Menu

środa, 8 sierpnia 2018

#08.08.




Każdy zasługuje na szansę...

     Pogoda była taka piękna, a to, że niedawno przez miasto przetoczył się deszcz lśniący w promieniach słońca niczym milion diamentów, jeszcze bardziej poprawiało mi humor. Niestety, tych małych rzeczy, z których mogłam się cieszyć, było o wiele za mało, by trzymać mnie przy pozytywnych myślach. A przynajmniej przegrywały w starciu z tym, który irytował mnie, od kiedy wyszłam z biura na zalany słońcem chodnikiem.
     – Proszę cię, porozmawiajmy! – Jego kroki tuż za mną były zbyt gwałtowną muzyką dla moich uszu. – Proszę, daj mi drugą szansę!

     Kto nigdy nie słyszał zdania „każdy zasługuje na szansę”, niech pierwszy levanto la mano, por favor*! A mówiąc poważniej, zauważyliście, że do tej kombinacji wyrazów dodaje się słowo „drugą”? „Każdy zasługuje na drugą szansę”. Jakby całkowicie pewnym było to, że człowiek nie zdoła wykorzystać pierwszej szansy, jaką otrzyma.
     Ale czy zawsze powinien polegać na tym, iż uzyska drugą szansę? Skąd może wiedzieć, że coś czasem nie jest jego jedyną okazją? Przez życie na Ziemi przechodzimy tylko raz – Jezus i Łazarz to inna sprawa – dlaczego nikt, żaden Stwórca, nie dał nam szansy na przeżycie życia jeszcze raz, kiedy posiadamy doświadczenie i wiemy, jakich błędów już nie popełniać. Jestem pewna, że gdyby niektórzy ludzie mogli żyć jeszcze raz, zmieniliby się na lepsze. A inni dokonaliby jeszcze większego zniszczenia.
     Ale życie jest jedno, a to, co ze sobą przynosi, też powinno wystarczyć w jednej szansie. Jednak człowiek jest zachłanny, chcę więcej, a jeśli się pomyli, chce szansy, by się poprawić lub by udowodnić, że wcale błędu nie popełnił. Możemy nie uzyskać zbyt wielu drugich i kolejnych szans, dlatego skupiajmy się na pierwszych.
     Tego ci życzę – byś wykorzystywał pierwsze szanse, a jak najrzadziej płakał za drugimi, których nie otrzymałeś lub nie otrzymasz.

     Tak niewiele dzieliło mnie od domu, zaledwie kilka kroków i już będzie podjazd, a mimo to nie myślałam o tym, że będę mogła usiąść na dachu i, popijając mrożoną zielona herbatę, coś poczytać. Zamiast tego wciąż starałam się ignorować nawoływania Aidena, który nie ustawał w próbie przekonania mnie, że – komu jak komu – ale jemu należy się ode mnie druga szansa.
     Mając już dość tych krzyków, zatrzymałam się, po lewej stronie mając swój dom, i spojrzałam na mężczyznę, którego widok teraz mnie obrzydzał.
     – Czy teraz możemy pogadać? – zapytał, zbliżając się i naruszając moją przestrzeń osobistą.
     – A o czym chcesz rozmawiać? – Skrzyżowałam przed sobą ramiona i patrzyłam uważnie na sprzedawcę.
     – O nas.
     Wolne żarty. Przed tygodniem całe moje wyobrażenie nas upadło, roztrzaskane przez okrutną prawdę
     – Ale nie ma żadnych nas, Aiden – powtarzam to, co już trzykrotnie mi powiedziałam, kiedy czlapał za mną do domu. – Ty masz żonę i dziecko, a ja nie zamierzam wchodzić w relację z kimś, kto może ranić tylu ludzi.
     Taka prawda. Nigdy nie chciałam być tą trzecią, nigdy nie chciałam być posądzana o rozbicie rodziny, zawsze uważałam, że jeśli spotka mnie taka sytuacja, pozostanę wierna swoim przekonaniom. I to właśnie teraz robiłam.
     – Ale Tania! – Wygląda na to, że Aiden ma jakieś argumenty. – Przecież było tak fajnie, tak zabawnie!
     Jeśli związek na być zabawą, to niech sobie kupi misia. Ja chciałam związku z kimś, kto podchodzi poważnie do instytucji małżeństwa i rodziny, a nie wiecznie się bawi, choć młodszy się nie robi. Wyłożyłam wszystkie te uwagi, ale mężczyzna wciąż mnie nie rozumiał.
      – Nie bądź taka, daj mi drugą szansę!
     Ta, bo zasłużyłeś sobie na to jak mało kto.
     Westchnęłam, gotowa odwrócić się i pościel do domu, kiedy złapał mnie za nadgarstek i ścisnął mocno, co mi się nie spodobało.
     – Puść mnie – wysyczałam, ale Aiden nie posłuchał. To dlatego na spotkanie z jego twarzą wyszła czyjaś pięść.
     Sprzedawca upadł na kostkę, a ja spojrzałam zaskoczona na Vincenta, który stał obok mnie ze złośliwym uśmiechem na ustach i prostował palce dłoni.
     – Kiedy kobieta nie wyraża na coś zgody, to jej „nie” znaczy „nie” – oznajmił i pochylił się nad zakrwawionym z lekka Aidenem.
      – Kim ty jesteś? – zapytał sprzedawca, ocierając krew z wargi.
     Vincent uśmiechnął się i pomachał mu przed twarzą dłonią, jakby właśnie się witał.
     – Oficjalnie współlokatorem Tanii i jej najlepszym przyjacielem. Nieoficjalnie kimś, kto będzie dla niej o wiele lepszy niż ty. – Jego oczy stały się bardziej burzowe. – A teraz, kiedy na dobre zmarnowałeś swoją szansę, znikaj. Wynoś się stąd i nigdy nie wracaj.
     Aiden spojrzał na mnie, a kiedy nie zareagowałam, podniósł się jakoś i zawrócił, by odejść ta samą drogą. Patrzyliśmy za nim przez chwilę, po czym Vin spojrzał na mnie.
     – Nie musiałeś urządzać tu takiej dramy – zauważyłam.
      – Drama to tu była, zanim przyszedłem. Aż na dachu było słychać nawoływanie tego dupka. – Przyjaciel chwycił mnie za rękę i delikatnie uniósł do góry, sprawdzając, czy nic na niej nie mam, czy żaden siniak nie zaczął na niej kiełkować. – Nic ci nie zrobił?
     Pokręciłam przecząco głową, po czym zbliżyłam się o krok i objęłam Vincenta w pasie, głowę zaś położyłam na jego klatce.
      – Tania, co się dzieje? – zapytał, niepewnie odwzajemniając uścisk.
      – Nic, dziękuję za to, że jesteś, choć cię wykorzystuję.
     Tak właśnie odbierałam to, co się teraz działo. Ja miałam problemy, ale to Vin robił wszystko, by je rozwiązać i bym była szczęśliwa. Bez jego obecności chyba bym się załamała, a tak trzymałam się w miarę, wsparta o jego ciało.
     – Nie wykorzystujesz – zaoponował wprost do mojego ucha. – To ja chcę, byś mnie wykorzystywała, jeśli tylko dzięki temu będziesz mniej nieszczęśliwa.
     – Na razie ci się to udaje.
     – I dobrze. – Miękki pocałunek złożony na czole wywołał u mnie rumieńce. – A teraz chodźmy do domu, mam dla ciebie smaczną niespodziankę.
     Pozwoliłam poprowadzić się do budynku. W kuchni czekała na mnie niesamowicie dobra zupa-krem z kukurydzy, a na deser pucharek ulubionych lodów. Zgodnie ze swoim planem zasiadłam na huśtawce na dachu i czytałam, a Vincent, bez którego nie byłoby to możliwe, siedział tuż obok, robiąc dokładnie to samo.
     Jeśli w ten sposób – poprawiając mi nastrój drobiazgami i spędzaniem wspólnie czasu – chciał stać się zięciem moich rodziców, jak to opisał podczas ich pobytu u nas, to musiałam przyznać, że jest na dobrej drodze.
     Ale ta była jeszcze daleko od celu.

_______________________________________
*levanto la mano – z hisz. Podnieś rękę, proszę

1 komentarz:

  1. Matko, Aiden to dupek. "Daj mi drugą szansę", "nie bądź taka", "Było tak zabawnie". Co za roszczeniowy dupek. Aż sama mam ochotę mu nakopać za to, co zrobił Tanii.
    Kocham Twojego Vincenta coraz bardziej. I wiesz, tak widzę Razanno, kiedy już pozbędziemy się czynnika "wszystkie kobiety dookoła albo uciekają na mój widok albo próbują mnie zabić". Uroczy^^ Tania, bierz go za męża!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń