czwartek, 24 grudnia 2015

Wesołej jazdy!

 Świąteczny shot pisany na antologię u Aktiny. Po raz trzeci miałam okazję brać w tym udział, to czwarty napisany w podobnym celu tekst. Tematami do zawarcia były święta wpadka. Mam nadzieję,  że przypadnie Wam do gustu ;)
   Wiele akapitów czy wzmianek ma swoje odbicie w mojej rzeczywistości, wtrącenia autobiograficzne zostały ciekawie wplecione, co nie powinno przeszkadzać.

   Miłej lektury i Wesołych Świąt!





   Uwielbiam zimę. Za jej biel, gdy śnieg okrywa cały świat. Za szarość dnia, która budzi we mnie energię. Za gwiazdy widoczne na nocnym niebie tak mocno, że aż zapiera dech w piersi. Uwielbiam ją za ten chłód zmuszający do zakładania rękawiczek. Za grę światła na tle mroku. I oczywiście za święta. Zima i Boże Narodzenie to prawie synonimy, jedno przywodzi na myśl drugie.
   Kocham Gwiazdkę, bo to taki piękny czas. Atmosfera dobroci i miłości unosi się nad miastem, ludzie stają się milsi i biorą głębszy oddech. Poza tym wtedy jest się całym dla rodziny. Wspólne przygotowania, ubieranie choinki, fałszowanie świątecznych piosenek z radio - to wszystko zbliża nas do siebie jeszcze bardziej. To najwspanialsza magia świąt.
   Ale nie lubię stać na mrozie w czasie, gdy inni siedzą w cieple i delektują się rozgrzewającymi napojami. Pada śnieg, grube płaty opadają na ziemię i moją czapkę, rękawiczki bez palców nie pomagają. Przebieram nogami i wypatruję bordowego fiata. Jestem zła na swoją współlokatorkę, to przez Stefę dopiero dzisiaj wracam do rodzinnego domu na święta. Może i mam tylko plecak i torbę podróżną, ale jest ona na tyle ciężka, bym czuła urywane ramię. Marznę przy przystanku autobusowym w centrum miasta, czekając dostatecznie długo na kierowcę - studenta politechniki, którego czeka podróż w tym samym celu, a który jedzie akurat przez moją wieś. Czasami nie cierpię tego, że pochodzę z dziury zabitej dechami, ale w głębi serca kocham te pola, widoki i tych gościnnych ludzi. Gdybym miała możliwość kształcenia się i pracy, nie ruszyłabym się stamtąd, ale cóż - nic takiego tam nie ma i musiałam wyjechać. Wracam rzadko, bo nie jest to opłacalne, ale po trzech latach przyzwyczaiłam się do tęsknoty.
   Niekonieczni jednak do czekania. Wystarczy mi już, że z autobusami toczę ciągłą walkę, którą zazwyczaj przegrywam w najmniej odpowiednich momentach. Do domu chciałabym dojechać w jednym kawałku i możliwie jak najszybciej. Przeklinam siebie za posłuchanie Stefanii i zaczekanie na powrót dopiero dwudziestego trzeciego grudnia. Przepadło mi pieczenie pierników z siostrami i budowanie bałwana z małym Maćkiem. Nie chcę, by coś innego także przeszło mi tuż przed nosem, machając łapką ze złośliwym uśmiechem i głośnym Adios! na ustach. Zaciskam wargi i wpatruję się w rejestracje nadjeżdżających samochodów. Bordowy fiat powinien być tu w przeciągu pięciu minut. Tyle powinnam wytrwać.
   Mija mnie grupa roześmianych nastolatków cieszących się kolejnym wolnym od szkoły dniem. Może zabrzmię jak staruszka, ale uważam, że dzisiejsza młodzież jest coraz bardziej rozpuszczona i ma inaczej ułożoną listę wartości, niż ja będąc w ich wieku. Zanikł szacunek do innych - chudy chłopak uderza mnie ramieniem i nie przeprasza, nawet się nie odwraca. Wmówiono mu, że nie powinien przepraszać, bo niczym nie zawinił, nie wyrządził większej krzywdy, więc nic się nie stało. Prycham pod nosem. Księżniczki i książęta są wśród nad, pozostaje tylko to tolerować.
   Przy końcu wysepki dostrzegam samochód zgadzający się z opisem, który Krzysiek - znaleziony trzy dni temu na Facebooku - podał mi w prywatnej wiadomości. Czyżby już był? Lepiej dla mnie. Zarzucam torbę na ramię i przedzierając się przez grupę rozgadanych gimnazjalistek perorujących o świątecznych prezentach, podchodzę bliżej. Ktoś się przy nim kręci, nie wiem, czy to Krzysiek, bo nie ma zdjęcia profilowego, ale skoro samochód się zgadza, to musi być on.
   - Cześć - odzywam się, starając nie zgrzytać przy tym zębami. - Dobrze, że już jesteś.
   Patrzy na mnie chłodne spojrzenie szarych oczu, jasne włosy wilgotnieją pod wpływem padającego w dalszym ciągu śniegu.
   - Cześć. - Ma niski, męski głos pasujący do dziennikarza sportowego komentującego mecze piłki nożnej. - Też się cieszę, że jestem.
   Buc, myślę sobie, ale nic nie odpowiadam. Z doświadczenia wiem, że warto być uprzejmym dla swojego kierowcy, inaczej może - broń Boże! - żądać pieniędzy za mandat z fotoradaru. Nie chcę przechodzić przez to jeszcze raz.
   - Zatrzymujesz się na stacji benzynowej przy zjeździe na obwodnicę? - pytam, będąc pewna, że wie, o jakim miejscu mówię. Stamtąd spokojnie mogę iść pieszo do domu, przez jeden kilometr dam radę ponieść torbę. Będę tylko musiała ubrać odblaskową kamizelkę. Jeśli chodzi o moje życie, nie wracam uwagi na strój. - Chciałabym tam wysiąść, jeśli to nie będzie dla ciebie problemem.
   Szare oczy wpatrują się we mnie twardo, ale odpowiedź nie jest burknięciem, którego się spodziewałam.
   - Dobra. Jak chcesz, to się tam zatrzymam. - Mężczyzna zbliża się do mnie, zaciskam palce na rączkach torby. - Daj ją do bagażnika, mam tam jeszcze miejsce.
   Podnosi klapę, dostrzegam czarną walizkę średniej wielkości, apteczkę i trójkąt awaryjny. Wkładam swój bagaż do środka, a kierowca ściąga kurtkę. Patrzę na niego osłupiała. Rozumiem, że klimatyzację, ale czy naprawdę nie przeszkadza mu śnieg, który zdąży osiąść na jego ramionach? Przecież zamoczy sobie obicie.
   - Wsiadaj - rozkazuje chłodno. - Chyba że ci się nie śpieszy.
   A właśnie że chcę. Chcę przytulić swojego najmłodszego brata, przekrzykiwać się z siostrami o dostęp do łazienki, porozmawiać z rodzicami o sytuacji ekonomicznej kraju i ponowić zaproszenie na przyjazd do mnie na któryś weekend. Od tego roku akademickiego dzielę mieszkanie jedynie ze Stefą, jeden pokój pozostaje wolny, moi rodzice mogliby w nim spokojnie przenocować. Dzieciaki powinny nie rozwalić domu przez dwa dni.
   Zajmuję miejsce obok kierowcy, szarooki trochę zbyt gwałtownie rusza, pas wżyna mi się w kurtkę.
   - Przepraszam - mówi, zrzucając bieg i normując prędkość. Może to i buc, ale chociaż kulturalny. Jednak nie przypomina mi tego Krzyśka, którego znalazłyśmy ze Stefą na portalu. A właściwie on przyciągnął mnie, wrzucając post na grupę. Najwidoczniej osobowość wirtualna może się znacznie różnić od tej rzeczywistej. - Gdzie dokładnie mieszkasz?
   Zerkam na niego. Najwidoczniej należy do tego typu kierowców, którzy poza słuchaniem radio rozmawiają ze współpasażerami, bo to pomaga im w koncentracji. Mój wujek też tak ma - nie może jeździć sam i w ciszy, bo inaczej zaśnie i wyląduje w rowie.
   - Na Żeromskiego - odpowiadam. Nie wiem, po co mu ta wiedza. Oboje zdajemy sobie sprawę, że tam nie dotrze, nie opłaca mu się zjeżdżać z głównej trasy.
   Krzyśka to chyba nie zraża.
   - Daleko od szkoły?
   - Naprzeciwko niej.
   Kiwa głową i zjeżdża na lewy pas. Muszę przyznać, że sprawnie porusza się po centrum nawet teraz, gdy powoli świąteczny ruch wychodzi na ulicę.
   - Mogę podwieźć cię pod dom - mówi. - To nie będzie problem.
   Patrzę na niego zdziwiona. Jeszcze wczoraj w wiadomości pisał, że wysadzi mnie na stacji, bo tak mu dogodniej. Chyba nie tylko kobiety potrafią nagle zmieniać zdania.
   - Naprawdę nie musisz - odpowiadam, wyglądając przez okno. Nie przepadam za nagłymi przejawami dżentelmeństwa, są one podejrzane. Uświadamiam coś sobie. - Nie zabierasz innych podróżnych?
   Zazwyczaj nie jestem jedynym pasażerem na gapę. Przejechanie dystansu szybciej za symboliczne dziesięć złotych jest kuszącą alternatywą dla tłuczenia się pociągiem czy autobusem. Można też poznać kogoś ciekawego - kilka znajomości przez dotychczasowy okres studiów udało się utrzymać i w znanym gronie podróżować. Kolejny raz wychodzi na to, że myślenie Stefanii nie wychodzi - moi poprzedni kierowcy już wylegują się w swoich ciepłych domach. Nie posłucham jej następnym razem, efekt uległości będzie pewnie taki sam. Dość nerwów sobie napsułam, szukając na ostatnią chwilę kogoś jadącego w ten sam rejon.
   - Nie, nie zabieram. Nikt inny się do mnie nie zgłosił.
   Kiwam głową. Nikt inny nie ufał aż tak bardzo współlokatorce, by zawierzyć jej powrót do domu.
   Przez kolejne minuty jedziemy w ciszy, którą przerywa dźwięk przychodzącego SMSa. Odblokowuję telefon, zagłębiam się w treść wiadomości i wzdycham. Stefka już domaga się relacji z podróży, choć jestem w drodze dopiero niecałe pół godziny. Odpisuję i wyglądam przez przednią szybę. Lubię wpatrywać się w noc, choć może ona być niebezpieczna.
   - Dlaczego dopiero dzisiaj wracasz do domu? - pyta mnie Krzysiek. Chyba przyzwyczaił się już do tego, że podczas podobnych eskapad to on piastuje miano gospodarza i do niego należy podtrzymywanie rozmowy. Taki gratis.
   - Bo do dzisiaj pracowałam - odpowiadam, po części nie kłamiąc. Po odbytych na drugim roku praktykach zatrudniłam się w szkole językowej na pół etatu jako recepcjonistka, po obronie pracy magisterskiej chętnie dyrekcja awansuje mnie na lektora. - Miałam też kilka spraw do załatwienia na uczelni.
   Tak właściwie to spędziłam godzinę na wysłuchiwaniu mojej promotorki, która zachwycała się dotychczas napisaną - prawie skończoną - pracą. Choć do obrony trochę czasu pozostało.
   - Rozumiem. Mnie też wypadło kilka nagłych spraw do załatwienia przed świętami. Niektórzy chyba lubią maltretować ludzi akurat wtedy, gdy ci chcą odpocząć w gronie rodziny.
   Zerkam na blondyna. Do tej pory to jego najdłuższy wywód. Muszę przyznać, że miło się go słucha, ma ładną dykcję. Może po skończeniu politechniki jednak zmieni zdanie co do wykonywanego zawodu i zostanie komentatorem? Pewnie wiele osób mówiło mu, że jako komentator radiowy zrobiłby karierę. Albo w dubbingu.
   Znowu zapada cisza, a ze mnie powoli ucieka stres całego dnia. Oddałam sprawozdanie, poinformowałam zainteresowanych o czasie zamknięcia szkoły i przebrnęłam przez firmową wigilię, na której nie bardzo chciałam być. To był jeden z powodów, dla których chciałam jechać szybciej do domu po uprzednim wzięciu urlopu. Muszę być bardziej asertywna w stosunku do Stefki.
   Mój telefon zaczyna wibrować, Krzysiek zerka na mnie, po czym ponownie wpatruje się w drogę przed nami.
   - Przepraszam, muszę odebrać.
   - Czyń swoją powinność.
   Posyłam mu spojrzeniem, po czym odbieram, nie znam numeru, więc przyjmuję oficjalny ton.
   - Tak, słucham?
   - Cześć, Marta. - Nie rozpoznaję głosu po drugiej stronie, nie wiem, co za chłopak jest moim rozmówcą. - Tu Krzysiek. Gdzie jesteś?
   Wyglądam przez okno, próbuję dojrzeć jakąkolwiek tabliczkę z nazwą, ale mkniemy na tyle szybko, by mój wzrok przegrywał z mrokiem.
   - Jakieś czterdzieści kilometrów od centrum  na autostradzie.
   - Czyli zabrałaś się z kimś innym, dobrze. Przepraszam, że nie dotarłem na czas i nie dałem znać, ale wypadło mi nagle spotkanie z dziekanem, poza tym padł mi telefon, a ładowarka gdzieś wsiąkła. Dopiero przed chwilą pożyczyłem komórkę od kumpla. W każdym razie cieszę się, że jesteś już w drodze do domu. No nic. Może następnym razem cię zabiorę. Wesołych świąt!
    - Dzięki za wiadomość. Tobie także wesołych!
   Kończę połączenie i chowam telefon w dłoniach. Wpatruję się w kierowcę natarczywie i tak długo, aż nie odwzajemni spojrzenia.
   - Czy coś się stało? - pyta z lekką nutą troski.
   Puszczam to mimo uszu.
   - Kim ty jesteś?
   Zerka na mnie, ale nie odpowiada. Jego twarz nie wyraża żadnych emocji, przez co zaczynam odczuwać lęk. Przecież on może mnie skrzywdzić!
   Kręcę głową nad własną głupotą. Co za wpadka! Nie przyjrzałam się tablicy, przyjęłam za pewniaka, że to samochód Krzyśka. A przecież pisał, że mam się upewnić, bo wiele jest aut jak jego na ulicach, dlatego podał swoje numery. Ach, jestem idiotką!
   - Kim jesteś? - ponawiam pytanie. - Gdzie mnie wieziesz? - Przerażona podnoszę głos, który robi się piskliwy jak u małej dziewczynki. Moje serce bije mocniej.
   Szarooki prowadzi niewzruszony. Zaczynam się bać, sięgam do zapięcia paska, chcę się wydostać z pojazdu.
   - Co ty wyrabiasz? - pyta odrobinę zły.
   - Zatrzymaj się - rozkazuję najtwardszym tonem, na jaki mnie w tym momencie stać. - Ja tu wysiadam.
   - Chyba zwariowałaś - wyrokuje. - To autostrada, co sama niedawno zauważyłaś. Nie ma opcji, bym sobie tu nagle zjechał na pobocze.
   - Najbliższa stacja - mówię. - Zatrzymujesz się na niej, a ja wysiadam. Bez sprzeciwu.
   Widzę, jak przewraca oczami, ale kiwa też głową na znak, że dotarły do niego moje słowa.
   Jedziemy dalej w milczeniu. Patrzę przez okno i wypatruję stacji. Wiem, że przez kilometry możemy żadnej nie napotkać, ale jestem odrobinę spokojniejsza, bo wiem, co się wydarzy w bliskiej przyszłości. Znowu będę stać na mrozie, ale wolę zaczekać na Krzyśka, który wydał mi się zwariowaną, pozytywną osobą, niż jechać dalej z tym bucem.
   Po półgodzinie na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Ponad połowa drogi za nami, wreszcie dostrzegam raj. Mój towarzysz także ją widzi, ale nie podziela mojej radości. Marszczy czoło, jego spojrzenie bacznie obserwuje otoczenie. Płynnie zjeżdża na prawy pas, włącza migacz i wjeżdża na stację. Kieruje się na mały parking w pewnej odległości od dystrybutorów paliwa. Zatrzymuje się i gasi silnik. Biorę głęboki wdech. Pora wysiadać. Ale wypadałoby też podziękować, sięgam więc po plecak.
   - Dziękuję za podrzucenie aż tutaj. Zaraz ci zapłacę.
   - Przestań. - Jego głos jest kategoryczny, odwraca się w moją stronę. - Naprawdę chcesz tu wysiąść? Co dalej? Poczekasz na tego, który w pierwotnym założeniu miał cię ze sobą zabrać? Zanim tutaj dotrze, minie co najmniej godzina.
   - Dam radę.
   Wzdycha cicho, patrzy na mnie i wyciąga w moją stronę dłoń.
   - Zanim stąd wyjdziesz, wyjaśnijmy sobie coś. Jestem Mateusz. Dwie godziny temu, gdy na przystanku autobusowym niedaleko mojego mieszkania pakowałem walizkę do auta z zamiarem jazdy do rodzinnego domu na święta, podeszła do mnie kobieta z bagażem i praktycznie wparowała mi do samochodu, myląc z kimś innym. Mimo komizmu sytuacji postanowiłem zabrać ją do domu, bo kogoś mi przypominała. Nazywasz się Marta Sanders, prawda?
   Zaskoczona otwieram buzię.
   - Skąd znasz moje nazwisko?
   - Twój ojciec uczył mnie mechatroniki w technikum, często pokazywał nam twoje zdjęcie, chwaląc się, jaka to jesteś zdolna.
   Oblewam się lekkim rumieńcem. Jakie jest prawdopodobieństwo na trafienie na byłego ucznia własnego taty? Mój ojciec od ponad dwudziestu lat uczy w miejscowym zespole szkół w klasach mechanicznych. Codziennie siada w samochód i jedzie dwadzieścia kilometrów do miejsca pracy, skąd wraca z teczką wypełnioną kartkówkami i pełen energii. Uwielbia uczyć, wyznaje zasadę, że wtedy jest się w pełni człowiekiem, gdy swoją wiedzę i doświadczenie przekazuje się innym. Ale przy tym nie musi się mną chwalić. Wiem, że byłam znakomitą uczennicą ze smykałką do języków obcych - z jakiegoś powodu rozpoczęłam studia na kierunku iberystyka - i miałam nagrody, ale czy naprawdę musi o tym mówić każdemu rocznikowi, który się nawinie? To lekka przesada.
   Mateusz jest jakieś trzy lata starszy ode mnie, czyli usłyszał o mnie, gdy byłam jeszcze gimnazjalistką. Możliwe jest, że widywaliśmy się w szkole - chodziłam do tego samego zespołu szkół, bo miał mnie kto zabierać. Już wiem, dlaczego od pierwszego dnia w liceum starsi chłopcy z technikum zerkali na mnie z uśmiechami. Dzięki, tato, zrobiłeś ze mnie legendę.
   - Czyli - odzywam się nieśmiało - to ja popełniłam błąd? - Dociera to do mnie z mocą obezwładniającą moje ciało. Kryję twarz w dłoniach. - O mój Boże! Tak bardzo cię przepraszam! Już wychodzę!
   Blondyn wzdycha.
   - Nigdzie nie idziesz. Ja wychodzę. Jaką chcesz kawę?
   Patrzę na niego osłupiała.
   - O czym ty mówisz?
   Śmieje się cicho pod nosem, jest to bardzo przyjemny dla ucha dźwięk.
   - Powiedziałem ci, kim jestem, teraz idę po kawę, a potem zawiozę nas do domu. To jaką chcesz?
   Albo mój mózg na chwilę poprosił o urlop, albo ja naprawdę jestem za głupia na zrozumienie jego słów.
   - Cafe latte, o ile będzie. Dziękuję.
   Mateusz uśmiecha się do mnie - ma naprawdę ładny uśmiech - po czym wychodzi z samochodu. Siedzę i tępym wzrokiem patrzę na drzwi od strony kierowcy, staram się wszystko sobie poukładać. Wsiadłam do samochodu mężczyzny, którego nie znałam, kazałam zawieźć się do rodzinnej wsi, a gdy na jaw wyszło, że to nie osoba, za którą go wzięłam, wpadłam w histerię i urządziłam szopkę. A mimo to szarooki nadal chce mnie zawieźć do celu.
   - Kretyn - mówię cicho. Naprawdę chce mojego towarzystwa? Wychodzi na to, że będzie przejeżdżał niedaleko mojego domu, ale jestem niemal pewna, że każdy inny kierowca na jego miejscu wywaliłby mnie z auta. Czyżby był on aż tak ufny w stosunku do mnie? Nie wiem, czy powinien aż tak ryzykować.
   Po kilku minutach mężczyzna wraca z dwoma kubkami napoju w dłoniach. Utrzymuje je, gdy wsiada do pojazdu, podaje mi jeden z nich.
   - Dziękuję.
   - Nie ma za co.
   W milczeniu delektujemy się kawą. Ciepło rozchodzi się po moim ciele z każdym łykiem napoju z mlekiem, ale bez cukru. Mateusz chyba wie, co chodzi mi po głowie, bo wyciąga w moją stronę saszetki z białym proszkiem.
   - Gdybyś chciała.
   Kręcę przecząco głową, upijając kolejny łyk.
   - Dziękuję, ale nie słodzę. Cukier zabija smak kawy.
   - I jest jedną z trzech głównych przyczyn śmierci obok soli i lekarza pierwszego kontaktu.
   Kubek zatrzymuje się w pól drogi do moich ust. Patrzę na Mateusza, gdy wyczuwa to spojrzenie, przenosi wzrok szarych oczu na mnie.
   - Mój ojciec tak mówi - odpowiadam na niezadane pytanie.
   Uśmiecha się do mnie niewymuszenie, szczerze, jakby właśnie spędzał czas z dobrą znajomą, którą lubi.
   - To on często nam tak mówił. Mieliśmy takiego Damiana w klasie, który...
   - Jadł kostki cukru na zajęciach.
   - Zgadza się, Profesora Sandersa odrobinę to drażniło, dlatego o tym wspominał, ale z czasem przywykł do tego dziwnego nawyku Damiana, którego nie dało się wyplenić. Próbowaliśmy przez całe cztery lata, ale to nic nie dało.
   Śmieję się. Chyba każdy zna osobę, która różni się pod jakimś dziwnym względem. Takie osoby da się tolerować, trzeba po prostu przywyknąć do ich wariactw.
   - Masz z nim jeszcze jakiś kontakt?
   Upija łyk kawy, po czym szczerzy się do mnie.
   - Mam. To on naprawia mój samochód. I nadal zajada się cukrem w kostkach, choć jego żonie zbytnio się to nie podoba.
   Śmieję się odrobinę głośniej i dopijam kawę, Mateusz swoją już wypił. Wyciągam dłoń w jego stronę.
   - Daj kubek, wyrzucę.
   - A uciekniesz?
   Podaje mi naczynie ze złośliwym uśmiechem.
   - Przekonamy się. - Puszczam mu oczko i wychodzę z pojazdu, wiatr owiewa moją twarz, oddycham głęboko.
   Kto by się spodziewał, że mimo wpadki właduję się do samochodu naprawdę sympatycznego mężczyzny, z którym w dodatku coś mnie łączy? Przez chwilę analizuję na chłodno całą tę sytuację. Do tej pory Mateusz dał mi do zrozumienia, że mogę mu ufać. Poza tym jesteśmy bliżej celu, gdybym teraz postanowiła czekać w mrozie na Krzyśka, wykazałabym się szczytem głupoty. A na większą idiotkę nie mam zamiaru dzisiaj wyjść, limit przekroczony.
   Wyrzucam kubki do kosza i wracam do samochodu, czuję na sobie wzrok blondyna. Chyba teraz nie ucieknie, prawda? Porażona tą myślą dopadam do drzwi i ładuję się do środka.
   - Już jestem! - obwieszczam sztucznie radosnym tonem, słyszę śmiech towarzysza. Przestraszona tym, że mogłam ponownie pomylić samochody, patrzę na niego.
   Mateusz ze śmiechu trzyma się za brzuch.
   - Wybacz - ociera jedno oko - ale twoja mina była epicka. Jakbyś się nagle czegoś przestraszyła.
   Doprowadziłam mężczyznę do łez, wspaniale. Pokazuję mu język, po czym zakładam przed siebie ramiona, sadowię się wygodniej i wyglądam przez okno.
   - Jedźmy już do domu.
   Szarooki zapuszcza silnik i ruszamy dalej. Milczymy tak długo, dopóki nie dojeżdżamy do mojej wsi. Czas umilała nam muzyka z radio - Mateusz zerkał na mnie za każdym razem, gdy bezgłośnie śpiewałam znane mi piosenki. Wariactwa innych objawiają się w dziwnych momentach.
   - Odwiozę cię pod sam dom - informuje mnie cicho, skręcając na moją ulicę.
   - Dobrze.
   Patrzę na znajome otoczenie i uśmiecham się. Jak dobrze jest wrócić do swoich korzeni, miejsc, gdzie się rosło i uczyło życia.
   Mateusz dość dobrze określa, który budynek to mój rodzinny dom. Parkuje na chodniku przed bramą, przekręca kluczyk i oddycha głośno.
   - No cóż, to nie była aż tak straszna podróż, jak się obawiałem. - Śmieje się, gdy uderzam go pięścią w ramię. - Nie jesteś taka straszna, choć w pięknym stylu wpychasz się komuś do samochodu.
   - Dzięki. - Sięgam po plecak. - Masz tu tą swoją symboliczną dychę za podwózkę. - Podaję mu banknot, przewraca oczami. - Bierz. Poza tym wiszę ci kawę.
   Wzdycha cicho, ale chowa pieniądze do kieszeni.
   - To tylko kawa, nic takiego.
   Uśmiecham się do niego, dotykam klamki i otwieram drzwi. Wychodzę na chłód wieczoru, latarnia nade mną rozświetla mrok. Oddycham z lekkością, chłonąc zapach wsi, zimy i spokoju. Zamykam oczy i z radością pozwalam wiatrowi bawić się moimi włosami, a grubym płatkom śniegu na moczenie ubrania. Jestem tu szczęśliwa.
   - Hej, Ziemia do Marty! - Mój towarzysz staje przed otwartym bagażnikiem, wyciąga z niego moją torbę. - Nie zapomniałaś o czymś?
   Podchodzę do niego.
   - Wybacz, już ją zabieram.
   Zarzucam bagaż na ramię i patrzę na Mateusza.
   - Dziękuję ci bardzo za przywiezienie mnie tutaj. Przepraszam, że jak jakaś wariatka zwaliłam ci się na głowę, wybacz mi.
   Macha ręką i uśmiecha się. Czyżby mróz mu nie przeszkadzał? Jego kurtka w dalszym stopniu jest w bagażniku. Ma na sobie sweter w kolorze ciemnej zieleni, wątpię, by dobrze chronił przed niską temperaturą.
   - Nie przejmuj się. Naprawdę nie było źle. A jeśli nadal chcesz mnie zaprosić na tę kawę, to proszę. - Podaje mi wyciągniętą z kieszeni wizytówkę. - Możesz zadzwonić lub napisać. Z przyjemnością wypiję z tobą jeszcze jedną kawę i bliżej cię poznam.
   Chwytam blankiecik, czytam treść. Jest mediatorem w dużej korporacji międzynarodowej, wow. Uśmiecham się do niego.
   - Zadzwonię. Dziękuję.
   Wraca do samochodu, zanim jednak wejdzie do środka, patrzy na mnie.
   - Cieszę się, że to się wydarzyło. Wesołych świąt!
   - Tobie również. Wesołych świąt!
   Macha mi, po czym zajmuje miejsce, zapuszcza silnik i rusza. Patrzę za nim, dopóki nie skręci na główną ulicę, by dostać się do miasteczka. Uśmiecham się do siebie. To była dziwna wpadka, ale nie wyszła mi na złe. Dojechałam do domu, a także poznałam kogoś, kto w przyszłości może stać się przyjacielem.
   Ostatni raz patrzę w niebo i przechodzę przez furtkę na podwórko, z domu dochodzi zapach pierników i gwar rozmów. Wiem, że to będą dobre święta. A to dzięki bezinteresowności. Tak powinno być.
    

2 komentarze :

  1. No i dotarłam! Myślę sobie, że dziś przeczytam jeszcze PY <3 a jutro zacznę spokojne nadrabianie WiPa i Rozważnej! *bo czeka mnie rozdział WCN, jutro w końcu niedziela*. Jest dobrze!
    Widzę, że shot bardzo króciutki! O ile u Aktiny pokazywało mi z dwie godziny na czytanie, tak u ciebie z 20 minut. Aż jestem ciekawa co wykombinowałaś. Oczywiście wiem na czym będzie polegać shot i o czym jest, dlatego nie mogę się doczekać <3.
    Wstęp jak zawsze epicki. Uwielbiam twoje rozważania z początku opowiadań. Dzięki tobie sama niektóre rozdziały zaczynam teraz rozważaniami, a nie tylko: "świeciło słońce, ptaszki śpiewały".
    Kurde. Coś mi wiadomo o wracaniu 23 grudnia do domu. Wiem, co czuje bohaterka ;___;
    Co do tego szacunku - jestem tego samego zdania. Jak ja przysłuchuję się nie raz rozmowom gimnazjalistów w tramwaju to po prostu mam się ochotę przeżegnać, chociaż nigdy tego nie robię. Świat młodych dziwnie się zmienił. Są jeszcze te ewenementy, ale... kurde, aż sama boję się mieć w przyszłości dzieci.
    "Też się cieszę, że jestem" totalnie mnie rozwaliło XDD ale już ten fragment widziałam.
    Cieszy mnie, że mimo bucowatości, chłopak jest kulturalny i przeprasza! Na początku skojarzył mi się z Dashiellem, ale wiem, że Dashiell by nie przeprosił buahaha.
    Wyobrażam sobie głos gościa <3 rozpływam się.
    "- Kim ty jesteś?" - choć trzeba przyznać, że na telefon Krzyśka zareagowała ze stoickim spokojem XD.
    "- Skąd znasz moje nazwisko?
    - Twój ojciec uczył mnie mechatroniki w technikum, często pokazywał nam twoje zdjęcie, chwaląc się, jaka to jesteś zdolna." - to już też widziałam, ale... <3 <3 fajny motyw.
    " - Powiedziałem ci, kim jestem, teraz idę po kawę, a potem zawiozę nas do domu. To jaką chcesz?" - dlaczego mi się to tak podoba?! Matko, a przecież zaraz kończysz opowiadanie! Kurde, aż skacze na krześle z podjarania, bo nie wiem co będzie dalej!
    " - I jest jedną z trzech głównych przyczyn śmierci obok soli i lekarza pierwszego kontaktu." - zgadzam się XD. Tak bardzo.
    I te opowieści o wpierniaczaniu kostek cukru przez jakiegos Damiana.
    "- Daj kubek, wyrzucę.
    - A uciekniesz?
    Podaje mi naczynie ze złośliwym uśmiechem.
    - Przekonamy się. - Puszczam mu oczko i wychodzę z pojazdu, wiatr owiewa moją twarz, oddycham głęboko." - huhuhu <3 dlaczego ja tak się tym jaram?! No, powiedz mi ;____;
    "- No cóż, to nie była aż tak straszna podróż, jak się obawiałem. - Śmieje się, gdy uderzam go pięścią w ramię. - Nie jesteś taka straszna, choć w pięknym stylu wpychasz się komuś do samochodu." - Myślałam, że gościu serio jest chłodny, a tu prosze <3 całkiem otwarty typ. Jaram się nim, chociaż jego imię mi się nie podoba >D *zuee wspomnienia z Mateuszami i Patrykami*
    "- Możesz zadzwonić lub napisać. Z przyjemnością wypiję z tobą jeszcze jedną kawę i bliżej cię poznam." - och, uroczo <3. Zdziwię ci jak powiem, że chcę drugą część tego XD? Ponowię ciebie huehueue. Bo przecież tu nie było romansuuuU! Ja chcę więceeeej!
    Takie krótkie, a takie świetne. Pokazuje w cudowny sposób, jak ludzie potrafią być bezinteresowni i... że można w nich jeszcze wierzyć. JAk wtedy, kiedy jakiś chłopak kupił nam bilet na Krzykach w tramwaju, bo nie miałam już hajsu na karcie. I ta pani, co nas broniła w tramwaju przed kanarem, że próbowałyśmy kupić bilet. Wtedy odzyskałam wiarę w ludzkość <3.
    Oby więcej shotów! Teraz ruszam do PY!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że przypadło Ci do gustu :) Nie wiem, dlaczego niektóre momenty Cię jarały, to Twoja sprawa :D
      Nie wiem, czy będzie z tego coś więcej. Może na Wielkanoc?
      Pamiętam tę dwójkę! Wciąż jestem im wdzięczna za ich bezinteresowność.
      Dziękuję za komentarz! :*

      Usuń

Hope Land of Grafic