środa, 6 marca 2019

#06.03

Wyrzekając się... 

      Nie lubiłam tego, kiedy jednego dnia nakładało się na siebie wiele rzeczy, bo czułam wtedy, że mogę wszystkiemu nie podołać. I nawet jeśli zbiegła się data czegoś przyjemnego jak mecz z terminem święta kościelnego i corocznym rozpoczęciem wyrzeczeń – żegnajcie, ciastka i ciasteczka oraz słone przekąski i napoje gazowane – to już nie było ze mną dobrze, bo wystawiono mnie na próbę.
     To dlatego nawet nie zaszłam po powrocie z pracy do kuchni, gdzie rodzeństwo szykowało małą wyżerkę na wieczór, a ulokowałam się w łóżku, popełniłam wpis na bloga i zaczęłam czytać książkę, która od miesiąca czekała, aż wezmę ją do ręki. Obiad mogłam sobie darować, w końcu przyszedł czas umartwiania się.

      Wyrzeczenie. Zrezygnowanie z czegoś, co sprawia przyjemność, na rzecz umartwienia się. Można by powiedzieć, że tylko idiota zgodzi się sam na jakieś wyrzeczenie, ale i mnie się to zdarza. Jest to podyktowane względami religijnymi, ale nie zostało mi narzucone – sama się na to zdecydowałam, kiedy miałam już na tyle dużą świadomość, że to zapewni mi dotarcie do Nieba.
     Po latach stwierdzam, że nie tylko religia mną kieruje, kiedy decyduję się na wyrzeczenia i na okres siedmiu tygodni wyrzucam pewne produkty spożywcze ze swojej diety, ale też troska o zdrowie. Bo choć nic poważnego mi nie dolega, to taki świadomy detoks dobrze na mnie działa, mój umysł też staje się jakby jaśniejszy, a ja bardziej produktywna. Jeśli za wyrzeczeniem idą jakieś plusy, to czy jest ono czymś niszczącym radość życia? W moim przypadku niekoniecznie.
     Życzę ci, byś także umiał dostrzec tę jasną stronę wyrzeczeń. To, że z czegoś rezygnuję, może przynieść coś dobrego, czy to dla mnie, czy to dla innych.

     Nim zaczął się mecz PSG z Manchesterem United, a do nas zawitali znajomi, coby pokibicować przy kolejnym meczu jednej ósmej finału, byłam na tyle głodna – dwa małe posiłki były dobre, ale małe – by jednak przejść do salonu i może nie chwycić za chipsy, bo ich również się dzisiaj wystrzegałam, ale za małą kanapeczkę, których przygotowaniem zajęła się Chloe. Z białym serkiem i ogórkiem były tym, co bardzo lubiłam, wgryzłam się więc w jedną ze smakiem. Usiadłam obok Vincenta, bo tylko tam zostało wolne miejsce.
     Czułam, jak wszyscy się na mnie patrzą. Trudno było powiedzieć, czy chodzi o to, co jem, czy to, gdzie siadam. Nie miałam nic przeciwko temu, że ukochany otoczył mnie ramieniem. Bez słów zaczęliśmy oglądać kolejne starcie w dwumeczu, a poza naszymi współlokatorami nikt nie poszedł w nasze ślady.
     – Powiedz, stary – odezwał się jeden ze znajomych, ten sam, który w wakacje uznał, że coś musiałam zrobić Vinowi, bo ten znalazł dla siebie samotne miejsce na dachu, a ten po prostu czekał, by wyznać mi miłość – nie uważasz, że ślub z Tanią będzie dla ciebie sporym wyrzeczeniem?
     Oczywiście, że wiedzieli, co się wydarzyło. To dlatego jedna koleżanka oficjalnie oznajmiła, że nie będzie przychodziła już na mecze; dotarło do niej, że raczej nie ma szans u mojego najlepszego przyjaciela. Ale nie sądziłam, że poza nią ktoś źle zareaguje na tę wiadomość.
     Vincent rzucił mu przeciągle spojrzenie.
      – A niby dlaczego miałbym się czegoś wyrzec?
      – No na przykład takiego oglądania meczu – zauważył znajomy. – Myślisz, że jako mąż będziesz mógł je sobie bezkarnie oglądać?
      Walijczyk mocniej mnie do siebie przytulił, wyczuł, że zrobiło mi się przykro.
     – A co robię teraz? – zapytał. – Oglądam mecz w towarzystwie kolegów, a moja przyszła żona siedzi obok i również mi w tym towarzyszy. Jeśli tak będzie nadal, to ja się tylko mogę cieszyć.
     Wyglądało tak, jakby kumpel chciał dodać coś więcej, ale powstrzymał się pod spojrzeniem Vincenta. Byłam wdzięczna narzeczonemu, że tak zareagował, przyrzekłam też sobie, że nie pozwolę, by kiedykolwiek czegoś się wyrzekał z mojego powodu. Chciałam, by się realizował. Jego szczęście było tym, czego potrzebowałam, by sama być szczęśliwą.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic