Wiedziała
to, od kiedy podjęła taką decyzję, że z wielu stron padać będą
pytania, że pojawią się oszczerstwa, niedowierzanie, może nawet i
śmiech kogoś, kto uzna ją za pomyloną. Jednak tak bardzo o to nie
dbała. Kto bowiem decydował o jej ciele, jak nie ona? I gdzie byli
ci ludzie, kiedy wcześniej wyrządzała sobie większą krzywdę?
Nie powinni jej oceniać, tak mało o niej wiedząc.
–
Co to
jest?! –
padło jako pierwsze, kiedy zdruzgotany ojciec zobaczył jej
nadgarstek. –
Ale to tak na całe życie?
Trudno było powiedzieć mu, że
nie, skoro ani myślała zbierać na zabieg laserem. Mogła
jedynie patrzeć, jak jego twarz robi się czerwona, a matka bliska
jest omdlenia. Choć przecież powinni się tego spodziewać, bo w
przeciwieństwie do innych członków rodziny oni zostali na czas
poinformowani o jej zamiarach, nawet zobaczyli wzór i wskazała
miejsce, gdzie się on pojawi. Ta reakcja był po prostu
przesadzona.
Inne były bardziej uzasadnione, kiedy z
nadejściem lata zapanowały dni krótkich rękawków, a na ulicy co
chwila natykała się na jakąś znajomą twarz.
–
Ładna
muszla –
słyszała
za często, na co tylko się uśmiechała. Wiedziała,
że to pierwsze wrażenie wielu, nawet tatuator jej tak powiedział.
Wyprowadziła go z błędu, ale nawet nie zwrócił na to zbyt
wielkiej uwagi, tylko wykonał swoją pracę z dbałością i bez
kolejnych pytań.
–
Co
to za dziwny ślimak? –
pytali
co niektórzy, nawet nie próbując dobrze się przyjrzeć. Zbywała
ich milczeniem lub machnięciem dłonią. Co jej bowiem przyszło po
takiej stracie czasu? Nic.
Bo po co miała bawić się w
tłumaczenie? Szybciej przychodziło zrobienie groźnej miny i
pozwolenie, by zaskoczeni jej zachowaniem rozmówcy kuśtykali w
swoją stronę lub wracali do swojego życia, które było zbyt
nudne, by o nim rozmawiać. Zauważyła
jedynie, że obrazy na ciałach innych nie są tak często
komentowane jak jej. Jakby ludzie naprawdę nie potrafili uwierzyć,
że zdecydowała się na coś takiego i w dodatku umieszczając na
ręce coś, co jest dla nich zupełnie niezrozumiałe.
Powinna
wiedzieć, że najbliższa rodzinna impreza, na jakiej się pojawi,
będzie idealną okazją dla wielu krewnych, by zapytać, co też
najlepszego ze sobą zrobiła. Jakby, do jasnej cholery, była
pierwsza. I też jej nowy wygląd musiał stać się tematem numer
jeden, jakby akurat teraz nikt nie planował się żenić, wychodzić
za mąż czy też akurat nie wpadł i nie ma co czekać na kolejne
narodziny.
– Naprawdę
myślisz, że z czymś takim znajdziesz pracę? –
zapytała
jedna z ciotek i pokręciła głową, dając tym samym wyraz swojej
dezaprobaty. Przy
okazji zahaczyła łokciem o półmisek z sałatką brokułową,
przez co słonecznik, którym była udekorowana, znalazł się na
białym obrusie. –
Przecież
tyle się mówi, że to wygląda jak z kryminału.
Nie
miała sił tłumaczyć jej, że w więzieniu to się raczej róże
tatuuje, nie symbol, który ma ona, poza tym powinna się najlepiej
zamknąć, kiedy jej własna pociecha ma o wiele większy malunek na
skórze i jej wywodów żadnych nie czyniono.
–
Ale ja mam pracę –
zauważyła zamiast
tego kobieta
–
i ani myślę z niej rezygnować. Tak jak mój szef nie zamierza
rezygnować ze mnie.
Takie wyjaśnienie nie zdołało podziałać
na kogoś, kto miał już wyrobioną opinię i zajął stanowisko, by
trwać przy nim po kres swych dni.
–
A da się to usunąć? –
padło pytanie z innej strony stołu.
–
A da się stąd wyjść? –
zapytała kobieta. –
Jeśli tak, to bardzo przepraszam, ale chyba już sobie pójdę. Do
widzenia.
Jedyną osobą, która spróbowała ją powstrzymać,
był jej chrzestny ojciec, ale niewiele mógł zdziałać, kiedy
kobieta już sobie swoje postanowiła. Skoro wyraźnie nie była mile
widziana podczas spotkania tylko dlatego, że zadecydowała o swoim
ciele, to nie uważała, by warto było marnować swój czas i
energię na kogoś, kto chce ją jedynie krytykować, a nie wspierać.
Nie chodziło nawet o to, by zaakceptowali, ale choćby tolerowali
to, co zrobiła. Bo w gruncie rzeczy nie mieli nic do gadania, a mimo
to ona i tak się ich zdaniem przejęła.
Dlatego zmieniła
nastawienie. Bardzo podobało jej się, iż ozdobiła przedramię w
ten sposób, czuła dzięki temu jeszcze lepszą więź nie tyle ze
swoim idolem, co ze światem, jaki wykreował i w którym czuła się
najlepiej ze wszystkich światów, jakie do tej pory poznała, choć
też ją przerażał.
Nie
zamierzała jednak nikomu wyjaśniać, skąd taki pomysł, bo jeśli
słuchający ma szybko stracić zainteresowanie, to nie warto się
produkować.
W
końcu muszla to muszla, prawda?
Ale
kiedyś i to powinno ulec zmianie.
Na przykład przed regałem
z powieściami, skąd Barcelona patrzyła ze starych zdjęć na
potencjalnych klientów,
a nazwisko autora zapewniało podróż do mroku i dreszczy, gdy
ostatnia kandyzowana skórka pomarańczy została zmiażdżona i
zniknęła w przewodzie pokarmowym. To
miejsce, ta chwila była wręcz wymarzona, by spotkać kogoś tak
samo skrzywionego jak ona.
Bo też ta księgarnia, jedna z wielu w mieście, miała najlepsze
zaopatrzenie, jeśli chodzi o literaturę jej ulubionego autora.
Kilkanaście pozycji każdego z ośmiu tytułów sprawiało, że pod
jednym nazwiskiem znalazł się cały regał. To było coś
wspaniałego, iż poza Stephenem Kingiem, J.K. Rowling ktoś jeszcze
został tak dostrzeżony.
Choć
sama
chwila
nie miała w sobie właściwie nic magicznego, po prostu dziewczyna
wyciągała rękę – akurat tę z tuszem pod skórą – by dotknąć
grzbietu powieści, którą pozostawiła w rodzinnym domu, zamiast
zabrać ze sobą na wycieczkę przez miasto.
–
Ładne
schody.
Początkowo
myślała, że się przesłyszała. Komu bowiem przyszłoby do głowy
przyjrzeć się tatuażowi aż tak, by odkryć, że wcale nie
przedstawia muszli?
Odwróciła
się w stronę tego, który to powiedział. Mężczyzna
był od niej wyższy, miał szczupłą twarz, krótkie włosy
upodabniające go do wojskowego poborowego. Odpowiedział na jej ruch
spojrzeniem
powagi i cieniem rozbawienia kryjącym się w kąciku ust. Nie
wyglądał na kogoś, kto zabłądził i znalazł się w księgarni
przypadkiem. Bo przywoływanie przez książki, nieważne jakie,
nigdy nie mogło być jedynie dziełem przypadku.
–
Dziękuję. –
Bo o kulturze się nie zapominało. Nie
powiedziała nic więcej, by nie dać po sobie poznać, że
zaskoczyło ją, iż ktoś zgodnie z prawdą rozczytał jej
tatuaż.
–
To Sagrada Familia, jej
schody z lotu ptaka, znaczy
się widziane od góry,
prawda?
Skinęła głową. Posiadał
tę wiedzę, co oznaczało, że wiedział też więcej, a co za tym
szło – może spotkała kogoś, kto nie poczyta sobie jej
uzależnienia za coś, co może ją skrzywdzić lub uczynić
dziwakiem wśród większej liczby ludzi.
–
Tak.
–
Wiedziałem. –
Uśmiechnął
się przyjaźnie, wcześniejsza powaga zniknęła bez śladu. –
Też
lubię ten symbol. A z powieści to tę –
dodał i wyciągnął dłoń w stronę czwartego tomu, który
wyróżniał się wśród rodzeństwa.
–
Może i gruba,
ale przy tym cholernie dobra,
no i zadurzyłem się w Alicji. Czy to dziwne?
Patrzył,
jakby wiedział, że ona go zrozumie.
I
tak w istocie było.
–
Nie, w ogóle. Ja bardzo lubię postać Vargasa, to świetny detektyw
–
wyraziła
swoją opinię, bo w końcu znalazł się ktoś, kto chciał ją
usłyszeć. .
–
Ja też. Tylko…
–
Cii!
–
Poza
okrzykiem z głębi trzewi chwyciła nieznajomego za nadgarstek. Była
to bardzo duża poufałość jak na trzy minuty rozmowy, ale nie
dbała o to, bowiem musiała powstrzymać mężczyznę przed
wypowiedzeniem słów, które nie powinny paść, by nie zniszczyć
tego momentu poznania niczym z marzeń. –
Proszę, nie. Nie mów tego. Po tylu latach strona pięćset
siedemdziesiąt jeden wciąż jest najbardziej znienawidzoną przeze
mnie z całej tetralogii.
Teraz to on skinął głową.
–
Rozumiem. A ulubiona z nich?
Ponoć
matki nie mają ulubionego dziecka, a czytelnik nie powinien mieć
ulubionej książki, jednak ona miała tę, która znalazła ją
jesiennego dnia i całkowicie odmieniła jej życie.
–
„Gra anioła”.
Mężczyzna
zaśmiał się, czym zwrócił uwagę przechodzącej obok kobiety w
obcisłych legginsach, która posłała mu nieprzychylne spojrzenie.
Pewnie pomyślała,
że ten śmieje
się z jej wyglądu, ale skoro podejrzewała coś podobnego, raczej
nie powinna wciskać dość grubych ud w takie ubranie.
Nie
zauważył tego spojrzenia, bo skupił się na rozmowie i
na tej dziewczynie, która patrzyła z wdzięcznością, jakby coś
dzięki niemu uzyskała, a on przecież jedynie zamienił z nią
kilka zdań. Choć musiał przyznać, że to była naprawdę
niespodziewana, acz interesująca konwersacja.
–
Czyżby Martin zawrócił ci w głowie? –
zapytał
z szelmowskim uśmiechem, podejrzewając, jaka odpowiedź może za
sekundę paść.
Dziewczyna
wzruszyła
ramionami i
dotknęła palcami swojego tatuażu.
–
Może. Tak w ogóle to jestem Roslein, miło poznać.
Wyciągnęła
dłoń w jego stronę, spojrzał na nią, zaśmiał się, po czym
uścisnął.
–
Pewnie to trochę dziwne, może nawet przerażające, ale… –
Zawiesił
głos, by nadać dramaturgii tej chwili, jakby mało tu było magii.
–
Cześć, jestem David. –
W jego oczach coś zajaśniało. –
Ciebie też miło poznać.
Przez
chwilę patrzyli
sobie głęboko w oczy, jakby właśnie składali sobie przysięgę –
zostaliśmy
połączeni przez tajemnicę, do której poznania wstęp mają
nieliczni, więc musimy to chronić przed tymi, którzy tego nie
zrozumieją.
„Książki mają duszę tych, którzy je piszą, którzy je czytają i którzy o nich marzą„
–
jak głosił ich Mistrz. Teraz mogli dodać coś więcej: „książka
znajduje tych, dla których jest darem, i czyni z nich bratnie dusze.
Na dobre i na złe”.
I
choć można by sądzić, że takie przypadkowe spotkanie będzie
zaczątkiem kolejnych przypadkowych spotkań, jednak przypadek ma to
do siebie, że zdarza się jedynie raz. Kolejne podobne zdarzenia to
już wina przeznaczenia. A to zdawało się połączyć tych dwoje na
trochę dłużej, niż oboje się tego spodziewali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz