poniedziałek, 4 stycznia 2016

Rok Królika

   Wszystkiego najlepszego, Króliczku! This is special for you, my dear friend! <3




   Styczeń kojarzy się ze śniegiem, mrozem i niechęcią do przebywania na zewnątrz, jeśli nie jest się dzieckiem do dwunastego roku życia, któremu to olbrzymią frajdę sprawia lepienie bałwana albo igloo i śnieżna bitwa ze znajomymi, po której będzie się siedzieć pod kocem z kubkiem ciepłej czekolady. Styczeń to czas panowania zimy, której nie odgonią żadne modły posyłane ku niebu przez mieszkańców północnej półkuli. Trzeba wytrzymać te trzydzieści jeden dni pełnych walki o życie na oblodzonym chodniku w drodze do szkoły. Dobrze, że chociaż wieczorami można spokojnie siedzieć w domu bez wysłuchiwania narzekań rodziców na totalny brak życia towarzyskiego.
   Lubiłam styczeń. Przynajmniej jeden jego dzień, który pozwalał mi naładować akumulatory na przeżycie całego miesiąca. Dzień moich urodzin. W tym roku były to szczególne, bo szesnaste, a jak wiadomo, w Stanach obchodzimy je z pompą. Z pompą, której ja nie kupiłam. Nie robiłam żadnego przyjęcia, bo był to pierwszy dzień tygodnia. Nie planowałam nic na weekend z kilku powodów. Po pierwsze, nie znałam odpowiedniego lokalu, by to uczynić, a nie chciałam wystawiać domu na spalenie. Po drugie, grono osób, które mogłabym zaprosić, było tak mizernie niewielkie (nie wliczałam w to członków rodziny, oni wpadali bez zapowiedzi sami z wielkim tortem czekoladowym, któremu nie mogłam się oprzeć, a który bez wątpienia szedł mi w tyłek), że wolałam nie robić z siebie pośmiewiska większego, niż byłam w oczach rówieśników. I po trzecie, nie byłam osobą, która dobrze się bawi na jakichkolwiek imprezach. Nawet na weselu ciotki zachowywałam się tak, jakbym była na stypie. Te argumenty wystarczyły, by rodzice nie suszyli mi głowy. Obiecali za to mojej siostrze, że wyrządzą jej najlepsze przyjęcie szesnastkowe, jakie tylko widziało nasze miasto. Pocieszałam się tym, że będę wtedy w college'u i niekoniecznie przyjadę oglądać ten istny dramat.
   Poranek nie różnił się niczym od poprzedzających go poranków. Wstałam na czas, ubrałam, zaliczyłam poranną toaletę i zjadłam z rodziną śniadanie. Pierwszy prezent otrzymałam od rodziców, gdy odłożyłam szklankę po soku pomarańczowym - który uwielbiałam nad życie - na blat. Dostałam odtwarzacz mp3 ze słodkimi różowymi słuchawkami, które tuż przy uszach miały kształt króliczków.
   - Wiem, jak bardzo ci się one podobały - uśmiechnęła się do mnie mama, tata zaś poklepał po ramieniu i rzekł: - Teraz będziesz mogła słuchać tego swojego Shawna, gdzie tylko będziesz chciała. Tylko ani mi się waż robić to na lekcjach, moja panno!
   Przewróciłam tylko oczami na te słowa. Podziękowałam i ucałowałam oboje, bo oprócz odtwarzacza dostałam od nich również książkę, którą bardzo chciałam przeczytać. W dość dobrym humorze ruszyłam do szkoły, gdzie nie zanosiło się na żadne niespodzianki.
   Wszystkie lekcje odbywały się tak jak zawsze, przez co na każdej z nich znajdowałam czas, by z czarnego plecaka wyciągnąć zeszyt z matową okładką oraz wizerunkiem króliczka i oddać się tworzeniu komiksu o przygodach pewnego biało-czarnego szaraka. Nosił tytuł "Rok Królika", pełen był moich rysunków i wymyślonych przeze mnie treści. Wymyśliłam go w marcu poprzedniego roku, opisywałam każdy kolejny dzień, który oznaczałam odpowiednią liczbą. Głównym założeniem było dobić do trzysta sześćdziesiątej piątej opowiastki składającej się na całość. Od małego uwielbiałam rysować króliki, kiedy wreszcie osiągnęłam jako taki poziom w ich ukazywaniu, mogłam myśleć o jakimś własnym dziele. Teraz byłam coraz bliżej końca. Zostało sześćdziesiąt dni opowieści do zakończenia. Królik wraz z przyjaciółmi walczył z wrogą armią zajęcy. Wszystkie postaci ukazane były po części jako ludzkie, co przypominało kreskówki dla dzieci. Postanowiłam sobie, że kiedyś wyślę ten komiks do jakiegoś wydawnictwa z prośbą o ocenę. Konstruktywna krytyka ekspertów nie powinna wywołać u mnie płaczu, a jedynie refleksję nad efektami własnej pracy.
   Nie odrywałam się od rysowania i kolorowania nawet podczas lunchu. To już dziewiąty zeszyt, który zapisywałam, tworząc kolejne kadry, dbając o dobrą kreskę, by przypominała tę z poprzednich części. Podobało mi się to, że byłam jak jakiś mangaka, napawało mnie małą dumą to, że potrafię i robię coś, czego większość licealistów być może nie potrafi. Co zdolniejsi plastycznie i kreatywniejsi pewnie daliby radę mnie pokonać, ale zważając na to, jakim odludkiem jestem, naprawdę byłam cholernie zadowolona z samej siebie. Do tego stopnia, że wpychane mi przez przyjaciółkę frytki niekoniecznie trafiały do moich ust, a na przykład na blat białego, stołówkowego stolika.
   - Do jasnej anielki, Trish! - Moja przyjaciółka, Bea, nie miała oporów, by używać przy mnie odrobinę wulgarnego języka. To powiedzonko i tak było jednym z najdelikatniejszych, jakie miała w swoim repertuarze. - Skup się albo wszystkie te tłuste frytki wylądują na twoim zeszycie!
   Spojrzałam na nią przerażona. Mogła się na mnie gniewać, jako jedyna znalazła dobry sposób, by zwracać moją uwagę na pewne sprawy. Wiedziała dobrze, jak ważny jest dla mnie każdy zeszyt chroniący w sobie "Rok Królika". Widząc jej złośliwy uśmiech, z westchnieniem zatrzasnęłam notatnik i położyłam sobie na kolana.
   - Już nie będę - odparłam, biorąc od przyjaciółki frytkę i ignorując śmiech naszej koleżanki, Stelli. Jej nie udało się pojąć, dlatego spędzam tyle czasu nad jakimiś nic nie mówiącymi obrazkami, jak nazywała mój komiks. Tolerowałam jej ignorancję, nie zamierzałam wchodzić w dyskusję na temat tego, czy moja pasja jest głupia czy nie. Z niektórymi lepiej nie poruszać pewnych tematów. - Jakie macie plany na ten tydzień? - zapytałam, gryząc cienką laskę wysmażonego ziemniaka.
   Dziewczyny wymieniły spojrzenia z resztą paczki siedzącej przy naszym stoliku i wybuchnęły śmiechem radości.
   - Wybieramy się w sobotę na imprezę do Jasona, ponoć ma być cały nasz rocznik!
   Ponoć, pomyślałam sobie. Nie zostałam zaproszona, ale nie przejmowałam się tym. Nie lubiłam takich zabaw.
   Zerknęłam na Beę, która także była podekscytowana zbliżającym się wydarzeniem. Uśmiechnęłam się do niej. Wiedziałam, że będzie się tam dobrze bawiła. Od początku naszej przyjaźni starała się rozumieć to, że nie jestem typem imprezowiczki i nie wyciągała mnie na przyjęcia. Musiałam jej tylko przyrzec, że na pewno pójdę na bal maturalny i ewentualnie bal absolwentów. Gdy to zrobiła, uścisnęła mnie i powiedziała: To już się szykuj, bo będziemy się nieziemsko bawić! Uwielbiałam w niej to, że nie stara się mnie zmieniać, jak robiło to wiele dziewczyn w liceum, by mieć własną grupę klonów. Ceniła sobie indywidualność, dzięki temu z każdym umiała się dogadać.
   - A ty? - spytała mnie Teila, posiadaczka kiepskiego balejażu i zbyt mocnego makijażu. - Masz jakieś plany na weekend?
   Dopiero zaczął się tydzień, nie myślałam aż tak bardzo w przód.
   - Pewnie spędzę go z rodziną - odpowiedziałam szczerze. - Może pójdziemy na spacer albo do kina.
   Od początku wiedziałam, że nie pasowałam do tej paczki. Wciągnęła mnie do niej Bea, ale nie starała się, by każda z dziewczyn mnie polubiła. Sama o to nie zabiegałam, wystarczyło mi, że nie jadałam samotnie. Poza szkołą i tak nie widywałyśmy się zbyt często, więc tę godzinę dziennie byłam w stanie poświęcić na słuchanie o nowym kolorze paznokci czy spotkanym w galerii cudownym chłopaku.
   Teila uśmiechnęła się tylko z pobłażaniem na moją odpowiedź, kiwnęła głową i zatopiła się w rozmowie z siedzącą obok Clarissą. Nie dane im było porozmawiać zbyt długo, gdy rozległ się dźwięk dzwonka głoszący koniec pory lunchu dla drugich klas. Z pewnego rodzaju ulgą wstałam od stolika, zabrałam swoją tacę z niedojedzonymi frytkami, chwyciłam w dłoń zeszyt i bez większego pożegnania odeszłam, Bea kroczyła obok mnie.
   - Czasami mam wrażenie, że są z innej planety - powiedziała cicho, gdy opuszczałyśmy stołówkę, kierując się w stronę schodów.
   Kiwnęłam głową na potwierdzenie.
   - Albo to my urwałyśmy się z jakiegoś Jowisza.
   Przyjaciółka uśmiechnęła się do mnie.
   - Może, A tak poza tym... Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin! - wykrzyknęła, rzucając mi się na szyję, nie zważając na przepływające obok nas strumienie innych uczniów. - By ci się wszystkie marzenia spełniły, a "Rok Królika" został wydany na papierze!
   Roześmiałam się cicho i odwzajemniłam uścisk dziewczyny.
   - Dziękuję ci bardzo.
   - Twoja ciotka i kuzyn wpadną po południu z ciastem czekoladowym?
   - Tak, pewnie przyniosą też żelki. Możesz czuć się zaproszona na małe świętowanie.
   - Ja się czuję zaproszona od ostatnich urodzin!
   Ze śmiechem na ustach rozdzieliłyśmy się i ruszyłyśmy na pozostałe zajęcia. Idąc do sali językowej, natknęłam się na Aubrey'a, kolegę z francuskiego, który był tak wysoki, że nie dziw, iż robił karierę w szkolnej drużynie koszykówki. Spoglądał na mnie ze szczerym uśmiechem i przytrzymał dla mnie drzwi. Może i miał kiepskie imię - jego matka chciała mieć dziewczynkę, którą mogłaby nazwać Audrey na cześć wielbionej aktorki, ale los z niej zakpił - ale był naprawdę dobrym kumplem i świetnym towarzyszem podczas zajęć.
   - Co tam, królikowy władco? - zapytał w ramach przywitania. - Pomysły na historie jeszcze ci się nie skończyły?
   Był drugą osobą obok Bei, która dopingowała mnie w mojej pasji i z chęcią czytała kolejne rozdziały "Roku Królika". Ten czarnowłosy chłopak o szmaragdowych oczach był też niezawodny w dzieleniu się wiedzą na temat walk, o których wiele czytał, bo od dawna go fascynowały. Znał wiele nazw broni, różne strategie i wiedział, jakie rany mogli odnosić walczący. Często dyskutowaliśmy po lekcjach w szkolnej bibliotece, kiedy to nie miewał treningów. Okazał mi ogromne wsparcie, więc obiecałam sobie, że jeżeli kiedykolwiek mój komiks ukaże się na rynku, dodam do niego specjalne podziękowania.
   - A nie, jeszcze jakieś mam. - Uśmiechnęłam się. - Jesteś gotowy na poznanie nowych słówek?
   - Oczywiście. - Zasalutował mi niczym żołnierz. - Zapraszam do pierwszego kręgu piekła.
   Uchylił przede mną drzwi jeszcze bardziej, oboje weszliśmy do sali i skierowaliśmy się do swoich pulpitów odprowadzani przez ciekawskie spojrzenia pozostałych uczniów i zirytowane nauczyciela. Mimo spektakularnego w mniemaniu psora wejścia nie udało nam się uniknąć męczących ćwiczeń, ale poradziliśmy sobie z nimi i z francuskiego wychodziliśmy z takimi samymi uśmiechami, jakie towarzyszyły nam wcześniej.
   - Co robisz po szkole? - zapytał mnie Aubrey, gdy przystanęliśmy przy mojej szafce.
   - Pędzę do domu, bo ma wpaść do mnie Bea, a mam potworny bałagan - odpowiedziałam po części zgodnie z prawdą. - Dlaczego pytasz?
   Ab podrapał się po głowie i uśmiechnął nieśmiało.
   - Nie, nic, to ze zwykłej, ludzkiej ciekawości. No to... do zobaczenia.
   Spojrzał na mnie, spłonął rumieńcem i odszedł szybkim krokiem, a ja przez chwilę zastanawiałam się nad tym, o co mogło mu chodzić. Żadna racjonalna odpowiedź nie przyszła mi do głowy, więc wzruszyłam jedynie ramionami, schowałam niepotrzebne książki, wyciągnęłam z szafki te, które miały dostarczyć mi wiedzy na ostatnich dwóch lekcjach, i ruszyłam przed siebie. Dwie lekcje i będę wolna. Te urodziny nie są takie złe.
   Gdy nareszcie wrota szkoły zaczęły wypuszczać zmęczonych uczniów z otchłani piekła, uśmiechałam się sama do siebie. Dzień minął spokojnie, nawet pogawędka z Teilą nie popsuła mi humoru. Skończyłam szesnaście lat bez żadnego przykrego zdarzenia, a "Rok Królika" zyskał kolejne strony, które czekały jedynie na wykończenie w domowym zaciszu. Wybiegłam z budynku wprost w mroźne objęcia wiatru, który mi nie przeszkadzał. Byłam dzieckiem zimy, nie musiałam się lękać spotkania ze śnieżkami.
   Umówiłam się z Beą, że wpadnie do mnie przed piątą, kiedy to tort czekoladowy na pewno będzie na nią czekał, pożegnałyśmy się i ruszyłam w stronę domu. Nie miałam daleko, więc nie korzystałam ze szkolnego autobusu. Szłam z założonymi słuchawkami i nuciłam cicho pod nosem. Po powrocie chciałam podziękować tacie za ściągnięcie na odtwarzacz kilkunastu piosenek, które bardzo lubiłam. Pochłonięta muzyką nie zauważyłam, że ktoś idzie za mną, dopóki czyjaś dłoń nie spoczęła na moim ramieniu. Przestraszona odwróciłam się i napotkałam spoglądające na mnie z góry spojrzenie zielonych oczu.
   - To tylko ty, Ab - odetchnęłam z ulgą, serce biło mi w piersi jak oszalałe. - Przestraszyłeś mnie - powiedziałam z wyrzutem.
   - Przepraszam - odparł poważnym tonem. - Chciałem ci coś powiedzieć.
   Zaintrygowana patrzyłam, jak wyciąga zza pleców pluszaka w kształcie uroczego biało-czarnego króliczka przypominającego mojego bohatera komiksu.
   - To dla ciebie - rzekł cicho.
   Zapiszczałam na jego widok jak mała dziewczynka i porwałam w swoje ramiona.
   - Jest uroczy! - wykrzyknęłam. - Dziękuję!
   Spojrzałam z niedowierzaniem na kolegę, oczekując tego, co chciał mi przekazać. Ab uśmiechnął się jedynie, pochylił w moją stronę i złożył słodki pocałunek na moim czole.
   - Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Trish. Mam nadzieję, że twoja króliczkowa wena będzie teraz jeszcze większa.
   Znaliśmy się od początku liceum, mówiłam mu, kiedy mam urodziny, ale nie sądziłam, że zapamięta. Mógł się tego od kogoś dowiedzieć.
   Albo przez przypadek usłyszeć.
   - Bea krzyczała za głośno, prawda? - Uśmiechnęłam się do niego, przypominając sobie, że był wtedy na korytarzu, gdy przyjaciółka składa mi życzenia.
   - Może tak. Odrobinę. Ale pamiętałem. - Odwzajemnił uśmiech. - No już, leć do domu, pewnie rodzina na ciebie czeka.
   Stanęłam na palcach i uścisnęłam bruneta.
   - Jeszcze raz dziękuję - powiedziałam, po czym odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do domu z pluszakiem w dłoni.
   Dochodziłam do zakrętu, kiedy dobiegł mnie głos chłopaka.
   - Trish! - Patrzył z odległości kilkunastu metrów, ponownie tego dnia zaczerwieniony nie z powodu zimna. - Umówisz się ze mną na randkę?
   Patrzyłam na niego, a uśmiech na mojej twarzy jedynie się poszerzył.
   - Tak! Spotkajmy się w sobotę!
   Zaśmiał się w odpowiedzi, a ja przytuliłam króliczka mocniej do siebie i w rekordowo krótkim czasie pokonałam dalszą odległość do domu.
   Skończyłam szesnaście lat. Moja pasja była poważną częścią mnie. Moja rodzina i najlepsza przyjaciółka byli przy mnie, a dodatkowo mogłam liczyć na pogłębienie relacji z posiadaczem fascynujących oczu. Przyszłość rysowała się przede mną w kolorowych barwach. Mogło być jedynie dobrze. Albo i lepiej.

   

1 komentarz :

  1. Sama słodycz. Styczeń, choć często zimny, jest fajny. Chyba mam do niego słabość :)
    Sympatyczne opowiadanko.
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń

Hope Land of Grafic