Widziałam tęczę.
Było już późno, kiedy wracałam z przechadzki na drugi koniec miasta, w którym przyszło mi żyć po ucieczce z domu z wieżyczką. To nie było to moje rodzinne miasto, wciąż wydawało mi się, że jestem tu kimś obcym, a jednocześnie czułam się w nim dobrze, mogąc zanurzyć się w anonimowości i poznawać je kawałek po kawałku, zazwyczaj na własną rękę. To pozwalało mi także uporządkować myśli, nabrać powietrza na kolejne dni i zrobić coś dobrego dla swojego dobra. Było późno, niebo - jak to wieczorami bywało podczas białych nocy – zabarwiło się w odcienie różu i błękitu, przecinające się pasy tworzyły impresyjny obraz nad moją głową i przed moimi oczami. Właśnie za tło mając takie malowidło, pojawiła się tęcza – zaokrąglone linie siedmiu kolorów, które raczyły zjawić się po deszczu i tym wspomnieniu burzy, która zatrzęsła okolicą chwilę po zejściu słońca z zenitu, przed którą ja schowałam się w nieznanej wcześniej kawiarni.
Niesamowity widok nakazał mi się zatrzymać na środku pustego chodnika i zrobić zdjęcie, które nie mogło oddać piękna zjawiska, ale mogło posłużyć za wzór dla obrazu, do którego przysiadłam zaraz po powrocie do domu.
Przyjaciel, z którym widziałam się tego dnia po raz pierwszy, bo wcześniej pracował, był zaskoczony tym, jak szybko zasiadłam przed sztalugę i zaczęłam wyciskać farbę prosto na płótno.
– Nie zjesz nawet kolacji?
Wiedziałam, że się natrudził, przygotowując coś, nad czym bym nie wybrzydzała. Byłam mu wdzięczna za wszystko, co dla mnie robił, nie miałam serca mu odmówić.
– Zjem, tylko czy mógłbyś dołączyć do mnie w salonie? – Że też akurat tam urządziłam sobie pracownię. – Nie chcę, by zwiała mi wena.
– Zjem, tylko czy mógłbyś dołączyć do mnie w salonie? – Że też akurat tam urządziłam sobie pracownię. – Nie chcę, by zwiała mi wena.
Mężczyzna roześmiał się na tę prośbę, ale że mnie rozumiał, o nic nie pytał. lecz przyszedł z talerzami pełnymi gulaszu z tofu, po czym wrócił po szklanki z lemoniadą. Na chwilę przerwałam dobieranie odpowiedniego pędzla dla obrazu, nakryłam do stołu, po czym prawie rzuciłam się na posiłek, konsumując go za pomocą łyżki trzymanej w lewej dłoni, podczas gdy prawa kreśliła ołówkiem na części płótna podwaliny pod arcydzieło.
– Co to będzie tym razem? – zapytał przyjaciel, a ja z przyjemnością rozgryzłam zbyt duży kawałek czerwonej papryki.
– Co to będzie tym razem? – zapytał przyjaciel, a ja z przyjemnością rozgryzłam zbyt duży kawałek czerwonej papryki.
– Niespodzianka – odpowiedziałam krótko i rozprawiłam się z resztą kolacji, która choć przepyszna, nie mogła odciągnąć mnie od natchnienia. – Dziękuję bardzo za posiłek – dodałam, kiedy rozprawiłam się w pośpiechu z ostatnią łyżką. Bardzo możliwe, że odkupię to zgagą lub inną dolegliwością, ale nie byłam w stanie teraz przestać.
– Proszę. A herbatę chcesz?
Mogłam jedynie skinąć głową, przygryzając język i biorąc się za pierwsze pociągnięcia pędzlem.
Pracowałam niestrudzenie przez około dwie godziny, kiedy to dzień już bliżej był końca, a nowa data chciała pojawić się w kalendarzu. Dla mnie zaczął się nerwowy czas, bo chciałam skończyć, nim zegar w salonie wybije północ. To dlatego kiedy zdecydowałam się wreszcie wypić przyniesioną mi herbatę, była ona chłodna, ale i tak smakowała pysznie, bo została przyrządzona przez tak ważną dla mnie osobę.
Było po jedenastej wieczorem, dom stawał się coraz bardziej cichy, kiedy ja wykonałam ostatnie pociągnięcie i z olbrzymim uśmiechem mogłam przyjrzeć się swojemu dzieło. Niebo wyglądało znacznie inaczej niż na zdjęciu poglądowym, jaki zrobiłam, ale dla mnie prezentowało się pięknie. Miałam nadzieję, że przyjaciel też ja tak odbierze.
Nie umiałam go początkowo zlokalizować – myślałam, że natknę się na niego siedzącego w kuchni, bo często tam siedział, kiedy chciał nadrobić prasę czy porozmawiać z kimś przez telefon – ale w końcu zawędrowałam na piętro przed drzwi jego sypialni, spod których dostrzec mogłam poświatę lampy. Zastukałam do drzwi palcem usmarowanym brzoskwiniowym odcieniem różu.
Pracowałam niestrudzenie przez około dwie godziny, kiedy to dzień już bliżej był końca, a nowa data chciała pojawić się w kalendarzu. Dla mnie zaczął się nerwowy czas, bo chciałam skończyć, nim zegar w salonie wybije północ. To dlatego kiedy zdecydowałam się wreszcie wypić przyniesioną mi herbatę, była ona chłodna, ale i tak smakowała pysznie, bo została przyrządzona przez tak ważną dla mnie osobę.
Było po jedenastej wieczorem, dom stawał się coraz bardziej cichy, kiedy ja wykonałam ostatnie pociągnięcie i z olbrzymim uśmiechem mogłam przyjrzeć się swojemu dzieło. Niebo wyglądało znacznie inaczej niż na zdjęciu poglądowym, jaki zrobiłam, ale dla mnie prezentowało się pięknie. Miałam nadzieję, że przyjaciel też ja tak odbierze.
Nie umiałam go początkowo zlokalizować – myślałam, że natknę się na niego siedzącego w kuchni, bo często tam siedział, kiedy chciał nadrobić prasę czy porozmawiać z kimś przez telefon – ale w końcu zawędrowałam na piętro przed drzwi jego sypialni, spod których dostrzec mogłam poświatę lampy. Zastukałam do drzwi palcem usmarowanym brzoskwiniowym odcieniem różu.
– Proszę.
Chciałam otworzyć, ale przyjaciel był szybszy. Nim zdążyłam położyć dłoń na klamce i ją nacisnąć, on już stał przede mną, a wyraz jego twarzy świadczył o tym, że jest odrobinę zaniepokojony moim pojawieniem się tutaj.
– O co chodzi, Annie? Coś się stało?
– O co chodzi, Annie? Coś się stało?
Uśmiechnęłam się do niego, chcąc dać mu do zrozumienia, że nie ma powodu do obaw, wszystko jest bowiem w jak najlepszym porządku.
– Skończyłam malować – oznajmiłam. – Chciałam, byś zobaczył obraz i powiedział mi, co o nim myślisz. – Sądząc po tym, że miał już na sobie piżamę, a jego włosy były wilgotne, raczej szykował się już do snu niż do wykonywania innych czynności, musiałam wziąć to pod uwagę. – O ile chcesz, oczywiście.
– Skończyłam malować – oznajmiłam. – Chciałam, byś zobaczył obraz i powiedział mi, co o nim myślisz. – Sądząc po tym, że miał już na sobie piżamę, a jego włosy były wilgotne, raczej szykował się już do snu niż do wykonywania innych czynności, musiałam wziąć to pod uwagę. – O ile chcesz, oczywiście.
Także się uśmiechnął.
– No jasne, że chcę.
– No jasne, że chcę.
– W takim razie idź do salonu, ja zaraz dołączę.
Kiedy rozbrzmiewały jego kroki kogoś, kto zbiega właśnie po schodach, ja udałam się na szybko do swojego pokoju, by zza łóżka wyciągnąć torebkę wypełnioną ulubionymi słodyczami przyjaciela.
Kiedy pojawiłam się ponownie w pokoju, mogłam zobaczyć, jak przygląda się schnącemu płótnu z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zawsze tak wyglądał, kiedy prezentowałam mu swoje dzieła: niby uważnie lustrujący niczym surowy nauczyciel, a jednocześnie jak ktoś, kto nie jest do końca pewien, co ogląda. Dziwiłam się, że w ogóle nie ma nic przeciwko mojej pasji – jako jedyny wierzył, że zdołam wyżyć z malarstwa – i do tego tak mocno mi kibicuje. Był obok, by podpatrywać postępy, pytać o technikę i dostarczać dawkę cukierków, które uwielbiałam, a które pragnęły zniszczyć mi zęby. Nie doceniałam tego, dopóki nie zaczęłam żyć w koszmarze, z którego mnie wyciągnął. Teraz pragnęłam mu się za wszystko odwdzięczyć.
Kiedy pojawiłam się ponownie w pokoju, mogłam zobaczyć, jak przygląda się schnącemu płótnu z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zawsze tak wyglądał, kiedy prezentowałam mu swoje dzieła: niby uważnie lustrujący niczym surowy nauczyciel, a jednocześnie jak ktoś, kto nie jest do końca pewien, co ogląda. Dziwiłam się, że w ogóle nie ma nic przeciwko mojej pasji – jako jedyny wierzył, że zdołam wyżyć z malarstwa – i do tego tak mocno mi kibicuje. Był obok, by podpatrywać postępy, pytać o technikę i dostarczać dawkę cukierków, które uwielbiałam, a które pragnęły zniszczyć mi zęby. Nie doceniałam tego, dopóki nie zaczęłam żyć w koszmarze, z którego mnie wyciągnął. Teraz pragnęłam mu się za wszystko odwdzięczyć.
– Podoba ci się? – zapytałam, przystając przy jego boku.
– Jest... – Błądził wzrokiem po powierzchni obrazu, a z jego ust nie chciało wydostać się żadne słowo. Chyba naprawdę je polubił. – Jest piękne.
– To dla ciebie. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Przeniósł wzrok na mnie, ale zamist mojej twarzy zobaczył uniesioną torebkę ze słodyczami, na której widok się zaśmiał.
– A już myślałem, że o mnie zapomniałaś.
– A już myślałem, że o mnie zapomniałaś.
– Jakże bym mogła? To niemożliwe. A, żeby nie było niedomówień – dla ciebie są i słodycze, i ten obraz.
– Dlaczego?
– Bo tęcza zwiastuje, iż znowu wyjdzie słońce. Ty jesteś moją tęczą, która zjawiła się po ustaniu największej burzy i dała mi nadzieję na to, że w moim życiu znowu wszystko się ułoży.
– Bo tęcza zwiastuje, iż znowu wyjdzie słońce. Ty jesteś moją tęczą, która zjawiła się po ustaniu największej burzy i dała mi nadzieję na to, że w moim życiu znowu wszystko się ułoży.
Moje słowa musiały go poruszyć, bo oto znalazłam się w jego ramionach, a on przytulał mnie do siebie mocno, chowając twarz w moich włosach.
– Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy.
– Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy.
– Proszę, to nic takiego.
– Pierwszy obraz bez cienia domu z wieżyczką to nie może być "nic wielkiego".
Nie zrozumiałam od razu, o czym mówi, musiałam przyjrzeć się własnemu malowidłu, by odkryć, że ja – jego autorka – w żadnym miejscu nie umieściłam swojego demona. Nigdzie nie było czerni – naprawdę jej nie użyłam – najciemniejszą barwą był brąz, który stanowił część drzew na obrazie. Przeważały kolory tęczy i odcienie nieba, które widziałam tego wieczora.
Aż zaparło mi dech. Czyżbym właśnie wykonała największy krok na drodze ku normalności?
Spojrzałam na przyjaciela, a ten uśmiechnął się do mnie promienie.
– Dziękuję – powiedział. – To najwspanialszy prezent urodzinowy, jaki mogłem sobie wymarzyć.
Spojrzałam na przyjaciela, a ten uśmiechnął się do mnie promienie.
– Dziękuję – powiedział. – To najwspanialszy prezent urodzinowy, jaki mogłem sobie wymarzyć.
Odwzajemniłam uśmiech i pozwoliłam przytulić się raz jeszcze. Nim odeszliśmy spod sztalugi, zegar zaczął wybijać połnoc. Zdążyłam ze swoim podarunkiem i zakończeniem kolejnego etapu w drodze do wyzdrowienia. Od tamtego wieczoru bowiem przestałam malować lub rysować dom z wieżyczką.
I choć pamięć o nim nie mogła ulecieć, tak samo jak blizny pozostały na moim ciele, ja odrodziłam się, mając obok siebie tęczę, która doprowadziła mnie znowu do słońca.
I choć pamięć o nim nie mogła ulecieć, tak samo jak blizny pozostały na moim ciele, ja odrodziłam się, mając obok siebie tęczę, która doprowadziła mnie znowu do słońca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz