła bywasz tylko dla mnie, i cholernie mi się to podoba.
      - W takim razie jesteś masochistą.
      - Twoim masochistą. - Chwyta za koniec mojego warkocza i obwiązuje go chustką. - Wszystkiego najlepszego, kochanie. 
     Patrzę na niego, a dziwny ciężar przygniata mi barki. Pochylam głowę tak, by dotknąć torsu chłopaka, czuję łzy napływające mi do oczu.
     - Dziękuję. Proszę, pomóż mi pozbierać się do kupy.
     Obejmuje mnie ramionami i przyciąga bliżej siebie.
      - Nie proś, bo i tak to zrobię. Jesteś słońcem, Am, musisz tylko w to uwierzyć.
     - Nie wiem, o czym mówisz.
- Bo ty tego nie widzisz. A musisz wiedziec, że swoja obecnoscią poprawiasz humor wielu ludziom, nie tylko mnie.
- Och, naprawdę?
- Tak. Nosisz w sobie pewien rodzaj światła i ja ci go dzisiaj pokażę.
Uśmiecham się lekko i podnoszę głowę.
- Dzięki. Powodzenia w tej próbie.
- Nie trzeba, wiem, że dam tadę. Skoro to już ustalone, to może chodźmy już na śniadanie?      Naprawdę jestem głodny.
- Więc chodźmy.
Wychodzimy z pokoju, zamykam go, po czym kierujemy się korytarzem na schody - wiemy o funkcjonowaniu windy, ale nie korzystamy z niej, bo jesteśmy jeszcze młodzi i piękni, jak to lubi powtarzać Ruiz, komuś innemu jest ona bardziej potrzebna. Na przykład Deienowi, który jest zakręcony do tego stopnia, że leci ze schodów, myśląc, że są ruchome. Misjonarz chyba nigdy nie dorośnie.
- A, jeszcze coś - odzywa się Ruiz, kiedy jesteśmy tuż przed mesą. - Masz ochotę na wspólny trening w sali kontaktowej? Dawno się nie biliśmy - zauważa.
Shota ofiaruje się jako worek treningowy na popołudnie w dniu, kiedy nie mam humoru, a ten może jeszcze się pogorszyć... Czy może być coś lepszego?
- Jasne. To po lekcjach jesteśmy umówieni?
- Tak. Niech żyje randka wręcz!
Kręcę głową. Skoro jemu się to podoba, to niech będzie. Spędzę urodzinowe popołudnie, trenując ze swoim chłopakiem. Chyba nie może być tak źle.


~*~

Rozglądam się po ciemnym pomieszczeniu, potrzebuję chwili, by odnaleźć wyłącznik i rozjaśnić salę. Jest tu dość chłodno, długie dreowe spodnie nie chronią mnie wystarczająco, by nie przeszedł mnie dreszcz. Jestem tu sama. A tak chyba nie mialo być.
- Ruiz?
Kiedy jasność dociera w każdy kat, dostrzegam, że poza gimnastyczną skrzynią i kilkoma materacami niczego tutaj nie ma. Ani nikogo. Wzdycham, najwidoczniej będę musiała uzbroić się w resztki cierpliwości. To był długi dzień, wymagający nauzyciele powiarowali z testami, a pierwszoroczni jak zwykle nie chcieli mnie słuchać. Nie będę im już tłumaczyć, ze nie biega się po mokrej podłodze, najwyżej dojdzie do większego ludzkiego karambolu niż pięć osób. Dodatkowo Byron wylewnie życzył mi wszystkiego najwspanialszego i wręczył prezent - ręcznie pisane zaproszenie na wspólną kolację w najbliżsżą sobotę. Uprzejmie mu za nie podziękowałam i zapytałam, czy mam się stawić z osobą towarzyszącą, bo mój chłopak z miłą chęcią zje coś dobrego w jakieś wypasionej knajpce. Hayes się zarumienił i wybąkał, że to zaproszenie tylko dla mnie. Po raz kolejny musiałam dać mu do zrozumienia, że nie ma u mnie szans - przecież dobrze wie, że jestem zakochana w Pomazancu, moich uczuć nic nie zmieni, dopóki serce nie zdecyduje inaczej. Wątpię, by cokolwiek z moich tłumaczeń do niego dotarło. 
Nie chcę już o tym myśleć, powinnam skupić się na tym, że pobędę trochę z Ruizem i nie będziemy się przez ten czas byczyć na jego łóżku i oglądać filmy, wcinając kolejne paczki czipsów. Poćwiczymy razem, powygłupiamy się, a później poproszę go, by poszedł ze mną do sklepu po lody. Pewnie będzie też chciał kupić sobie piwo, nie zabronię mu, niech też świętuje moje urodziny.
Dotykam dłonią warkocza, zjeżdżam w dół dłonią, natrafiam na bandanę. Nie ściągnęłam jej, odkąd brunet zawiązał ją na końcu włosów. Chciałam podobną, by nosić ją latem, kiedy pojadę z Anne na kilka dni nad wybrzeże - może weźmiemy Ruiza ze sobą? - i urządzę sobie letnią sesję na plaży. Jak widać, mogę mieć z niej użytek już teraz. Shota znalazł coś ładnego i praktycznego, a takie prezenty lubię najbardziej.
Robię sobie krótką rozgrzewkę, biegnę kilka kółek i oddycham głęboko. Wykonuję podskoki i skłony, zmuszam mięśnie do rozpoczęcia pracy. Mam nadzieję, że nie ostygną, zanim nie przyjdzie Ruiz.
Biorę sie za wymachy rękami, kiedy do sali wchodzi Shota. Jest lekko zdyszany, jakby biegł dłuższy dystans, patrzy na mnie i uśmiecha się niemrawo.
- Już jestem Cholera, chciałem być tu pierwszy, ale Deien mnie zatrzymał i wygłosił małą gadkę o tym, że mamy nie zniszczyć hali, bo będziemy musieli ponieść wszelkie koszty napraw.
Unoszę brew.
- Niby dlaczego mielibyśmy ją zniszczyć?
- Chyba podejrzewa, że spotykamy się tu w celu innym niż wspólny trening. Bardziej intymnym.  Właściwie to najbardziej intymnym ze wszystkiego - tłumaczy, widząc moją zdezorientowaną minę.
Po kilkudziesięciu minutach dociera do mnie, co sobie wyobraził Misjonarz.
- Och. Co za idiota. Tylko on mógł o tym pomyśleć.
Brunet drapie się po karku i uśmiecha pod nosem.
- Nie tylko jemu przemknęło to przez myśl.
- Że co?! 
Patrzę na niego z niedowierzaniem i strasznie zażenowana. Że też Shota chciałby się ze mną kochać po raz pierwszy w takim miejscu, no kto to widział. Kręcę głową nad jego pomysłami.
     - To się raczej nie wydarzy. Możemy zaczynać trening? Mam wielką ochotę kogoś uderzyć.
     - Oczywiście. - Kłania mi się nisko. - Dzisiaj to ty tu rządzisz. Mogę tylko odwiesić bluzę? Trochę szkoda mi ją zapocić.
    Wzruszam ramionami, chłopak wybiera sobie odpowiedź. Patrzę, jak idąc do kąta sali rozpina suwak czarnego ubrania i z dziwnym namaszczeniem odkłada ją na skrzynię. Unoszę brew, ale nie komentuję jego zachowania, kręcę nadgarstkami kręgi, coby nie doznały kontuzji podczas sparringu. 
     Z jednej z kieszeni brunet wyciąga swoją komórkę, po kilku kliknięciach z jej głośnika rozchodzą się znajome dźwięki - Ruiz puścił naszą składankę na ćwiczenia.
     Uśmiecham się. To stały punkt naszych wspólnych treningów, choć jest rutyną, to mnie się podoba.
     - Zaczynajmy! - krzyczy i śmieje się diabolicznie jak tylko on potrafi. - Mam nadzieję, że dobrze się rozgrzałaś, bo dam ci solidny wycisk.
     - Przekonamy się.
     Wyprowadzam pierwszy cios skierowany prosto na twarz bruneta, ten z poważną miną robi unik i przechodzi do kontrataku, który blokuję. Znamy się na tyle dobrze, potrafimy przewidzieć swoje ruchy do tego stopnia, że potrzeba kilkunastu minut intensywnych prób ataku, by moja stopa skutecznie spotkała się z bokiem dwudziestolatka.
     - Ha! - Unoszę dłoń w geście zwycięstwa. - I kto tu jest najlepszy? - Śmieję się w głos, a Ruiz pochmurnieje.
    W dwóch krokach zbliża się do mnie, podstawia nogę. Sekundy po triumfie leżę na macie, nad sobą mając twarz partnera, teraz to on się szczerzy niczym łowca, który właśnie dopadł upatrzoną wcześniej zwierzynę. Przełykam ślinę.
     - I kto się śmieje ostatni? - pyta, po czym pochyla się nad moją twarzą i robi to, czego dzisiaj jeszcze nie robił, a co tak uwielbiam w jego wykonaniu. 
     Pocałunek zapowiada się jako krótki, ale ja takiego nie chcę, więc nic dziwnego, że obejmuję szyję Posłańca i unoszę głowę, by być bliżej jego ust. Słyszę, jak wzdycha.
     - Może jednak nie wygrałem. - Odsuwa kilka białych kosmyków znad mojego czoła. - Ale nie czuję się przegranym.
     - Nie powinieneś, mój mistrzu całowania - mówię i całuję go, a cały stres opuszcza mnie po kilkunastu godzinach. Nareszcie.
     Po chwili czułości oboje stoimy na matach, uśmiechając się do siebie.
     - Skoro humor już ci się poprawił, to chyba mogę w końcu dać ci prezent.
     - Hę? Myślałam, że już go dostałam. - Unoszę warkocz, na którego końcu dynda chustka.
     Brunet puszcza mi oczko.
     - To był dopiero początek.
     Podchodzi do skrzyni, z drugiej kieszeni bluzy wyciąga małe pudełeczka. Sztywnieję, nie wiem, czego mam się spodziewać.
     Brunet wraca do mnie, podaje mi większe z nich.
     - Proszę, mam nadzieję, że ci się spodoba.
     Odbieram od niego paczuszkę i z duszą na ramieniu chwytam za wieko. Po chwili moim oczom ukazuje się naszyjnik. Wzdycham cicho z zachwytu.
     Dotykam dłonią serca połączonego ze znakiem nieskończoności, a do oczu napływają mi łzy. To przepiękny prezent. Przyrzekam sobie, że nie ściągnę tego naszyjnika już nigdy. Skoro z walizkową bransoletką się udaje, to czemu w tym przypadku miałoby być inaczej?
     - Dziękuję - mówię jeszcze raz, patrząc brunetowi w oczy. - Dziękuję ci bardzo.
     Uśmiecha się lekko, w jego oczach czają się złośliwe iskierki.

     - To jeszcze nie koniec obdarowywania - oznajmia. Musi być przy tym tajemniczy, inaczej chyba by się na mnie obraził za brak dramatyzmu nawet w takiej sytuacji. - Niech no tylko to znajdę - żartuje, trzymając cały czas pakuneczek w ręce.
     Drugiego pudełeczka nie podaje mi od razu, to byłoby za proste. Nie odrywając wzroku od mojej twarzy, klęka przede mną na jedno kolano, wyciąga przed siebie pudełeczko i otwiera je, a moim oczom ukazuje się srebrny pierścionek z cyrkoniowym oczkiem. 
     - Hę?!
     Zapewne nie takie reakcji się spodziewał, ale co innego mam powiedzieć na ten widok? Zażenowana kryję twarz w dłoniach, śmieję się nerwowo, a po moich policzkach płyną łzy.
     - Ej no, co ty robisz?! - Chłopak jest oburzony moim zachowaniem. - Przecież już się zgodziłaś, teraz to powinna być formalność z tym świecidełkiem.
     Kręcę głową, nie potrafiąc powstrzymać dalszych łez. To fakt, zgodziłam się w styczniu zostać jego żoną, ale dwa miesiące po tym nie spodziewałam się pierścionka. Przecież to były wstępne oświadczyny! Przecież jesteśmy parą tylko pół roku! Co on sobie myśli?!
     Jestem zaskoczona do tego stopnia, że przestaję panować nad swoim ciałem. To dlatego udaje się Ruizowi odjąć dłonie od mojej twarzy, by na serdecznym palcu lewej umieścić pierścionek. Całuję tę dłoń, a później mój policzek, następnie chwyta za trzymany do tej pory w dwóch palcach prawej dłoni wisiorek, staje za mną i zapina mi go na szyi, serce ląduje z nieskończonością między obojczykami.
     Dopiero kiedy brunet muska wargami moje usta, przytomnieję. Patrzę na niego, a nowe łzy napływają mi do oczu.
     Powinnam coś powiedzieć, ale mam tak ściśnięte gardło, że jest to niemożliwe.
     Za to Ruiz nadal potrafi używać strun głosowych. Wykorzystuje ich zdolność właśnie teraz, kiedy zaskakuje mnie kolejny raz.
     Cholera, jego głos jest zadziwiająco czysty i dobry, kiedy śpiewa moją piosenkę ostatnich miesięcy.
     - Lukcy I'm in love with my best friend - śpiewa, a moje serce prawie rozrywa się na strzępy z powodu wszystkich emocji, które przeze mnie przechodzą, gdy słyszę ten ciepły, głęboki głos. - Lucky to have been where I have been. - Błękit wyraża jedną wielką czułość. - Lucky to be coming home again. 
     - Ruiz... - szepczę, by mu podziękować, ale mi na to nie pozwala, śpiewając dalej.
     - Lucky we're in love in every way. - Dotyka dłonią mojego policzka, po którym spływa łza. - Lucky to have stayed where we have stayed. - Schyla głowę, patrząc mi prosto w oczy. - Lucky to be coming home again. - Dotyka moich warg swoimi i składa krótki pocałunek. Jedno muśnięcie, a ja wzdycham. - Wszystkiego najlepszego. Dużo szczęścia ze mną.
     Mogę zapomnieć o zdolności mówienia czegoś więcej niż imienia ukochanego, za to wciąż potrafię podziękować mu tak, jak lubi. Jest na wyciągnięcie ręki, spokojnie podchodzę do niego ten jeden krok, staję na palcach i sięgam do jego ust. Po pierwszym muśnięciu zostaję przygarnięta przez chłopaka, tonę w jego objęciach, a czułe pocałunki mieszają mi w głowie.
     - Kocham cię - szepcze Shota w moje usta. - Zrobię wszystko, byś była szczęśliwa.
     - Już jestem. Jestem najszczęśliwsza na świecie, bo mam ciebie - udaje mi się wyszeptać, zanim pocałuje mnie po raz kolejny.
      Dwudziestolatek sięga po telefon i wyłącza treningową play listę. Zapomniałam, że w ogóle jakakolwiek muzyka unosi się w powietrzu w tym pomieszczeniu, zaabsorbowana obecnością chłopaka. Przez chwilę czegoś szuka w telefonie, po czym uśmiecha się i chowa telefon do kieszeni spodni, a przez odpowiednią głośność i tak dociera do mnie piosenka. Uśmiecham się szeroko do Ruiza.
     - Zatańczymy? - pyta, a ja nie potrzebuję żadnej zachęty.
     Chwytam za jego dłoń, po chwili wirujemy w niezgrabnym tańcu. Śpiewam razem z wokalistką, Shota robi chórek dla piosenkarza i tak przez trzy minuty jestem w raju. 
     Gdy wybrzmiewają ostatnie takty, przytulam się do swojego chłopaka i wzdycham głęboko. Mimo nie za dobrego początku, moje osiemnaste urodziny nie są takie złe. Są piękne.
     - Dziękuję za wspaniały trening.
     - Całą przyjemność po mojej stronie, skarbie. Chcesz coś jeszcze porobić?
     - Mam ochotę na lody. Pójdziesz ze mną do sklepu?
     - Jeszcze pytasz? No oczywiście! Ale może najpierw weźmiemy prysznic? Mogę umyć ci plecy?
     Przewracam oczami.
     - Nie, dzisiaj nie będzie najbardziej intymnych rzeczy. Marz sobie dalej.
     - A żebyś wiedziała, że będę. - Pstryka mnie palcami w czoło.- Chodźmy, bo jeszcze nam sklep zamkną, jak się dowiedzą, że pewna dziewczyna ma dzisiaj urodziny.
     Zbieramy swoje rzeczy, zostawiamy salę kontaktową w należytym porządku i gasimy za sobą światło. Trzymając się za ręce, wracamy do akademika, by zakończyć ten dzień tak, jak tego chcę.
     Dwudziesty dziewiąty marca dwa tysiące siedemnaście. Moje osiemnaste urodziny. Nie tak złe, jak bym sądziła. A gdy patrzę na pierścionek na swoim palcu, wiem, że będzie jeszcze lepiej, bo z Ruizem nigdy nie może być źle. Zasypiając, przyrzekam sobie, że zrobię wszystko, by spełnić obietnicę z początku naszego związku - sprawię, że będziemy razem kilka lat. A później przyrzeknę mu wieczność, bo jej chcę. Z nim chcę wszystkiego. I jedynie proszę Boga o wytrwałość, bo miłości mam w bród.

Droga mamo, jestem szczęśliwa, posyłam w niebo kolejny list. Naprawdę szczęśliwa. Mam nadzieję, że z tobą i tatą choć przez chwilę było podobnie. Ściskam cię mocno, Twoja osiemnastoletnia już córka Amelien




Lucky I'm in love with my best friend... ♫

1 komentarz:

  1. Właśnie! Spóźnione wszystkiego najlepszego, Am!
    Huehue, wyczuwam tekst do piosenki z Heartstrings <3. Lubię ją.
    No, tak. 18-nastka w sumie niewiele zmienia w życiu!
    "O, patrz, idzie ten mroczny przystojniak, chętnie bym go schrupała na śniadanie zamiast tych ohydnych płatków!" - huehue, no, tak mi się zdaje, że ja też bym to zrobiła >D.
    "Uprzejmie mu za nie podziękowałam i zapytałam, czy mam się stawić z osobą towarzyszącą, bo mój chłopak z miłą chęcią zje coś dobrego w jakieś wypasionej knajpce." - to się nazywa konkretna zgacha! Podoba mi się to, jak Am załatwiła Byrona >D! Wkurza mnie ten gość. Mam nadzieję, że niczego zuuego nie planuje względem Am... bo w mordę!
    SERIO XD? Pierścionek? Miałam taki sam zaskok jak Am buahaha. Trochę szybko ich wzięło!
    "- Wszystkiego najlepszego. Dużo szczęścia ze mną." - hueheue.
    Szczerze powiedziawszy to niby czytało mi się miło, bo to Rulien, ale to jedna z najsłabszych części opowiadania dotycząca Ruliena. Czegoś mi tu brakowało, a dialogi nie zachwycały mnie tak jak zazwyczaj. Nie mniej jednak... TO RULIEN! Ruliena i tak kocham <3.

    OdpowiedzUsuń