Tekst napisany na konkurs literacki na Sowim Przylądku. Dostałam za niego wyróżnienie ^^
****
Od zawsze lubiłam huśtawki. Były moim ulubionym miejscem na placu zabaw w pobliżu mojego domu na naszym osiedlu. Zawsze gotowe przyjąć mój ciężar. Wystarczył jeden wymach nogami i już byłam odrobinę bliżej nieba, chmur i gwiazd. Czułam się jak w raju: tylko ja, huśtawka i to obezwładniające mnie uczucie szczęścia. Żadnych problemów, tylko wiatr lub deszcz chłodzące moje policzki. Myśli błądziły po mojej głowie, ale na chwilę porzucały pomysł zabicia mnie.
To huśtawki połączyły mnie i Beau kilkanaście lat temu, to walka o nie była początkiem naszej dziecięcej przyjaźni, za szybko i boleśnie skończonej. Dzięki nim byliśmy nierozłączni.
Siedzę na starej huśtawce na zaniedbanym placu zabaw niedaleko cmentarza. W dłoni trzymam zdjęcie, a po moich policzkach płyną łzy, spływają po skórze, by po chwili w przestworzach wylądować na czarnej sukience. Nie zamierzam ich ocierać. Pokazują to, co teraz czuję. Wszechobecny smutek i ból. Nie radzę sobie ze sobą, jestem w rodzinnym mieście, a samotna jak nigdy nie byłam w Seattle.
Chłopiec na fotografii ma jakieś siedem lat, jest elegancko ubrany, ciemnobrązowe włosy ma starannie uczesane. Spogląda na towarzyszącą mu dziewczynkę ubraną w sukienkę i błękitny płaszczyk, z dwoma mysimi ogonkami. Dzieci, których największymi problemami były zdarte kolana, różne wyposażenie piórników i to, co zjeść na drugie śniadanie w szkole.
Później wszystko się zmieniło. Z radosnych dzieci trzymających się razem staliśmy się dwójką nieznajomych nastolatków, unikaliśmy się. I to wszystko dlatego, że jedno z nas zakochało się w drugim. Ja. Ten ciemnowłosy chłopiec stał się przystojnym młodzieńcem, który nie mógł odwzajemnić pocałunku przyjaciółki i odtrącił ją jak jakiś śmieć.
Łza spada na fotografię, mam ochotę ją podrzeć, ale nie robię tego, to jedyna pamiątka szczęśliwych dni, gdy miałam jeszcze przyjaciela i kompletną rodzinę. Mając dwadzieścia trzy lata, jestem osobą wykształconą i samotną.
Dlatego wróciłam do rodzinnego miasta i domu matki, porzucając szalone, dynamiczne życie w wielkim mieście, które przyprawiało mnie o ból głowy. Znalazłam pracę w wyuczonym zawodzie i mogłam zająć się szukaniem swojej pierwszej miłości. A nawet nie musiałam szukać. Wciąż mieszkał w domu obok. Przystojny mężczyzna o piorunująco pięknych, szmaragdowych oczach, które uwielbiam od dziecka.
I co z tego, że tak blisko? Nie poznaje mnie. Nie dostrzega mnie. Zapomniał. A to boli.
Moje palce drżą, o mało nie rozrywając zdjęcia, które już i tak ma naderwane rogi. Odwracam je i czytam podpis wykonany czarnym markerem: „Lea i Beau, plac zabaw, marzec 1998”. Jedno z najwspanialszych wspomnień – tylko ono trzyma mnie jakoś przy życiu.
Huśtam się mocniej, próbując dotknąć pochmurnego nieba. Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że skaczą z wprawionej w ruch konstrukcji i lecę daleko jak ptak, jak najdalej stąd.
Nie słyszę kroków, rejestruję czyjąś obecność dopiero, gdy postać siada na huśtawce obok mnie. Otwieram oczy i widzę wpatrzonego we mnie Beau. Wzdrygam się i nie jest to bynajmniej wina wiatru.
- Wszystko w porządku? – pyta.
Kiwam jedynie głową, przecież mnie nie pamięta, po co się odzywać.
Zaczyna ruszać nogami, ale nie huśta się wysoko, tylko na tyle, by długimi, zgiętymi w kolanach nogami nie zdzierać podeszew sportowych butów o mokrą ziemię.
- Niezła pogoda, prawda?
Patrzę na niego zaskoczona. Pamięta? Przecież tak zawsze witaliśmy się na placu zabaw, gdy byliśmy mali.
Opuszczam głowę i patrzę w zdjęcie. Czyżby jednak aż tak się nie zmienił?
- Idealna na huśtawkę.
Uśmiecha się i przymyka oczy.
- Dlaczego wróciłaś?
Nie jestem do końca pewna, czy pyta, bo go to interesuje, czy dlatego, że nie chce siedzieć w ciszy. Chociaż kilka lat temu mu ona nie przeszkadzała.
- Bo mam dość wielkich miast. Są brudne, zanieczyszczone, ludzie wiecznie gdzieś się śpieszą. I to niezdrowe jedzenie, blee.
Śmieje się przez chwilę.
- Nic się nie zmieniłaś, Lea.
Moje zaskoczenie rośnie. Jestem tutaj już od dwóch tygodni, dlaczego akurat teraz i dlaczego w ogóle chce ze mną rozmawiać? Dlaczego tak wymówił moje imię?
Wpatruję się w zdjęcie w moich dłoniach. Chciałabym znowu być dzieckiem, którym byłam w chwili wykonania tej fotografii.
- Też je mam. – Przerywa chwilę ciszy.
- Słucham?
- Też je mam. Zdjęcie. Zachowałem je, wciąż jest przypięte do korkowej tablicy.
- Naprawdę? Przecież minęło kilkanaście lat!
- To co? – Otwiera oczy i patrzy na mnie. – Coś w tym złego? Sama je masz?
- Bo to dobra zakładka do książek – odpowiadam i milknę. Nie wiem, o czym moglibyśmy rozmawiać.
- Szczęściarz. – Jego głos jest pełen ironii. Wzrok ma utkwiony w mojej prawej dłoni, którą wciąż trzymam zdjęcie. Ozdabia ją pierścionek z brylantem.
- Nieprawda.
- Nie bądź taka skromna. – Śmieje się. – Powiesz mi, kto jest tym farciarzem? – Patrzy na mnie wyczekująco.
- Nie.
- Dlaczego?
Zaciskam zdjęcie na fotografii.
- Bo to nie twoja sprawa. Nie rozmawialiśmy ze sobą od lat, więc nie udawaj, że teraz interesuje cię moje życie.
- Zawsze mnie interesowało – protestuje.
- Wątpię.
Wzdycha.
- Lea, o co chodzi? To ty urwałaś kontakt!
- Słucham? Chyba żartujesz. To ty przestałeś się do mnie odzywać i to tylko dlatego, że pocałowałam cię na twojej imprezie urodzinowej.
- Byłem w szoku, dlatego się nie odzywałem! Ale to tylko przez miesiąc!
- Ach, tak? A po tym miesiącu to co? Wyjechałeś na Antarktydę?
- Po tym miesiącu to ty już kogoś miałaś.
To fakt, przyznaję. Ale czy miałam na coś czekać? Pojawił się interesujący, starszy chłopak, zaczęliśmy się spotykać i z czasem zostaliśmy parą.
Wzdycham.
- Dlaczego to wywlekamy akurat teraz?
- Bo dopiero teraz mamy okazję o tym porozmawiać.
- Okazja była co dzień, tylko ci się nie chciało.
- Gdybym miał twój numer lub adres, chociażby mejlowy, to odezwałbym się wcześniej.
- Ale nie wcześniej niż po moim wyjeździe na studia.
Wzdycha.
- Lea, musisz się czepiać?
- Muszę, taka moja natura.
- Jesteś okropna.
- Dziękuję.
Patrzy na mnie i uśmiecha się zagadkowo. Przyglądam się pochmurnemu niebu, na moją twarz spadają pierwsze krople deszczu. Przymykam oczy i oddycham głęboko. Nie rozumiem. Ledwo co się spotkaliśmy, a już się kłócimy jak za czasów podstawówki. Trochę mi tego brakowało.
Zaczyna padać coraz bardziej, ale nie ruszam się ze swojego miejsca na huśtawce. Nie otwierając oczu, chowam fotografię pełną wspomnień do kieszeni skórzanej kurtki. Nie pamiętam już, dlaczego płakałam przed przybyciem Beau. Może nad swoim nędznym życiem?
Nagle czuję na swoich ustach czyjeś wargi. Zaskoczona, otwieram szeroko oczy i szarpię się do tyłu na huśtawce, po czym uderzam mojego całuśnika. Beau zwija się w pół, ręką trzymając trafiony brzuch.
- O matko, bardzo cię przepraszam! Ale mnie przestraszyłeś! Co ty sobie myślałeś?
- Nie myślałem – odzywa się, gdy pierwsza fala bólu przechodzi. – Od ośmiu lat chciałem cię pocałować i wreszcie mi się to udało.
Patrzę na niego jak na idiotę.
- Jesteś okropny! – krzyczę mu w twarz i uciekam z placu zabaw, słyszę, jak za mną woła, ale nie zatrzymuję się.
Biegnę chodnikiem wzdłuż osiedla domków jednorodzinnych, nie zważając na padające pod skosem krople i to, że moje balerinki ślizgają się na mokrej nawierzchni. Mocniejszy podmuch wiatru wyrywa z kieszeni kurtki fotografię. Patrzę, jak leci w dół drogi, którą właśnie przebyłam. Zamykam oczy i cicho łkam nad utraconym przedmiotem.
Słyszę czyjeś kroki, ale na nie nie reaguję, stoję w miejscu i pozwalam wodzie moczyć mi kołnierz.
- Lea.
To Beau. Świetnie, myślałam, że został na placu.
- Czego chcesz?
- Zdjęcie.
Otwieram oczy i spoglądam na mężczyznę. Wyciąga ku mnie dłoń, w której trzyma naszą fotografię. Sięgam po nią, w chwili, gdy już jej dotykam, brunet wolną ręką przyciąga mnie do siebie i przytula.
- Co… co ty robisz? – pytam, wciśnięta w jego mokrą koszulkę. – Gnieciesz zdjęcie!
- Nie dbam o to – odpowiada i przytula mnie mocniej do siebie.
Słyszę miarowe bicie jego serca, uspokajam się w jego ramionach.
- Nie mogę uwierzyć, że kogoś masz – szepcze w moje włosy. – Nie wierzę, że wychodzisz za mąż…
- Bo nie wychodzę.
Odsuwa się ode mnie i przygląda mi się uważnie, jakby sądził, że żartuję. Chowam fotografię z powrotem do kieszeni kurtki, tym razem zapinając ją na guzik, deszcz wokół nas opada na ziemię.
- Nie wychodzę za mąż – powtarzam i unoszę prawą dłoń, na której lśni pierścionek. – Nie pamiętasz?
Wpatruje się w nią przez chwilę, po czym na jego twarzy maluje się zrozumienie.
- Wrzuciłeś go w kopercie do skrzynki na listy w dniu moich szesnastych urodzin. Widziałam cię przez okno.
Rumieni się, przez co wygląda jak nastolatek.
- Noszę go od dnia wyjazdu na studia, by nikt nie próbował się ze mną związać. Wszystkim mówiłam, że mam narzeczonego, ma na imię Beau, jest w moim wieku i studiuje dziennikarstwo. – Wszystko to się zgadza. – Ale jako miejsce zamieszkania podawałam Portland w Maine, nie Olimpię.
- Naprawdę nosisz go od tak dawna?
- Tak. Zakochani chyba tak robią.
Ponownie przybliża się do mnie, patrzy mi w oczy.
- Zakochani? Wciąż mnie kochasz?
- To może dziwne, ale tak. Od ośmiu lat.
- Cieszę się. Bo ja też od dawna cię kocham.
Fotografia w mojej kieszeni pewnie gniecie się jeszcze bardziej, gdy Beau tuli mnie do siebie i czule całuje. Mój najlepszy przyjaciel, jakiego kiedykolwiek miałam, wreszcie mnie całuje. Czekałam na to wystarczająco długo.
Nasze usta wciąż się stykają, gdy przez rozproszone chmury wreszcie świeci słońce.
Także w moim życiu.
Podoba mi się ta miniaturka.
OdpowiedzUsuńJest słodka, ale nie w ten przesądzony, tęczowy sposób. Jest urocza, bo niemalże prawdziwa. Może troszkę podrasowana, ale realna. Nie ma tu wielkiej miłości od pierwszego wejrzenia - jest tu ten rodzaj zaufania i zakochana, który przy trafić się może każdemu.
Napisane bardzo ładnie, językiem przystępnym i przyjemnym do czytania. Przede wszystkim nie ma literówek, których nie lubię że względu na to, że jawnie pokazują stanowisko autora-leniwca, któremu nie chciało się przeczytać tekstu jeszcze raz, by wyłapać ewentualne zamiany literek.
Bardzo pozytywnie podchodzę do tego, co miałam przyjemność przed chwilą przeczytać :)
Pozdrawiam,
Sophie Eve
lies-that-you-told-me.blogspot.com