Menu

niedziela, 21 listopada 2021

Gwenchana

     Na WMC tekst należy do serii „Mal — Słowa”, jednak poniższy tekst stanowi część cyklu pisanego na wyzwania grupy Write and Read. Jako że może być niewiadomą, co miało miejsce, odsyłam TUTAJ (na dole strony), gdzie można znaleźć pozostałe teksty o Mar i jej kolegach. 


괜찮아

    Wiedziałam, że moja zgoda sprawi przyjemność redaktorowi naczelnemu, który będzie mógł na łamach gazety pokazać nowość i tym samym dotrzeć do kolejnej grupy odbiorców. Zakładając, że uda mi się to osiągnąć, oczywiście.

    Nie wątpię w to, że za twoją sprawą także i młodzi będą do nas zaglądać. Oczywiście zadbamy o dobry marketing, kiedy będziemy mieli już nazwę i logo albo tło dla twojego kącika, ale już wiem, że to będzie sukces!
    Nie umiałam podzielić jego entuzjazmu, dlatego skryłam się za kolejnym potężnym łykiem piwa. Kątem oka zauważyłam, że nie uszło to uwadze Theo, ale nie dbałam w tej chwili o jego uczucia — zamierzałam się upić i być może gadać tak nieskładnie, jak robili to koledzy Gavina siedzący obok niego.
    Dziękuję za tę szansę — rzuciłam tylko, na co szef się roześmiał.
    Nie masz mi za co dziękować, Mar, to raczej ja powinien się cieszyć, że wśród swoich ludzi mam kogoś takiego jak ty — studnię niekończącej się kreatywności i elokwencji!
    Wszelkie komplementy, choć są słowami, nic dla mnie nie znaczą, dlatego jedynie skinęłam mężczyźnie głową na znak, że go usłyszałam.
    Dziękuję — powtórzyłam. — Liczę także na dobrą współpracę z zespołem, jaki zostanie dla tego projektu utworzony.
    Sama na pewnością nie będę się tym zajmować.
    — Oczywiście, oczywiście. Theo będzie ci służył radą, grafika też ci damy. Będziesz chciała asystenta?
    — Mógłbym przydzielić ci jednego z praktykantów — wtrącił się Theo. — Takiego, który radzi sobie w lifestyle’owych tematach.

    To on mnie w to wkręcił, więc jasnym wydawało mi się wykorzystać go tak, by to mnie było dobrze.

    — Tylko musi to być osoba, która jest odporna na uwagi, nie nadużywa epitetów i lania wody, inaczej wywalę po pierwszym tekście — zastrzegłam.
    — Zrozumiałem.

    — To ustalone! — Redaktor klasnął w ręce. — W przyszłym tygodniu omówimy szczegóły, ale już się nie mogę doczekać!

    Jego radość także nie była zaraźliwa, uśmiechnęłam się jednak i podziękowałam jeszcze raz. Po trzech latach pracy miałam być głównodowodzącym przedsięwzięcia, chciałam to wykorzystać najlepiej, jak umiałam.

    Odprowadziliśmy mężczyznę wzrokiem, kiedy zmierzył do innego stolika, by porozmawiać z kolejnymi pracownikami, a ja łypnęłam spode łba na Theo. Teraz to on brał łyk piwa, a we mnie wzbierał gniew, który jednak uciekł uwadze Gavina, który uznając, że już może się odezwać, nachylił się w moją stronę.

    — Wiesz, Mar — zaczął — nie powiedziałbym, że zgodzisz się na coś podobnego nawet pod groźbą.

    Uniosłam brew.

    — Dlaczego tak myślisz?

    — W ogóle mam z tobą problem — ciągnął dalej, jakby nie usłyszał mojego pytania. — Jesteś takim chodzącym dysonansem poznawczym. Nie zwróciłbym na to uwagi, bo jakoś zbytnio nie interesuje mnie to, jacy dziennikarze kiedy i w jakich okolicznościach pojawiają się w firmie, ale Theo był tobą zaintrygowany.

    Nie dałam po sobie poznać, ze w jakikolwiek sposób mnie to interesuje, Gavin zaś, czując, że może się rozgadać, bo ja nie każę mu nagle się zamknąć, odetchnął tylko po to, by na nowo rzucić się w monolog.

    — Kiedy trafiłaś do nas na praktykę tuż przed końcem studiów, był niemalże pewien, że nie dasz sobie rady z wieloma tematami, a to dlatego, że masz ciemne włosy, ubierasz się też raczej w chłodne i mroczne barwy, jak więc możesz pisać o słodkich pieskach i piknikach w parku? A tu się okazało, że świetnie sobie radzisz i za pomocą słowa skutecznie budzisz ciekawość u czytelników. Gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy, byłem pewien, że jesteś fanką mocnego rocka i co tydzień wychodzisz na koncerty, a się okazało, że po pracy zachodzisz do antykwariatów, a twoim dzwonkiem przy jest połączeniach jet jakiś klasyczny utwór.

    Gymnopedie numer jeden Erika Satie — rzuciłam, wcinając się na chwilę. Gavin mnie zignorował.

    — Teraz tak samo. Myślałem, że odmówisz, że poczujesz się zmuszona, a ty to bierzesz na klatę. Podziwiam cię, Mar — rzucił szczerze, po czym się zaśmiał. — Ha, ha, chyba już jestem pijany.

    Trudno było mi to stwierdzić po tym, jak rozważnie, składnie i wyraźnie się wypowiedział, ale kiedy jego głowa zaczęła coraz bardziej zbaczać ku blatowi stołu, pojęłam, iż naprawdę alkohol przejmuje władzę nad tym mężczyzną.

    Na całe szczęście Gavin nie wpadł w żadne naczynie z jedzeniem, nie zahaczył również czupryną o swój kufel, a opadł w wolną przestrzeń, co jedynie mogło skończyć się sporym siniakiem na jego czole.

    Patrzyłam na informatyka przez chwilę, starając się zorientować, czy może nagle mężczyzna nie powróci do swojego poprzedniego stanu, ale ciche pochrapywanie, które dotarło do mnie z jego strony, kazało mi stwierdzić, że nic na razie nie ulegnie zmianie, tak pozostanie, póki nikt nie nakaże mu inaczej.

    Westchnęłam cicho i chciałam przechylić własny kufel, kiedy dłoń Theo objęła mój nadgarstek i powstrzymała mnie przed wykonaniem tej czynności. Spojrzałam na niego, a on uśmiechnął się kącikiem ust.

    Nie za dużo już wypiłaś?
    Mnie pytasz, kiedy twój przyjaciel tak wygląda? — zapytałam w odpowiedzi, wskazując na śpiącego Gavina. — To raczej o niego powinieneś się w tej chwili zatroszczyć, ja trzymam się jeszcze mocno.

    Naprawdę nie wypiłam tyle, bym miała się upić, choć taki plan powstał, ale czułam, że nie wleję w siebie zbyt dużo piwa, jak też nie przerzucę się na nic mocniejszego. Przez większość część dnia nic nie jadłam, a to, co skonsumowałam do tej pory, nie wypełniło odpowiednio żołądka. Gdyby nie podszedł do nas redaktor ani Gavin się tak rozgadał, pewnie zamówiłabym dla siebie samej panierowanego kurczaka, tak nie miałam pewności, czy mogę to zrobić, kiedy sunbae zdawał się chcieć czegoś innego.

    — Nie chcesz nic zjeść?

    Nie wydawało mi się, by Theo potrafił czytać w myślach — zwłaszcza w moich — jednak dość trafnie udało mu się odczytać moją minę.

    — Zaraz coś ci przyniosę.

    Szarpnęłam delikatnie ręką, by się uwolnić, przed czym nikt mnie nie powstrzymał.

    — Sama mogę sobie coś zamówić, za pomoc dziękuję.

    — Jesteś zła?

    Och, absolutnie nie miałam pojęcia, z czego mógł to wywnioskować. Spojrzałam na niego i napotkałam jego oczy i ten wzrok, który czasami miażdżył swoją intensywnością tak, że człowiek czuł się nagle mały i zupełnie bezużyteczny.

    — Nie, raczej mocno zaskoczona i to w negatywnym znaczeniu — odpowiedziałam i chwyciłam za kufel, by opróżnić go do końca. Szkło zadzwoniło lekko, spotykając się z blatem stolika. — Wolałabym dowiedzieć się o tym bardziej oficjalną drogą i po wcześniejszych sygnałach, a nie nagle i nie mieć większych szans, by o tym pomyśleć.

    Mentor przyglądał mi się uważnie, ale nic nie mówił, dlatego porzuciłam miejsce.

    — Przepraszam, ale idę po jedzenie do dziewczyn, pewnie niczego ne ruszyły. — Niektóre dziennikarki trzymały dietę zbyt ściśle, by pozwolić sobie na jakiekolwiek odstępstwa podczas firmowego wyjścia. — Zaraz wrócę.

    Przez sekundę bałam się, że ruszy za mną, ale to się nie wydarzyło. Mogłam zamienić kilka słów z koleżankami, podebrać nieco przystawek, których one nie ruszyły, jak też wziąć sobie następne piwo. Nie spędziłam z dala od swojego stolika zbyt wiele czasu, dlatego mogło zdziwić mnie, ile zdołało się zmienić podczas mojej nieobecności.

    Zabrano puste naczynia i talerze, na którym nie pozostało jedzenie. Koledzy Gavina z działu również gdzieś się zmyli, a ten wyglądał, jakby powoli wracał do życia. Znowu siedział zamiast leżeć, nawet uśmiechał się do Theo, który coś mu mówił — lub bardziej tłumaczył — i kiwał potakująco głową.

    Powoli, by niczego nie rozlać ani nie upuścić, podeszłam do nich i usiadłam na wcześniej zajmowanym miejscu. Od razu wzięłam się za konsumpcję, bo wciąż pozostawałam głodna, a mężczyźni, choć zauważyli mój powrót, nie zawracali mi niczym głowy, rozmawiając ze sobą szeptem.

    Ukontentowana spożytą kolację, bo niczym innym nie była, powoli sączyłam ostatnie z piw, jakie chciałam w siebie wlać, dopiero wtedy sunbae zwrócił się bezpośrednio do mnie.
    — Mar? Będziesz chciała wracać razem z nami?

    Przez chwilę myślałam, by skorzystać z tej propozycji, póki nie zdałam sobie sprawy, że szybciej dotrę do siebie, idąc z buta niż korzystając z taksówki, bo dojazd uliczkami i kluczenie nimi zabierało sporo czasu.
    — Nie, przejdę się. Ale wyjdę stąd z wami, by nikt się nie martwił, dobrze?

    Mężczyzna zacisnął wargi, ale nic nie powiedział, więc wzięłam to za zgodę.

    Bez wyrzutów sumienia porzuciłam niedokończony alkohol i ruszyłam za kolegami, kiedy Theo zdecydował się wyrwać Gavina i pożegnać z innymi. Trochę to trwało, ale udało nam się wyjść na zewnątrz.
    — Kierowca niedługo będzie. — Sunbae musiał tłumaczyć tak prostą rzecz, bo jego przyjaciel zdawał się nagle bardzo spieszyć.
    — A nie może być tu szybciej? Ej, Mar!

    Stałam tuż obok Gavina, więc nie musiał aż tak krzyczeć, spojrzałam na niego, a on wyszczerzył się do mnie w uśmiechu.

    — Wiesz, co jeszcze zrobił Theo?

    — Nie. Co takiego?

    Jeżeli miała to być kolejna niespodzianka, to jej nie chciałam. Za to kolega chciał się pobawić.
    — Powinienem ci powiedzieć czy nie powiedzieć?

    — W Hamleta się bawisz?
    — Powiedzieć czy...

    Gadaj! Prawie szarpnęłam mężczyzną. Powstrzymałam się tylko dlatego, że wtedy runąłby jak długi na chodnik.

     Odpowiedź ci się nie spodoba... Ba, nawet ja jej nie lubię. Czknął, jak na pijaka przystało, po czym kontynuował: Tak właściwie to Theo załatwił ci już do projektu praktykanta, będziesz musiała się podzielić tą swoją kreatywności i elokwencją z jakimś młodym i chłonnym umysłem. Przed szefuniem jedynie udawał, że dopiero planuje to zrobić wyjaśnił i zaśmiał się, jakby to był jakiś dobry żart, po czym opadł na chodnik, w odpowiednim oddaleniu od krawężnika, z którego mógłby się stoczyć na ulicę.
    Mnie w ogóle nie było do śmiechu, zamiast tego próbowałam zmiażdżyć spojrzeniem swojego jakby nie patrzeć mentora.
    Sunbae-nim! To był pierwszy raz przez te wszystkie lata, kiedy Theo aż tak zadziałał mi na nerwy. Jak mogłeś?!
    W porządku rzucił tylko. To też ogarniesz.
    Gdybym miała taką wiarę w siebie, jaką on miał we mnie, już dawno miałabym własną gazetę i miażdżyłabym czerwonym ołówkiem teksty dziennikarzy o zbyt wielkim mniemaniu, a maleńkim talencie, jednak jej nie miałam, więc to o czymś świadczyłam.
    Nie sądziłam, że miałabym z kimkolwiek dzielić się aż tak swoim warsztatem. Dopiero co wyraziłam zgodę na udział w nowym projekcie
będąc przy tym osaczoną a tu jeszcze coś podobnego.
    Przecież praktyki zaczynają się za dwa tygodnie zauważyłam, kiedy mężczyzna pakował Gavina do taksówki, która właśnie się przed nami zatrzymała, a kierowca mamrotał coś o tym, że żadnego rzygania w środku sobie nie życzy. A ja nie mam doświadczenia w uczeniu kogokolwiek, więc niby jak mam to zrobić?!
    Czułam, że to wyjście na firmową kolację nie przyniesie mi nic dobrego, ale nie sądziła przy tym, że zostanę zarzucona tyloma nowościami i będę musiała nie tylko podejmować decyzje, ale też chowa
ć w sobie wielkie pokłady gniewu. Chyba powrót do domu z buta to najlepszy sposób, bym się uspokoiła, zanim zbyt głośnym chodzeniem pobudzę współlokatorów w mieszkaniu.
    Nie chcę słyszeć, że nie dasz rady powiedział, wciąż stojąc przy chodniku. W przyszłym tygodniu przedstawię ci materiały i zrobię szkolenie z tego, jak wprowadzać w arkana magii nowych adeptów. Ale teraz musimy już jechać, bo…
    Wystarczyło usłyszeć dźwięki, jakie wydobywał z siebie Gavin, by wiedzieć, że na haftowanie to dopiero mu się zbiera. Taksówkarz nie brzmiał na zadowo
lonego:
    Będziesz pan płacił, jak tu napaskudzisz, rozumiesz pan?!
    Spojrzałam
groźnie na mentora a przynajmniej chciałam, by tak to wyglądało lecz nie próbowałam kłócić się dalej. To był zbyt długi wieczór, bym miała siły na cokolwiek.
    Jedźcie powiedziałam i machnęłam ręką. Dobranoc.
    Nie dbałam, czy Theo mi odpowie, obróciłam się na piętrze i odeszłam, by skacz
ąc z jednej smugi latarnianego światła do drugiej, udać się do swojego mieszkania.
    Nim udało mi się zasnąć, n
apisałam jeszcze krótką notkę na bloga. Zawisła na nim, kiedy nad miastem budził się świt, a ja tkwiłam w najmroczniejszej ciemności.


26.06.20XX r.


Autor: Marut’a

BRAK KOMENTARZY

    Dzień dobry! Bore da!

    Najwcześniejszy wpis w historii, ale potrzebny ktoś dostrzegł moją działalność w sieci i intrygą doprowadził do tego, że teraz to, co robię w [Księgarni myśli], będzie istnieć też w moim miejscu pracy. Oczywiście pod inną nazwą, a podejmowana tematyka będzie wpierw konsultowana, nie tak spontaniczna jak tutaj, a mimo to się boję.
    Bo choć to coś podobnego, czy naprawdę jestem gotowa, by działać z czymś jako główny kapitan?

    Na razie mam ochotę oddać ten ster.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz