Pisane wespół z Naff.
_________________________________________
W świecie, w którym ludzie i smoki żyły ze sobą w pokoju, nic nie mogło się już wydawać niespodzianką. Codzienny wiatr wywoływany kolejną parą skrzydeł zapewniał lekki chłód w upalne dni, zimą dawały one schronienie. Ludzie zależni byli od smoków, a smoki od ludzi. Tak ten świat wyglądał od początku jego stworzenia - ludzie i smoki żyły razem w pełnej symbiozie.
Każdy dzień pełen był śmiechów i zabawy, ale też i ciężkiej pracy. Dlatego nikogo nie dziwiło niebo pełne skrzydlatych stworzeń. Mieszkańcy całego globu przemieszczali się na swoich smokach. Tak samo działo się na wyspie Venree położonej na północnej półkuli poniżej pasma mrozu. Zielone pasy łąk, lekkie wzniesienia i lasy to istny raj dla smoków. Mieszkańcy tej wyspy prawdziwie zaprzyjaźnili się ze swoimi skrzydlatymi zwierzątkami domowymi i nie wyobrażali sobie bez nich życia.
Tego dnia Ayathe, dwudziestoletnia szatynka o złotych oczach, płynęła po niebie na swojej czerwonej smoczycy Nilieth. Zmierzały na obrzeże wyspy, gdzie utworzona została wioska sierot. To im Aya pomagała na codzień. Uwielbiała dzieci i miała z nimi niesamowicie dobry kontakt.
Poranek był słoneczny i iście letni, lekka bryza znad morza próbowała wyrwać kosmyki włosów z ciasnego warkocza. Niebo było błękitne, zaledwie o odcień jaśniejsze od wód poniżej. W takie dni chciałoby się śpiewać.
- Powoli zacznij lądować, Nilieth. - Szatynka wydała smoczycy rozkaz, gdy jej oczom ukazało się wybrzeże wyspy z licznymi drewnianymi domami.
Skrzydlate stworzenie powoli i z gracją obniżyło lot, po czym zgrabnie wylądowało na jednej z rozległych łąk.
- Jak zawsze mistrzowskie lądawanie, Nili - pochwaliła skrzydlatą Ayathe.
- Dzięki - odzezwała się smoczyca. - To mój wrodzony geniusz, nic na to nie poradzę.
Ze śmiechem na ustach dwudzisetolatka zeszła ze smoka i miękko wylądowała na ziemi. Jej suknia podfrunęła odrobinę do góry, miotana przez wiatr. Znikąd pojawiła się dwudziestka dzieci i nastolatków z uśmiechami na twarzach, która otoczyła dziewczynę, kilka młodszych sierot rzuciło się Ayathe na szyję.
- Aya! Aya! Przyleciałaś!
Złotooka przytuliło kilkoro dzieci.
- Oczywiście, że przyleciałam. Musiałam, tak się za wami wszystkimi stęskniłam!
- Nilieth, Nilieth!
Młodsi chłopcy ruszyli w stronę smoczycy, po czym z radością wdrapali się na jej grzbiet i z jej ogona uczynili zjeżdżalnię. Patrząc na minę Nilieth, zbytnio jej to nie przeszkadzało.
- Wszyscy zdrowi? - Jak co dzień spytała dzieci Ayathe. Martwiła się o każdą z tych sierot i najchętniej przychyliłaby im nieba. - Nikt nie narozrabiał? Wszyscy są gotowi do szkoły?
- Tak jest!
- Dobrze, w takim razie ustawić mi się tu w pary!
Dzieciaki usłuchały swojej opiekunki, ustawiły się w dwóch szeregach, po czym ruszyły za dwudziestolatką w stronę szkoły, mijali przy tym domki, w których na co dzień mieszkały sieroty. Do uszu Ayathe doszła cicha rozmowa kilku nastolatek, chichoczących pod nosem.
- Ale on jest cudny!
- No dokładnie! A te jego oczy? Są takie hipnotyzujące!
- I to umięśnione ciało, ach!
Szatynka przewróciła oczami. Nastolatki. Pewnie spotkały kolejnego budowlańca pracujacego nad remontem części domków i teraz są nim zauroczone.
Z góry rozszedł się dźwięk uderzania młotkiem. Ayathe zadarła głowę do góry, po czym ciężko westchnęła. To nie był dobry pomysł.
Na dachu najbliższego domku siedział i pracował jej wróg.
Blaze.
Był bez koszuli, co wywołało cichy pisk u prowadzonych do szkoły nastolatek i machał do Ayi z uśmiechem na przystojnej twarzy.
Złotooka czasami naprawdę żałowała, że go poznała.
Mieli wtedy po siedem lat. Jako urodzeni tego samego dnia, dostali smoki w tym samym czasie. Ayathe odkryła jajo ze swoim smokiem, gdy budząc się rano, nie przytulała pluszowego misia. Blaze także odkrył jajo po przebudzeniu - było ułożone na komodzie na wprost łóżka, lekko zaspany chłopiec przestraszył się widoku tego jaja i spadł z łóżka, przy czym obił sobie lekko tylny aspekt osobowości. Jak wiadomo, młode smoczki należy wyprowadzać codziennie przed zmierzchem na spacer, najlepiej udać się z nimi na łąki w pobliżu lasu. Ayathe ruszyła z Nilieth, swoją smoczycą o czerwonej powłoce łusek, swoją ulubioną trasą. To na niej spotkały Blaze z jego czarnym smokiem, Braithem. Smoki zaczęły się ze sobą bawić, jak to dzieci, a Ayathe i Blaze szli obok siebie w milczeniu. W pewnym momencie skrzydlate zwierzątka zatrzymały się i w siebie wpatrywały. Jakież nastąpiło zdziwienie u dzieci, gdy smoki odezwały się normalnymi, prawie że ludzkimi, choć odrobinę głębszymi głosami!
- Braciszek? - Nilieth wpatrywała się w czarnego smoka.
- Siostrzyczka? - Braith wpatrywał się w czerwoną smoczycę.
- To one mówią?! - wykrzyknęli chórem Ayathe i Blaze.
To prawda. Nilieth i Braith to rodzeństwo, potomkowie jednego z najstarszego smoczego rodu. Od tego spotkania, gdy szatynka i chłopiec o ciemnych włosach i mahoniowych oczach przedstawili się sobie i uścisnęli sobie dłonie, minęło już wiele lat. Spotykali się dość często, w końcu rodzeństwo powinno mieć ze sobą kontakt, powinno się ze sobą bawić. Ale nie można tego powiedzieć o ich opiekunach. Ayathe i Blaze bardzo się od siebie różnili. Z wiekiem więź między nimi stawała się coraz cieńsza. Można to zrzucić na karb dorosłości, w którą wkroczyli. I jak wyglądają w tej dorosłości. Ayathe, opiekunka wioski sierot, swoją urodą przyciąga wszystkich mężczyzn, jednocześnie ich onieśmiela. Wysoka, zgrabna, poruszająca się z gracją, o długich, lśniacych włosach i złotych oczach rzuca na kolana wielu mieszkańców wyspy. Blaze natomiast stał się ucieleśnieniem ideału wielu kobiet. Wysoki, dobrze zbudowany, z widocznymi mięśniami brzucha, rozchochraną, czarną czupryną i lśniącymi, mahoniowymi oczami hipnotyzował już za czasów szkoły, teraz, jak to widać, cieszy się ogromną sympatią nastolatek, ich matek i babć.
Jednak mimo wszystko, oboje wciąż pozostali samotni. Wielu twierdziło, że Ayathe i Blaze są sobie pisani i zostaną w końcu małżeństwem.
Jakoś oni nie mogli tego powiedzieć. Nie cierpieli się nawzajem. Ale właściwie dlaczego?
- Blaze, idioto, spadniesz z tego dachu, jak nie będziesz uważał!
- Czyżbyś się o mnie martwiła, Aya? - spytał chłopak, szczerząc swoje białe zęby w jej stronę.
- Nie o ciebie się o martwię, lecz o dzieciaki. Chyba nie są gotowe ujrzeć coś podobnego do mózgu wypływającego z twojej głowy, gdy niechybnie spotkasz się z ziemią, jak nie będziesz ostrożny.
- Dzieciaki powinny być gotowe na wszystko - mówiąc to, przeczesał swoje czarne jak smoła włosy. - Poza tym nie licz na to, że zrobię sobie krzywdę. Prędzej tobie coś spadnie na głowę. - Zaśmiał się morderczo i zeskoczył z dachu, wywołując tym samym wśród dzieciaków i nastolatek okrzyki zaskoczenia. Zanim jednak zbliżył się do ziemi, tuż pod nim pojawił się pędzący z prędkością światła czarny smok.
- Yaho! - wydarł się chłopak, szybując do góry.
- Blaze, nie rób sobie jaj, co? Twój mózg, jeżeli w ogóle go posiadasz, leżałby już dawno na ziemi, gdybym wybrał się na polowanie, a właśnie taki miałem zamiar - powiedział niepocieszony aktem szaleństwa swojego towarzysza Braith.
- Przestań narzekać, staruszku, przecież wciąż żyję - odpowiedział chłopak, klepiąc swojego smoka po boku.
Ayathe pokiwała jedynie z powątpiewaniem głową i kazała dzieciom się ruszyć, inaczej spóźnią się do szkoły, a ją czekać będzie bura od gospodarza wioski. Była przyzwyczajona do dziecinnego zachowania Blaze'a, od lat podejrzewała, że zbyt duża pewność siebie zgubi chłopaka, a on w młodym wieku stanie na spotkanie ze śmiercią. Udawało mu się przeżyć do tej pory tylko dlatego, że Braith zawsze był w pobliżu. Gdyby nie czarny smok, Blaze mógłby być nominowany do nagrody Darwina - tylko on mógł spróbować skoku do wody poprzez wybicie się na obłoku chmury. Idiota, powiedziała cicho pod nosem, ale uśmiechnęła się przy tym. Blaze jak nikt dostarczał jej rozrywki.
- Dobra, smolisty potworze, sprowadź mnie na dół - powiedział chłopak, ponownie klepiąc swojego towarzysza po boku.
- Niepotrzebny mi twój masaż, Blaze, wolę, aby robiły to jakieś seksowne smoczyce - burknął Braith, gwałtownie zmieniając kierunek swojego lotu. Chciał zrobić na złość swojemu właścicielowi.
- Niedoczekanie - mruknął chłopak, nie przejmując się słowami wypowiedzianymi przez smoka oraz jego niecnym planem, polegającym na strąceniu go z grzbietu. Miał wystarczająco dobrze umięśnione nogi, dlatego utrzymał się na smoku.
- Prowadź mnie do mojej kochanki - powiedział ironicznie Blaze.
Braith zaśmiał się kpiąco, nie odpowiadając na tą kwestię. Doskonale wiedział, że gdy raz zacznie się dyskusje z Blaze'em, nie zakończy się jej przez następne dwie godziny. Naprawdę mało kto chciał z nim prowadzić dialog. Był uparty jak osioł i głupi jak but. Nigdy nie dawał sobie przemówić do rozsądku. Na szczęście istniała na ziemi jedna osoba, która mogła poprowadzić z nim walkę słowną. Ba, potrafiła go nawet sprowadzić do parteru. Braith nie miał ku temu żadnych wątpliwości, Ayathe była wyjątkowa.
- Może ubrałbyś przynajmniej koszulkę? - spytał cicho smok.
- Lubię świecić gołą klatą i patrzeć jak nastolatki mdleją na mój widok - zaśmiał się głośno chłopak.
Braith westchnął ciężko, bez słowa przyspieszają swój lot. To także postanowił zostawić bez komentarza, niech jego towarzysz dalej pławi się w swojej domniemanej boskości.
W niedługim czasie znaleźli się tuż nad głowami sierot, które zaczęły wykrzykiwać coś radosnym głosem i pokazywać na nich palcami. Chłopak widząc ich zainteresowanie, napiął dumnie klatkę piersiową i rozszerzył usta w najbardziej czarującym uśmiechu, jaki tylko posiadał w swoim arsenale uwodzenia. Uwielbiał być w centrum zainteresowania.
Braith przeleciał nad głową Ayathe, a Blaze zeskoczył zgrabnie, tuż obok niej, machając na pożegnanie swojemu przyjacielowi.
- Tęskniłaś? - spytał uwodzicielskim tonem głosu, puszczając oczko Ayi.
- Wprost usychałam za tobą z tęsknoty niczym róża pozbawiona wody. Choć nie. Tęskniłam za tobą tak, jak miłośnik lata tęskni za zimą. Tęskniłam z nienawiścią.
Za to stęskniłam się za czymś innym. - Ayathe uśmiechnęła się kpiąco. Chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, że podczas tego uśmiechu w jednym z jej policzków utworzył się uroczy dołek. A który uczynił nogi Blaze'a miękkimi. - Wciąż wprawiasz dziewczyny w stan niezdrowego podekscytowania. Bawi cię to? Bo mnie nie. Nie lubię marnować wody na cudzenie jakieś nastolatki, bo nagle zemdlała na twój widok. Przecież nie ma się czym zachwycać.
- Czy to moja wina, że jestem taki przystojny? - spytał niezrażony chłopak, wzruszając ramionami - To Bóg mnie takim uczynił, nie ja sam, choć gdybym miał wybór zapewne nie zmieniałbym tego ideału - dodał, uśmiechając się wrednie w jej stronę - Przynaj się, że ciebie też zachwycam - powiedział uwodzicielskim głosem, przybliżając do niej głowę. Chciał mieć możliwość wpatrywania się w te złociste oczy bez końca. Idealnie kontrastowały z jej włosami i nadawały jej charakteru, chociaż osobiście sądził, że nawet bez nich byłaby temperamentna.
- Jesteś tak idealny jak uzębienie mojego dziadka. Ach, no tak - mój dziadek nie ma już zębów. Zachwycać mnie to mogą piękne, ręcznie tkane suknie z jedwabiu, błękitne niebo z rana, ale nie twoje durne mięśnie brzucha. - Patrzyła w te mahoniowe oczy i po raz kolejny próbowała rozwikłać zagadkę ich koloru. Jakie połączenie genetyczne jest potrzebne, by taka barwa powstała? Nie wiedziała. A ta niewiedza strasznie ją irytowała. - Chcesz czegoś ode mnie, że tak się zbliżasz? Może chcesz dostać w twarz? Z przyjemnością służę pomocą. - Wciąż uśmiechając się kpiąco, uniosła dłoń, którą Blaze szybko pochwycił.
Posłał w jej stronę zabójczy uśmiech. Może wielu osobom udawało się go wyprowadzać z równowagi, ale do sarkastycznych docinek Ayathe zdążył się już dawno przyzwyczaić. Wiedzial, że jeśli pokaże, że jest zirytowany, ona tylko zatriumfuje. Właśnie przez taki obrotowi sprawy, prowadzili swoją małą, prywatną wojnę już od dziecka. Na razie nikt jej nie wygrał.
- Nie bądź agresywna, Aya - stwierdził spokojnie - Dajesz zły przykład dzieciakom - dodał lekko sarkastycznym tonem głosu. Wiedział w jaki punkt trafić, aby zaprzestała.
- Nie, nie daję - odparowała, wyrywając dłoń z uścisku. - Uczę je właśnie jak radzić sobie z takimi narcystycznymi typami jak ty. Zrzucić ich z boskiego piedestału, przecież nie są idealni. Wystarczy wskazać na ciebie - nie masz dobrych manier, co chwila pakujesz się w tarapaty i masz niemożliwe wygórowane mniemanie o sobie. Muszę cię zmartwić - jesteś tylko prostym człowiekiem jak ja czy chociażby Dariel - wskazała dłonią kilkuletniego chłopca, który z nietęgą miną przypatrtwał się dwójce dorosłych. Aya przykucnęła przy nim i pogłaskała go po głowie. - Ma swoje zmartwienia, ale przyjmuje wszystko, co daje mu los. Mierzy się ze swoimi problemami, uczy się prawdy o swoich umiejętnościach. Będzie dobrym człowiekiem. - Z powrotem wyprostowana wpatrywała się w Blaze'a, wysoka, smukła niczym brzoza, ujmująca szczerością malującą się na twarzy, piękna. - A nie tylko kimś, kto udaje człowieka.
Blaze spojrzał w stronę nieba, otwierając i zamykając usta w sposób, który ukazywał jego ignorancje. Z jego ust padało ciche: bla bla bla.
- Panienka Ayathe to chyba przed okresem - burknął chłopak, uśmiechając się wrednie na boku.
- Słyszałam. I dla twojej informacji... Właściwie nie mam ci się z czego tłumaczyć. Mógłbyś łaskawie zamknąć tę śliczną w swoim mniemaniu buźkę? - Dwudziestolatka dotknęła palcem wskazującym usta chłopaka, który zamarł pod jej dotykiem. - Wyglądasz jak ryba wyrzucona na ląd i próbująca złapać ostatni dech. Uważaj, możesz skończyć jak ona. - Posłała brunetowi lekki uśmiech, po czym obróciła się do podopiecznych. - Dzieciaki, idziemy! Inaczej będziemy musieli obiec całe jezioro trzy razy, śpiewając ulubioną piosenkę gospodarza!
Na tę groźbę dzieci poderwały się do biegu. Ulubioną piosenką gospodarza była stara piracka pieśń o umarlakach i śmierci czającej się w morzu, bardzo przerażająca. I działająca na wyobraźnię młodych ludzi.
Blaze przewrócił oczami, ale postanowił pobiec z resztą. Uważał, że rozmowa z Ayą nie jest jeszcze skończona. Nie pozwoli jej odejść z uczuciem zwycięstwa. Nie zwyciężyła tego słownego pojedynku. To nie był koniec. Poza tym miał dziwne wrażenie, że chce spędzić z nią więcej czasu. Od kiedy został najęty do pracy jako budowlaniec, nie spędzał za wiele czasu z Ayathe. Smoki były już na tyle duże, że same mogły latać wokół wyspy podczas godzin roboczych obojga dwudziestolatków. Czasami tęsknił za beztroskimi latami dzieciństwa, gdy wycieczki na polany były codziennością, a z szatynką mógł spędzać wiele godzin. Już wtedy widział, że jest inna od reszty dziewczyn.
Biegnąc na czele, Ayathe obejrzała się przez ramię. Oczywiście. Blaze biegł z nimi i nie spuszczał jej z oka. Denerwowało ją to. Dlaczego się przyczepił? Czy nie powinien zająć się pracą?
Od zawsze uważała chłopaka za lekkoducha, więc bardzo się ucieszyła, gdy znalazł pracę. Bała się, że dorosłe życie powali Blaze na łopatki i zmieni go nie do poznania. On jednak wciąż pozostał sobą. Zapatrzonym w siebie brunetem o dużym ego, tak często uśmiechniętym. Wciąż marszczył nos, wystawiając twarz do słońca. Zawsze ją to bawiło, ale uważała też, że jest to urocze. Jej uczucia do Blaze'a od początku ich znajomości były sprzeczne. Podziwiała odwagę bruneta, jednocześnie nie przepadała za jego głupimi żartami, które robił innym za czasów szkoły. Ceniła w nim szczerość i otwartość w rozmowie. Mogła z nim rozmawiać praktycznie o wszystkim. Wciąż miała w głowie wspomnienia ich popołudni spędzonych na polanie, gdy leżąc głowa przy głowie, mówili sobie o swoich marzeniach. Wówczas dorosłość wydawała im się czymś magicznym. Życie pokazało, jak bardzo się mylili. Lecz Blaze zachował swój dziecięcy optymizm, którym tylko on potrafił ją zarazić. W jego obecności czuła się prawdziwie sobą. Dlaczego więc go unikała? Bo nie rozumiała jednego uczucia, które pojawiło się u niej tego ranka, gdy oznajmił, że będzie naprawiał domy. Wieść, że nie będą widywali się już tak często sprawiła, że dziewczyna uświadomiła sobie, jak ważny jest dla niej ten dwudziestolatek o pięknych, szczerych, mahoniowych oczach. Był nie tylko przyjacielem. Ale tego nie wyzna mu za żadne skarby.
- Co tam, dziewczynki? - spytał Blaze, który zdążył już dobiec do grupki młodocianych dziewcząt. Posłał im jedno ze swoich uwodzicielskich spojrzeń, które zniewalały nawet najtwardsze zawodniczki. Połowa nastolatek zaczęła piszczeć, druga połowa oddaliła się od niego na bezpieczną odległość. Obok biegło też kilka osieroconych dzieciaków.
- Odynie, brałabym takiego przystojniaka!
- Ja też. Spójrz tylko na tą klatę!
- Ale on nie jest zajęty?
- Słyszałam pogłoski, że ponoć kręci z naszą Ayą, ale po niej tego nie widać. Słyszałaś, jak go słownie zaatakowała? Chyba wciąż mamy szansę go wyrwać.
Blaze'owi najwidoczniej nie przeszkadzało, że nastoletnie dziewczęta traktuję go niby małe drzewko czy sosnę, którą można oderwać od gleby i przenieść gdzie indziej. Może nie zdawał sobie z tego sprawy, wpatrzony w postać dwudziestolatki.
- Panie Blaze - odezwała się młoda sierotka, biegnąca obok starszych dziewcząt. Z pewnością nie miała więcej niż siedem lat.
Zdziwiony chłopak spojrzał w dół na złocistowłosą, urodziwą dziewczynkę o błękitnych jak czyste niebo oczach. Mimo małych nóżek i pulchnej postury, dorównywała reszcie biegiem.
- A pan kocha panią Ayę? - spytała odważnie, choć jej zawstydzenie zdradzały dwie rumiane plamy na polikach.
Czarnowłosy uśmiechnął się szeroko i bez chwili zastanowienia odszeptał:
- Nad życie.
Połowa z dziewcząt zgromadzonych z tyłu wydała z siebie okrzyki zaskoczenia, inne zaczęły radośnie klaskać, a jeszcze inne rozpaczać z tego powodu. Blaze na ten widok zaśmiał się jak szaleniec. Uwielbiał wzbudzać wśród ludzi skrajne emocje. Na dzień dzisiejszy mógł się już zwać panem chaosu.
- To prawda? - spytała inna, odrobinę starsza dziewczynka.
Blaze nie odpowiedział, nie lubił się bowiem powtarzać. Tak naprawdę kochał się w Ayathe od niepamiętnych czasów. Już przy ich pierwszym spotkaniu poczuł, że coś ich łączy. Cienka linia porozumienia gasła jednak z każdym nastepnym rokiem. Prawda była taka, że byli dwiema skrajnie różnymi osobowościami. Gdy on bez zastanowienia pchał się do walki, Ayathe wolała bardziej ugodowe rozwiązania, objawiające się w długiej rozmowie. Gdy jego ponosiły skrajnie silne emocje, ona zawsze starała się być opanowana. Blaze'a nie obchodziły losy ludzkości i żył zgodnie z rytmem własnego życia, Ayathe poświęcała całą siebie dla innych. Łączyło ich tak naprawdę tylko kilka aspektów: smocze rodzeństwo, docinki, rywalizacja i wspólne dzieciństwo. Blaze'owi to jednak nie przeszkadzało. Kochał w niej wszystko, co ich różniło, tylko czy ona cokolwiek do niego czuła?
Ayathe odwróciła się do tyłu, słysząc nagłe okrzyki zaskoczenia i oklaski. Nie wiedziała, co jest ich przyczyną i szczerze nie chciała w to wnikać. Zdusiła w sobie cień ciekawości. Nie mogła pokazać, że interesuje ją wszystko, co dotyczy Blaze'a. Przecież nie byli prawdziwymi przyjaciółmi, dziewczynie czasami ciężko było przyznać się do znajomości z brunetem. Więcej rzeczy ich różniło niż łączyło, od wyglądu poczynając, na skrajnych charakterach kończąc. Mimo to go lubiła. Choć w ostatecznych rozrachunku wciąż nie wiedziała, co tak naprawdę do niego czuła. Może jakaś jednoznaczna sytuacja pomogłaby jej w rozeznaniu się. Nie ma chyba gorszego zjawiska od serca będącego zagadką dla samego siebie.
Budynek szkoły zamajaczył tuż przed nią. Spowolniła krok i zaczęła uspokajać oddech. Lubiła biegać, ale nie ścigać się z czasem. Na szczęście udało jej się doprowadzić dzieci przez wyznaczoną porą.
Lekko zdyszana kazała podopiecznym ustawić się w dwuszeregu, szybko przeliczyła dzieciaki, życzyła miłego dnia i gdy młodzi zniknęli w murach budynku, usiadła na pobliskim pieńku i odetchnęła z ulgą. A Blaze wciąż był blisko i starał się zwrócić na siebie jej uwagę. Mahoniowe oczy próbowały ją zahipnotyzować. Po chwili poddała się i spojrzała na dwudziestolatka.
- Co ty tu jeszcze robisz? Chcesz, bym ja także zaczęła klaskać, jak te dziewczyny? Przeliczysz się.
Blaze potrząsnął głową, uśmiechając się pobłażliwie.
- Coś ty taka zła ostatnio? - spytał, zakładając ręce na piersi - Aż tak bardzo za mną tęsknisz, że wyżywasz się na mnie słownie, kochana? - dodał, puszczając w jej stronę oczko.
Ayathe westchnęła zrezygnowana. Lot pod błękitnym niebem obudził w niej przeświadczenie, że ten dzień będzie przyjemny i dobry, jednak pojawienie się Blaze przyniosło ze sobą zniechęcenie i pesymizm, które wygodnie mościły się w myślach dziewczyny.
- Wyżywam się na tobie werbalnie, bo za niewerbalne sposoby wyżywania się groziłby mi stos. - Jej oddech uspokoił się na tyle, że mogła odpowiedzieć z wyczuwalną obojętnością, a nie krzykiem. - Poza tym nie jestem zła, tylko odrobinę zmęczona. Codziennie wracam od dzieciaków i muszę zajmować się braćmi, mama do późna sprząta w kuźni, a przecież obiad sam się nie zrobi, chłopcy sami się nie wykąpią, a bajka sama się nie przeczyta. - Ayathe nie potrzebowała wielu pytań, by otworzyć się przed brunetem. Był jedyną osobą, której mówiła o swoich problemach i niezbyt przyjemnej sytuacji rodzinnej. Tylko Blaze mógł kiedykolwiek zobaczyć łzy na jej twarzy. Widział ją płaczącą i to nie raz czy dwa. Kiedyś nawet przytulił ją do siebie i wyszeptał jej we włosy, że jest najsilniejszą osobą, jaką zna. Przyrzekł jej wówczas, że nieważne jak potoczy się ich życie, on zawsze będzie obok, gotów ją wesprzeć.
- A więc jesteś zmęczona - zaczął w zamyśleniu Blaze.
Być może matka natura nie obdarzyła go zbyt wielkim zasobem szarych komórek w mózgu, ale jeżeli chodziło o Ayathe, potrafił myśleć szybciej, niż pędzący po stepach koń. Doskonale wiedział, czego jej potrzeba.
- Wiem, co ci pomoże - powiedział odkrywczo, posyłając w jej stronę promienny uśmiech - Lot ponad chmurami - mówiąc to, przyłożył dłoń do czoła i zerknął w stronę nieba, próbując sprawdzić czy warunki pogodowe są ku temu odpowiednie. Gdy upewnił się o ich perfekcyjności, skierował swoje mahoniowe oczy w jej stronę.
- Ty, ja, Braith, Nilieth, jak za starych czasów - powiedział wesoło. - Może w końcu uda nam się rozstrzygnąć, kto jest szybszy - dodał ze śmiechem.
Blaze uwielbiał rywalizacje. Oczywiście najlepiej, jeżeli to on za każdym razem wygrywał - nie znosił porażek i traktował je jak poważny cios w męską dumę. Ayathe wielokrotnie pokonywała go w różnych konkurencjach, na szczęście ich triumfy się równoważyły.
Uśmiech rozjaśnił twarz dziewczyny. Blaze znalazł dla niej idealny lek na całe zło - uwielbiała latać na Nilieth, a odrobina rywalizacji nigdy nie szkodziła. Kochała to uczucie, gdy bez wysiłku udało jej się pokonać Blaze'a, który przeklinał wtedy cały świat. Był dumny, ale jednocześnie był najlepszym towarzyszem takich wypraw.
- Proponujesz mi wyścig? - upewniła się złotooka. - Znowu chcesz doznać sromotnej klęski? Rany już wyleczone? - zapytała ze śmiechem i poczuła, że negatywne emocje opuszczają jej ciało. Może odrobina czasu spędzonego w towarzystwie Blaze'a nie będzie taka zła?
Chłopak prychnął głośno i wypiął dumnie pierś. Tym razem nie pozwoli jej wygrać, zdecydowanie dzisiejszy dzień należy do niego.
- Zobaczymy, kto poniesie klęskę - powiedział tajemniczo, chwilę potem gwiżdżąc w stronę nieba. Takim sposobem przywoływał swojego czarnego smoka, Braitha.
- Ale - dziewczyna spojrzała na chłopaka zaskoczona - że teraz? Blaze, mam zajęcia sportowe z dzieciakami za trzy godziny, nie mogę ot tak zawołać teraz Nilieth i tak z tobą gdzieś lecieć, to nieodpowiedzialne. I głupie. Poza tym ty też masz pracę. Chcesz, by cię wylali?
To byłoby straszne, w pamięci dziewczyny wciąż pozostawała wizja załamanego Blaze'a, gdy nie umiał znaleźć pracy mimo dobrych, a nawet bardzo dobrych warunków fizycznych. W tej jednak chwili w jej głowie pojawił się cichy głosik, który zaczął radośnie gwizdać na myśl, że Blaze znowu miałby wystarczająco dużo czasu, by się z nią spotykać. Uciszyła go, ale nie pozbyła się go całkowicie. Bo miał rację - coraz częściej chciałaby mieć bruneta na kilka godzin dziennie jak za dawnych czasów. Tęskniła, ale nie do końca była pewna za czym. Czy chodziło o to, że mogła się bawić, nie martwiąc przy tym o jutro, czy może to tęsknota za bliskością dwudziestolatka o mahoniowych oczach?
Blaze prychnął głośno.
- Skończyłem już pracę na dachu - mruknął, choć jego spojrzenie skierowane na bok mogło świadczyć o tym, że kłamie.
Tak naprawdę miał gdzieś sypiące się dachy i pracę przy nich w tym momencie. Teraz liczyła się dla niego tylko Ayathe. Zawsze gdy była w potrzebie lub w złym nastroju, nie wahał się przed porzuceniem najpoważniejszych zajęć. O ile nie wyrzucą go z roboty, odpokutuje to pracą ponad godziny. Byl wysarczająco silny i sprawny, aby poradzić sobie z nadmiarem roboty.
- Blaze, pytam poważnie. Jeśli masz coś jeszcze do zrobienia, zrób to teraz. Wierz mi, nie chcesz mieć nadgodzin za jeden wybryk. - Dziewczyna posłała chłopakowi lekki uśmiech. - Możemy spotkać się później. Odprowadzam dzieciaki i mam z nimi zajęcia w świetlicy, ale po trzeciej powinnam być już wolna. To chyba nie będzie za późno na wyprawę?
W myślach trzymała kciuki za usłyszenie odpowiedzi twierdzącej. Nastawiła się już na popołudnie w towarzystwie bruneta, gdyby teraz miał jej powiedzieć, że może powinni spotkać się kiedy indziej, nie wahałaby się przed uderzeniem go. Zdała sobie sprawę z tego, że potrzebuje odrobinę rozrywki, by nie zwariować w monotonii zwykłych dni.
Chłopak ponownie prychnął.
- Jak mówię, że teraz mam wolny czas to mam - burknął pod nosem - Dzieciaki ci nie uciekną. Do tego czasu zdążymy wrócić - mówiąc to, posłał jej najbardziej promienny i uroczy uśmiech jaki miał w swojej kolekcji boskości. Nie chciał w tym momencie wzbudzać podejrzeń. Jeżeli już się na coś nastawił, jego niecierpliwość nie pozwoli na przesunięcie planów w czasie.
Blaze spojrzał w stronę nieba, chroniąc swoje oczy przed zbyt silnym wpływem słońca. Jego czarny smok powoli zbliżał się do nich. W zębach trzymał coś, co przypominało kawałek materiału. Chłopak przeklął pod nosem. Czy on musi dbać o niego w takim stopniu? Nie potrzebował w tym momencie koszulki. O wiele lepiej czuł się w wersji typowo wyzwolonej. Nie, wcale nie chciał stać w pół nagiej pozie dlatego, że obok niego znajdowała się Ayathe. Wcale.
Braith był już coraz niżej, Ayathe nie miała zbyt wiele czasu do namysłu. Czy jednorazowe bycie spontaniczną coś w niej zmieni? Nie. A może być jedynie fajnie. Oby tylko ufność pokładana w Blaze'ie jej nie zabiła.
- Dobrze - odpowiedziała, wpatrując się w mahoniowe oczy. - Polecimy teraz. - Włożyła dwa palce do ust i zagwizdała trzy nuty, które dla Nilieth były swoistym sygnałem, by przygnać w tej chwili do kasztanowłosej. - Ale uprzedzam, mam w sobie pokłady energii, których się nie spodziewasz i ostatni nauczyłam Nili nowej sztuczki, więc możesz przegrać - puściła chłopakowi oczko. - To będzie piękny wyścig.
Doszedł niej ciepły podmuch wiatru, który świadczył o tym, że Nilieth jest niedaleko. Aya puściła się biegiem, by wyjść czerwonoskórej na powitanie, a z jej piersi wyszedł delikatny, dziewczęcy śmiech.
Blaze przyglądał się jej z otwartą buzią. Nawet nie zauważył, kiedy Braith pojawił się tuż nad jego głową i zrzucił prosto na jego twarz koszulkę. Tkwił tak dalej, przysłonięty ciemnym materiałem, wciąż mając w wyobraźni rozbieganą, dziewczecą istotę o dźwięcznym śmiechu. Wiedział, że nie ma niczego piękniejszego w świecie, niż jego kasztanowłosa, zadziorna panna.
- Eee - zaczął Braith, który właśnie podszedł do lądowania - Znowu cię przytkało? - spytał, chichocząc się w charakterystycznie, smoczy sposób.
- Milcz - burknął niezadowolony chłopak, ściągając z twarzy koszulkę - I wiesz? Wcale nie musiałeś mi jej przynosić.
- Muszę dbać o mojego przygłupiego kamrata. Nie chcę, żeby się przeziębił - stwierdził oburzony smok.
Mahoniowooki zmierzył go groźnie.
- A smok przygłupi, jak i jego właściciel - burknął w odpowiedzi, niechętnie ubierając się w czarną koszulkę.
Ayathe biegła dalej, jej uszu dochodził dźwięk poruszania skrzydłami. Nilieth ukazała się jej w całej okazałości. Dziewczyna puściła oczko i smoczyca już wiedziała, co za chwilę się wydarzy - ciemnoskóra zniży się jak najbliżej ziemi, a ona wybije z obu nóg i umości na smoczym grzbiecie. Wystarczyła jedna chwila, by Ayathe dosiadała skrzydlatego stworzenia, które wzbijało się coraz wyżej. Złotooka ufała Nilieth jak nikomu innemu, więc mimo coraz wyższej wysokości, rozłożyła ramiona i zaczęła cichutko śpiewać starą kołysankę, którą usypiała młodszych braci. Na wysokości tysiąca stóp Nilieth wyrównała lot i lecąc równolegle do wyspy, prowadziła swoją panią w głąb wód. Tuż obok pojawił się czarny smok, a Aya została zaatakowana szczerym uśmiechem bruneta, na który ochoczo odpowiedziała. Latanie na smoku wyzwalało w jej organizmie niezmącone pokłady adrenaliny.
- To co, zaczynamy nasz wyścig? - spytał Blaze, posyłając swojej towarzysce wyzywające spojrzenie.
- Zaczynamy - dziewczyna uśmiechnęła się do niego uroczo, co wywołało znany już w świecie efekt - Blaze znieruchomiał na chwilę i zapatrzył się w dwudziestolatkę. Ayathe wybuchła radosnym śmiechem i wyszeptała cicho:
- Dajesz, Nilieth. Pokażmy im, kto rządzi na wyspie.
Smoczycza posłusznie posłuchała przyjaciółkę, mocniej zatrzepotała ogromnymi skrzydłami i zaczęła nabierać prędkości. Czarny smok i jego pan zostali w tyle.
- To nie będzie byle jaki wyścig - powiedziała cicho złotooka. - To będzie najlepszy wyścig ze wszystkich.
Tymczasem czarnowłosy chłopak wpatrywał się przed siebie z rozmarzonym wyrazem twarzy i lekko rozwartymi ustami. Wyglądał, jakby właśnie dostał czymś w głowę i oniemiał na dłuższą chwilę.
- Blaze, do cholery, czy wystarczy jej jeden uśmiech, żebyś zapominał o całym świecie? - spytał z wyrzutem Braith.
- Tak - stwierdził szeptem Blaze, tępo wpatrując się w pędzącą przed siebie Ayathe. - Jeden uśmiech, jedno słowo, jeden gest - wymieniał bezbarwnym głosem przypominającym zombie - Włosy, oczy, piękne usta.
- Kolana, pięty i mózg na skale - zaironizował smok - Nie pozwolę, żeby moja siostra znowu ze mną wygrała, rozumiesz to? Trzymaj się, albo wrzucę cię do wody!
Mahoniowooki potrząsnął gwałtownie głową, aby się rozbudzić. Braith miał racje. Nie mogą pozwolić na to, aby kobiety znowu nad nimi zdominowały, tym razem to oni muszą wygrać, bez względu na wszystko.
Chłopak pochylił się do przodu i mocniej chwycił smoka.
- Czas na ostrą jazdę! - wykrzyknął, wyrzucając w górę zaciśniętą pięść.
Razem z Braithem wyrwali do przodu i już w niedługim czasie zrównali się ze swoimi przeciwniczkami.
Ayathe rzuciła przelotne spojrzenie na Blaze'a, który już się nie uśmiechał - na jego twarzy wymalowana była żądza wygranej. Może to zabrzmi dziwnie, ale takiego Aya lubiła go najbardziej - gdy walczył o coś, co w jego mniemaniu było sluszne albo mu się należało.
Lecieli teraz tuż obok siebie, smoki nie potrafiły wyprzedzić jedno drugiego. Nagle oczom Ayathe ukazał się skalny monument, samotna wyspa z wielkim otworem w skale na wierzchołku. To jej szansa, by zawstydzić Blaze'a.
- Nilieth - dziewczyna poklepała smoczycę po czerwonym grzbiecie. - Robimy klucz - wydała komendę. - Pokażemy tym dwóm na co nas stać.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - odparła Nilieth. - Ale musze wtrącić, że świat schodzi na psy, skoro ty chcesz się popisywać przed Blazem. Czyżbyś chciała mu się podobać, moja droga?
Na policzkach Ayi wykwitły dwa blade rumieńce. Dziewczyna cieszyła się, że nigdy rumieńce na jej twarzy nie były dość mocno widoczne, w przeciwnym wypadku Blaze miałby dobry powód do śmiechu.
- Klucz, Nilieth. Proszę wykonać.
- Tak jest!
Smoczyca opadła lekko w dół. Klucz nie był jakoś zbyt skomplikowaną figurą powietrzną, nie mniej jednak wymagał opanowania, precyzji i zręczności, ktorej Nilieth nie można było odmówić.
Lecąc początkowo nisko, smoczyca wzbiła się nagle w powietrze, przybliżyla do monumentu i odrobinę zakręciła, przeleciała przez otwór z przypisaną sobie, wrodzoną gracją, po czym opadała tak długo, aż jej skrzydła nie dotknęły tafli wody.
- Brawo! - wykrzyknęła Ayathe z zachwytem, tuląc się do smoczycy. Do tej pory trik ten nie udał im się tak jak dzisiaj. - Byłaś fenomenalna! Jesteś moim ulubionym smokiem ze wszystkich smoków tego świata!
- No, już mi tak nie schlebiaj - odpowiedziała smoczyca.
Siedząca na niej dziewczyna mogła bez problemu wyczuć, że czerwonoskóra się uśmiecha.
- Zawsze wiedziałam, że mnie kochasz. Ale - smoczyca przybrała odrobinę surowszy ton - gdy następnym razem będziesz chciała wprawić Blaze'a w osłupienie i zachwyt, uprzedź mnie, zawołam dla niego ratowników. Ten chłopak zejdzie kiedyś na zawał z miłości do ciebie.
- Blaze nie jest we mnie zakochany - zaoponowała dziewczyna. - Wydaje ci się tylko.
- Ach, tak? - Nilieth znana była z wyczuwania miłości w pobliżu, twierdziła, że ma ona swój charakterystyczny zapach. - To niby dlaczego, zamiast zmierzać do mety, Blaze zatrzymał w powietrzu mojego brata i patrzy na ciebie jak na ósmy cud świata?
Ayathe obejrzała się za siebie. Leciały z Nilieth niżej, ale mimo świecącego dość mocno słońca mogła dojrzeć twarz Blaze'a.
Zaciśnięte w wąską kreskę usta, rumieńce przebijające się przez opaloną skórę i lśniące, mahoniowe oczy pełne... No właśnie, czego?
- Blaze nie jest we mnie zakochany - odparła, wpatrując się w morze. - Jestem dla niego tylko starym towarzyszem zabaw.
Tymczasem gdzieś daleko w tyle, wysoko w powietrzu szybował niecierpliwy Braith. Wszystkimi możliwymi sposobami starał się obudzić swojego towarzysza, który ponownie tego dnia oniemiał. Skakał, robił w górze beczki, korkociągi i inne wymyslne figury, jednak żadną siłą nie mógł go wytrącić z transu.
- Blaze! - wydarł się w końcu zniecierpliwiony. Dopiero wówczas chłopak otworzył oczy i wrócił do rzeczywistości.
- Co? - spytał lekko zdezorientowany.
- Matko święta smocza! - wykrzyknął oburzony, czary jeździec. - Ogarnij sytuację! Nilieth i Ayathe właśnie nam uciekły!
- Serio? - spytał głupkowato chłopak, przekręcając głowę w bok. Dopiero teraz przyłożył dłoń do czoła i spojrzał w dal. Rzeczywiście. Sprawa wyglądała dosyć nieciekawie. Dwie kobiece istoty zbliżały się powoli do wyspy.
- Jak jeszcze raz się zapatrzysz to przysięgam, wydłubię ci oczy ogonem!
Mahoniowooki położył dłonie na polikach, udając przerażenie.
- O nie! Moje piękne oczy! Co ja bez nich zrobię?! - wykrzyknąl udawanym, dramatycznym tonem głosu.
- Przestaniesz gapić się w Ayathe i może w końcu wyznasz jej miłość - zaironizował Braith, bez pozwolenia ruszając w dalszą, szaloną podróż. Czy z Blazem, czy bez, wreszcie musi pokazać siostrze, na co go stać!
Chłopak tymczasem siedział z założonymi na piersi rękoma, trzymając się Braitha tylko nogami. Gwałtowny wiatr rozwiewał jego kruczoczarne włosy na wszystkie strony, czym się zbytnio nie przejmował. Jego fryzura nawet po najcięższych przejściach wyglądała całkiem porządnie. Wystarczyło zgrabnie przeczesać ją palcami i gotowe, przystojny Blaze wraca na ziemię.
- Miłość - mruknął pod nosem chłopak, ściągając w zamyśleniu brwi. Jego mina wskazywała na to, że intensywnie nad czymś rozmyśla.
Wyznać miłość Ayathe? Musiał przyznać, że już od dawna to rozważał. Od dawna? Niech będzie, że od kilku lat. Do tej pory twierdził jednak, że jest mu wygodnie w takiej sytuacji, w jakiej się znajduje. Wiecznie dopiekający sobie i rywalizujący przyjaciele. Czasem się wspierają, czasem nawzajem pomogą, choć częściej się kłócą. Do tej pory nie było między nimi żadnych, typowo miłosnych relacji. Czy chciał to zmienić? Czy chciał to psuć? Nie było możliwości, aby Aya czuła do niego to samo. W stosunku co do niego zachowywala się bardzo chłodno. Owszem, nie raz całowała go w policzek czy też tuliła się do jego piersi, ale robiła to tylko wtedy, gdy mu za coś dziękowała. Nigdy bezinteresownie. Blaze nie chciał się przyznawać do tego otwarcie, ale bał się, że takie wyznanie może zniszczyć wszystko, co do tej pory tworzyli. To prawda, że cechowała go odwaga, ale nawet najbardziej nieustraszony człowiek kryje w sobie strach.
- Powoli je doganiamy! - wykrzyknął triumfalnie Braith.
Ayathe poczuła na skórze rąk ciepły podmuch wiatru, odwróciła się za siebie. Braith kręcił w powietrzu beczki niby mały smoczek, który cieszy się z umiejętności latania. Uśmiechnęła się do siebie, wciąż dobrze pamiętała czasy, gdy Nilieth i jej brat poznawali życie smoka. To była nauka pełna śmiechu i niespodzianek, stanowiła miły czas w życiu dziewczyny.
Aya przeniosła wzrok na Blaze'a i na jej policzkach wykwitł lekki rumieniec. Zamyślony brunet nie dostrzegł jej spojrzenia, dzięki temu dwudziestolatka mogła w spokoju przyglądać się towarzyszowi. Nie była pewna, czy Blaze jest tego świadomy, ale pod odpowiednim oświetleniem jego włosy przybierały barwę granatu, co w połączeniu z mahoniowymi oczami dawało niesamowity efekt - jakby Blaze nie pochodził z ziemi, a z jakiegoś boskiego rodu. Kasztanowowłosa skarciła się w duchu, przecież nie może myśleć o dwudziestolatku jako o bogu, nie przystoi jej to. Ale musiała przyznać sama przed sobą, że lubiła patrzeć na młodzieńca, gdy ten odpływał myślami do swojego świata. Wydawał jej się wtedy kimś obcym i bliskim jednocześnie. Niejednokrotnie chciała wówczas dotknąć jego twarzy, którą znała już na pamięć, którą mogła przywołać, gdy tylko przyszła jej na to ochota. Ponownie zaczęła rozmyślać nad swoimi uczuciami, chłopaki byli spory kawałek za nimi, na razie nie groziło im prześcignięcie.
Blaze był zawsze pierwszą osobą, do której zwracała się o pomoc. I przeważnie ostatnią. Był przy niej zawsze, gdy tego potrzebowała, nieważne, czy miał swoje problemy, rzucał wszystko i pomagał jej. A ona całowała go wtedy w policzek i przytulała.
- Gdyby teraz miałby mi w czymś pomóc - odezwała się cicho sama do siebie - to czy w końcu pocałowałabym go w usta?
Jeśli mowa o uczuciach, stwierdziła, że jest zauroczona przyjacielem i to dość mocno. Ale czy można to nazwać miłością? To jeszcze musiało pozostać dla niej zagadką, wyścig jeszcze się nie skończył.
- Doganiają nas! - wykrzyknęła Nilieth, a Aya otrząsnęła się z natarczywych myśli, pochyliła bardziej i uśmiechnęła łobuzersko.
- Ale nie przegonią. Teraz pozycja piąta, Nili. I leć ile sił w twoich pięknych skrzydłach!
Połechtana komplementem smoczyca rozwinęła największą możliwą dla siebie prędkość i powoli zaczęła cieszyć się z wygranej - znowu pokazała braciszkowi, że to ona jest lepsza.
- Blaze! - wykrzyknął walecznie Braith. Nie, teraz nie mógł dać za wygraną. Byli już naprawdę blisko zwycięstwa! Już czuł jego smak!
Chłopak pobudzony głosem swojego towarzysza, spojrzał przed siebie. Natychmiastowo porzucił miłosne rozważania na rzecz zatracenia się w wyścigu. Gdy chodziło o konieczność wygranej, jego mózg przełączał się na tryb: "wygraj i żyj, lub przegraj i niech cię piekło pochłonie!". Oczywiście zdecydowanie wolał opcję pierwszą.
- Do dzieła, Braith! Pokażmy na co nas stać! - wrzasnął mahoniowooki, pochylając się do przodu, aby nabrać większej szybkości.
Czarny smok przyspieszył swój lot, nie przejmując się niczym innym. Przed sobą miał tylko i wyłącznie swój cel. O nie, tym razem siostra nie będzie śmiała mu się w twarz. Bardzo dużo trenował, aby nigdy więcej nie doznać porażki w jej towarzystwie. Jego bitwa o wygraną zakończy się pozytywnym wynikiem!
Gdy dwójka jeźdźców nieba powoli zrównywała się z dziewczynami, zgodnie, bez słów, zastosowali jeden ze swoich popisowych trików. Braith gwałtownie przekręcił swoje cielsko o sto osiemdzięsiat stopni, a Blaze puścił się jego grzbietu, zakładając ręce na piersi. Wyglądał teraz i zachowywał się jak narcystyczny władca świata. Tylko silne nogi trzymały go wciąż przy grzbiecie jego kamrata.
- Cześć, dziewczyny - przywitał się dosyć sarkastycznym tonem głosu, dłonią posyłając buziaka w stronę Ayathe.
W następnym momencie obydwoje wystartowali do przodu, okręcając się wokół własnej osi z głośnymi okrzykami triumfu. Właśnie prześcignęli swoich przeciwników.
Ayathe patrzyła w ślad za czarnym smokiem i jego jeźdźcem z rozdziawioną buzią. To niemożliwe. Przecież nie mogły przegrać. Od początku wyścigu miały przewagę i to dość sporą. Jak to się stało? Przecież pilnowała swoich myśli, nie pozwoliła im nad sobą zapanować.
- Nilieth - wyszeptała cicho - czy to się stało naprawdę?
Czerwona smoczyca leciała przed siebie zrezygnowana. Zachowywała odpowiednią prędkość, ale cały optymizm i wola walki gdzieś z niej uleciały, poszybowały do chmur.
- Stało się - odparła Nilieth. - Stało się. Po dwustu osiemdziesięciu trzech dniach i osiemnastu smoczych wyścigach, ci dwaj nas pokonali. Niech to wszystko szlag! - wykrzyknęła, po czym gwałtownie zanurkowała w dół. Dla postronnego widza mogło to wyglądać jak skok samobójcy do morza.
Przerażona Ayathe mocno przytuliła się do smoczycy, pęd wiatru unosił jej warkocz, którym dziewczyna kilka razy oberwała w twarz. Nie spodziewała się, że spokojna do tej pory przyjaciółka tak zareaguje.
- Nileith! - złotooka wydarła się na cały głos i zaczęła modlić w duchu, by tylko nie zginąć.
Nagle Nilieth wyrównała lot, po czym wzbiła się w powietrze. Gdyby Ayathe wiedziała, co to rollercostery, pewnie odniosłaby wrażenie, że właśnie na jednym z nich jest. Zachowanie smoczycy było do niej niepodobne.
- Nilieth, co ty wyprawiasz, na Odyna?! - zapytała, próbując przekrzyczeć wiatr. Serce wciąż podchodziło jej pod samo gardło, a w głowie pojawiła się jedna myśl: "Zginę".
Blaze spojrzał w tył, śmiejąc się na widok rozszalałej smoczycy, która za wszelką cenę starała się ich podgonić. Byli już jednak za daleko. Tą bitwę musieli wygrać właśnie oni i nie było innej opcji. Wyspa była coraz bliżej nich.
- To co, staruszku? - spytał rozbawiony chłopak, klepiąc swojego towarzysza po boku. - Podkręcamy tempo, aby jeszcze bardziej je zdołować?
- Za tego staruszka to będziesz pił morską wodę, gdzie sikają ryby! - wykrzyknął oburzony smok.
- Braith, ryby nie sikają do wody - zaśmiał się mahoniowooki. - Jesz je na codzień, a nie wiesz jak się załatwiają?
- A po co mi ta wiedza?! Ważne, że są smaczne! - mówiąc to, oburzony Braith zakręcił kilka korkociągów w górze.
Blaze śmiał się jak szaleniec, wdychając w płuca zbawiennie czyste powietrze. Tak świetnie nie czuł się już od dawna. Gdy zaczął pracować przy dachach, jego skrzydła wolności zostały odrobinę podcięte, nie mógł już sobie pozwalać na długie i szalone przejażdżki pod niebem z Braithem i dziewczynami. Teraz znowu poczuł, co to wolność i nie przeszkadzała mu świadomość, że wiszą nad nim poważne konsekwencje. Ważne, że wreszcie mógł latać w chmurach, ważne, że znów mógł być przy Ayathe.
Gdy Braith przyspieszył lot, na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech. Wręcz nie mógł się doczekać, gdy ponownie ją ujrzy. W całej tej euforii, Blaze nie zdołał zauważyć, że powietrze staje się o wiele cięższe, a wiatr zachowuje się w dziwny sposób. Podobnie było z Braithem, gnanym przez żądzę wygranej.
- Jeszcze trochę i będziemy na miejscu! - wrzasnął mahonioowki, wznosząc do góry ręce w triumfalnym geście.
- Kto rządzi?! Braith i Blaze! Braith i Blaze! - zaczął wykrzykiwać czarny smok, zanosząc się grubym, chrapliwym śmiechem. Jeszcze raz zakręcił się w euforii dookoła własnej osii. Obydwoje zaczęli drzeć się wniebogłosy, zupełnie, jakby spotkała ich najlepsza na świecie rzecz. Swoje zwycięstwo podsumowali dobrze im znanym i wyuczonym okrzykiem:
- Kto jest mistrzem, kto jest bossem, wykrzyknijmy dzikim głosem! Blaze i czarny jego smok, robią ku zwycięstwu skok!
Ciesząc się własnym szczęściem, szaleni jeźdźcy nie przyuważyli jednej, ważnej rzeczy. Niebo było miejscem, gdzie wśród chmur fruwali nie tylko oni. Co prawda wczesnym południem nie było tu zbyt wielu smoków, ale zdarzały się i takie, nieprzewidziane sytuacje.
Nim ktokolwiek z chłopaków zdążył zareagować, z nieba zleciał ogromny, błękitny, rozpędzony smok. Swoim ogromem spokojnie mógł przykryć całą wyspę. Blaze tak naprawdę w życiu nie widział równie potężnego i szybkiego jeźdźca chmur. Szok był dla niego tak wielki, że nie zdążył nawet wykrzyknąć żadnych słów ostrzeżenia w stronę swojego towarzysza. Obydwoje dostali potężnym, łuskowym ogonem smoka, który zaraz po incydencie, ponownie wzbił się w niebo.
Blaze poczuł tylko silne uderzenie w bark i twarz, które na chwilę uśpiło jego zmysły. Nie był w stanie określić, co stało się Braithowi, wiedział jednak, że nie jest w lepszym stanie. W górze oddzielili się od siebie i zaczęli spadać z niewiarygodnie szybką prędkością do wody.
Mimo złości, która rozlewała się po jej żyłach, Aya cieszyła się odrobinę zwycięstwem swoich męskich przyjaciół. Ostatnio ciężko trenowali, wygrali w uczciwy sposób.
Złotooka obserwowała chłopaków, którzy w euforii zwycięstwa zaczęli wariować, była czujna, bo tego nauczyły ją lata w przestworzach, zauważyła więc wielkiego smoka dłuższą chwilę przed towarzyszami. Nilieth także go zauważyła, poczęła doganiać brata, byle ustrzec go przed możliwą krzywdą, w tym czasie Ayathe wołała przyjaciela.
- Blaze! Blaze!
W swojej radości dwudziestolatek nie mógł jej usłyszeć. W sercu dziewczyny pojawił się niepokój i przeczucie, że wydarzy się coś złego. I wydarzyło się. Niebo przeszył ogłuszający krzyk dziewczyny, gdy oglądała jakby w spowolnionym tempie atak niebieskiego ogona. Blaze spadł z czarnego smoka i szybował teraz prosto do morskiej otchłani. Braith próbował jeszcze machać skrzydłami, ale został ranny w jedno z nich, również zaczął spadać.
- Musimy ich ratować! - wykrzyknęły obie dziewoje i zanurzyły się w wietrze.
Cieżko jest dogonić kogoś, kto bezwolnie leci w dół, ale znając zasady aerodynamiki, Ayathe ułożyła Nilieth tak, że nabrała odpowiedniej prędkości i podleciała poniżej ciała Blaze'a, który opadł na czerwony grzbiet smoczycy. Aya przygarnęła go do siebie, byle tylko nie spadł i gorączkowo myślała nad tym, jak doholować do wyspy rannego smoka.
- Braith! - krzyknęła, walcząc z wiatrem.
Czarny smok zdołał ją usłyszeć, posłał jej przerażone spojrzenie. Odwaga czasami opuszcza i najodważniejszych.
- Dasz radę podfrunąć na wyspę?
Smok pokręcił głową, Mimo najlepszych chęci skrzydło bolało zbyt mocno, by miał nim pracować.
Myśl, Aya, myśl!, poganiała się w myślach dziewczyna.
- Mogę go pociągnąć łapą - odezwała się cicho Nilieth. Strasznie martwiła się o brata, chciała mu pomóc. Spadał on wolniej niż wcześniej Blaze i to nie tylko dlatego, że był cięższy, ale dlatego, że był przytomny i dał radę sterować samym sobą.
- Naprawdę? - zapytała złotooka. - Dasz radę utrzymać go taki kawałek?
- Postaram się - odparła smoczyca. - To mój brat, nie dam mu zginąć w wodzie, to taka dziwna śmierć dla smoka.
Podleciała więc do brata, jedną łapą chwyciła smoczy grzebień na karku brata, czym sprawiła mu odrobinę bólu, który był i tak mniejszy od bólu w skrzydle i poczęła holować. W tym czasie Ayathe próbowała ocudzić Blaze'a. Miał niewidoczny wzrok, w jego mahoniowych oczach nie było blasku, oddychał cicho, niemiarowo, urywanie. Uczucie przerażenia obezwładniało dziewczynę. Przecież nie mogło mu się nic poważnego stać, prawda? Lewa brew krwawiła dość obficie, dwudziestolatka rozerwała materiał u dołu sukienki i przytknęła, próbując tamować krwawienie. Zauważyła jeszcze, że lewe ramię chłopaka jest odrobinę wychylone do przodu. Najwidoczniej Blaze wybił bark.
Aya spojrzała przed sobą, zieleń małej wyspy była coraz wyraźniejsza.
- Jeszcze trochę, Nilieth - wyszeptała, tuląc do siebie bruneta. - Jeszcze trochę.
Lądowanie nie należało do najprzyjemniejszych. Najpierw trzeba było odstawić Braitha tak, by bardziej nie ucierpiał, później Aya musiała prawie że zrzucić Blaze'a z grzbietu smoczycy. Czuła się ogromnie zmęczona, a przecież utkwili tu nie wiadomo na jak dlugo.
- Co teraz? - zapytała przyjaciółkę.
- Poszukam jakiegoś drewna, a ty znajdź sposób, by ocudzić tego bałwana - prychnęła Nilieth niezadowolona z zaistniałej sytuacji. Nie lubiła, gdy ktoś zostawał ranny w jakieś dziecinnej grze. - Braith wyliże się sam.
Smoczyca zniknęła za pasem krzaków w poszukiwaniu chrustu, Aya zaś urwała z sukienki kolejny materiał, podeszła do linii brzegowej i namoczyła go, po czym przytknęła do twarzy mahoniowookiego. Spoglądała na niego, głaskała po policzku i prosiła cicho:
- Blaze, proszę, obudź się. Wróć do mnie, proszę.
Ten głos. Już gdzieś go słyszał. "Wróć do mnie, proszę"? Codziennie był świadkiem podobnych kwestii. Dziewczyny wręcz błagały go o choć jednego całusa, spojrzenie, uśmiech. A on? On pragnął tylko jednej osoby, reszta go nie interesowała. Miał już swoją miłość. Miłość o kojących dłoniach, głosie, usposobieniu. Czy to ona go wołała? Widział przed sobą jakąś twarz, ale nie mógł odgadnąć, kto to był. Wszystko było jakby za mgłą. Co się stało? Prawie całe ciało było obolałe. Nie mógł nawet ruszyć palcem, a co dopiero głową. W myślach miał tylko jedną osobę. Zero zdarzeń, zero uczuć, zero emocji, tylko twarz. Pięknej, złotookiej dziewczyny za którą oddałby życie.
- Aya - zdołał wyszeptać.
Usłyszała jego głos. Ale nie dosłyszała, co mówi. Pochyliła się nad nim bardziej i wpatrywała w jego twarz. Oczy chłopaka powoli odżywały, on sam zaczerpnął głębiej powietrza i skrzywił się z sykiem.
- Blaze? Blaze, słyszysz mnie?
Nie przestawała głaskać twarzy bruneta. Postanowiła nie odstępować go, dopóki nie będzie pewna, że się ocknął. Nilieth już wróciła z odrobinę drewna, w łapach dzierżyła potężne kłody znalezionego na drugim brzegu wyspy drewna. Dzięki skrzydłom nie musiała martwić się o transport. Czekała teraz, aż Aya w jakiś sposób obudzi Blaze'a i rozpali ognisko. Doglądała także brata, który już nie stękał, a jedynie starał się nie nadwerężać skrzydła. Potrzebne będzie usztywnienie, ale po dłuższej chwili odpoczynku chyba zdoła wrócić do ich wioski.
Ayathe odgarnęła z czoła dwudziestolatka ciemny kosmyk i po raz chyba tysięczny w życiu pomyślała o tym, jaka ta twarz jest piękna. Poczuła przemożną chęć pocałowania chłopaka. Nie do końca świadomie zaczęła zbliżać swoje usta do jego.
Jakiś wielki cień przysłonił jego twarz. Zaczął się zastanawiać co jest grane? Było słońce, nie ma słońca, był dzień, jest mrok. Zupełnie jak wtedy, gdy tuż przed nim i Braithem wyrósł ten wielki smok. Wielki smok? A więc to musiała być jego wina. To on go poturbował i przez niego czuł się jak zrzucony z ze stu metrów w dół kamień.
Blaze powoli zaczął wracać do siebie. Pamiętał już wszystko, poznawał już wszystko. Wiedział już nawet, kto do niego przemawiał. To była Ayathe, jego ukochana Ayathe.
- Aya? - spytał cicho, mrugając gwałtownie oczami.
Tuż nad nim znajdowała się jej twarz. Fakt ten wprawił go w szok.
Tym razem usłyszała go dość wyraźnie. Patrzył na nią uważnie i z taką intensywnością, jakby widział ją po raz pierwszy. Oblała się rumieńcem i zamarła. Nie potrafiła się ruszyć, jej serce biło jak oszalałe, myśli biegły po głowie niczym mustang po zielonej dolinie. Ich twarze były tak blisko siebie, czuła na skórze oddech chłopaka. Gdzieś w niej wciąż pozostała chęć pocałowania jego warg, ale nie mogła teraz sobie na to pozwolić. Co by sobie o niej pomyślał? Że zakochała się w nim jak inne dziewczyny z wioski? Pokazałaby tym, że jest taka sama jak one. A przecież chciała uchodzić w jego oczach za kogoś niezwykłego.
- Czy bałwan już się ocknął? - Z nurtujących ją myśli Ayathe została wyrwana przez niecierpliwy głos Nilieth, który przywołał ją do porządku.
Odsunęła się od chłopaka i posłała mu delikatny uśmiech.
- Tak, ocknął się - odpowiedziała na tyle głośno, by smoczyca mogła ją usłyszeć. - Ocknął się.
W jej oczach zajaśniały łzy, otarła je szybko grzbietem dłoni. Była szczęśliwa, bo on był cały. Jeszcze nigdy o nikogo się tak nie bała jak o niego, nawet troska o młodszych braci nie mogła się mierzyć z troską o przyjaciela z dzieciństwa.
Blaze powoli zaczął przenosić się do pozycji siedzącej. Jego głowę paraliżował ogromny ból. Przez moment miał zawroty, ale wszystko ustało, gdy chwilę posiedział, wpatrując się w piasek. Teraz już pamiętał całe zajście.
Mahonioowe oczy przeniósł na twarz Ayathe. Już miał rzucić sarkastycznym tekstem w stylu: "wiem, że to moich ust pragniesz" lub "chodź tu, sam dam ci buziaka", ale powstrzymał się, gdy dostrzegł w jej oczach łzy. Nie znosił gdy płakała.
- Żyję - powiedział, próbując zaśmiać się w dosyć zabawny sposób - Patrz, Aya - mówiąc to, zrobił najgłupszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy. Naciągnąl swoje poliki, zrobił zeza i wystawił jej język - Jestem tropikalnym bananem!
Braith, który leżał teraz na piasku, przewrócił smoczymi oczami. W takim sposób ten idiota nigdy nie zdobędzie jej serca.
Ayathe roześmiała się na ten widok i nie wiele myśląc, rzuciła się chłopakowi na szyję. Zapomniała o krwawiącej brwi i możliwym wybitym barku, po prostu musiała poczuć, że on żyje. Wtuliła się w niego mocno i przez chwilę nie puszczała. Gdy wreszcie oddaliła się na odpowiednią odległość, spojrzała na niego i dotknęła rany.
- Blaze, ty krwawisz! - wykrzyknęła, jakby dopiero teraz w pełni to do niej dotarło. - Muszę to opatrzyć jak najszybciej!
Sięgnęła do sukienki, której brzeg wyglądał jak po spotkaniu z nożyczkami. Urwała kolejny fragment, zwinęła i przytknęła do łuku brwiowego chłopaka.
- Muszę to zatamować. A to jedno z najbardziej ukrwionych miejsc na twarzy człowieka i..
Przerwała, gdy Blaze dotknął jej dłoni i uśmiechnął się uroczo.
Doskonale wiedział w jaki sposób i jak długo Ayathe mogła opowiadać o typowo anatomicznych sprawach. Chłopak był pewien, że gdyby odpowiednio się do tego przyuczyła i czasy byłyby zupełnie inne, mogłaby zostać wspaniałym doktorem. Była w końcu inteligentna, spostrzegawcza, troskliwa, sprytna i... gdyby miał mówić o wszystkich jej cechach, spędziłby nad wysławianiem jej piękna wewnętrznego i zewnętrznego ze dwa dni.
Ayathe nie rozumiała, dlaczego Blaze tak się w nią wpatruje. Postanowiła tego nie analizować, to mogło doprowadzić ją do błędnych wniosków.
- Dlaczego ty siedzisz? - ofuknęła przyjaciela. - Masz wybity bark, nie możesz się opierać na rękach, kładź mi się tu zaraz!
Może i bywała nadopiekuńcza, ale taka już po prostu była. Gdy ktoś potrzebował jej pomocy, nie wahała się. Poświęcała się dla innych, bo wyznawała zasadę, że dobro uczynione wraca z podwójną siłą.
Zastanawiała się przez chwilę, jak poradzi sobie z barkiem bruneta. Żeby go nastawić, potrzeba ogromnej siły, ramię musi w końcu zostać wypchnięte, by wskoczyło na swoje miejsce. A ona mimo noszenia ciężkich rzeczy czy improwizowanych bójek z braćmi nie posiadała jej na tyle, by skutecznie pomóc. Mogła poprosić o pomoc Braitha, ale bała się, że smok może wyrządzić swojemu jeźdźcy jeszcze większą krzywdę. Westchnęła. Nie lubiła sytuacji podbramkowych, których nie kontrolowała.
- Blaze, odpowiedz mi na pytanie - zagadnęła, wciąż przyciskając szmatkę do brwi chłopaka. - Czyś ty zwariował? - uniosła nieznacznie głos. - Mogłeś zginąć!
Mahoniowooki westchnął głośno i przewrócił oczami.
- Mogłem, ale nie zginąłem - mruknął pod nosem - Nie mógłbym zostawić na ziemi osoby do której coś czuję - mówiąc to, spojrzał prosto w złociste oczy Ayathe. Jego wyraz twarzy był wyjątkowo poważny, co w żaden sposób nie pasowało do jego imidżu.
Braith siedzący nieopodal, wyszczerzył swoje zęby. Czyżby Blaze wziął sprawy w swoje ręce?
Ayathe opuściła na chwilę rękę i wpatrywała się w bruneta. O kim on mówił? Czyżby w kimś się zakochał? Najwyższa na to pora. Ale poczuła również dziwne ukłucie w sercu. Wiedziała, co to. To zazdrość. Była zazdrosna. Jeśli Blaze w kimś się zakochał, będzie chciał spędzać z tą dziewczyną jak najwięcej czasu. Co dla Ayathe będzie oznaczało odsunięcie na jeszcze dalszy plan. Czy poradziłaby sobie z tym? W jej głowie pojawiła się wyraźna odpowiedź: "Nie". Nie dałaby rady tego znieść. Była nim zauroczona, coraz częściej o nim myślała, chciała być jak najbliżej niego.
- Czyżbyś się zakochał? - zapytała z uśmiechem, choć czuła coraz większy smutek. - Jeśli jakaś dziewczyna zgodzi się za ciebie wyjść, złożę jej najserdeczniejsze wyrazy współczucia.
Braith zaśmiał się chrapliwym głosem, a Blaze'owi mina zrzedła. Był już tak blisko wyznania jej miłości, a ona najzwyczajniej w świecie stwierdziła, że musi kochać kogoś innego. Czy naprawdę jest aż tak ślepa? Czy może bała się jego miłości? Przecież patrzył jej prosto w oczy z niekrytą powagą, czyli z czymś, czego nie zdarza mu się ukazywać na co dzień. Na dodatek włożył całe swoje zawstydzające uczucia w te słowa!
Chłopak westchnął ciężko. Myśli, że tak łatwo się podda? Nie! Dziś wyzna jej wszystko to, co dręczy go od kilku lat. Powie jej, jak mocno ją kocha i jak bardzo jest zazdrosny, gdy kręcą się wokół niej jacyś inni faceci, że to ją chce poślubić, ją chce wziąć w ramiona, nikogo innego!
- Będziesz mogła jej złożyć wyrazy współczucia osobiście już niedługo - odpowiedział tajemniczym głosem, uśmiechając się w iście diabelski sposób.
- Och, nie mogę się już doczekać tej chwili - odpowiedziała z sarkazmem Aya. - Trzymaj sobie tę szmatkę, ja idę rozpalić ognisko i spróbuję przekonać Braitha, żeby pomógł mi w nastawieniu ci barku.
- Zanim go przekonasz, zastanie nas noc - odrzekł ze śmiechem brunetem.
- Możliwe. Najwyżej tę noc spędzimy tutaj. Spróbuj się teraz zdrzemnąć, może upoluję coś dla nas na kolację.
Dziewczyna opuściła towarzysza ze smutnym wyrazem twarzy, który nie uszedł uwadze jej smoczych przyjaciół. Nilieth i Braith wymienili zdziwione spojrzenia. Czyżby Ayathe też zaczęła na coś chorować? Była strasznie blada. Umysł złotookiej zajmowały pytania. Czy ukochana Blaze'a jest ładna? Czy ją zna? Może już ją nienawidzić?
Nie wiedząc kiedy, szatynka zaczęła cicho szlochać. Emocje ostatnich godzin musiały znaleźć ujście. Wciąż tliło się w niej przerażenie, jej serce zalewał smutek, a cały dobry humor zniknął bezpowrotnie. Nie mogła czuć się już bardziej podle.
Podeszła do chrustu przyniesionego na polanę przez Nilieth, ułożyła zgrabny stosik, po czym zaczęła trzeć o siebie dwa krzemienie, które miała zawsze przy sobie w sakiewce przewiązanej przez biodra. Robiła to z taką siłą, że poza chrustem zajęła się trawa niedaleko dziewczyny, lecz ta nie zwróciła na to uwagi. Oprzytomniała dopiero, gdy Nilieth zadeptała zarodki pożaru.
- Aya, co się dzieje? - zapytała troskliwym głosem smoczyca.
Dwudziestolatka spojrzała na nią oczami pełnymi łez.
- Ja go kocham, Nili - odszepnęła. - Kocham go, a on woli inną.
Wpatrzona w ogień siedziała milcząca, a jej sercem targał prawdziwy sztorm.
Nilieth klapnęła obok przyjaciółki i wypuściła z pyska dwa martwe króliki. Ayathe spojrzała na nią i spróbowała się uśmiechnąć.
- Dziękuję, Nili. - Poklepała przyjaciółkę po głowie. - Przynajmniej ty nie tracisz głowy.
- Ktoś musi być rozsądny - odparła smoczyca. - A Blaze'em się nie przejmuj. Może nie dorósł on jeszcze do miłości. - Podniosła się, ale wciąż wpatrywała się w dziewczynę. - Albo zakochał się w osobie, którą ma najbliżej siebie. - Ayathe mogła przysiąc, że smoczyca puściła do niej oko. - Okay, idę do Braitha zobaczyć to jego skrzydło. Twierdzi, że nic mu nie jest, a z oka płynie mu łza. Bogowie, dlaczego daliście mi za brata beksę?
Odmaszerowała w stronę czarnego smoka, a złotooka zajęła się patroszeniem martwej zwierzyny. Praca ta wymagała odrobiny skupienia, myśli o Blaze'ie odeszły więc w niepamięć, choć słowa Nilieth zasiały nowe pytanie w głowie dziewczyny: czy Blaze mógłby zakochać się we mnie? Uśmiechnęła się sama do siebie. Może to i nieprawda, ale kto zabroni jej marzyć?
Blaze przyglądał się z oddali pracującej Ayathe. Po raz pierwszy czuł się tak beznadziejnie. Nie lubił, gdy ktoś pracował, a on zwyczajnie się lenił. Należał raczej do tej części ludzi, którzy nie mogli usiedzieć w miejscu nic nie robiąc. W takich sytuacjach najczęściej go nosiło.
Chłopak jęknął bezradnie i przeczesał dłonią swoje kruczoczarne włosy, wprowadzając je w chwilowy nieład. Nawet nie spostrzegł, kiedy jego smoczy kumpel przysiadł obok niego.
- Znów się w nią wpatrujesz - powiedział Braith - Nie sądzisz, że to najwyższy czas na wyznanie jej miłości? - spytał, szczerząc do niego swoje ostre jak brzytwy zęby - Nawet dzień ku temu sprzyja. Wyobraź to sobie: ty, twoja goła klata, zimna noc, płonący miłością ogień i Ayathe, która cię obejmuje, mrucząc: "U, Blaze, twoje dwa włosy na klacie są takie seksowne!"
Blaze zmarszczył czoło.
- Liczysz mi włosy na klacie? - prychnął.
- Pewnie. To moje drugie hobby, zaraz po lataniu - zaironizował smok.
Chłopak zaśmiał się głośno. Co jak co, ale Braith zawsze potrafił poprawić mu nastrój i wzmocnić jego odwagę.
- Wiesz, staruszku? - spytał w zamyśleniu mahoniowooki, wciąż przyglądając się pracującej w oddali Ayathe - Zrobię to. Wyznam jej miłość. Dzisiaj.
- I tak trzymać!
Obydwoje przybili sobie piątki, co wyglądało dosyć zabawnie, w końcu jeden z nich miał wielką, czarną łapę.
Blaze był pewien, że mu się uda. Nieważne czy jego wyznanie zostanie odrzucone czy przyjęte do serca. Przeżyje wszystko. Dłużej nie mógł już żyć w niepewności. Był pewien swoich uczuć, pewien tego z kim chce spędzić resztę życia. Zrobi to.
Króliki piekły się już na ognisku, a Ayathe odzyskała względnie dobry humor. Postanowiła nie martwić się Blaze'em i jego życiem uczuciowym. Przecież kiedyś musiał nadejść ten dzień, w którym ich drogi rozejdą się ostatecznie w różnych kierunkach. Zaczęła rozmyślać nad sposobami wydostania się z tej maleńkiej wyspy. Nie byli daleko od swojej, raptem kilka kilometrów. Ale mogą one okazać nie do przebycia dla rannego chłopaka i smoka z bezużytecznym jednym skrzydłem.
Aya poszukała odpowiednio dużych liści, na których mogła ułożyć upieczoną strawę i zaniosła ją Blaze'owi.
- Proszę - podała mu jeden z liści. - Mam nadzieję, że będzie ci smakować. Nilieth poszła łowić dla siebie ryby, może do niej dołączysz, Braith? - zapytała czarnoskórego smoka. Z jakiegoś powodu chciała zostać sama z Blaze'em.
- O, to dobry pomysł! - odparł smok. - Zgłodniałem, a znając Nili, nie podzieli się posiłkiem. - Braith podniósł się z ziemi. - Okay, to idę do niej. Tylko się zachowujcie, dzieciaki. - Posłał im oczko, po czym ruszył w stronę brzegu, skąd dochodził chlupot wody i tupot smoczych łap.
Dwudziestolatkowie wpatrywali się przez chwilę w ślad za przyjacielem z lekkimi uśmiechami. Smoki stały się ich drugą rodziną, to one ich połączyły.
Złotooka spojrzała na bruneta zajadającego właśnie królicze łapki i zapytała:
- Jak się czujesz?
- Jak zawsze, gdy jestem z tobą - odpowiedział odważnie chłopak, posyłając w jej stronę uroczy uśmiech. Nie chciał zaczynać jak typowy podrywacz, którym przecież był, ale musiał się wprawić przed wielkim wyznaniem. Słowa "kocham cię" wbrew pozorom nie były takie łatwe.
- Pytam poważnie, Blaze. Ramię wciąż cię boli? W skali od jednego do dziesięciu - jaki to ból? - zapytała szatynka, siadając po turecku naprzeciwko chłopaka. - Muszę to wiedzieć, jeśli uda nam się ciebie przetransportować na naszą wyspę i znaleźć doktora, będę musiała mu powiedzieć. - Dziewczyna unosiosła głowę i przez chwilę wpatrywała się w zasnute coraz liczniejszymi chmurami niebo. - Choć podejrzewam, że dzisiaj to nie nastąpi, zanosi się na deszcz. Mam nadzieję, że obejdzie się bez sztormu.
Jak zawsze Aya martwiła się o kogoś, nie o siebie. Uważała, że jej życie jest nic nie warte, jeśli nie polegało ono na pomocy.
- Nie przejmuj się mną, poradzę sobie. Jestem przecież twardy - zaśmiał się chłopak - Nie pamiętasz już naszej pierwszej przejażdżki na Braithie i Nilieth? Skończyła się podobnie, tylko wtedy złamałem rękę i zraniłem się w tył głowy - zamyślił się na chwilę - No i nie powalił mnie wielki smok, tylko nieruchoma skała. Wtedy nawet nie płakałem, w przeciwieństwie do ciebie - mówiąc to, poczochrał włosy swojej towarzyszki.
Mieli wtedy jakieś 8 lat. Ich smoki były już wystarczająco duże, by zacząć lot z większym obciążeniem. Padło na przejażdżkę w okolicach ich wioski. Braith w przeciwieństwie do Nilieth gorzej radził sobie z lataniem, przez co ich wycieczka skończyła się zderzeniem ze skałą i kąpielą w morzu. To Ayathe wciągnęła go wtedy na malutką wysepkę, znajdującą się nieopodal wioski i zanim cokolwiek powiedziała, rzuciła się w jego objęcia z płaczem. Blaze mimo bólu, zaciskał usta i starał się nie pokazywać, że jest coś nie tak. Ojciec zawsze powtarzał mu, że mężczyzna nie powinien pokazywać słabości przy kobiecie, bo to jego rolą jest ją chronić. Siedzili tak na małej wysepce dobre kilka godzin, aż w końcu ich rodzice zorientowali się, że jest coś nie tak. To mimo wszystko dosyć miłe wspomnienie. Do tej pory pamiętał ich przesiadywanie przy ognisku. Obydwoje otuleni własnymi ciałami, wyznawali sobie najskrytsze marzenia. Samo wspomnienie o tym wywoływało na twarzy Blaze'a uśmiech. Wtedy życie było jeszcze łatwe.
- Byłam wtedy dzieckiem, Blaze. Oboje byliśmy. A ja nie miałam jeszcze do czynienia ze zranieniami, złamaniami czy innymi obrażeniami. Ale już wtedy mogłam się spodziewać, że przez twoją głupotę wpakujesz nas w tarapaty.
Przypomniała sobie, jak będąc dziesięciolatkami, zapuścili się w głąb lasu na wyspie. Urządzili sobie po prostu spacer. Blaze wymyślił wówczas, by wspiąć się na sam czubek potężnej sosny i stamtąd oglądać zachód słońca. Nie trafiały do niego słowa Ayi, że jest dopiero południe i do wieczora daleko, chłopak się uparł i zaczął wspinać. Nie pozostało jej wtedy nic innego, jak pójść za nim i pilnować, by się czasem nie zabił. Nie zginął, ale po spotkaniu z gałęzią przez kilkanaście dni chodził z guzem na głowie. Śmiała się z niego, ale też pojęła, że zawsze będzie musiała mieć na niego oko, inaczej połamie się za którymś razem do tego stopnia, że go już z powrotem nie złożą.
- Musisz przyznać - posłała chłopakowi uroczy uśmiech, choć w jej mniemaniu był to zwykły uśmiech - że nasze dzieciństwo było dość ciekawe.
Nie w pełni świadomie wyciągnęła dłoń w stronę bruneta, by odgarnąć mu swoim zwyczajem włosy znad czoła, które przysłaniały jego śliczne oczy, gdy na jej skórę padła kropla wody. Uniosła głowę do góry.
- Zaczyna padać. Chyba powinniśmy poszukać jakiejś jaskini i w niej się schronić. - Kolejny uśmiech. - Chyba, że wolisz zmoknąć. Tak szczerze, to mała kąpiel by ci się przydała.
Chłopak prychnął cicho.
- Sugerujesz, że od zbyt długiego siedzenia na Braithie przesiąkłem zapachem nieświeżych ryb? - spytał oburzony.
- Słyszałem to! - odkrzyknął z oddali czarny smok, który znany był ze swojego wyczulonego słuchu.
- Smacznego, Braith! - odpowiedział Blaze, zanosząc się śmiechem. Już po chwili skierował swe spojrzenie w stronę Ayathe. Na jego twarzy pojawił się dobrze jej znany uśmiech uwodziciela - Chcesz zmoknąć w moich ramionach? - spytał, puszczając jej oczko.
- Wolałabym zmoknąć, stojąc na szczycie najwyższej góry tego świata niż w twoich ramionach. Nie zasługują na mnie - posłała chłopakowi oczko. - Ale o tej jaskini mówiłam poważnie. Jeśli tu zmokniemy, będziemy musieli spędzić noc przy ognisku, by się wysuszyć. Możemy się przy tym nabawić przeziębienia, które niewyleczone na czas, może nas zabić. A ty chyba nie chcesz jeszcze umierać, prawda?
Blaze przewrócił oczami.
- Jestem zbyt młody i piękny, żeby umrzeć od przeziębienia, bogowie nie zrobiliby temu bogu - odpowiedział chłopak, zanosząc się charakterystycznym dla siebie, szaleńczym śmiechem.
Już po chwili przeniósł się do pionu.
- Najedliście się już? - wykrzyknął w stronę dwóch smoków - Zbierać łuskowate tyłki, bo deszcz zaczyna padać! Chyba, że chcecie zostawić mnie i Ayę samych w jaskini, to nie będę narzekał.
Braith, który właśnie dzierżył w buzi rybę, spojrzał na niego z wyrzutem. Nie był jeszcze wystarczająco najedzony.
- Chodź, Nili, bo jeszcze zrobi jej krzywdę i będziemy musieli zajmować się rozbieganymi, małymi wariatami skaczącymi po drzewach i podrywających wszystkie dziewczyny w wiosce - mruknął do siostry smok.
- Czy ty musisz je pośpieszać? Pomogę ci, oprzesz się o mnie i jakoś dojdziemy do jakieś jaskini. Nilieth i Braith mogą ją dla nas poszukać. Dasz radę iść? - zapytała z troską złotooka. Wpatrywała się w twarz chłopaka, próbując znaleźć na niej ślady bólu. Skończyło się to tym, że znowu przysunęła się do niego na niezbyt wielką odległość.
Stali naprzeciwko siebie, Aya musiała zadrzeć odrobinę głowę, ale i tak jej twarz znajdowała się dość blisko twarzy chłopaka. Wpatrzona w jego mahoniowe oczy zapomniała na chwilę o wszystkim, co się wokół nich działo. Zaczęło mocniej padać, ale nie zarejestrowała tego, pomyślała sobie tylko, że pocałunek w deszczu nie byłby wcale taki zły.
Blaze patrzył w jej piękne, złociste oczy, nie mogąc się od nich oderwać. Czasami miał wrażenie, że kryły w sobie jakąś przeklętą magię. Za każdym razem gdy na nią spojrzał, czyniły go swoim niewolnikiem. Czy Ayathe byłaby zła, gdyby ją teraz pocałował? Uciekłaby od niego, popłakała się lub zaczęła na niego wydzierać za nietaktowne zachowanie? Znienawidziłaby go za to i zerwała z nim wszelkie kontakty?
Serce Blaze'a opanował dziwny strach. Nie mógł jednak powstrzymać dłoni, która właśnie wplotła się w jej delikatne, kasztanowe włosy. Kapiące z góry krople deszczu tylko nadawały klimatu tej sytuacji. Chłopak nieznacznie zaczął się do niej przybliżać. Nie mógł już tego powstrzymać, to działo się samoczynnie.
- Ryba leci! - usłyszał z boku dobrze mu znany, smoczy głos. Początkowo miał się tym nie przejmować, w końcu zamierzał pocałować Ayathe, ale latająca ryba, która uderzyła go w lewy polik z głośnym pacnięciem, zepsuła całą sytuację.
- Braith, do cholery! - wykrzyknął oburzony, masując swój zaczerwieniony polik.
Czarny smok zaśmiał się chrapliwym głosem.
Ayathe roześmiała się tylko i dotknęła dłonią zaczerwieniony policzek chłopaka. Biedna ryba zaś dogorywała gdzieś w pobliżu, schowana w trawie.
- Boli cię? - zapytała chłopaka.
Blaze przybrał udawany, zbolały wyraz twarzy.
- Tak - odparł, pociągając nosem. W głębi duszy oczekiwał na jakiś romantyczny akt miłosierdzia ze strony Ayi.
Dziewczyna roześmiała się ponownie, po czym zbliżyła jeszcze bardziej i pocałowała owy zaatakowany przez rybę policzek. Nie pachniał on najlepiej, ale coś jej mówiło, że Blaze nie pogniewa się o taki pocałunek.
Odsunęła się od bruneta i ponownie spojrzała w jego twarz. Jego oczy przyzywały ją, namawiały do porzucenia obecnej relacji, zmiany. Ale czy nawoływały, by ją wyśmiać? Czy może naprawdę Blaze chciał zmienić ich relację?
- Koniec tego gołąbkowania - powiedział Braith, podchodząc do swoich towarzyszy. Zamachnął się swoim łuskowatym ogonem i trafił nim w tylny aspekt osobowości Blaze'a. Chłopak nie zdołał utrzymać się w pozycji pionowej i nim się obejrzał, powalił swoja rozmówczynię na piasek. Syknął z bólu, upadek nie należał bowiem do najprzyjemniejszych, gdy miało się wybity bark.
- Ups - powiedział cicho czarny smok. Błyszczące w oczach ogniki zdradzały jego prawdziwy zamiar. Chciał odpokutować za rybę. W końcu był po stronie Blaze'a.
Mahoniowooki spojrzał prosto w twarz Ayathe, którą miał tuż pod sobą. Jej kasztanowy warkocz właśnie utworzył na piasku dziwną ścieżkę, a twarz oblała się delikatnym rumieńcem. On sam przez chwilę poczuł, że robi mu się gorąco. Tkwił tak z lekko rozwartymi ustami nie wiedząc co powiedzieć.
To wszystko wydarzyło się tak szybko, że nie zdała sobie sprawę, kiedy znalazła się na piasku. Jej serce biło jak oszalałe, gdy wpatrywała się w twarz przyjaciela. Jej oddech przyśpieszył, jakby brała udział w ciężkim wyścigu. Jego rozwarte usta były tak blisko. Wystarczyło zbliżyć się nieznacznie. Czy warto postawić teraz wszystko na jedną kartę? A co, jeśli uczynek, który planowała, zniszczyłby wszystko? Czy warto ryzykować przyjaźnią za nieodwzajemnioną miłość?
Bez ryzyka nie ma życia.
Chwyciła chłopaka za kark, przybliżyła do siebie, po czym nie wahając się już więcej, pocałowała go. Pocałowała go, a niebo zapłakało nad nimi z radości, że przynajmniej jedno z nich wreszcie wzięło sprawy w swoje ręce.
Chwila działania bez myślenia była przyjemna, wargi Blaze'a miękkie, ale nagle Ayathe naszły wyrzuty sumienia. Co ty wyprawiasz, dziewczyno?, zganiła siebie w myślach. Zachowujesz się jak te wszystkie nastolatki. A ponoć jesteś inna.
Otwarła przymknięte w chwili pocałunku oczy i odepchnęła od siebie zaskoczonego chłopaka.
- Przepraszam - wyszeptała. - To nie powinno się wydarzyć.
Blaze tkwił w jednej pozycji, oniemiały. Próbował właśnie wszystkimi siłami umysłu pojąć, co się stało. W jego mózgu wybuchł potężny chaos, którego żadnym sposobem nie mógł opanować. Ayathe go pocałowała. Pocałowała go! I nim zdołał odwzajemnić pocałunek, nim zdołał ją do siebie przyciągnąć i powiedzieć: kocham cię, odepchnęła go, przepraszając i twierdząc, że to nie powinno się wydarzyć. Nie wiedział czy czuł teraz w większym stopniu radość czy smutek, uczucia mieszały się ze sobą.
Braith siedzący nieopodal nich postanowił się wycofać. To Blaze powinien teraz zadziałać, nie on. Smok mruknął tylko ciche: "idziemy poszukać schronienia", po czym odszedł do swojej siostry.
Chłopak otworzył buzię, jakby chciał coś powiedzieć, ale wciąż milczał. Chciał się bronić, chciał krzyknąć: "to powinno się wydarzyć! To ja powinienem to zrobić! To ja cię kocham!", ale wszystko z nagła w nim zgasło. Poczuł się niepewnie. A jeśli to nie był akt miłości Ayathe, tylko zwyczajne ulegnięcie chwili? A jeżeli wcale go nie kochała, tylko wciąż traktowała jak przyjaciela? Powinien wyznawać jej miłość? Przecież mógł tym wszystko zepsuć, a nie chciał jej utracić.
- Aya - zaczął bezradnie brzmiącym głosem, szybko poddając się w swoim wyznaniu. Westchnął ciężko, opuszczając głowę w dół.
Złotooka spojrzała na chłopaka przelotnie, po czym popchnęła go. Czuła się niezręcznie po tym, co się stało, a dodatkowo on wciąż leżał nad nią. Miała ochotę zniknąć. Zrobiła to, pocałowała go, a jedyne co teraz czuła, to ogromny wstyd. Wygłupiła się przed nim. Kretynka.
- Powinniśmy ruszać do tej jaskini, inaczej będziemy wyglądać jak zmokłe kury.
Sukienka już lepiła się jej do ciała, czuła też nieprzyjemne zimno, choć ciało Blaze'a dawało odrobinę ciepła. Ale to ciepło nie było przeznaczone dla niej.
- Ta - mruknął niepocieszony Blaze, wyjątkowo powstrzymując się od jakiejś sarkastycznej docinki. Po prostu cała radość gdzieś z niego uleciała. Nie miał siły na nic. Był obolały nie tylko zewnętrznie, ale też wewnętrznie. Niepewność nigdy nie targała nim tak jak dziś i był już o krok od poddania się ze swoim dzisiejszym zamiarem: "wyznam jej miłość". Niebo wyczuło najwyraźniej nastrój tej dwójki. Przysłoniły je ciemne, burzowe chmury.
- Oprzyj się o mnie - poradziła dziewczyna, zarzucając sobie zdrowe ramię chłopaka na szyję.
Objęła go w pasie i starała się nie myśleć o tym, że Blaze znowu jest tak blisko. Czuła smutek. Myślała, że Blaze zacznie oponować, słysząc jej przeprosiny, ale on przyjął je po prostu do świadomości. Dzięki temu miała już pewność, że Blaze zakochał się w jakieś dziewczynie z wioski, którą ona nie była. Rozumiała to - kto chciałby się wiązać z najlepszym przyjacielem? Przecież to nie wypali.
Postąpiła krok do przodu, prawie zaplątała się w dół sukienki, która nadawała się teraz tylko do wyrzucenia. Pozbawiona materiału wyglądała, jakby ktoś pociął ją nożyczkami. Lubiła tę suknię i przeczuwała, że matka będzie na nią zła. Kolejna sukienka, która nie wytrzymała u Ayi zbyt długo. Dziewczyna znalazła jednak cień pocieszenia w tym, że jednocześnie lubiła chodzić w ciemnych spodniach, które zakładała pod spódnicę. Przynajmniej one potrafiły przetrwać każdą przygodę.
Blaze miał straszne wyrzuty sumienia. Przeklinał siebie za własne tchórzostwo i jednocześnie nie potrafił go pojąć. Przecież nigdy nie brakowało mu odwagi. Najgłupsze rzeczy robił zawsze bez zastanowienia, a wszystkie swoje rany wojenne traktował jako dumę, a nie nauczkę. Co więc się z nim stało? Nagle stracił całą pewność siebie! To do niego nie podobne. Czy miłość właśnie tak działa? Jest tak silna, że potrafi zwalić z nóg i wzbudzić niepewność nawet w nim? A może fizyczne rozterki są czymś zupełnie innym, niż psychiczne?
Chłopak potrząsnął głową, starając się, aby zbytnio nie obciążać swojej towarzyszki. Obydwoje szli w milczeniu.
Gdzieś niedaleko rozbrzmiał pomruk gromu. Szatynka westchnęła w duchu. Jeszcze tego brakowało, by na tej wysepce zastała ich burza i, nie daj Odynie, sztorm. Będą wówczas skazani sami na siebie, a ona nie tak dawno zniszczyła relację wiążącą ją z Blaze'em. Jeśli będą musieli tu przenocować, schowa się w najdalszym kątku jaskini i będzie udawała, że śpi. Większej dawki zażenowania nie zniesie, nie dzisiaj, nie przy Blaze'ie. Zbłaźniła się, teraz w spokoju chciała się psychicznie pastwić nad sobą. Psychiczna masochistka - nie brzmi aż tak źle.
- Tutaj! - usłyszeli z oddali głos Braitha. Właśnie machał do nich wielką, czarną łapą w jednej z jaskiń, w której jarzyło się blade światło ognia. Smoki najwraźniej postanowiły zgotować im ciepłe powitanie. Szkoda jednak, że między nimi był teraz tylko chłód.
Blaze przyspieszył trochę kroku. Nie chciał już dłużej iść u boku Ayathe. W jego głowie pojawiały się coraz dziwniejsze myśli. Powoli zaczął sądzić, że na nowo jest tym samym, dorastającym nastolatkiem ze zbyt dużą ilością hormonów. Swoje zażenowanie postanowił przyćmić słowami.
- Wiesz, Aya, sukienka ci prześwituje - powiedział, chwilę potem zaciskając usta. Wcale nie chciał tego powiedzieć. Chciał pozbyć się zażenowania, a nie jeszcze je zwiększyć.
- Znaczy - zaczął, marszcząc czoło - Nic nie sugeruje. Dbam o ciebie. Jeszcze jakiś dzikus się do ciebie dobierze, wciągnie cię w krzaki, będzie miał boski uśmiech, roztrrzepane z lekka czarne włosy, umięśnioną klatę, mahoniowe oczy i będzie miał na imię... - zamknął się na moment i wykrzyknął - TARZAN!
Ayathe uśmiechnęła się lekko. Doceniała to, że Blaze chce przywrócić ich relacji stary tor, ale wątpiła, by mu się to udało.
- Poczekaj na mnie, Blaze. Lecisz, jakby zaraz miały ci te twoje idealne włosy oklapnąć. - Teraz to ona poczuła się zażenowana. Chciała powiedzieć coś zabawnego, a wyznała, że uważa włosy chłopaka za idealne. To będzie ciężki dzień.
Przyspieszyła kroku i zrównała się z mahoniowookim.
- Zawsze lubiłam Tarzana - odparła, próbując zabrzmieć normalnie. - A sukienka nadaje się tylko do wyrzucenia, niech więc sobie prześwituje.
Mokry materiał przeszkadzał jej w swobodzie ruchów. Mimo deszczu wciąż było ciepło, więc Aya postanowiła pozbyć się wierzchniego odzienia i nie zważając na obecność Blaze'a i to, że jeszcze nie dotarli do znalezionej przez smoki jaskini, chwyciła za rąbki sukienki i ściągnęła ją przez głowę, pozostając w bieliźnie, czarnych spodniach i białym podkoszulku, który odkrywał jej zgrabne ramiona. Od razu poczuła się lepiej. Nie zwracała uwagi na rzucane jej przez bruneta spojrzenie. Zbłaźniła się już i tak, więc po czym miała się martwić? Szła teraz żywszym krokiem, warkocz obijał się o jej plecy. Postanowiła rozplątać włosy, jak tylko znajdzie się w pobliżu ogniska.
Blaze wpatrywał się w nią jak w bóstwo. W chwilach, gdy włączał się mu miłosny trans, nie był w stanie powstrzymać ani swoich ust, ani niczego innego.
- Jesteś piękna - stwierdził. Nie żałował tego, co powiedział. Był bardzo szczery w swoim wyznaniu. Od zawsze uważał ją za uosobienie delikatnego, dziewczęcego piękna, więc daczego miał się z tym kryć?
Gdzieś w głębi jego serca pojawiła się maleńka cząsteczka nadziei, która podpowiadała mu, że nie wszystko jest jeszcze stracone. Grunt, to wrócić do normalnego, przyjacielskiego trybu. Potem będzie robić co tylko serce mu rozkaże.
Złotooka spojrzała na przyjaciela, a widząc na jego twarzy szczerość, zarumieniła się.
- Dziękuję. Ale tylko ci się tak wydaje.
Zarzuciła sukienkę na głowę i ramiona, by ochronić się przed deszczem. Jaskinia była już blisko, ciepło ogniska było już odczuwalne na skórze.
Ayathe poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Jedyne, co teraz chciała, to położyć się na ziemi i pospać choć chwilę. Jej nerwy były już zszargane wszystkimi tymi emocjami, a ciężar sytuacji przytłaczał ją. Chciała na chwilę odpocząć od tego wszystkiego.
Weszli do środka jamy, szatynka zajęła miejsce przy swojej przyjaciółce. Oparła się o jej bok, zamknęła oczy i zaczęła powoli oddychać. Ciepło ogniska wysuszało ją, sukienka leżąca początkowo na ziemi wylądowało w środku płomieni. Wszędzie panowała cisza przerywana jedynie grzmotami. Wzmógł się wiatr, który odzwierciedlał teraz stan ducha dziewczyny. Jedynie we śnie poszukać chciała schronienia.
Blaze zasiadł tuż obok Braitha w dosyć bezpiecznej odległości od dziewczyny. Widzial zmęczenie na jej twarzy, nie chciał więc dołować jej jeszcze bardziej. Postanowił zająć się sobą, przeciez sam nie był w najlepszym stanie. Zdejmując z siebie koszulkę, zarzucił ją na najbliższy kamień i pozwolił schnąć.
- I jak? - spytał szeptem Braith, nachylając się tuż nad uchem chłopaka.
Blaze prychnął cicho, uśmiechając się krzywo na boku. Co miał powiedzieć? "Wszystko zawaliłem, ale jestem kretynem!", "Jestem dalej, niż bliżej, to jakiś miłosny koszmar", czy "Jestem Tarzanem, handluj z tym!"? Postanowił pozostawić to pytanie bez odpowiedzi.
Braith westchnął ciężko, opierając swój pysk na ziemi. Ukradkowo spoglądał na Ayathe i próbował odgadnąć o czym teraz może myśleć.
- Aya - zaczął niespodziewanie mahoniowooki - Nie jest ci zimno? - spytał, posyłając jej dziwnie troskliwe spojrzenie.
Była tak blisko zaschnięcia, gdy usłyszała głos chłopaka. Westchnęła cicho i otwarła oczy. Ognisko nie paliło się już tak jak wcześniej. Pozbywając się sukienki, odkryła ramiona, na których występowała teraz gęsia skórka. Czuła pulsowanie w głowie zwiastujące ból. Miała dość tego dnia.
- Odrobinę - objęła się ramionami. - Ale to nic, przetrwam.
Przypomniała sobie o warkoczu. Możliwe, że na ból głowy wpływ miał zbyt ciasny splot włosów. Przerzuciła warkocz do przodu, ściągnęła gumkę i zaczęła rozplatać odrobinę wilgotne włosy. Były dość długie, ale nie chciała ich ścinać. Lubiła je, w swoim wyglądzie to własnie kasztanowe włosy podobały jej się najbardziej.
Rozczesywała kosmyki palcami, które kaskadą opadły na jej ramiona, zapewniając odrobinę ochrony przed utratą ciepła. Przeszły ją dreszcze. To zły omen. Jeśli rozłoży ją przeziębienie, nie będzie mogła pracować przez kilka dni z dzieciakami. O ile jeszcze nie została zwolniona.
Poczuła korcenie w nosie. Nie, nie pozwoli sobie na kichnięcie. Nie da się chorobie.
- To twoja szansa, Blaze - szepnął Braith, szczerząc do niego swoje białe ząbki. Chwilę potem liznął go swoim długim jęzorem w polik - To tak, żebyś nie śmierdział rybą, jak się do niej przybliżysz.
Chłopak wytarł polik ręką i prychnął cicho.
- Przecież sam żarłeś ryby - odpowiedział niezadowolony.
Smok tym razem polizał Blaze'a po włosach, wprowadzając je w dosyć chaotyczny stan.
- A to taki żel, żebyś piękniej wyglądał - dodał z szerokim usmiechem smok.
Mahoniowooki przewrócił oczami. Doskonale wiedział, że był to ze strony jego towarzysza gest, mający na celu zmuszenie go do powstania i przytulenia Ayathe. Oczywiście nie musiał chyba mówić, że miał to zamiar zrobić od początku? Miał nadzieję, że goła klatka piersiowa jej nie zniechęci.
Cicho wzdychając, chłopak podniósł swoje cztery litery z ziemi i powolnym krokiem podszedł do dziewczyny. Gdy przy niej usiadł, bez chwili zastanowienia objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie.
Zaskoczona Aya kolejny raz otworzyła szeroko oczy. Chciała spać, a Blaze co chwila jej przeszkadzał. Wtulona w jego klatę czuła jego ciepło, słyszała bicie jego serca i czuła się dziwnie. Zażenowana, a jednak bezpieczna. Podniosła głowę do góry i spojrzała prosto w oczy chłopaka.
- Blaze, co ty robisz? Nie jest mi aż tak zimno, żebyś mnie musiał ogrzewać.
Przyznała przed sobą, że było jej wygodnie, ale po tej akcji z pocałunkiem szczerze wolała unikać bliskości ze strony bruneta.
- Milcz - mruknął zażenowany chłopak, mocniej przyciskając jej głowę do swojej piersi. - Nie chcę, żebyś się przeziębiła, wariatko. Korzystaj z samogrzejących kości żebrowych póki możesz - mówiąc to, usmiechnął się do siebie w sarkastyczny sposób.
Przewróciła oczami i spróbowała się uwolnić, ale chłopak trzymał ją przy sobie mocno. Westchnęła głośno, by ją usłyszał.
- Blaze, puść mnie. Chcę się położyć, a ty mi w tym przeszkadzasz. W dodatku zasłaniasz mi ognisko.
Wiedziała, że być może rani chłopaka, ale teraz zaczęła myśleć o sobie. Czuła się coraz gorzej, ból głowy dał już o sobie znać, skronie jej pulsowały. Zerknęła na Nilieth, która przypatrywała się jej badawczo i posłała smoczycy błagalne spojrzenie. Czerwonoskóra, o którą Blaze się oparł, zaczęła się podnosić, popchnęła przy tym bruneta, który syknął, jego ramię wciąż nie było nastawione.
- Wybacz, Blaze - odparła smoczyca - ale Aya chce spać. Jednak nie potrzebuje do tego żadnego misia. A szczególnie ciebie.
Dziewczyna była wdzięczna za słowa przyjaciółki, dały jej możliwość wyswobodzenia się z objęć dwudziestolatka. Wstała i podeszła do wejścia od jaskini. Spojrzała w burzowe niebo i wystawiła twarz na atak wody, która chłodziła jej czerwone policzki. Pioruny przecinały niebo, a ona oddychała głęboko i starała się ograniczyć myślenie do minimum. Byle się nie pochorować i nie zniszczyć relacji z Blaze'em jeszcze bardziej.
Chłopak posłał smoczycy złowrogie spojrzenie. Był znany z tego, że nieważne jak bardzo odwodzili go od jego zadań, on i tak dążył do ich wypełnienia. Nie zamierzał się poddawać tylko dlatego, że Nilieth wraz z Ayathe zbuntowały się przeciwko niemu. Miał juz gdzieś to czy zepsuje przyjaźń, miał gdzieś to, czy jego życie bezpowrotnie się zmieni. Nieważne jaka będzie decyzja, jaka odpowiedź i jak wielka niechęć Ayi do niego, pozostanie przy niej już na zawsze.
Blaze przybrał groźną minę i szybko podniósł się z ziemi. Nie czekał na zmianę zdania. Ostatecznie zdecydował. Szybkim krokiem podszedł do dziewczyny i zważając na ciche burknięcia jej smoczej towarzyszki, objął ją za ramiona od tyłu i przyciągnął mocno do siebie. Bark zakuł go ostrzegawczo, a on z trudem powstrzymał się od jęku bólu. Miał to gdzieś. Ważniejsza była dla niego teraz Ayathe.
- Nie uciekaj ode mnie - szepnął cicho, opierając głowę na jej ramieniu i wtulając się w nią - Nie teraz, kiedy mam ci coś ważnego do przekazania.
Chłopak czuł, że jego serce zaczyna coraz mocniej bić.
Ayathe poczuła na ramieniu ciężar ciemnowłosej głowy, uniosła dłoń, by przeczesać te miękkie pasma.
- Nie uciekam od ciebie, Blaze - odparła. - Jesteśmy przyjaciółmi, jesteśmy już na siebie skazani. Jedno zawsze wiedziało, co słychać u drugiego, prawda? Po prostu nie czuję się najlepiej. Wybacz, jeśli cię czymś dzisiaj zraniłam.
Odwróciła się w stronę chłopaka, wciąż pozostając w jego objęciach.
- Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy z dziewczyną, którą kochasz. - Posłała mu lekki uśmiech, po czym cmoknęła w rybi policzek. - A teraz powinniśmy wreszcie nastawić ci to ramię, inaczej zbyt dużo gazu zbierze się między stawami i będziemy mieli mały problem.
Mimo swoich słów nie poruszyła się ani o krok, zakleszczona w objęciach bruneta i spętana magnetycznym spojrzeniem jego oczu.
- Aya - zaczął bezradnie. Co rusz otwierał usta, aby w końcu wypowiedzieć te dwa, najtrudniejsze dla niego słowa. Nigdy nie bał się wyrażać swoich myśli, ale teraz strach go paraliżował. Nie, nie chciał już przyjaźni, nie chciał żyć w wiecznej niepewności i strachu, że pewnego dnia Ayathe zwyczajnie się od niego odsunie i wpadnie w ramiona obcego mężczyzny. Postępował w tej sytuacji bardzo egoistycznie, ale nie chciał przyjąć do własnej świadomości faktu, że ktoś mógłby ją mieć. Aya należała do niego. Należała do jego serca.
Chłopak spojrzał prosto w jej oczy z niekrytym smutkiem. Ręką zaczął gładzic jej delikatny policzek.
- Naprawdę chciałbym być szczęśliwy z dziewczyną, którą kocham. Widzisz, po prostu boję się jej wyznać prawdę. Boję się jej reakcji, tego, że mnie odrzuci i już nic nie będzie takie jak dawniej - szepnął, wciąż patrząc prosto w jej złociste oczy. Nie chciał wypuszczać jej teraz z objęć. Chciał ją w nich trzymać juz na wieki.
Ayathe posłała przyjacielowi uśmiech. Jego dotyk działał na nią paraliżująco, ale wiedziała, że nie jest przeznaczony tylko dla niej. Niedługo inna dziewczyna zajmie miejsce u jego boku.
- Ty, odważny Blaze, masz problem z powiedzeniem czegokolwiek? Niespotykane. - Złotooka lekko zachwiała się w ramionach chłopaka. - Przepraszam cię, muszę usiąść, trochę kręci mi się w głowie.
Weszli z powrotem do jaskini i zajęli poprzednie miejsca. Nilieth, która przeniosła się bliżej brata, badawczo im się przypatrywała ze swojego legowiska.
Ayathe zauważyła, że tym razem Blaze zachował odpowiedni dystans i nie narzucał się z objęciami.
Wciąż uśmiechając się, zaczęła tłumaczyć:
- Jeśli jakaś dziewczyna ci się podoba i jesteś pewien swoich uczuć, powiedz jej o tym. Nie czekaj na odpowiedni moment, bo on nigdy nie nadejdzie. Czasami to my musimy być panami swojego losu i tworzyć sytuację. Jeśli kogoś kochasz, powiedz mu o tym. Zaryzykuj, być może ci się poszczęści.
Blaze wbił spojrzenie prosto w złociste oczyAyathe.
- A co jeśli znam się z nią od dziecka i od zawsze byliśmy przyjaciółmi? - spytał odważnie - Jeśli nie chcę zepsuć tego, co pomiędzy nami jest i boję się, że stracę ją raz na zawsze przez to wyznanie? Przecież nie musi mnie kochać - odpowiedział, uśmiechając się delikatnie w tak niepodobny do siebie sposób. Być poważnym zdarzało mu się naprawdę rzadko, jednak sytuacja tego wymagała.
- Blaze, chyba nie zrozumiałeś. Zawsze trzeba mówić o uczuciach. Wprowadzą one jakąś zmianę w życie osób, których dotyczą, ale to nieuniknione. Lepiej coś powiedzieć, niż milczeć latami i być może później cierpieć, gdy osoba, którą się kocha, odejdzie z kimś innym.
Takie mądrości wpajała Ayathe jej mama, która z ojcem dziewczyny spędziła wspaniałe lata, bo zaryzykowała wyznanie miłości. Gdyby tata Ayi nie zmarł przedwcześnie, jej rodzice wciąż byliby w sobie zakochani równie mocno jak w dniu ślubu.
Dziewczyna patrzyła na bruneta, zastanawiając się nad tym, o czym on myśli. Czy ją posłucha? Chciała, był on szczęśliwy. Tylko to się dla niej liczyło.
Chłopak nie zastanawiał się długo. Całym sercem przyznawał rację Ayathe. Jeśli już zawsze będzie trzymał w sobie to wyznanie, ona zwyczajnie odejdzie z kim innym, a on będzie przeklinał siebie za brak odwagi do końca życia. Jeśli go nie kocha - trudno, będzie się starał, aby w końcu i jej serce otworzyło się dla niego. Na co jeszcze czekał?
Blaze patrzył się przez dłuższy moment w nieokreślony punkt znajdujący się gdzieś przed nim. W końcu jednak skierował spojrzenie na dziewczynę i uśmiechnął się do niej tajemniczo.
- Chcesz wiedzieć kim jest osoba, którą kocham? Znasz ją - powiedział cicho.
Ayathe cicho zachichotała.
- To nie zawęża zbytnio grona, wiesz o tym? - Odwzajemniła uśmiech. - No już, mów. Nie zabiję cię za to wyzwanie. Chcę, byś był szczęśliwy.
Chłopak przybliżył się do niej, teraz stykał się z nią ramieniem. Nie zrobił jednak nic oprócz tego, nie chciał jej wystraszyć, w końcu jego wyznanie może być i tak zbyt wielkim szokiem dla niej. Swoje błyszczące oczy skierował prosto w jej twarz. Jakakolwiek będzie odpowiedź, uznał, że będzie się uśmiechał.
- Kocham cię, Aya - odpowiedział szeptem, wkładając w te słowa całe swoje uczucie, jakie do niej żywił.
Zaskoczył ją. Była pewna, że chodzi o jakąś piękność z wioski, nie o nią. Jej serce zaczęło wariować, dech stał się szybszy. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, w jej głowie kołatała się jedna myśl. On mnie kocha, on mnie kocha.
Był tak blisko niej, wpatrywał się w jej oczy i uśmiechał najpiękniejszym uśmiechem na świecie.
- Eee... dziękuję?
Chłopak westchnął cicho, kierując swoje spojrzenie prosto w ogień. Uśmiech wciąż nie zniknął, w końcu obiecał sobie, że obojętnie jaka będzie odpowiedź, on ją przeżyje i dalej będzie się cieszył życiem. Mimo wszystko nie mógł jednak ukryć wewnętrznego zawodu. Czuł, że pogrąża go coraz bardziej i bardziej.
- Proszę, do usług - odparł na przekór swoim myślą, siląc się na krótki śmiech, który brzmiał całkiem naturalnie.
Coś się zmieniło w wyrazie jego twarzy, Ayathe to widziała. Kochał ją. Dlaczego miałby czuć, że ona go nie odwzajemnia? Patrzyła na niego, aż pod wpływem jej spojrzenia nie spojrzał na nią. Uśmiechnęła się, po czym pochyliła się bliżej.
- A ja, Blaze, kocham ciebie.
Chłopak oniemiał. Gdy już wszystko było stracone, nagle nadzieja zesłała mu wymarzoną odpowiedź. Nie mógł wręcz uwierzyć w swoje szczęście. Miał ochotę wstać i zacząć skakać po jaskini, pisząc jak mała dziewczynka: "Ona mnie kocha, ona mnie kocha!". To coś nieprawdopodobnego! Niesamowitego! I...
Blaze nie powstrzymał się. Chwytając jej poliki w obydwie dłonie, złożył na jej ustach gwałtowny, chaotyczny, pełen szczęścia pocałunek.
Tego Ayathe tak bardzo pragnęła. Przysunęła się bliżej chłopaka i odwzajemniła pocałunek. Była szczęśliwa, oboje byli. Pewni swoich uczuć nie musieli martwić się o jutro. Raczej musieli martwić się o to, jak wydostać się z tej wysepki. Ayathe odsunęła się od chłopaka, oderwała swoje usta od jego.
- Blaze, jak my się dostaniemy do domu? I nie chcę psuć chwili jeszcze bardziej, ale, kochanie, wciąż masz wybity bark. Mogę spróbować go nastawić, ale uprzedzam, na jednej próbie się nie skończy.
Uśmiechała się do niego radośnie, poza jaskinią odchodziła burza, na wieczornym niebie można było obserwować pełen kolorów zachód słońca.
Chłopak jęknął bezradnie.
- Daj mi się nacieszyć sobą, potem możesz robić co tylko chcesz, nawet poddawać mnie sadystycznym torturom - powiedział Blaze, uśmiechając się radośnie. Dłonią przejechał po delikatnym poliku Ayi.
- Dam ci się nacieszyć sobą, jak nastawię ci ramię. Najwidoczniej będziemy musieli tutaj przenocować, spędzisz więc w moim towarzystwie jeszcze wiele godzin. - Dziewczyna podniosła się z podłoża, po czym zawołała w stronę smoczych towarzyszy. - Czy któreś z was chce potorturować Blaze'a? Musimy złożyć go do całości!
Oba smoki poderwały się do góry i z uśmiechamy podeszły do zakochanych.
- Ja to mu mogę pokazać, co go czeka jeśli cię skrzywdzi. - Nilieth szturchnęła łbem szatynkę, po czym spojrzała na chłopaka. - Będzie boleć, kochasiu, oj, będzie.
Blaze skrzywił się znacząco, spoglądając w stronę czerwonej smoczycy. Powoli zaczął się cofać do tyłu. Szybko wpadł jednak na Braitha, który zachichotał się w istnie złowieszczy sposób i chwycił go za ramiona.
- Boisz się, przystojniaczku? - spytał mrocznie smok.
- Ja? Ja się boję? - prychnął chłopak odważnie, chwilę potem kierując błagalne spojrzenie zbitego psa na Ayathe.
Złotooka zanosiła się śmiechem, widząc przerażenie w oczach towarzysza. Wyglądał wtedy tak ludzko, że nie mogła przejść obok tego obojętnie. Podeszła więc bliżej chłopaka i patrząc mu w oczy, zapytała:
- A jeśli pocałuję cię zaraz po tym, jak nastawią ci bark, oddasz się w ich łapy choć na chwilę? Blaze, i tak musimy to zrobić. Od ciebie zależy, czy będzie to męka zakończona czymś pięknym, czy może ucieczka?
Pochyliła się nad nim i ucałowała jego policzek, po czym odsunęła się i z uroczym uśmiechem zagadnęła:
- To jak będzie? Chcesz nagrody?
- Tak! - wykrzyknął w euforystycznym stanie Blaze, na co stojący najbliżej Braith musiał zatkać łapami uszy. Jeszcze nigdy nie widział tak wielkiej radochy u swojego towarzysza. Jeszcze bardziej zaskoczyła go jego gotowość do działania. Stanął przed nim i rozłożył ręce na bok, jakby chciał objąć ramionami cały świat. Do tego jego dziwny wyszczerz na twarzy.
- Bierz mnie, maleńki! - powiedział w stronę smoka, zanosząc się diabelskim uśmiechem.
- Eee - zaczął Braith, drapiąc się w tył łuskowatego łba - Psychiatra? Ktokolwiek? - spytał, rozglądając się po jaskini.
- Braith, obawiam się, że nikt nie jest w stanie mu pomóc - powiedziała złotooka, patrząc, jak jej smocza przyjaciółka pcha ramię chłopaka, który krzyczy, gdy z głośnym trzaskiem ląduje ono na swoim miejscu. - Ale i tak go kocham. - Puściła smokowi oczko, po czym roześmiała się, widząc łzy w oczach bruneta. - Blaze, czy ty płaczesz?
- Nie - zaśmiał się niemrawo chłopak, przecząc prawdziwie. W rzeczywistości z jego oczu ciekły słone łzy. Nastawianie barku nie należało bowiem do najprzyjemniejszych rzeczy.
- Tak - sprostował, próbując uśmiechnąć się w uwodzicielski sposób - Z miłości do ciebie - po tych słowach puścił jej oczko, aby jakoś załagodzić i zataić swoją chwilę słabości.
Roześmiana Ayathe podeszła do partnera, uniosła jego głowę i otarła łzy.
- Byłeś dzielny. Więc zasługujesz na obiecaną nagrodę.
Pogłaskała go po policzku, po czym nachyliła się do jego warg i złożyła na nich pocałunek. Pomyślała, że mogą minąć lata, a jej całowanie Blaze'a się nie znudzi, może nawet zostanie to jej nowym hobby?
Oderwała się od niego na pewną odległość i lekko przygryzła wargę.
Chłopak uśmiechnął się z błogim wyrazem twarzy. Pragnął tylko więcej i więcej. Czyżby już całkowicie uległ urokowi swojej ukochanej? Już przybliżał się do niej bardziej z istnie diabelskim uśmiechem, wyciągając w jej stronę ramiona, gdy nagle Braith chwycił go za nogawkę od spodni i pociągnął w tył.
- Hej, czy ja ci się zabraniam całować z rybami? - spytał oburzony mahoniowooki.
Gdyby czarny smok był człowiekiem, zapewne w tym momencie by się zarumienił.
- Nie całuję ryb! Powiedz mu, Nili! - wykrzyknął, spoglądając z nadzieją w oczach na swoją siostrę.
Nilieth udała, że ziewa znudzona konwersacją, po czym rzekła:
- Całujesz się i z rybami, i z drzewami, na które wpadasz po zmroku. Ale i tak cię kocham, braciszku. - Puściła mu oczko.
Pogadanka smoków rozśmieszyła Ayathe jeszcze bardziej. Mimo zmęczenia nie chciała oddawać się w ręce Morfeusza. Chciała słuchać, śmiać się i po prostu być z pozostałymi.
Nad ziemią zapadł już zmrok, więc przyszła pora na powolne kładzenie się spać. Ramię Blaze'a, już nastawione, zostało usztywnione przez długą gałąź i kawałek szmatki znalezionej przez Ayathe w jukach na grzbiecie smoczycy. Prowizoryczny temblak może nie wyglądał pięknie, ale spełniał swoje zadanie.
Ayathe ułożyła się wygodnie na ziemi niedaleko nowego ogniska i czekała na to, co zrobi Blaze.
- Czas do spania - powiedział cicho chłopak, próbując się przeciągnąć w miarę swoich obolałych kości. Z pobliskiego kamienia wziął swoją wyschniętą juz koszulkę i nałożył ją na siebie. Może i był człowiekiem o końskim zdrowiu, ale wolałam o siebie dbać w możliwie dla siebie dogodny sposób.
Blaze podszedł do Ayi i bez zażenowania ułożył się tuż obok niej. Ich twarze były teraz blisko siebie. Mógł patrzeć prosto w jej oczy pełne miłości. Miłości do niego. Myśl o tym, wywołała na jego twarzy szeroki, radosny uśmiech.
- Cześć - wyszeptała dziewczyna, odgarniając chłopakowi kosmyki włosów z czoła. - Jesteś pewien, że dasz radę przespać całą noc, nie uszkadzając bardziej tego ramienia?
Naprawdę martwiła się o chłopaka. Wiedziała, że kto jak kto, ale Blaze ma porządne zdrowie. Po prostu martwiła się, bo nie chciała, by stało mu się coś złego.
Chłopak zaśmiał się cicho.
- Sugerujesz jakieś niegrzeczne zabawy, podczas których będę musiał nadwyrężać ramię? - spytał rozbawiony, puszczając jej oczko. Szybko jednak spoważniał - Nieważny jest cały ból świata, jaki we mnie trafia, gdy tylko mam cię przy sobie, czuję się wspaniale.
Blaze dotknął jej polika wierzchem dłoni, jakby nie mógł się nadziwić cudowi, który przed nim leży.
- Zawsze byłeś takim romantykiem, czy tylko mnie bajerujesz, bo czegoś chcesz? - zapytała Ayathe, po czym znowu zapragnęła pocałować chłopaka. Zamiast tego położyła delikatnie głowę na zdrowym ramieniu chłopaka. Nie oczekiwała tego, że przygarnie ją do siebie, chciała po prostu czuć jego bliskość.
Płomienie wesołe strzelały, gdy oni leżeli obok siebie, wciąż nie do końca wierząc we własne szczęście. Powinni odnaleźć tego smoka i mu podziękować, gdyby nie on, możliwe, że jeszcze długo nie byliby razem, o ile kiedykolwiek.
Blaze przyciągnął do siebie dziewczynę i zamknął na chwilę oczy. Jego ręka wodziła po jej włosach, delikatnie ją głaszcząc. Nie chciał jej nikomu oddawać, teraz była tylko i wyłącznie jego.
- Co ja bym zrobił, gdyby cię nigdy nie poznał - powiedział cicho, uśmiechając się pod nosem.
Ayathe położyła dłoń na piersi towarzysza i chłonęła jego ciepło.
- Pewnie z szarmancją poznałbyś inną damę i to jej wyznawałbyś miłość. Ale nie wydaje mi się, byśmy mieli się nigdy nie spotkać. Wychowujemy smocze rodzeństwo. Od zawsze byliśmy sobie przeznaczeni.
Blaze westchnął głośno.
- Kochana Ayathe - zaczął oficjalnie, wtulając się w jej włosy - Przysięgam ci na swoje przyszłe wcielenia, że nawet jeżeli gdzieś w innym życiu los nie będzie chciał nas złączyć, ja sam cię znajdę i ukocham, bo nigdy nie spotkałem cudowniejszej dziewczyny - powiedział to szeptem, głosem pozbawionym jakiejkolwiek, charaktreystycznej dla siebie uwodzicielskości.
Aya spojrzała w oczy chłopaka i uśmiechnęła się.
- Obojętnie, jakie będzie moje kolejne wcielenie, będę na ciebie czekać - odparła, po czym podniosła się odrobinę i pocałowała chłopaka. W jego ramionach czuła się bezpiecznie i cieszyła się, że znalazła swoją opokę.
Blaze uśmiechnął się delikatnie i odwzajemnił pocałunek. Więcej słów nie potrzebowali. Teraz mogli cieszyć się swoją obecnością już na wieki.
Noc cała czwórka spędziła w jaskini, by wraz ze wschodem słońca opuścić maleńką wysepkę. Powrót do ich wioski pełen był krzyków i radości, że nie zginęli, co kilku mieszkańców głosiło. Tłumaczeniom nie było końca, ale i tak najważniejszą informacją było związanie się Ayathe i Blaze'a. Rodziny obojga były pewne, że kiedyś ta dwójka połączy się więzem małżeńskim, teraz mogli jedynie cieszyć się ich szczęściem.
Ayathe wciąż pracowała z sierotami, a Blaze zajmował się naprawą domów. Zaczął także budowę ich domu, w którym mieli zamieszkać po swoim ślubie. Nilieth i Braith pozostali najlepszym smoczym rodzeństwem na świecie i nic nie mogło już tego zmienić .
Historie kończą się szczęśliwe, jeśli sami pozwolimy sobie być szczęśliwymi. Jak Ayathe i Blaze.
Ayaze.
_________________________________________
W świecie, w którym ludzie i smoki żyły ze sobą w pokoju, nic nie mogło się już wydawać niespodzianką. Codzienny wiatr wywoływany kolejną parą skrzydeł zapewniał lekki chłód w upalne dni, zimą dawały one schronienie. Ludzie zależni byli od smoków, a smoki od ludzi. Tak ten świat wyglądał od początku jego stworzenia - ludzie i smoki żyły razem w pełnej symbiozie.
Każdy dzień pełen był śmiechów i zabawy, ale też i ciężkiej pracy. Dlatego nikogo nie dziwiło niebo pełne skrzydlatych stworzeń. Mieszkańcy całego globu przemieszczali się na swoich smokach. Tak samo działo się na wyspie Venree położonej na północnej półkuli poniżej pasma mrozu. Zielone pasy łąk, lekkie wzniesienia i lasy to istny raj dla smoków. Mieszkańcy tej wyspy prawdziwie zaprzyjaźnili się ze swoimi skrzydlatymi zwierzątkami domowymi i nie wyobrażali sobie bez nich życia.
Tego dnia Ayathe, dwudziestoletnia szatynka o złotych oczach, płynęła po niebie na swojej czerwonej smoczycy Nilieth. Zmierzały na obrzeże wyspy, gdzie utworzona została wioska sierot. To im Aya pomagała na codzień. Uwielbiała dzieci i miała z nimi niesamowicie dobry kontakt.
Poranek był słoneczny i iście letni, lekka bryza znad morza próbowała wyrwać kosmyki włosów z ciasnego warkocza. Niebo było błękitne, zaledwie o odcień jaśniejsze od wód poniżej. W takie dni chciałoby się śpiewać.
- Powoli zacznij lądować, Nilieth. - Szatynka wydała smoczycy rozkaz, gdy jej oczom ukazało się wybrzeże wyspy z licznymi drewnianymi domami.
Skrzydlate stworzenie powoli i z gracją obniżyło lot, po czym zgrabnie wylądowało na jednej z rozległych łąk.
- Jak zawsze mistrzowskie lądawanie, Nili - pochwaliła skrzydlatą Ayathe.
- Dzięki - odzezwała się smoczyca. - To mój wrodzony geniusz, nic na to nie poradzę.
Ze śmiechem na ustach dwudzisetolatka zeszła ze smoka i miękko wylądowała na ziemi. Jej suknia podfrunęła odrobinę do góry, miotana przez wiatr. Znikąd pojawiła się dwudziestka dzieci i nastolatków z uśmiechami na twarzach, która otoczyła dziewczynę, kilka młodszych sierot rzuciło się Ayathe na szyję.
- Aya! Aya! Przyleciałaś!
Złotooka przytuliło kilkoro dzieci.
- Oczywiście, że przyleciałam. Musiałam, tak się za wami wszystkimi stęskniłam!
- Nilieth, Nilieth!
Młodsi chłopcy ruszyli w stronę smoczycy, po czym z radością wdrapali się na jej grzbiet i z jej ogona uczynili zjeżdżalnię. Patrząc na minę Nilieth, zbytnio jej to nie przeszkadzało.
- Wszyscy zdrowi? - Jak co dzień spytała dzieci Ayathe. Martwiła się o każdą z tych sierot i najchętniej przychyliłaby im nieba. - Nikt nie narozrabiał? Wszyscy są gotowi do szkoły?
- Tak jest!
- Dobrze, w takim razie ustawić mi się tu w pary!
Dzieciaki usłuchały swojej opiekunki, ustawiły się w dwóch szeregach, po czym ruszyły za dwudziestolatką w stronę szkoły, mijali przy tym domki, w których na co dzień mieszkały sieroty. Do uszu Ayathe doszła cicha rozmowa kilku nastolatek, chichoczących pod nosem.
- Ale on jest cudny!
- No dokładnie! A te jego oczy? Są takie hipnotyzujące!
- I to umięśnione ciało, ach!
Szatynka przewróciła oczami. Nastolatki. Pewnie spotkały kolejnego budowlańca pracujacego nad remontem części domków i teraz są nim zauroczone.
Z góry rozszedł się dźwięk uderzania młotkiem. Ayathe zadarła głowę do góry, po czym ciężko westchnęła. To nie był dobry pomysł.
Na dachu najbliższego domku siedział i pracował jej wróg.
Blaze.
Był bez koszuli, co wywołało cichy pisk u prowadzonych do szkoły nastolatek i machał do Ayi z uśmiechem na przystojnej twarzy.
Złotooka czasami naprawdę żałowała, że go poznała.
Mieli wtedy po siedem lat. Jako urodzeni tego samego dnia, dostali smoki w tym samym czasie. Ayathe odkryła jajo ze swoim smokiem, gdy budząc się rano, nie przytulała pluszowego misia. Blaze także odkrył jajo po przebudzeniu - było ułożone na komodzie na wprost łóżka, lekko zaspany chłopiec przestraszył się widoku tego jaja i spadł z łóżka, przy czym obił sobie lekko tylny aspekt osobowości. Jak wiadomo, młode smoczki należy wyprowadzać codziennie przed zmierzchem na spacer, najlepiej udać się z nimi na łąki w pobliżu lasu. Ayathe ruszyła z Nilieth, swoją smoczycą o czerwonej powłoce łusek, swoją ulubioną trasą. To na niej spotkały Blaze z jego czarnym smokiem, Braithem. Smoki zaczęły się ze sobą bawić, jak to dzieci, a Ayathe i Blaze szli obok siebie w milczeniu. W pewnym momencie skrzydlate zwierzątka zatrzymały się i w siebie wpatrywały. Jakież nastąpiło zdziwienie u dzieci, gdy smoki odezwały się normalnymi, prawie że ludzkimi, choć odrobinę głębszymi głosami!
- Braciszek? - Nilieth wpatrywała się w czarnego smoka.
- Siostrzyczka? - Braith wpatrywał się w czerwoną smoczycę.
- To one mówią?! - wykrzyknęli chórem Ayathe i Blaze.
To prawda. Nilieth i Braith to rodzeństwo, potomkowie jednego z najstarszego smoczego rodu. Od tego spotkania, gdy szatynka i chłopiec o ciemnych włosach i mahoniowych oczach przedstawili się sobie i uścisnęli sobie dłonie, minęło już wiele lat. Spotykali się dość często, w końcu rodzeństwo powinno mieć ze sobą kontakt, powinno się ze sobą bawić. Ale nie można tego powiedzieć o ich opiekunach. Ayathe i Blaze bardzo się od siebie różnili. Z wiekiem więź między nimi stawała się coraz cieńsza. Można to zrzucić na karb dorosłości, w którą wkroczyli. I jak wyglądają w tej dorosłości. Ayathe, opiekunka wioski sierot, swoją urodą przyciąga wszystkich mężczyzn, jednocześnie ich onieśmiela. Wysoka, zgrabna, poruszająca się z gracją, o długich, lśniacych włosach i złotych oczach rzuca na kolana wielu mieszkańców wyspy. Blaze natomiast stał się ucieleśnieniem ideału wielu kobiet. Wysoki, dobrze zbudowany, z widocznymi mięśniami brzucha, rozchochraną, czarną czupryną i lśniącymi, mahoniowymi oczami hipnotyzował już za czasów szkoły, teraz, jak to widać, cieszy się ogromną sympatią nastolatek, ich matek i babć.
Jednak mimo wszystko, oboje wciąż pozostali samotni. Wielu twierdziło, że Ayathe i Blaze są sobie pisani i zostaną w końcu małżeństwem.
Jakoś oni nie mogli tego powiedzieć. Nie cierpieli się nawzajem. Ale właściwie dlaczego?
- Blaze, idioto, spadniesz z tego dachu, jak nie będziesz uważał!
- Czyżbyś się o mnie martwiła, Aya? - spytał chłopak, szczerząc swoje białe zęby w jej stronę.
- Nie o ciebie się o martwię, lecz o dzieciaki. Chyba nie są gotowe ujrzeć coś podobnego do mózgu wypływającego z twojej głowy, gdy niechybnie spotkasz się z ziemią, jak nie będziesz ostrożny.
- Dzieciaki powinny być gotowe na wszystko - mówiąc to, przeczesał swoje czarne jak smoła włosy. - Poza tym nie licz na to, że zrobię sobie krzywdę. Prędzej tobie coś spadnie na głowę. - Zaśmiał się morderczo i zeskoczył z dachu, wywołując tym samym wśród dzieciaków i nastolatek okrzyki zaskoczenia. Zanim jednak zbliżył się do ziemi, tuż pod nim pojawił się pędzący z prędkością światła czarny smok.
- Yaho! - wydarł się chłopak, szybując do góry.
- Blaze, nie rób sobie jaj, co? Twój mózg, jeżeli w ogóle go posiadasz, leżałby już dawno na ziemi, gdybym wybrał się na polowanie, a właśnie taki miałem zamiar - powiedział niepocieszony aktem szaleństwa swojego towarzysza Braith.
- Przestań narzekać, staruszku, przecież wciąż żyję - odpowiedział chłopak, klepiąc swojego smoka po boku.
Ayathe pokiwała jedynie z powątpiewaniem głową i kazała dzieciom się ruszyć, inaczej spóźnią się do szkoły, a ją czekać będzie bura od gospodarza wioski. Była przyzwyczajona do dziecinnego zachowania Blaze'a, od lat podejrzewała, że zbyt duża pewność siebie zgubi chłopaka, a on w młodym wieku stanie na spotkanie ze śmiercią. Udawało mu się przeżyć do tej pory tylko dlatego, że Braith zawsze był w pobliżu. Gdyby nie czarny smok, Blaze mógłby być nominowany do nagrody Darwina - tylko on mógł spróbować skoku do wody poprzez wybicie się na obłoku chmury. Idiota, powiedziała cicho pod nosem, ale uśmiechnęła się przy tym. Blaze jak nikt dostarczał jej rozrywki.
- Dobra, smolisty potworze, sprowadź mnie na dół - powiedział chłopak, ponownie klepiąc swojego towarzysza po boku.
- Niepotrzebny mi twój masaż, Blaze, wolę, aby robiły to jakieś seksowne smoczyce - burknął Braith, gwałtownie zmieniając kierunek swojego lotu. Chciał zrobić na złość swojemu właścicielowi.
- Niedoczekanie - mruknął chłopak, nie przejmując się słowami wypowiedzianymi przez smoka oraz jego niecnym planem, polegającym na strąceniu go z grzbietu. Miał wystarczająco dobrze umięśnione nogi, dlatego utrzymał się na smoku.
- Prowadź mnie do mojej kochanki - powiedział ironicznie Blaze.
Braith zaśmiał się kpiąco, nie odpowiadając na tą kwestię. Doskonale wiedział, że gdy raz zacznie się dyskusje z Blaze'em, nie zakończy się jej przez następne dwie godziny. Naprawdę mało kto chciał z nim prowadzić dialog. Był uparty jak osioł i głupi jak but. Nigdy nie dawał sobie przemówić do rozsądku. Na szczęście istniała na ziemi jedna osoba, która mogła poprowadzić z nim walkę słowną. Ba, potrafiła go nawet sprowadzić do parteru. Braith nie miał ku temu żadnych wątpliwości, Ayathe była wyjątkowa.
- Może ubrałbyś przynajmniej koszulkę? - spytał cicho smok.
- Lubię świecić gołą klatą i patrzeć jak nastolatki mdleją na mój widok - zaśmiał się głośno chłopak.
Braith westchnął ciężko, bez słowa przyspieszają swój lot. To także postanowił zostawić bez komentarza, niech jego towarzysz dalej pławi się w swojej domniemanej boskości.
W niedługim czasie znaleźli się tuż nad głowami sierot, które zaczęły wykrzykiwać coś radosnym głosem i pokazywać na nich palcami. Chłopak widząc ich zainteresowanie, napiął dumnie klatkę piersiową i rozszerzył usta w najbardziej czarującym uśmiechu, jaki tylko posiadał w swoim arsenale uwodzenia. Uwielbiał być w centrum zainteresowania.
Braith przeleciał nad głową Ayathe, a Blaze zeskoczył zgrabnie, tuż obok niej, machając na pożegnanie swojemu przyjacielowi.
- Tęskniłaś? - spytał uwodzicielskim tonem głosu, puszczając oczko Ayi.
- Wprost usychałam za tobą z tęsknoty niczym róża pozbawiona wody. Choć nie. Tęskniłam za tobą tak, jak miłośnik lata tęskni za zimą. Tęskniłam z nienawiścią.
Za to stęskniłam się za czymś innym. - Ayathe uśmiechnęła się kpiąco. Chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, że podczas tego uśmiechu w jednym z jej policzków utworzył się uroczy dołek. A który uczynił nogi Blaze'a miękkimi. - Wciąż wprawiasz dziewczyny w stan niezdrowego podekscytowania. Bawi cię to? Bo mnie nie. Nie lubię marnować wody na cudzenie jakieś nastolatki, bo nagle zemdlała na twój widok. Przecież nie ma się czym zachwycać.
- Czy to moja wina, że jestem taki przystojny? - spytał niezrażony chłopak, wzruszając ramionami - To Bóg mnie takim uczynił, nie ja sam, choć gdybym miał wybór zapewne nie zmieniałbym tego ideału - dodał, uśmiechając się wrednie w jej stronę - Przynaj się, że ciebie też zachwycam - powiedział uwodzicielskim głosem, przybliżając do niej głowę. Chciał mieć możliwość wpatrywania się w te złociste oczy bez końca. Idealnie kontrastowały z jej włosami i nadawały jej charakteru, chociaż osobiście sądził, że nawet bez nich byłaby temperamentna.
- Jesteś tak idealny jak uzębienie mojego dziadka. Ach, no tak - mój dziadek nie ma już zębów. Zachwycać mnie to mogą piękne, ręcznie tkane suknie z jedwabiu, błękitne niebo z rana, ale nie twoje durne mięśnie brzucha. - Patrzyła w te mahoniowe oczy i po raz kolejny próbowała rozwikłać zagadkę ich koloru. Jakie połączenie genetyczne jest potrzebne, by taka barwa powstała? Nie wiedziała. A ta niewiedza strasznie ją irytowała. - Chcesz czegoś ode mnie, że tak się zbliżasz? Może chcesz dostać w twarz? Z przyjemnością służę pomocą. - Wciąż uśmiechając się kpiąco, uniosła dłoń, którą Blaze szybko pochwycił.
Posłał w jej stronę zabójczy uśmiech. Może wielu osobom udawało się go wyprowadzać z równowagi, ale do sarkastycznych docinek Ayathe zdążył się już dawno przyzwyczaić. Wiedzial, że jeśli pokaże, że jest zirytowany, ona tylko zatriumfuje. Właśnie przez taki obrotowi sprawy, prowadzili swoją małą, prywatną wojnę już od dziecka. Na razie nikt jej nie wygrał.
- Nie bądź agresywna, Aya - stwierdził spokojnie - Dajesz zły przykład dzieciakom - dodał lekko sarkastycznym tonem głosu. Wiedział w jaki punkt trafić, aby zaprzestała.
- Nie, nie daję - odparowała, wyrywając dłoń z uścisku. - Uczę je właśnie jak radzić sobie z takimi narcystycznymi typami jak ty. Zrzucić ich z boskiego piedestału, przecież nie są idealni. Wystarczy wskazać na ciebie - nie masz dobrych manier, co chwila pakujesz się w tarapaty i masz niemożliwe wygórowane mniemanie o sobie. Muszę cię zmartwić - jesteś tylko prostym człowiekiem jak ja czy chociażby Dariel - wskazała dłonią kilkuletniego chłopca, który z nietęgą miną przypatrtwał się dwójce dorosłych. Aya przykucnęła przy nim i pogłaskała go po głowie. - Ma swoje zmartwienia, ale przyjmuje wszystko, co daje mu los. Mierzy się ze swoimi problemami, uczy się prawdy o swoich umiejętnościach. Będzie dobrym człowiekiem. - Z powrotem wyprostowana wpatrywała się w Blaze'a, wysoka, smukła niczym brzoza, ujmująca szczerością malującą się na twarzy, piękna. - A nie tylko kimś, kto udaje człowieka.
Blaze spojrzał w stronę nieba, otwierając i zamykając usta w sposób, który ukazywał jego ignorancje. Z jego ust padało ciche: bla bla bla.
- Panienka Ayathe to chyba przed okresem - burknął chłopak, uśmiechając się wrednie na boku.
- Słyszałam. I dla twojej informacji... Właściwie nie mam ci się z czego tłumaczyć. Mógłbyś łaskawie zamknąć tę śliczną w swoim mniemaniu buźkę? - Dwudziestolatka dotknęła palcem wskazującym usta chłopaka, który zamarł pod jej dotykiem. - Wyglądasz jak ryba wyrzucona na ląd i próbująca złapać ostatni dech. Uważaj, możesz skończyć jak ona. - Posłała brunetowi lekki uśmiech, po czym obróciła się do podopiecznych. - Dzieciaki, idziemy! Inaczej będziemy musieli obiec całe jezioro trzy razy, śpiewając ulubioną piosenkę gospodarza!
Na tę groźbę dzieci poderwały się do biegu. Ulubioną piosenką gospodarza była stara piracka pieśń o umarlakach i śmierci czającej się w morzu, bardzo przerażająca. I działająca na wyobraźnię młodych ludzi.
Blaze przewrócił oczami, ale postanowił pobiec z resztą. Uważał, że rozmowa z Ayą nie jest jeszcze skończona. Nie pozwoli jej odejść z uczuciem zwycięstwa. Nie zwyciężyła tego słownego pojedynku. To nie był koniec. Poza tym miał dziwne wrażenie, że chce spędzić z nią więcej czasu. Od kiedy został najęty do pracy jako budowlaniec, nie spędzał za wiele czasu z Ayathe. Smoki były już na tyle duże, że same mogły latać wokół wyspy podczas godzin roboczych obojga dwudziestolatków. Czasami tęsknił za beztroskimi latami dzieciństwa, gdy wycieczki na polany były codziennością, a z szatynką mógł spędzać wiele godzin. Już wtedy widział, że jest inna od reszty dziewczyn.
Biegnąc na czele, Ayathe obejrzała się przez ramię. Oczywiście. Blaze biegł z nimi i nie spuszczał jej z oka. Denerwowało ją to. Dlaczego się przyczepił? Czy nie powinien zająć się pracą?
Od zawsze uważała chłopaka za lekkoducha, więc bardzo się ucieszyła, gdy znalazł pracę. Bała się, że dorosłe życie powali Blaze na łopatki i zmieni go nie do poznania. On jednak wciąż pozostał sobą. Zapatrzonym w siebie brunetem o dużym ego, tak często uśmiechniętym. Wciąż marszczył nos, wystawiając twarz do słońca. Zawsze ją to bawiło, ale uważała też, że jest to urocze. Jej uczucia do Blaze'a od początku ich znajomości były sprzeczne. Podziwiała odwagę bruneta, jednocześnie nie przepadała za jego głupimi żartami, które robił innym za czasów szkoły. Ceniła w nim szczerość i otwartość w rozmowie. Mogła z nim rozmawiać praktycznie o wszystkim. Wciąż miała w głowie wspomnienia ich popołudni spędzonych na polanie, gdy leżąc głowa przy głowie, mówili sobie o swoich marzeniach. Wówczas dorosłość wydawała im się czymś magicznym. Życie pokazało, jak bardzo się mylili. Lecz Blaze zachował swój dziecięcy optymizm, którym tylko on potrafił ją zarazić. W jego obecności czuła się prawdziwie sobą. Dlaczego więc go unikała? Bo nie rozumiała jednego uczucia, które pojawiło się u niej tego ranka, gdy oznajmił, że będzie naprawiał domy. Wieść, że nie będą widywali się już tak często sprawiła, że dziewczyna uświadomiła sobie, jak ważny jest dla niej ten dwudziestolatek o pięknych, szczerych, mahoniowych oczach. Był nie tylko przyjacielem. Ale tego nie wyzna mu za żadne skarby.
- Co tam, dziewczynki? - spytał Blaze, który zdążył już dobiec do grupki młodocianych dziewcząt. Posłał im jedno ze swoich uwodzicielskich spojrzeń, które zniewalały nawet najtwardsze zawodniczki. Połowa nastolatek zaczęła piszczeć, druga połowa oddaliła się od niego na bezpieczną odległość. Obok biegło też kilka osieroconych dzieciaków.
- Odynie, brałabym takiego przystojniaka!
- Ja też. Spójrz tylko na tą klatę!
- Ale on nie jest zajęty?
- Słyszałam pogłoski, że ponoć kręci z naszą Ayą, ale po niej tego nie widać. Słyszałaś, jak go słownie zaatakowała? Chyba wciąż mamy szansę go wyrwać.
Blaze'owi najwidoczniej nie przeszkadzało, że nastoletnie dziewczęta traktuję go niby małe drzewko czy sosnę, którą można oderwać od gleby i przenieść gdzie indziej. Może nie zdawał sobie z tego sprawy, wpatrzony w postać dwudziestolatki.
- Panie Blaze - odezwała się młoda sierotka, biegnąca obok starszych dziewcząt. Z pewnością nie miała więcej niż siedem lat.
Zdziwiony chłopak spojrzał w dół na złocistowłosą, urodziwą dziewczynkę o błękitnych jak czyste niebo oczach. Mimo małych nóżek i pulchnej postury, dorównywała reszcie biegiem.
- A pan kocha panią Ayę? - spytała odważnie, choć jej zawstydzenie zdradzały dwie rumiane plamy na polikach.
Czarnowłosy uśmiechnął się szeroko i bez chwili zastanowienia odszeptał:
- Nad życie.
Połowa z dziewcząt zgromadzonych z tyłu wydała z siebie okrzyki zaskoczenia, inne zaczęły radośnie klaskać, a jeszcze inne rozpaczać z tego powodu. Blaze na ten widok zaśmiał się jak szaleniec. Uwielbiał wzbudzać wśród ludzi skrajne emocje. Na dzień dzisiejszy mógł się już zwać panem chaosu.
- To prawda? - spytała inna, odrobinę starsza dziewczynka.
Blaze nie odpowiedział, nie lubił się bowiem powtarzać. Tak naprawdę kochał się w Ayathe od niepamiętnych czasów. Już przy ich pierwszym spotkaniu poczuł, że coś ich łączy. Cienka linia porozumienia gasła jednak z każdym nastepnym rokiem. Prawda była taka, że byli dwiema skrajnie różnymi osobowościami. Gdy on bez zastanowienia pchał się do walki, Ayathe wolała bardziej ugodowe rozwiązania, objawiające się w długiej rozmowie. Gdy jego ponosiły skrajnie silne emocje, ona zawsze starała się być opanowana. Blaze'a nie obchodziły losy ludzkości i żył zgodnie z rytmem własnego życia, Ayathe poświęcała całą siebie dla innych. Łączyło ich tak naprawdę tylko kilka aspektów: smocze rodzeństwo, docinki, rywalizacja i wspólne dzieciństwo. Blaze'owi to jednak nie przeszkadzało. Kochał w niej wszystko, co ich różniło, tylko czy ona cokolwiek do niego czuła?
Ayathe odwróciła się do tyłu, słysząc nagłe okrzyki zaskoczenia i oklaski. Nie wiedziała, co jest ich przyczyną i szczerze nie chciała w to wnikać. Zdusiła w sobie cień ciekawości. Nie mogła pokazać, że interesuje ją wszystko, co dotyczy Blaze'a. Przecież nie byli prawdziwymi przyjaciółmi, dziewczynie czasami ciężko było przyznać się do znajomości z brunetem. Więcej rzeczy ich różniło niż łączyło, od wyglądu poczynając, na skrajnych charakterach kończąc. Mimo to go lubiła. Choć w ostatecznych rozrachunku wciąż nie wiedziała, co tak naprawdę do niego czuła. Może jakaś jednoznaczna sytuacja pomogłaby jej w rozeznaniu się. Nie ma chyba gorszego zjawiska od serca będącego zagadką dla samego siebie.
Budynek szkoły zamajaczył tuż przed nią. Spowolniła krok i zaczęła uspokajać oddech. Lubiła biegać, ale nie ścigać się z czasem. Na szczęście udało jej się doprowadzić dzieci przez wyznaczoną porą.
Lekko zdyszana kazała podopiecznym ustawić się w dwuszeregu, szybko przeliczyła dzieciaki, życzyła miłego dnia i gdy młodzi zniknęli w murach budynku, usiadła na pobliskim pieńku i odetchnęła z ulgą. A Blaze wciąż był blisko i starał się zwrócić na siebie jej uwagę. Mahoniowe oczy próbowały ją zahipnotyzować. Po chwili poddała się i spojrzała na dwudziestolatka.
- Co ty tu jeszcze robisz? Chcesz, bym ja także zaczęła klaskać, jak te dziewczyny? Przeliczysz się.
Blaze potrząsnął głową, uśmiechając się pobłażliwie.
- Coś ty taka zła ostatnio? - spytał, zakładając ręce na piersi - Aż tak bardzo za mną tęsknisz, że wyżywasz się na mnie słownie, kochana? - dodał, puszczając w jej stronę oczko.
Ayathe westchnęła zrezygnowana. Lot pod błękitnym niebem obudził w niej przeświadczenie, że ten dzień będzie przyjemny i dobry, jednak pojawienie się Blaze przyniosło ze sobą zniechęcenie i pesymizm, które wygodnie mościły się w myślach dziewczyny.
- Wyżywam się na tobie werbalnie, bo za niewerbalne sposoby wyżywania się groziłby mi stos. - Jej oddech uspokoił się na tyle, że mogła odpowiedzieć z wyczuwalną obojętnością, a nie krzykiem. - Poza tym nie jestem zła, tylko odrobinę zmęczona. Codziennie wracam od dzieciaków i muszę zajmować się braćmi, mama do późna sprząta w kuźni, a przecież obiad sam się nie zrobi, chłopcy sami się nie wykąpią, a bajka sama się nie przeczyta. - Ayathe nie potrzebowała wielu pytań, by otworzyć się przed brunetem. Był jedyną osobą, której mówiła o swoich problemach i niezbyt przyjemnej sytuacji rodzinnej. Tylko Blaze mógł kiedykolwiek zobaczyć łzy na jej twarzy. Widział ją płaczącą i to nie raz czy dwa. Kiedyś nawet przytulił ją do siebie i wyszeptał jej we włosy, że jest najsilniejszą osobą, jaką zna. Przyrzekł jej wówczas, że nieważne jak potoczy się ich życie, on zawsze będzie obok, gotów ją wesprzeć.
- A więc jesteś zmęczona - zaczął w zamyśleniu Blaze.
Być może matka natura nie obdarzyła go zbyt wielkim zasobem szarych komórek w mózgu, ale jeżeli chodziło o Ayathe, potrafił myśleć szybciej, niż pędzący po stepach koń. Doskonale wiedział, czego jej potrzeba.
- Wiem, co ci pomoże - powiedział odkrywczo, posyłając w jej stronę promienny uśmiech - Lot ponad chmurami - mówiąc to, przyłożył dłoń do czoła i zerknął w stronę nieba, próbując sprawdzić czy warunki pogodowe są ku temu odpowiednie. Gdy upewnił się o ich perfekcyjności, skierował swoje mahoniowe oczy w jej stronę.
- Ty, ja, Braith, Nilieth, jak za starych czasów - powiedział wesoło. - Może w końcu uda nam się rozstrzygnąć, kto jest szybszy - dodał ze śmiechem.
Blaze uwielbiał rywalizacje. Oczywiście najlepiej, jeżeli to on za każdym razem wygrywał - nie znosił porażek i traktował je jak poważny cios w męską dumę. Ayathe wielokrotnie pokonywała go w różnych konkurencjach, na szczęście ich triumfy się równoważyły.
Uśmiech rozjaśnił twarz dziewczyny. Blaze znalazł dla niej idealny lek na całe zło - uwielbiała latać na Nilieth, a odrobina rywalizacji nigdy nie szkodziła. Kochała to uczucie, gdy bez wysiłku udało jej się pokonać Blaze'a, który przeklinał wtedy cały świat. Był dumny, ale jednocześnie był najlepszym towarzyszem takich wypraw.
- Proponujesz mi wyścig? - upewniła się złotooka. - Znowu chcesz doznać sromotnej klęski? Rany już wyleczone? - zapytała ze śmiechem i poczuła, że negatywne emocje opuszczają jej ciało. Może odrobina czasu spędzonego w towarzystwie Blaze'a nie będzie taka zła?
Chłopak prychnął głośno i wypiął dumnie pierś. Tym razem nie pozwoli jej wygrać, zdecydowanie dzisiejszy dzień należy do niego.
- Zobaczymy, kto poniesie klęskę - powiedział tajemniczo, chwilę potem gwiżdżąc w stronę nieba. Takim sposobem przywoływał swojego czarnego smoka, Braitha.
- Ale - dziewczyna spojrzała na chłopaka zaskoczona - że teraz? Blaze, mam zajęcia sportowe z dzieciakami za trzy godziny, nie mogę ot tak zawołać teraz Nilieth i tak z tobą gdzieś lecieć, to nieodpowiedzialne. I głupie. Poza tym ty też masz pracę. Chcesz, by cię wylali?
To byłoby straszne, w pamięci dziewczyny wciąż pozostawała wizja załamanego Blaze'a, gdy nie umiał znaleźć pracy mimo dobrych, a nawet bardzo dobrych warunków fizycznych. W tej jednak chwili w jej głowie pojawił się cichy głosik, który zaczął radośnie gwizdać na myśl, że Blaze znowu miałby wystarczająco dużo czasu, by się z nią spotykać. Uciszyła go, ale nie pozbyła się go całkowicie. Bo miał rację - coraz częściej chciałaby mieć bruneta na kilka godzin dziennie jak za dawnych czasów. Tęskniła, ale nie do końca była pewna za czym. Czy chodziło o to, że mogła się bawić, nie martwiąc przy tym o jutro, czy może to tęsknota za bliskością dwudziestolatka o mahoniowych oczach?
Blaze prychnął głośno.
- Skończyłem już pracę na dachu - mruknął, choć jego spojrzenie skierowane na bok mogło świadczyć o tym, że kłamie.
Tak naprawdę miał gdzieś sypiące się dachy i pracę przy nich w tym momencie. Teraz liczyła się dla niego tylko Ayathe. Zawsze gdy była w potrzebie lub w złym nastroju, nie wahał się przed porzuceniem najpoważniejszych zajęć. O ile nie wyrzucą go z roboty, odpokutuje to pracą ponad godziny. Byl wysarczająco silny i sprawny, aby poradzić sobie z nadmiarem roboty.
- Blaze, pytam poważnie. Jeśli masz coś jeszcze do zrobienia, zrób to teraz. Wierz mi, nie chcesz mieć nadgodzin za jeden wybryk. - Dziewczyna posłała chłopakowi lekki uśmiech. - Możemy spotkać się później. Odprowadzam dzieciaki i mam z nimi zajęcia w świetlicy, ale po trzeciej powinnam być już wolna. To chyba nie będzie za późno na wyprawę?
W myślach trzymała kciuki za usłyszenie odpowiedzi twierdzącej. Nastawiła się już na popołudnie w towarzystwie bruneta, gdyby teraz miał jej powiedzieć, że może powinni spotkać się kiedy indziej, nie wahałaby się przed uderzeniem go. Zdała sobie sprawę z tego, że potrzebuje odrobinę rozrywki, by nie zwariować w monotonii zwykłych dni.
Chłopak ponownie prychnął.
- Jak mówię, że teraz mam wolny czas to mam - burknął pod nosem - Dzieciaki ci nie uciekną. Do tego czasu zdążymy wrócić - mówiąc to, posłał jej najbardziej promienny i uroczy uśmiech jaki miał w swojej kolekcji boskości. Nie chciał w tym momencie wzbudzać podejrzeń. Jeżeli już się na coś nastawił, jego niecierpliwość nie pozwoli na przesunięcie planów w czasie.
Blaze spojrzał w stronę nieba, chroniąc swoje oczy przed zbyt silnym wpływem słońca. Jego czarny smok powoli zbliżał się do nich. W zębach trzymał coś, co przypominało kawałek materiału. Chłopak przeklął pod nosem. Czy on musi dbać o niego w takim stopniu? Nie potrzebował w tym momencie koszulki. O wiele lepiej czuł się w wersji typowo wyzwolonej. Nie, wcale nie chciał stać w pół nagiej pozie dlatego, że obok niego znajdowała się Ayathe. Wcale.
Braith był już coraz niżej, Ayathe nie miała zbyt wiele czasu do namysłu. Czy jednorazowe bycie spontaniczną coś w niej zmieni? Nie. A może być jedynie fajnie. Oby tylko ufność pokładana w Blaze'ie jej nie zabiła.
- Dobrze - odpowiedziała, wpatrując się w mahoniowe oczy. - Polecimy teraz. - Włożyła dwa palce do ust i zagwizdała trzy nuty, które dla Nilieth były swoistym sygnałem, by przygnać w tej chwili do kasztanowłosej. - Ale uprzedzam, mam w sobie pokłady energii, których się nie spodziewasz i ostatni nauczyłam Nili nowej sztuczki, więc możesz przegrać - puściła chłopakowi oczko. - To będzie piękny wyścig.
Doszedł niej ciepły podmuch wiatru, który świadczył o tym, że Nilieth jest niedaleko. Aya puściła się biegiem, by wyjść czerwonoskórej na powitanie, a z jej piersi wyszedł delikatny, dziewczęcy śmiech.
Blaze przyglądał się jej z otwartą buzią. Nawet nie zauważył, kiedy Braith pojawił się tuż nad jego głową i zrzucił prosto na jego twarz koszulkę. Tkwił tak dalej, przysłonięty ciemnym materiałem, wciąż mając w wyobraźni rozbieganą, dziewczecą istotę o dźwięcznym śmiechu. Wiedział, że nie ma niczego piękniejszego w świecie, niż jego kasztanowłosa, zadziorna panna.
- Eee - zaczął Braith, który właśnie podszedł do lądowania - Znowu cię przytkało? - spytał, chichocząc się w charakterystycznie, smoczy sposób.
- Milcz - burknął niezadowolony chłopak, ściągając z twarzy koszulkę - I wiesz? Wcale nie musiałeś mi jej przynosić.
- Muszę dbać o mojego przygłupiego kamrata. Nie chcę, żeby się przeziębił - stwierdził oburzony smok.
Mahoniowooki zmierzył go groźnie.
- A smok przygłupi, jak i jego właściciel - burknął w odpowiedzi, niechętnie ubierając się w czarną koszulkę.
Ayathe biegła dalej, jej uszu dochodził dźwięk poruszania skrzydłami. Nilieth ukazała się jej w całej okazałości. Dziewczyna puściła oczko i smoczyca już wiedziała, co za chwilę się wydarzy - ciemnoskóra zniży się jak najbliżej ziemi, a ona wybije z obu nóg i umości na smoczym grzbiecie. Wystarczyła jedna chwila, by Ayathe dosiadała skrzydlatego stworzenia, które wzbijało się coraz wyżej. Złotooka ufała Nilieth jak nikomu innemu, więc mimo coraz wyższej wysokości, rozłożyła ramiona i zaczęła cichutko śpiewać starą kołysankę, którą usypiała młodszych braci. Na wysokości tysiąca stóp Nilieth wyrównała lot i lecąc równolegle do wyspy, prowadziła swoją panią w głąb wód. Tuż obok pojawił się czarny smok, a Aya została zaatakowana szczerym uśmiechem bruneta, na który ochoczo odpowiedziała. Latanie na smoku wyzwalało w jej organizmie niezmącone pokłady adrenaliny.
- To co, zaczynamy nasz wyścig? - spytał Blaze, posyłając swojej towarzysce wyzywające spojrzenie.
- Zaczynamy - dziewczyna uśmiechnęła się do niego uroczo, co wywołało znany już w świecie efekt - Blaze znieruchomiał na chwilę i zapatrzył się w dwudziestolatkę. Ayathe wybuchła radosnym śmiechem i wyszeptała cicho:
- Dajesz, Nilieth. Pokażmy im, kto rządzi na wyspie.
Smoczycza posłusznie posłuchała przyjaciółkę, mocniej zatrzepotała ogromnymi skrzydłami i zaczęła nabierać prędkości. Czarny smok i jego pan zostali w tyle.
- To nie będzie byle jaki wyścig - powiedziała cicho złotooka. - To będzie najlepszy wyścig ze wszystkich.
Tymczasem czarnowłosy chłopak wpatrywał się przed siebie z rozmarzonym wyrazem twarzy i lekko rozwartymi ustami. Wyglądał, jakby właśnie dostał czymś w głowę i oniemiał na dłuższą chwilę.
- Blaze, do cholery, czy wystarczy jej jeden uśmiech, żebyś zapominał o całym świecie? - spytał z wyrzutem Braith.
- Tak - stwierdził szeptem Blaze, tępo wpatrując się w pędzącą przed siebie Ayathe. - Jeden uśmiech, jedno słowo, jeden gest - wymieniał bezbarwnym głosem przypominającym zombie - Włosy, oczy, piękne usta.
- Kolana, pięty i mózg na skale - zaironizował smok - Nie pozwolę, żeby moja siostra znowu ze mną wygrała, rozumiesz to? Trzymaj się, albo wrzucę cię do wody!
Mahoniowooki potrząsnął gwałtownie głową, aby się rozbudzić. Braith miał racje. Nie mogą pozwolić na to, aby kobiety znowu nad nimi zdominowały, tym razem to oni muszą wygrać, bez względu na wszystko.
Chłopak pochylił się do przodu i mocniej chwycił smoka.
- Czas na ostrą jazdę! - wykrzyknął, wyrzucając w górę zaciśniętą pięść.
Razem z Braithem wyrwali do przodu i już w niedługim czasie zrównali się ze swoimi przeciwniczkami.
Ayathe rzuciła przelotne spojrzenie na Blaze'a, który już się nie uśmiechał - na jego twarzy wymalowana była żądza wygranej. Może to zabrzmi dziwnie, ale takiego Aya lubiła go najbardziej - gdy walczył o coś, co w jego mniemaniu było sluszne albo mu się należało.
Lecieli teraz tuż obok siebie, smoki nie potrafiły wyprzedzić jedno drugiego. Nagle oczom Ayathe ukazał się skalny monument, samotna wyspa z wielkim otworem w skale na wierzchołku. To jej szansa, by zawstydzić Blaze'a.
- Nilieth - dziewczyna poklepała smoczycę po czerwonym grzbiecie. - Robimy klucz - wydała komendę. - Pokażemy tym dwóm na co nas stać.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - odparła Nilieth. - Ale musze wtrącić, że świat schodzi na psy, skoro ty chcesz się popisywać przed Blazem. Czyżbyś chciała mu się podobać, moja droga?
Na policzkach Ayi wykwitły dwa blade rumieńce. Dziewczyna cieszyła się, że nigdy rumieńce na jej twarzy nie były dość mocno widoczne, w przeciwnym wypadku Blaze miałby dobry powód do śmiechu.
- Klucz, Nilieth. Proszę wykonać.
- Tak jest!
Smoczyca opadła lekko w dół. Klucz nie był jakoś zbyt skomplikowaną figurą powietrzną, nie mniej jednak wymagał opanowania, precyzji i zręczności, ktorej Nilieth nie można było odmówić.
Lecąc początkowo nisko, smoczyca wzbiła się nagle w powietrze, przybliżyla do monumentu i odrobinę zakręciła, przeleciała przez otwór z przypisaną sobie, wrodzoną gracją, po czym opadała tak długo, aż jej skrzydła nie dotknęły tafli wody.
- Brawo! - wykrzyknęła Ayathe z zachwytem, tuląc się do smoczycy. Do tej pory trik ten nie udał im się tak jak dzisiaj. - Byłaś fenomenalna! Jesteś moim ulubionym smokiem ze wszystkich smoków tego świata!
- No, już mi tak nie schlebiaj - odpowiedziała smoczyca.
Siedząca na niej dziewczyna mogła bez problemu wyczuć, że czerwonoskóra się uśmiecha.
- Zawsze wiedziałam, że mnie kochasz. Ale - smoczyca przybrała odrobinę surowszy ton - gdy następnym razem będziesz chciała wprawić Blaze'a w osłupienie i zachwyt, uprzedź mnie, zawołam dla niego ratowników. Ten chłopak zejdzie kiedyś na zawał z miłości do ciebie.
- Blaze nie jest we mnie zakochany - zaoponowała dziewczyna. - Wydaje ci się tylko.
- Ach, tak? - Nilieth znana była z wyczuwania miłości w pobliżu, twierdziła, że ma ona swój charakterystyczny zapach. - To niby dlaczego, zamiast zmierzać do mety, Blaze zatrzymał w powietrzu mojego brata i patrzy na ciebie jak na ósmy cud świata?
Ayathe obejrzała się za siebie. Leciały z Nilieth niżej, ale mimo świecącego dość mocno słońca mogła dojrzeć twarz Blaze'a.
Zaciśnięte w wąską kreskę usta, rumieńce przebijające się przez opaloną skórę i lśniące, mahoniowe oczy pełne... No właśnie, czego?
- Blaze nie jest we mnie zakochany - odparła, wpatrując się w morze. - Jestem dla niego tylko starym towarzyszem zabaw.
Tymczasem gdzieś daleko w tyle, wysoko w powietrzu szybował niecierpliwy Braith. Wszystkimi możliwymi sposobami starał się obudzić swojego towarzysza, który ponownie tego dnia oniemiał. Skakał, robił w górze beczki, korkociągi i inne wymyslne figury, jednak żadną siłą nie mógł go wytrącić z transu.
- Blaze! - wydarł się w końcu zniecierpliwiony. Dopiero wówczas chłopak otworzył oczy i wrócił do rzeczywistości.
- Co? - spytał lekko zdezorientowany.
- Matko święta smocza! - wykrzyknął oburzony, czary jeździec. - Ogarnij sytuację! Nilieth i Ayathe właśnie nam uciekły!
- Serio? - spytał głupkowato chłopak, przekręcając głowę w bok. Dopiero teraz przyłożył dłoń do czoła i spojrzał w dal. Rzeczywiście. Sprawa wyglądała dosyć nieciekawie. Dwie kobiece istoty zbliżały się powoli do wyspy.
- Jak jeszcze raz się zapatrzysz to przysięgam, wydłubię ci oczy ogonem!
Mahoniowooki położył dłonie na polikach, udając przerażenie.
- O nie! Moje piękne oczy! Co ja bez nich zrobię?! - wykrzyknąl udawanym, dramatycznym tonem głosu.
- Przestaniesz gapić się w Ayathe i może w końcu wyznasz jej miłość - zaironizował Braith, bez pozwolenia ruszając w dalszą, szaloną podróż. Czy z Blazem, czy bez, wreszcie musi pokazać siostrze, na co go stać!
Chłopak tymczasem siedział z założonymi na piersi rękoma, trzymając się Braitha tylko nogami. Gwałtowny wiatr rozwiewał jego kruczoczarne włosy na wszystkie strony, czym się zbytnio nie przejmował. Jego fryzura nawet po najcięższych przejściach wyglądała całkiem porządnie. Wystarczyło zgrabnie przeczesać ją palcami i gotowe, przystojny Blaze wraca na ziemię.
- Miłość - mruknął pod nosem chłopak, ściągając w zamyśleniu brwi. Jego mina wskazywała na to, że intensywnie nad czymś rozmyśla.
Wyznać miłość Ayathe? Musiał przyznać, że już od dawna to rozważał. Od dawna? Niech będzie, że od kilku lat. Do tej pory twierdził jednak, że jest mu wygodnie w takiej sytuacji, w jakiej się znajduje. Wiecznie dopiekający sobie i rywalizujący przyjaciele. Czasem się wspierają, czasem nawzajem pomogą, choć częściej się kłócą. Do tej pory nie było między nimi żadnych, typowo miłosnych relacji. Czy chciał to zmienić? Czy chciał to psuć? Nie było możliwości, aby Aya czuła do niego to samo. W stosunku co do niego zachowywala się bardzo chłodno. Owszem, nie raz całowała go w policzek czy też tuliła się do jego piersi, ale robiła to tylko wtedy, gdy mu za coś dziękowała. Nigdy bezinteresownie. Blaze nie chciał się przyznawać do tego otwarcie, ale bał się, że takie wyznanie może zniszczyć wszystko, co do tej pory tworzyli. To prawda, że cechowała go odwaga, ale nawet najbardziej nieustraszony człowiek kryje w sobie strach.
- Powoli je doganiamy! - wykrzyknął triumfalnie Braith.
Ayathe poczuła na skórze rąk ciepły podmuch wiatru, odwróciła się za siebie. Braith kręcił w powietrzu beczki niby mały smoczek, który cieszy się z umiejętności latania. Uśmiechnęła się do siebie, wciąż dobrze pamiętała czasy, gdy Nilieth i jej brat poznawali życie smoka. To była nauka pełna śmiechu i niespodzianek, stanowiła miły czas w życiu dziewczyny.
Aya przeniosła wzrok na Blaze'a i na jej policzkach wykwitł lekki rumieniec. Zamyślony brunet nie dostrzegł jej spojrzenia, dzięki temu dwudziestolatka mogła w spokoju przyglądać się towarzyszowi. Nie była pewna, czy Blaze jest tego świadomy, ale pod odpowiednim oświetleniem jego włosy przybierały barwę granatu, co w połączeniu z mahoniowymi oczami dawało niesamowity efekt - jakby Blaze nie pochodził z ziemi, a z jakiegoś boskiego rodu. Kasztanowowłosa skarciła się w duchu, przecież nie może myśleć o dwudziestolatku jako o bogu, nie przystoi jej to. Ale musiała przyznać sama przed sobą, że lubiła patrzeć na młodzieńca, gdy ten odpływał myślami do swojego świata. Wydawał jej się wtedy kimś obcym i bliskim jednocześnie. Niejednokrotnie chciała wówczas dotknąć jego twarzy, którą znała już na pamięć, którą mogła przywołać, gdy tylko przyszła jej na to ochota. Ponownie zaczęła rozmyślać nad swoimi uczuciami, chłopaki byli spory kawałek za nimi, na razie nie groziło im prześcignięcie.
Blaze był zawsze pierwszą osobą, do której zwracała się o pomoc. I przeważnie ostatnią. Był przy niej zawsze, gdy tego potrzebowała, nieważne, czy miał swoje problemy, rzucał wszystko i pomagał jej. A ona całowała go wtedy w policzek i przytulała.
- Gdyby teraz miałby mi w czymś pomóc - odezwała się cicho sama do siebie - to czy w końcu pocałowałabym go w usta?
Jeśli mowa o uczuciach, stwierdziła, że jest zauroczona przyjacielem i to dość mocno. Ale czy można to nazwać miłością? To jeszcze musiało pozostać dla niej zagadką, wyścig jeszcze się nie skończył.
- Doganiają nas! - wykrzyknęła Nilieth, a Aya otrząsnęła się z natarczywych myśli, pochyliła bardziej i uśmiechnęła łobuzersko.
- Ale nie przegonią. Teraz pozycja piąta, Nili. I leć ile sił w twoich pięknych skrzydłach!
Połechtana komplementem smoczyca rozwinęła największą możliwą dla siebie prędkość i powoli zaczęła cieszyć się z wygranej - znowu pokazała braciszkowi, że to ona jest lepsza.
- Blaze! - wykrzyknął walecznie Braith. Nie, teraz nie mógł dać za wygraną. Byli już naprawdę blisko zwycięstwa! Już czuł jego smak!
Chłopak pobudzony głosem swojego towarzysza, spojrzał przed siebie. Natychmiastowo porzucił miłosne rozważania na rzecz zatracenia się w wyścigu. Gdy chodziło o konieczność wygranej, jego mózg przełączał się na tryb: "wygraj i żyj, lub przegraj i niech cię piekło pochłonie!". Oczywiście zdecydowanie wolał opcję pierwszą.
- Do dzieła, Braith! Pokażmy na co nas stać! - wrzasnął mahoniowooki, pochylając się do przodu, aby nabrać większej szybkości.
Czarny smok przyspieszył swój lot, nie przejmując się niczym innym. Przed sobą miał tylko i wyłącznie swój cel. O nie, tym razem siostra nie będzie śmiała mu się w twarz. Bardzo dużo trenował, aby nigdy więcej nie doznać porażki w jej towarzystwie. Jego bitwa o wygraną zakończy się pozytywnym wynikiem!
Gdy dwójka jeźdźców nieba powoli zrównywała się z dziewczynami, zgodnie, bez słów, zastosowali jeden ze swoich popisowych trików. Braith gwałtownie przekręcił swoje cielsko o sto osiemdzięsiat stopni, a Blaze puścił się jego grzbietu, zakładając ręce na piersi. Wyglądał teraz i zachowywał się jak narcystyczny władca świata. Tylko silne nogi trzymały go wciąż przy grzbiecie jego kamrata.
- Cześć, dziewczyny - przywitał się dosyć sarkastycznym tonem głosu, dłonią posyłając buziaka w stronę Ayathe.
W następnym momencie obydwoje wystartowali do przodu, okręcając się wokół własnej osi z głośnymi okrzykami triumfu. Właśnie prześcignęli swoich przeciwników.
Ayathe patrzyła w ślad za czarnym smokiem i jego jeźdźcem z rozdziawioną buzią. To niemożliwe. Przecież nie mogły przegrać. Od początku wyścigu miały przewagę i to dość sporą. Jak to się stało? Przecież pilnowała swoich myśli, nie pozwoliła im nad sobą zapanować.
- Nilieth - wyszeptała cicho - czy to się stało naprawdę?
Czerwona smoczyca leciała przed siebie zrezygnowana. Zachowywała odpowiednią prędkość, ale cały optymizm i wola walki gdzieś z niej uleciały, poszybowały do chmur.
- Stało się - odparła Nilieth. - Stało się. Po dwustu osiemdziesięciu trzech dniach i osiemnastu smoczych wyścigach, ci dwaj nas pokonali. Niech to wszystko szlag! - wykrzyknęła, po czym gwałtownie zanurkowała w dół. Dla postronnego widza mogło to wyglądać jak skok samobójcy do morza.
Przerażona Ayathe mocno przytuliła się do smoczycy, pęd wiatru unosił jej warkocz, którym dziewczyna kilka razy oberwała w twarz. Nie spodziewała się, że spokojna do tej pory przyjaciółka tak zareaguje.
- Nileith! - złotooka wydarła się na cały głos i zaczęła modlić w duchu, by tylko nie zginąć.
Nagle Nilieth wyrównała lot, po czym wzbiła się w powietrze. Gdyby Ayathe wiedziała, co to rollercostery, pewnie odniosłaby wrażenie, że właśnie na jednym z nich jest. Zachowanie smoczycy było do niej niepodobne.
- Nilieth, co ty wyprawiasz, na Odyna?! - zapytała, próbując przekrzyczeć wiatr. Serce wciąż podchodziło jej pod samo gardło, a w głowie pojawiła się jedna myśl: "Zginę".
Blaze spojrzał w tył, śmiejąc się na widok rozszalałej smoczycy, która za wszelką cenę starała się ich podgonić. Byli już jednak za daleko. Tą bitwę musieli wygrać właśnie oni i nie było innej opcji. Wyspa była coraz bliżej nich.
- To co, staruszku? - spytał rozbawiony chłopak, klepiąc swojego towarzysza po boku. - Podkręcamy tempo, aby jeszcze bardziej je zdołować?
- Za tego staruszka to będziesz pił morską wodę, gdzie sikają ryby! - wykrzyknął oburzony smok.
- Braith, ryby nie sikają do wody - zaśmiał się mahoniowooki. - Jesz je na codzień, a nie wiesz jak się załatwiają?
- A po co mi ta wiedza?! Ważne, że są smaczne! - mówiąc to, oburzony Braith zakręcił kilka korkociągów w górze.
Blaze śmiał się jak szaleniec, wdychając w płuca zbawiennie czyste powietrze. Tak świetnie nie czuł się już od dawna. Gdy zaczął pracować przy dachach, jego skrzydła wolności zostały odrobinę podcięte, nie mógł już sobie pozwalać na długie i szalone przejażdżki pod niebem z Braithem i dziewczynami. Teraz znowu poczuł, co to wolność i nie przeszkadzała mu świadomość, że wiszą nad nim poważne konsekwencje. Ważne, że wreszcie mógł latać w chmurach, ważne, że znów mógł być przy Ayathe.
Gdy Braith przyspieszył lot, na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech. Wręcz nie mógł się doczekać, gdy ponownie ją ujrzy. W całej tej euforii, Blaze nie zdołał zauważyć, że powietrze staje się o wiele cięższe, a wiatr zachowuje się w dziwny sposób. Podobnie było z Braithem, gnanym przez żądzę wygranej.
- Jeszcze trochę i będziemy na miejscu! - wrzasnął mahonioowki, wznosząc do góry ręce w triumfalnym geście.
- Kto rządzi?! Braith i Blaze! Braith i Blaze! - zaczął wykrzykiwać czarny smok, zanosząc się grubym, chrapliwym śmiechem. Jeszcze raz zakręcił się w euforii dookoła własnej osii. Obydwoje zaczęli drzeć się wniebogłosy, zupełnie, jakby spotkała ich najlepsza na świecie rzecz. Swoje zwycięstwo podsumowali dobrze im znanym i wyuczonym okrzykiem:
- Kto jest mistrzem, kto jest bossem, wykrzyknijmy dzikim głosem! Blaze i czarny jego smok, robią ku zwycięstwu skok!
Ciesząc się własnym szczęściem, szaleni jeźdźcy nie przyuważyli jednej, ważnej rzeczy. Niebo było miejscem, gdzie wśród chmur fruwali nie tylko oni. Co prawda wczesnym południem nie było tu zbyt wielu smoków, ale zdarzały się i takie, nieprzewidziane sytuacje.
Nim ktokolwiek z chłopaków zdążył zareagować, z nieba zleciał ogromny, błękitny, rozpędzony smok. Swoim ogromem spokojnie mógł przykryć całą wyspę. Blaze tak naprawdę w życiu nie widział równie potężnego i szybkiego jeźdźca chmur. Szok był dla niego tak wielki, że nie zdążył nawet wykrzyknąć żadnych słów ostrzeżenia w stronę swojego towarzysza. Obydwoje dostali potężnym, łuskowym ogonem smoka, który zaraz po incydencie, ponownie wzbił się w niebo.
Blaze poczuł tylko silne uderzenie w bark i twarz, które na chwilę uśpiło jego zmysły. Nie był w stanie określić, co stało się Braithowi, wiedział jednak, że nie jest w lepszym stanie. W górze oddzielili się od siebie i zaczęli spadać z niewiarygodnie szybką prędkością do wody.
Mimo złości, która rozlewała się po jej żyłach, Aya cieszyła się odrobinę zwycięstwem swoich męskich przyjaciół. Ostatnio ciężko trenowali, wygrali w uczciwy sposób.
Złotooka obserwowała chłopaków, którzy w euforii zwycięstwa zaczęli wariować, była czujna, bo tego nauczyły ją lata w przestworzach, zauważyła więc wielkiego smoka dłuższą chwilę przed towarzyszami. Nilieth także go zauważyła, poczęła doganiać brata, byle ustrzec go przed możliwą krzywdą, w tym czasie Ayathe wołała przyjaciela.
- Blaze! Blaze!
W swojej radości dwudziestolatek nie mógł jej usłyszeć. W sercu dziewczyny pojawił się niepokój i przeczucie, że wydarzy się coś złego. I wydarzyło się. Niebo przeszył ogłuszający krzyk dziewczyny, gdy oglądała jakby w spowolnionym tempie atak niebieskiego ogona. Blaze spadł z czarnego smoka i szybował teraz prosto do morskiej otchłani. Braith próbował jeszcze machać skrzydłami, ale został ranny w jedno z nich, również zaczął spadać.
- Musimy ich ratować! - wykrzyknęły obie dziewoje i zanurzyły się w wietrze.
Cieżko jest dogonić kogoś, kto bezwolnie leci w dół, ale znając zasady aerodynamiki, Ayathe ułożyła Nilieth tak, że nabrała odpowiedniej prędkości i podleciała poniżej ciała Blaze'a, który opadł na czerwony grzbiet smoczycy. Aya przygarnęła go do siebie, byle tylko nie spadł i gorączkowo myślała nad tym, jak doholować do wyspy rannego smoka.
- Braith! - krzyknęła, walcząc z wiatrem.
Czarny smok zdołał ją usłyszeć, posłał jej przerażone spojrzenie. Odwaga czasami opuszcza i najodważniejszych.
- Dasz radę podfrunąć na wyspę?
Smok pokręcił głową, Mimo najlepszych chęci skrzydło bolało zbyt mocno, by miał nim pracować.
Myśl, Aya, myśl!, poganiała się w myślach dziewczyna.
- Mogę go pociągnąć łapą - odezwała się cicho Nilieth. Strasznie martwiła się o brata, chciała mu pomóc. Spadał on wolniej niż wcześniej Blaze i to nie tylko dlatego, że był cięższy, ale dlatego, że był przytomny i dał radę sterować samym sobą.
- Naprawdę? - zapytała złotooka. - Dasz radę utrzymać go taki kawałek?
- Postaram się - odparła smoczyca. - To mój brat, nie dam mu zginąć w wodzie, to taka dziwna śmierć dla smoka.
Podleciała więc do brata, jedną łapą chwyciła smoczy grzebień na karku brata, czym sprawiła mu odrobinę bólu, który był i tak mniejszy od bólu w skrzydle i poczęła holować. W tym czasie Ayathe próbowała ocudzić Blaze'a. Miał niewidoczny wzrok, w jego mahoniowych oczach nie było blasku, oddychał cicho, niemiarowo, urywanie. Uczucie przerażenia obezwładniało dziewczynę. Przecież nie mogło mu się nic poważnego stać, prawda? Lewa brew krwawiła dość obficie, dwudziestolatka rozerwała materiał u dołu sukienki i przytknęła, próbując tamować krwawienie. Zauważyła jeszcze, że lewe ramię chłopaka jest odrobinę wychylone do przodu. Najwidoczniej Blaze wybił bark.
Aya spojrzała przed sobą, zieleń małej wyspy była coraz wyraźniejsza.
- Jeszcze trochę, Nilieth - wyszeptała, tuląc do siebie bruneta. - Jeszcze trochę.
Lądowanie nie należało do najprzyjemniejszych. Najpierw trzeba było odstawić Braitha tak, by bardziej nie ucierpiał, później Aya musiała prawie że zrzucić Blaze'a z grzbietu smoczycy. Czuła się ogromnie zmęczona, a przecież utkwili tu nie wiadomo na jak dlugo.
- Co teraz? - zapytała przyjaciółkę.
- Poszukam jakiegoś drewna, a ty znajdź sposób, by ocudzić tego bałwana - prychnęła Nilieth niezadowolona z zaistniałej sytuacji. Nie lubiła, gdy ktoś zostawał ranny w jakieś dziecinnej grze. - Braith wyliże się sam.
Smoczyca zniknęła za pasem krzaków w poszukiwaniu chrustu, Aya zaś urwała z sukienki kolejny materiał, podeszła do linii brzegowej i namoczyła go, po czym przytknęła do twarzy mahoniowookiego. Spoglądała na niego, głaskała po policzku i prosiła cicho:
- Blaze, proszę, obudź się. Wróć do mnie, proszę.
Ten głos. Już gdzieś go słyszał. "Wróć do mnie, proszę"? Codziennie był świadkiem podobnych kwestii. Dziewczyny wręcz błagały go o choć jednego całusa, spojrzenie, uśmiech. A on? On pragnął tylko jednej osoby, reszta go nie interesowała. Miał już swoją miłość. Miłość o kojących dłoniach, głosie, usposobieniu. Czy to ona go wołała? Widział przed sobą jakąś twarz, ale nie mógł odgadnąć, kto to był. Wszystko było jakby za mgłą. Co się stało? Prawie całe ciało było obolałe. Nie mógł nawet ruszyć palcem, a co dopiero głową. W myślach miał tylko jedną osobę. Zero zdarzeń, zero uczuć, zero emocji, tylko twarz. Pięknej, złotookiej dziewczyny za którą oddałby życie.
- Aya - zdołał wyszeptać.
Usłyszała jego głos. Ale nie dosłyszała, co mówi. Pochyliła się nad nim bardziej i wpatrywała w jego twarz. Oczy chłopaka powoli odżywały, on sam zaczerpnął głębiej powietrza i skrzywił się z sykiem.
- Blaze? Blaze, słyszysz mnie?
Nie przestawała głaskać twarzy bruneta. Postanowiła nie odstępować go, dopóki nie będzie pewna, że się ocknął. Nilieth już wróciła z odrobinę drewna, w łapach dzierżyła potężne kłody znalezionego na drugim brzegu wyspy drewna. Dzięki skrzydłom nie musiała martwić się o transport. Czekała teraz, aż Aya w jakiś sposób obudzi Blaze'a i rozpali ognisko. Doglądała także brata, który już nie stękał, a jedynie starał się nie nadwerężać skrzydła. Potrzebne będzie usztywnienie, ale po dłuższej chwili odpoczynku chyba zdoła wrócić do ich wioski.
Ayathe odgarnęła z czoła dwudziestolatka ciemny kosmyk i po raz chyba tysięczny w życiu pomyślała o tym, jaka ta twarz jest piękna. Poczuła przemożną chęć pocałowania chłopaka. Nie do końca świadomie zaczęła zbliżać swoje usta do jego.
Jakiś wielki cień przysłonił jego twarz. Zaczął się zastanawiać co jest grane? Było słońce, nie ma słońca, był dzień, jest mrok. Zupełnie jak wtedy, gdy tuż przed nim i Braithem wyrósł ten wielki smok. Wielki smok? A więc to musiała być jego wina. To on go poturbował i przez niego czuł się jak zrzucony z ze stu metrów w dół kamień.
Blaze powoli zaczął wracać do siebie. Pamiętał już wszystko, poznawał już wszystko. Wiedział już nawet, kto do niego przemawiał. To była Ayathe, jego ukochana Ayathe.
- Aya? - spytał cicho, mrugając gwałtownie oczami.
Tuż nad nim znajdowała się jej twarz. Fakt ten wprawił go w szok.
Tym razem usłyszała go dość wyraźnie. Patrzył na nią uważnie i z taką intensywnością, jakby widział ją po raz pierwszy. Oblała się rumieńcem i zamarła. Nie potrafiła się ruszyć, jej serce biło jak oszalałe, myśli biegły po głowie niczym mustang po zielonej dolinie. Ich twarze były tak blisko siebie, czuła na skórze oddech chłopaka. Gdzieś w niej wciąż pozostała chęć pocałowania jego warg, ale nie mogła teraz sobie na to pozwolić. Co by sobie o niej pomyślał? Że zakochała się w nim jak inne dziewczyny z wioski? Pokazałaby tym, że jest taka sama jak one. A przecież chciała uchodzić w jego oczach za kogoś niezwykłego.
- Czy bałwan już się ocknął? - Z nurtujących ją myśli Ayathe została wyrwana przez niecierpliwy głos Nilieth, który przywołał ją do porządku.
Odsunęła się od chłopaka i posłała mu delikatny uśmiech.
- Tak, ocknął się - odpowiedziała na tyle głośno, by smoczyca mogła ją usłyszeć. - Ocknął się.
W jej oczach zajaśniały łzy, otarła je szybko grzbietem dłoni. Była szczęśliwa, bo on był cały. Jeszcze nigdy o nikogo się tak nie bała jak o niego, nawet troska o młodszych braci nie mogła się mierzyć z troską o przyjaciela z dzieciństwa.
Blaze powoli zaczął przenosić się do pozycji siedzącej. Jego głowę paraliżował ogromny ból. Przez moment miał zawroty, ale wszystko ustało, gdy chwilę posiedział, wpatrując się w piasek. Teraz już pamiętał całe zajście.
Mahonioowe oczy przeniósł na twarz Ayathe. Już miał rzucić sarkastycznym tekstem w stylu: "wiem, że to moich ust pragniesz" lub "chodź tu, sam dam ci buziaka", ale powstrzymał się, gdy dostrzegł w jej oczach łzy. Nie znosił gdy płakała.
- Żyję - powiedział, próbując zaśmiać się w dosyć zabawny sposób - Patrz, Aya - mówiąc to, zrobił najgłupszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy. Naciągnąl swoje poliki, zrobił zeza i wystawił jej język - Jestem tropikalnym bananem!
Braith, który leżał teraz na piasku, przewrócił smoczymi oczami. W takim sposób ten idiota nigdy nie zdobędzie jej serca.
Ayathe roześmiała się na ten widok i nie wiele myśląc, rzuciła się chłopakowi na szyję. Zapomniała o krwawiącej brwi i możliwym wybitym barku, po prostu musiała poczuć, że on żyje. Wtuliła się w niego mocno i przez chwilę nie puszczała. Gdy wreszcie oddaliła się na odpowiednią odległość, spojrzała na niego i dotknęła rany.
- Blaze, ty krwawisz! - wykrzyknęła, jakby dopiero teraz w pełni to do niej dotarło. - Muszę to opatrzyć jak najszybciej!
Sięgnęła do sukienki, której brzeg wyglądał jak po spotkaniu z nożyczkami. Urwała kolejny fragment, zwinęła i przytknęła do łuku brwiowego chłopaka.
- Muszę to zatamować. A to jedno z najbardziej ukrwionych miejsc na twarzy człowieka i..
Przerwała, gdy Blaze dotknął jej dłoni i uśmiechnął się uroczo.
Doskonale wiedział w jaki sposób i jak długo Ayathe mogła opowiadać o typowo anatomicznych sprawach. Chłopak był pewien, że gdyby odpowiednio się do tego przyuczyła i czasy byłyby zupełnie inne, mogłaby zostać wspaniałym doktorem. Była w końcu inteligentna, spostrzegawcza, troskliwa, sprytna i... gdyby miał mówić o wszystkich jej cechach, spędziłby nad wysławianiem jej piękna wewnętrznego i zewnętrznego ze dwa dni.
Ayathe nie rozumiała, dlaczego Blaze tak się w nią wpatruje. Postanowiła tego nie analizować, to mogło doprowadzić ją do błędnych wniosków.
- Dlaczego ty siedzisz? - ofuknęła przyjaciela. - Masz wybity bark, nie możesz się opierać na rękach, kładź mi się tu zaraz!
Może i bywała nadopiekuńcza, ale taka już po prostu była. Gdy ktoś potrzebował jej pomocy, nie wahała się. Poświęcała się dla innych, bo wyznawała zasadę, że dobro uczynione wraca z podwójną siłą.
Zastanawiała się przez chwilę, jak poradzi sobie z barkiem bruneta. Żeby go nastawić, potrzeba ogromnej siły, ramię musi w końcu zostać wypchnięte, by wskoczyło na swoje miejsce. A ona mimo noszenia ciężkich rzeczy czy improwizowanych bójek z braćmi nie posiadała jej na tyle, by skutecznie pomóc. Mogła poprosić o pomoc Braitha, ale bała się, że smok może wyrządzić swojemu jeźdźcy jeszcze większą krzywdę. Westchnęła. Nie lubiła sytuacji podbramkowych, których nie kontrolowała.
- Blaze, odpowiedz mi na pytanie - zagadnęła, wciąż przyciskając szmatkę do brwi chłopaka. - Czyś ty zwariował? - uniosła nieznacznie głos. - Mogłeś zginąć!
Mahoniowooki westchnął głośno i przewrócił oczami.
- Mogłem, ale nie zginąłem - mruknął pod nosem - Nie mógłbym zostawić na ziemi osoby do której coś czuję - mówiąc to, spojrzał prosto w złociste oczy Ayathe. Jego wyraz twarzy był wyjątkowo poważny, co w żaden sposób nie pasowało do jego imidżu.
Braith siedzący nieopodal, wyszczerzył swoje zęby. Czyżby Blaze wziął sprawy w swoje ręce?
Ayathe opuściła na chwilę rękę i wpatrywała się w bruneta. O kim on mówił? Czyżby w kimś się zakochał? Najwyższa na to pora. Ale poczuła również dziwne ukłucie w sercu. Wiedziała, co to. To zazdrość. Była zazdrosna. Jeśli Blaze w kimś się zakochał, będzie chciał spędzać z tą dziewczyną jak najwięcej czasu. Co dla Ayathe będzie oznaczało odsunięcie na jeszcze dalszy plan. Czy poradziłaby sobie z tym? W jej głowie pojawiła się wyraźna odpowiedź: "Nie". Nie dałaby rady tego znieść. Była nim zauroczona, coraz częściej o nim myślała, chciała być jak najbliżej niego.
- Czyżbyś się zakochał? - zapytała z uśmiechem, choć czuła coraz większy smutek. - Jeśli jakaś dziewczyna zgodzi się za ciebie wyjść, złożę jej najserdeczniejsze wyrazy współczucia.
Braith zaśmiał się chrapliwym głosem, a Blaze'owi mina zrzedła. Był już tak blisko wyznania jej miłości, a ona najzwyczajniej w świecie stwierdziła, że musi kochać kogoś innego. Czy naprawdę jest aż tak ślepa? Czy może bała się jego miłości? Przecież patrzył jej prosto w oczy z niekrytą powagą, czyli z czymś, czego nie zdarza mu się ukazywać na co dzień. Na dodatek włożył całe swoje zawstydzające uczucia w te słowa!
Chłopak westchnął ciężko. Myśli, że tak łatwo się podda? Nie! Dziś wyzna jej wszystko to, co dręczy go od kilku lat. Powie jej, jak mocno ją kocha i jak bardzo jest zazdrosny, gdy kręcą się wokół niej jacyś inni faceci, że to ją chce poślubić, ją chce wziąć w ramiona, nikogo innego!
- Będziesz mogła jej złożyć wyrazy współczucia osobiście już niedługo - odpowiedział tajemniczym głosem, uśmiechając się w iście diabelski sposób.
- Och, nie mogę się już doczekać tej chwili - odpowiedziała z sarkazmem Aya. - Trzymaj sobie tę szmatkę, ja idę rozpalić ognisko i spróbuję przekonać Braitha, żeby pomógł mi w nastawieniu ci barku.
- Zanim go przekonasz, zastanie nas noc - odrzekł ze śmiechem brunetem.
- Możliwe. Najwyżej tę noc spędzimy tutaj. Spróbuj się teraz zdrzemnąć, może upoluję coś dla nas na kolację.
Dziewczyna opuściła towarzysza ze smutnym wyrazem twarzy, który nie uszedł uwadze jej smoczych przyjaciół. Nilieth i Braith wymienili zdziwione spojrzenia. Czyżby Ayathe też zaczęła na coś chorować? Była strasznie blada. Umysł złotookiej zajmowały pytania. Czy ukochana Blaze'a jest ładna? Czy ją zna? Może już ją nienawidzić?
Nie wiedząc kiedy, szatynka zaczęła cicho szlochać. Emocje ostatnich godzin musiały znaleźć ujście. Wciąż tliło się w niej przerażenie, jej serce zalewał smutek, a cały dobry humor zniknął bezpowrotnie. Nie mogła czuć się już bardziej podle.
Podeszła do chrustu przyniesionego na polanę przez Nilieth, ułożyła zgrabny stosik, po czym zaczęła trzeć o siebie dwa krzemienie, które miała zawsze przy sobie w sakiewce przewiązanej przez biodra. Robiła to z taką siłą, że poza chrustem zajęła się trawa niedaleko dziewczyny, lecz ta nie zwróciła na to uwagi. Oprzytomniała dopiero, gdy Nilieth zadeptała zarodki pożaru.
- Aya, co się dzieje? - zapytała troskliwym głosem smoczyca.
Dwudziestolatka spojrzała na nią oczami pełnymi łez.
- Ja go kocham, Nili - odszepnęła. - Kocham go, a on woli inną.
Wpatrzona w ogień siedziała milcząca, a jej sercem targał prawdziwy sztorm.
Nilieth klapnęła obok przyjaciółki i wypuściła z pyska dwa martwe króliki. Ayathe spojrzała na nią i spróbowała się uśmiechnąć.
- Dziękuję, Nili. - Poklepała przyjaciółkę po głowie. - Przynajmniej ty nie tracisz głowy.
- Ktoś musi być rozsądny - odparła smoczyca. - A Blaze'em się nie przejmuj. Może nie dorósł on jeszcze do miłości. - Podniosła się, ale wciąż wpatrywała się w dziewczynę. - Albo zakochał się w osobie, którą ma najbliżej siebie. - Ayathe mogła przysiąc, że smoczyca puściła do niej oko. - Okay, idę do Braitha zobaczyć to jego skrzydło. Twierdzi, że nic mu nie jest, a z oka płynie mu łza. Bogowie, dlaczego daliście mi za brata beksę?
Odmaszerowała w stronę czarnego smoka, a złotooka zajęła się patroszeniem martwej zwierzyny. Praca ta wymagała odrobiny skupienia, myśli o Blaze'ie odeszły więc w niepamięć, choć słowa Nilieth zasiały nowe pytanie w głowie dziewczyny: czy Blaze mógłby zakochać się we mnie? Uśmiechnęła się sama do siebie. Może to i nieprawda, ale kto zabroni jej marzyć?
Blaze przyglądał się z oddali pracującej Ayathe. Po raz pierwszy czuł się tak beznadziejnie. Nie lubił, gdy ktoś pracował, a on zwyczajnie się lenił. Należał raczej do tej części ludzi, którzy nie mogli usiedzieć w miejscu nic nie robiąc. W takich sytuacjach najczęściej go nosiło.
Chłopak jęknął bezradnie i przeczesał dłonią swoje kruczoczarne włosy, wprowadzając je w chwilowy nieład. Nawet nie spostrzegł, kiedy jego smoczy kumpel przysiadł obok niego.
- Znów się w nią wpatrujesz - powiedział Braith - Nie sądzisz, że to najwyższy czas na wyznanie jej miłości? - spytał, szczerząc do niego swoje ostre jak brzytwy zęby - Nawet dzień ku temu sprzyja. Wyobraź to sobie: ty, twoja goła klata, zimna noc, płonący miłością ogień i Ayathe, która cię obejmuje, mrucząc: "U, Blaze, twoje dwa włosy na klacie są takie seksowne!"
Blaze zmarszczył czoło.
- Liczysz mi włosy na klacie? - prychnął.
- Pewnie. To moje drugie hobby, zaraz po lataniu - zaironizował smok.
Chłopak zaśmiał się głośno. Co jak co, ale Braith zawsze potrafił poprawić mu nastrój i wzmocnić jego odwagę.
- Wiesz, staruszku? - spytał w zamyśleniu mahoniowooki, wciąż przyglądając się pracującej w oddali Ayathe - Zrobię to. Wyznam jej miłość. Dzisiaj.
- I tak trzymać!
Obydwoje przybili sobie piątki, co wyglądało dosyć zabawnie, w końcu jeden z nich miał wielką, czarną łapę.
Blaze był pewien, że mu się uda. Nieważne czy jego wyznanie zostanie odrzucone czy przyjęte do serca. Przeżyje wszystko. Dłużej nie mógł już żyć w niepewności. Był pewien swoich uczuć, pewien tego z kim chce spędzić resztę życia. Zrobi to.
Króliki piekły się już na ognisku, a Ayathe odzyskała względnie dobry humor. Postanowiła nie martwić się Blaze'em i jego życiem uczuciowym. Przecież kiedyś musiał nadejść ten dzień, w którym ich drogi rozejdą się ostatecznie w różnych kierunkach. Zaczęła rozmyślać nad sposobami wydostania się z tej maleńkiej wyspy. Nie byli daleko od swojej, raptem kilka kilometrów. Ale mogą one okazać nie do przebycia dla rannego chłopaka i smoka z bezużytecznym jednym skrzydłem.
Aya poszukała odpowiednio dużych liści, na których mogła ułożyć upieczoną strawę i zaniosła ją Blaze'owi.
- Proszę - podała mu jeden z liści. - Mam nadzieję, że będzie ci smakować. Nilieth poszła łowić dla siebie ryby, może do niej dołączysz, Braith? - zapytała czarnoskórego smoka. Z jakiegoś powodu chciała zostać sama z Blaze'em.
- O, to dobry pomysł! - odparł smok. - Zgłodniałem, a znając Nili, nie podzieli się posiłkiem. - Braith podniósł się z ziemi. - Okay, to idę do niej. Tylko się zachowujcie, dzieciaki. - Posłał im oczko, po czym ruszył w stronę brzegu, skąd dochodził chlupot wody i tupot smoczych łap.
Dwudziestolatkowie wpatrywali się przez chwilę w ślad za przyjacielem z lekkimi uśmiechami. Smoki stały się ich drugą rodziną, to one ich połączyły.
Złotooka spojrzała na bruneta zajadającego właśnie królicze łapki i zapytała:
- Jak się czujesz?
- Jak zawsze, gdy jestem z tobą - odpowiedział odważnie chłopak, posyłając w jej stronę uroczy uśmiech. Nie chciał zaczynać jak typowy podrywacz, którym przecież był, ale musiał się wprawić przed wielkim wyznaniem. Słowa "kocham cię" wbrew pozorom nie były takie łatwe.
- Pytam poważnie, Blaze. Ramię wciąż cię boli? W skali od jednego do dziesięciu - jaki to ból? - zapytała szatynka, siadając po turecku naprzeciwko chłopaka. - Muszę to wiedzieć, jeśli uda nam się ciebie przetransportować na naszą wyspę i znaleźć doktora, będę musiała mu powiedzieć. - Dziewczyna unosiosła głowę i przez chwilę wpatrywała się w zasnute coraz liczniejszymi chmurami niebo. - Choć podejrzewam, że dzisiaj to nie nastąpi, zanosi się na deszcz. Mam nadzieję, że obejdzie się bez sztormu.
Jak zawsze Aya martwiła się o kogoś, nie o siebie. Uważała, że jej życie jest nic nie warte, jeśli nie polegało ono na pomocy.
- Nie przejmuj się mną, poradzę sobie. Jestem przecież twardy - zaśmiał się chłopak - Nie pamiętasz już naszej pierwszej przejażdżki na Braithie i Nilieth? Skończyła się podobnie, tylko wtedy złamałem rękę i zraniłem się w tył głowy - zamyślił się na chwilę - No i nie powalił mnie wielki smok, tylko nieruchoma skała. Wtedy nawet nie płakałem, w przeciwieństwie do ciebie - mówiąc to, poczochrał włosy swojej towarzyszki.
Mieli wtedy jakieś 8 lat. Ich smoki były już wystarczająco duże, by zacząć lot z większym obciążeniem. Padło na przejażdżkę w okolicach ich wioski. Braith w przeciwieństwie do Nilieth gorzej radził sobie z lataniem, przez co ich wycieczka skończyła się zderzeniem ze skałą i kąpielą w morzu. To Ayathe wciągnęła go wtedy na malutką wysepkę, znajdującą się nieopodal wioski i zanim cokolwiek powiedziała, rzuciła się w jego objęcia z płaczem. Blaze mimo bólu, zaciskał usta i starał się nie pokazywać, że jest coś nie tak. Ojciec zawsze powtarzał mu, że mężczyzna nie powinien pokazywać słabości przy kobiecie, bo to jego rolą jest ją chronić. Siedzili tak na małej wysepce dobre kilka godzin, aż w końcu ich rodzice zorientowali się, że jest coś nie tak. To mimo wszystko dosyć miłe wspomnienie. Do tej pory pamiętał ich przesiadywanie przy ognisku. Obydwoje otuleni własnymi ciałami, wyznawali sobie najskrytsze marzenia. Samo wspomnienie o tym wywoływało na twarzy Blaze'a uśmiech. Wtedy życie było jeszcze łatwe.
- Byłam wtedy dzieckiem, Blaze. Oboje byliśmy. A ja nie miałam jeszcze do czynienia ze zranieniami, złamaniami czy innymi obrażeniami. Ale już wtedy mogłam się spodziewać, że przez twoją głupotę wpakujesz nas w tarapaty.
Przypomniała sobie, jak będąc dziesięciolatkami, zapuścili się w głąb lasu na wyspie. Urządzili sobie po prostu spacer. Blaze wymyślił wówczas, by wspiąć się na sam czubek potężnej sosny i stamtąd oglądać zachód słońca. Nie trafiały do niego słowa Ayi, że jest dopiero południe i do wieczora daleko, chłopak się uparł i zaczął wspinać. Nie pozostało jej wtedy nic innego, jak pójść za nim i pilnować, by się czasem nie zabił. Nie zginął, ale po spotkaniu z gałęzią przez kilkanaście dni chodził z guzem na głowie. Śmiała się z niego, ale też pojęła, że zawsze będzie musiała mieć na niego oko, inaczej połamie się za którymś razem do tego stopnia, że go już z powrotem nie złożą.
- Musisz przyznać - posłała chłopakowi uroczy uśmiech, choć w jej mniemaniu był to zwykły uśmiech - że nasze dzieciństwo było dość ciekawe.
Nie w pełni świadomie wyciągnęła dłoń w stronę bruneta, by odgarnąć mu swoim zwyczajem włosy znad czoła, które przysłaniały jego śliczne oczy, gdy na jej skórę padła kropla wody. Uniosła głowę do góry.
- Zaczyna padać. Chyba powinniśmy poszukać jakiejś jaskini i w niej się schronić. - Kolejny uśmiech. - Chyba, że wolisz zmoknąć. Tak szczerze, to mała kąpiel by ci się przydała.
Chłopak prychnął cicho.
- Sugerujesz, że od zbyt długiego siedzenia na Braithie przesiąkłem zapachem nieświeżych ryb? - spytał oburzony.
- Słyszałem to! - odkrzyknął z oddali czarny smok, który znany był ze swojego wyczulonego słuchu.
- Smacznego, Braith! - odpowiedział Blaze, zanosząc się śmiechem. Już po chwili skierował swe spojrzenie w stronę Ayathe. Na jego twarzy pojawił się dobrze jej znany uśmiech uwodziciela - Chcesz zmoknąć w moich ramionach? - spytał, puszczając jej oczko.
- Wolałabym zmoknąć, stojąc na szczycie najwyższej góry tego świata niż w twoich ramionach. Nie zasługują na mnie - posłała chłopakowi oczko. - Ale o tej jaskini mówiłam poważnie. Jeśli tu zmokniemy, będziemy musieli spędzić noc przy ognisku, by się wysuszyć. Możemy się przy tym nabawić przeziębienia, które niewyleczone na czas, może nas zabić. A ty chyba nie chcesz jeszcze umierać, prawda?
Blaze przewrócił oczami.
- Jestem zbyt młody i piękny, żeby umrzeć od przeziębienia, bogowie nie zrobiliby temu bogu - odpowiedział chłopak, zanosząc się charakterystycznym dla siebie, szaleńczym śmiechem.
Już po chwili przeniósł się do pionu.
- Najedliście się już? - wykrzyknął w stronę dwóch smoków - Zbierać łuskowate tyłki, bo deszcz zaczyna padać! Chyba, że chcecie zostawić mnie i Ayę samych w jaskini, to nie będę narzekał.
Braith, który właśnie dzierżył w buzi rybę, spojrzał na niego z wyrzutem. Nie był jeszcze wystarczająco najedzony.
- Chodź, Nili, bo jeszcze zrobi jej krzywdę i będziemy musieli zajmować się rozbieganymi, małymi wariatami skaczącymi po drzewach i podrywających wszystkie dziewczyny w wiosce - mruknął do siostry smok.
- Czy ty musisz je pośpieszać? Pomogę ci, oprzesz się o mnie i jakoś dojdziemy do jakieś jaskini. Nilieth i Braith mogą ją dla nas poszukać. Dasz radę iść? - zapytała z troską złotooka. Wpatrywała się w twarz chłopaka, próbując znaleźć na niej ślady bólu. Skończyło się to tym, że znowu przysunęła się do niego na niezbyt wielką odległość.
Stali naprzeciwko siebie, Aya musiała zadrzeć odrobinę głowę, ale i tak jej twarz znajdowała się dość blisko twarzy chłopaka. Wpatrzona w jego mahoniowe oczy zapomniała na chwilę o wszystkim, co się wokół nich działo. Zaczęło mocniej padać, ale nie zarejestrowała tego, pomyślała sobie tylko, że pocałunek w deszczu nie byłby wcale taki zły.
Blaze patrzył w jej piękne, złociste oczy, nie mogąc się od nich oderwać. Czasami miał wrażenie, że kryły w sobie jakąś przeklętą magię. Za każdym razem gdy na nią spojrzał, czyniły go swoim niewolnikiem. Czy Ayathe byłaby zła, gdyby ją teraz pocałował? Uciekłaby od niego, popłakała się lub zaczęła na niego wydzierać za nietaktowne zachowanie? Znienawidziłaby go za to i zerwała z nim wszelkie kontakty?
Serce Blaze'a opanował dziwny strach. Nie mógł jednak powstrzymać dłoni, która właśnie wplotła się w jej delikatne, kasztanowe włosy. Kapiące z góry krople deszczu tylko nadawały klimatu tej sytuacji. Chłopak nieznacznie zaczął się do niej przybliżać. Nie mógł już tego powstrzymać, to działo się samoczynnie.
- Ryba leci! - usłyszał z boku dobrze mu znany, smoczy głos. Początkowo miał się tym nie przejmować, w końcu zamierzał pocałować Ayathe, ale latająca ryba, która uderzyła go w lewy polik z głośnym pacnięciem, zepsuła całą sytuację.
- Braith, do cholery! - wykrzyknął oburzony, masując swój zaczerwieniony polik.
Czarny smok zaśmiał się chrapliwym głosem.
Ayathe roześmiała się tylko i dotknęła dłonią zaczerwieniony policzek chłopaka. Biedna ryba zaś dogorywała gdzieś w pobliżu, schowana w trawie.
- Boli cię? - zapytała chłopaka.
Blaze przybrał udawany, zbolały wyraz twarzy.
- Tak - odparł, pociągając nosem. W głębi duszy oczekiwał na jakiś romantyczny akt miłosierdzia ze strony Ayi.
Dziewczyna roześmiała się ponownie, po czym zbliżyła jeszcze bardziej i pocałowała owy zaatakowany przez rybę policzek. Nie pachniał on najlepiej, ale coś jej mówiło, że Blaze nie pogniewa się o taki pocałunek.
Odsunęła się od bruneta i ponownie spojrzała w jego twarz. Jego oczy przyzywały ją, namawiały do porzucenia obecnej relacji, zmiany. Ale czy nawoływały, by ją wyśmiać? Czy może naprawdę Blaze chciał zmienić ich relację?
- Koniec tego gołąbkowania - powiedział Braith, podchodząc do swoich towarzyszy. Zamachnął się swoim łuskowatym ogonem i trafił nim w tylny aspekt osobowości Blaze'a. Chłopak nie zdołał utrzymać się w pozycji pionowej i nim się obejrzał, powalił swoja rozmówczynię na piasek. Syknął z bólu, upadek nie należał bowiem do najprzyjemniejszych, gdy miało się wybity bark.
- Ups - powiedział cicho czarny smok. Błyszczące w oczach ogniki zdradzały jego prawdziwy zamiar. Chciał odpokutować za rybę. W końcu był po stronie Blaze'a.
Mahoniowooki spojrzał prosto w twarz Ayathe, którą miał tuż pod sobą. Jej kasztanowy warkocz właśnie utworzył na piasku dziwną ścieżkę, a twarz oblała się delikatnym rumieńcem. On sam przez chwilę poczuł, że robi mu się gorąco. Tkwił tak z lekko rozwartymi ustami nie wiedząc co powiedzieć.
To wszystko wydarzyło się tak szybko, że nie zdała sobie sprawę, kiedy znalazła się na piasku. Jej serce biło jak oszalałe, gdy wpatrywała się w twarz przyjaciela. Jej oddech przyśpieszył, jakby brała udział w ciężkim wyścigu. Jego rozwarte usta były tak blisko. Wystarczyło zbliżyć się nieznacznie. Czy warto postawić teraz wszystko na jedną kartę? A co, jeśli uczynek, który planowała, zniszczyłby wszystko? Czy warto ryzykować przyjaźnią za nieodwzajemnioną miłość?
Bez ryzyka nie ma życia.
Chwyciła chłopaka za kark, przybliżyła do siebie, po czym nie wahając się już więcej, pocałowała go. Pocałowała go, a niebo zapłakało nad nimi z radości, że przynajmniej jedno z nich wreszcie wzięło sprawy w swoje ręce.
Chwila działania bez myślenia była przyjemna, wargi Blaze'a miękkie, ale nagle Ayathe naszły wyrzuty sumienia. Co ty wyprawiasz, dziewczyno?, zganiła siebie w myślach. Zachowujesz się jak te wszystkie nastolatki. A ponoć jesteś inna.
Otwarła przymknięte w chwili pocałunku oczy i odepchnęła od siebie zaskoczonego chłopaka.
- Przepraszam - wyszeptała. - To nie powinno się wydarzyć.
Blaze tkwił w jednej pozycji, oniemiały. Próbował właśnie wszystkimi siłami umysłu pojąć, co się stało. W jego mózgu wybuchł potężny chaos, którego żadnym sposobem nie mógł opanować. Ayathe go pocałowała. Pocałowała go! I nim zdołał odwzajemnić pocałunek, nim zdołał ją do siebie przyciągnąć i powiedzieć: kocham cię, odepchnęła go, przepraszając i twierdząc, że to nie powinno się wydarzyć. Nie wiedział czy czuł teraz w większym stopniu radość czy smutek, uczucia mieszały się ze sobą.
Braith siedzący nieopodal nich postanowił się wycofać. To Blaze powinien teraz zadziałać, nie on. Smok mruknął tylko ciche: "idziemy poszukać schronienia", po czym odszedł do swojej siostry.
Chłopak otworzył buzię, jakby chciał coś powiedzieć, ale wciąż milczał. Chciał się bronić, chciał krzyknąć: "to powinno się wydarzyć! To ja powinienem to zrobić! To ja cię kocham!", ale wszystko z nagła w nim zgasło. Poczuł się niepewnie. A jeśli to nie był akt miłości Ayathe, tylko zwyczajne ulegnięcie chwili? A jeżeli wcale go nie kochała, tylko wciąż traktowała jak przyjaciela? Powinien wyznawać jej miłość? Przecież mógł tym wszystko zepsuć, a nie chciał jej utracić.
- Aya - zaczął bezradnie brzmiącym głosem, szybko poddając się w swoim wyznaniu. Westchnął ciężko, opuszczając głowę w dół.
Złotooka spojrzała na chłopaka przelotnie, po czym popchnęła go. Czuła się niezręcznie po tym, co się stało, a dodatkowo on wciąż leżał nad nią. Miała ochotę zniknąć. Zrobiła to, pocałowała go, a jedyne co teraz czuła, to ogromny wstyd. Wygłupiła się przed nim. Kretynka.
- Powinniśmy ruszać do tej jaskini, inaczej będziemy wyglądać jak zmokłe kury.
Sukienka już lepiła się jej do ciała, czuła też nieprzyjemne zimno, choć ciało Blaze'a dawało odrobinę ciepła. Ale to ciepło nie było przeznaczone dla niej.
- Ta - mruknął niepocieszony Blaze, wyjątkowo powstrzymując się od jakiejś sarkastycznej docinki. Po prostu cała radość gdzieś z niego uleciała. Nie miał siły na nic. Był obolały nie tylko zewnętrznie, ale też wewnętrznie. Niepewność nigdy nie targała nim tak jak dziś i był już o krok od poddania się ze swoim dzisiejszym zamiarem: "wyznam jej miłość". Niebo wyczuło najwyraźniej nastrój tej dwójki. Przysłoniły je ciemne, burzowe chmury.
- Oprzyj się o mnie - poradziła dziewczyna, zarzucając sobie zdrowe ramię chłopaka na szyję.
Objęła go w pasie i starała się nie myśleć o tym, że Blaze znowu jest tak blisko. Czuła smutek. Myślała, że Blaze zacznie oponować, słysząc jej przeprosiny, ale on przyjął je po prostu do świadomości. Dzięki temu miała już pewność, że Blaze zakochał się w jakieś dziewczynie z wioski, którą ona nie była. Rozumiała to - kto chciałby się wiązać z najlepszym przyjacielem? Przecież to nie wypali.
Postąpiła krok do przodu, prawie zaplątała się w dół sukienki, która nadawała się teraz tylko do wyrzucenia. Pozbawiona materiału wyglądała, jakby ktoś pociął ją nożyczkami. Lubiła tę suknię i przeczuwała, że matka będzie na nią zła. Kolejna sukienka, która nie wytrzymała u Ayi zbyt długo. Dziewczyna znalazła jednak cień pocieszenia w tym, że jednocześnie lubiła chodzić w ciemnych spodniach, które zakładała pod spódnicę. Przynajmniej one potrafiły przetrwać każdą przygodę.
Blaze miał straszne wyrzuty sumienia. Przeklinał siebie za własne tchórzostwo i jednocześnie nie potrafił go pojąć. Przecież nigdy nie brakowało mu odwagi. Najgłupsze rzeczy robił zawsze bez zastanowienia, a wszystkie swoje rany wojenne traktował jako dumę, a nie nauczkę. Co więc się z nim stało? Nagle stracił całą pewność siebie! To do niego nie podobne. Czy miłość właśnie tak działa? Jest tak silna, że potrafi zwalić z nóg i wzbudzić niepewność nawet w nim? A może fizyczne rozterki są czymś zupełnie innym, niż psychiczne?
Chłopak potrząsnął głową, starając się, aby zbytnio nie obciążać swojej towarzyszki. Obydwoje szli w milczeniu.
Gdzieś niedaleko rozbrzmiał pomruk gromu. Szatynka westchnęła w duchu. Jeszcze tego brakowało, by na tej wysepce zastała ich burza i, nie daj Odynie, sztorm. Będą wówczas skazani sami na siebie, a ona nie tak dawno zniszczyła relację wiążącą ją z Blaze'em. Jeśli będą musieli tu przenocować, schowa się w najdalszym kątku jaskini i będzie udawała, że śpi. Większej dawki zażenowania nie zniesie, nie dzisiaj, nie przy Blaze'ie. Zbłaźniła się, teraz w spokoju chciała się psychicznie pastwić nad sobą. Psychiczna masochistka - nie brzmi aż tak źle.
- Tutaj! - usłyszeli z oddali głos Braitha. Właśnie machał do nich wielką, czarną łapą w jednej z jaskiń, w której jarzyło się blade światło ognia. Smoki najwraźniej postanowiły zgotować im ciepłe powitanie. Szkoda jednak, że między nimi był teraz tylko chłód.
Blaze przyspieszył trochę kroku. Nie chciał już dłużej iść u boku Ayathe. W jego głowie pojawiały się coraz dziwniejsze myśli. Powoli zaczął sądzić, że na nowo jest tym samym, dorastającym nastolatkiem ze zbyt dużą ilością hormonów. Swoje zażenowanie postanowił przyćmić słowami.
- Wiesz, Aya, sukienka ci prześwituje - powiedział, chwilę potem zaciskając usta. Wcale nie chciał tego powiedzieć. Chciał pozbyć się zażenowania, a nie jeszcze je zwiększyć.
- Znaczy - zaczął, marszcząc czoło - Nic nie sugeruje. Dbam o ciebie. Jeszcze jakiś dzikus się do ciebie dobierze, wciągnie cię w krzaki, będzie miał boski uśmiech, roztrrzepane z lekka czarne włosy, umięśnioną klatę, mahoniowe oczy i będzie miał na imię... - zamknął się na moment i wykrzyknął - TARZAN!
Ayathe uśmiechnęła się lekko. Doceniała to, że Blaze chce przywrócić ich relacji stary tor, ale wątpiła, by mu się to udało.
- Poczekaj na mnie, Blaze. Lecisz, jakby zaraz miały ci te twoje idealne włosy oklapnąć. - Teraz to ona poczuła się zażenowana. Chciała powiedzieć coś zabawnego, a wyznała, że uważa włosy chłopaka za idealne. To będzie ciężki dzień.
Przyspieszyła kroku i zrównała się z mahoniowookim.
- Zawsze lubiłam Tarzana - odparła, próbując zabrzmieć normalnie. - A sukienka nadaje się tylko do wyrzucenia, niech więc sobie prześwituje.
Mokry materiał przeszkadzał jej w swobodzie ruchów. Mimo deszczu wciąż było ciepło, więc Aya postanowiła pozbyć się wierzchniego odzienia i nie zważając na obecność Blaze'a i to, że jeszcze nie dotarli do znalezionej przez smoki jaskini, chwyciła za rąbki sukienki i ściągnęła ją przez głowę, pozostając w bieliźnie, czarnych spodniach i białym podkoszulku, który odkrywał jej zgrabne ramiona. Od razu poczuła się lepiej. Nie zwracała uwagi na rzucane jej przez bruneta spojrzenie. Zbłaźniła się już i tak, więc po czym miała się martwić? Szła teraz żywszym krokiem, warkocz obijał się o jej plecy. Postanowiła rozplątać włosy, jak tylko znajdzie się w pobliżu ogniska.
Blaze wpatrywał się w nią jak w bóstwo. W chwilach, gdy włączał się mu miłosny trans, nie był w stanie powstrzymać ani swoich ust, ani niczego innego.
- Jesteś piękna - stwierdził. Nie żałował tego, co powiedział. Był bardzo szczery w swoim wyznaniu. Od zawsze uważał ją za uosobienie delikatnego, dziewczęcego piękna, więc daczego miał się z tym kryć?
Gdzieś w głębi jego serca pojawiła się maleńka cząsteczka nadziei, która podpowiadała mu, że nie wszystko jest jeszcze stracone. Grunt, to wrócić do normalnego, przyjacielskiego trybu. Potem będzie robić co tylko serce mu rozkaże.
Złotooka spojrzała na przyjaciela, a widząc na jego twarzy szczerość, zarumieniła się.
- Dziękuję. Ale tylko ci się tak wydaje.
Zarzuciła sukienkę na głowę i ramiona, by ochronić się przed deszczem. Jaskinia była już blisko, ciepło ogniska było już odczuwalne na skórze.
Ayathe poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Jedyne, co teraz chciała, to położyć się na ziemi i pospać choć chwilę. Jej nerwy były już zszargane wszystkimi tymi emocjami, a ciężar sytuacji przytłaczał ją. Chciała na chwilę odpocząć od tego wszystkiego.
Weszli do środka jamy, szatynka zajęła miejsce przy swojej przyjaciółce. Oparła się o jej bok, zamknęła oczy i zaczęła powoli oddychać. Ciepło ogniska wysuszało ją, sukienka leżąca początkowo na ziemi wylądowało w środku płomieni. Wszędzie panowała cisza przerywana jedynie grzmotami. Wzmógł się wiatr, który odzwierciedlał teraz stan ducha dziewczyny. Jedynie we śnie poszukać chciała schronienia.
Blaze zasiadł tuż obok Braitha w dosyć bezpiecznej odległości od dziewczyny. Widzial zmęczenie na jej twarzy, nie chciał więc dołować jej jeszcze bardziej. Postanowił zająć się sobą, przeciez sam nie był w najlepszym stanie. Zdejmując z siebie koszulkę, zarzucił ją na najbliższy kamień i pozwolił schnąć.
- I jak? - spytał szeptem Braith, nachylając się tuż nad uchem chłopaka.
Blaze prychnął cicho, uśmiechając się krzywo na boku. Co miał powiedzieć? "Wszystko zawaliłem, ale jestem kretynem!", "Jestem dalej, niż bliżej, to jakiś miłosny koszmar", czy "Jestem Tarzanem, handluj z tym!"? Postanowił pozostawić to pytanie bez odpowiedzi.
Braith westchnął ciężko, opierając swój pysk na ziemi. Ukradkowo spoglądał na Ayathe i próbował odgadnąć o czym teraz może myśleć.
- Aya - zaczął niespodziewanie mahoniowooki - Nie jest ci zimno? - spytał, posyłając jej dziwnie troskliwe spojrzenie.
Była tak blisko zaschnięcia, gdy usłyszała głos chłopaka. Westchnęła cicho i otwarła oczy. Ognisko nie paliło się już tak jak wcześniej. Pozbywając się sukienki, odkryła ramiona, na których występowała teraz gęsia skórka. Czuła pulsowanie w głowie zwiastujące ból. Miała dość tego dnia.
- Odrobinę - objęła się ramionami. - Ale to nic, przetrwam.
Przypomniała sobie o warkoczu. Możliwe, że na ból głowy wpływ miał zbyt ciasny splot włosów. Przerzuciła warkocz do przodu, ściągnęła gumkę i zaczęła rozplatać odrobinę wilgotne włosy. Były dość długie, ale nie chciała ich ścinać. Lubiła je, w swoim wyglądzie to własnie kasztanowe włosy podobały jej się najbardziej.
Rozczesywała kosmyki palcami, które kaskadą opadły na jej ramiona, zapewniając odrobinę ochrony przed utratą ciepła. Przeszły ją dreszcze. To zły omen. Jeśli rozłoży ją przeziębienie, nie będzie mogła pracować przez kilka dni z dzieciakami. O ile jeszcze nie została zwolniona.
Poczuła korcenie w nosie. Nie, nie pozwoli sobie na kichnięcie. Nie da się chorobie.
- To twoja szansa, Blaze - szepnął Braith, szczerząc do niego swoje białe ząbki. Chwilę potem liznął go swoim długim jęzorem w polik - To tak, żebyś nie śmierdział rybą, jak się do niej przybliżysz.
Chłopak wytarł polik ręką i prychnął cicho.
- Przecież sam żarłeś ryby - odpowiedział niezadowolony.
Smok tym razem polizał Blaze'a po włosach, wprowadzając je w dosyć chaotyczny stan.
- A to taki żel, żebyś piękniej wyglądał - dodał z szerokim usmiechem smok.
Mahoniowooki przewrócił oczami. Doskonale wiedział, że był to ze strony jego towarzysza gest, mający na celu zmuszenie go do powstania i przytulenia Ayathe. Oczywiście nie musiał chyba mówić, że miał to zamiar zrobić od początku? Miał nadzieję, że goła klatka piersiowa jej nie zniechęci.
Cicho wzdychając, chłopak podniósł swoje cztery litery z ziemi i powolnym krokiem podszedł do dziewczyny. Gdy przy niej usiadł, bez chwili zastanowienia objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie.
Zaskoczona Aya kolejny raz otworzyła szeroko oczy. Chciała spać, a Blaze co chwila jej przeszkadzał. Wtulona w jego klatę czuła jego ciepło, słyszała bicie jego serca i czuła się dziwnie. Zażenowana, a jednak bezpieczna. Podniosła głowę do góry i spojrzała prosto w oczy chłopaka.
- Blaze, co ty robisz? Nie jest mi aż tak zimno, żebyś mnie musiał ogrzewać.
Przyznała przed sobą, że było jej wygodnie, ale po tej akcji z pocałunkiem szczerze wolała unikać bliskości ze strony bruneta.
- Milcz - mruknął zażenowany chłopak, mocniej przyciskając jej głowę do swojej piersi. - Nie chcę, żebyś się przeziębiła, wariatko. Korzystaj z samogrzejących kości żebrowych póki możesz - mówiąc to, usmiechnął się do siebie w sarkastyczny sposób.
Przewróciła oczami i spróbowała się uwolnić, ale chłopak trzymał ją przy sobie mocno. Westchnęła głośno, by ją usłyszał.
- Blaze, puść mnie. Chcę się położyć, a ty mi w tym przeszkadzasz. W dodatku zasłaniasz mi ognisko.
Wiedziała, że być może rani chłopaka, ale teraz zaczęła myśleć o sobie. Czuła się coraz gorzej, ból głowy dał już o sobie znać, skronie jej pulsowały. Zerknęła na Nilieth, która przypatrywała się jej badawczo i posłała smoczycy błagalne spojrzenie. Czerwonoskóra, o którą Blaze się oparł, zaczęła się podnosić, popchnęła przy tym bruneta, który syknął, jego ramię wciąż nie było nastawione.
- Wybacz, Blaze - odparła smoczyca - ale Aya chce spać. Jednak nie potrzebuje do tego żadnego misia. A szczególnie ciebie.
Dziewczyna była wdzięczna za słowa przyjaciółki, dały jej możliwość wyswobodzenia się z objęć dwudziestolatka. Wstała i podeszła do wejścia od jaskini. Spojrzała w burzowe niebo i wystawiła twarz na atak wody, która chłodziła jej czerwone policzki. Pioruny przecinały niebo, a ona oddychała głęboko i starała się ograniczyć myślenie do minimum. Byle się nie pochorować i nie zniszczyć relacji z Blaze'em jeszcze bardziej.
Chłopak posłał smoczycy złowrogie spojrzenie. Był znany z tego, że nieważne jak bardzo odwodzili go od jego zadań, on i tak dążył do ich wypełnienia. Nie zamierzał się poddawać tylko dlatego, że Nilieth wraz z Ayathe zbuntowały się przeciwko niemu. Miał juz gdzieś to czy zepsuje przyjaźń, miał gdzieś to, czy jego życie bezpowrotnie się zmieni. Nieważne jaka będzie decyzja, jaka odpowiedź i jak wielka niechęć Ayi do niego, pozostanie przy niej już na zawsze.
Blaze przybrał groźną minę i szybko podniósł się z ziemi. Nie czekał na zmianę zdania. Ostatecznie zdecydował. Szybkim krokiem podszedł do dziewczyny i zważając na ciche burknięcia jej smoczej towarzyszki, objął ją za ramiona od tyłu i przyciągnął mocno do siebie. Bark zakuł go ostrzegawczo, a on z trudem powstrzymał się od jęku bólu. Miał to gdzieś. Ważniejsza była dla niego teraz Ayathe.
- Nie uciekaj ode mnie - szepnął cicho, opierając głowę na jej ramieniu i wtulając się w nią - Nie teraz, kiedy mam ci coś ważnego do przekazania.
Chłopak czuł, że jego serce zaczyna coraz mocniej bić.
Ayathe poczuła na ramieniu ciężar ciemnowłosej głowy, uniosła dłoń, by przeczesać te miękkie pasma.
- Nie uciekam od ciebie, Blaze - odparła. - Jesteśmy przyjaciółmi, jesteśmy już na siebie skazani. Jedno zawsze wiedziało, co słychać u drugiego, prawda? Po prostu nie czuję się najlepiej. Wybacz, jeśli cię czymś dzisiaj zraniłam.
Odwróciła się w stronę chłopaka, wciąż pozostając w jego objęciach.
- Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy z dziewczyną, którą kochasz. - Posłała mu lekki uśmiech, po czym cmoknęła w rybi policzek. - A teraz powinniśmy wreszcie nastawić ci to ramię, inaczej zbyt dużo gazu zbierze się między stawami i będziemy mieli mały problem.
Mimo swoich słów nie poruszyła się ani o krok, zakleszczona w objęciach bruneta i spętana magnetycznym spojrzeniem jego oczu.
- Aya - zaczął bezradnie. Co rusz otwierał usta, aby w końcu wypowiedzieć te dwa, najtrudniejsze dla niego słowa. Nigdy nie bał się wyrażać swoich myśli, ale teraz strach go paraliżował. Nie, nie chciał już przyjaźni, nie chciał żyć w wiecznej niepewności i strachu, że pewnego dnia Ayathe zwyczajnie się od niego odsunie i wpadnie w ramiona obcego mężczyzny. Postępował w tej sytuacji bardzo egoistycznie, ale nie chciał przyjąć do własnej świadomości faktu, że ktoś mógłby ją mieć. Aya należała do niego. Należała do jego serca.
Chłopak spojrzał prosto w jej oczy z niekrytym smutkiem. Ręką zaczął gładzic jej delikatny policzek.
- Naprawdę chciałbym być szczęśliwy z dziewczyną, którą kocham. Widzisz, po prostu boję się jej wyznać prawdę. Boję się jej reakcji, tego, że mnie odrzuci i już nic nie będzie takie jak dawniej - szepnął, wciąż patrząc prosto w jej złociste oczy. Nie chciał wypuszczać jej teraz z objęć. Chciał ją w nich trzymać juz na wieki.
Ayathe posłała przyjacielowi uśmiech. Jego dotyk działał na nią paraliżująco, ale wiedziała, że nie jest przeznaczony tylko dla niej. Niedługo inna dziewczyna zajmie miejsce u jego boku.
- Ty, odważny Blaze, masz problem z powiedzeniem czegokolwiek? Niespotykane. - Złotooka lekko zachwiała się w ramionach chłopaka. - Przepraszam cię, muszę usiąść, trochę kręci mi się w głowie.
Weszli z powrotem do jaskini i zajęli poprzednie miejsca. Nilieth, która przeniosła się bliżej brata, badawczo im się przypatrywała ze swojego legowiska.
Ayathe zauważyła, że tym razem Blaze zachował odpowiedni dystans i nie narzucał się z objęciami.
Wciąż uśmiechając się, zaczęła tłumaczyć:
- Jeśli jakaś dziewczyna ci się podoba i jesteś pewien swoich uczuć, powiedz jej o tym. Nie czekaj na odpowiedni moment, bo on nigdy nie nadejdzie. Czasami to my musimy być panami swojego losu i tworzyć sytuację. Jeśli kogoś kochasz, powiedz mu o tym. Zaryzykuj, być może ci się poszczęści.
Blaze wbił spojrzenie prosto w złociste oczyAyathe.
- A co jeśli znam się z nią od dziecka i od zawsze byliśmy przyjaciółmi? - spytał odważnie - Jeśli nie chcę zepsuć tego, co pomiędzy nami jest i boję się, że stracę ją raz na zawsze przez to wyznanie? Przecież nie musi mnie kochać - odpowiedział, uśmiechając się delikatnie w tak niepodobny do siebie sposób. Być poważnym zdarzało mu się naprawdę rzadko, jednak sytuacja tego wymagała.
- Blaze, chyba nie zrozumiałeś. Zawsze trzeba mówić o uczuciach. Wprowadzą one jakąś zmianę w życie osób, których dotyczą, ale to nieuniknione. Lepiej coś powiedzieć, niż milczeć latami i być może później cierpieć, gdy osoba, którą się kocha, odejdzie z kimś innym.
Takie mądrości wpajała Ayathe jej mama, która z ojcem dziewczyny spędziła wspaniałe lata, bo zaryzykowała wyznanie miłości. Gdyby tata Ayi nie zmarł przedwcześnie, jej rodzice wciąż byliby w sobie zakochani równie mocno jak w dniu ślubu.
Dziewczyna patrzyła na bruneta, zastanawiając się nad tym, o czym on myśli. Czy ją posłucha? Chciała, był on szczęśliwy. Tylko to się dla niej liczyło.
Chłopak nie zastanawiał się długo. Całym sercem przyznawał rację Ayathe. Jeśli już zawsze będzie trzymał w sobie to wyznanie, ona zwyczajnie odejdzie z kim innym, a on będzie przeklinał siebie za brak odwagi do końca życia. Jeśli go nie kocha - trudno, będzie się starał, aby w końcu i jej serce otworzyło się dla niego. Na co jeszcze czekał?
Blaze patrzył się przez dłuższy moment w nieokreślony punkt znajdujący się gdzieś przed nim. W końcu jednak skierował spojrzenie na dziewczynę i uśmiechnął się do niej tajemniczo.
- Chcesz wiedzieć kim jest osoba, którą kocham? Znasz ją - powiedział cicho.
Ayathe cicho zachichotała.
- To nie zawęża zbytnio grona, wiesz o tym? - Odwzajemniła uśmiech. - No już, mów. Nie zabiję cię za to wyzwanie. Chcę, byś był szczęśliwy.
Chłopak przybliżył się do niej, teraz stykał się z nią ramieniem. Nie zrobił jednak nic oprócz tego, nie chciał jej wystraszyć, w końcu jego wyznanie może być i tak zbyt wielkim szokiem dla niej. Swoje błyszczące oczy skierował prosto w jej twarz. Jakakolwiek będzie odpowiedź, uznał, że będzie się uśmiechał.
- Kocham cię, Aya - odpowiedział szeptem, wkładając w te słowa całe swoje uczucie, jakie do niej żywił.
Zaskoczył ją. Była pewna, że chodzi o jakąś piękność z wioski, nie o nią. Jej serce zaczęło wariować, dech stał się szybszy. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, w jej głowie kołatała się jedna myśl. On mnie kocha, on mnie kocha.
Był tak blisko niej, wpatrywał się w jej oczy i uśmiechał najpiękniejszym uśmiechem na świecie.
- Eee... dziękuję?
Chłopak westchnął cicho, kierując swoje spojrzenie prosto w ogień. Uśmiech wciąż nie zniknął, w końcu obiecał sobie, że obojętnie jaka będzie odpowiedź, on ją przeżyje i dalej będzie się cieszył życiem. Mimo wszystko nie mógł jednak ukryć wewnętrznego zawodu. Czuł, że pogrąża go coraz bardziej i bardziej.
- Proszę, do usług - odparł na przekór swoim myślą, siląc się na krótki śmiech, który brzmiał całkiem naturalnie.
Coś się zmieniło w wyrazie jego twarzy, Ayathe to widziała. Kochał ją. Dlaczego miałby czuć, że ona go nie odwzajemnia? Patrzyła na niego, aż pod wpływem jej spojrzenia nie spojrzał na nią. Uśmiechnęła się, po czym pochyliła się bliżej.
- A ja, Blaze, kocham ciebie.
Chłopak oniemiał. Gdy już wszystko było stracone, nagle nadzieja zesłała mu wymarzoną odpowiedź. Nie mógł wręcz uwierzyć w swoje szczęście. Miał ochotę wstać i zacząć skakać po jaskini, pisząc jak mała dziewczynka: "Ona mnie kocha, ona mnie kocha!". To coś nieprawdopodobnego! Niesamowitego! I...
Blaze nie powstrzymał się. Chwytając jej poliki w obydwie dłonie, złożył na jej ustach gwałtowny, chaotyczny, pełen szczęścia pocałunek.
Tego Ayathe tak bardzo pragnęła. Przysunęła się bliżej chłopaka i odwzajemniła pocałunek. Była szczęśliwa, oboje byli. Pewni swoich uczuć nie musieli martwić się o jutro. Raczej musieli martwić się o to, jak wydostać się z tej wysepki. Ayathe odsunęła się od chłopaka, oderwała swoje usta od jego.
- Blaze, jak my się dostaniemy do domu? I nie chcę psuć chwili jeszcze bardziej, ale, kochanie, wciąż masz wybity bark. Mogę spróbować go nastawić, ale uprzedzam, na jednej próbie się nie skończy.
Uśmiechała się do niego radośnie, poza jaskinią odchodziła burza, na wieczornym niebie można było obserwować pełen kolorów zachód słońca.
Chłopak jęknął bezradnie.
- Daj mi się nacieszyć sobą, potem możesz robić co tylko chcesz, nawet poddawać mnie sadystycznym torturom - powiedział Blaze, uśmiechając się radośnie. Dłonią przejechał po delikatnym poliku Ayi.
- Dam ci się nacieszyć sobą, jak nastawię ci ramię. Najwidoczniej będziemy musieli tutaj przenocować, spędzisz więc w moim towarzystwie jeszcze wiele godzin. - Dziewczyna podniosła się z podłoża, po czym zawołała w stronę smoczych towarzyszy. - Czy któreś z was chce potorturować Blaze'a? Musimy złożyć go do całości!
Oba smoki poderwały się do góry i z uśmiechamy podeszły do zakochanych.
- Ja to mu mogę pokazać, co go czeka jeśli cię skrzywdzi. - Nilieth szturchnęła łbem szatynkę, po czym spojrzała na chłopaka. - Będzie boleć, kochasiu, oj, będzie.
Blaze skrzywił się znacząco, spoglądając w stronę czerwonej smoczycy. Powoli zaczął się cofać do tyłu. Szybko wpadł jednak na Braitha, który zachichotał się w istnie złowieszczy sposób i chwycił go za ramiona.
- Boisz się, przystojniaczku? - spytał mrocznie smok.
- Ja? Ja się boję? - prychnął chłopak odważnie, chwilę potem kierując błagalne spojrzenie zbitego psa na Ayathe.
Złotooka zanosiła się śmiechem, widząc przerażenie w oczach towarzysza. Wyglądał wtedy tak ludzko, że nie mogła przejść obok tego obojętnie. Podeszła więc bliżej chłopaka i patrząc mu w oczy, zapytała:
- A jeśli pocałuję cię zaraz po tym, jak nastawią ci bark, oddasz się w ich łapy choć na chwilę? Blaze, i tak musimy to zrobić. Od ciebie zależy, czy będzie to męka zakończona czymś pięknym, czy może ucieczka?
Pochyliła się nad nim i ucałowała jego policzek, po czym odsunęła się i z uroczym uśmiechem zagadnęła:
- To jak będzie? Chcesz nagrody?
- Tak! - wykrzyknął w euforystycznym stanie Blaze, na co stojący najbliżej Braith musiał zatkać łapami uszy. Jeszcze nigdy nie widział tak wielkiej radochy u swojego towarzysza. Jeszcze bardziej zaskoczyła go jego gotowość do działania. Stanął przed nim i rozłożył ręce na bok, jakby chciał objąć ramionami cały świat. Do tego jego dziwny wyszczerz na twarzy.
- Bierz mnie, maleńki! - powiedział w stronę smoka, zanosząc się diabelskim uśmiechem.
- Eee - zaczął Braith, drapiąc się w tył łuskowatego łba - Psychiatra? Ktokolwiek? - spytał, rozglądając się po jaskini.
- Braith, obawiam się, że nikt nie jest w stanie mu pomóc - powiedziała złotooka, patrząc, jak jej smocza przyjaciółka pcha ramię chłopaka, który krzyczy, gdy z głośnym trzaskiem ląduje ono na swoim miejscu. - Ale i tak go kocham. - Puściła smokowi oczko, po czym roześmiała się, widząc łzy w oczach bruneta. - Blaze, czy ty płaczesz?
- Nie - zaśmiał się niemrawo chłopak, przecząc prawdziwie. W rzeczywistości z jego oczu ciekły słone łzy. Nastawianie barku nie należało bowiem do najprzyjemniejszych rzeczy.
- Tak - sprostował, próbując uśmiechnąć się w uwodzicielski sposób - Z miłości do ciebie - po tych słowach puścił jej oczko, aby jakoś załagodzić i zataić swoją chwilę słabości.
Roześmiana Ayathe podeszła do partnera, uniosła jego głowę i otarła łzy.
- Byłeś dzielny. Więc zasługujesz na obiecaną nagrodę.
Pogłaskała go po policzku, po czym nachyliła się do jego warg i złożyła na nich pocałunek. Pomyślała, że mogą minąć lata, a jej całowanie Blaze'a się nie znudzi, może nawet zostanie to jej nowym hobby?
Oderwała się od niego na pewną odległość i lekko przygryzła wargę.
Chłopak uśmiechnął się z błogim wyrazem twarzy. Pragnął tylko więcej i więcej. Czyżby już całkowicie uległ urokowi swojej ukochanej? Już przybliżał się do niej bardziej z istnie diabelskim uśmiechem, wyciągając w jej stronę ramiona, gdy nagle Braith chwycił go za nogawkę od spodni i pociągnął w tył.
- Hej, czy ja ci się zabraniam całować z rybami? - spytał oburzony mahoniowooki.
Gdyby czarny smok był człowiekiem, zapewne w tym momencie by się zarumienił.
- Nie całuję ryb! Powiedz mu, Nili! - wykrzyknął, spoglądając z nadzieją w oczach na swoją siostrę.
Nilieth udała, że ziewa znudzona konwersacją, po czym rzekła:
- Całujesz się i z rybami, i z drzewami, na które wpadasz po zmroku. Ale i tak cię kocham, braciszku. - Puściła mu oczko.
Pogadanka smoków rozśmieszyła Ayathe jeszcze bardziej. Mimo zmęczenia nie chciała oddawać się w ręce Morfeusza. Chciała słuchać, śmiać się i po prostu być z pozostałymi.
Nad ziemią zapadł już zmrok, więc przyszła pora na powolne kładzenie się spać. Ramię Blaze'a, już nastawione, zostało usztywnione przez długą gałąź i kawałek szmatki znalezionej przez Ayathe w jukach na grzbiecie smoczycy. Prowizoryczny temblak może nie wyglądał pięknie, ale spełniał swoje zadanie.
Ayathe ułożyła się wygodnie na ziemi niedaleko nowego ogniska i czekała na to, co zrobi Blaze.
- Czas do spania - powiedział cicho chłopak, próbując się przeciągnąć w miarę swoich obolałych kości. Z pobliskiego kamienia wziął swoją wyschniętą juz koszulkę i nałożył ją na siebie. Może i był człowiekiem o końskim zdrowiu, ale wolałam o siebie dbać w możliwie dla siebie dogodny sposób.
Blaze podszedł do Ayi i bez zażenowania ułożył się tuż obok niej. Ich twarze były teraz blisko siebie. Mógł patrzeć prosto w jej oczy pełne miłości. Miłości do niego. Myśl o tym, wywołała na jego twarzy szeroki, radosny uśmiech.
- Cześć - wyszeptała dziewczyna, odgarniając chłopakowi kosmyki włosów z czoła. - Jesteś pewien, że dasz radę przespać całą noc, nie uszkadzając bardziej tego ramienia?
Naprawdę martwiła się o chłopaka. Wiedziała, że kto jak kto, ale Blaze ma porządne zdrowie. Po prostu martwiła się, bo nie chciała, by stało mu się coś złego.
Chłopak zaśmiał się cicho.
- Sugerujesz jakieś niegrzeczne zabawy, podczas których będę musiał nadwyrężać ramię? - spytał rozbawiony, puszczając jej oczko. Szybko jednak spoważniał - Nieważny jest cały ból świata, jaki we mnie trafia, gdy tylko mam cię przy sobie, czuję się wspaniale.
Blaze dotknął jej polika wierzchem dłoni, jakby nie mógł się nadziwić cudowi, który przed nim leży.
- Zawsze byłeś takim romantykiem, czy tylko mnie bajerujesz, bo czegoś chcesz? - zapytała Ayathe, po czym znowu zapragnęła pocałować chłopaka. Zamiast tego położyła delikatnie głowę na zdrowym ramieniu chłopaka. Nie oczekiwała tego, że przygarnie ją do siebie, chciała po prostu czuć jego bliskość.
Płomienie wesołe strzelały, gdy oni leżeli obok siebie, wciąż nie do końca wierząc we własne szczęście. Powinni odnaleźć tego smoka i mu podziękować, gdyby nie on, możliwe, że jeszcze długo nie byliby razem, o ile kiedykolwiek.
Blaze przyciągnął do siebie dziewczynę i zamknął na chwilę oczy. Jego ręka wodziła po jej włosach, delikatnie ją głaszcząc. Nie chciał jej nikomu oddawać, teraz była tylko i wyłącznie jego.
- Co ja bym zrobił, gdyby cię nigdy nie poznał - powiedział cicho, uśmiechając się pod nosem.
Ayathe położyła dłoń na piersi towarzysza i chłonęła jego ciepło.
- Pewnie z szarmancją poznałbyś inną damę i to jej wyznawałbyś miłość. Ale nie wydaje mi się, byśmy mieli się nigdy nie spotkać. Wychowujemy smocze rodzeństwo. Od zawsze byliśmy sobie przeznaczeni.
Blaze westchnął głośno.
- Kochana Ayathe - zaczął oficjalnie, wtulając się w jej włosy - Przysięgam ci na swoje przyszłe wcielenia, że nawet jeżeli gdzieś w innym życiu los nie będzie chciał nas złączyć, ja sam cię znajdę i ukocham, bo nigdy nie spotkałem cudowniejszej dziewczyny - powiedział to szeptem, głosem pozbawionym jakiejkolwiek, charaktreystycznej dla siebie uwodzicielskości.
Aya spojrzała w oczy chłopaka i uśmiechnęła się.
- Obojętnie, jakie będzie moje kolejne wcielenie, będę na ciebie czekać - odparła, po czym podniosła się odrobinę i pocałowała chłopaka. W jego ramionach czuła się bezpiecznie i cieszyła się, że znalazła swoją opokę.
Blaze uśmiechnął się delikatnie i odwzajemnił pocałunek. Więcej słów nie potrzebowali. Teraz mogli cieszyć się swoją obecnością już na wieki.
Noc cała czwórka spędziła w jaskini, by wraz ze wschodem słońca opuścić maleńką wysepkę. Powrót do ich wioski pełen był krzyków i radości, że nie zginęli, co kilku mieszkańców głosiło. Tłumaczeniom nie było końca, ale i tak najważniejszą informacją było związanie się Ayathe i Blaze'a. Rodziny obojga były pewne, że kiedyś ta dwójka połączy się więzem małżeńskim, teraz mogli jedynie cieszyć się ich szczęściem.
Ayathe wciąż pracowała z sierotami, a Blaze zajmował się naprawą domów. Zaczął także budowę ich domu, w którym mieli zamieszkać po swoim ślubie. Nilieth i Braith pozostali najlepszym smoczym rodzeństwem na świecie i nic nie mogło już tego zmienić .
Historie kończą się szczęśliwe, jeśli sami pozwolimy sobie być szczęśliwymi. Jak Ayathe i Blaze.
Ayaze.
Świetne, cudowne, wspaniałe :D
OdpowiedzUsuń