~za GPK [95]
Nie czułam się za dobrze w tym mieście. Było duże, przez co mogłam pozostać anonimowa i pędzić życie szarej myszki, ale poza tym panujący w nim hałas mnie irytował, inni ludzie zdawali się być potencjalnymi przestępcami chcącymi zabić mnie w pierwszym ciemnym zaułku, a noce przynosiły takie pokłady samotności, że już myślałam, iż oszaleję. Ale czy miałam prawo narzekać? W końcu sama sobie zgotowałam ten los.
Mała klitka, którą wynajmowałam za zbyt duże pieniądze, była jednym z trzech miejsc w tym mieście, gdzie czułam się na tyle bezpiecznie, by odpuścić sobie czujność i nie bać się, że ktoś zajdzie mnie od tyłu i poderżnie mi gardło. Ale czasami i je musiałam opuszczać, by uzupełnić zapasy jedzenia lub się przewietrzyć.
Po spojrzeniu w czeluść lodówki i upewnieniu się, że nie ma w niej już nic poza światłem, zmuszona byłam wyjść z mieszkania i udać się na zakupy. Z moich oszczędności pozostało jeszcze dość dużo, jakieś dwie trzecie zebrane przez lata kwoty, ale nie zamierzałam nagle szaleć i wydać je na coś niedorzecznego. Najtańsze artykuły spożywcze powinny pozwolić mu coś z siebie stworzyć i przeżyć najbliższy tydzień.
Związałam włosy w kucyk, wcisnęłam trochę gotówki do kieszeni dżinsów i z plecakiem na ramieniu wyszłam z czterech ścian, które najmowałam. Od najbliższego sklepu dzieliły mnie dwie ulice, więc nie trudziłam się zamknięciem drzwi na ich oba zamki – przez dwadzieścia minut chyba nikt mnie nie okradnie.
Na zewnątrz hałas, który od pierwszego dnia mojego pojawienia się w mieście działał mi na nerwy, uderzył we mnie i prawie zmiótł z chodnika. Tak bardzo tęskniłam za lasem i ciszą, że prawie z tej tęsknoty rozbolało mnie serce.
Tęskniłam za czymś jeszcze. Za pewnym spojrzeniem i należącym do kogoś uśmiechem. Ale nie mogłam już tego mieć. Bez tego było bezpieczniej.
Starałam się porzucić myśli o tym, za czym tęskniłam, ale nie było to łatwe. Wzięłam głęboki wdech, przystając przed pasami, oczekując na zielone, i rozejrzałam się wokół.
Wtedy go zobaczyłam, a moje serce zamarło.
Stał na środku drogi, mamrocząc coś pod nosem i wpatrując się tępo w przestrzeń. Cały jego urok, który mnie do siebie przyciągnął, gdzieś się zawierusze ładnie. Stał tak i stał, jakby przebywał we własnym świecie. Samochody hamowały ostro i próbowały go ominąć. A on zaczął iść, obojętny na wszystko dookoła niego.
Stanęłam jak wryta. Przecież to groziło, jak nic, wypadkiem!
A ja naprawdę nie chciałam, by coś mu się stało.
To dlatego porzuciłam zamiar zrobienia zakupów, zamiast tego – lawirując wśród wciąż jadących samochodów i nie dopuszczając, by któryś z nich mnie przejechał – skierowałam się w stronę mężczyzny. Nie widziałam go od tygodni, a kiedy to nastąpiło, przerażało mnie to, że za chwilę mogę go ponownie stracić, tym razem na zawsze.
Nie zważając na niebezpieczeństwo, dotarłam do niego i chwyciłam za rękaw fioletowego fraka.
– Co ty wyprawiasz?! – zapytałam krzykiem. – Chcesz zginąć, Ikari?
Obrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie, w ogóle mnie nie widząc. Dlatego pociągnęłam go za rękaw jeszcze mocniej.
– Ikari. – Przyglądałam się jego twarzy. Unioslam wolną rękę i opuszkami palców dotknęłam jego policzka. – Ikari.
Widziałam, jak wraca do siebie i mnie poznaje. Wypuścił gwałtownie powietrze i wziął kolejny wdech.
– Rosario.
Do oczu napłynęły mi łzy. Tylko ten mężczyzna potrafił wymówić moje imię z takim uczuciem. Uśmiechnęłam się i objęłam go lekko.
– Chodźmy.
Pozwolił poprowadzić się na chodnik. Ruch drogowy wrócił do normy, dźwięk klaksonów zamilkł. Pozornie wszystko było znowu takie samo.
Tyle że Ikari był tuż przede mną. Całkowicie żywy, namacalny i taki, jakim go zapamiętałam.
No, prawie taki sam. Spojrzenie, którym mnie obdarzyła, nie należało do przyjemnych. Właściwie to patrzył na mnie z wyrzutem i nienawiścią. Nie to chciałam widzieć w jego oczach.
– Ikari?
Tłum ludzi wciąż przelewał się wokół nas, ale to nie było dla mnie istotne. Chciałam – potrzebowałam – wiedzieć, co takiego właśnie dyrektor cyrku sobie myśli.
– Jak mogłaś? – zapytał tak ostro, że aż przeszedł mnie dreszcz. – Jak mogłaś to zrobić, Rosario? Kim dla ciebie byłem, co? Przyjacielem, na którym ci zależało i którego lubiłaś? – Wraz ze złością słychać było ból w jego głosie. – A może tylko atrakcją w twoim życiu lub zabawka, którą mogłaś porzucić, kiedy się nią znudziłaś? – Ikari powoli stawał się Gniewem, jego oczy płonęły. – Odpowiedz mi!
Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że każde jego słowo było dla mnie niczym nóż wbijany prosto w serce. Nie dałam rady zatrzymać łez; byłam zła na siebie za to, że widzi mnie płaczącą. To mogło go zdenerwować jeszcze bardziej.
A ja nie znajdowałam słów, by wytłumaczyć mu to wszystko.
– Perdone – wyszeptałam. – Perdone, Ikari. Perdoname.
Chciałam go przytulić, dlatego przysunęłam się bliżej, ale mężczyzna domyślił się, co planuje zrobić, i wykonał krok w tył.
– No. – Jego głos był gdzieś daleko, o wiele dalej niż jego właściciel. – No te quiero más en mi mundo. Es el final. Adiós, Rosario.
Użył mojego pierwszego języka, czego nienawidził robić, gdy byliśmy sąsiadami. W innych okolicznościach pochwaliłabym go za akcent. W innych okolicznościach wytłumaczyłabym się mimo wszystko. W innych okolicznościach zatrzymałabym go zamiast patrzeć, jak odchodzi.
Ale to nie były inne okoliczności. To była rzeczywistość, a w niej Ikari odwrócił się na pięcie i nie zaszczycając mnie ostatnim spojrzeniem, odszedł, szybko ginąc mi z oczu.
Nie wierzyłam w to. To było niemożliwe, by tak to wyglądało. A jednak.
Straciłam grunt pod nogami. Upadłam na kolana, a z mojego gardła wydobył się szloch. Ikari odszedł, a z nim szansa, by moje życie znowu miało jakieś kolory.
Madre de Dios, proszę... Niech to będzie zły sen.
Niech to będzie tylko zły sen...
Nie czułam się za dobrze w tym mieście. Było duże, przez co mogłam pozostać anonimowa i pędzić życie szarej myszki, ale poza tym panujący w nim hałas mnie irytował, inni ludzie zdawali się być potencjalnymi przestępcami chcącymi zabić mnie w pierwszym ciemnym zaułku, a noce przynosiły takie pokłady samotności, że już myślałam, iż oszaleję. Ale czy miałam prawo narzekać? W końcu sama sobie zgotowałam ten los.
Mała klitka, którą wynajmowałam za zbyt duże pieniądze, była jednym z trzech miejsc w tym mieście, gdzie czułam się na tyle bezpiecznie, by odpuścić sobie czujność i nie bać się, że ktoś zajdzie mnie od tyłu i poderżnie mi gardło. Ale czasami i je musiałam opuszczać, by uzupełnić zapasy jedzenia lub się przewietrzyć.
Po spojrzeniu w czeluść lodówki i upewnieniu się, że nie ma w niej już nic poza światłem, zmuszona byłam wyjść z mieszkania i udać się na zakupy. Z moich oszczędności pozostało jeszcze dość dużo, jakieś dwie trzecie zebrane przez lata kwoty, ale nie zamierzałam nagle szaleć i wydać je na coś niedorzecznego. Najtańsze artykuły spożywcze powinny pozwolić mu coś z siebie stworzyć i przeżyć najbliższy tydzień.
Związałam włosy w kucyk, wcisnęłam trochę gotówki do kieszeni dżinsów i z plecakiem na ramieniu wyszłam z czterech ścian, które najmowałam. Od najbliższego sklepu dzieliły mnie dwie ulice, więc nie trudziłam się zamknięciem drzwi na ich oba zamki – przez dwadzieścia minut chyba nikt mnie nie okradnie.
Na zewnątrz hałas, który od pierwszego dnia mojego pojawienia się w mieście działał mi na nerwy, uderzył we mnie i prawie zmiótł z chodnika. Tak bardzo tęskniłam za lasem i ciszą, że prawie z tej tęsknoty rozbolało mnie serce.
Tęskniłam za czymś jeszcze. Za pewnym spojrzeniem i należącym do kogoś uśmiechem. Ale nie mogłam już tego mieć. Bez tego było bezpieczniej.
Starałam się porzucić myśli o tym, za czym tęskniłam, ale nie było to łatwe. Wzięłam głęboki wdech, przystając przed pasami, oczekując na zielone, i rozejrzałam się wokół.
Wtedy go zobaczyłam, a moje serce zamarło.
Stał na środku drogi, mamrocząc coś pod nosem i wpatrując się tępo w przestrzeń. Cały jego urok, który mnie do siebie przyciągnął, gdzieś się zawierusze ładnie. Stał tak i stał, jakby przebywał we własnym świecie. Samochody hamowały ostro i próbowały go ominąć. A on zaczął iść, obojętny na wszystko dookoła niego.
Stanęłam jak wryta. Przecież to groziło, jak nic, wypadkiem!
A ja naprawdę nie chciałam, by coś mu się stało.
To dlatego porzuciłam zamiar zrobienia zakupów, zamiast tego – lawirując wśród wciąż jadących samochodów i nie dopuszczając, by któryś z nich mnie przejechał – skierowałam się w stronę mężczyzny. Nie widziałam go od tygodni, a kiedy to nastąpiło, przerażało mnie to, że za chwilę mogę go ponownie stracić, tym razem na zawsze.
Nie zważając na niebezpieczeństwo, dotarłam do niego i chwyciłam za rękaw fioletowego fraka.
– Co ty wyprawiasz?! – zapytałam krzykiem. – Chcesz zginąć, Ikari?
Obrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie, w ogóle mnie nie widząc. Dlatego pociągnęłam go za rękaw jeszcze mocniej.
– Ikari. – Przyglądałam się jego twarzy. Unioslam wolną rękę i opuszkami palców dotknęłam jego policzka. – Ikari.
Widziałam, jak wraca do siebie i mnie poznaje. Wypuścił gwałtownie powietrze i wziął kolejny wdech.
– Rosario.
Do oczu napłynęły mi łzy. Tylko ten mężczyzna potrafił wymówić moje imię z takim uczuciem. Uśmiechnęłam się i objęłam go lekko.
– Chodźmy.
Pozwolił poprowadzić się na chodnik. Ruch drogowy wrócił do normy, dźwięk klaksonów zamilkł. Pozornie wszystko było znowu takie samo.
Tyle że Ikari był tuż przede mną. Całkowicie żywy, namacalny i taki, jakim go zapamiętałam.
No, prawie taki sam. Spojrzenie, którym mnie obdarzyła, nie należało do przyjemnych. Właściwie to patrzył na mnie z wyrzutem i nienawiścią. Nie to chciałam widzieć w jego oczach.
– Ikari?
Tłum ludzi wciąż przelewał się wokół nas, ale to nie było dla mnie istotne. Chciałam – potrzebowałam – wiedzieć, co takiego właśnie dyrektor cyrku sobie myśli.
– Jak mogłaś? – zapytał tak ostro, że aż przeszedł mnie dreszcz. – Jak mogłaś to zrobić, Rosario? Kim dla ciebie byłem, co? Przyjacielem, na którym ci zależało i którego lubiłaś? – Wraz ze złością słychać było ból w jego głosie. – A może tylko atrakcją w twoim życiu lub zabawka, którą mogłaś porzucić, kiedy się nią znudziłaś? – Ikari powoli stawał się Gniewem, jego oczy płonęły. – Odpowiedz mi!
Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że każde jego słowo było dla mnie niczym nóż wbijany prosto w serce. Nie dałam rady zatrzymać łez; byłam zła na siebie za to, że widzi mnie płaczącą. To mogło go zdenerwować jeszcze bardziej.
A ja nie znajdowałam słów, by wytłumaczyć mu to wszystko.
– Perdone – wyszeptałam. – Perdone, Ikari. Perdoname.
Chciałam go przytulić, dlatego przysunęłam się bliżej, ale mężczyzna domyślił się, co planuje zrobić, i wykonał krok w tył.
– No. – Jego głos był gdzieś daleko, o wiele dalej niż jego właściciel. – No te quiero más en mi mundo. Es el final. Adiós, Rosario.
Użył mojego pierwszego języka, czego nienawidził robić, gdy byliśmy sąsiadami. W innych okolicznościach pochwaliłabym go za akcent. W innych okolicznościach wytłumaczyłabym się mimo wszystko. W innych okolicznościach zatrzymałabym go zamiast patrzeć, jak odchodzi.
Ale to nie były inne okoliczności. To była rzeczywistość, a w niej Ikari odwrócił się na pięcie i nie zaszczycając mnie ostatnim spojrzeniem, odszedł, szybko ginąc mi z oczu.
Nie wierzyłam w to. To było niemożliwe, by tak to wyglądało. A jednak.
Straciłam grunt pod nogami. Upadłam na kolana, a z mojego gardła wydobył się szloch. Ikari odszedł, a z nim szansa, by moje życie znowu miało jakieś kolory.
Madre de Dios, proszę... Niech to będzie zły sen.
Niech to będzie tylko zły sen...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz