Menu

środa, 1 sierpnia 2018

#01.08.



          When you’re breaking my heart 

     Byłam pewna, że to nie ja zmierzam do domu. Nie ja niosłam zakupy, to nie o mój bok obijała się szara torebka w kształcie kaktusa – najlepszy prezent urodzinowy w moim życiu, za który wciąż dziękowałam Vincentowi. To nie ja byłam tą, która dokonywała transakcji w sklepie, starając się nie rozpłakać. To nie byłam ja.
     W domu było zdecydowanie chłodniej niż na dworze, co podziałało na mnie niczym kubeł zimnej wody, przywołało do porządku, nakazało się ogarnąć. To ten chłód sprawił, że do kuchni weszłam z lekkim uśmiechem na twarzy, choć wcale nie było mi do śmiechu.
     – Cześć – przywitałam się, wchodząc do pomieszczenia, w którym unosiły się apetyczne zapachy, Vin stał przy piecu, pichcąc coś jeszcze, a moja mama nalewała do trzech wysokich szklanek lemoniadę.
     Na mój widok uśmiechnęła się serdecznie.
    – Bore da, Tania! – przywitała się, nie zapominając przy tym pochwalić się swoją znajomością walijskiego. Poza dzień dobry znała tylko kilka innych zwrotów, ale używała ich zawsze, gdy wpadała do nas z tatą, bo chciała tym samym sprawić przyjemność mojemu Najlepszemu Przyjacielowi. – Kupiłaś wszystko?
     Od poniedziałku byłam na urlopie, byle tylko spędzać czas z rodziną, która przyjechała na wybrzeże po to, by świętować moje urodziny, co miało miejsce w niedzielę, oraz odpocząć w pobliżu wielkiej wody, jak mawiał mój młodszy brat. Poza tym, że nie chodziłam do pracy, wszystkie obowiązki wykonywałam jak wcześniej, a więc byłam także odpowiedzialna za zakupy, które właśnie wyciągałam na blat.
     – Tak, mam wszystko – odpowiedziałam, starając się, by w moim głosie nie pojawiła się żadna zdradziecka nuta. Nie do końca mi się to udało, co mogłam wnosić po tym, że Vincent znalazł się tuż przy mnie i odbierał mi z rąk główkę sałaty.
     – Wszystko gra? – zapytał, muskając ustami mój policzek, na co posłyszałem ciche westchnienie mamy. Jak zwykle wyobrażała sobie nie wiadomo co. – Jesteś blada.
      Przez ten tydzień w mojej relacji z mężczyzną nic się nie zmieniło. Kiedy powróciłam z parku do domu, odbyliśmy rozmowę przy herbacie, Vincent wyjaśnił, że nic się w jego zachowaniu nie zmieni w związku z wyznaniem uczuć, bo przecież nie polubił mnie nagle, a ciągnie się to od dłuższego czasu, każde okazywanie czułości można było przyjąć za małą deklarację uczuć, a że do tychże czułości przywykłam, on mi ich nie zabierze, jeśli tego nie chcę. To dlatego jego wargi codziennie lądowały na którymś z moich policzków, a w dzień urodzin pozwolił sobie przytulić mnie do serca. Miał przy tym rację – czułabym się chora, gdyby czułości nagle zniknęły. Były dla mnie czymś rutynowym, ale i dawały poczucie stabilności, nie chciałam, by grunt nagle usunął mi się spod nóg.
     – Tak, wszystko gra.
    Widział, że kłamię, ale nie drążył dalej. Za to mama dała się chyba nabrać, bo jak gdyby nic chwyciła za tacę, na której wcześniej ustawiła pełne szklanki, i oznajmiła:
     - To ja idę do Luny i Lizbeth. Tania, skarbie, obiad robimy na szóstą, jak twój ojciec i Rami wrócą z plaży, a chłopcy z tego przyjęcia, na którym pomagają. Pasuje ci to?
     – Jasne.
     Uśmiechnęła się i wyszła, a my z Vinem odprowadziliśmy ja wzrokiem. Moja mama była znana z tego, że nie zawsze dostrzegała problemy, czasami trzeba było głośno je nazwać, by zdała sobie sprawę z ich istnienia. Za to z Vincentem było zupełnie przeciwnie – swoim szóstym zmysłem wyczuwał, że coś nie gra, do tego nie dawał spokoju, dopóki nie znalazł rozwiązania.
    To dlatego przeniósł spojrzenie z mojej mamy na mnie i nie dbając o produkty, które wciskałam mu w ramiona, by je schował, zapytał:
     – Naprawdę wszystko gra? Przede mną nie musisz udawać.
    Musiałam. Przynajmniej do czasu, aż sama pojmę to, co wydarzyło się w sklepie przed kilkudziesięcioma minutami.
     – Gra, wszystko gra – powtórzyłam  - Mam ci pomóc z tym obiadem?
    – Nie, nie trzeba, większość już mam, a to, co zostało, i tak wyląduje w piekarniku, więc nie musisz.
     – W takim razie idę do siebie napisać post na bloga i się przebrać.
     – Dobrze.
     Zrobiłam dokładnie to, co powiedziałam – zamknęłam się w swoim pokoju, załączyłam laptop i nie dbając o to, że miałam już przyszykowany tekst, zaczęłam zapełniać otwartą kartą tym, co siedziało mi w głowie po tym, co mnie dzisiaj spotkało. 
     

      Gdyby ktoś zapytał, czego się boje, mogłabym znaleźć w głowie tyle odpowiedzi. Może moje życie nie składa się z samych lęków i nawet uważam je za udane, to są rzeczy i sprawy, które wywołują u mnie obawy. Jedną z nich jest miłość. Otóż boję się, że kiedyś będę kochać, ale nie będę kochana. Ten brak wzajemności i myśl, że dla nikogo nie będę szczególnie ważna, lubią mnie przytłaczać i wprawiać w gorszy nastrój. 
     Ktoś mógłby powiedzieć, że właściwie to nie mam się czego bać, bo przecież zawsze będę kochana przez rodziców i rodzeństwo. Tak, zgadza się, będę, ale jaką mam pewność, że ich miłość zawsze będzie ze mną? Przecież nie wiem, kiedy rozstaniemy się na zawsze i to przeraża mnie jeszcze bardziej. Jeden lęk budzi kolejny. Tak jak obawa przed nieodwzajemnieniem pociągnęła za sobą strach przed złamanym sercem. Ale ten ostatni strach już mnie nie dotyczy, bo właśnie dzisiaj złamano mi serce, a ja nie spodziewałam się, że to będzie aż tak boleć.
     Do tej pory wydawało mi się, że jeśli już dochodzi do człowieka świadomość, że złamie drugiej osobie serce, to zrobi to w sposób kulturalny i dyplomatyczny, by i cierpienia było mniej. No właśnie – tylko mi się wydawało, bo dotychczas nikt mi serca nie złamał ani ja nie miałam ku temu sposobności. A teraz czuję, że z odwzajemnionym uczuciem, nawet tak błahym, jak zauroczenie, jest mi najwyraźniej nie po drodze. 
     Życzę ci, abyś – kiedy będziesz łamał czyjeś serce – zrobił to w taki sposób, by zostać mile zapamiętany, a nie jak największy tchórz. Życzę ci też, byś był szczery z osobą, z którą zrywasz – ona nie chce się dowiedzieć o tym, że jesteś żonaty, słysząc twoją kłótnie z żoną w twoim miejscu pracy. 

     Mimo że teraz miałam wszystko czarno na białym, wciąż czułam się jak oderwana od rzeczywistości. To nie ja byłam tą kobietą, która weszła do sklepu i prawie na progu została zatrzymana przez słowa sprzedawcy, który wiedział, kim jestem, i głosem wypełnionym smutkiem poradził mi, bym nie kierowała się do alejek na końcu sklepu. Nie mogłam go posłuchać, musiałam zrobić zakupy, a część produktów, które zapisano mi na kartce, znajdowało się właśnie w tamtej części lokalu. To przez tę listę wylądowałam tam, gdzie Aiden kłócił się z pewną kobietą – wysoka, bardzo atrakcyjną blondynką, która warczała na niego i wyrzucała z siebie słowa niczym pociski z karabinu. Mówiła, że doskonale wie, że on ją zdradza z jakąś dziewuchą, na co ona się nie zgadza. Że powinien zapomnieć o pieniądzach, które od niej dostaje. Że jego teść ma go już po dziurki w nosie. Że całe to małżeństwo to jakaś kpina, ale ona nigdy nie da mi rozwodu, nie skrzywdzi tak swojego syna. Słyszałam to wszystko, a nie potrafiłam przyswoić zasłyszanych słów. Oto to, przed czym ostrzegał mnie nie tak dawno Vincent, stało się prawdą. Spotykałam się z żonatym mężczyzna, mającym do tego dziecko, a nic o tym nie wiedziałam. Boże, jaka byłam głupia.
   Wciąż walcząc ze łzami, odeszłam od komputera i zbliżyłam się do szafy, by wyciągnąć z niej nowe ciuchy do założenia. Sukienka, która założyłam z myślą, że spotkam Aidena i umówię się z nim na pourodzinowa kawę – nie mógł się ze mną spotkać już od dziewięciu dni, teraz chyba wiem dlaczego – opadła na podłogę i tam pozostała, kiedy ja, ubrana w czarne szorty i za duża koszulkę w kolorze sprawnej czerwieni wyszłam z pokoju, by mimo wszystko pomóc przy planowanej kolacji. O mało co nie wpadłam na Vincenta, który stał tuż za drzwiami, gotowy zapukać. 
      Patrzył na mnie badawczo, a ja nie mogłam dłużej ze sobą walczyć. Pierwsze łzy pokonały mur.
     – On naprawdę to zrobił? – zapytał Walijczyk, a jedna z moich dłoni, zaciśniętą w pięść, uderzyła go w okolice serca. Nie zareagował na to. – A to sukinsyn.
     Nie mogłam nad sobą zapanować. Czułam się zdradzona, zraniona, wściekła i smutna, a wyraz temu dawałam, bijąc swojego Najlepszego Przyjaciela w klatkę piersiową. Kolejne łzy wypływały mi z oczu, a ciałem wstrząsnął dreszcz.
    Na korytarzu prowadzącym do mojego pokoju oraz drzwi, za którymi znajdowało się mieszkanie Vina i Chloe, pojawiła się moja mama. Uśmiech zgasł na jej twarzy, kiedy zobaczyła, co wyrabiam. 
     – Co się stało? – zapytała, chcąc się zbliżyć, na co Vincent podniósł rękę. 
     – Proszę nie podchodzić, pani Kingsley. Za to niech pani zaparzy Tanii zielonej herbaty z miętą, paczka jest  szafce na pierwszej półce obok kawy. A ty – złapał jedną z dłoni, która znowu chciała go uderzyć – chodź tutaj.
     Pociągnął mnie za sobą z powrotem do mojego pokoju, zatrzasnął za nami drzwi, po czym przyciągnął mnie do siebie i, nie bacząc na to, że wciąż chciałam go bić, mocno do siebie przytulił.
    – Jestem tu – wyszeptał prosto do mojego ucha. – Jestem tu. Możesz powiedzieć mi wszystko, Tania. Jestem tu dla ciebie.
     Vincent od początku znajomości był kimś, komu mogłam powiedzieć wszystko. Cierpliwie słuchał tego, co mam do powiedzenia, dyskutował ze mną, kiedy pragnęłam wymiany zdań, polemiki, a także pocieszał i rozśmieszał, kiedy akurat byłam nie w humorze. Do tej pory nie musiał mnie zbytnio podnosić na duchu, a dzisiaj, kiedy tak bardzo potrzebowałam wyrzucić z siebie całą krzywdę, którą mi wyrządzono, stał przede mną, przytulał mnie i był dla mnie. Nie potrzebowałam wielkiej zachęty, by mówić.
     Nawet otwarcie się przed Najlepszym Przyjacielem nie odegnało bólu, za to bluzgi na Aidena, które wypływały z ust Vincenta, trochę mnie rozbawiły 
     – Niech no ja tylko dorwę tego gnoja, a przyrzekam, sam go skrzywdzę. Oszukiwać kogoś przez trzy miesiące, co za szuja.
     Głaskał mnie po włosach, oddychał w mój policzek, a jego serce biło tak szybko. Objęłam go mocniej w pasie.
      – Nie musisz być bardzo brutalny – zauważyłam.
      – Nie masz prawa mówić mi, jak mam postąpić z idiotą, który złamał ci serce. Zasłużył na to, by jemu złamać co najmniej rękę.
     – Ale wtedy nie mógłby pracować w sklepie. – Co, jak usłyszałam podczas jego kłótni z małżonką, robił tylko dlatego, że teść go do tego zmusił, nie chcąc wspierać zupełnego nieroba.
    – I bardzo dobrze! – Vin był w iście wojennym nastroju. – Może wtedy żona by się nim zajęła?
      Chciałam coś odpowiedzieć, ale wtedy mama zapukała do drzwi.
    – Tania, Vincent, nie chcę wam przeszkadzać, moi drodzy, ale herbata jest gotowa, no i chłopcy już wrócili, więc można by robić ten obiad.
     Vincent odsunął się ode mnie niechętnie, uśmiechnął lekko, jak to miał w zwyczaju, i poklepał po głowie.
     – Już idziemy, proszę pani.
     Bez pytania o zgodę chwycił mnie za nadgarstek i wyprowadził z pokoju. Po zapukaniu mama szybko wróciła do kuchni, a i tak widziałam po niej, że jest bardzo ciekawa tego, co się stało. Patrzyła na nas uważnie, gdy także weszliśmy do pomieszczenia, by dokończyć szykowanie posiłku.
     – Co takiego się wydarzyło, że tak nagle zamknęliście się w pokoju? – zapytała, patrząc to na Vincenta, to na mnie.
     Wymieniłam spojrzenie z przyjacielem. Kiedy skinął głową, nadal delikatnie się uśmiechając, zaczęłam mówić, tak że i rodzicielka stała się świadoma tego, co mi się przytrafiło.
    – O mój Boże! Tak mi przykro, córeczko. – Przytuliła mnie do siebie. – Wiem, że cię to boli, ale musisz być silna, skarbie.
     Jakbym tego nie wiedziała.
     – Proszę się nie martwić, pani Kingsley – odezwał się Vincent. – Jako pani zięć dam temu pajacowi nauczkę.
     Nie bardzo wiedziałam, co mężczyzna ma przez to na myśli, niemniej sam pomysł przypadł mojej mamie do gustu.
     – Dobrze. Dziękuję, Vincencie. – Westchnęła, po czym spojrzała na mnie. – Dlaczego on nie może być moim przyszłym zięciem, Tania? Dlaczego?
    Przewróciłam oczami, natomiast mój przyjaciel się zaśmiał, po czym powiedział coś, co znowu zwaliło mnie z nóg.
     – O to także niech będzie pani spokojna. Już zacząłem działać w tej kwestii.
     Spojrzałam na niego, napotkałam jego wzrok i zarumieniłam się. Chyba nie zamierzał dzielić się z moją mamą wiadomością o tym, że wyznał mi swoje uczucia. Vincent uśmiechnął się tylko i pozwolił mojej mamie na uściśnięcie sobie ramienia. Zaraz po tym w kuchni zjawiła się moja siostra wraz ze swoją czteroletnią córeczką, a kilka minut po nich mój tata, młodszy brat Rami, szwagier Xavier oraz Nick i Matt, którzy nie szczędzili krytycznych słów na temat przyjęcia, gdzie robili odpowiednio za wodzireja i fotografa. A gdy dołączyła do nas Chloe, mogliśmy zasiąść do obiadu na dachu, co stało się tradycją podobnych obiadów, gdy przyjeżdżała moja rodzina. Tata narzekał na drugiego z moich braci, Christophera zwanego Cristobalem, który wymigał się od przyjazdu jakąś ważną konferencją naukową, mama wypytywała moich przyjaciół o ich plany na urlopy, a ja wymieniałam spojrzenia z Vincentem i zastanawiałam się nad tym, jaki to sposób mężczyzna wymyślił, by zostać zięciem moich rodziców. I złamane serce bolało mnie tak jakoś mniej.
     Na całe szczęście. 
      

1 komentarz:

  1. Wiesz, że uwielbiam Vincenta, więc nie przeszkadza mi, że "Bezmiar szarości" stały się romansem. Tania ma naprawdę szczęście, że go ma. Aż jestem zazdrosna. Aiden nigdy na nią nie zasłużył, co za buc. Niech się odwali.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń